EPILOG „DOM”
5 LAT PÓŹNIEJ
- Kochani, mamy za sobą kolejny, a
niektórzy z nas, pierwszy rok magicznej przygody w Hogwarcie – rozpoczął swoją pożegnalną mowę,
uśmiechając się lekko i sunąc wzrokiem po wpatrzonych w niego twarzach. – Miejscu,
które dla wielu z nas jest i na zawsze pozostanie domem. Domem, do którego
każdy z was zawsze będzie mógł wrócić – zapewnił z uśmiechem, kierując wzrok na
twarze ostatnich roczników. – Hogwart nigdy o was nie zapomni. Zawsze będziecie
częścią jego historii. Jednak od jutra zaczniecie pisać nowy rozdział waszego
życia. Każdy z was stawia dzisiaj
kropkę, lecz dla żadnego z was nie jest to ostatnie zdanie i ostatnia kropka.
Wasza historia trwa i tylko od was zależy, jak potoczą się losy bohaterów. Tak…
Dobrze słyszycie. Wszyscy jesteście bohaterami – powiedział z naciskiem,
kiwając głową dla wzmocnienia efektu, i pozwolił, by wypowiedziane zdanie
dotarło do każdego z obecnych w wielkiej sali. – Jesteście nimi. I jak każdy
bohater musicie brać odpowiedzialność za wasze wybory, decyzje, słowa i czyny. Opuszczając
mury Hogwartu rozpoczniecie nowy rozdział waszej historii. Sprawcie, by była
ona wyjątkowa, by inspirowała, dawała nadzieję i zmieniała świat na lepsze.
Sprawcie, by poświęcenie tych, którzy zginęli w waszej obronie, nie poszło na
marne. By nowa era, w którą wspólnie wkroczyliśmy, była czasem, gdzie magia
jest narzędziem do czynienia dobra. Niech będzie to era magów sprawiedliwych,
pełnych empatii i zrozumienia. Każdego dnia starajcie się, by magia była
mostem, który łączy zarówno nasz magiczny wymiar, jak i świat mugoli. Bo tylko
razem i tylko żyjąc we wzajemnym szacunku i symbiozie, możemy sprawić że mimo
różnic, świat, w którym żyjemy, świat, który jest naszym domem, będzie lepszy. Dlatego walczmy o siebie nawzajem, a nie przeciwko
sobie. Nie traćmy z oczu tego, co naprawdę ważne. Każdy z was jest wyjątkowy.
Jest bohaterem swojej historii. Historii, która może nieść światło w chwilach
mroku – jego głos hipnotyzował i, gdy skończył, w sali panowała absolutna
cisza. – Pamiętajcie też, że nawet bohaterowie muszą odpoczywać, dlatego w
imieniu całego grona pedagogicznego życzę wam udanych wakacji – dodał z
szelmowskim uśmiechem, a po sali przeszedł szmer rozbawienia, który wkrótce
zmienił się w salwę głośnych braw.
Harry podziękował ciepłym uśmiechem i, życząc
wszystkim smacznego, wrócił na miejsce, by wraz z resztą nauczycieli po raz
ostatni w tym roku szkolnym zjeść śniadanie przy wspólnym stole.
- Niezłe przemówienie, dyrektorze –
zagadnął Neville, nachylając się w jego stronę i uśmiechając szeroko.
W odpowiedzi skinął głową, uśmiechając
się z wdzięcznością. Neville, który przejął schedę po profesor Sprout i od
kilku lat uczył zielarstwa, był dla niego ogromnym wsparciem zarówno po tym jak
sam został nauczycielem obrony przed czarną magią, jak i kilka lat później, gdy
pełen obaw przyjmował nominację na dyrektora Hogwartu.
Przed objęciem stanowiska Harry miał
wiele wątpliwości. Nigdy nie widział się w roli belfra, a już na pewno nie w fotelu
dyrektora szkoły. Jego jedyny epizod w roli nauczyciela miał miejsce w piątej
klasie, gdy wraz z przyjaciółmi stworzył swego rodzaju ruch oporu. Gwardia
Dumbledore’a pozwoliła mu odkryć swój talent do szkolenia, który później
szlifował i doskonalił pracując z młodymi aurorami. I choć dobrze wspominał
tamten okres, nigdy nie brał pod uwagę kariery naukowej. Po rezygnacji z
funkcji szefa aurorów i zawieszeniu różdżki, nie miał jednak pomysłu na siebie.
Wtedy też natknął się na ogłoszenie, w którym zarząd Hogwartu szukał nowego
profesora obrony przed czarną magią. Niewiele myśląc wysłał wymagane dokumenty
i jeszcze tego samego dnia dostał odpowiedź z zaproszeniem na rozmowę
kwalifikacyjną, pod koniec której otrzymał propozycję pracy. Traktując to jako
zajęcie tymczasowe, przyjął zlecenie. Natomiast po kolejnych czterech latach,
otrzymał propozycję, by objąć tekę dyrektora Hogwartu.
Przyjmując pracę w szkole, nie
spodziewał się, że coś, co miało być tylko chwilowym rozwiązaniem, będzie trwać
aż pięć lat. Z perspektywy czasu miał jednak pewność, że podjął słuszną
decyzję. W dniu, gdy rezygnował z funkcji szefa aurorów, był zmęczony i
sfrustrowany. Jedynym, czego był wtedy
pewien, było to że nie chce już walczyć. To, że przeżył ostatnie starcie, było
cudem. Wiele razy igrał ze śmiercią, traktując swoją służbę jako misję i
obowiązek wobec bliskich, którzy poświęcili własne życie, by on mógł wypełnić
swoje przeznaczenie i zaprowadzić pokój. Czuł wewnętrzną potrzebę, żeby nie
powiedzieć przymus, by stać na straży świata, za który umarło tak wielu ludzi.
Każda wygrana bitwa, wojna, czy misja obdzierała go z własnej tożsamości i
dawała złudne przekonanie, że jest niezwyciężony, a walka w obronie ludzi to
jego powołanie. W końcu już raz wrócił z zaświatów, gdy poddając się mocy
przepowiedni, przyjął na siebie śmiertelną klątwę Voldemorta. Tym razem jednak
było inaczej. Starcie z Evą w niczym nie przypominało walki z Czarnym Panem. Wtedy
nie miał nic do stracenia. W trakcie ostatniej wojny straciłby coś więcej niż
życie. Każdego dnia, patrząc na swojego jedynego syna, utwierdzał się w
przekonaniu, że postąpił słusznie.
Wiedział, że nigdy nie spłaci długu,
jaki miał u Dracona. Gdyby nie on, byłby dziś wyłącznie wspomnieniem. Harry
mógł się tylko domyślać, co czuł mężczyzna, gdy przeszywał jego serce ostrzem
miecza. Zaryzykował wszystko, by uratować mu życie. Harry nie potrafił
racjonalnie wyjaśnić tego, jak zmartwychwstał. Wszystko jednak wskazywało na
to, że Ollivander miał rację. Czarodziej przyjął hipotezę, że można wykorzystać
magię krwi również poprzez połączenie jej z magią czarnego kryształu. Miecz,
wykuty przez Merlina, który wchłonął moc kryształu związanego z magią krwi
Harry’ego, uratował mu życie. Stał się talizmanem, który najpierw obronił go
przed natarciem Evy, a potem za sprawą połączenia z rodem Blacków, których krew
płynęła w żyłach Malfoya, sprowadził go z powrotem.
Wówczas jednak wszystko się zmieniło.
Harry Potter, jakiego znali wszyscy, umarł. Natomiast mężczyzna, który odrodził
się z popiołów, był kimś innym. Zupełnie jakby bliski kontakt ze śmiercią,
obudził w nim kogoś, kogo do tej pory skutecznie unikał i tłamsił w odmętach
swojej podświadomości. Aż do tamtego dnia. Facet, który wrócił znad przepaści,
w której miał zginąć, przebudził się na dobre i po raz pierwszy dał sobie prawo
do życia dla siebie i swojej rodziny. Po raz pierwszy postawił swoich bliskich
nad obowiązkiem stania na straży bezpieczeństwa świata. Jedyną pamiątką po
starym życiu była blizna po Nosicielu Światła, którym Draco przebił jego serce,
sprowadzając go do świata żywych.
Ani Harry ani Draco nie wiedzieli, co
zrobić z mieczem. Trzymanie go przy sobie niosło ryzyko, że wpadnie w
niepowołane ręce. Dlatego postanowili odnieść go tam, gdzie nikt
niewtajemniczony nie mógł go odszukać, powierzając go kapłankom Stella Mortis,
które przeżyły atak Evy. Draco z pomocą magii wbił go w ołtarz znajdujący się w
grobowcu Hekate i Oriona, który jako jedyny nie ucierpiał w trakcie trzęsienia
ziemi. Grota została zapieczętowana potężnymi czarami i zaklęciami
nienanoszalności, których strzegł nowy mistrz zakonu. I choć nie było pewności,
czy w przyszłości nikt nie złamie zabezpieczeń, na ten moment było to jedyne
rozwiązanie, by ukryć tajemnicę Rubinowej Róży i Zakonu Stella Mortis, który
podnosił się po zadanych ranach i rysach, jakie padły na magiczne
stowarzyszenie kapłanek.
Sam Draco za uratowanie mu życia chciał
tylko jednego. Meczu jeden na jeden w celu ustalenia, który z nich jest lepszym
szukającym.
-
Pamiętasz co mi obiecałeś? – Zapytał cztery lata później w trakcie wieczoru
kawalerskiego Blaise’a.
Harry
posłał mu zaskoczone spojrzenie, nie mając bladego pojęcia o czym mówi jego
przyjaciel.
- Czas
ustalić, kto jest lepszym szukającym – wyjaśnił, dopijając whisky i rzucając
Potterowi wyzywające spojrzenie.
- Chyba
nie mówisz poważnie? – Upewnił się Harry, a gdy skojarzył fakty, dostrzegając w
postawie mężczyzny coś, co podpowiadało mu, że Draco długo czekał na
przypomnienie mu o ich zakładzie, spojrzał na przyjaciela sceptycznie.
-
Obiecałeś – odparł z uporem, przenosząc na niego nieprzeniknione spojrzenie, na
co Harry z rozbawieniem pokręcił głową.
-
Majaki umierającego – zauważył, celowo zbywając go i czerpiąc satysfakcję z
błysku frustracji w oczach blondyna.
-
Majaki czy nie majaki, to bez znaczenia. Słowo to słowo – oznajmił nieznoszącym
sprzeciwu tonem, co dodatkowo rozbawiło Harry’ego.
- Tylko
potem nie płacz, że przegrałeś – zaznaczył, co Malfoy skwitował ironicznym
uśmiechem.
- Obaj
jesteście popieprzeni – skwitował Blaise, który dotychczas z ciekawością i
niezrozumieniem przysłuchiwał się ich rozmowie.
- A gdzie tak właściwie jest James? –
Zapytał, rozglądając się w poszukiwaniu swojego syna, któremu uległ i pozwolił
przyjechać na ucztę pożegnalną, z której od razu mieli przenieść się do
Weasleyów.
- Jest… - zaczął Neville, wskazując
miejsce, gdzie jeszcze niedawno widział chłopca i zmarszczył czoło nie mogąc
dostrzec czarnej czupryny dziecka. – Przed chwilą go widziałem – dodał,
zaglądając pod stół i rozglądając się nerwowo. – Spuściłem go z oczu tylko na
chwilę… Podszedł do Slughorna i… Ej a ten gdzie przepadł?
- Nie przejmuj się – westchnął ciężko
Harry, odkładając sztućce i z żalem wstając od stołu, by ruszyć szlakiem swojej
pociechy, która nie potrafiła usiedzieć w miejscu dłużej niż dwie minuty.
Życząc wszystkim smacznego, przeprosił
i wyszedł z wielkiej sali, kierując się prosto do gabinetu mistrza eliksirów,
który miał ogromną słabość do młodego Pottera, co ten skutecznie wykorzystywał.
Obaj panowie czerpali ze swojej przyjaźni pełnymi garściami. Horacy miał
wdzięcznego słuchacza, natomiast James nielimitowany dostęp do szuflady z
łakociami.
Zapukał i uchylił drzwi. Wewnątrz
gabinetu nie było nikogo. Jedynymi śladami po obecności dwójki nietypowych
przyjaciół były dwie szklanki z sokiem dyniowym, pudełko do połowy zjedzonych fasolek
Bertiego Botta i stos papierków
po czekoladowych żabach. Harry westchnął ciężko na myśl, że po takiej uczcie
młody nie będzie chciał jeść obiadu, a Pansy znów będzie suszyć mu głowę o to,
że pozwolił mu faszerować się słodyczami. Nie żeby on lub James o tym
wspominali. Obydwaj zazwyczaj trzymali sztamę i mieli swoje sekrety. Problem
nie leżał w ich męskiej solidarności lecz w jego żonie. Traf chciał, że Pansy
jakimś cudem zawsze wiedziała kiedy i co przeskrobali. I zawsze jej gniew
jakimś cudem koncentrował się na nim, przez co już nie raz dziękował
opatrzności za wygodną kanapę w salonie.
Pokręcił głową i poczęstował się
fasolką, która ku jego miłemu zaskoczeniu smakowała jak słony karmel i wtedy
zauważył kartkę, na której Horacy napisał, że idą na spacer i że odstawi Jamesa
do jego gabinetu. Uśmiechnął się pod nosem i szczęśliwy z powodu tego, że być
może uda im się nie spóźnić do Weasleyów, zgarnął całe pudełko fasolek i, nucąc
pod nosem najnowszy przebój Fatalnych Jędz, ruszył do wyjścia.
Znał Hogwart jak własną kieszeń.
Pokonanie drogi do swojego gabinetu, przy wykorzystaniu skrótów i tajemnych
przejść nie zajęło mu dużo czasu. Stojąc pod drzwiami i słysząc podniesione
głosy pomyślał, że zaczyna tęsknić za cichymi korytarzami, które przed chwilą przemierzał.
Chcąc nie chcąc, pchnął drzwi i stanął oko w oko z byłymi dyrektorami Hogwartu
i własnym dzieckiem, które aktualnie przymierzało się do strącenia portretu
ewidentnie zadowolonego z siebie Snape’a. Zdusił chęć parsknięcia śmiechem i z
nieprzeniknioną miną spojrzał na przyłapanego na gorącym uczynku chłopca, który
zastygł w miejscu na widok swojego ojca.
- Dzięki Merlinowi – westchnęła
Minerwa, wzdychając z mieszaniną ulgi i frustracji.
- Cześć tato – James uśmiechnął się
przymilnie, schodząc z fotela dyrektora i chowając za plecami procę, za pomocą
której dokuczał byłemu mistrzowi eliksirów.
- James, zechcesz mi powiedzieć, co tu
się dzieje? – Zapytał spokojnie.
- Gnębiwtrysk
– odparł ze stanowczością malec, robiąc minę niewiniątka.
- Gnębiwtrysk? – Zapytał sceptycznie, patrząc na syna z mieszaniną
pobłażania i rozbawienia, ignorując komentarz Severusa na temat genów, czym
zasłużył sobie na rozzłoszczone spojrzenie młodego Pottera, dezaprobujące
Albusa i sfrustrowaną minę Minerwy.
- Co tam chowasz? – Zapytał, podchodząc
do syna i kucając tak, by znaleźć się na takim samym poziomie, co dziecko. –
James…
- To na gnębiwtryski. Chciały zjeść mózg Snape’a – odparł naburmuszony
malec, wyciągając rękę z procą. – George mówił, że gnębiwtryski polują na…
- Jak dziadek i ojciec… Genów nie
oszukasz. Gdybym tu rządził…
- Dziękuję, profesorze – wszedł mu w
słowo Harry, uniemożliwiając jednocześnie swojemu dziecku ponownego
zaatakowania portretu.
- Jak będziesz tak rządził szkołą jak
wychowujesz dziecko…
- Severusie – upomniał go Albus, patrząc z dezaprobatą znad
swoich okularów połówek.
- Szczyt wszystkiego – prychnął Snape,
choć Harry mógłby przysiąc, że Severus czerpie satysfakcję z prowokowania
Jamesa, tak jak niegdyś czerpał radość z prowokowania jego na lekcjach
eliksirów.
- James powiesz mi co się stało? –
Zapytał Harry, odkładając jak najdalej nową zabawkę syna i siląc się na spokój.
- To on zaczął – odparł buntowniczo
James, wskazując na portret Snape’a, który skrzywił się z niesmakiem. -
Przyszedłem odwiedzić Albusa…
- James, to nie twoi koledzy – zauważył
Harry, patrząc przepraszająco na byłego mentora.
- Ależ oczywiście, że jesteśmy
przyjaciółmi – odparł Dumbledore, uśmiechając się ciepło. – Razem dobrze się
bawimy.
