sobota, 25 stycznia 2020

EPILOG "DOM"


EPILOG „DOM”
5 LAT PÓŹNIEJ

- Kochani, mamy za sobą kolejny, a niektórzy z nas, pierwszy rok magicznej przygody w Hogwarcie  – rozpoczął swoją pożegnalną mowę, uśmiechając się lekko i sunąc wzrokiem po wpatrzonych w niego twarzach. – Miejscu, które dla wielu z nas jest i na zawsze pozostanie domem. Domem, do którego każdy z was zawsze będzie mógł wrócić – zapewnił z uśmiechem, kierując wzrok na twarze ostatnich roczników. – Hogwart nigdy o was nie zapomni. Zawsze będziecie częścią jego historii. Jednak od jutra zaczniecie pisać nowy rozdział waszego życia.  Każdy z was stawia dzisiaj kropkę, lecz dla żadnego z was nie jest to ostatnie zdanie i ostatnia kropka. Wasza historia trwa i tylko od was zależy, jak potoczą się losy bohaterów. Tak… Dobrze słyszycie. Wszyscy jesteście bohaterami – powiedział z naciskiem, kiwając głową dla wzmocnienia efektu, i pozwolił, by wypowiedziane zdanie dotarło do każdego z obecnych w wielkiej sali. – Jesteście nimi. I jak każdy bohater musicie brać odpowiedzialność za wasze wybory, decyzje, słowa i czyny. Opuszczając mury Hogwartu rozpoczniecie nowy rozdział waszej historii. Sprawcie, by była ona wyjątkowa, by inspirowała, dawała nadzieję i zmieniała świat na lepsze. Sprawcie, by poświęcenie tych, którzy zginęli w waszej obronie, nie poszło na marne. By nowa era, w którą wspólnie wkroczyliśmy, była czasem, gdzie magia jest narzędziem do czynienia dobra. Niech będzie to era magów sprawiedliwych, pełnych empatii i zrozumienia. Każdego dnia starajcie się, by magia była mostem, który łączy zarówno nasz magiczny wymiar, jak i świat mugoli. Bo tylko razem i tylko żyjąc we wzajemnym szacunku i symbiozie, możemy sprawić że mimo różnic, świat, w którym żyjemy, świat, który jest naszym domem, będzie lepszy.  Dlatego walczmy o siebie nawzajem, a nie przeciwko sobie. Nie traćmy z oczu tego, co naprawdę ważne. Każdy z was jest wyjątkowy. Jest bohaterem swojej historii. Historii, która może nieść światło w chwilach mroku – jego głos hipnotyzował i, gdy skończył, w sali panowała absolutna cisza. – Pamiętajcie też, że nawet bohaterowie muszą odpoczywać, dlatego w imieniu całego grona pedagogicznego życzę wam udanych wakacji – dodał z szelmowskim uśmiechem, a po sali przeszedł szmer rozbawienia, który wkrótce zmienił się w salwę głośnych braw.
Harry podziękował ciepłym uśmiechem i, życząc wszystkim smacznego, wrócił na miejsce, by wraz z resztą nauczycieli po raz ostatni w tym roku szkolnym zjeść śniadanie przy wspólnym stole.
- Niezłe przemówienie, dyrektorze – zagadnął Neville, nachylając się w jego stronę i uśmiechając szeroko.
W odpowiedzi skinął głową, uśmiechając się z wdzięcznością. Neville, który przejął schedę po profesor Sprout i od kilku lat uczył zielarstwa, był dla niego ogromnym wsparciem zarówno po tym jak sam został nauczycielem obrony przed czarną magią, jak i kilka lat później, gdy pełen obaw przyjmował nominację na dyrektora Hogwartu.
Przed objęciem stanowiska Harry miał wiele wątpliwości. Nigdy nie widział się w roli belfra, a już na pewno nie w fotelu dyrektora szkoły. Jego jedyny epizod w roli nauczyciela miał miejsce w piątej klasie, gdy wraz z przyjaciółmi stworzył swego rodzaju ruch oporu. Gwardia Dumbledore’a pozwoliła mu odkryć swój talent do szkolenia, który później szlifował i doskonalił pracując z młodymi aurorami. I choć dobrze wspominał tamten okres, nigdy nie brał pod uwagę kariery naukowej. Po rezygnacji z funkcji szefa aurorów i zawieszeniu różdżki, nie miał jednak pomysłu na siebie. Wtedy też natknął się na ogłoszenie, w którym zarząd Hogwartu szukał nowego profesora obrony przed czarną magią. Niewiele myśląc wysłał wymagane dokumenty i jeszcze tego samego dnia dostał odpowiedź z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną, pod koniec której otrzymał propozycję pracy. Traktując to jako zajęcie tymczasowe, przyjął zlecenie. Natomiast po kolejnych czterech latach, otrzymał propozycję, by objąć tekę dyrektora Hogwartu.
Przyjmując pracę w szkole, nie spodziewał się, że coś, co miało być tylko chwilowym rozwiązaniem, będzie trwać aż pięć lat. Z perspektywy czasu miał jednak pewność, że podjął słuszną decyzję. W dniu, gdy rezygnował z funkcji szefa aurorów, był zmęczony i sfrustrowany.  Jedynym, czego był wtedy pewien, było to że nie chce już walczyć. To, że przeżył ostatnie starcie, było cudem. Wiele razy igrał ze śmiercią, traktując swoją służbę jako misję i obowiązek wobec bliskich, którzy poświęcili własne życie, by on mógł wypełnić swoje przeznaczenie i zaprowadzić pokój. Czuł wewnętrzną potrzebę, żeby nie powiedzieć przymus, by stać na straży świata, za który umarło tak wielu ludzi. Każda wygrana bitwa, wojna, czy misja obdzierała go z własnej tożsamości i dawała złudne przekonanie, że jest niezwyciężony, a walka w obronie ludzi to jego powołanie. W końcu już raz wrócił z zaświatów, gdy poddając się mocy przepowiedni, przyjął na siebie śmiertelną klątwę Voldemorta. Tym razem jednak było inaczej. Starcie z Evą w niczym nie przypominało walki z Czarnym Panem. Wtedy nie miał nic do stracenia. W trakcie ostatniej wojny straciłby coś więcej niż życie. Każdego dnia, patrząc na swojego jedynego syna, utwierdzał się w przekonaniu, że postąpił słusznie.
Wiedział, że nigdy nie spłaci długu, jaki miał u Dracona. Gdyby nie on, byłby dziś wyłącznie wspomnieniem. Harry mógł się tylko domyślać, co czuł mężczyzna, gdy przeszywał jego serce ostrzem miecza. Zaryzykował wszystko, by uratować mu życie. Harry nie potrafił racjonalnie wyjaśnić tego, jak zmartwychwstał. Wszystko jednak wskazywało na to, że Ollivander miał rację. Czarodziej przyjął hipotezę, że można wykorzystać magię krwi również poprzez połączenie jej z magią czarnego kryształu. Miecz, wykuty przez Merlina, który wchłonął moc kryształu związanego z magią krwi Harry’ego, uratował mu życie. Stał się talizmanem, który najpierw obronił go przed natarciem Evy, a potem za sprawą połączenia z rodem Blacków, których krew płynęła w żyłach Malfoya, sprowadził go z powrotem.
Wówczas jednak wszystko się zmieniło. Harry Potter, jakiego znali wszyscy, umarł. Natomiast mężczyzna, który odrodził się z popiołów, był kimś innym. Zupełnie jakby bliski kontakt ze śmiercią, obudził w nim kogoś, kogo do tej pory skutecznie unikał i tłamsił w odmętach swojej podświadomości. Aż do tamtego dnia. Facet, który wrócił znad przepaści, w której miał zginąć, przebudził się na dobre i po raz pierwszy dał sobie prawo do życia dla siebie i swojej rodziny. Po raz pierwszy postawił swoich bliskich nad obowiązkiem stania na straży bezpieczeństwa świata. Jedyną pamiątką po starym życiu była blizna po Nosicielu Światła, którym Draco przebił jego serce, sprowadzając go do świata żywych.
Ani Harry ani Draco nie wiedzieli, co zrobić z mieczem. Trzymanie go przy sobie niosło ryzyko, że wpadnie w niepowołane ręce. Dlatego postanowili odnieść go tam, gdzie nikt niewtajemniczony nie mógł go odszukać, powierzając go kapłankom Stella Mortis, które przeżyły atak Evy. Draco z pomocą magii wbił go w ołtarz znajdujący się w grobowcu Hekate i Oriona, który jako jedyny nie ucierpiał w trakcie trzęsienia ziemi. Grota została zapieczętowana potężnymi czarami i zaklęciami nienanoszalności, których strzegł nowy mistrz zakonu. I choć nie było pewności, czy w przyszłości nikt nie złamie zabezpieczeń, na ten moment było to jedyne rozwiązanie, by ukryć tajemnicę Rubinowej Róży i Zakonu Stella Mortis, który podnosił się po zadanych ranach i rysach, jakie padły na magiczne stowarzyszenie kapłanek.
Sam Draco za uratowanie mu życia chciał tylko jednego. Meczu jeden na jeden w celu ustalenia, który z nich jest lepszym szukającym.
- Pamiętasz co mi obiecałeś? – Zapytał cztery lata później w trakcie wieczoru kawalerskiego Blaise’a.
Harry posłał mu zaskoczone spojrzenie, nie mając bladego pojęcia o czym mówi jego przyjaciel.
- Czas ustalić, kto jest lepszym szukającym – wyjaśnił, dopijając whisky i rzucając Potterowi wyzywające spojrzenie.
- Chyba nie mówisz poważnie? – Upewnił się Harry, a gdy skojarzył fakty, dostrzegając w postawie mężczyzny coś, co podpowiadało mu, że Draco długo czekał na przypomnienie mu o ich zakładzie, spojrzał na przyjaciela sceptycznie.
- Obiecałeś – odparł z uporem, przenosząc na niego nieprzeniknione spojrzenie, na co Harry z rozbawieniem pokręcił głową.
- Majaki umierającego – zauważył, celowo zbywając go i czerpiąc satysfakcję z błysku frustracji w oczach blondyna.
- Majaki czy nie majaki, to bez znaczenia. Słowo to słowo – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem, co dodatkowo rozbawiło Harry’ego.
- Tylko potem nie płacz, że przegrałeś – zaznaczył, co Malfoy skwitował ironicznym uśmiechem.
- Obaj jesteście popieprzeni – skwitował Blaise, który dotychczas z ciekawością i niezrozumieniem przysłuchiwał się ich rozmowie.
- A gdzie tak właściwie jest James? – Zapytał, rozglądając się w poszukiwaniu swojego syna, któremu uległ i pozwolił przyjechać na ucztę pożegnalną, z której od razu mieli przenieść się do Weasleyów.
- Jest… - zaczął Neville, wskazując miejsce, gdzie jeszcze niedawno widział chłopca i zmarszczył czoło nie mogąc dostrzec czarnej czupryny dziecka. – Przed chwilą go widziałem – dodał, zaglądając pod stół i rozglądając się nerwowo. – Spuściłem go z oczu tylko na chwilę… Podszedł do Slughorna i… Ej a ten gdzie przepadł?
- Nie przejmuj się – westchnął ciężko Harry, odkładając sztućce i z żalem wstając od stołu, by ruszyć szlakiem swojej pociechy, która nie potrafiła usiedzieć w miejscu dłużej niż dwie minuty.
Życząc wszystkim smacznego, przeprosił i wyszedł z wielkiej sali, kierując się prosto do gabinetu mistrza eliksirów, który miał ogromną słabość do młodego Pottera, co ten skutecznie wykorzystywał. Obaj panowie czerpali ze swojej przyjaźni pełnymi garściami. Horacy miał wdzięcznego słuchacza, natomiast James nielimitowany dostęp do szuflady z łakociami.
Zapukał i uchylił drzwi. Wewnątrz gabinetu nie było nikogo. Jedynymi śladami po obecności dwójki nietypowych przyjaciół były dwie szklanki z sokiem dyniowym, pudełko do połowy zjedzonych fasolek Bertiego Botta i stos papierków po czekoladowych żabach. Harry westchnął ciężko na myśl, że po takiej uczcie młody nie będzie chciał jeść obiadu, a Pansy znów będzie suszyć mu głowę o to, że pozwolił mu faszerować się słodyczami. Nie żeby on lub James o tym wspominali. Obydwaj zazwyczaj trzymali sztamę i mieli swoje sekrety. Problem nie leżał w ich męskiej solidarności lecz w jego żonie. Traf chciał, że Pansy jakimś cudem zawsze wiedziała kiedy i co przeskrobali. I zawsze jej gniew jakimś cudem koncentrował się na nim, przez co już nie raz dziękował opatrzności za wygodną kanapę w salonie.
Pokręcił głową i poczęstował się fasolką, która ku jego miłemu zaskoczeniu smakowała jak słony karmel i wtedy zauważył kartkę, na której Horacy napisał, że idą na spacer i że odstawi Jamesa do jego gabinetu. Uśmiechnął się pod nosem i szczęśliwy z powodu tego, że być może uda im się nie spóźnić do Weasleyów, zgarnął całe pudełko fasolek i, nucąc pod nosem najnowszy przebój Fatalnych Jędz, ruszył do wyjścia.
Znał Hogwart jak własną kieszeń. Pokonanie drogi do swojego gabinetu, przy wykorzystaniu skrótów i tajemnych przejść nie zajęło mu dużo czasu. Stojąc pod drzwiami i słysząc podniesione głosy pomyślał, że zaczyna tęsknić za cichymi korytarzami, które przed chwilą przemierzał. Chcąc nie chcąc, pchnął drzwi i stanął oko w oko z byłymi dyrektorami Hogwartu i własnym dzieckiem, które aktualnie przymierzało się do strącenia portretu ewidentnie zadowolonego z siebie Snape’a. Zdusił chęć parsknięcia śmiechem i z nieprzeniknioną miną spojrzał na przyłapanego na gorącym uczynku chłopca, który zastygł w miejscu na widok swojego ojca.
- Dzięki Merlinowi – westchnęła Minerwa, wzdychając z mieszaniną ulgi i frustracji.
- Cześć tato – James uśmiechnął się przymilnie, schodząc z fotela dyrektora i chowając za plecami procę, za pomocą której dokuczał byłemu mistrzowi eliksirów.