- Widzisz? To mój kolega – ożywił się
malec. – Opowiadał mi o magicznych stworzeniach. Wiesz, że w zamku był duży
pies z trzema głowami? – Zapytał z podekscytowaniem, patrząc na niego szeroko otwartymi
oczami.
- Miał na imię Puszek – przytaknął
Harry, uśmiechając się na widok miny swojej mniejszej kopii, jaką był jego syn.
- Bawiłeś się z nim? – Zapytał James,
patrząc na ojca z mieszaniną ciekawości i uwielbienia.
- Można tak powiedzieć – odparł, uśmiechając
się porozumiewawczo do Albusa.
- Ale czad… A ja też mogę mieć takiego
psa?
- Nie jestem pewny, jak zareagowałaby
mama, gdybyśmy przyprowadzili jej trójgłowego psa – odparł, odwzajemniając
uśmiech, a widząc jak entuzjazm dziecka opada, dodał. – Łatwiej będzie ją
przekonać do psa z jedną głową – po tych słowach James spojrzał na ojca z
nadzieją. – Co ty na to?
- Może być – przytaknął chłopiec po
chwili zastanowienia.
- Więc zostaje nam przekonać mamę –
zaznaczył, a malec zamyślił się.
- Przestanę wybierać groszek z sałatki…
- westchnął z bólem.
- Myślę, że to może pomóc – odparł z
powagą, starając się nie okazać rozbawienia. – Myślisz, że dasz radę
zaprzyjaźnić się z warzywami?
- A ty? – odbił pałeczkę, patrząc z
zaciekawieniem na jego minę.
Harry skrzywił się, udając że się
zastanawia, po czym westchnął ciężko i skinął głową.
- Uroczyście przysięgam, że od dnia
dzisiejszego będę jadł wszystkie paskudne warzywa, jakie znajdą się na moim
talerzu – odparł, unosząc dłoń i składając przysięgę.
James spojrzał sceptycznie na ojca i widocznie
dochodząc do wniosku, że tata nie kłamie, westchnął ciężko z rezygnacją, a następnie
przybrał identyczną pozę.
- Ja też – odparł, unosząc dłoń, jakby
i on składał uroczystą przysięgę. – A teraz pójdziemy po psa? – Zapytał,
patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
Harry uśmiechnął się i poczochrał mu
włosy, robiąc na głowie jeszcze większy bałagan.
- Najpierw musimy pogadać z mamą –
zauważył Harry, na co chłopiec westchnął ciężko.
- Kupmy jej kwiatka. Draco mówi, że
dziewczyny lubią kwiatki – zadecydował, biorąc ojca za rękę i ciągnąc w stronę
wyjścia.
- James – zatrzymał syna, patrząc na
niego z powagą i zatrzymując w miejscu.
- Będziesz gadał? – Upewnił się malec z
kwaśną miną i pokornie spuścił głowę.
- Powiesz mi dlaczego dokuczałeś
profesorowi Snapeowi? – Zapytał łagodnym tonem, patrząc zachęcająco na syna.
- Bo jest starym grzybem – mruknął pod
nosem z zawziętą miną.
- James – upomniał go Harry, na co
malec odetchnął z frustracją i spojrzał niepewnie na swojego tatę, a potem na
portret Snape. – Ale mówiłeś, że nie wolno skarżyć – zauważył trafnie, czym
zaskoczył Harry’ego. – Niech Snape sam się przyzna.
- Profesor Snape, synu – poprawił go, a
gdy chłopiec nie patrząc na niego wzruszył ramionami, dodał. – Masz rację. Nie
powinno się donosić. Tak samo jak nie należy rzucać z procy do kogoś, kto cię
prowokuje. Pamiętasz jak Rose popsuła twoją wieżę, bo urwałeś głowę jej lalce?
- Chciałem tylko, żeby pobawiła się ze
mną w magicznych astronautów – powiedział na swoje usprawiedliwienie.
- Ale ona wolała bawić się w coś
innego. I twoje próby namówienia jej na zabawę odebrała jako dokuczanie i
prowokowanie.
- Nie chciałem popsuć tej lalki – dodał
z naburmuszoną miną.
- Wiem. Zrobiłeś to niechcący.
- Rose rozwaliła wieżę specjalnie –
zauważył z buntowniczym błyskiem w oku.
- To też wiem. I nie powinna tego
robić. Ale była na ciebie zła z powodu lalki i dokuczania – wyjaśnił, starając
się, by James zrozumiał drugą stronę.
- Nie dokuczałem jej! – Oburzył się
młody Potter.
- Wiem, synu. I wiem, że nie chciałeś
popsuć tej lalki. Chodzi o to, że…
- Oj wiem, tato – przerwał mu
niecierpliwie James. – Mama mi mówiła.
- Ach tak?
- Gadała tak jak ty teraz – mruknął,
patrząc na ojca nieszczęśliwym spojrzeniem. – A Blaise powiedział, że
dziewczyny są głupie i obrażają się o wszystko.
- Blaise tak ci powiedział? – Zdziwił
się, notując w pamięci, by trzymać swoje dziecko z dala od Zabiniego, Malfoya i
Georga przynajmniej do ukończenia pełnoletniości.
- Tak – odparł, przytakując dla
potwierdzenia swoich słów.
- I myślisz, że ma rację?
- Tak – odparł z szerokim uśmiechem. –
Bo ciocia Ginny go słyszała i później to ona mu gadała. I wiesz, chyba się
wkurzyła – pokręcił głową nad głupotą wujka, który dał się przyłapać.
- Ale lubisz ciocię? – Upewnił się
Harry, zastanawiając się, jak naprawić gafę Zabiniego.
- Tak. Jest spoko – odparł, wzruszając
ramionami.
- A wiesz że ciocia jest dziewczyną? –
Zapytał, a malec ponownie przytaknął, patrząc na swojego ojca jak na anomalię.
– Więc jak widzisz, nie wszystkie dziewczyny są głupie.
- Ale ciocia jest dużą dziewczyną –
zaoponował po chwili zamyślenia. – Duże dziewczyny nie są głupie. One tylko się
wkurzają – wyjaśnił Harry’emu z powagą.
– Jak mama, gdy się spóźniasz.
- Rozumiem, synu – odparł, potakując
głową i dając sobie spokój z umoralniającymi przemowami.
- Czy pójdziemy teraz po psa? –
Zapytał, przechylając głowę i przyglądając się mu z zaciekawieniem. - Weźmy go
ze schroniska. Rose mówiła, że trzymają tam wszystkie zwierzęta, których ktoś
nie kochał. Ja nigdy nie przestane kochać swojego psa. Będziemy kumplami do
końca świata – przekonywał, patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
- Miała rację. To bardzo dobry pomysł
synu – odparł Harry, tarmosząc jego włosy. – Najpierw jednak musisz pogodzić
się z profesorem Snapem – dodał z powagą.
- Muszę? – Jęknął z nieszczęśliwą miną.
– Ale to on zaczął – poskarżył się, widząc nieustępliwe spojrzenie ojca.
- Jesteś w tym beznadziejny Potter –
oznajmił Snape, przyglądając się mężczyźnie. – Patrząc na to, jak to diabelskie
nasienie owinęło sobie ciebie wokół palca, zastanawiam się jakim cudem udało ci
się wygrać dwie wojny, dowodzić aurorami i kierować tą szkołą – sarknął z
samozadowoleniem.
- Miałeś w tym niewątpliwie swoje
zasługi – zakpił Harry, patrząc na byłego nauczyciela z tłumioną złością.
- Miałbym, gdybyś był w Slytherinie –
odciął się Snape z kąśliwym uśmiechem. – W Syltherinie…
- Wszyscy znamy twoje uwielbienie do
domu Salazara, Severusie – ucięła Minerwa, piorunując wzrokiem sąsiada z
portretu. – Słuchałam tego całe życie, ignorując fakt jak pobłażasz i faworyzujesz
swoich wychowanków. I wybacz, ale po śmierci nie mam zamiaru słuchać tego
dłużej…
- Tato? – James pociągnął go za rękaw,
a on na chwilę oderwał wzrok od pary kłócących się portretów i skupił uwagę na
synu. – Im też karzesz się pogodzić? – Zapytał, przechylając głowę i z
zainteresowaniem przyglądając się wymianie zdań byłych opiekunów domów.
Wiedząc, że syn zaprowadził go w kozi
róg, westchnął ciężko. Jego dziecko było bardzo spostrzegawcze i inteligentne
jak na swój wiek. Starali się z Pansy wychowywać go mądrze, interpretując świat
i ludzkie zachowania, co czasami obracało się na ich niekorzyść.
- Zdaje się, że macie coś ważniejszego
do załatwienia - z opresji wybawił go Albus, który od początku z rozbawieniem
przyglądał się całej scenie. – Nimi zajmę się osobiście – dodał z groźną miną.
– Mam w tym wprawę – mrugnął porozumiewawczo.
- Nagadasz im tak jak tata i mama
gadają mi, gdy jestem niegrzeczny? – Upewnił się James, przenosząc zaciekawione
spojrzenie na portret starego czarodzieja.
- Oczywiście. Zrobię wszystko, żeby się
pogodzili. Tak się robi, gdy kogoś lubisz – odparł z powagą Dumbledore.
- A ty ich lubisz? – Dopytywał,
rzucając sceptyczne spojrzenie na zajętych sobą profesorów, którzy kłócili się
o metody wychowawcze i wyższość jednego domu nad drugim. – Tego starego grzyba
też? – Upewnił się, ignorując jęknięcie swojego ojca, który automatycznie go
poprawił. - A co jak nie posłuchają?
- Wtedy twój tata przeniesie ich
portrety do sali profesora Binnsa – odparł konspiracyjnie i puścił oko swojemu
młodemu przyjacielowi.
- Tego ducha? – Upewnił się, a
Dumbledore, skinął głową. - Też ci pomogę – zaoferował z zapałem James.
- Znakomicie. W takim razie mamy umowę
– oznajmił Albus. – A teraz zmykaj i wyślij mi zdjęcie swojego psa – dodał z
łagodnym uśmiechem.
James wyszczerzył się i spojrzał na
Harry’ego, który z wdzięcznością i swego rodzaju nostalgią wpatrywał się w
swojego byłego mentora. Od śmierci Albusa minęło wiele lat, a on dalej za nim
tęsknił. Kontakt z rysem Dumbledore’a, jakim był magiczny portret, łagodził
nieco ból związany ze stratą przyjaciela, lecz nie wypełniał pustki po nim.
- Tato? Idziemy? – Zapytał, zwracając
uwagę swojego ojca. – Nie martw się, Albus im nagada i będą grzeczni –
powiedział kładąc swoje małe rączki na jego barkach. – Ja też już nie będę
rzucał z procy w Snape’a nawet jeśli będzie nazywał mnie diabelskim nasieniem i
będzie mówił źle o tobie i dziadku – obiecał z powagą i troską, która
rozczuliła Harry’ego do tego stopnia, że był w stanie tylko przytulić malca. –
A teraz chodźmy, bo mama się wkurzy – dodał, wiercąc się, by wygramolić się z
przydługiego uścisku swojego ojca.
- Masz rację synu – odparł z uśmiechem.
– Tylko może nie mów tak przy mamie, ok?
- Bo się wkurzy? – Upewnił się malec,
podając rękę ojcu i wspólnie kierując się w stronę wyjścia w akompaniamencie
kłótni byłych dyrektorów Hogwartu.
- Tak. A w ogóle kto nauczył cię tego
słowa?
- Ron – odparł, a Harry pokręcił głową,
dając za wygraną i myśląc, że jego syn nigdy nie zrezygnuje z bezpośredniego
zwracania się do innych. Odkąd Blaise powiedział, że są kumplami i dał mu na to
przyzwolenie, James do każdego mężczyzny, który był jego „kumplem” mówił po
imieniu.
- Ach tak?
- Ron powiedział, że Draco go wkurza i
że odstrzeliłby mu ślizgoński tyłek, ale ciocia Hermiona by się wkurzyła, a jak
ona się wkurza to armagamemon – wyjaśnił, przekręcając ostatnie słowo.
- Miał rację – odparł Harry w duchu
przyznając przyjacielowi rację.
- Tato? A może weźmiemy trzy psy?
- Trzy? – Zdziwił się, przyglądając
uważnie dziecku.
- Bo to tak jakbyśmy mieli psa z trzema
głowami…
- Synu? Czy ty chcesz, żeby twoja mama
wkurzyła się tak jak ciocia Hermiona? – Zapytał, na co James zasępił się i
przez chwilę coś analizował.
- Armagamemon? – Upewnił się, na co
Harry roześmiał się i przytaknął.
- Armagamemon – przytaknął, czochrając
Jamesowi włosy.
- Te dziewczyny – westchnął strapiony malec,
kręcąc głową z niesmakiem, czym jeszcze bardziej rozbawił swojego ojca.
***
- Draco, kochaneczku, wchodź –
przywitała go pani Weasley, wciągając do środka. – Czekaliśmy tylko na ciebie.
Wkrótce Ron przyprowadzi Artura. Ależ będzie miał niespodziankę – powiedziała
rozemocjonowana z szerokim uśmiechem.
- Nie codziennie wygrywa się wybory na
Ministra Magii – zauważył, odwzajemniając uśmiech kobiety i podążając za nią do
ogrodu. – Pomóc w czymś? – Zaproponował, choć domyślał się, że wszystko jest
już dopięte na ostatni guzik.
- Rozgość się i czuj jak u siebie –
odparła Molly klepiąc go po zarośniętym policzku i wypychając do ogrodu w
kierunku gości.
- Draco!
Nim zdążył odpowiedzieć, James dopadł
go i uwiesił się na jego nodze.
- Cześć młody – przywitał się, kucając
by zrównać się z malcem, i przybił z nim piątkę.
- A wiesz, że będę miał psa? –
Powiedział podekscytowany. – Tata mi obiecał!
- To super! A co na to mama?
- Pierwsze słyszy o tym pomyśle –
odparła Pansy z groźną miną, kładąc dłoń na swoim pokaźnym brzuchu.
- O szlag – wymsknęło się młodemu
Potterowi. – Teraz się wkurzy…
- James – upomniała chłopca Pansy, a
Draco parsknął śmiechem, nie będąc w stanie powstrzymać rozbawienia. – Czy mo…
- Kocham cię najbardziej na świecie –
wszedł jej w słowo chłopiec, przytulając się do jej nóg i robiąc maślane oczka.
Następnie rzucił szybie spojrzenie z ukosa w kierunku Dracona, który gestem dał
mu znać, żeby tak trzymał, czym zasłużył sobie na oburzone spojrzenie
przyjaciółki. – Jesteś najlepszą mamą na świecie, wiesz?
- Czyżby? – Zapytała, patrząc na syna z
pobłażaniem, na co ten przytaknął z powagą.
- I zjadłem całą brukselkę – pochwalił
się. – Tata też zjadł – dodał z dumą. – A wiesz, że tata miał psa z trzema
głowami?
- I pewnie też byś takiego chciał? –
Upewniła się, starając się utrzymać srogą minę, lecz walka z uśmiechem psuła
efekt, jaki chciała osiągnąć.
James przechylił głowę i przyjrzał się
matce, analizując jej słowa, minę i nastrój, po czym odparł z pewnością.
- Jedna głowa mi wystarczy.
Draco roześmiał się, zwracając na
siebie uwagę obydwojga. James wyszczerzył się do niego, natomiast Pansy posłała
nieprzychylne spojrzenie.
- Pomyślę – odparła w końcu, na co
chłopiec wydał z siebie dziki okrzyk triumfu i mocniej przytulił się do
kobiety, która objęła go z czułością.
- Powiem tacie, że z tobą rozmawiałem i
możemy wziąć psa– oznajmił i odwrócił się na pięcie.
- James ja…
- I że się nie wkurzyłaś – dodał, nie
słuchając już matki.
Mijając Draco przybił z nim piątkę i
zniknął z prędkością światła, odprowadzany sfrustrowanym spojrzeniem Pansy i
rozbawionym spojrzeniem mężczyzny.
- I czego się cieszysz? – Burknęła,
szturchając przyjaciela i potęgując jego rozbawienie. – Dowiem się, który z was
go tego nauczył i wówczas biada temu geniuszowi – zagroziła, choć w jej oczach
błyszczały wesołe iskierki.
- A nie pomyślałaś, że to wina genów? –
Zapytał, nie kryjąc sarkazmu, za co zarobił kolejnego kuksańca. – I jeśli mam
być szczery, to nie mam na myśli genów Pottera. On powinien zostać zgłoszony do
pokojowej nagrody za to, że z tobą wytrzymuje – dodał z wrednym uśmiechem.
- Zobaczymy jakie geny ty przekażesz.