- James, zechcesz mi powiedzieć, co tu się dzieje? – Zapytał spokojnie.
-  Gnębiwtrysk – odparł ze stanowczością malec, robiąc minę niewiniątka.
- Gnębiwtrysk? – Zapytał sceptycznie, patrząc na syna z mieszaniną pobłażania i rozbawienia, ignorując komentarz Severusa na temat genów, czym zasłużył sobie na rozzłoszczone spojrzenie młodego Pottera, dezaprobujące Albusa i  sfrustrowaną minę Minerwy.
- Co tam chowasz? – Zapytał, podchodząc do syna i kucając tak, by znaleźć się na takim samym poziomie, co dziecko. – James…
- To na gnębiwtryski. Chciały zjeść mózg Snape’a – odparł naburmuszony malec, wyciągając rękę z procą. – George mówił, że gnębiwtryski polują na…
- Jak dziadek i ojciec… Genów nie oszukasz. Gdybym tu rządził…
- Dziękuję, profesorze – wszedł mu w słowo Harry, uniemożliwiając jednocześnie swojemu dziecku ponownego zaatakowania portretu.
- Jak będziesz tak rządził szkołą jak wychowujesz dziecko…
- Severusie –  upomniał go Albus, patrząc z dezaprobatą znad swoich okularów połówek.
- Szczyt wszystkiego – prychnął Snape, choć Harry mógłby przysiąc, że Severus czerpie satysfakcję z prowokowania Jamesa, tak jak niegdyś czerpał radość z prowokowania jego na lekcjach eliksirów.
- James powiesz mi co się stało? – Zapytał Harry, odkładając jak najdalej nową zabawkę syna i siląc się na spokój.
- To on zaczął – odparł buntowniczo James, wskazując na portret Snape’a, który skrzywił się z niesmakiem. - Przyszedłem odwiedzić Albusa…
- James, to nie twoi koledzy – zauważył Harry, patrząc przepraszająco na byłego mentora.
- Ależ oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi – odparł Dumbledore, uśmiechając się ciepło. – Razem dobrze się bawimy.
- Widzisz? To mój kolega – ożywił się malec. – Opowiadał mi o magicznych stworzeniach. Wiesz, że w zamku był duży pies z trzema głowami? – Zapytał z podekscytowaniem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- Miał na imię Puszek – przytaknął Harry, uśmiechając się na widok miny swojej mniejszej kopii, jaką był jego syn.
- Bawiłeś się z nim? – Zapytał James, patrząc na ojca z mieszaniną ciekawości i uwielbienia.
- Można tak powiedzieć – odparł, uśmiechając się porozumiewawczo do Albusa.
- Ale czad… A ja też mogę mieć takiego psa?
- Nie jestem pewny, jak zareagowałaby mama, gdybyśmy przyprowadzili jej trójgłowego psa – odparł, odwzajemniając uśmiech, a widząc jak entuzjazm dziecka opada, dodał. – Łatwiej będzie ją przekonać do psa z jedną głową – po tych słowach James spojrzał na ojca z nadzieją. – Co ty na to?
- Może być – przytaknął chłopiec po chwili zastanowienia.
- Więc zostaje nam przekonać mamę – zaznaczył, a malec zamyślił się.
- Przestanę wybierać groszek z sałatki… - westchnął z bólem.
- Myślę, że to może pomóc – odparł z powagą, starając się nie okazać rozbawienia. – Myślisz, że dasz radę zaprzyjaźnić się z warzywami?
- A ty? – odbił pałeczkę, patrząc z zaciekawieniem na jego minę.
Harry skrzywił się, udając że się zastanawia, po czym westchnął ciężko i skinął głową.
- Uroczyście przysięgam, że od dnia dzisiejszego będę jadł wszystkie paskudne warzywa, jakie znajdą się na moim talerzu – odparł, unosząc dłoń i składając przysięgę.
James spojrzał sceptycznie na ojca i widocznie dochodząc do wniosku, że tata nie kłamie, westchnął ciężko z rezygnacją, a następnie przybrał identyczną pozę.
- Ja też – odparł, unosząc dłoń, jakby i on składał uroczystą przysięgę. – A teraz pójdziemy po psa? – Zapytał, patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
Harry uśmiechnął się i poczochrał mu włosy, robiąc na głowie jeszcze większy bałagan.
- Najpierw musimy pogadać z mamą – zauważył Harry, na co chłopiec westchnął ciężko.
- Kupmy jej kwiatka. Draco mówi, że dziewczyny lubią kwiatki – zadecydował, biorąc ojca za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia.
- James – zatrzymał syna, patrząc na niego z powagą i zatrzymując w miejscu.
- Będziesz gadał? – Upewnił się malec z kwaśną miną i pokornie spuścił głowę.
- Powiesz mi dlaczego dokuczałeś profesorowi Snapeowi? – Zapytał łagodnym tonem, patrząc zachęcająco na syna.
- Bo jest starym grzybem – mruknął pod nosem z zawziętą miną.
- James – upomniał go Harry, na co malec odetchnął z frustracją i spojrzał niepewnie na swojego tatę, a potem na portret Snape. – Ale mówiłeś, że nie wolno skarżyć – zauważył trafnie, czym zaskoczył Harry’ego. – Niech Snape sam się przyzna.
- Profesor Snape, synu – poprawił go, a gdy chłopiec nie patrząc na niego wzruszył ramionami, dodał. – Masz rację. Nie powinno się donosić. Tak samo jak nie należy rzucać z procy do kogoś, kto cię prowokuje. Pamiętasz jak Rose popsuła twoją wieżę, bo urwałeś głowę jej lalce?
- Chciałem tylko, żeby pobawiła się ze mną w magicznych astronautów – powiedział na swoje usprawiedliwienie.
- Ale ona wolała bawić się w coś innego. I twoje próby namówienia jej na zabawę odebrała jako dokuczanie i prowokowanie.
- Nie chciałem popsuć tej lalki – dodał z naburmuszoną miną.
- Wiem. Zrobiłeś to niechcący.
- Rose rozwaliła wieżę specjalnie – zauważył z buntowniczym błyskiem w oku.
- To też wiem. I nie powinna tego robić. Ale była na ciebie zła z powodu lalki i dokuczania – wyjaśnił, starając się, by James zrozumiał drugą stronę.
- Nie dokuczałem jej! – Oburzył się młody Potter.
- Wiem, synu. I wiem, że nie chciałeś popsuć tej lalki. Chodzi o to, że…
- Oj wiem, tato – przerwał mu niecierpliwie James. – Mama mi mówiła.
- Ach tak?
- Gadała tak jak ty teraz – mruknął, patrząc na ojca nieszczęśliwym spojrzeniem. – A Blaise powiedział, że dziewczyny są głupie i obrażają się o wszystko.
- Blaise tak ci powiedział? – Zdziwił się, notując w pamięci, by trzymać swoje dziecko z dala od Zabiniego, Malfoya i Georga przynajmniej do ukończenia pełnoletniości.
- Tak – odparł, przytakując dla potwierdzenia swoich słów.
- I myślisz, że ma rację?
- Tak – odparł z szerokim uśmiechem. – Bo ciocia Ginny go słyszała i później to ona mu gadała. I wiesz, chyba się wkurzyła – pokręcił głową nad głupotą wujka, który dał się przyłapać.
- Ale lubisz ciocię? – Upewnił się Harry, zastanawiając się, jak naprawić gafę Zabiniego.
- Tak. Jest spoko – odparł, wzruszając ramionami.
- A wiesz że ciocia jest dziewczyną? – Zapytał, a malec ponownie przytaknął, patrząc na swojego ojca jak na anomalię. – Więc jak widzisz, nie wszystkie dziewczyny są głupie.
- Ale ciocia jest dużą dziewczyną – zaoponował po chwili zamyślenia. – Duże dziewczyny nie są głupie. One tylko się wkurzają  – wyjaśnił Harry’emu z powagą. – Jak mama, gdy się spóźniasz.
- Rozumiem, synu – odparł, potakując głową i dając sobie spokój z umoralniającymi przemowami.
- Czy pójdziemy teraz po psa? – Zapytał, przechylając głowę i przyglądając się mu z zaciekawieniem. - Weźmy go ze schroniska. Rose mówiła, że trzymają tam wszystkie zwierzęta, których ktoś nie kochał. Ja nigdy nie przestane kochać swojego psa. Będziemy kumplami do końca świata – przekonywał, patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
- Miała rację. To bardzo dobry pomysł synu – odparł Harry, tarmosząc jego włosy. – Najpierw jednak musisz pogodzić się z profesorem Snapem – dodał z powagą.
- Muszę? – Jęknął z nieszczęśliwą miną. – Ale to on zaczął – poskarżył się, widząc nieustępliwe spojrzenie ojca.
- Jesteś w tym beznadziejny Potter – oznajmił Snape, przyglądając się mężczyźnie. – Patrząc na to, jak to diabelskie nasienie owinęło sobie ciebie wokół palca, zastanawiam się jakim cudem udało ci się wygrać dwie wojny, dowodzić aurorami i kierować tą szkołą – sarknął z samozadowoleniem.
- Miałeś w tym niewątpliwie swoje zasługi – zakpił Harry, patrząc na byłego nauczyciela z tłumioną złością.
- Miałbym, gdybyś był w Slytherinie – odciął się Snape z kąśliwym uśmiechem. – W Syltherinie…
- Wszyscy znamy twoje uwielbienie do domu Salazara, Severusie – ucięła Minerwa, piorunując wzrokiem sąsiada z portretu. – Słuchałam tego całe życie, ignorując fakt jak pobłażasz i faworyzujesz swoich wychowanków. I wybacz, ale po śmierci nie mam zamiaru słuchać tego dłużej…
- Tato? – James pociągnął go za rękaw, a on na chwilę oderwał wzrok od pary kłócących się portretów i skupił uwagę na synu. – Im też karzesz się pogodzić? – Zapytał, przechylając głowę i z zainteresowaniem przyglądając się wymianie zdań byłych opiekunów domów.
Wiedząc, że syn zaprowadził go w kozi róg, westchnął ciężko. Jego dziecko było bardzo spostrzegawcze i inteligentne jak na swój wiek. Starali się z Pansy wychowywać go mądrze, interpretując świat i ludzkie zachowania, co czasami obracało się na ich niekorzyść.
- Zdaje się, że macie coś ważniejszego do załatwienia - z opresji wybawił go Albus, który od początku z rozbawieniem przyglądał się całej scenie. – Nimi zajmę się osobiście – dodał z groźną miną. – Mam w tym wprawę – mrugnął porozumiewawczo.
- Nagadasz im tak jak tata i mama gadają mi, gdy jestem niegrzeczny? – Upewnił się James, przenosząc zaciekawione spojrzenie na portret starego czarodzieja.
- Oczywiście. Zrobię wszystko, żeby się pogodzili. Tak się robi, gdy kogoś lubisz – odparł z powagą Dumbledore.
- A ty ich lubisz? – Dopytywał, rzucając sceptyczne spojrzenie na zajętych sobą profesorów, którzy kłócili się o metody wychowawcze i wyższość jednego domu nad drugim. – Tego starego grzyba też? – Upewnił się, ignorując jęknięcie swojego ojca, który automatycznie go poprawił. - A co jak nie posłuchają?
- Wtedy twój tata przeniesie ich portrety do sali profesora Binnsa – odparł konspiracyjnie i puścił oko swojemu młodemu przyjacielowi.
- Tego ducha? – Upewnił się, a Dumbledore, skinął głową. - Też ci pomogę – zaoferował z zapałem James.
- Znakomicie. W takim razie mamy umowę – oznajmił Albus. – A teraz zmykaj i wyślij mi zdjęcie swojego psa – dodał z łagodnym uśmiechem.
James wyszczerzył się i spojrzał na Harry’ego, który z wdzięcznością i swego rodzaju nostalgią wpatrywał się w swojego byłego mentora. Od śmierci Albusa minęło wiele lat, a on dalej za nim tęsknił. Kontakt z rysem Dumbledore’a, jakim był magiczny portret, łagodził nieco ból związany ze stratą przyjaciela, lecz nie wypełniał pustki po nim.
- Tato? Idziemy? – Zapytał, zwracając uwagę swojego ojca. – Nie martw się, Albus im nagada i będą grzeczni – powiedział kładąc swoje małe rączki na jego barkach. – Ja też już nie będę rzucał z procy w Snape’a nawet jeśli będzie nazywał mnie diabelskim nasieniem i będzie mówił źle o tobie i dziadku – obiecał z powagą i troską, która rozczuliła Harry’ego do tego stopnia, że był w stanie tylko przytulić malca. – A teraz chodźmy, bo mama się wkurzy – dodał, wiercąc się, by wygramolić się z przydługiego uścisku swojego ojca.
- Masz rację synu – odparł z uśmiechem. – Tylko może nie mów tak przy mamie, ok?
- Bo się wkurzy? – Upewnił się malec, podając rękę ojcu i wspólnie kierując się w stronę wyjścia w akompaniamencie kłótni byłych dyrektorów Hogwartu.
- Tak. A w ogóle kto nauczył cię tego słowa?
- Ron – odparł, a Harry pokręcił głową, dając za wygraną i myśląc, że jego syn nigdy nie zrezygnuje z bezpośredniego zwracania się do innych. Odkąd Blaise powiedział, że są kumplami i dał mu na to przyzwolenie, James do każdego mężczyzny, który był jego „kumplem” mówił po imieniu.
- Ach tak?
- Ron powiedział, że Draco go wkurza i że odstrzeliłby mu ślizgoński tyłek, ale ciocia Hermiona by się wkurzyła, a jak ona się wkurza to armagamemon – wyjaśnił, przekręcając ostatnie słowo.
- Miał rację – odparł Harry w duchu przyznając przyjacielowi rację.
- Tato? A może weźmiemy trzy psy?
- Trzy? – Zdziwił się, przyglądając uważnie dziecku.
- Bo to tak jakbyśmy mieli psa z trzema głowami…
- Synu? Czy ty chcesz, żeby twoja mama wkurzyła się tak jak ciocia Hermiona? – Zapytał, na co James zasępił się i przez chwilę coś analizował.
- Armagamemon? – Upewnił się, na co Harry roześmiał się i przytaknął.
- Armagamemon – przytaknął, czochrając Jamesowi włosy.
- Te dziewczyny – westchnął strapiony malec, kręcąc głową z niesmakiem, czym jeszcze bardziej rozbawił swojego ojca.