Dla dobra dziecka, mam nadzieję, że wasz potomek będzie miał więcej z twojej
przyszłej żony – odcięła się z uroczym uśmiechem, a on odpowiedział jej krzywym
uśmiechem. – Co to za mina? – Zapytała, świdrując go badawczym spojrzeniem. –
Znowu cię zbyła? – Dopytywała, choć doskonale znała odpowiedź. – Co
powiedziała? A może…
- Nie zaczynaj – uprzedził, wymijając
przyjaciółkę i kierując się w stronę Blaise’a i Ginny. – Odpuść Pan –
powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem, gdy kobieta podążyła za nim.
- Draco, w końcu! – Powitał go Zabini,
wyciągając rękę, którą Malfoy szybko uściskał, po czym przywitał się z Ginny. –
Już myślałem, że będę musiał wysłać ci wyjca do pracy, żeby cię tu ściągnąć.
- Wystarczy, że zabierzesz ją ode mnie
– odparł Draco, częstując się piwem. – Widzieliście Hermionę? – Zapytał,
rozglądając się w poszukiwaniu burzy kręconych włosów.
- Zdaje się, że to twoja NARZECZONA –
zakpiła słodkim tonem Pansy.
- Ciąża sprawia, że stajesz się jeszcze
wredniejsza niż normalnie – zauważył, na co kobieta uśmiechnęła się szerzej.
- Wyszła z Harrym jakiś kwadrans temu –
odparła Ginny patrząc na nich z politowaniem. – To o co wam poszło tym razem? –
Zapytała, mierząc Draco i Pansy pobłażliwym spojrzeniem.
- Zbierasz materiał do swojej gazety?
Myślę, że urojenia ciężarnej żony Pottera będą idealne na pierwszą stronę
nowego numeru – sarknął mężczyzna z kpiącym uśmiechem posłanym w kierunku
przyjaciółki.
- Nie bardziej niż zdjęcie upartej,
tlenionej tchórzofretki – odgryzła się pani Potter. – Mam już nawet tytuł. Co
powiesz na największego bałwana wszechczasów?
- Ej dzieci, dzieci – przerwał im
Blaise, stając pomiędzy przyjaciółmi, by uciąć ich przekomarzania. – Jaki przykład
dajecie Jamesowi? – Zganił ich.
- Skoro już jesteśmy przy Jamesie, to
kto odpowiada za uczenie go przekleństw i manipulacji? – Zapytała, mierząc
mężczyzn oskarżycielskim spojrzeniem.
- A nie pomyślałaś, że to geny? –
Podsunął ostrożnie Blaise, na co Draco uśmiechnął się z satysfakcją, a Pansy
zmroziła ich wzrokiem bazyliszka.
- Uwielbiam rodzinne zjazdy –
westchnęła Ginny, wywracając oczami. – Jesteście jak zdarta płyta… Wszyscy –
podsumowała dobitnie i uśmiechnęła się słodko.
- Moja dama ma rację. Przynudzacie i
musicie coś z tym zrobić – odparł Blaise, obejmując Ginny i patrząc na
przyjaciół z niesmakiem.
- Mam wrażenie, że twoja dama mówiła
również o tobie – zauważyła z przekąsem pani Potter.
- Moja dama…
- Twoja dama musi się napić, jeśli ma
wytrzymać potrójną dawkę Ślizgonów – weszła mu w słowo z uroczym uśmiechem.
- Pantoflarz – Skomentował Draco,
patrząc z niesmakiem na przyjaciela.
- Gentelmen, Malfoy. Mógłbyś się uczyć –
zakpił, ignorując przyjaciela i podając Ginny kieliszek wina. – Jak widzisz, w
przeciwieństwie do twojej damy, moja pani jest obok mnie – dodał nie kryjąc
złośliwej satysfakcji.
- To raczej jej mąż ją porwał –
zauważył z kąśliwym uśmiechem.
- Nie rozumiem dlaczego nie
przyszliście razem – zauważyła Pansy, świdrując go przenikliwym wzrokiem.
- Miałem coś do załatwienia – odparł
wymijająco i upił łyk piwa. – Jak przygotowania do wielkiego otwarcia? –
Zagadnął Ginny, ignorując minę przyjaciółki i spojrzenie jakie wymieniła z
Blaisem.
- Dziękuję, wszystko zmierza do finału.
Dzisiaj klepnęłam ostateczną wersję i w poniedziałek wychodzi pierwszy numer –
odparła rudowłosa, nie kryjąc dumy i podekscytowania z powodu rozkręcenia
własnego biznesu.
- Więc wypijmy za sukces MagicNews –
zaproponował z aprobatą, wznosząc toast.
- Dzięki – odparła z wdzięcznością i w
tej samej chwili do ogrodu wszedł Harry, o czym powiadomił ich głośny pisk
radości Jamesa, oznajmiający wszystkim gościom, że załatwił psa i mama wkurzyła
się tylko trochę.
- Nie wiem, po kim to ma – westchnęła
Pansy, choć z jej twarzy nie schodził uśmiech, gdy patrzyła na syna w ramionach
Harry’ego, który w tej chwili zerkał niepewnie w kierunku żony, jakby badał jej
nastrój.
- Geny – oznajmiła zgodnie cała trójka,
po czym wszyscy parsknęli śmiechem.
- Poszukam Hermiony – oznajmił Draco,
odstawiając pustą butelkę i ruszając w kierunku domu państwa Weasley.
- Draco jest jakiś spięty. Myślicie, że
się pokłócili? – Zapytała Pansy, odprowadzając blondyna wzrokiem.
- Znasz ich – Blaise wzruszył
lekceważąco ramionami i upił łyk piwa.
- Ty coś wiesz – zauważyła Pansy,
mrużąc podejrzliwie oczy i wskazując oskarżycielsko na mężczyznę.
- Dogadają się – oznajmiła stanowczo
Ginny, wybawiając Blaise’a z opresji i
kładąc głowę na jego ramieniu.
- Z ich temperamentem? Bardziej martwię
się o nasze zdrowie psychiczne, bo przy poziomie ich upartości ta sytuacja może
potrwać jeszcze kilka dni – odparła Pansy, automatycznie gładząc pokaźny
brzuch.
- A jak mała? – Zapytała Ginny,
konsekwentnie starając się odwrócić uwagę kobiety od pary przyjaciół.
- Kopie jakby chciała już wyjść –
roześmiała się Pansy.
***
Ostrożnie rozpakowała ogromny tort w
kształcie gmachu ministerstwa, starając się niczego nie popsuć. Molly
przezornie zagoniła bliźniaków Rona i Gabrielle do ogrodu, obawiając się że ich
zabawy mogą skończyć się katastrofą. Natomiast ona zaoferowała, że zajmie się
tortem i zabezpieczy go do przyjścia Artura.
Koncentrując się na rozwijaniu
opakowania, tak by nie uszkodzić konstrukcji tortu, nie usłyszała kroków i
drgnęła, gdy umięśnione ramiona objęły ją w talii. Jej ciało szybko jednak
rozluźniło się, gdy dotarł do niej znajomy zapach męskich perfum.
- Tęskniłem – wymruczał, drażniąc jej skórę
na karku ciepłym oddechem.
- Trzeba było się nie wymykać o
wschodzie słońca – wytknęła i przymknęła powieki, gdy musnął jej szyję.
- Musiałem załatwić coś ważnego –
odparł wymijająco wciąż muskając jej szyję.
- Ważniejszego ode mnie? – zapytała
prowokująco i uśmiechnęła się, gdy objął ją mocniej.
- Powiedzmy, że było to równie ważne –
jego enigmatyczny ton, działał na nią, jak rzucona rękawica. Kochała zagadki i
wyzwania.
- Masz przede mną tajemnice? –
Zapytała, badając grunt.
- Oczywiście – odparł z bezczelnym
uśmiechem i roześmiał się, czując jak kobieta wyswobadza się z jego objęć.
Poluzował uchwyt, by mogła odwrócić się w jego stronę, świdrując tym swoim
ciekawskim wzrokiem. – Mówiłem ci już, że ładnie wyglądasz w tej zielonej
sukience? – Zapytał z szelmowskim uśmiechem, komplementując jej zwiewną, letnią
sukienkę na grubych ramiączkach, z których aktualnie jedno zsunęło się z opalonego
ramienia szatynki.
- Co ty kombinujesz, Malfoy? –
Zapytała, ignorując spojrzenie mężczyzny, śledzącego ruch jej dłoni,
poprawiającej ramiączko.
- Plan na resztę życia z tobą, Granger
– odparł z prostotą bez mrugnięcia okiem.
- A poza tym? – Drążyła, przechylając
głowę i mrużąc oczy, gdy odwzajemnił jej spojrzenie.
- Planuję cię pocałować – powiedział,
lecz udało mu się jedynie musnąć policzek kobiety, która przewidując jego
następny ruch, odsunęła się na bezpieczną odległość. - Droczymy się? – Zapytał
z łobuzerskim uśmiechem.
- Unikamy rozpraszaczy – odparła,
wzruszając ramionami.
- Zaprawdę złą kobietą jesteś –
powiedział, patrząc na nią z mieszaniną dumy i rozbawienia.
- Z naturą nie wygrasz – zauważyła
niewinnie, unosząc lewą brew i patrząc na niego prowokująco.
- Dobrze, że lubię wyzwania. Wiesz jak
seksownie wyglądasz w tej chwili? – Upewnił się, robiąc krok w jej stronę,
podczas gdy ona ponownie zrobiła unik tuż przed tym, jak miał jej dotknąć.
- Nie błaznuj tylko powiedz, co to za
ważna sprawa? – Drążyła, autentycznie zaintrygowana tajemniczym zachowaniem
mężczyzny, który od kilku dni znikał bez śladu i słowa wyjaśnienia.
- Jesteś seksowna nawet wtedy, gdy
psujesz nastrój swoją chorobliwą ciekawością – odparł szelmowsko z czarującym uśmiechem.
- To nie ciekawość a potrzeba wiedzy –
poprawiła go z godnością.
- Chorobliwy głód wiedzy – wytknął jej
z ironicznym uśmiechem.
- Wywołany podejrzliwym zachowaniem
partnera – odbiła piłeczkę z sarkazmem.
- Racja – westchnął, kiwając głową. - W
takim razie w porządku – skapitulował, wycofując się i zbijając szatynkę z
tropu. – Nie mogę dłużej pogarszać twojego stanu – wyjaśnił, widząc jej
zaskoczoną minę.
- Serio? Przecież ty nie odpuszczasz.
Nie tak łatwo – zauważyła, przyglądając się mu podejrzliwie. – Gdzie jest
haczyk?
- W mojej kieszeni – odparł z prostotą.
– I jeśli wytrzymasz do wieczora i wygrasz ze swoją wścibską naturą, to
wszystkiego się dowiesz – obiecał, na co szatynka wciągnęła powietrze z
oburzeniem. – Cóż za pokaz godności – zakpił, nie kryjąc rozbawienia, gdy
kobieta najpierw spojrzała na niego z żądzą mordu, a następnie wyprostowała się
i z dumnie uniesioną głową, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, ruszyła w
stronę wyjścia z kuchni. – Wow… jestem naprawdę pod wrażeniem. Godność w
czystej postaci – dodał w chwili, gdy kobieta wymijała go bez słowa. – Obydwoje
wiemy, że nie oprzesz się pokusie! – Zawołał z pobłażaniem nad demonstracją
szatynki. - Jesteś zbyt ciekawska – wymruczał, opierając się o blat stołu i
taksując rozbawionym wzrokiem oddalającą się sylwetkę kobiety, która
odpowiedziała pogardliwym prychnięciem. – Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem…
Sfrustrowana opuściła kuchnię, stojąc w
drzwiach prowadzących do ogrodu. Letni wiatr przyjemnie chłodził jej rozgrzane
ze złości policzki. Liczyła, że to samo zrobi z pulsującym w żyłach gniewem.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Miała ochotę wrócić i utrzeć mu nosa,
zmywając ten cholerny ironiczny i jak na złość seksowny uśmieszek, który
doprowadzał ją do szewskiej pasji. Miała jednak świadomość, że dałaby mu
satysfakcję i pokazała, że ma rację. A na to nie mogła sobie pozwolić. W końcu
miała swoją godność.
-…sześć, pięć, cztery…
Kolejny raz odetchnęła, starając się
odzyskać kontrolę na nerwami, jednak za każdym razem, gdy jej myśli wędrowały
do blondyna, złość wybuchała z podwójną siłą. Najbardziej denerwowało ją to, że
Draco miał rację. Ale do tego też nie mogła się przyznać. Przynajmniej nie
mogła tego powiedzieć. Zamknęła oczy i odetchnęła kolejny raz, koncentrując się
na wydychanym powietrzu. Musiała okiełznać swój choleryczny temperament i
potrzebę wiedzy. Ale jak miała przejść do porządku dziennego, skoro on grał z
nią tak nieczysto i jeszcze wytykał jej ciekawość. Może i była ciekawa, ale
przecież potrzeba wiedzy nie jest czymś złym. Można mieć gorsze wady. Ona nie
wytyka mu arogancji. No może i nie jest to do końca prawda, ale i tak Draco nie
powinien kpić sobie z niej w ten sposób. Tym bardziej, że to on ma przed nią
podejrzane tajemnice. Przeklęła w myślach, gdy przed oczami ujrzała to
prowokujące, stalowe spojrzenie i sapnęła ze złości.
- Cholerny Malfoy – warknęła,
odwracając się na pięcie i wracając do środka.
- … trzy, dwa, jeden – skończył
odliczać i uśmiechnął się leniwie dostrzegając wkraczającą do kuchni szatynkę.
– A co z twoją godnością, kochanie? – Zapytał, idealnie udając zaskoczenie.
- Do diabła z godnością – warknęła,
popychając go na blat i wpijając się w jego usta. – Zamknij się, Malfoy. Ani
słowa – powiedziała, przygryzając jego dolną wargę, gdy uśmiechnął się, nawet
nie starając się ukryć rozbawienia.
Wiedząc, że i tak wygrał, postanowił
powstrzymać się od komentarza i skoncentrować na tu i teraz. Jedną ręką objął
kobietę, a drugą przeniósł na jej kark, pogłębiając pocałunek. Uniósł szatynkę
i obrócił ich, a następnie posadził ją na blacie, o który do tej pory się
opierał. Hermiona, oplotła go nogami, zmniejszając odległość między nimi, nie
zaprzestając namiętnych pocałunków, które z czasem stały się bardziej łagodne i
czułe.
- Nie możesz mnie tak całować i liczyć,
że zapanuję nad sobą – westchnął z rozbawieniem, stykając ze sobą ich czoła i
gładząc jej plecy.
- To mnie nie prowokuj – odparła z
przewrotnym uśmiechem.
- Wtedy przestaniesz mnie całować tak
jak przed chwilą – zaoponował, uśmiechając się szelmowsko.
- A nie tego chciałeś? – droczyła się,
gładząc kark mężczyzny.
- To czego chciałem przed chwilą
odbiega drastycznie od tego, czego chce teraz – zauważył z przekąsem.
- Zrobiłeś to specjalnie. Wiesz, że nie
wytrzymam do wieczora – wytknęła, patrząc na niego z udawaną dezaprobatą.
- Wiem – przytaknął, odwzajemniając
spojrzenie kobiety.
- Więc dlaczego…
- Bo sam nie mogę się doczekać – wyznał
z szerokim uśmiechem, a widząc malujące się w oczach kobiety oburzenie, odsunął
się i wyjął z kieszeni aksamitne, ciemnozielone pudełeczko. – Zaintrygowana? –
Zapytał, wyciągając dłoń z pakunkiem w kierunku oniemiałem kobiety.
- Czy to… - urwała, ściągając brwi i
patrząc z rosnącą paniką na pudełeczko w dłoni mężczyzny. – Czy to o czym
myślę?
- Hmmm… Przyznam, że nie takiej reakcji
się spodziewałem – odparł zbity z tropu miną kobiety. – Hermiona? – Ponaglił
ją, gdy kobieta oniemiała wpatrywała się w jego dłoń. – Możesz coś powiedzieć?
- Właściwie… to jest coś, o czym
chciałam z tobą pomówić – odparła słabym głosem. – Jednak poczekajmy z tym do
wieczora, dobrze? To nie jest dobry moment – wydusiła, zsuwając się z blatu z
zamiarem ucieczki, lecz Draco nie pozwolił jej na ten unik.
- Serio? – Zapytał, łapiąc ją za
przedramię i czując narastającą frustrację. – Myślałem, że…
- Porozmawiamy w domu – weszła mu w
słowo, czując narastającą panikę i przeklinając swoją niecierpliwość.
Wiedziała, że Draco ponownie poruszy
temat ślubu. I to nie tak, że ona go nie chciała. Po prostu było coś
ważniejszego, o czym mężczyzna powinien wiedzieć. Ślub był w tej sytuacji na
drugim planie.
- Nie – zaoponował, stając naprzeciwko
kobiety i starając się złapać jej nieobecne spojrzenie.