***
- Draco, kochaneczku, wchodź – przywitała go pani Weasley, wciągając do środka. – Czekaliśmy tylko na ciebie. Wkrótce Ron przyprowadzi Artura. Ależ będzie miał niespodziankę – powiedziała rozemocjonowana z szerokim uśmiechem.
- Nie codziennie wygrywa się wybory na Ministra Magii – zauważył, odwzajemniając uśmiech kobiety i podążając za nią do ogrodu. – Pomóc w czymś? – Zaproponował, choć domyślał się, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik.
- Rozgość się i czuj jak u siebie – odparła Molly klepiąc go po zarośniętym policzku i wypychając do ogrodu w kierunku gości.
- Draco!
Nim zdążył odpowiedzieć, James dopadł go i uwiesił się na jego nodze.
- Cześć młody – przywitał się, kucając by zrównać się z malcem, i przybił z nim piątkę.
- A wiesz, że będę miał psa? – Powiedział podekscytowany. – Tata mi obiecał!
- To super! A co na to mama?
- Pierwsze słyszy o tym pomyśle – odparła Pansy z groźną miną, kładąc dłoń na swoim pokaźnym brzuchu.
- O szlag – wymsknęło się młodemu Potterowi. – Teraz się wkurzy…
- James – upomniała chłopca Pansy, a Draco parsknął śmiechem, nie będąc w stanie powstrzymać rozbawienia. – Czy mo…
- Kocham cię najbardziej na świecie – wszedł jej w słowo chłopiec, przytulając się do jej nóg i robiąc maślane oczka. Następnie rzucił szybie spojrzenie z ukosa w kierunku Dracona, który gestem dał mu znać, żeby tak trzymał, czym zasłużył sobie na oburzone spojrzenie przyjaciółki. – Jesteś najlepszą mamą na świecie, wiesz?
- Czyżby? – Zapytała, patrząc na syna z pobłażaniem, na co ten przytaknął z powagą.
- I zjadłem całą brukselkę – pochwalił się. – Tata też zjadł – dodał z dumą. – A wiesz, że tata miał psa z trzema głowami?
- I pewnie też byś takiego chciał? – Upewniła się, starając się utrzymać srogą minę, lecz walka z uśmiechem psuła efekt, jaki chciała osiągnąć.
James przechylił głowę i przyjrzał się matce, analizując jej słowa, minę i nastrój, po czym odparł z pewnością.
- Jedna głowa mi wystarczy.
Draco roześmiał się, zwracając na siebie uwagę obydwojga. James wyszczerzył się do niego, natomiast Pansy posłała nieprzychylne spojrzenie.
- Pomyślę – odparła w końcu, na co chłopiec wydał z siebie dziki okrzyk triumfu i mocniej przytulił się do kobiety, która objęła go z czułością.
- Powiem tacie, że z tobą rozmawiałem i możemy wziąć psa– oznajmił i odwrócił się na pięcie.
- James ja…
- I że się nie wkurzyłaś – dodał, nie słuchając już matki.
Mijając Draco przybił z nim piątkę i zniknął z prędkością światła, odprowadzany sfrustrowanym spojrzeniem Pansy i rozbawionym spojrzeniem mężczyzny.
- I czego się cieszysz? – Burknęła, szturchając przyjaciela i potęgując jego rozbawienie. – Dowiem się, który z was go tego nauczył i wówczas biada temu geniuszowi – zagroziła, choć w jej oczach błyszczały wesołe iskierki.
- A nie pomyślałaś, że to wina genów? – Zapytał, nie kryjąc sarkazmu, za co zarobił kolejnego kuksańca. – I jeśli mam być szczery, to nie mam na myśli genów Pottera. On powinien zostać zgłoszony do pokojowej nagrody za to, że z tobą wytrzymuje – dodał z wrednym uśmiechem.
- Zobaczymy jakie geny ty przekażesz. Dla dobra dziecka, mam nadzieję, że wasz potomek będzie miał więcej z twojej przyszłej żony – odcięła się z uroczym uśmiechem, a on odpowiedział jej krzywym uśmiechem. – Co to za mina? – Zapytała, świdrując go badawczym spojrzeniem. – Znowu cię zbyła? – Dopytywała, choć doskonale znała odpowiedź. – Co powiedziała? A może…
- Nie zaczynaj – uprzedził, wymijając przyjaciółkę i kierując się w stronę Blaise’a i Ginny. – Odpuść Pan – powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem, gdy kobieta podążyła za nim.
- Draco, w końcu! – Powitał go Zabini, wyciągając rękę, którą Malfoy szybko uściskał, po czym przywitał się z Ginny. – Już myślałem, że będę musiał wysłać ci wyjca do pracy, żeby cię tu ściągnąć.
- Wystarczy, że zabierzesz ją ode mnie – odparł Draco, częstując się piwem. – Widzieliście Hermionę? – Zapytał, rozglądając się w poszukiwaniu burzy kręconych włosów.
- Zdaje się, że to twoja NARZECZONA – zakpiła słodkim tonem Pansy.
- Ciąża sprawia, że stajesz się jeszcze wredniejsza niż normalnie – zauważył, na co kobieta uśmiechnęła się szerzej.
- Wyszła z Harrym jakiś kwadrans temu – odparła Ginny patrząc na nich z politowaniem. – To o co wam poszło tym razem? – Zapytała, mierząc Draco i Pansy pobłażliwym spojrzeniem.
- Zbierasz materiał do swojej gazety? Myślę, że urojenia ciężarnej żony Pottera będą idealne na pierwszą stronę nowego numeru – sarknął mężczyzna z kpiącym uśmiechem posłanym w kierunku przyjaciółki.
- Nie bardziej niż zdjęcie upartej, tlenionej tchórzofretki – odgryzła się pani Potter. – Mam już nawet tytuł. Co powiesz na największego bałwana wszechczasów?
- Ej dzieci, dzieci – przerwał im Blaise, stając pomiędzy przyjaciółmi, by uciąć ich przekomarzania. – Jaki przykład dajecie Jamesowi? – Zganił ich.
- Skoro już jesteśmy przy Jamesie, to kto odpowiada za uczenie go przekleństw i manipulacji? – Zapytała, mierząc mężczyzn oskarżycielskim spojrzeniem.
- A nie pomyślałaś, że to geny? – Podsunął ostrożnie Blaise, na co Draco uśmiechnął się z satysfakcją, a Pansy zmroziła ich wzrokiem bazyliszka.
- Uwielbiam rodzinne zjazdy – westchnęła Ginny, wywracając oczami. – Jesteście jak zdarta płyta… Wszyscy – podsumowała dobitnie i uśmiechnęła się słodko.
- Moja dama ma rację. Przynudzacie i musicie coś z tym zrobić – odparł Blaise, obejmując Ginny i patrząc na przyjaciół z niesmakiem.
- Mam wrażenie, że twoja dama mówiła również o tobie – zauważyła z przekąsem pani Potter.
- Moja dama…
- Twoja dama musi się napić, jeśli ma wytrzymać potrójną dawkę Ślizgonów – weszła mu w słowo z uroczym uśmiechem.
- Pantoflarz – Skomentował Draco, patrząc z niesmakiem na przyjaciela.
- Gentelmen, Malfoy. Mógłbyś się uczyć – zakpił, ignorując przyjaciela i podając Ginny  kieliszek wina. – Jak widzisz, w przeciwieństwie do twojej damy, moja pani jest obok mnie – dodał nie kryjąc złośliwej satysfakcji.
- To raczej jej mąż ją porwał – zauważył z kąśliwym uśmiechem.
- Nie rozumiem dlaczego nie przyszliście razem – zauważyła Pansy, świdrując go przenikliwym wzrokiem.
- Miałem coś do załatwienia – odparł wymijająco i upił łyk piwa. – Jak przygotowania do wielkiego otwarcia? – Zagadnął Ginny, ignorując minę przyjaciółki i spojrzenie jakie wymieniła z Blaisem.
- Dziękuję, wszystko zmierza do finału. Dzisiaj klepnęłam ostateczną wersję i w poniedziałek wychodzi pierwszy numer – odparła rudowłosa, nie kryjąc dumy i podekscytowania z powodu rozkręcenia własnego biznesu.
- Więc wypijmy za sukces MagicNews – zaproponował z aprobatą, wznosząc toast.
- Dzięki – odparła z wdzięcznością i w tej samej chwili do ogrodu wszedł Harry, o czym powiadomił ich głośny pisk radości Jamesa, oznajmiający wszystkim gościom, że załatwił psa i mama wkurzyła się tylko trochę.
- Nie wiem, po kim to ma – westchnęła Pansy, choć z jej twarzy nie schodził uśmiech, gdy patrzyła na syna w ramionach Harry’ego, który w tej chwili zerkał niepewnie w kierunku żony, jakby badał jej nastrój.
- Geny – oznajmiła zgodnie cała trójka, po czym wszyscy parsknęli śmiechem.
- Poszukam Hermiony – oznajmił Draco, odstawiając pustą butelkę i ruszając w kierunku domu państwa Weasley.
- Draco jest jakiś spięty. Myślicie, że się pokłócili? – Zapytała Pansy, odprowadzając blondyna wzrokiem.
- Znasz ich – Blaise wzruszył lekceważąco ramionami i upił łyk piwa.
- Ty coś wiesz – zauważyła Pansy, mrużąc podejrzliwie oczy i wskazując oskarżycielsko na mężczyznę.
- Dogadają się – oznajmiła stanowczo Ginny, wybawiając Blaise’a  z opresji i kładąc głowę na jego ramieniu.
- Z ich temperamentem? Bardziej martwię się o nasze zdrowie psychiczne, bo przy poziomie ich upartości ta sytuacja może potrwać jeszcze kilka dni – odparła Pansy, automatycznie gładząc pokaźny brzuch.
- A jak mała? – Zapytała Ginny, konsekwentnie starając się odwrócić uwagę kobiety od pary przyjaciół.
- Kopie jakby chciała już wyjść – roześmiała się Pansy.
***
Ostrożnie rozpakowała ogromny tort w kształcie gmachu ministerstwa, starając się niczego nie popsuć. Molly przezornie zagoniła bliźniaków Rona i Gabrielle do ogrodu, obawiając się że ich zabawy mogą skończyć się katastrofą. Natomiast ona zaoferowała, że zajmie się tortem i zabezpieczy go do przyjścia Artura.
Koncentrując się na rozwijaniu opakowania, tak by nie uszkodzić konstrukcji tortu, nie usłyszała kroków i drgnęła, gdy umięśnione ramiona objęły ją w talii. Jej ciało szybko jednak rozluźniło się, gdy dotarł do niej znajomy zapach męskich perfum.
- Tęskniłem – wymruczał, drażniąc jej skórę na karku ciepłym oddechem.
- Trzeba było się nie wymykać o wschodzie słońca – wytknęła i przymknęła powieki, gdy musnął jej szyję.
- Musiałem załatwić coś ważnego – odparł wymijająco wciąż muskając jej szyję.
- Ważniejszego ode mnie? – zapytała prowokująco i uśmiechnęła się, gdy objął ją mocniej.
- Powiedzmy, że było to równie ważne – jego enigmatyczny ton, działał na nią, jak rzucona rękawica. Kochała zagadki i wyzwania.
- Masz przede mną tajemnice? – Zapytała, badając grunt.
- Oczywiście – odparł z bezczelnym uśmiechem i roześmiał się, czując jak kobieta wyswobadza się z jego objęć. Poluzował uchwyt, by mogła odwrócić się w jego stronę, świdrując tym swoim ciekawskim wzrokiem. – Mówiłem ci już, że ładnie wyglądasz w tej zielonej sukience? – Zapytał z szelmowskim uśmiechem, komplementując jej zwiewną, letnią sukienkę na grubych ramiączkach, z których aktualnie jedno zsunęło się z opalonego ramienia szatynki.
- Co ty kombinujesz, Malfoy? – Zapytała, ignorując spojrzenie mężczyzny, śledzącego ruch jej dłoni, poprawiającej ramiączko.
- Plan na resztę życia z tobą, Granger – odparł z prostotą bez mrugnięcia okiem.
- A poza tym? – Drążyła, przechylając głowę i mrużąc oczy, gdy odwzajemnił jej spojrzenie.
- Planuję cię pocałować – powiedział, lecz udało mu się jedynie musnąć policzek kobiety, która przewidując jego następny ruch, odsunęła się na bezpieczną odległość. - Droczymy się? – Zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Unikamy rozpraszaczy – odparła, wzruszając ramionami.
- Zaprawdę złą kobietą jesteś – powiedział, patrząc na nią z mieszaniną dumy i rozbawienia.
- Z naturą nie wygrasz – zauważyła niewinnie, unosząc lewą brew i patrząc na niego prowokująco.
- Dobrze, że lubię wyzwania. Wiesz jak seksownie wyglądasz w tej chwili? – Upewnił się, robiąc krok w jej stronę, podczas gdy ona ponownie zrobiła unik tuż przed tym, jak miał jej dotknąć.
- Nie błaznuj tylko powiedz, co to za ważna sprawa? – Drążyła, autentycznie zaintrygowana tajemniczym zachowaniem mężczyzny, który od kilku dni znikał bez śladu i słowa wyjaśnienia.
- Jesteś seksowna nawet wtedy, gdy psujesz nastrój swoją chorobliwą ciekawością – odparł szelmowsko z czarującym uśmiechem.
- To nie ciekawość a potrzeba wiedzy – poprawiła go z godnością.
- Chorobliwy głód wiedzy – wytknął jej z ironicznym uśmiechem.
- Wywołany podejrzliwym zachowaniem partnera – odbiła piłeczkę z sarkazmem.
- Racja – westchnął, kiwając głową. - W takim razie w porządku – skapitulował, wycofując się i zbijając szatynkę z tropu. – Nie mogę dłużej pogarszać twojego stanu – wyjaśnił, widząc jej zaskoczoną minę.
- Serio? Przecież ty nie odpuszczasz. Nie tak łatwo – zauważyła, przyglądając się mu podejrzliwie. – Gdzie jest haczyk?
- W mojej kieszeni – odparł z prostotą. – I jeśli wytrzymasz do wieczora i wygrasz ze swoją wścibską naturą, to wszystkiego się dowiesz – obiecał, na co szatynka wciągnęła powietrze z oburzeniem. – Cóż za pokaz godności – zakpił, nie kryjąc rozbawienia, gdy kobieta najpierw spojrzała na niego z żądzą mordu, a następnie wyprostowała się i z dumnie uniesioną głową, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, ruszyła w stronę wyjścia z kuchni. – Wow… jestem naprawdę pod wrażeniem. Godność w czystej postaci – dodał w chwili, gdy kobieta wymijała go bez słowa. – Obydwoje wiemy, że nie oprzesz się pokusie! – Zawołał z pobłażaniem nad demonstracją szatynki. - Jesteś zbyt ciekawska – wymruczał, opierając się o blat stołu i taksując rozbawionym wzrokiem oddalającą się sylwetkę kobiety, która odpowiedziała pogardliwym prychnięciem. – Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem…
Sfrustrowana opuściła kuchnię, stojąc w drzwiach prowadzących do ogrodu. Letni wiatr przyjemnie chłodził jej rozgrzane ze złości policzki. Liczyła, że to samo zrobi z pulsującym w żyłach gniewem. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Miała ochotę wrócić i utrzeć mu nosa, zmywając ten cholerny ironiczny i jak na złość seksowny uśmieszek, który doprowadzał ją do szewskiej pasji. Miała jednak świadomość, że dałaby mu satysfakcję i pokazała, że ma rację. A na to nie mogła sobie pozwolić. W końcu miała swoją godność.
-…sześć, pięć, cztery…
Kolejny raz odetchnęła, starając się odzyskać kontrolę na nerwami, jednak za każdym razem, gdy jej myśli wędrowały do blondyna, złość wybuchała z podwójną siłą. Najbardziej denerwowało ją to, że Draco miał rację. Ale do tego też nie mogła się przyznać. Przynajmniej nie mogła tego powiedzieć. Zamknęła oczy i odetchnęła kolejny raz, koncentrując się na wydychanym powietrzu. Musiała okiełznać swój choleryczny temperament i potrzebę wiedzy. Ale jak miała przejść do porządku dziennego, skoro on grał z nią tak nieczysto i jeszcze wytykał jej ciekawość. Może i była ciekawa, ale przecież potrzeba wiedzy nie jest czymś złym. Można mieć gorsze wady. Ona nie wytyka mu arogancji. No może i nie jest to do końca prawda, ale i tak Draco nie powinien kpić sobie z niej w ten sposób. Tym bardziej, że to on ma przed nią podejrzane tajemnice. Przeklęła w myślach, gdy przed oczami ujrzała to prowokujące, stalowe spojrzenie i sapnęła ze złości.
- Cholerny Malfoy – warknęła, odwracając się na pięcie i wracając do środka.
- … trzy, dwa, jeden – skończył odliczać i uśmiechnął się leniwie dostrzegając wkraczającą do kuchni szatynkę. – A co z twoją godnością, kochanie? – Zapytał, idealnie udając zaskoczenie.
- Do diabła z godnością – warknęła, popychając go na blat i wpijając się w jego usta. – Zamknij się, Malfoy. Ani słowa – powiedziała, przygryzając jego dolną wargę, gdy uśmiechnął się, nawet nie starając się ukryć rozbawienia.
Wiedząc, że i tak wygrał, postanowił powstrzymać się od komentarza i skoncentrować na tu i teraz. Jedną ręką objął kobietę, a drugą przeniósł na jej kark, pogłębiając pocałunek. Uniósł szatynkę i obrócił ich, a następnie posadził ją na blacie, o który do tej pory się opierał. Hermiona, oplotła go nogami, zmniejszając odległość między nimi, nie zaprzestając namiętnych pocałunków, które z czasem stały się bardziej łagodne i czułe.
- Nie możesz mnie tak całować i liczyć, że zapanuję nad sobą – westchnął z rozbawieniem, stykając ze sobą ich czoła i gładząc jej plecy.
- To mnie nie prowokuj – odparła z przewrotnym uśmiechem.
- Wtedy przestaniesz mnie całować tak jak przed chwilą – zaoponował, uśmiechając się szelmowsko.
- A nie tego chciałeś? – droczyła się, gładząc kark mężczyzny.
- To czego chciałem przed chwilą odbiega drastycznie od tego, czego chce teraz – zauważył z przekąsem.
- Zrobiłeś to specjalnie. Wiesz, że nie wytrzymam do wieczora – wytknęła, patrząc na niego z udawaną dezaprobatą.
- Wiem – przytaknął, odwzajemniając spojrzenie kobiety.
- Więc dlaczego…
- Bo sam nie mogę się doczekać – wyznał z szerokim uśmiechem, a widząc malujące się w oczach kobiety oburzenie, odsunął się i wyjął z kieszeni aksamitne, ciemnozielone pudełeczko. – Zaintrygowana? – Zapytał, wyciągając dłoń z pakunkiem w kierunku oniemiałem kobiety.
- Czy to… - urwała, ściągając brwi i patrząc z rosnącą paniką na pudełeczko w dłoni mężczyzny. – Czy to o czym myślę?
- Hmmm… Przyznam, że nie takiej reakcji się spodziewałem – odparł zbity z tropu miną kobiety. – Hermiona? – Ponaglił ją, gdy kobieta oniemiała wpatrywała się w jego dłoń. – Możesz coś powiedzieć?
- Właściwie… to jest coś, o czym chciałam z tobą pomówić – odparła słabym głosem. – Jednak poczekajmy z tym do wieczora, dobrze? To nie jest dobry moment – wydusiła, zsuwając się z blatu z zamiarem ucieczki, lecz Draco nie pozwolił jej na ten unik.
- Serio? – Zapytał, łapiąc ją za przedramię i czując narastającą frustrację. – Myślałem, że…
- Porozmawiamy w domu – weszła mu w słowo, czując narastającą panikę i przeklinając swoją niecierpliwość.
Wiedziała, że Draco ponownie poruszy temat ślubu. I to nie tak, że ona go nie chciała. Po prostu było coś ważniejszego, o czym mężczyzna powinien wiedzieć. Ślub był w tej sytuacji na drugim planie.
- Nie – zaoponował, stając naprzeciwko kobiety i starając się złapać jej nieobecne spojrzenie.
- Dzisiaj chodzi o coś więcej niż my. Poza tym to nie nasze święto i nie nasza chwila. Nie możemy ukraść jej Arturowi – tłumaczyła pewniejszym głosem, a widząc jak Draco stara się ukryć fakt, że jej słowa go zraniły, położyła dłoń na jego ramieniu i dodała. – Chcę z tobą porozmawiać i obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię.  Wiem, że nie ma sensu ciągnąć tego dłużej - zaczęła, ostatnie słowa kierując bardziej do siebie. – Czas z tym skończy…
- Co dokładnie chcesz skończyć? – Zapytał z rezerwą, wchodząc jej w zdanie, a wszystkie jego prawdziwe emocje zostały ukryte za maską, której tak bardzo nienawidziła.
Przez chwilę patrzyła na niego z niezrozumieniem, zbita z tropu, gdy uciął rozpoczętą w głowie myśl. Dopiero po kilku nieznośnie długich sekundach, dotarło do niej, jak jej słowa musiały zostać zinterpretowane.
- Z czym chcesz skończyć? – Zapytał z lodowatym spokojem, choć w jego oczach szalała burza. – A może właściwiej byłoby zapytać z kim?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem i nim skończył zdanie, zmniejszyła dzielącą ich przestrzeń, zamykając jego twarz w swoich dłoniach.
- Przestań – poprosiła, stykając ich czoła ze sobą i starając się odzyskać oddech, który straciła, gdy dotarło do niej, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. – Przestań – powtórzyła, przymykając powieki i wplotła palce w jego włosy, oddychając z ulgą, gdy objął ją mocno w talii. – Chcę z tobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić, Draco. Ale nie teraz. Nie, gdy wokół kręci się tyle ludzi. Nie, gdy w każdej chwili, ktoś może nam przeszkodzić. To zbyt ważne – wyjaśniła przyciszonym głosem, muskając jego nos. – Kocham cię i w tym względzie nic się nie zmieniło – zapewniła stanowczo, mając nadzieję, że uspokoi trochę mężczyznę.
- Więc dlaczego cały czas przede mną uciekasz? – Zapytał nawiązując do jej uników, ilekroć poruszał temat ślubu.
- Ja…
- Nawet nie próbuj kłamać, że jest inaczej – zaznaczył, przeszywając ją wzrokiem i mocniej obejmując, gdy próbowała się odsunąć. – Tym razem nie pozwolę ci odejść bez odpowiedzi – zaznaczył stanowczo i uśmiechnął się łagodnie, widząc jej spanikowane spojrzenie. – Mam gdzieś, że są tu inni ludzie. Chcę zrozumieć... Inaczej zwariuję od tych domysłów… - wyznał, przymykając powieki i stykając ich czoła ze sobą.
W odpowiedzi spojrzała na niego z bólem, wyrzucając sobie, że tak długo trzymała to w tajemnicy. Gdyby powiedziała mu o tym od razu, uniknęliby tej całej dramy. Nie mogła jednak zrobić tego teraz i w tych okolicznościach. Draco na to nie zasługiwał.
- Wyjdź za mnie – poprosił, starając się złapać jej nieobecne spojrzenie.
- Oświadczasz mi się drugi raz? – Upewniła się, próbując żartować, co jej nie wyszło.
- Coś w tym stylu? – Uśmiechnął się szelmowsko, ujmując podbródek kobiety i zmuszając by na niego spojrzała. – Wyjdź za mnie.
- Przecież znasz już moją odpowiedź. Myślisz, że zmieniłam zdanie?
- Oboje mieliśmy trudny czas. Wiele przeszliśmy i długo leczyliśmy rany po ostatniej wojnie. Obydwoje potrzebowaliśmy czasu na to, by stanąć na nogi i oswoić ból po stracie bliskich.  Ale tamten etap mamy za sobą. Czas zacząć żyć…
- Draco…
- Nigdy nie powiedziałem, ile to dla mnie znaczy, że przez ten czas byłaś obok. Nie odeszłaś nawet wtedy, gdy sam miałem siebie dość. Walczyłaś za nas dwoje. Gdyby nie ty…
- Dlaczego mówisz tak, jakbym miała odejść? – Zapytała zbita z tropu a gdy Draco spojrzał na nią wymownie, pokręciła głową. - To nie tak – zaoponowała, czując coraz większe wyrzuty sumienia. – Kocham cię i to się nie zmieniło – zapewniła stanowczo, kładąc dłoń na jego policzku. – Po prostu tu chodzi o coś więcej…
– Co takiego stoi na przeszkodzie, żebyśmy w końcu się pobrali i założyli rodzinę? – Zapytał, na co Hermiona ponownie się spięła. – Skoro nic się nie zmieniło…. Nie rozumiem…
- Właściwie to jest coś, co się zmieniło, a o czym nie chcę rozmawiać w tym miejscu i w tej chwili. Nie w ten sposób – wyznała poddenerwowana, czując ucisk w żołądku.
- Co to jest? – Drążył uparcie, patrząc na kobietę z mieszaniną niepokoju i frustracji, którą starał się kamuflować.
- Draco… Proszę porozmawiajmy w domu - zaczęła, zmęczona tym tematem i rozdrażniona uporem mężczyzny.
- Co się zmieniło? Dlaczego nie możemy porozmawiać teraz? – Zapytał z naciskiem, nie kryjąc już frustracji.
- Serio? Kłócimy się? – Zapytała z niedowierzaniem, czując jak i ona traci kontrolę nad emocjami.
- Ty mi to powiedz – odparł poirytowany, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, chwycił pudełeczko i wcisnął je do ręki szatynki. – Gdy się namyślisz i zdecydujesz, wiesz gdzie mnie szukać. Mam nadzieję, że podejmiesz decyzję do siedemnastego sierpnia. Twój ruch – powiedział i, ignorując szok wypisany na twarzy kobiety, wyszedł.
***
- Romantyzm w wykonaniu Malfoya – sarknęła zdegustowana Pansy, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Jak widzisz na załączonym obrazku romantyzm nie jest też mocną stroną Hermiony– zauważyła Ginny z zaciekawieniem przyglądając się zaistniałej scenie. – Zdecydowanie bardziej przemawiają do niej konkretne czyny… - westchnęła, obserwując z ukrycia, jak Malfoy wciska jej przyjaciółce w dłoń pudełeczko i, gotując się ze złości, wychodzi.
- Gdyby Harry zachował się w ten sposób….
- Tak, wiem. Przez miesiąc spałby na kanapie – zakpiła Ginny, machając lekceważąco ręką, co Pansy skwitowała dumnym prychnięciem.
***
Przez chwilę stała w miejscu wpatrując się w pudełeczko, po czym ze złością cisnęła je na kuchenny blat. Ukryła twarz w dłoniach, odchylając głowę do tyłu i oddychając uspokajająco. Następnie podparła się pod boki i przygryzła wargę, raz po raz rzucając niezdecydowane spojrzenie w kierunku niespodzianki, jaką przygotował dla niej Draco. Ostatecznie podeszła do blatu i sięgnęła po pudełeczko. Ostatni raz odetchnęła i zdecydowanym ruchem otworzyła je. I choć wiedziała, co skrywa, nie była w stanie ukryć tego ulotnego nieuzasadnionego zaskoczenia, gdy patrzyła na śliczne, złote obrączki. Wyciągnęła większą z nich i uśmiechnęła się dostrzegając swoje imię oraz datę siedemnastego sierpnia wygrawerowane po wewnętrznej stronie obrączki. Zrozumiała, że za tajemniczymi zniknięciami mężczyzny, kryły się przygotowania do ich ślubu. Westchnęła i pokręciła głową, czując się jeszcze gorzej.
- Twój tata jest upartym bałwanem więc mam nadzieję, że inteligencję odziedziczysz po mnie – mruknęła, kładąc dłoń na swoim płaskim brzuchu i w zamyśleniu rozważając kolejne kroki.
Ostatecznie chwyciła swoją kopertówkę i zdeterminowana ruszyła na poszukiwania Dracona. Nie musiała zbyt długo czekać. Dostrzegła go przy barze, popijającego whisky z Blaisem i Harrym. Na jego widok ponownie zalała ją fala skrajnych sprzecznych uczuć, których nijak nie potrafiła zrozumieć. Bo jak można jednocześnie pragnąć kogoś udusić i pocałować, kochać i nienawidzić w tym samym czasie. Jedynym sensownym wytłumaczeniem były szalejące hormony, które przez najbliższe sześć miesięcy miały stanowić argument dla jej kaprysów, zachcianek i irracjonalnych zachowań oraz huśtawki nastrojów.
Zauważył ją i postanowił z premedytacją ignorować, co jeszcze bardziej ją rozzłościło. Rozszyfrowała go po tym, jak stał. Cała jego napięta postawa reagowała na jej obecność. Zachowywał się jak urażona, rozkapryszona primadonna. Była pewna, że gdyby go tak nie kochała, już dawno skończyłaby w więzieniu oskarżona o zabójstwo w afekcie.
Dostrzegając ją, Harry uśmiechnął się ciepło i otworzył usta z zamiarem zagadania, lecz najwidoczniej analizując jej minę, postawę i morderczy wzrok utkwiony w blondynie, taktownie się wycofał, ostrzegając również Blaise’a o zbliżającym się armagedonie, jak poetycko stan wzburzenia przyjaciółki określił jego syn. Sam Draco niewiele sobie robił z potencjalnego zagrożenia. Delektował się smakiem ognistej whisky i dopiero, gdy stanęła przed nim, odłożył szklankę i spojrzał na nią łaskawie, przywdziewając tą swoją asekuracyjną maskę nie wyrażającą żadnych emocji. Gdy to sobie uświadomiła, krew ponownie się w niej zagotowała i miała ochotę go przekląć. Zamiast tego otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej test ciążowy, który zrobiła miesiąc temu i który nosiła zastanawiając się jak przekazać temu bałwanowi, który był jej narzeczonym, że zostanie ojcem.
- Pytałeś, co się zmieniło – zaczęła lodowatym tonem.
- Pytałem też o inne rzeczy… - zaczął zwodniczo spokojnym głosem, za którym ukrywał urazę i złość, lecz nie pozwoliła mu skończyć.
- To! – odparła, wciskając mu w dłoń test ciążowy. – To się zmieniło! – dodała wściekła. – Taka sytuacja – powiedziała, gdy przeniósł na nią oszołomione spojrzenie i, nie czekając na reakcję mężczyzny, odwróciła się na pięcie i ruszyła do domu.
***
- Wiedziałam, że nie będzie to zwykłe, nudne świętowanie – powiedziała Ginny, uśmiechając się z aprobatą na widok skonfundowanej miny Malfoya, który przed chwilą w bardzo taktowny sposób dowiedział się, że będzie miał dziecko.
- Ale musisz przyznać, że przez hormony jest gorsza ode mnie – zauważyła Pansy z pewną dozą satysfakcji, że odtąd nie tylko ona będzie jędzą.
- Ale ciocia się wkurzyła – powiedział James, patrząc ze współczuciem na Malfoya.