- Dzisiaj chodzi o coś więcej niż my.
Poza tym to nie nasze święto i nie nasza chwila. Nie możemy ukraść jej Arturowi
– tłumaczyła pewniejszym głosem, a widząc jak Draco stara się ukryć fakt, że
jej słowa go zraniły, położyła dłoń na jego ramieniu i dodała. – Chcę z tobą
porozmawiać i obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię. Wiem, że nie ma sensu ciągnąć tego dłużej -
zaczęła, ostatnie słowa kierując bardziej do siebie. – Czas z tym skończy…
- Co dokładnie chcesz skończyć? –
Zapytał z rezerwą, wchodząc jej w zdanie, a wszystkie jego prawdziwe emocje
zostały ukryte za maską, której tak bardzo nienawidziła.
Przez chwilę patrzyła na niego z
niezrozumieniem, zbita z tropu, gdy uciął rozpoczętą w głowie myśl. Dopiero po
kilku nieznośnie długich sekundach, dotarło do niej, jak jej słowa musiały
zostać zinterpretowane.
- Z czym chcesz skończyć? – Zapytał z
lodowatym spokojem, choć w jego oczach szalała burza. – A może właściwiej
byłoby zapytać z kim?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem i
nim skończył zdanie, zmniejszyła dzielącą ich przestrzeń, zamykając jego twarz
w swoich dłoniach.
- Przestań – poprosiła, stykając ich
czoła ze sobą i starając się odzyskać oddech, który straciła, gdy dotarło do
niej, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. – Przestań – powtórzyła, przymykając
powieki i wplotła palce w jego włosy, oddychając z ulgą, gdy objął ją mocno w
talii. – Chcę z tobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić, Draco. Ale nie teraz.
Nie, gdy wokół kręci się tyle ludzi. Nie, gdy w każdej chwili, ktoś może nam
przeszkodzić. To zbyt ważne – wyjaśniła przyciszonym głosem, muskając jego nos.
– Kocham cię i w tym względzie nic się nie zmieniło – zapewniła stanowczo,
mając nadzieję, że uspokoi trochę mężczyznę.
- Więc dlaczego cały czas przede mną
uciekasz? – Zapytał nawiązując do jej uników, ilekroć poruszał temat ślubu.
- Ja…
- Nawet nie próbuj kłamać, że jest
inaczej – zaznaczył, przeszywając ją wzrokiem i mocniej obejmując, gdy
próbowała się odsunąć. – Tym razem nie pozwolę ci odejść bez odpowiedzi –
zaznaczył stanowczo i uśmiechnął się łagodnie, widząc jej spanikowane
spojrzenie. – Mam gdzieś, że są tu inni ludzie. Chcę zrozumieć... Inaczej zwariuję
od tych domysłów… - wyznał, przymykając powieki i stykając ich czoła ze sobą.
W odpowiedzi spojrzała na niego z
bólem, wyrzucając sobie, że tak długo trzymała to w tajemnicy. Gdyby
powiedziała mu o tym od razu, uniknęliby tej całej dramy. Nie mogła jednak
zrobić tego teraz i w tych okolicznościach. Draco na to nie zasługiwał.
- Wyjdź za mnie – poprosił, starając
się złapać jej nieobecne spojrzenie.
- Oświadczasz mi się drugi raz? –
Upewniła się, próbując żartować, co jej nie wyszło.
- Coś w tym stylu? – Uśmiechnął się
szelmowsko, ujmując podbródek kobiety i zmuszając by na niego spojrzała. –
Wyjdź za mnie.
- Przecież znasz już moją odpowiedź.
Myślisz, że zmieniłam zdanie?
- Oboje mieliśmy trudny czas. Wiele
przeszliśmy i długo leczyliśmy rany po ostatniej wojnie. Obydwoje
potrzebowaliśmy czasu na to, by stanąć na nogi i oswoić ból po stracie bliskich. Ale tamten etap mamy za sobą. Czas zacząć
żyć…
- Draco…
- Nigdy nie powiedziałem, ile to dla
mnie znaczy, że przez ten czas byłaś obok. Nie odeszłaś nawet wtedy, gdy sam
miałem siebie dość. Walczyłaś za nas dwoje. Gdyby nie ty…
- Dlaczego mówisz tak, jakbym miała
odejść? – Zapytała zbita z tropu a gdy Draco spojrzał na nią wymownie,
pokręciła głową. - To nie tak – zaoponowała, czując coraz większe wyrzuty sumienia.
– Kocham cię i to się nie zmieniło – zapewniła stanowczo, kładąc dłoń na jego
policzku. – Po prostu tu chodzi o coś więcej…
– Co takiego stoi na przeszkodzie,
żebyśmy w końcu się pobrali i założyli rodzinę? – Zapytał, na co Hermiona
ponownie się spięła. – Skoro nic się nie zmieniło…. Nie rozumiem…
- Właściwie to jest coś, co się
zmieniło, a o czym nie chcę rozmawiać w tym miejscu i w tej chwili. Nie w ten
sposób – wyznała poddenerwowana, czując ucisk w żołądku.
- Co to jest? – Drążył uparcie, patrząc
na kobietę z mieszaniną niepokoju i frustracji, którą starał się kamuflować.
- Draco… Proszę porozmawiajmy w domu -
zaczęła, zmęczona tym tematem i rozdrażniona uporem mężczyzny.
- Co się zmieniło? Dlaczego nie możemy
porozmawiać teraz? – Zapytał z naciskiem, nie kryjąc już frustracji.
- Serio? Kłócimy się? – Zapytała z
niedowierzaniem, czując jak i ona traci kontrolę nad emocjami.
- Ty mi to powiedz – odparł
poirytowany, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, chwycił pudełeczko i wcisnął je do
ręki szatynki. – Gdy się namyślisz i zdecydujesz, wiesz gdzie mnie szukać. Mam
nadzieję, że podejmiesz decyzję do siedemnastego sierpnia. Twój ruch –
powiedział i, ignorując szok wypisany na twarzy kobiety, wyszedł.
***
- Romantyzm w wykonaniu Malfoya –
sarknęła zdegustowana Pansy, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Jak widzisz na załączonym obrazku
romantyzm nie jest też mocną stroną Hermiony– zauważyła Ginny z zaciekawieniem
przyglądając się zaistniałej scenie. – Zdecydowanie bardziej przemawiają do
niej konkretne czyny… - westchnęła, obserwując z ukrycia, jak Malfoy wciska jej
przyjaciółce w dłoń pudełeczko i, gotując się ze złości, wychodzi.
- Gdyby Harry zachował się w ten
sposób….
- Tak, wiem. Przez miesiąc spałby na
kanapie – zakpiła Ginny, machając lekceważąco ręką, co Pansy skwitowała dumnym
prychnięciem.
***
Przez chwilę stała w miejscu wpatrując
się w pudełeczko, po czym ze złością cisnęła je na kuchenny blat. Ukryła twarz
w dłoniach, odchylając głowę do tyłu i oddychając uspokajająco. Następnie
podparła się pod boki i przygryzła wargę, raz po raz rzucając niezdecydowane spojrzenie
w kierunku niespodzianki, jaką przygotował dla niej Draco. Ostatecznie podeszła
do blatu i sięgnęła po pudełeczko. Ostatni raz odetchnęła i zdecydowanym ruchem
otworzyła je. I choć wiedziała, co skrywa, nie była w stanie ukryć tego
ulotnego nieuzasadnionego zaskoczenia, gdy patrzyła na śliczne, złote obrączki.
Wyciągnęła większą z nich i uśmiechnęła się dostrzegając swoje imię oraz datę
siedemnastego sierpnia wygrawerowane po wewnętrznej stronie obrączki. Zrozumiała,
że za tajemniczymi zniknięciami mężczyzny, kryły się przygotowania do ich
ślubu. Westchnęła i pokręciła głową, czując się jeszcze gorzej.
- Twój tata jest upartym bałwanem więc
mam nadzieję, że inteligencję odziedziczysz po mnie – mruknęła, kładąc dłoń na
swoim płaskim brzuchu i w zamyśleniu rozważając kolejne kroki.
Ostatecznie chwyciła swoją kopertówkę i
zdeterminowana ruszyła na poszukiwania Dracona. Nie musiała zbyt długo czekać.
Dostrzegła go przy barze, popijającego whisky z Blaisem i Harrym. Na jego widok
ponownie zalała ją fala skrajnych sprzecznych uczuć, których nijak nie
potrafiła zrozumieć. Bo jak można jednocześnie pragnąć kogoś udusić i
pocałować, kochać i nienawidzić w tym samym czasie. Jedynym sensownym
wytłumaczeniem były szalejące hormony, które przez najbliższe sześć miesięcy
miały stanowić argument dla jej kaprysów, zachcianek i irracjonalnych zachowań
oraz huśtawki nastrojów.
Zauważył ją i postanowił z premedytacją
ignorować, co jeszcze bardziej ją rozzłościło. Rozszyfrowała go po tym, jak
stał. Cała jego napięta postawa reagowała na jej obecność. Zachowywał się jak
urażona, rozkapryszona primadonna. Była pewna, że gdyby go tak nie kochała, już
dawno skończyłaby w więzieniu oskarżona o zabójstwo w afekcie.
Dostrzegając ją, Harry uśmiechnął się
ciepło i otworzył usta z zamiarem zagadania, lecz najwidoczniej analizując jej
minę, postawę i morderczy wzrok utkwiony w blondynie, taktownie się wycofał,
ostrzegając również Blaise’a o zbliżającym się armagedonie, jak poetycko stan
wzburzenia przyjaciółki określił jego syn. Sam Draco niewiele sobie robił z
potencjalnego zagrożenia. Delektował się smakiem ognistej whisky i dopiero, gdy
stanęła przed nim, odłożył szklankę i spojrzał na nią łaskawie, przywdziewając
tą swoją asekuracyjną maskę nie wyrażającą żadnych emocji. Gdy to sobie
uświadomiła, krew ponownie się w niej zagotowała i miała ochotę go przekląć.
Zamiast tego otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej test ciążowy, który zrobiła
miesiąc temu i który nosiła zastanawiając się jak przekazać temu bałwanowi,
który był jej narzeczonym, że zostanie ojcem.
- Pytałeś, co się zmieniło – zaczęła
lodowatym tonem.
- Pytałem też o inne rzeczy… - zaczął
zwodniczo spokojnym głosem, za którym ukrywał urazę i złość, lecz nie pozwoliła
mu skończyć.
- To! – odparła, wciskając mu w dłoń
test ciążowy. – To się zmieniło! – dodała wściekła. – Taka sytuacja – powiedziała,
gdy przeniósł na nią oszołomione spojrzenie i, nie czekając na reakcję mężczyzny,
odwróciła się na pięcie i ruszyła do domu.
***
- Wiedziałam, że nie będzie to zwykłe,
nudne świętowanie – powiedziała Ginny, uśmiechając się z aprobatą na widok
skonfundowanej miny Malfoya, który przed chwilą w bardzo taktowny sposób
dowiedział się, że będzie miał dziecko.
- Ale musisz przyznać, że przez hormony
jest gorsza ode mnie – zauważyła Pansy z pewną dozą satysfakcji, że odtąd nie
tylko ona będzie jędzą.
- Ale ciocia się wkurzyła – powiedział
James, patrząc ze współczuciem na Malfoya.
- James – upomniała go łagodnie matka,
lecz malec był tak zaaferowany sytuacją wujka, że nie przejął się tym.
– Draco ma przechlapane. Mamo, czy
Draco może spać u mnie? Zmie…On się śmieje? – Urwał zbity z tropu na widok
poklepujących go taty i Blaise’a, którzy wyglądali tak jakby cieszyli się z
tego, że ciocia Hermiona się wkurzyła. Rzucił zaciekawione spojrzenie na swoją
matkę i ciotkę, które wyglądały jakby nie mogły się zdecydować czy chcą płakać
czy się śmiać, po czym stwierdził, że dorośli są dziwni. – Rose! – Zawołał
dostrzegając rudowłosą dziewczynkę i pobiegł w jej kierunku. – Idziemy na
zjeżdżalnię?
***
Weszła do łazienki i odkręciła wodę,
chłodząc kark zimną wodą. Przymknęła oczy, czując przyjemną ulgę. Musiała
ochłonąć i pozbierać myśli. Jednocześnie potrzebowała kryjówki. Nie chciała
teraz rozmawiać z Draconem. Zachowała się jak tchórz, nie mówiąc mu od razu o
ciąży, jednak wolała nie zapeszać, dopóki nie miała pewności. Po wizycie u
Parvati, która potwierdziła ciążę, nie mogła dłużej zaprzeczać. Wiadomość, że
zostanie mamą, była dla niej jak grom z jasnego nieba. Niespodziewana i
szokująca. Po początkowym zaskoczeniu, pojawiło się przerażenie, bo nie
wiedziała, czy jest odpowiednim materiałem na rodzica. Była niestabilna,
skażona duchem Evy. W dodatku nie miała zbyt wiele wspólnego z dziećmi, nie
licząc Jamesa, którego uwielbiała ze wzajemnością. Draco również pokochał
chłopca i gdy ich razem obserwowała, przyłapywała się na tym, że dostrzega w
nim potencjał na dobrego ojca. Wiedziała, że Draco chce założyć rodzinę. Jednak
ostatnie wydarzenia, jej załamanie nerwowe, śmierć Narcyzy, żałoba… Wszystko to sprawiło, że
żadne z nich nie poruszało tematu ślubu i dzieci. Dopiero kilka miesięcy temu
Draco podjął wątek rodziny, otwierając w ten sposób puszkę Pandory, w której
skrywały się jej demony. Po długim spacerze, w trakcie którego biła się z
własnymi myślami, walcząc z atakiem paniki, udała się do swojego terapeuty,
który pomógł jej oswoić lęk i obawy, pozwalając dostrzec pozytywną wartość
bycia w ciąży. W trakcie kolejnych sesji stopniowo oswajała się z myślą, że
będzie mamą. Gdy to do niej dotarło, coś się zmieniło. Zupełnie jakby wstąpiła
w nią nowa siła. Wspólnie z Draco byli odpowiedzialni za to maleństwo. Dar,
jakim było ich dziecko, stał się bodźcem, który wywołał lawinę lęku, złych
wspomnień i wątpliwości, ale dał jej też siłę, by ostatecznie rozprawić się z
przeszłością.
Od tamtego dnia głowiła się, jak
powiedzieć o tym Draconowi. Nie była pewna jak zareaguje, jednak pragnęła, żeby
zapamiętał tą chwilę, jako wyjątkową. W międzyczasie wszystko jednak się
skomplikowało i zamiast wyjątkowej chwili, dostał, co dostał. Teraz, gdy emocje
opadły, czuła się zażenowana. Nie powinna pozwolić się ponieść. Jednak to, co
zrobił dzisiaj Draco, zaskoczyło ją. Nie była przygotowana na taki obrót
zdarzeń. Najpierw chciała powiedzieć mu o dziecku, a dopiero potem omawiać ewentualne
przygotowania do ślubu. Chciała, żeby najpierw nacieszyli się chwilą i myślą,
że będą rodzicami. Korzystając z nieobecności mężczyzny, przygotowała
niespodziankę, która miała uczynić ten wieczór wyjątkowym wspomnieniem.
- Twój tata to bałwan – mruknęła,
kładąc dłoń na brzuchu. – Mi zarzuca niecierpliwość, a sam miał problem, żeby
poczekać do wieczora – sarknęła z czułym uśmiechem.
Wiedziała, że nie ma zbyt dużo czasu na
użalanie się nad sobą i topienia we własnym wstydzie. Artur z Ronem, w każdej
chwili mogli wrócić. Poprawiła delikatny makijaż i zebrała włosy w luźnego
koka, z którego uwolniło się kilka niesfornych pasemek. Postanowiła się tym
jednak nie przejmować. Najważniejsze, że było jej chłodniej. Poza tym dziś
najważniejszy był Artur Weasley i jego sukces. Wygładziła sukienkę i wyszła z
łazienki, kierując się w stronę schodów prowadzących na dół. Zastygła na
szczycie dostrzegając Dracona wchodzącego do środka. Błękitna, dopasowana
koszula z podwiniętymi rękawami, włożona w czarne spodnie idealnie podkreślała
sylwetkę mężczyzny. Wyglądał na spiętego ale i przejętego. Oddałaby wszystko,
by poznać jego myśli, które tak skrzętnie ukrywał.
Draco dopiero po chwili ją zauważył.
Wstrzymała oddech, gdy ruszył w jej stronę i ze zdenerwowania przygryzła wargę.
Zdusiła w sobie palącą potrzebę ucieczki i zmusiła się, by stać w bezruchu. W
milczeniu obserwowała zbliżającego się mężczyznę, analizując jego
nieprzeniknioną minę. Zatrzymał się na stopniu, na którym ich twarze były na
tym samym poziomie i przez chwilę z nieodgadnioną miną przyglądał się jej.
Czuła się nieswojo i zalała ją fala gorąca nie mająca nic wspólnego z
temperaturą na zewnątrz. Była na siebie zła i przeklinała swoje ciało, za tą
reakcję. To było frustrujące, że nawet po tak długim czasie reaguje na niego w
tak intensywny sposób.
- Hermiona… - zaczął i nie będąc w
stanie zwerbalizować myśli, ujął jej dłonie i pocałował je z czułością. – Nawet
nie wiesz, jak bardzo się cieszę – wyznał, uśmiechając się tak szeroko i
szczerze, że zaparło jej dech w piersiach.
Nie widziała u niego takiej radości od
wielu lat. Nawet gdy szczerze się cieszył, gdzieś z tyłu majaczył cień smutku,
przypominający o stracie Narcyzy, która poświęciła własne życie, by uratować ją
i Pansy.
Po tym, jak Hermiona, wykorzystując
połączenie magii życia, którego nauczył ją Garric, odnalazła Pansy, jej moc
była na wyczerpaniu. Umysł kobiety stawiał duży opór, a bariera wymagała
ogromnej siły mentalnej. Gdyby nie Narcyza, która wspomogła ją własną mocą, nie
wybudziłaby Pansy. Wyczerpała wszystkie siły, by złamać klątwę, którą rzuciła
na przyjaciółkę, zamykając jej umysł w świecie iluzji. Nie czując źródła
własnej magii, czuła jak powoli się zapada. Wówczas oślepiające światło natarło
na nią z pełną mocą, wyrzucając jej umysł na powierzchnię i ratując jej życie.
Znała ciepło tego światła. Było dziwnie znajome. Później, gdy doszła do siebie,
dotarło do niej, że podobne ciepło wydziela magia Dracona. Zrozumiała wówczas,
że Narcyza wykorzystała pozostałą energię, do wybudzenia jej i do zakończenia
połączenia. Sama jednak już się nie obudziła. Po dwóch latach śpiączki, zmarła.
- Nie tak wyobrażałam sobie tą chwilę –
wyznała z przepraszającym uśmiechem.
- Jest idealna – zapewnił Draco,
przytulając ją mocno i czując niesamowitą radość i moc, wypełniające jego
ciało.
- Już są! – Dobiegł ich rozemocjonowany
głos pani Weasley. – Wszyscy na miejsca! Szybko! – Dyrygowała, będąc w swoim
żywiole.
- Myślisz, że zauważą naszą
nieobecność? – Zapytał zmysłowym tonem, nie wypuszczając jej z objęć.
- Odpowiadam za tort więc myślę, że tak
– zaśmiała się, doskonale wiedząc, jakie są zamiary mężczyzny. – Dlatego teraz
wrócimy do reszty i będziemy aktywnie uczestniczyć w świętowaniu sukcesu Artura
– dodała, wyswabadzając się z jego ramion i, ujmując dłoń mężczyzny, pociągnęła
go w dół.
- To i tak nic w porównaniu z moim
sukcesem – dodał z dumą, a gdy spojrzała na niego pytająco, wyjaśnił. – Zostanę
tatą – uśmiechnął się rozbrajająco, patrząc na nią z czułością.
***
- Zamówienie dotarło – zakomunikował
Harry, lewitując ostrożnie tacę i odstawiając ją na łóżko obok czytającej
Pansy.
- Mówiłam już, że cię kocham?
- A masz za co – droczył się, zajmując
miejsce obok kobiety i całując jej bark. – przeszukałem pół miasta, by dostać
lody chałwowe. Na wszelki wypadek kupiłem zapas. Musiałem też teleportować się
do Molly po wiśnie w syropie, bo okazuje się, że zjadłaś wszystko – wytknął z
pobłażaniem, obserwując minę ukochanej, która delektowała się wspomnianymi rarytasami
z rozmarzoną miną.
- Ej, to nie ja, tylko twoja córka –
oburzyła się, trącając go łokciem.
- Moja
- przyznał z dumą. – Ale kubki smakowe i apetyt odziedziczyła po tobie –
zaśmiał się, kradnąc jej całusa, a następnie obejmując ją, tak by służyć kobiecie
za oparcie. – Co czytasz? – Zapytał i jęknął na widok literatury branżowej.
- No co, muszę być na bieżąco, żeby
fundacja dobrze prosperowała – odparła, niezrażona reakcją mężczyzny. – Poza
tym wpadłam na genialny pomysł…
Harry z czułością i swego rodzaju
rozbawieniem słuchał o nowym projekcie kobiety, która mimo zaawansowanej ciąży,
nie zwolniła tempa w pracy. W każdym jej słowie, geście i błysku w oku, ilekroć
mówiła o fundacji, dało się wyczuć, że Pansy realizuje się i kocha to, co robi.
- Czy ty mnie słuchasz? – Zapytała,
przyglądając się mu podejrzliwie.
- Słucham – przytaknął z powagą. –
Słucham i podziwiam – dodał z szelmowskim uśmiechem. – Słucham, podziwiam i
jestem dumny ze swojej mądrej, dobrej, utalentowanej i cholernie seksownej żony
– odparł, kradnąc jej całusa po każdym wypowiedzianym słowie.
- Fuj!
Ich intymną chwilę przerwał
niezadowolony grymas, a chwilę później łóżko ugięło się pod ciężarem Jamesa,
który z mieszaniną zniesmaczenia, ale i determinacji wpatrywał się w objętych rodziców.
- Synu, ile razy prosiliśmy, żebyś
pukał? – Jęknął Harry, lecz młody Potter, nie robiąc sobie nic z uwagi ojca, bezceremonialnie
wgramolił się między niego a Pansy.
- Przyszedłem porozmawiać – oznajmił
poważnym tonem i obydwoje wiedzieli, że skoro ich dziecko wbiło sobie coś do
głowy, a na to wyglądało, czeka ich długa przeprawa.
Wymienili się rozbawionymi
spojrzeniami, a następnie całą uwagę skupili na dziecku.
- Zatem opowiadaj, co to za poważna
sprawa nie daje ci spać – zachęcił go Harry.
- Bo jestem już duży, prawda? – Upewnił
się chłopiec, patrząc to na matkę to na ojca.
- Prawda – potwierdziła Pansy z
uśmiechem.
- I będę starszym bratem – dodał tym
samym podniosłym tonem.
- Zgadza się, kochanie – przyznała mu
rację kobieta.
- Będę opiekował się i dbał o siostrę –
oznajmił, patrząc uważnie na rodziców, którzy już wiedzieli, że za chwilę dotrą
do celu tej przemowy.
-Wiemy skarbie. Będziesz najlepszym
starszym bratem pod słońcem – powiedziała Pansy, ujmując jego małe rączki i
całując je z czułością.
- Będę – zapewnił i spojrzał oceniająco
na miny rodziców. – Z psem będę super starszym bratem – zapewnił z entuzjazmem,
patrząc na nich maślanym wzrokiem.
- A bez psa sobie nie poradzisz? –
Zapytała podejrzliwie kobieta, walcząc z rozbawieniem.
- Poradzę – zapewnił z przekonaniem. –
Ale z psem będę hiper superaśnym starszym bratem, bo będę miał pomocnika.
- I poradzisz sobie z byciem starszym
bratem i opieką nad psem? Bo wiesz, pies to nie tylko zabawa, ale i karmienie
go, wyprowadzanie, kąpanie, uczenie i dbanie o jego zdrowie i bezpieczeństwo.
To dużo ważnych obowiązków – zauważyła, robiąc zatroskaną minę.
James od dawna wiercił im dziurę w
brzuchu o to, by adoptowali psa ze schroniska. Nie było dnia, by nie odbywali
podobnych rozmów, choć musiała przyznać, że za każdym razem ich syn stosował
inną taktykę. Była pod wrażeniem inteligencji i kreatywności dziecka, choć nie
wiedziała, czy duma i wyjątkowość, która charakteryzowała ich syna nie wynika z
faktu, że jest jego mamą.
W końcu ugięli się pod jednym warunkiem.
James przez miesiąc miał wychodzić o ustalonych porach do ogrodu ze smyczą,
pamiętać o porze posiłków i wymianie wody w misce. Chcieli go w ten sposób
nauczyć obowiązkowości i odpowiedzialności za posiadanie zwierzaka. Byli
przekonani, że po kilku dniach zapał i determinacja ich dziecka spadnie. James
jednak pozytywnie ich zaskoczył, bo bez słowa protestu wywiązywał się z umowy. Każdego
dnia również przychodził do nich na „poważne rozmowy”, gdzie przekonywał do wcześniejszej
adopcji psa.
- Mamo, jestem już duży. Mam pięć lat –
przypomniał jej z przekąsem, patrząc na swoją rodzicielkę jakby mówił o czymś
oczywistym.
- Mój duży, odpowiedzialny, superaśny
syn – roześmiał się Harry, tarmosząc włosy chłopca, na co ten się wyszczerzył.
- To pójdziemy po psa? – Zapytał z
nadzieją, a małżeństwo wymieniło się porozumiewawczymi spojrzeniami i Pansy
skinęła delikatnie głową.
Jakiś czas temu odbyli z Harrym rozmowę
na temat powiększenia ich rodziny o nowego czteronożnego członka i obydwoje
doszli do wniosku, że zgodzą się spełnić marzenie syna o psie. Ostatecznie
James nie pozostawił im wyboru, udowadniając że będzie wywiązywał się z
obowiązków opiekuna.
- A możemy pójść po niego rano? –
Zapytał Harry, co wywołało dziki okrzyk radości i rzucenie się im w ramiona.
- Nie wiem, po kim nasz syn
odziedziczył monotematyczność – westchnęła ciężko Pansy, patrząc z czułością na
Jamesa, wykonującego coś na kształt tańca zwycięzcy.
- Hmm… Pomyślmy… Czekaj, czekaj, a
pamiętasz wycieczkę do Egiptu albo kurs tańca towarzyskiego przed naszym ślubem?
– Droczył się, przyglądając żonie z rozbawieniem. – Albo gdy uparłaś się na…
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nasz
syn odziedziczył po mnie siłę perswazji i determinację w dążeniu do celu? –
Weszła mu w słowo, poprawiając włosy z godnością.
- Miałem raczej na myśli ośli upór, ale
skoro wolisz nazywać to w ten sposób – odparł z przekąsem i ze śmiechem uchylił
się, przed lecącą w jego stronę poduszką.
- Mamo? A kiedy będzie rano?
***
- Ginny, na Merlina zlituj się i
wybierz w końcu któryś zestaw – jęknął Blaise, gdy rudowłosa od godziny
przymierzała różne warianty stroju, raz po raz wymieniając jakiś element
garderoby.
- Nawet nie wiesz, jak ważne jest
pierwsze wrażenie. Wiedziałeś, że zdanie o człowieku wyrabiamy sobie w
pierwszych sekundach? Jutrzejsze spotkanie jest jednym z najważniejszych w
mojej karierze. Dlatego wszystko, począwszy od tygodnika po mój wygląd musi być
idealne – odparła, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, a on w odpowiedzi
westchnął ciężko i opadł na łóżko.
- Kochanie ale ty we wszystkim
wyglądasz świetnie. Nie możesz po prostu zdecydować? – Zapytał, a Ginny posłała
mu czarujący uśmiech. – To pierwszy weekend od wieków, kiedy nie mam dyżuru, a
ty nie ślęczysz nad papierami, projektami i kosztorysami. Chcę cię mieć tylko
dla siebie. W ten jeden wieczór – przekonywał, patrząc błagalnie na odbicie
kobiety.
Coś w jego głosie sprawiło, że
rudowłosa odwróciła się w jego kierunku i posłała mu uważne spojrzenie.
- Jestem egoistką, masz rację –
westchnęła z nieszczęśliwą miną, a on z trudem opanował się przed wywróceniem
oczami.
- Skarbie przecież nic takiego nie
powiedziałem – zaoponował z bezradną miną. – Wiem, jakie to dla ciebie ważne. I
jeśli już ktoś jest egoistą, to ja. Bo chcę mieć swoją żonę na wyłączność –
dodał, wzruszając ramionami i mając nadzieję, że nie powiedział czegoś
głupiego.
Ginny uśmiechnęła się do niego czule i
usiadła obok. Ujął dłoń kobiety, splatając ze sobą ich palce, a następnie pocałował
ją w miejscu, gdzie znajdowała się obrączka. Wciąż nie mógł uwierzyć, że od
roku są małżeństwem. Każdego dnia dziękował losowi za swoją żonę, która stała
się całym jego światem i dla której był gotów na wszystko.
- Mnie też brakuje naszych wspólnych
chwil – przyznała, kładąc dłoń na jego policzku i gładząc go kciukiem. –
Przepraszam – dodała ze skruszoną miną. – Dasz mi jeszcze pół godziny?
Obiecuję, że potem będę cała twoja – zapewniła, widząc jego nieszczęśliwą minę
i całując go w policzek, wróciła do przerwanej czynności.
- Chcesz znać moje zdanie? – Zapytał z przekorą,
układając się wygodnie i zakładając ręce za głową.
- Na temat mody? - Zapytała, przyglądając się mu sceptycznie. -
Skarbie jesteś utalentowanym magichirurgiem, ale nie stylistą – roześmiała się
i by złagodzić swoją reakcję cmoknęła go w policzek.
- Jeśli chcesz być spostrzegana jako
silna, zdecydowana profesjonalistka, która wie czego chce i z której zdaniem
należy się liczyć, załóż ten czarny garnitur. Klasyka zawsze robi odpowiednie
wrażenie. Z kolei, jeśli chcesz im zakomunikować że jesteś godna zaufania,
uczciwa, komunikatywna, otwarta na współpracę i skłonna do negocjacji, załóż tą
chabrową sukienkę. Bez względu na to, który zestaw wybierzesz, powalisz ich
osobowością, talentem i kreatywnymi pomysłami – oznajmił, pewnym głosem,
niezrażony sceptycyzmem kobiety, która w odpowiedzi, patrzyła na niego z
rosnącym niedowierzaniem. – Opadła szczęka, co? – Zapytał z samozadowoleniem,
że udało mu się zaskoczyć rudowłosą.
- Mój mąż jest ideałem – odparła
rozmarzona, wzruszając ramionami z szerokim uśmiechem, a on spojrzał na nią z
tą swoją charakterystyczną pewnością siebie, graniczącą z błazenadą, które
jakiś czas temu ją denerwowały, a teraz widząc je tak rzadko czuła wyłącznie
rozbawienie i swego rodzaju sentyment.
- Żyłem pod jednym dachem z Pansy. Żeby
przetrwać, musiałem poznać język wroga – wyjaśnił z rozbrajającą szczerością, a
ona roześmiała się. – To co, teraz mogę już mieć swoją żonę tylko dla siebie? –
Zapytał patrząc na nią maślanym wzrokiem i wyciągając do niej ręce.
- Jesteś jak dziecko, wiesz? –
Powiedziała, odwieszając rzeczy.
Pokręciła głową z pobłażaniem widząc
jego triumfalny uśmiech, gdy złożyła wszystkie dokumenty i odłożyła je na
komodzie. W roztargnieniu strąciła wazon z kwiatami. Szkło rozprysło się, a
zawartość wazonu wylądowała na niej, na podłodze i na ścianie. Sapnęła ze
złością i przykucnęła chcąc posprzątać bałagan jaki zrobiła.
- Zaczekaj… - zaczął Blaise, zrywając się
z łóżka z wyciągniętą różdżką. – Różdżka, Ginny. Różdżka. Jesteś czarownicą –
powiedział z dezaprobatą, gdy nim zdążył zareagować, rudowłosa, zgodnie z jego
przewidywaniami, paskudnie rozcięła rękę o zbierane kruche szkło.
- Zapomniałam – mruknęła zła na samą
siebie.
- Zostaw to, ja to posprzątam –
powstrzymał ją, łapiąc za zranioną dłoń. – Idź do łazienki i opłucz zimną wodą.
Wezmę torbę i za chwilę do ciebie przyjdę – powiedział łagodnie, popychając ją
w kierunku łazienki.
Jednym machnięciem różdżki posprzątał
bałagan, a następnie wziął torbę z medykamentami i ruszył śladem rudowłosej.
Bez zbędnych słów postawił torbę na wannie i wyjął z niej środek odkażający,
słoiczek z maścią, bandaż, pęsetę i rękawiczki. Ignorując rozbawione spojrzenie
kobiety, umył ręce i wciągnął rękawiczki, a następnie ujął jej dłoń. Rozcięcie
było głębokie, lecz w ranie nie było odłamków szkła i rana nie wymagała szycia.