- James – upomniała go łagodnie matka, lecz malec był tak zaaferowany sytuacją wujka, że nie przejął się tym.
– Draco ma przechlapane. Mamo, czy Draco może spać u mnie? Zmie…On się śmieje? – Urwał zbity z tropu na widok poklepujących go taty i Blaise’a, którzy wyglądali tak jakby cieszyli się z tego, że ciocia Hermiona się wkurzyła. Rzucił zaciekawione spojrzenie na swoją matkę i ciotkę, które wyglądały jakby nie mogły się zdecydować czy chcą płakać czy się śmiać, po czym stwierdził, że dorośli są dziwni. – Rose! – Zawołał dostrzegając rudowłosą dziewczynkę i pobiegł w jej kierunku. – Idziemy na zjeżdżalnię?
***
Weszła do łazienki i odkręciła wodę, chłodząc kark zimną wodą. Przymknęła oczy, czując przyjemną ulgę. Musiała ochłonąć i pozbierać myśli. Jednocześnie potrzebowała kryjówki. Nie chciała teraz rozmawiać z Draconem. Zachowała się jak tchórz, nie mówiąc mu od razu o ciąży, jednak wolała nie zapeszać, dopóki nie miała pewności. Po wizycie u Parvati, która potwierdziła ciążę, nie mogła dłużej zaprzeczać. Wiadomość, że zostanie mamą, była dla niej jak grom z jasnego nieba. Niespodziewana i szokująca. Po początkowym zaskoczeniu, pojawiło się przerażenie, bo nie wiedziała, czy jest odpowiednim materiałem na rodzica. Była niestabilna, skażona duchem Evy. W dodatku nie miała zbyt wiele wspólnego z dziećmi, nie licząc Jamesa, którego uwielbiała ze wzajemnością. Draco również pokochał chłopca i gdy ich razem obserwowała, przyłapywała się na tym, że dostrzega w nim potencjał na dobrego ojca. Wiedziała, że Draco chce założyć rodzinę. Jednak ostatnie wydarzenia, jej załamanie nerwowe, śmierć  Narcyzy, żałoba… Wszystko to sprawiło, że żadne z nich nie poruszało tematu ślubu i dzieci. Dopiero kilka miesięcy temu Draco podjął wątek rodziny, otwierając w ten sposób puszkę Pandory, w której skrywały się jej demony. Po długim spacerze, w trakcie którego biła się z własnymi myślami, walcząc z atakiem paniki, udała się do swojego terapeuty, który pomógł jej oswoić lęk i obawy, pozwalając dostrzec pozytywną wartość bycia w ciąży. W trakcie kolejnych sesji stopniowo oswajała się z myślą, że będzie mamą. Gdy to do niej dotarło, coś się zmieniło. Zupełnie jakby wstąpiła w nią nowa siła. Wspólnie z Draco byli odpowiedzialni za to maleństwo. Dar, jakim było ich dziecko, stał się bodźcem, który wywołał lawinę lęku, złych wspomnień i wątpliwości, ale dał jej też siłę, by ostatecznie rozprawić się z przeszłością.
Od tamtego dnia głowiła się, jak powiedzieć o tym Draconowi. Nie była pewna jak zareaguje, jednak pragnęła, żeby zapamiętał tą chwilę, jako wyjątkową. W międzyczasie wszystko jednak się skomplikowało i zamiast wyjątkowej chwili, dostał, co dostał. Teraz, gdy emocje opadły, czuła się zażenowana. Nie powinna pozwolić się ponieść. Jednak to, co zrobił dzisiaj Draco, zaskoczyło ją. Nie była przygotowana na taki obrót zdarzeń. Najpierw chciała powiedzieć mu o dziecku, a dopiero potem omawiać ewentualne przygotowania do ślubu. Chciała, żeby najpierw nacieszyli się chwilą i myślą, że będą rodzicami. Korzystając z nieobecności mężczyzny, przygotowała niespodziankę, która miała uczynić ten wieczór wyjątkowym wspomnieniem.
- Twój tata to bałwan – mruknęła, kładąc dłoń na brzuchu. – Mi zarzuca niecierpliwość, a sam miał problem, żeby poczekać do wieczora – sarknęła z czułym uśmiechem.
Wiedziała, że nie ma zbyt dużo czasu na użalanie się nad sobą i topienia we własnym wstydzie. Artur z Ronem, w każdej chwili mogli wrócić. Poprawiła delikatny makijaż i zebrała włosy w luźnego koka, z którego uwolniło się kilka niesfornych pasemek. Postanowiła się tym jednak nie przejmować. Najważniejsze, że było jej chłodniej. Poza tym dziś najważniejszy był Artur Weasley i jego sukces. Wygładziła sukienkę i wyszła z łazienki, kierując się w stronę schodów prowadzących na dół. Zastygła na szczycie dostrzegając Dracona wchodzącego do środka. Błękitna, dopasowana koszula z podwiniętymi rękawami, włożona w czarne spodnie idealnie podkreślała sylwetkę mężczyzny. Wyglądał na spiętego ale i przejętego. Oddałaby wszystko, by poznać jego myśli, które tak skrzętnie ukrywał.
Draco dopiero po chwili ją zauważył. Wstrzymała oddech, gdy ruszył w jej stronę i ze zdenerwowania przygryzła wargę. Zdusiła w sobie palącą potrzebę ucieczki i zmusiła się, by stać w bezruchu. W milczeniu obserwowała zbliżającego się mężczyznę, analizując jego nieprzeniknioną minę. Zatrzymał się na stopniu, na którym ich twarze były na tym samym poziomie i przez chwilę z nieodgadnioną miną przyglądał się jej. Czuła się nieswojo i zalała ją fala gorąca nie mająca nic wspólnego z temperaturą na zewnątrz. Była na siebie zła i przeklinała swoje ciało, za tą reakcję. To było frustrujące, że nawet po tak długim czasie reaguje na niego w tak intensywny sposób.
- Hermiona… - zaczął i nie będąc w stanie zwerbalizować myśli, ujął jej dłonie i pocałował je z czułością. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę – wyznał, uśmiechając się tak szeroko i szczerze, że zaparło jej dech w piersiach.
Nie widziała u niego takiej radości od wielu lat. Nawet gdy szczerze się cieszył, gdzieś z tyłu majaczył cień smutku, przypominający o stracie Narcyzy, która poświęciła własne życie, by uratować ją i Pansy.
Po tym, jak Hermiona, wykorzystując połączenie magii życia, którego nauczył ją Garric, odnalazła Pansy, jej moc była na wyczerpaniu. Umysł kobiety stawiał duży opór, a bariera wymagała ogromnej siły mentalnej. Gdyby nie Narcyza, która wspomogła ją własną mocą, nie wybudziłaby Pansy. Wyczerpała wszystkie siły, by złamać klątwę, którą rzuciła na przyjaciółkę, zamykając jej umysł w świecie iluzji. Nie czując źródła własnej magii, czuła jak powoli się zapada. Wówczas oślepiające światło natarło na nią z pełną mocą, wyrzucając jej umysł na powierzchnię i ratując jej życie. Znała ciepło tego światła. Było dziwnie znajome. Później, gdy doszła do siebie, dotarło do niej, że podobne ciepło wydziela magia Dracona. Zrozumiała wówczas, że Narcyza wykorzystała pozostałą energię, do wybudzenia jej i do zakończenia połączenia. Sama jednak już się nie obudziła. Po dwóch latach śpiączki, zmarła.
- Nie tak wyobrażałam sobie tą chwilę – wyznała z przepraszającym uśmiechem.
- Jest idealna – zapewnił Draco, przytulając ją mocno i czując niesamowitą radość i moc, wypełniające jego ciało.
- Już są! – Dobiegł ich rozemocjonowany głos pani Weasley. – Wszyscy na miejsca! Szybko! – Dyrygowała, będąc w swoim żywiole.
- Myślisz, że zauważą naszą nieobecność? – Zapytał zmysłowym tonem, nie wypuszczając jej z objęć.
- Odpowiadam za tort więc myślę, że tak – zaśmiała się, doskonale wiedząc, jakie są zamiary mężczyzny. – Dlatego teraz wrócimy do reszty i będziemy aktywnie uczestniczyć w świętowaniu sukcesu Artura – dodała, wyswabadzając się z jego ramion i, ujmując dłoń mężczyzny, pociągnęła go w dół.
- To i tak nic w porównaniu z moim sukcesem – dodał z dumą, a gdy spojrzała na niego pytająco, wyjaśnił. – Zostanę tatą – uśmiechnął się rozbrajająco, patrząc na nią z czułością.
***
- Zamówienie dotarło – zakomunikował Harry, lewitując ostrożnie tacę i odstawiając ją na łóżko obok czytającej Pansy.
- Mówiłam już, że cię kocham?
- A masz za co – droczył się, zajmując miejsce obok kobiety i całując jej bark. – przeszukałem pół miasta, by dostać lody chałwowe. Na wszelki wypadek kupiłem zapas. Musiałem też teleportować się do Molly po wiśnie w syropie, bo okazuje się, że zjadłaś wszystko – wytknął z pobłażaniem, obserwując minę ukochanej, która delektowała się wspomnianymi rarytasami z rozmarzoną miną.
- Ej, to nie ja, tylko twoja córka – oburzyła się, trącając  go łokciem.
- Moja  - przyznał z dumą. – Ale kubki smakowe i apetyt odziedziczyła po tobie – zaśmiał się, kradnąc jej całusa, a następnie obejmując ją, tak by służyć kobiecie za oparcie. – Co czytasz? – Zapytał i jęknął na widok literatury branżowej.
- No co, muszę być na bieżąco, żeby fundacja dobrze prosperowała – odparła, niezrażona reakcją mężczyzny. – Poza tym wpadłam na genialny pomysł…
Harry z czułością i swego rodzaju rozbawieniem słuchał o nowym projekcie kobiety, która mimo zaawansowanej ciąży, nie zwolniła tempa w pracy. W każdym jej słowie, geście i błysku w oku, ilekroć mówiła o fundacji, dało się wyczuć, że Pansy realizuje się i kocha to, co robi.
- Czy ty mnie słuchasz? – Zapytała, przyglądając się mu podejrzliwie.
- Słucham – przytaknął z powagą. – Słucham i podziwiam – dodał z szelmowskim uśmiechem. – Słucham, podziwiam i jestem dumny ze swojej mądrej, dobrej, utalentowanej i cholernie seksownej żony – odparł, kradnąc jej całusa po każdym wypowiedzianym słowie.
- Fuj!
Ich intymną chwilę przerwał niezadowolony grymas, a chwilę później łóżko ugięło się pod ciężarem Jamesa, który z mieszaniną zniesmaczenia, ale i determinacji wpatrywał się w objętych rodziców.
- Synu, ile razy prosiliśmy, żebyś pukał? – Jęknął Harry, lecz młody Potter, nie robiąc sobie nic z uwagi ojca, bezceremonialnie wgramolił się między niego a Pansy.
- Przyszedłem porozmawiać – oznajmił poważnym tonem i obydwoje wiedzieli, że skoro ich dziecko wbiło sobie coś do głowy, a na to wyglądało, czeka ich długa przeprawa.
Wymienili się rozbawionymi spojrzeniami, a następnie całą uwagę skupili na dziecku.
- Zatem opowiadaj, co to za poważna sprawa nie daje ci spać – zachęcił go Harry.
- Bo jestem już duży, prawda? – Upewnił się chłopiec, patrząc to na matkę to na ojca.
- Prawda – potwierdziła Pansy z uśmiechem.
- I będę starszym bratem – dodał tym samym podniosłym tonem.
- Zgadza się, kochanie – przyznała mu rację kobieta.
- Będę opiekował się i dbał o siostrę – oznajmił, patrząc uważnie na rodziców, którzy już wiedzieli, że za chwilę dotrą do celu tej przemowy.
-Wiemy skarbie. Będziesz najlepszym starszym bratem pod słońcem – powiedziała Pansy, ujmując jego małe rączki i całując je z czułością.
- Będę – zapewnił i spojrzał oceniająco na miny rodziców. – Z psem będę super starszym bratem – zapewnił z entuzjazmem, patrząc na nich maślanym wzrokiem.
- A bez psa sobie nie poradzisz? – Zapytała podejrzliwie kobieta, walcząc z rozbawieniem.
- Poradzę – zapewnił z przekonaniem. – Ale z psem będę hiper superaśnym starszym bratem, bo będę miał pomocnika.
- I poradzisz sobie z byciem starszym bratem i opieką nad psem? Bo wiesz, pies to nie tylko zabawa, ale i karmienie go, wyprowadzanie, kąpanie, uczenie i dbanie o jego zdrowie i bezpieczeństwo. To dużo ważnych obowiązków – zauważyła, robiąc zatroskaną minę.
James od dawna wiercił im dziurę w brzuchu o to, by adoptowali psa ze schroniska. Nie było dnia, by nie odbywali podobnych rozmów, choć musiała przyznać, że za każdym razem ich syn stosował inną taktykę. Była pod wrażeniem inteligencji i kreatywności dziecka, choć nie wiedziała, czy duma i wyjątkowość, która charakteryzowała ich syna nie wynika z faktu, że jest jego mamą.
W końcu ugięli się pod jednym warunkiem. James przez miesiąc miał wychodzić o ustalonych porach do ogrodu ze smyczą, pamiętać o porze posiłków i wymianie wody w misce. Chcieli go w ten sposób nauczyć obowiązkowości i odpowiedzialności za posiadanie zwierzaka. Byli przekonani, że po kilku dniach zapał i determinacja ich dziecka spadnie. James jednak pozytywnie ich zaskoczył, bo bez słowa protestu wywiązywał się z umowy. Każdego dnia również przychodził do nich na „poważne rozmowy”, gdzie przekonywał do wcześniejszej adopcji psa.
- Mamo, jestem już duży. Mam pięć lat – przypomniał jej z przekąsem, patrząc na swoją rodzicielkę jakby mówił o czymś oczywistym.
- Mój duży, odpowiedzialny, superaśny syn – roześmiał się Harry, tarmosząc włosy chłopca, na co ten się wyszczerzył.
- To pójdziemy po psa? – Zapytał z nadzieją, a małżeństwo wymieniło się porozumiewawczymi spojrzeniami i Pansy skinęła delikatnie głową.
Jakiś czas temu odbyli z Harrym rozmowę na temat powiększenia ich rodziny o nowego czteronożnego członka i obydwoje doszli do wniosku, że zgodzą się spełnić marzenie syna o psie. Ostatecznie James nie pozostawił im wyboru, udowadniając że będzie wywiązywał się z obowiązków opiekuna.
- A możemy pójść po niego rano? – Zapytał Harry, co wywołało dziki okrzyk radości i rzucenie się im w ramiona.
- Nie wiem, po kim nasz syn odziedziczył monotematyczność – westchnęła ciężko Pansy, patrząc z czułością na Jamesa, wykonującego coś na kształt tańca zwycięzcy.
- Hmm… Pomyślmy… Czekaj, czekaj, a pamiętasz wycieczkę do Egiptu albo kurs tańca towarzyskiego przed naszym ślubem? – Droczył się, przyglądając żonie z rozbawieniem. – Albo gdy uparłaś się na…
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nasz syn odziedziczył po mnie siłę perswazji i determinację w dążeniu do celu? – Weszła mu w słowo, poprawiając włosy z godnością.
- Miałem raczej na myśli ośli upór, ale skoro wolisz nazywać to w ten sposób – odparł z przekąsem i ze śmiechem uchylił się, przed lecącą w jego stronę poduszką.
- Mamo? A kiedy będzie rano?