- Zapiecze – uprzedził, dezynfekując
ranę i przytrzymał dłoń kobiety, gdy odruchowo chciała ją cofnąć, a następnie podmuchał
rozcięcie, czym zaskoczył lecz jednocześnie rozczulił Ginny. – Posmaruję to
maścią, nie będzie zbyt przyjemnie ale rano nie będzie śladu – oznajmił i
delikatnie wsmarował bladoniebieską maź, która przyjemnie chłodziła i
mrowiła. - Założę opatrunek i będzie po
krzyku – dodał łagodnie jakby zwracał się do dziecka, opatrując dłoń. Nim
skończył delikatnie pocałował ją w miejscu opatrunku i dopiero wówczas spojrzał
na kobietę. – Ginny…? – Mina rudowłosej zbiła go z tropu, lecz nim zdążył o
cokolwiek zapytać, kobieta rzuciła mu się na szyję mocno przytulając. – Ginny?
- Mówiłam już, że jesteś ideałem? –
Zapytała zdławionym głosem, a on zmieszany i zdezorientowany wzruszył
nieznacznie ramionami i pogładził jej
plecy. – Jesteś głodny? Może coś nam
przygotuje?
- Może lepiej coś zamówmy? –
Zasugerował ostrożnie, cały czas tuląc ją w ramionach.
- Czyżbyś się bał, że to, co przygotuje,
będzie niezjadliwe? – zapytała, odchylając się nieznacznie i mrużąc groźnie
oczy.
- Chodzi o twoją rękę…
- Blaise…
- No dobra, poddaję się – skapitulował
z bezradną miną. – Jesteś idealna i kocham w tobie wszystko. Ale mimo wielu
talentów i zalet, gotowanie jest jedną z nielicznych twoich słabych stron…
- Jedną z nielicznych? – drążyła,
unosząc brwi i świdrując go spojrzeniem.
- Pogrążam się z każdym kolejnym słowem
więc może nie będę już nic mówił, co? – Zaproponował niepewnie, próbując
żartować, by złagodzić ewentualne konsekwencje. – Skarbie? – Zbity z tropu
obserwował zwijającą się ze śmiechu kobietę, która nie była w stanie dłużej
ciągnąć tej szopki. – Podpuszczałaś mnie? – Zapytał z niedowierzaniem, a ta w
odpowiedzi zaniosła się jeszcze głośniejszym śmiechem. – Doigrałaś się –
powiedział z groźną miną, która na roześmianej kobiecie nie zrobiła żadnego
wrażenia.
Blaise rzucił się na nią, a Ginny
zrobiła zwinny unik, wycofując się powoli z łazienki. Wtedy jednak potrąciła
torbę lekarską mężczyzny, której zawartość wysypała się na podłogę. Blaise
parsknął śmiechem, mrucząc złośliwie pod nosem, że dzisiaj to już drugi raz, po
czym zaczął zbierać zawartość torby.
- Chyba rzeczywiście daruje sobie
gotowanie. Dzisiaj zdecydowanie powinnam unikać wyzwań – sarknęła z
rozbawieniem, a Blaise odpowiedział jej szelmowskim uśmiechem. – Zaczekaj,
podam ci ją – powiedziała, dostrzegając, że Blaise rozgląda się za torbą, która
leżała za jej plecami. Sięgnęła po nią i wtedy ze środka wypadły dokumenty.
Przeklinając swoją niezdarność zaczęła
podnosić papiery, lecz na widok teczki z jej nazwiskiem zesztywniała. Ściągnęła
brwi, zaskoczona i przeniosła nieprzenikniony wzrok na widocznie spiętego
mężczyznę.
- Od dawna chciałem z tobą o czymś
porozmawiać – powiedział łagodnie, starając się wyczytać coś z jej twarzy. – Przejdźmy
do pokoju i wszystko ci wyjaśnię, dobrze? – Poprosił, podczas gdy Ginny uważnie
skanowała jego twarz. Po chwili, która dla niego trwała wieczność, kobieta wstała
i wyszła bez słowa z łazienki wraz z teczką. - Szlag – przeklął, wypuszczając
głośno powietrze i przeczesując nerwowo włosy.
Wrzucił wszystko do torby i odłożył ją
na bardziej stabilnej powierzchni, a następnie z duszą na ramieniu ruszył na
poszukiwania żony. Znalazł ją w salonie, pochyloną nad rozłożoną dokumentacją
medyczną. Ostrożnie przestąpił próg, niepewny w jakim stanie jest Ginny. Jej
postawa była zamknięta, a nieruchome oczy utkwione były w aktach.
- Dla ciebie to nigdy nie będzie
zamknięty temat, prawda? – Zapytała spokojnym, wypranym z emocji głosem. –
Nigdy nie pogodzisz się z tym, że nie będziemy mieli dzieci…
Zabini stwierdził, że wolałby żeby
krzyczała. Z tym by sobie poradził. Stan, w którym Ginny była teraz, był dla
niego bardziej nieprzewidywalny.
- Tu nie chodzi o mnie, Ginny. Nigdy
nie chodziło o mnie – wyznał ze smutkiem, zajmując miejsce obok rudowłosej.
- Blaise…
- Zaczekaj – przerwał jej, kładąc dłoń
na zdrowej ręce kobiety. – Wysłuchaj mnie, proszę. Chcę się z tobą czymś
podzielić. Obiecuję, że jeśli po tym co usłyszysz i zobaczysz, dalej będziesz
na nie, odpuszczę. Nie będę cię do niczego zmuszał. Proszę – powiedział,
zaglądając w jej smutne, pełne wątpliwości spojrzenie.
Dostrzegał zawahanie kobiety. Rozumiał
jej lęk i opór. Wielokrotnie omawiali kwestię leczenia. Ginny nie chciała o tym
słyszeć, twierdząc że nie przeżyłaby kolejnego rozczarowania. Nie udźwignęłaby
ponownej utraty nadziei. Gdy naciskał, prawie go zostawiła, twierdząc że
powinien związać się z kimś, kto da mu dzieci, z kim założy pełną rodzinę.
Bojąc się, że ją straci, odpuścił temat, choć nie zrezygnował z badań. Nie
robił tego dla siebie. Robił to dla niej, bo wiedział, jak bardzo tego pragnie.
Obiecał sobie jednak, że nie zdradzi się przed Ginny, nim nie będzie miał
pewności, że jest szansa na to, by leczenie przebiegło pomyślnie.
- Dwa lata temu rozpocząłem procedurę
leczenia eksperymentalnego, mającego na celu zrekonstruowanie macicy u
pacjentek, które zostały poddane przedwczesnej histerektomii – wyznał, starając
się brzmieć spokojnie i fachowo. – Przez dwa lata szukałem sposobu, by kobiety,
którym odebrano szansę na macierzyństwo, dostały drugą szansę. Pierwsze pół
roku błądziłem po omacku aż w końcu trafiłem na artykuł jednego z europejskich
uzdrowicieli, który również prowadził podobne badania. Skontaktowałem się z nim
i namówiłem, by dołączył do mojego zespołu. Dzięki Valandowi posunęliśmy się
szybko do przodu, lecz pierwsze eksperymenty dawały nikłe szanse na sukces. Zaczęliśmy
szukać innych powiązań oraz możliwości i wtedy nastąpił przełom. Odkryliśmy, że
klonowany przeszczep komórek od dawcy spokrewnionego może być rozwiązaniem. Oczywiście
warunków było więcej, ale nie będę teraz o nich mówił. Skupię się na
najważniejszym. Pierwsze testy budziły optymizm, jednak w pewnym momencie
utknęliśmy. Miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko, a rozwiązanie jest na
wyciągnięcie ręki. Wiedziałem, że potrzebujemy świeżego spojrzenia i wtedy
zaprosiłem do badań Hermionę – wyznał, a Ginny ukryła twarz w dłoniach.
Blaise bardzo chciał ją przytulić. Nie
mógł patrzeć na jej stan. Delikatnie odsunął dłonie kobiety od twarzy. Ginny
nie wyrwała dłoni z jego uścisku i nie odsunęła się. Jednak jej załzawione,
wypełnione skrajnymi emocjami oczy, wyrażały więcej niż słowa.
- Wiem, że ci obiecałem. Wiem, że się
boisz i każda kolejna próba kosztuje cię cząstkę siebie. Wiem też, jak bardzo
tego pragniesz. Dlatego proszę cię o to, żebyś podjęła ostatnią próbę –
powiedział, nie przerywając kontaktu wzrokowego i gładząc jej dłonie. - Kiedyś
przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, byś była szczęśliwa. To dlatego wybrałem
tą specjalizację na magochirurgii i dlatego stworzyłem oddział w Mungu.
Zrobiłem to dla ciebie, Ginny. Tu nie chodzi o mnie i moje potrzeby. Myślałem i
myślę tylko o tobie. I znalazłem sposób. Hermiona dostrzegła to, co nam umykało.
Jesteśmy już po pierwszych przeszczepach, które się przyjęły. Nie chciałem ci
mówić do momentu pierwszych narodzin…
Ginny patrzyła na niego z szeroko
otwartymi oczami, w których
niedowierzanie mieszało się z kiełkującą nieśmiało nadzieją, próbującą przebić
się przez zaporę zaprzeczenia w jej umyśle.
- Nie chcę robić ci złudnych nadziei.
Wolałbym rzucić się w przepaść niż po raz kolejny wrzucić cię do tego piekła,
przez które przeszłaś, gdy straciłaś dziecko – zapewnił, gdy z jej oczu
ciurkiem popłynął strumień łez. – Ginny…
- Chcesz mi powiedzieć, że jest
szansa…jest szansa, że mogę mieć dzieci? – Weszła mu w słowo zdławionym głosem.
– Jest szansa, żebyśmy stworzyli rodzinę?
- Już jesteśmy rodziną, skarbie –
zapewnił z łagodnym uśmiechem. – Teraz jednak mamy szansę ją powiększyć – odparł zduszonym głosem, uśmiechając się
szczerze. - Za sześć miesięcy nastąpi pierwszy poród. Zarówno pacjentka, jak i
dziecko czują się i rozwijają dobrze. Dawcą była jej matka.
- Ale Molly…
- Sprawdziłem zgodność. Molly może być
dawcą – zapewnił, a ona przygryzła wargę wciąż bijąc się z myślami.
- Mówisz poważnie? – Zapytała, a on
skinął głową. – To nie sen? To nie sen, prawda? – Dopytywała, ściskając przegub
jego ręki.
- Mogę cię uszczypnąć – zaproponował,
lecz Ginny chyba tego nie zarejestrowała, całkowicie pochłonięta własnymi
myślami. – Kochanie?
- Zabiłam w sobie tą nadzieję.
Pogrzebałam ją razem ze swoim dzieckiem i marzeniami o tym, że zostanę mamą –
zaczęła nabrzmiałym od buzujących w niej emocji głosem, po czym przeniosła
nieprzenikniony wzrok na przyglądającego się jej z napięciem mężczyznę. –
Zabroniłam ci… Wymusiłam na tobie obietnicę, że to zostawisz. Zmusiłam cię,
żebyś pogrzebał swoją nadzieję na posiadanie dziecka… Zachowałam się samolubnie
podczas, gdy ty… Przez cały ten czas, nawet gdy nie byliśmy razem… Wszystko, co
zrobiłeś, było dla mnie… - wydusiła z niedowierzaniem.
- Byłem pod twoim urokiem jeszcze w
Hogwarcie. Jednak wtedy przepaść między nami była tak wielka, że nawet nie
ośmieliłem się marzyć, że kiedyś zwrócisz na mnie uwagę. Poza tym, kim byłem w
porównaniu z Harrym Potterem? Nie dostrzegałaś nikogo poza nim. Wasza miłość
wydawała się być tą jedyną. Epicką – dodał z przekąsem, a ona posłała mu
pobłażliwy uśmiech przez łzy. - Więc skupiłem się na pracy. Gdy myślałem, że
mam za sobą to fatalne zauroczenie, los znowu postawił na mojej drodze ciebie
i… dotarło do mnie, że to uczucie, choć uśpione i stłumione, było we mnie cały
czas… Już wtedy szukałem sposobu, by ci pomóc, ale wówczas wciąż byłem nikim, a
możliwości magicznej medycyny nie były tak zaawansowane jak teraz. Jednak to
wtedy postawiłem sobie cel. Bez względu na to, czy zauważyłabyś mnie, czy
polubiła, czy pokochała… przysiągłem sobie, że znajdę sposób, byś mogła założyć
rodzinę, dom… Żebyś mogła być szczęśliwa - urwał, gdy wzruszona Ginny zbliżyła
się do niego i ujęła jego twarz w swoje drżące dłonie.
- Kocham cię, Blaisie Zabini – wyznała
z mocą nabrzmiałym od emocji głosem. – I jestem pewna, że to ty jesteś moją
jedyną, epicką miłością – dodała żartobliwym tonem, trącając jego nos swoim.
- Każę to sobie wyryć na nagrobku –
odparł rozmarzony w swoim dawnym stylu, na co roześmiała się i mocno go
przytuliła.
- Zapiszemy to w testamencie, który
zostawimy naszym dzieciom – przytaknęła żartobliwie, nie będąc w stanie
zapanować nad emocjami, wyciskającymi z jej oczu kolejną falę łez.
- Czy to znaczy, że zgodzisz się na
leczenie? – Zapytał, odsuwając ją nieznacznie i zaglądając z napięciem w oczy.
- Zrobię to. Dla nas – powiedziała, a
on ponownie zamknął ją w swoich ramionach. – I dla dopisku na naszym nagrobku –
dodała żartobliwym tonem, na co obydwoje zanieśli się zduszonym przez
wzruszenie śmiechem.
***
Owinęła się szczelniej kocem, nie
odrywając wzroku od czerwono-pomarańczowej tarczy słońca, którego zachód
tworzył na niebie przepiękny taniec barw. Sierpniowe wieczory były coraz
chłodniejsze, mimo że temperatura w ciągu dnia była wysoka. Upiła łyk rumianku
i pozwoliła sobie, by chaotyczne myśli odnalazły właściwy kierunek. Zerknęła na
gruby notes, który ostatnimi czasy był jej nieodłącznym towarzyszem i
przygryzła wargę w zamyśleniu. Odłożyła duży, biały kubek na stolik obok
drewnianej huśtawki, na której się rozłożyła i ujęła zeszyt. Pogładziła jego
gładką okładkę i uśmiechnęła się blado na myśl, że dokonała tego, co jeszcze
kilka lat temu, gdy rozpoczęła terapię, było niemożliwym. Sam pomysł, że
miałaby przejść raz jeszcze przez wszystko, co zamieniło jej życie w piekło,
było wariactwem. A przecież ona chciała wyleczyć się ze swojego szaleństwa.
Tuż po wygranej wojnie, widząc ogrom
cierpienia, strat i zła, do którego się przyczyniła, w końcu pękła, a wszystkie
skumulowane emocje i lęki, rozbiły jej duszę na kawałeczki, których poskładanie
wydawało się niemożliwe. Przez ponad rok przebywała w klinice niezdolna do
powrotu do życia. Wiedziała, że jest egoistką i zamiast wegetować powinna
skorzystać z szansy jaką dostała od losu. Jednak nie potrafiła odnaleźć w morzu
smutku, cierpienia, wyrzutów sumienia, poświęceniu Narcyzy, która przebywała
przez nią w śpiączce i nienawiści do samej siebie, powodu by zacząć wszystko od
nowa. Nie znała przyczyny, dla której to właśnie ona przeżyła, podczas gdy
wszystko, co ich spotkało, było jej winą. Obwiniała swój umysł, swoje ambicje,
swój upór, które skierowały jej uwagę na projekt, który stał się iskrą zapalną
do krwawego konfliktu, który pochłonął wiele niewinnych istnień. Długo jej
zajęło zmierzenie się z demonami przeszłości i konsekwencjami, z jakimi od
pokonania Evy przyszło im żyć. Jeszcze dłużej zajęło jej zaakceptowanie nowej
rzeczywistości i konfrontacja z bliskimi, którzy mimo własnej traumy i całego
zła, do którego się przyczyniła, trwali przy niej, wspierali ją, walczyli o
nią, gdy ona zrezygnowała. Jednak najtrudniejszym etapem terapii było
samodzielne skonfrontowanie się z przeszłością i danie sobie prawa do bycia
szczęśliwą. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Dzień ten był przełomowym i
zapoczątkował nowy etap w jej życiu. Jednak moment przebudzenia nastąpił wraz z
wiadomością o śmierci Narcyzy. Widok zdruzgotanego Dracona, sprawił że w końcu
przestała koncentrować się na sobie i złu, do którego się przyczyniła. Bańka, w
której żyła przez ostatnie miesiące, pękła. Natomiast potrzeba wsparcia
narzeczonego, była tak silna, że wybudziła ją na dobre z letargu. I choć cały
czas chodziła na terapię, to każdy kolejny dzień był łatwiejszy. Wciąż czuła
ból i wyrzuty sumienia, lecz potrafiła je oswoić i udźwignąć. Zaakceptowała
swoją winę i teraz starała się zrobić wszystko, by odpokutować za całe zło, do
którego się przyczyniła. Z tego też powodu odeszła z Działu Odkryć i odrzuciła
propozycję Harry’ego, by uczyć transmutacji w Hogwarcie. Zaangażowała się
natomiast w badania Blaisea i projekt Pansy, która otworzyła i prowadziła Fundację
im. Narcyzy Malfoy oraz postanowiła iść za radą swojego psychoterapeuty i
napisała książkę. Każdego dnia odnajdywała w sobie siłę i uczyła się dawać sobie prawo do
szczęścia. Najpierw ze względu na Dracona,
który jej potrzebował po stracie matki, potem dla rodziców i przyjaciół, a
teraz dla maleństwa, które wkrótce miało wywrócić ich życie do góry nogami. Na
myśl o rozwijającym się w niej życiu, uśmiechnęła się z czułością i położyła
dłoń na wciąż płaskim brzuchu.