***
- Ginny, na Merlina zlituj się i wybierz w końcu któryś zestaw – jęknął Blaise, gdy rudowłosa od godziny przymierzała różne warianty stroju, raz po raz wymieniając jakiś element garderoby.
- Nawet nie wiesz, jak ważne jest pierwsze wrażenie. Wiedziałeś, że zdanie o człowieku wyrabiamy sobie w pierwszych sekundach? Jutrzejsze spotkanie jest jednym z najważniejszych w mojej karierze. Dlatego wszystko, począwszy od tygodnika po mój wygląd musi być idealne – odparła, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, a on w odpowiedzi westchnął ciężko i opadł na łóżko.
- Kochanie ale ty we wszystkim wyglądasz świetnie. Nie możesz po prostu zdecydować? – Zapytał, a Ginny posłała mu czarujący uśmiech. – To pierwszy weekend od wieków, kiedy nie mam dyżuru, a ty nie ślęczysz nad papierami, projektami i kosztorysami. Chcę cię mieć tylko dla siebie. W ten jeden wieczór – przekonywał, patrząc błagalnie na odbicie kobiety.
Coś w jego głosie sprawiło, że rudowłosa odwróciła się w jego kierunku i posłała mu uważne spojrzenie.
- Jestem egoistką, masz rację – westchnęła z nieszczęśliwą miną, a on z trudem opanował się przed wywróceniem oczami.
- Skarbie przecież nic takiego nie powiedziałem – zaoponował z bezradną miną. – Wiem, jakie to dla ciebie ważne. I jeśli już ktoś jest egoistą, to ja. Bo chcę mieć swoją żonę na wyłączność – dodał, wzruszając ramionami i mając nadzieję, że nie powiedział czegoś głupiego.
Ginny uśmiechnęła się do niego czule i usiadła obok. Ujął dłoń kobiety, splatając ze sobą ich palce, a następnie pocałował ją w miejscu, gdzie znajdowała się obrączka. Wciąż nie mógł uwierzyć, że od roku są małżeństwem. Każdego dnia dziękował losowi za swoją żonę, która stała się całym jego światem i dla której był gotów na wszystko.
- Mnie też brakuje naszych wspólnych chwil – przyznała, kładąc dłoń na jego policzku i gładząc go kciukiem. – Przepraszam – dodała ze skruszoną miną. – Dasz mi jeszcze pół godziny? Obiecuję, że potem będę cała twoja – zapewniła, widząc jego nieszczęśliwą minę i całując go w policzek, wróciła do przerwanej czynności.
- Chcesz znać moje zdanie? – Zapytał z przekorą, układając się wygodnie i zakładając ręce za głową.
- Na temat mody?  - Zapytała, przyglądając się mu sceptycznie. - Skarbie jesteś utalentowanym magichirurgiem, ale nie stylistą – roześmiała się i by złagodzić swoją reakcję cmoknęła go w policzek.
- Jeśli chcesz być spostrzegana jako silna, zdecydowana profesjonalistka, która wie czego chce i z której zdaniem należy się liczyć, załóż ten czarny garnitur. Klasyka zawsze robi odpowiednie wrażenie. Z kolei, jeśli chcesz im zakomunikować że jesteś godna zaufania, uczciwa, komunikatywna, otwarta na współpracę i skłonna do negocjacji, załóż tą chabrową sukienkę. Bez względu na to, który zestaw wybierzesz, powalisz ich osobowością, talentem i kreatywnymi pomysłami – oznajmił, pewnym głosem, niezrażony sceptycyzmem kobiety, która w odpowiedzi, patrzyła na niego z rosnącym niedowierzaniem. – Opadła szczęka, co? – Zapytał z samozadowoleniem, że udało mu się zaskoczyć rudowłosą.
- Mój mąż jest ideałem – odparła rozmarzona, wzruszając ramionami z szerokim uśmiechem, a on spojrzał na nią z tą swoją charakterystyczną pewnością siebie, graniczącą z błazenadą, które jakiś czas temu ją denerwowały, a teraz widząc je tak rzadko czuła wyłącznie rozbawienie i swego rodzaju sentyment.
- Żyłem pod jednym dachem z Pansy. Żeby przetrwać, musiałem poznać język wroga – wyjaśnił z rozbrajającą szczerością, a ona roześmiała się. – To co, teraz mogę już mieć swoją żonę tylko dla siebie? – Zapytał patrząc na nią maślanym wzrokiem i wyciągając do niej ręce.
- Jesteś jak dziecko, wiesz? – Powiedziała, odwieszając rzeczy.
Pokręciła głową z pobłażaniem widząc jego triumfalny uśmiech, gdy złożyła wszystkie dokumenty i odłożyła je na komodzie. W roztargnieniu strąciła wazon z kwiatami. Szkło rozprysło się, a zawartość wazonu wylądowała na niej, na podłodze i na ścianie. Sapnęła ze złością i przykucnęła chcąc posprzątać bałagan jaki zrobiła.
- Zaczekaj… - zaczął Blaise, zrywając się z łóżka z wyciągniętą różdżką. – Różdżka, Ginny. Różdżka. Jesteś czarownicą – powiedział z dezaprobatą, gdy nim zdążył zareagować, rudowłosa, zgodnie z jego przewidywaniami, paskudnie rozcięła rękę o zbierane kruche szkło.
- Zapomniałam – mruknęła zła na samą siebie.
- Zostaw to, ja to posprzątam – powstrzymał ją, łapiąc za zranioną dłoń. – Idź do łazienki i opłucz zimną wodą. Wezmę torbę i za chwilę do ciebie przyjdę – powiedział łagodnie, popychając ją w kierunku łazienki.
Jednym machnięciem różdżki posprzątał bałagan, a następnie wziął torbę z medykamentami i ruszył śladem rudowłosej. Bez zbędnych słów postawił torbę na wannie i wyjął z niej środek odkażający, słoiczek z maścią, bandaż, pęsetę i rękawiczki. Ignorując rozbawione spojrzenie kobiety, umył ręce i wciągnął rękawiczki, a następnie ujął jej dłoń. Rozcięcie było głębokie, lecz w ranie nie było odłamków szkła i rana nie wymagała szycia.
- Zapiecze – uprzedził, dezynfekując ranę i przytrzymał dłoń kobiety, gdy odruchowo chciała ją cofnąć, a następnie podmuchał rozcięcie, czym zaskoczył lecz jednocześnie rozczulił Ginny. – Posmaruję to maścią, nie będzie zbyt przyjemnie ale rano nie będzie śladu – oznajmił i delikatnie wsmarował bladoniebieską maź, która przyjemnie chłodziła i mrowiła.  - Założę opatrunek i będzie po krzyku – dodał łagodnie jakby zwracał się do dziecka, opatrując dłoń. Nim skończył delikatnie pocałował ją w miejscu opatrunku i dopiero wówczas spojrzał na kobietę. – Ginny…? – Mina rudowłosej zbiła go z tropu, lecz nim zdążył o cokolwiek zapytać, kobieta rzuciła mu się na szyję mocno przytulając. – Ginny?
- Mówiłam już, że jesteś ideałem? – Zapytała zdławionym głosem, a on zmieszany i zdezorientowany wzruszył nieznacznie  ramionami i pogładził jej plecy.  – Jesteś głodny? Może coś nam przygotuje?
- Może lepiej coś zamówmy? – Zasugerował ostrożnie, cały czas tuląc ją w ramionach.
- Czyżbyś się bał, że to, co przygotuje, będzie niezjadliwe? – zapytała, odchylając się nieznacznie i mrużąc groźnie oczy.
- Chodzi o twoją rękę…
- Blaise…
- No dobra, poddaję się – skapitulował z bezradną miną. – Jesteś idealna i kocham w tobie wszystko. Ale mimo wielu talentów i zalet, gotowanie jest jedną z nielicznych twoich słabych stron…
- Jedną z nielicznych? – drążyła, unosząc brwi i świdrując go spojrzeniem.
- Pogrążam się z każdym kolejnym słowem więc może nie będę już nic mówił, co? – Zaproponował niepewnie, próbując żartować, by złagodzić ewentualne konsekwencje. – Skarbie? – Zbity z tropu obserwował zwijającą się ze śmiechu kobietę, która nie była w stanie dłużej ciągnąć tej szopki. – Podpuszczałaś mnie? – Zapytał z niedowierzaniem, a ta w odpowiedzi zaniosła się jeszcze głośniejszym śmiechem. – Doigrałaś się – powiedział z groźną miną, która na roześmianej kobiecie nie zrobiła żadnego wrażenia.
Blaise rzucił się na nią, a Ginny zrobiła zwinny unik, wycofując się powoli z łazienki. Wtedy jednak potrąciła torbę lekarską mężczyzny, której zawartość wysypała się na podłogę. Blaise parsknął śmiechem, mrucząc złośliwie pod nosem, że dzisiaj to już drugi raz, po czym zaczął zbierać zawartość torby.
- Chyba rzeczywiście daruje sobie gotowanie. Dzisiaj zdecydowanie powinnam unikać wyzwań – sarknęła z rozbawieniem, a Blaise odpowiedział jej szelmowskim uśmiechem. – Zaczekaj, podam ci ją – powiedziała, dostrzegając, że Blaise rozgląda się za torbą, która leżała za jej plecami. Sięgnęła po nią i wtedy ze środka wypadły dokumenty.
Przeklinając swoją niezdarność zaczęła podnosić papiery, lecz na widok teczki z jej nazwiskiem zesztywniała. Ściągnęła brwi, zaskoczona i przeniosła nieprzenikniony wzrok na widocznie spiętego mężczyznę.
- Od dawna chciałem z tobą o czymś porozmawiać – powiedział łagodnie, starając się wyczytać coś z jej twarzy. – Przejdźmy do pokoju i wszystko ci wyjaśnię, dobrze? – Poprosił, podczas gdy Ginny uważnie skanowała jego twarz. Po chwili, która dla niego trwała wieczność, kobieta wstała i wyszła bez słowa z łazienki wraz z teczką. - Szlag – przeklął, wypuszczając głośno powietrze i przeczesując nerwowo włosy.
Wrzucił wszystko do torby i odłożył ją na bardziej stabilnej powierzchni, a następnie z duszą na ramieniu ruszył na poszukiwania żony. Znalazł ją w salonie, pochyloną nad rozłożoną dokumentacją medyczną. Ostrożnie przestąpił próg, niepewny w jakim stanie jest Ginny. Jej postawa była zamknięta, a nieruchome oczy utkwione były w aktach.
- Dla ciebie to nigdy nie będzie zamknięty temat, prawda? – Zapytała spokojnym, wypranym z emocji głosem. – Nigdy nie pogodzisz się z tym, że nie będziemy mieli dzieci…
Zabini stwierdził, że wolałby żeby krzyczała. Z tym by sobie poradził. Stan, w którym Ginny była teraz, był dla niego bardziej nieprzewidywalny.
- Tu nie chodzi o mnie, Ginny. Nigdy nie chodziło o mnie – wyznał ze smutkiem, zajmując miejsce obok rudowłosej.
- Blaise…
- Zaczekaj – przerwał jej, kładąc dłoń na zdrowej ręce kobiety. – Wysłuchaj mnie, proszę. Chcę się z tobą czymś podzielić. Obiecuję, że jeśli po tym co usłyszysz i zobaczysz, dalej będziesz na nie, odpuszczę. Nie będę cię do niczego zmuszał. Proszę – powiedział, zaglądając w jej smutne, pełne wątpliwości spojrzenie.
Dostrzegał zawahanie kobiety. Rozumiał jej lęk i opór. Wielokrotnie omawiali kwestię leczenia. Ginny nie chciała o tym słyszeć, twierdząc że nie przeżyłaby kolejnego rozczarowania. Nie udźwignęłaby ponownej utraty nadziei. Gdy naciskał, prawie go zostawiła, twierdząc że powinien związać się z kimś, kto da mu dzieci, z kim założy pełną rodzinę. Bojąc się, że ją straci, odpuścił temat, choć nie zrezygnował z badań. Nie robił tego dla siebie. Robił to dla niej, bo wiedział, jak bardzo tego pragnie. Obiecał sobie jednak, że nie zdradzi się przed Ginny, nim nie będzie miał pewności, że jest szansa na to, by leczenie przebiegło pomyślnie.
- Dwa lata temu rozpocząłem procedurę leczenia eksperymentalnego, mającego na celu zrekonstruowanie macicy u pacjentek, które zostały poddane przedwczesnej histerektomii – wyznał, starając się brzmieć spokojnie i fachowo. – Przez dwa lata szukałem sposobu, by kobiety, którym odebrano szansę na macierzyństwo, dostały drugą szansę. Pierwsze pół roku błądziłem po omacku aż w końcu trafiłem na artykuł jednego z europejskich uzdrowicieli, który również prowadził podobne badania. Skontaktowałem się z nim i namówiłem, by dołączył do mojego zespołu. Dzięki Valandowi posunęliśmy się szybko do przodu, lecz pierwsze eksperymenty dawały nikłe szanse na sukces. Zaczęliśmy szukać innych powiązań oraz możliwości i wtedy nastąpił przełom. Odkryliśmy, że klonowany przeszczep komórek od dawcy spokrewnionego może być rozwiązaniem. Oczywiście warunków było więcej, ale nie będę teraz o nich mówił. Skupię się na najważniejszym. Pierwsze testy budziły optymizm, jednak w pewnym momencie utknęliśmy. Miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko, a rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. Wiedziałem, że potrzebujemy świeżego spojrzenia i wtedy zaprosiłem do badań Hermionę – wyznał, a Ginny ukryła twarz w dłoniach.
Blaise bardzo chciał ją przytulić. Nie mógł patrzeć na jej stan. Delikatnie odsunął dłonie kobiety od twarzy. Ginny nie wyrwała dłoni z jego uścisku i nie odsunęła się. Jednak jej załzawione, wypełnione skrajnymi emocjami oczy, wyrażały więcej niż słowa.
- Wiem, że ci obiecałem. Wiem, że się boisz i każda kolejna próba kosztuje cię cząstkę siebie. Wiem też, jak bardzo tego pragniesz. Dlatego proszę cię o to, żebyś podjęła ostatnią próbę – powiedział, nie przerywając kontaktu wzrokowego i gładząc jej dłonie. - Kiedyś przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, byś była szczęśliwa. To dlatego wybrałem tą specjalizację na magochirurgii i dlatego stworzyłem oddział w Mungu. Zrobiłem to dla ciebie, Ginny. Tu nie chodzi o mnie i moje potrzeby. Myślałem i myślę tylko o tobie. I znalazłem sposób. Hermiona dostrzegła to, co nam umykało. Jesteśmy już po pierwszych przeszczepach, które się przyjęły. Nie chciałem ci mówić do momentu pierwszych narodzin…
Ginny patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami,  w których niedowierzanie mieszało się z kiełkującą nieśmiało nadzieją, próbującą przebić się przez zaporę zaprzeczenia w jej umyśle.
- Nie chcę robić ci złudnych nadziei. Wolałbym rzucić się w przepaść niż po raz kolejny wrzucić cię do tego piekła, przez które przeszłaś, gdy straciłaś dziecko – zapewnił, gdy z jej oczu ciurkiem popłynął strumień łez. – Ginny…
- Chcesz mi powiedzieć, że jest szansa…jest szansa, że mogę mieć dzieci? – Weszła mu w słowo zdławionym głosem. – Jest szansa, żebyśmy stworzyli rodzinę?
- Już jesteśmy rodziną, skarbie – zapewnił z łagodnym uśmiechem. – Teraz jednak mamy szansę ją powiększyć  – odparł zduszonym głosem, uśmiechając się szczerze. - Za sześć miesięcy nastąpi pierwszy poród. Zarówno pacjentka, jak i dziecko czują się i rozwijają dobrze. Dawcą była jej matka.
- Ale Molly…
- Sprawdziłem zgodność. Molly może być dawcą – zapewnił, a ona przygryzła wargę wciąż bijąc się z myślami.
- Mówisz poważnie? – Zapytała, a on skinął głową. – To nie sen? To nie sen, prawda? – Dopytywała, ściskając przegub jego ręki.
- Mogę cię uszczypnąć – zaproponował, lecz Ginny chyba tego nie zarejestrowała, całkowicie pochłonięta własnymi myślami. – Kochanie?
- Zabiłam w sobie tą nadzieję. Pogrzebałam ją razem ze swoim dzieckiem i marzeniami o tym, że zostanę mamą – zaczęła nabrzmiałym od buzujących w niej emocji głosem, po czym przeniosła nieprzenikniony wzrok na przyglądającego się jej z napięciem mężczyznę. – Zabroniłam ci… Wymusiłam na tobie obietnicę, że to zostawisz. Zmusiłam cię, żebyś pogrzebał swoją nadzieję na posiadanie dziecka… Zachowałam się samolubnie podczas, gdy ty… Przez cały ten czas, nawet gdy nie byliśmy razem… Wszystko, co zrobiłeś, było dla mnie… - wydusiła z niedowierzaniem.
- Byłem pod twoim urokiem jeszcze w Hogwarcie. Jednak wtedy przepaść między nami była tak wielka, że nawet nie ośmieliłem się marzyć, że kiedyś zwrócisz na mnie uwagę. Poza tym, kim byłem w porównaniu z Harrym Potterem? Nie dostrzegałaś nikogo poza nim. Wasza miłość wydawała się być tą jedyną. Epicką – dodał z przekąsem, a ona posłała mu pobłażliwy uśmiech przez łzy. - Więc skupiłem się na pracy. Gdy myślałem, że mam za sobą to fatalne zauroczenie, los znowu postawił na mojej drodze ciebie i… dotarło do mnie, że to uczucie, choć uśpione i stłumione, było we mnie cały czas… Już wtedy szukałem sposobu, by ci pomóc, ale wówczas wciąż byłem nikim, a możliwości magicznej medycyny nie były tak zaawansowane jak teraz. Jednak to wtedy postawiłem sobie cel. Bez względu na to, czy zauważyłabyś mnie, czy polubiła, czy pokochała… przysiągłem sobie, że znajdę sposób, byś mogła założyć rodzinę, dom… Żebyś mogła być szczęśliwa - urwał, gdy wzruszona Ginny zbliżyła się do niego i ujęła jego twarz w swoje drżące dłonie.
- Kocham cię, Blaisie Zabini – wyznała z mocą nabrzmiałym od emocji głosem. – I jestem pewna, że to ty jesteś moją jedyną, epicką miłością – dodała żartobliwym tonem, trącając jego nos swoim.
- Każę to sobie wyryć na nagrobku – odparł rozmarzony w swoim dawnym stylu, na co roześmiała się i mocno go przytuliła.
- Zapiszemy to w testamencie, który zostawimy naszym dzieciom – przytaknęła żartobliwie, nie będąc w stanie zapanować nad emocjami, wyciskającymi z jej oczu kolejną falę łez.
- Czy to znaczy, że zgodzisz się na leczenie? – Zapytał, odsuwając ją nieznacznie i zaglądając z napięciem w oczy.
- Zrobię to. Dla nas – powiedziała, a on ponownie zamknął ją w swoich ramionach. – I dla dopisku na naszym nagrobku – dodała żartobliwym tonem, na co obydwoje zanieśli się zduszonym przez wzruszenie śmiechem.

***
Owinęła się szczelniej kocem, nie odrywając wzroku od czerwono-pomarańczowej tarczy słońca, którego zachód tworzył na niebie przepiękny taniec barw. Sierpniowe wieczory były coraz chłodniejsze, mimo że temperatura w ciągu dnia była wysoka. Upiła łyk rumianku i pozwoliła sobie, by chaotyczne myśli odnalazły właściwy kierunek. Zerknęła na gruby notes, który ostatnimi czasy był jej nieodłącznym towarzyszem i przygryzła wargę w zamyśleniu. Odłożyła duży, biały kubek na stolik obok drewnianej huśtawki, na której się rozłożyła i ujęła zeszyt. Pogładziła jego gładką okładkę i uśmiechnęła się blado na myśl, że dokonała tego, co jeszcze kilka lat temu, gdy rozpoczęła terapię, było niemożliwym. Sam pomysł, że miałaby przejść raz jeszcze przez wszystko, co zamieniło jej życie w piekło, było wariactwem. A przecież ona chciała wyleczyć się ze swojego szaleństwa.
Tuż po wygranej wojnie, widząc ogrom cierpienia, strat i zła, do którego się przyczyniła, w końcu pękła, a wszystkie skumulowane emocje i lęki, rozbiły jej duszę na kawałeczki, których poskładanie wydawało się niemożliwe. Przez ponad rok przebywała w klinice niezdolna do powrotu do życia. Wiedziała, że jest egoistką i zamiast wegetować powinna skorzystać z szansy jaką dostała od losu. Jednak nie potrafiła odnaleźć w morzu smutku, cierpienia, wyrzutów sumienia, poświęceniu Narcyzy, która przebywała przez nią w śpiączce i nienawiści do samej siebie, powodu by zacząć wszystko od nowa. Nie znała przyczyny, dla której to właśnie ona przeżyła, podczas gdy wszystko, co ich spotkało, było jej winą. Obwiniała swój umysł, swoje ambicje, swój upór, które skierowały jej uwagę na projekt, który stał się iskrą zapalną do krwawego konfliktu, który pochłonął wiele niewinnych istnień. Długo jej zajęło zmierzenie się z demonami przeszłości i konsekwencjami, z jakimi od pokonania Evy przyszło im żyć. Jeszcze dłużej zajęło jej zaakceptowanie nowej rzeczywistości i konfrontacja z bliskimi, którzy mimo własnej traumy i całego zła, do którego się przyczyniła, trwali przy niej, wspierali ją, walczyli o nią, gdy ona zrezygnowała. Jednak najtrudniejszym etapem terapii było samodzielne skonfrontowanie się z przeszłością i danie sobie prawa do bycia szczęśliwą. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Dzień ten był przełomowym i zapoczątkował nowy etap w jej życiu. Jednak moment przebudzenia nastąpił wraz z wiadomością o śmierci Narcyzy. Widok zdruzgotanego Dracona, sprawił że w końcu przestała koncentrować się na sobie i złu, do którego się przyczyniła. Bańka, w której żyła przez ostatnie miesiące, pękła. Natomiast potrzeba wsparcia narzeczonego, była tak silna, że wybudziła ją na dobre z letargu. I choć cały czas chodziła na terapię, to każdy kolejny dzień był łatwiejszy. Wciąż czuła ból i wyrzuty sumienia, lecz potrafiła je oswoić i udźwignąć. Zaakceptowała swoją winę i teraz starała się zrobić wszystko, by odpokutować za całe zło, do którego się przyczyniła. Z tego też powodu odeszła z Działu Odkryć i odrzuciła propozycję Harry’ego, by uczyć transmutacji w Hogwarcie. Zaangażowała się natomiast w badania Blaisea i projekt Pansy, która otworzyła i prowadziła Fundację im. Narcyzy Malfoy oraz postanowiła iść za radą swojego psychoterapeuty i napisała książkę. Każdego dnia odnajdywała w sobie siłę  i uczyła się dawać sobie prawo do szczęścia.  Najpierw ze względu na Dracona, który jej potrzebował po stracie matki, potem dla rodziców i przyjaciół, a teraz dla maleństwa, które wkrótce miało wywrócić ich życie do góry nogami. Na myśl o rozwijającym się w niej życiu, uśmiechnęła się z czułością i położyła dłoń na wciąż płaskim brzuchu.
Z zamyślenia wyrwał ją dotyk ciepłej dłoni na jej własnej, spoczywającej na brzuchu. Z roztargnieniem spojrzała na ich złączone dłonie, a następnie na przyglądającego się jej  z czułością Dracona.
- Worek galeonów za twoje myśli – powiedział z delikatnym uśmiechem, który odwzajemniła, wzruszając nieznacznie ramionami. – Masz lodowate dłonie – powiedział z dezaprobatą i przyciągnął ją do siebie, przytulając. – Jest sens strzępić sobie język? – Zapytał z przekąsem, gdy Hermiona wtuliła się w niego i przykryła ich kocem.
Odkąd Draco dowiedział się, że będzie tatą, zrobił się bardzo troskliwy, doprowadzając ją do szewskiej pasji. Tym razem jednak postanowiła nie wytykać mu jego przewrażliwienia i nie uświadamiać, że zawsze ma zimne dłonie. Zamiast tego mocniej się do niego przytuliła i musnęła jego szyję, gdy westchnął ciężko.
- Cieszę się, że jesteś już w domu. Jak minął ci dzień? – Zapytała, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca.
- Można powiedzieć, że w końcu znalazłem rozwiązanie, jak szybko pozbyć się sterty akt ze swojego biurka – odparł ze ślizgońskim uśmiechem, który zaintrygował szatynkę. - Doprawdy nie wiem, jak Kingsley i Potter to ogarniali, że zawsze wszystkie teczki były na czas uzupełnione i zwrócone do archiwum. Pani Pringle ciągle mi wypomina, że jestem najbardziej leniwym szefem aurorów w dziejach Ministerstwa Magii – wyznał z niezadowoleniem, po czym uśmiechnął się z samozadowoleniem. - Ale teraz się zdziwi – dodał stanowczo z nutą satysfakcji.
- Chcesz powiedzieć, że od teraz zaczniesz systematycznie uzupełniać dokumenty? – Zapytała z niedowierzaniem, odchylając się nieznacznie i patrząc sceptycznie na mężczyznę, którego mina mówiła sama przez się.
- Zamierzam skoncentrować się wyłącznie na rzeczach, które są priorytetami i które przynoszą największe korzyści dla głównych celów na moim stanowisku – wyjaśnił z charakterystyczną dla niego pewnością siebie graniczącą z arogancją.
- Rozumiem – pokiwała głową, walcząc z sobą, by nie parsknąć śmiechem na widok miny mężczyzny. – Komu zatem przypadnie zaszczyt odwalania za ciebie czarnej, papierkowej roboty?
- Uzupełnianie dokumentacji jest ważnym etapem edukacji młodych aurorów. Uczy pokory, cierpliwości i samodyscypliny. Zrozumiałem to dzisiaj w trakcie szkolenia adeptów. Aż dziw, że ze swoją inteligencją nie wpadłem na to wcześniej – powiedział niezrażony rozbawieniem partnerki.
- Z naturą nie wygrasz – podsumowała kręcąc głową z pobłażaniem.
- Na zawsze Ślizgon – odparł z dumą, dając jej pstryczka w nos, za co spiorunowała go wzrokiem. – A jak minął wasz dzień?
- Byłam w Ministerstwie – powiedziała niepewnie, spinając się mimo woli. W odpowiedzi mężczyzna spojrzał na nią badawczo, lecz o nic nie zapytał. Zamiast tego, uspokajająco pogładził jej ramię, które obejmował. – Odrzuciłam ich propozycję – odparła, a on niezauważalnie odetchnął z ulgą.
Gdy Hermiona odeszła z Działu Odkryć, podświadomie czuł, że kiedyś ten temat może do nich wrócić. Gdy wówczas składała rezygnację była wrakiem człowieka, dla którego każdy kolejny dzień był wyzwaniem. Była wypalona od środka a on nie potrafił jej pomóc. Z każdym kolejnym dniem tracił ją, kawałek po kawałku. Jej światło, wymykało mu się z rąk, a on nie potrafił go podtrzymać. Gdy zmarła jego matka, stracił grunt pod nogami. Gdy nawiedzały go myśli, że może stracić też Hermionę, cały świat zwalił mu się na głowę. Miał wrażenie, że dryfował po oceanie smutku, czekając na koniec. Jednak, wbrew pragnieniu śmierci i potwornemu bólowi paraliżującemu jego ciało, nie utonął. Ona mu na to nie pozwoliła. Ich miłość, przywiązanie i troska o siebie nawzajem, ponownie rozpaliła w niej światło. Światło, które po raz kolejny doprowadziło go do bezpiecznej przystani, gdzie czekała ona. Jej miłość, empatia, troska i siła wtłoczyły do jego płuc oddech, zmuszając by żył. Nawet jeśli pierwszy rok przypominał bardziej wegetację, żył. Na przekór tęsknocie, wściekłości i rozpaczy po stracie tej, która nigdy się nie poddawała i walczyła o niego do utraty tchu. Wciąż tęsknił za jej dotykiem, zapachem, ciepłem. Tęsknił za tembrem jej głosu i tej irytującej pewności siebie, graniczącej z władczością, gdy próbowała osiągnąć cel. Bał się, że zapomni. Każdego dnia z uporem maniaka odtwarzał w głowie różne wspomnienia i starał się skrupulatnie wyryć w pamięci jej obraz. Jednak zdarzały się chwile, gdy nie mógł przypomnieć sobie jakiegoś szczegółu i wówczas czuł, że traci grunt. Czas zacierał ślady, a on desperacko starał się je zatrzymać. I za każdym razem, gdy rozbijał się o ściany własnego umysłu, a wspomnienia ulatywały pozostawiając go samego niczym rozbitka na bezkresnym oceanie bólu, znajome światło wskazywało mu drogę do domu. Do niej.
- Jesteś pewna? – Zapytał, a Hermiona skinęła głową. W odpowiedzi pocałował ją w skroń, a ona przymknęła oczy i uśmiechnęła się nieznacznie.
Przez chwilę trwali tak w ciszy, pochłonięci swoją bliskością i własnymi myślami. Każde analizowało drogę, jaką musieli przejść, by być w miejscu, w którym byli teraz. Nie wiedzieli, co jeszcze zgotuje im los, jednak byli pewni, że bez względu na wszystko pokonają każdą przeszkodę.
– Skończyłam książkę – powiedziała, przerywając ciszę. – To znaczy… Nie mam jeszcze tytułu… Nic nie jest wystarczająco dobre i nie oddaje charakteru fabuły – westchnęła z frustracją, zakładając włosy za ucho. – Ale pomijając ten aspekt, skończyłam ją – dodała z nutą niedowierzania ale i radości.
- Zatem musimy to uczcić. W końcu mamy ku temu aż trzy powody – postanowił Draco, podnosząc się z huśtawki i wyciągając dłoń w kierunku zaskoczonej kobiety.
- Trzy? – Upewniła się, patrząc na niego sceptycznie i nie ruszając się z miejsca.
- Trzy – odparł stanowczo. – nasz nadchodzący ślub, ukończenie książki, która wkrótce podbije magiczny rynek i mój geniusz, dzięki któremu rozwiązałem problem papierologii na swoim biurku – wyjaśnił, na co Hermiona parsknęła śmiechem. – Czy ty się ze mnie śmiejesz? – Zapytał z udawaną obrazą, patrząc na nią groźnie.
- A czy jeśli potwierdzę, to będziemy też świętować czwarty powód, jakim jest twoja spostrzegawczość, kochanie? – Zakpiła, patrząc na mężczyznę z pobłażaniem.
- Nie dość, że wyśmiewasz mój geniusz, to jeszcze ze mnie kpisz? – Zauważył, unosząc lewą brew i mierząc rozbawioną szatynkę oceniającym wzrokiem, który nigdy nie wróżył nic dobrego.
- Sam prowokujesz takie reakcje – powiedziała na swoje usprawiedliwienie, a chwilę później pisnęła, gdy Draco pociągnął ją w swoją stronę, tak że wpadła wprost w jego ramiona.
- Jeśli już mowa o prowokowaniu – wymruczał z ironicznym uśmiechem, lecz nim zdążyła odpowiedzieć, pocałował ją. – A teraz idź się przygotować, bo zabieram cię na kolację – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, odgarniając z jej czoła zbłąkany kosmyk.
- To nie brzmi jak zaproszenie – wytknęła mu jego władczy ton, choć wiedziała, że tylko się z nią droczy.
- Bo nim nie jest – potwierdził z rozbrajającym uśmiechem, trącając jej nos swoim.
- Ta twoja arogancja jest…
- Seksowna, wiem – wszedł jej w słowo, kradnąc krótkiego całusa, na co zaśmiała się z pobłażaniem. – Idź a ja tu ogarnę – powiedział, gdy wypuścił ją z objęć.
Odprowadził jej sylwetkę wzrokiem, a następnie wzdychając zabrał się za ogarnięcie werandy. Gdy podniósł koc z zamiarem złożenia, zauważył czarny notes, należący do Hermiony. Wiedział, że powinien poczekać aż kobieta sama zdradzi mu zakończenie książki, lecz jego ciekawość była silniejsza. Odłożył koc i ujął skoroszyt, a następnie przysiadł na huśtawce, kartkując zeszyt tak by odnaleźć interesujący go fragment.
Życie nie jest bajką. Nie zawsze układa się tak, jakbyśmy pragnęli i nie zawsze kończy się happy endem. W życiu nie zawsze wszystko jest dobre lub złe, czarne lub białe. A nawet, gdy tak się dzieje, nie zawsze biel oznacza dobro, a czerń nie zawsze jest zła. Czasami ciemność, skrywa skarb, który z pozoru trudno dostrzec. Potrzeba czasu i cierpliwości, by go odszukać. Lecz, gdy nam się to uda, gdy w mroku rozpalimy płomień, dostrzeżemy, że w tej ciemności skrywa się dużo więcej dobra niż zła.
W życiu też nie zawsze możemy wygrywać. Porażki, choć bolą i są trudne do zaakceptowania, są potrzebne, bo to one kształtują nasz charakter. To dzięki nim uczymy się i stajemy się silniejsi oraz mądrzejsi o kolejne doświadczenie. Po każdym bolesnym upadku, gdy leżałam na macie, niezdolna do wzięcia się w garść, zawsze przychodził moment oczyszczenia. Ta chwila, gdy uświadamiamy sobie, że nie mamy już nic do stracenia, w irracjonalny sposób daje nam nadludzką moc. To wtedy zrzucamy wszystkie łańcuchy i ograniczenia. To wtedy wygrywamy najtrudniejszą walkę – z samym sobą. Wówczas nie ma znaczenia, co zrobimy. Prawda jest taka, że bez względu na podjętą decyzję, wydarzą się pewne rzeczy. Trafniejszym zatem wydaje się pytanie o powody i motywy, bo to one są lekarstwem na wszystkie nasze lęki i niepewność. To one są karmą dla naszej motywacji. Należy zadać sobie pytanie, czy do końca życia chcemy zdać się na łaskę losu i czynników zewnętrznych, pokornie przyjmując to, co dadzą nam inni, czy może sami chcemy kreować naszą rzeczywistość? Chcemy być twórcą czy odtwórcą?
Odwlekanie momentu podjęcia decyzji, unikanie działania i zdanie się na upływ czasu nie sprawi, że pewne sprawy zakończą się po naszej myśli. Nawet jeśli zrobienie czegoś wydaje nam się niemożliwe i trudne, nie możemy łudzić się na sprzyjający los. W ciągu swojego życia nauczyłam się, że nie muszę czekać na pomyślny wiatr. Sama mogę stwarzać okazję i bez względu na okoliczności, realizować swoje marzenia i cele. Nauczyłam się też, że najgorszą rzeczą, jaką mogę zrobić, to ustawiczne przygotowywać się na odpowiedni moment i odwlekać działania w nadziei, że sytuacja sama się wyklaruje. Dziś już wiem, że nigdy nie da się przygotować na zmiany, bo nigdy nie ma dobrego momentu na ich przeprowadzenie. Czasami najlepszym wyjściem jest rzucenie się w przepaść i budowanie skrzydeł po drodze. Tylko wychodząc ze swojej strefy komfortu, tylko próbując, tylko potykając się i popełniając błędy uczymy się nie tylko życia ale i siebie. Mam wrażenie, że nim odnalazłam siebie, błądziłam po omacku, potykając się o własne nogi i walcząc głównie z samą sobą – ze swoją niepewnością, ze swoimi lękami i słabościami.
Moja głowa przypomina czasami pole bitwy, na którym to ja jestem strategiem. Ścierają się wówczas wszystkie moje lęki i obawy, a także pragnienia serca i rozumu. Prawdziwe pole walki zawsze znajduje się w naszych głowach. To tam toczy się decydujące dla wyniku wojny starcie. Często są to trudne bitwy z samym sobą i o siebie. Często też jest to walka z czasem i o bliskich. Mawiają, że im trudniejsza bitwa tym większe zwycięstwo. Z perspektywy czasu zapewne tak jest. Z doświadczenia wiem jednak, że są takie bitwy, które potrafią złamać naszą duszę i wolę walki. Istnieją bowiem takie starcia, które są z góry przegrane i musimy to zaakceptować. Są rany, których nie da się zabliźnić. W końcu nikt nie ma szans w starciu ze śmiercią. Ból, pustka i rana po stracie bliskiej osoby jest nieuleczalna i żaden upływ czasu tego nie zmieni. Z czasem uczymy się funkcjonować z tym bólem i oswajać jego obecność w naszym życiu. Jednakże, wojna wypowiedziana śmierci jest zarazem tego rodzaju bitwą, w której walczymy do utraty tchu, nie tracąc nadziei na wygraną. To ten rodzaj walki, gdzie mimo straconej pozycji, do końca wierzymy, że możemy wygrać. Bo stawka o jaką walczymy jest bezcenna. Stając w tej nierównej batalii uświadamiamy sobie też, że nie ma nic cenniejszego od życia.  Wówczas zmienia się wszystko. Od momentu uświadomienia sobie wartości życia zaczynamy doceniać każdy oddech, każdą chwilę, każdą bliską osobę. Wówczas zmienia się nasza perspektywa myślenia i interpretowania świata. Zaczynamy koncentrować się na tym, co dla nas naprawdę ważne.
 To, czego jestem dziś pewna, to to, że dopóki walczymy, dopóty nie przegramy. Dziś wiem, że w walkach nie zawsze chodzi o to, by wygrywać i być na pierwszym miejscu. Chodzi o to, by za każdym razem dawać z siebie wszystko. Wówczas nigdy nie przegramy, nawet jeśli nie będziemy pierwsi. Bo w walce z samym sobą najważniejsze jest pokonywanie swoich lęków i obaw, wyciąganie wniosków i samodoskonalenie się, szukanie rozwiązań i przyczyn niepowodzeń, a nie obarczanie winą za nasze niepowodzenia innych. Bo to nasze życie. I to my musimy wziąć za nie odpowiedzialność.
Czasami morze, które przemierzamy jest burzliwe i pcha nas w nieznane. Czasami cudem przeżywamy każdy sztorm, czasami wychodzimy z niego poranieni i zagubieni. Jednak żadna z tych ran i przeszkód nie powstrzymuje nas przed tym, by kolejny raz wyruszyć w morze. W naszych podróżach szukamy przygód, ludzi, marzeń, celu i nowych, bezpiecznych lądów. Celem każdego rejsu jest dobicie do bezpiecznej przystani, by zregenerować siły, podleczyć rany i wyruszyć dalej. Wyruszamy z nadzieją, że pewnego dnia nasza tułaczka dobiegnie końca. Że przestaniemy być Rozbitkami, szukającymi swojego miejsca i celu. Kawałka lądu, gdzie moglibyśmy zbudować miejsce, które moglibyśmy nazywać domem.
Zdradzę Wam jednak pewną tajemnicę. To miejsce nie istnieje. Na żadnej mapie nie znajdziecie punkciku z nazwą dom. Bo dom to nie miejsce. Dom to ludzie, których kochamy i którzy kochają nas. To inni Rozbitkowie, którzy podobnie jak Wy szukają miejsca, gdzie nie będą czuć się samotni.
Gdy byłam dzieckiem, nie wiedząc jeszcze że jestem czarownicą, wierzyłam w magię zapisaną w gwiazdach. Uwielbiałam patrzeć w rozgwieżdżone niebo, które dla mnie - ciekawskiej, piegowatej pięciolatki z Londynu- skrywało sekrety wielu pokoleń. Wierzyłam, że któraś z tych gwiazd jest moja i skrywa tajemnicę mojego przeznaczenia. Jednak w najśmielszych snach i fantazjach, nie wymyśliłabym dla siebie takiego scenariusza. I co więcej, nigdy nie przypuszczałabym, że byłabym skłonna przejść raz jeszcze przez to wszystko, byleby być w miejscu, w którym jestem teraz. Bo w końcu po licznych bitwach, sztormach, tułaczkach i przeciwnościach losu, w sercu najbardziej aroganckiego i irytującego Ślizgona, jaki stanął na mojej drodze, odnalazłam swój dom. Dom wypełniony naszą miłością, która, jestem tego bezwzględnie pewna, została zapisana w gwiazdach.
Uśmiechnął się pod nosem, gładząc ostatnią stronicę, a następnie niewiele myśląc, sięgnął po długopis i wrócił na pierwszą pustą stronę zarezerwowaną na wciąż niewymyślony tytuł. Przez chwilę się wahał, po czym zamaszystym, pewnym ruchem napisał „Rozbitkowie”.
- Idealny – zastygł, słysząc cichy szept przy uchu i czując się przyłapanym na gorącym uczynku.
Odwrócił głowę, niepewny reakcji narzeczonej i w duchu odetchnął z ulgą widząc jej czuły uśmiech. Błyszczące spojrzenie Hermiony, która patrzyła na niego z uczuciem, wlało w jego serce i umysł spokój i nadzieję na lepsze jutro. Szatynka objęła go i przytuliła policzek do jego policzka. Przymknął oczy czując jej ciepło i znajomy zapach perfum. Był pewien, że jej miłość była jego światłem. Stanowiła kompas i koło ratunkowe, dzięki którym wiedział, że nie utonie. Była latarnią, stałym lądem i bezpieczną przystanią, w której odnalazł brakującą część siebie. I jeśli ich los był zapisany w gwiazdach, to wiedział, że gdyby musiał przepłynąć wszystkie wody świata, by ją znaleźć, zrobiłby to i robiłby to tak długo, aż by ją odnalazł. Bo to Hermiona Granger była jego domem.