Z zamyślenia wyrwał ją dotyk ciepłej
dłoni na jej własnej, spoczywającej na brzuchu. Z roztargnieniem spojrzała na
ich złączone dłonie, a następnie na przyglądającego się jej z czułością Dracona.
- Worek galeonów za twoje myśli –
powiedział z delikatnym uśmiechem, który odwzajemniła, wzruszając nieznacznie
ramionami. – Masz lodowate dłonie – powiedział z dezaprobatą i przyciągnął ją
do siebie, przytulając. – Jest sens strzępić sobie język? – Zapytał z
przekąsem, gdy Hermiona wtuliła się w niego i przykryła ich kocem.
Odkąd Draco dowiedział się, że będzie
tatą, zrobił się bardzo troskliwy, doprowadzając ją do szewskiej pasji. Tym
razem jednak postanowiła nie wytykać mu jego przewrażliwienia i nie
uświadamiać, że zawsze ma zimne dłonie. Zamiast tego mocniej się do niego
przytuliła i musnęła jego szyję, gdy westchnął ciężko.
- Cieszę się, że jesteś już w domu. Jak
minął ci dzień? – Zapytała, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca.
- Można powiedzieć, że w końcu
znalazłem rozwiązanie, jak szybko pozbyć się sterty akt ze swojego biurka – odparł
ze ślizgońskim uśmiechem, który zaintrygował szatynkę. - Doprawdy nie wiem, jak
Kingsley i Potter to ogarniali, że zawsze wszystkie teczki były na czas
uzupełnione i zwrócone do archiwum. Pani Pringle ciągle mi wypomina, że jestem
najbardziej leniwym szefem aurorów w dziejach Ministerstwa Magii – wyznał z
niezadowoleniem, po czym uśmiechnął się z samozadowoleniem. - Ale teraz się
zdziwi – dodał stanowczo z nutą satysfakcji.
- Chcesz powiedzieć, że od teraz
zaczniesz systematycznie uzupełniać dokumenty? – Zapytała z niedowierzaniem, odchylając
się nieznacznie i patrząc sceptycznie na mężczyznę, którego mina mówiła sama
przez się.
- Zamierzam skoncentrować się wyłącznie
na rzeczach, które są priorytetami i które przynoszą największe korzyści dla
głównych celów na moim stanowisku – wyjaśnił z charakterystyczną dla niego
pewnością siebie graniczącą z arogancją.
- Rozumiem – pokiwała głową, walcząc z
sobą, by nie parsknąć śmiechem na widok miny mężczyzny. – Komu zatem przypadnie
zaszczyt odwalania za ciebie czarnej, papierkowej roboty?
- Uzupełnianie dokumentacji jest ważnym
etapem edukacji młodych aurorów. Uczy pokory, cierpliwości i samodyscypliny.
Zrozumiałem to dzisiaj w trakcie szkolenia adeptów. Aż dziw, że ze swoją
inteligencją nie wpadłem na to wcześniej – powiedział niezrażony rozbawieniem
partnerki.
- Z naturą nie wygrasz – podsumowała
kręcąc głową z pobłażaniem.
- Na zawsze Ślizgon – odparł z dumą,
dając jej pstryczka w nos, za co spiorunowała go wzrokiem. – A jak minął wasz
dzień?
- Byłam w Ministerstwie – powiedziała
niepewnie, spinając się mimo woli. W odpowiedzi mężczyzna spojrzał na nią
badawczo, lecz o nic nie zapytał. Zamiast tego, uspokajająco pogładził jej
ramię, które obejmował. – Odrzuciłam ich propozycję – odparła, a on
niezauważalnie odetchnął z ulgą.
Gdy Hermiona odeszła z Działu Odkryć,
podświadomie czuł, że kiedyś ten temat może do nich wrócić. Gdy wówczas
składała rezygnację była wrakiem człowieka, dla którego każdy kolejny dzień był
wyzwaniem. Była wypalona od środka a on nie potrafił jej pomóc. Z każdym
kolejnym dniem tracił ją, kawałek po kawałku. Jej światło, wymykało mu się z
rąk, a on nie potrafił go podtrzymać. Gdy zmarła
jego matka, stracił grunt pod nogami. Gdy nawiedzały go myśli, że może stracić
też Hermionę, cały świat zwalił mu się na głowę. Miał wrażenie, że dryfował po
oceanie smutku, czekając na koniec. Jednak, wbrew pragnieniu śmierci i
potwornemu bólowi paraliżującemu jego ciało, nie utonął. Ona mu na to nie
pozwoliła. Ich miłość, przywiązanie i troska o siebie nawzajem, ponownie
rozpaliła w niej światło. Światło, które po raz kolejny doprowadziło go do
bezpiecznej przystani, gdzie czekała ona. Jej miłość, empatia, troska i siła
wtłoczyły do jego płuc oddech, zmuszając by żył. Nawet jeśli pierwszy rok
przypominał bardziej wegetację, żył. Na przekór tęsknocie, wściekłości i
rozpaczy po stracie tej, która nigdy się nie poddawała i walczyła o niego do
utraty tchu. Wciąż tęsknił za jej dotykiem, zapachem, ciepłem. Tęsknił za
tembrem jej głosu i tej irytującej pewności siebie, graniczącej z władczością,
gdy próbowała osiągnąć cel. Bał się, że zapomni. Każdego dnia z uporem maniaka
odtwarzał w głowie różne wspomnienia i starał się skrupulatnie wyryć w pamięci
jej obraz. Jednak zdarzały się chwile, gdy nie mógł przypomnieć sobie jakiegoś
szczegółu i wówczas czuł, że traci grunt. Czas zacierał ślady, a on desperacko
starał się je zatrzymać. I za każdym razem, gdy rozbijał się o ściany własnego
umysłu, a wspomnienia ulatywały pozostawiając go samego niczym rozbitka na
bezkresnym oceanie bólu, znajome światło wskazywało mu drogę do domu. Do niej.
- Jesteś pewna? – Zapytał, a Hermiona
skinęła głową. W odpowiedzi pocałował ją w skroń, a ona przymknęła oczy i
uśmiechnęła się nieznacznie.
Przez chwilę trwali tak w ciszy,
pochłonięci swoją bliskością i własnymi myślami. Każde analizowało drogę, jaką
musieli przejść, by być w miejscu, w którym byli teraz. Nie wiedzieli, co
jeszcze zgotuje im los, jednak byli pewni, że bez względu na wszystko pokonają
każdą przeszkodę.
– Skończyłam książkę – powiedziała,
przerywając ciszę. – To znaczy… Nie mam jeszcze tytułu… Nic nie jest
wystarczająco dobre i nie oddaje charakteru fabuły – westchnęła z frustracją,
zakładając włosy za ucho. – Ale pomijając ten aspekt, skończyłam ją – dodała z
nutą niedowierzania ale i radości.
- Zatem musimy to uczcić. W końcu mamy
ku temu aż trzy powody – postanowił Draco, podnosząc się z huśtawki i
wyciągając dłoń w kierunku zaskoczonej kobiety.
- Trzy? – Upewniła się, patrząc na
niego sceptycznie i nie ruszając się z miejsca.
- Trzy – odparł stanowczo. – nasz
nadchodzący ślub, ukończenie książki, która wkrótce podbije magiczny rynek i
mój geniusz, dzięki któremu rozwiązałem problem papierologii na swoim biurku –
wyjaśnił, na co Hermiona parsknęła śmiechem. – Czy ty się ze mnie śmiejesz? –
Zapytał z udawaną obrazą, patrząc na nią groźnie.
- A czy jeśli potwierdzę, to będziemy
też świętować czwarty powód, jakim jest twoja spostrzegawczość, kochanie? –
Zakpiła, patrząc na mężczyznę z pobłażaniem.
- Nie dość, że wyśmiewasz mój geniusz,
to jeszcze ze mnie kpisz? – Zauważył, unosząc lewą brew i mierząc rozbawioną
szatynkę oceniającym wzrokiem, który nigdy nie wróżył nic dobrego.
- Sam prowokujesz takie reakcje –
powiedziała na swoje usprawiedliwienie, a chwilę później pisnęła, gdy Draco
pociągnął ją w swoją stronę, tak że wpadła wprost w jego ramiona.
- Jeśli już mowa o prowokowaniu –
wymruczał z ironicznym uśmiechem, lecz nim zdążyła odpowiedzieć, pocałował ją.
– A teraz idź się przygotować, bo zabieram cię na kolację – powiedział tonem
nieznoszącym sprzeciwu, odgarniając z jej czoła zbłąkany kosmyk.
- To nie brzmi jak zaproszenie –
wytknęła mu jego władczy ton, choć wiedziała, że tylko się z nią droczy.
- Bo nim nie jest – potwierdził z
rozbrajającym uśmiechem, trącając jej nos swoim.
- Ta twoja arogancja jest…
- Seksowna, wiem – wszedł jej w słowo,
kradnąc krótkiego całusa, na co zaśmiała się z pobłażaniem. – Idź a ja tu
ogarnę – powiedział, gdy wypuścił ją z objęć.
Odprowadził jej sylwetkę wzrokiem, a
następnie wzdychając zabrał się za ogarnięcie werandy. Gdy podniósł koc z
zamiarem złożenia, zauważył czarny notes, należący do Hermiony. Wiedział, że
powinien poczekać aż kobieta sama zdradzi mu zakończenie książki, lecz jego
ciekawość była silniejsza. Odłożył koc i ujął skoroszyt, a następnie przysiadł
na huśtawce, kartkując zeszyt tak by odnaleźć interesujący go fragment.
Życie
nie jest bajką. Nie zawsze układa się tak, jakbyśmy pragnęli i nie zawsze
kończy się happy endem. W życiu nie zawsze wszystko jest dobre lub złe, czarne lub
białe. A nawet, gdy tak się dzieje, nie zawsze biel oznacza dobro, a czerń nie
zawsze jest zła. Czasami ciemność, skrywa skarb, który z pozoru trudno
dostrzec. Potrzeba czasu i cierpliwości, by go odszukać. Lecz, gdy nam się to
uda, gdy w mroku rozpalimy płomień, dostrzeżemy, że w tej ciemności skrywa się
dużo więcej dobra niż zła.
W życiu
też nie zawsze możemy wygrywać. Porażki, choć bolą i są trudne do
zaakceptowania, są potrzebne, bo to one kształtują nasz charakter. To dzięki
nim uczymy się i stajemy się silniejsi oraz mądrzejsi o kolejne doświadczenie. Po
każdym bolesnym upadku, gdy leżałam na macie, niezdolna do wzięcia się w garść,
zawsze przychodził moment oczyszczenia. Ta chwila, gdy uświadamiamy sobie, że
nie mamy już nic do stracenia, w irracjonalny sposób daje nam nadludzką moc. To
wtedy zrzucamy wszystkie łańcuchy i ograniczenia. To wtedy wygrywamy
najtrudniejszą walkę – z samym sobą. Wówczas nie ma znaczenia, co zrobimy.
Prawda jest taka, że bez względu na podjętą decyzję, wydarzą się pewne rzeczy.
Trafniejszym zatem wydaje się pytanie o powody i motywy, bo to one są
lekarstwem na wszystkie nasze lęki i niepewność. To one są karmą dla naszej
motywacji. Należy zadać sobie pytanie, czy do końca życia chcemy zdać się na
łaskę losu i czynników zewnętrznych, pokornie przyjmując to, co dadzą nam inni,
czy może sami chcemy kreować naszą rzeczywistość? Chcemy być twórcą czy
odtwórcą?
Odwlekanie
momentu podjęcia decyzji, unikanie działania i zdanie się na upływ czasu nie
sprawi, że pewne sprawy zakończą się po naszej myśli. Nawet jeśli zrobienie
czegoś wydaje nam się niemożliwe i trudne, nie możemy łudzić się na sprzyjający
los. W ciągu swojego życia nauczyłam się, że nie muszę czekać na pomyślny
wiatr. Sama mogę stwarzać okazję i bez względu na okoliczności, realizować
swoje marzenia i cele. Nauczyłam się też, że najgorszą rzeczą, jaką mogę zrobić,
to ustawiczne przygotowywać się na odpowiedni moment i odwlekać działania w
nadziei, że sytuacja sama się wyklaruje. Dziś już wiem, że nigdy nie da się
przygotować na zmiany, bo nigdy nie ma dobrego momentu na ich przeprowadzenie. Czasami
najlepszym wyjściem jest rzucenie się w przepaść i budowanie skrzydeł po
drodze. Tylko wychodząc ze swojej strefy komfortu, tylko próbując, tylko potykając
się i popełniając błędy uczymy się nie tylko życia ale i siebie. Mam wrażenie,
że nim odnalazłam siebie, błądziłam po omacku, potykając się o własne nogi i
walcząc głównie z samą sobą – ze swoją niepewnością, ze swoimi lękami i
słabościami.
Moja
głowa przypomina czasami pole bitwy, na którym to ja jestem strategiem. Ścierają
się wówczas wszystkie moje lęki i obawy, a także pragnienia serca i rozumu. Prawdziwe
pole walki zawsze znajduje się w naszych głowach. To tam toczy się decydujące
dla wyniku wojny starcie. Często są to trudne bitwy z samym sobą i o siebie. Często
też jest to walka z czasem i o bliskich. Mawiają, że im trudniejsza bitwa tym
większe zwycięstwo. Z perspektywy czasu zapewne tak jest. Z doświadczenia wiem
jednak, że są takie bitwy, które potrafią złamać naszą duszę i wolę walki.
Istnieją bowiem takie starcia, które są z góry przegrane i musimy to
zaakceptować. Są rany, których nie da się zabliźnić. W końcu nikt nie ma szans
w starciu ze śmiercią. Ból, pustka i rana po stracie bliskiej osoby jest
nieuleczalna i żaden upływ czasu tego nie zmieni. Z czasem uczymy się
funkcjonować z tym bólem i oswajać jego obecność w naszym życiu. Jednakże, wojna
wypowiedziana śmierci jest zarazem tego rodzaju bitwą, w której walczymy do
utraty tchu, nie tracąc nadziei na wygraną. To ten rodzaj walki, gdzie mimo
straconej pozycji, do końca wierzymy, że możemy wygrać. Bo stawka o jaką
walczymy jest bezcenna. Stając w tej nierównej batalii uświadamiamy sobie też,
że nie ma nic cenniejszego od życia. Wówczas zmienia się wszystko. Od momentu
uświadomienia sobie wartości życia zaczynamy doceniać każdy oddech, każdą
chwilę, każdą bliską osobę. Wówczas zmienia się nasza perspektywa myślenia i
interpretowania świata. Zaczynamy koncentrować się na tym, co dla nas naprawdę
ważne.
To, czego jestem dziś pewna, to to, że dopóki
walczymy, dopóty nie przegramy. Dziś wiem, że w walkach nie zawsze chodzi o to,
by wygrywać i być na pierwszym miejscu. Chodzi o to, by za każdym razem dawać z
siebie wszystko. Wówczas nigdy nie przegramy, nawet jeśli nie będziemy pierwsi.
Bo w walce z samym sobą najważniejsze jest pokonywanie swoich lęków i obaw,
wyciąganie wniosków i samodoskonalenie się, szukanie rozwiązań i przyczyn
niepowodzeń, a nie obarczanie winą za nasze niepowodzenia innych. Bo to nasze
życie. I to my musimy wziąć za nie odpowiedzialność.
Czasami
morze, które przemierzamy jest burzliwe i pcha nas w nieznane. Czasami cudem
przeżywamy każdy sztorm, czasami wychodzimy z niego poranieni i zagubieni.
Jednak żadna z tych ran i przeszkód nie powstrzymuje nas przed tym, by kolejny
raz wyruszyć w morze. W naszych podróżach szukamy przygód, ludzi, marzeń, celu
i nowych, bezpiecznych lądów. Celem każdego rejsu jest dobicie do bezpiecznej
przystani, by zregenerować siły, podleczyć rany i wyruszyć dalej. Wyruszamy z
nadzieją, że pewnego dnia nasza tułaczka dobiegnie końca. Że przestaniemy być Rozbitkami,
szukającymi swojego miejsca i celu. Kawałka lądu, gdzie moglibyśmy zbudować
miejsce, które moglibyśmy nazywać domem.