Koniec…

Kochani…
Bardzo bałam się momentu, gdy postawię ostatnią kropkę. Wyczekiwałam tej chwili, będąc jednocześnie podekscytowaną ale i diabelnie przerażoną :D Bo jak mawiają… Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz;) Niemniej jednak jestem całkiem zadowolona (tak, ja też nie wierzę, że to piszę ;p) z efektu (choć nie twierdzę, że nie ma nad czym pracować. I jeśli mam być szczera, to rozważałam odłożenie publikacji do końca lutego. Nie chcę jednak zmuszać Was do czekania na poznanie zakończenia kolejny miesiąc). Dlatego mam nadzieję, że epilog przypadnie Wam do gustu i wybaczycie mi drobne niedociągnięcia. Zwłaszcza, że nie pozabijałam większości bohaterów, czego się obawialiście i co niejednokrotnie kusiło moją krnąbrną wenę;) Mogę Was tylko przeprosić za to, że kazałam Wam tak długo czekać. Myślę, że presja, by zakończenie było na wysokim poziomie, a jednocześnie dawało coś więcej niż „satysfakcjonujące zakończenie”, sprawiła że przez ponad miesiąc odkładałam publikację, szlifując poszczególne fragmenty, z których nie byłam zadowolona. W efekcie zakończenie „Rozbitków” urosło do ponad 45 stron…
A jeśli już mówimy o zakończeniu… Tak właśnie kończy się historia, która powstała w mojej głowie kilka lat temu. Projekt, który miał mieć max 28 rozdziałów, rozrósł się do 48… Wśród nich są mniej lub bardziej udane odsłony. Z perspektywy czasu pewnie poprawiłabym większość, ale to dzięki tym niedociągnięciom widzę swój progres.
Przez ten czas, gdy tworzyłam opowiadanie, wiele się nauczyłam. Nie tylko rozwinęłam swój warsztat pisarski, ale nauczyłam się też przyjmować krytykę i słuchać. Dzięki temu, wyciągałam wnioski i z każdą kolejną próbą stawałam się lepsza. I choć wiem, że przede mną jeszcze dużo pracy, to mam pewność, że jestem w stanie zrealizować wszystkie „pisarskie” projekty do końca. Duża w tym też Wasza zasługa. Bo to dzięki Wam uwierzyłam i nabrałam tej pewności.
To dzięki Wam przestałam utożsamiać jakość tekstu z ilością komentarzy. Przestałam walczyć z nawracaniem leniuchów, a skupiłam się na tym, co dawało mi radość- na pisaniu. Dwa razy mocniej doceniając tych Czytelników, którzy mimo moich wzlotów i upadków, mimo własnego życia, problemów i obowiązków, znajdowali czas zarówno na lekturę, jak i naskrobanie do mnie kilku słów.  Dziękuję za Waszą inspirującą obecność i za wszystkie ciepłe, merytoryczne słowa. Wasze wsparcie miało moc, która wiele razy stawała się paliwem dla mojej motywacji. Wasze zaangażowanie w historie, pisało ją i doprowadziło do finału.
Finału, na który długo przyszło wam czekać. Konspekt bardzo długo kształtował się w mojej głowie. Ta historia według wszelkich prawideł logiki nie miała prawa skończyć się aż tak dobrze;) Ba! Pierwszy epilog, który powstał długo, przed tym, który przeczytaliście, nie był aż tak pozytywny. W międzyczasie jednak wydarzyło się wiele rzeczy nie tylko w moim życiu, ale i w NASZEJ wspólnej przestrzeni, które budziły skrajne emocje i skłaniały do licznych refleksji. I choć wiem, że nie zawsze mamy wpływ na to, co się dzieje, to warto być dobrym człowiekiem, warto się starać, warto być sprawiedliwym ale i asertywnym. W świecie, który daje nam tyle możliwości i który jednocześnie stawia przed nami nowe wyzwania, warto walczyć o siebie, swoje marzenia, swoich bliskich. Bo choć nie możemy zmienić całego świata, to możemy zacząć od siebie i swojego „podwórka”. Ale… Nie mam zamiaru się wymądrzać;) Chce zostawić Was z pewną myślą, że nawet z najbardziej beznadziejnego położenia można znaleźć wyjście. Wszystkie odpowiedzi, rozwiązania i narzędzia, których potrzebujecie są w Was lub w Waszym najbliższym otoczeniu. Wystarczy się otworzyć, poszukać, zapytać, spojrzeć szerzej lub z innej perspektywy.
Zakończenie, bądź co bądź szczęśliwe (choć mam nadzieję, że nie cukierkowe;p), jest ukłonem i podziękowaniem skierowanym w Waszym kierunku. Nie chciałam rozstawać się z Wami, łamiąc Wasze serca, bo to złamałoby moje. W trakcie trwania opowiadania doświadczyliście tylu skrajnych emocji, że nie wyobrażałam sobie, by zostawić Was z uczuciem smutku i zawodu. Chciałabym, żebyście wracając myślami do „Rozbitków”, pamiętali, że nawet po największej nawałnicy, wychodzi słońce.
A jako, że nie miałam możliwości złożyć Wam życzeń noworocznych, życzę Wam, żebyście realizowali swoje pasje, marzenia i cele. Przede wszystkim jednak, żebyście w tym szalonym biegu, jakim jest życie, nie stracili z oczu tego, co najważniejsze- siebie i swoich bliskich…:) dużo szczęścia, pomyślności losu i magicznych chwil w Nowym Roku!
Nie będę się żegnać :) Co prawda, nie wrócę z nowym opowiadaniem. Ale możecie spodziewać się miniaturek, które, jak dobrze mnie znacie, będą kilkuczęściowe i kilkudziesięciostronicowe;) Dlatego nie zapominajcie o mnie:) Ja o Was nie zapomnę. Wracając myślami do „Rozbitków”, zawsze będę pamiętać o Was. Bo jesteście integralną częścią tej historii, która w podróży po świecie Dramione, połączyła Nasze serducha.
Będę szczęśliwa jeśli ten ostatni raz znajdziecie czas, by napisać mi, jakie są Wasze wrażenia i refleksje po lekturze lub całości historii.
W tym miejscu i w tym czasie raz jeszcze chcę Wam bardzo podziękować, że byliście częścią tej magicznej przygody.  Dziękuję!
Trzymajcie się ciepło!
I… do następnego;)
Ściskam mocno,
Wasza Villemo :*




4 komentarze:

  1. Wygląda na to, że jestem pierwsza i, prawdę mówiąc, nie sądziłam, napisanie tego właśnie komentarza będzie dla mnie takie... dziwne. Mogę śmiało rzecz, że wręcz smutne. Ale obiecałam, iż na zakończenie naskrobię kilka zdań od siebie, więc owej obietnicy zamierzam dotrzymać. Przyznam, że odkąd pojawił się rozdział XLVI cz. IV, każdego tygodnia wchodziłam tutaj wyczekując z niecierpliwością epilogu. A gdy wreszcie się pojawił, to sama nie wiem, co mogłabym Ci napisać. Ale zacząć wreszcie muszę...

    Moja droga Villemo,
    Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję, że doprowadziłaś tę cudowną historię do końca. Że nie zostawiłaś nas, swoich czytelników, z niedopowiedzeniami, z milionami pytań lub, co gorsza, bez ostatniego rozdziału. Jako pisarka-amatorka wiem, jak czasem ciężko jest osiągnąć pełne zadowolenie z tego, co się tworzy oraz, że nie zawsze ma się siłę i wenę by coś napisać. A Twojego zakończenia wręcz nie mogłabym wymarzyć sobie lepiej. Nie pierwszy raz łapię się na tym, że mam w głowie wizję tego jak losy Rozbitków mogłyby potoczyć się dalej, i Ty tę wizję realizujesz. A przecież nie umiesz czytać w myślach (chociaż, to świat magii, więc wszystko jest możliwe ;] ). W każdym razie, myślę, że te ostatnie cztery rozdziały naprawdę trzymały w napięciu i, choć jest ogromny przeskok czasowy między wydarzeniami z IV części a epilogu, to bardzo sprytnie pokierowałaś tą historią. Przyznaję, że w epilogu spodziewałam się bezpośrednio sceny ślubu, lub czegoś w tym stylu, aczkolwiek to zakończenie nie zawiodło. Bardzo cieszy mnie, że zdecydowałaś się ten rozdział w dużej mierze oprzeć na postaci Jamesa, bo to najmocniej urocze sceny, jakie w całym opowiadaniu widziałam. <3 Ten dzieciak jest PRZESŁODKI. I dobrze też, że zakończenie nie jest za bardzo cukierkowe. Wszystko dobrze się skończyło, ale z umiarem. I to lubię. :)
    Tyle, jeśli chodzi o epilog i ostatnie rozdziały. W kilku słowach ode mnie jeszcze raz pragnę Ci bardzo podziękować za wspaniałą przygodę, pełną wzruszeń, łez smutku, radości i każdej możliwej emocji, jaką tylko człowiek może odczuwać. Pamiętam, jak kilka lat temu przygotowywałam się na maturę i w przerwie między nauką czytałam sobie Rozbitków. Może to głupie, ale ta historia to coś więcej dla mnie niż tylko "jakieś tam dramione". Z tą opowieścią wiąże się tyle wspomnień, że nie sposób sobie wyobrazić. Właściwie, dzięki Rozbitkom zdecydowałam się wrócić do pisania i teraz jedna z moich powieści (bo chyba mogę już tak ją nazwać) ma prawie 300 stron. Dlatego, choć może nie znamy się osobiście, ale za to wszystko, co zrobiłaś oraz ile trudu włożyłaś w swój projekt, mam ochotę Cię ogrooooomnie wyściskać. Cieszę się, że się nie poddałaś i mam nadzieję, że jeszcze będę mogła napisać Ci komentarz, w przerwie między robieniem obiadu, czy innymi "dorosłymi" sprawami. Lub też zasiądę wygodnie w fotelu, z laptopem na kolanach, kocykiem na udach, herbatą na stoliku, i przy swoim kominku ze świec będę mogła zaczytać się w innej Twojej historii.

    Ode mnie to wszystko. Całuję Cię przeogromniaście, a ściskam jeszcze mocniej! I jak zawsze, życzę dalszej weny oraz wytrwałości, a także na ten nowy rok dużo szczęścia, zdrówka i czego sobie tylko wymarzysz! :**

    Twoja wierna fanka,
    Bully Bill.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Droga,Kochana Bully Bill

      Rozbroiłaś mnie tym komentarzem... Jestem tak wzruszona, że po raz pierwszy od dawna nie wiem, co napisać...I pewnie moja odpowiedź będzie pozbawiona składu i ładu, ale tak to chyba już jest, gdy przemawiają przez nas emocje:)
      Zacznę od tego, że nawet nie wyobrażasz sobie, ile znaczy dla mnie to, że zostałaś ze mną do końca <3 Dziękuję za Twoją stałą obecność, motywujące słowa, inspirację, wsparcie, merytoryczne komentarze i czas, który zechciałaś poświęcić Rozbitkom:*
      Jestem poruszona tym, co napisałaś. Nie wiem, czy zasłużyłam na tyle pozytywnych słów. Jeśli jednak ta historia w jakiś sposób Ci pomogła, jestem przeszczęśliwa. Myślę, że po to też tworzymy, dzielimy się cząstką siebie, przelewając swoją duszę i myśli na "papier". I jeśli możemy choć przez chwilę być tęczą na czyimś pochmurnym niebie, być jakimś katalizatorem zmian na lepsze, to wszystkie wyrzeczenia, trud i przeszkody związane z doprowadzeniem opowiadania do końca, przestają mieć znaczenie. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, że dzielisz się tym ze mną;*
      To, czego Ci mogę życzyć to wiary w siebie i w to, co robisz. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz:) Rób to, co kochasz i nigdy z tego nie rezygnuj. Bez względu na wszystko, nie rezygnuj z marzeń:) Jak mawiają, jeśli możesz o czymś marzyć, możesz też to osiągnąć:)
      Tacy Czytelnicy jak Ty to SKARB. Mogę tylko dziękować losowi za to, że historia Rozbitków w pewien sposób przecięła nasze ścieżki. Trzymam za Ciebie mocno kciuki i kibicuję z całego serducha:)
      A wiesz, że jest na to szansa?;) Chodzi mi po głowie pewien projekt...Choć zarzekałam się, że kończę z dramione:D
      Tymczasem i ja bardzo mocno Cię ściskam i raz jeszcze dziękuję, że jesteś:* <3


      Usuń
  2. Patrząc na początki tego opowiadania można zauważyć jak bardzo rozwinął się Twój styl. Podobała mi się oryginalna koncepcja, wprowadzone postaci były wyraziste i ich portret psychologiczny ukazany konsekwentnie. Wątki miłosne, dialogi nie były w żaden sposób tandetne i nawinie szczeniackie. Przyjemnie się czytało coś, co miało koncept i dobry warsztat pisarski. Aż szkoda, że już się skończyło, bo ta historia pochłonęła mnie do cna. Ciężko jest znaleźć coś, co wprowadza coś nowego do świata J. K. Rowling i jednocześnie jest tak genialne przestawione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, trochę się zmienił ;) Z perspektywy czasu wiele rzeczy bym zmieniła, wiele dopracowała.Ot takie spaczenie zawodowe, żeby nie powiedzieć że nerwica natręctw;)
      Dziękuję za te wszystkie dobre słowa. Cieszę się, że moja historia przypadła Ci do gustu.
      Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i za to, że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi wrażeniami.
      Pozdrawiam serdecznie,
      V.

      Usuń