Zdradzę
Wam jednak pewną tajemnicę. To miejsce nie istnieje. Na żadnej mapie nie
znajdziecie punkciku z nazwą dom. Bo dom to nie miejsce. Dom to ludzie, których
kochamy i którzy kochają nas. To inni Rozbitkowie, którzy podobnie jak Wy
szukają miejsca, gdzie nie będą czuć się samotni.
Gdy
byłam dzieckiem, nie wiedząc jeszcze że jestem czarownicą, wierzyłam w magię
zapisaną w gwiazdach. Uwielbiałam patrzeć w rozgwieżdżone niebo, które dla mnie
- ciekawskiej, piegowatej pięciolatki z Londynu- skrywało sekrety wielu
pokoleń. Wierzyłam, że któraś z tych gwiazd jest moja i skrywa tajemnicę mojego
przeznaczenia. Jednak w najśmielszych snach i fantazjach, nie wymyśliłabym dla
siebie takiego scenariusza. I co więcej, nigdy nie przypuszczałabym, że byłabym
skłonna przejść raz jeszcze przez to wszystko, byleby być w miejscu, w którym
jestem teraz. Bo w końcu po licznych bitwach, sztormach, tułaczkach i
przeciwnościach losu, w sercu najbardziej aroganckiego i irytującego Ślizgona,
jaki stanął na mojej drodze, odnalazłam swój dom. Dom wypełniony naszą
miłością, która, jestem tego bezwzględnie pewna, została zapisana w gwiazdach.
Uśmiechnął się pod nosem, gładząc
ostatnią stronicę, a następnie niewiele myśląc, sięgnął po długopis i wrócił na
pierwszą pustą stronę zarezerwowaną na wciąż niewymyślony tytuł. Przez chwilę
się wahał, po czym zamaszystym, pewnym ruchem napisał „Rozbitkowie”.
- Idealny – zastygł, słysząc cichy
szept przy uchu i czując się przyłapanym na gorącym uczynku.
Odwrócił głowę, niepewny reakcji
narzeczonej i w duchu odetchnął z ulgą widząc jej czuły uśmiech. Błyszczące
spojrzenie Hermiony, która patrzyła na niego z uczuciem, wlało w jego serce i
umysł spokój i nadzieję na lepsze jutro. Szatynka objęła go i przytuliła
policzek do jego policzka. Przymknął oczy czując jej ciepło i znajomy zapach
perfum. Był pewien, że jej miłość była jego światłem. Stanowiła kompas i koło
ratunkowe, dzięki którym wiedział, że nie utonie. Była latarnią, stałym lądem i
bezpieczną przystanią, w której odnalazł brakującą część siebie. I jeśli ich
los był zapisany w gwiazdach, to wiedział, że gdyby musiał przepłynąć wszystkie
wody świata, by ją znaleźć, zrobiłby to i robiłby to tak długo, aż by ją
odnalazł. Bo to Hermiona Granger była jego domem.
Koniec…
Kochani…
Bardzo bałam się momentu, gdy postawię
ostatnią kropkę. Wyczekiwałam tej chwili, będąc jednocześnie podekscytowaną ale
i diabelnie przerażoną :D Bo jak mawiają… Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak
kończysz;) Niemniej jednak jestem całkiem zadowolona (tak, ja też nie wierzę,
że to piszę ;p) z efektu (choć nie twierdzę, że nie ma nad czym pracować. I
jeśli mam być szczera, to rozważałam odłożenie publikacji do końca lutego. Nie
chcę jednak zmuszać Was do czekania na poznanie zakończenia kolejny miesiąc). Dlatego
mam nadzieję, że epilog przypadnie Wam do gustu i wybaczycie mi drobne
niedociągnięcia. Zwłaszcza, że nie pozabijałam większości bohaterów, czego się
obawialiście i co niejednokrotnie kusiło moją krnąbrną wenę;) Mogę Was tylko
przeprosić za to, że kazałam Wam tak długo czekać. Myślę, że presja, by
zakończenie było na wysokim poziomie, a jednocześnie dawało coś więcej niż „satysfakcjonujące
zakończenie”, sprawiła że przez ponad miesiąc odkładałam publikację, szlifując
poszczególne fragmenty, z których nie byłam zadowolona. W efekcie zakończenie
„Rozbitków” urosło do ponad 45 stron…
A jeśli już mówimy o zakończeniu… Tak właśnie
kończy się historia, która powstała w mojej głowie kilka lat temu. Projekt,
który miał mieć max 28 rozdziałów, rozrósł się do 48… Wśród nich są mniej lub
bardziej udane odsłony. Z perspektywy czasu pewnie poprawiłabym większość, ale
to dzięki tym niedociągnięciom widzę swój progres.
Przez ten czas, gdy tworzyłam
opowiadanie, wiele się nauczyłam. Nie tylko rozwinęłam swój warsztat pisarski,
ale nauczyłam się też przyjmować krytykę i słuchać. Dzięki temu, wyciągałam
wnioski i z każdą kolejną próbą stawałam się lepsza. I choć wiem, że przede mną
jeszcze dużo pracy, to mam pewność, że jestem w stanie zrealizować wszystkie „pisarskie”
projekty do końca. Duża w tym też Wasza zasługa. Bo to dzięki Wam uwierzyłam i
nabrałam tej pewności.
To dzięki Wam przestałam utożsamiać
jakość tekstu z ilością komentarzy. Przestałam walczyć z nawracaniem leniuchów,
a skupiłam się na tym, co dawało mi radość- na pisaniu. Dwa razy mocniej
doceniając tych Czytelników, którzy mimo moich wzlotów i upadków, mimo własnego
życia, problemów i obowiązków, znajdowali czas zarówno na lekturę, jak i
naskrobanie do mnie kilku słów. Dziękuję
za Waszą inspirującą obecność i za wszystkie ciepłe, merytoryczne słowa. Wasze
wsparcie miało moc, która wiele razy stawała się paliwem dla mojej motywacji.
Wasze zaangażowanie w historie, pisało ją i doprowadziło do finału.
Finału, na który długo przyszło wam
czekać. Konspekt bardzo długo kształtował się w mojej głowie. Ta historia
według wszelkich prawideł logiki nie miała prawa skończyć się aż tak dobrze;) Ba!
Pierwszy epilog, który powstał długo, przed tym, który przeczytaliście, nie był
aż tak pozytywny. W międzyczasie jednak wydarzyło się wiele rzeczy nie tylko w
moim życiu, ale i w NASZEJ wspólnej przestrzeni, które budziły skrajne emocje i
skłaniały do licznych refleksji. I choć wiem, że nie zawsze mamy wpływ na to,
co się dzieje, to warto być dobrym człowiekiem, warto się starać, warto być sprawiedliwym
ale i asertywnym. W świecie, który daje nam tyle możliwości i który jednocześnie
stawia przed nami nowe wyzwania, warto walczyć o siebie, swoje marzenia, swoich
bliskich. Bo choć nie możemy zmienić całego świata, to możemy zacząć od siebie
i swojego „podwórka”. Ale… Nie mam zamiaru się wymądrzać;) Chce zostawić Was z
pewną myślą, że nawet z najbardziej beznadziejnego położenia można znaleźć
wyjście. Wszystkie odpowiedzi, rozwiązania i narzędzia, których potrzebujecie
są w Was lub w Waszym najbliższym otoczeniu. Wystarczy się otworzyć, poszukać,
zapytać, spojrzeć szerzej lub z innej perspektywy.
Zakończenie, bądź co bądź szczęśliwe (choć
mam nadzieję, że nie cukierkowe;p), jest ukłonem i podziękowaniem skierowanym w
Waszym kierunku. Nie chciałam rozstawać się z Wami, łamiąc Wasze serca, bo to
złamałoby moje. W trakcie trwania opowiadania doświadczyliście tylu skrajnych emocji,
że nie wyobrażałam sobie, by zostawić Was z uczuciem smutku i zawodu.
Chciałabym, żebyście wracając myślami do „Rozbitków”, pamiętali, że nawet po
największej nawałnicy, wychodzi słońce.
A jako, że nie miałam możliwości złożyć
Wam życzeń noworocznych, życzę Wam, żebyście realizowali swoje pasje, marzenia
i cele. Przede wszystkim jednak, żebyście w tym szalonym biegu, jakim jest
życie, nie stracili z oczu tego, co najważniejsze- siebie i swoich bliskich…:)
dużo szczęścia, pomyślności losu i magicznych chwil w Nowym Roku!
Nie będę się żegnać :) Co prawda, nie
wrócę z nowym opowiadaniem. Ale możecie spodziewać się miniaturek, które, jak
dobrze mnie znacie, będą kilkuczęściowe i kilkudziesięciostronicowe;) Dlatego
nie zapominajcie o mnie:) Ja o Was nie zapomnę. Wracając myślami do
„Rozbitków”, zawsze będę pamiętać o Was. Bo jesteście integralną częścią tej
historii, która w podróży po świecie Dramione, połączyła Nasze serducha.
Będę szczęśliwa jeśli ten ostatni raz znajdziecie
czas, by napisać mi, jakie są Wasze wrażenia i refleksje po lekturze lub
całości historii.
W tym miejscu i w tym czasie raz
jeszcze chcę Wam bardzo podziękować, że byliście częścią tej magicznej przygody. Dziękuję!
Trzymajcie się ciepło!
I… do następnego;)
Ściskam mocno,
Wasza Villemo :*
Wygląda na to, że jestem pierwsza i, prawdę mówiąc, nie sądziłam, napisanie tego właśnie komentarza będzie dla mnie takie... dziwne. Mogę śmiało rzecz, że wręcz smutne. Ale obiecałam, iż na zakończenie naskrobię kilka zdań od siebie, więc owej obietnicy zamierzam dotrzymać. Przyznam, że odkąd pojawił się rozdział XLVI cz. IV, każdego tygodnia wchodziłam tutaj wyczekując z niecierpliwością epilogu. A gdy wreszcie się pojawił, to sama nie wiem, co mogłabym Ci napisać. Ale zacząć wreszcie muszę...
OdpowiedzUsuńMoja droga Villemo,
Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję, że doprowadziłaś tę cudowną historię do końca. Że nie zostawiłaś nas, swoich czytelników, z niedopowiedzeniami, z milionami pytań lub, co gorsza, bez ostatniego rozdziału. Jako pisarka-amatorka wiem, jak czasem ciężko jest osiągnąć pełne zadowolenie z tego, co się tworzy oraz, że nie zawsze ma się siłę i wenę by coś napisać. A Twojego zakończenia wręcz nie mogłabym wymarzyć sobie lepiej. Nie pierwszy raz łapię się na tym, że mam w głowie wizję tego jak losy Rozbitków mogłyby potoczyć się dalej, i Ty tę wizję realizujesz. A przecież nie umiesz czytać w myślach (chociaż, to świat magii, więc wszystko jest możliwe ;] ). W każdym razie, myślę, że te ostatnie cztery rozdziały naprawdę trzymały w napięciu i, choć jest ogromny przeskok czasowy między wydarzeniami z IV części a epilogu, to bardzo sprytnie pokierowałaś tą historią. Przyznaję, że w epilogu spodziewałam się bezpośrednio sceny ślubu, lub czegoś w tym stylu, aczkolwiek to zakończenie nie zawiodło. Bardzo cieszy mnie, że zdecydowałaś się ten rozdział w dużej mierze oprzeć na postaci Jamesa, bo to najmocniej urocze sceny, jakie w całym opowiadaniu widziałam. <3 Ten dzieciak jest PRZESŁODKI. I dobrze też, że zakończenie nie jest za bardzo cukierkowe. Wszystko dobrze się skończyło, ale z umiarem. I to lubię. :)
Tyle, jeśli chodzi o epilog i ostatnie rozdziały. W kilku słowach ode mnie jeszcze raz pragnę Ci bardzo podziękować za wspaniałą przygodę, pełną wzruszeń, łez smutku, radości i każdej możliwej emocji, jaką tylko człowiek może odczuwać. Pamiętam, jak kilka lat temu przygotowywałam się na maturę i w przerwie między nauką czytałam sobie Rozbitków. Może to głupie, ale ta historia to coś więcej dla mnie niż tylko "jakieś tam dramione". Z tą opowieścią wiąże się tyle wspomnień, że nie sposób sobie wyobrazić. Właściwie, dzięki Rozbitkom zdecydowałam się wrócić do pisania i teraz jedna z moich powieści (bo chyba mogę już tak ją nazwać) ma prawie 300 stron. Dlatego, choć może nie znamy się osobiście, ale za to wszystko, co zrobiłaś oraz ile trudu włożyłaś w swój projekt, mam ochotę Cię ogrooooomnie wyściskać. Cieszę się, że się nie poddałaś i mam nadzieję, że jeszcze będę mogła napisać Ci komentarz, w przerwie między robieniem obiadu, czy innymi "dorosłymi" sprawami. Lub też zasiądę wygodnie w fotelu, z laptopem na kolanach, kocykiem na udach, herbatą na stoliku, i przy swoim kominku ze świec będę mogła zaczytać się w innej Twojej historii.
Ode mnie to wszystko. Całuję Cię przeogromniaście, a ściskam jeszcze mocniej! I jak zawsze, życzę dalszej weny oraz wytrwałości, a także na ten nowy rok dużo szczęścia, zdrówka i czego sobie tylko wymarzysz! :**
Twoja wierna fanka,
Bully Bill.
Moja Droga,Kochana Bully Bill
UsuńRozbroiłaś mnie tym komentarzem... Jestem tak wzruszona, że po raz pierwszy od dawna nie wiem, co napisać...I pewnie moja odpowiedź będzie pozbawiona składu i ładu, ale tak to chyba już jest, gdy przemawiają przez nas emocje:)
Zacznę od tego, że nawet nie wyobrażasz sobie, ile znaczy dla mnie to, że zostałaś ze mną do końca <3 Dziękuję za Twoją stałą obecność, motywujące słowa, inspirację, wsparcie, merytoryczne komentarze i czas, który zechciałaś poświęcić Rozbitkom:*
Jestem poruszona tym, co napisałaś. Nie wiem, czy zasłużyłam na tyle pozytywnych słów. Jeśli jednak ta historia w jakiś sposób Ci pomogła, jestem przeszczęśliwa. Myślę, że po to też tworzymy, dzielimy się cząstką siebie, przelewając swoją duszę i myśli na "papier". I jeśli możemy choć przez chwilę być tęczą na czyimś pochmurnym niebie, być jakimś katalizatorem zmian na lepsze, to wszystkie wyrzeczenia, trud i przeszkody związane z doprowadzeniem opowiadania do końca, przestają mieć znaczenie. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, że dzielisz się tym ze mną;*
To, czego Ci mogę życzyć to wiary w siebie i w to, co robisz. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz:) Rób to, co kochasz i nigdy z tego nie rezygnuj. Bez względu na wszystko, nie rezygnuj z marzeń:) Jak mawiają, jeśli możesz o czymś marzyć, możesz też to osiągnąć:)
Tacy Czytelnicy jak Ty to SKARB. Mogę tylko dziękować losowi za to, że historia Rozbitków w pewien sposób przecięła nasze ścieżki. Trzymam za Ciebie mocno kciuki i kibicuję z całego serducha:)
A wiesz, że jest na to szansa?;) Chodzi mi po głowie pewien projekt...Choć zarzekałam się, że kończę z dramione:D
Tymczasem i ja bardzo mocno Cię ściskam i raz jeszcze dziękuję, że jesteś:* <3
Patrząc na początki tego opowiadania można zauważyć jak bardzo rozwinął się Twój styl. Podobała mi się oryginalna koncepcja, wprowadzone postaci były wyraziste i ich portret psychologiczny ukazany konsekwentnie. Wątki miłosne, dialogi nie były w żaden sposób tandetne i nawinie szczeniackie. Przyjemnie się czytało coś, co miało koncept i dobry warsztat pisarski. Aż szkoda, że już się skończyło, bo ta historia pochłonęła mnie do cna. Ciężko jest znaleźć coś, co wprowadza coś nowego do świata J. K. Rowling i jednocześnie jest tak genialne przestawione.
OdpowiedzUsuńFakt, trochę się zmienił ;) Z perspektywy czasu wiele rzeczy bym zmieniła, wiele dopracowała.Ot takie spaczenie zawodowe, żeby nie powiedzieć że nerwica natręctw;)
UsuńDziękuję za te wszystkie dobre słowa. Cieszę się, że moja historia przypadła Ci do gustu.
Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i za to, że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi wrażeniami.
Pozdrawiam serdecznie,
V.