Kochani...
Wiem, że rozdział miał ukazać się w październiku, ale niestety nie dałam rady go dokończyć. Ilość obowiązków, zdarzeń itp. rzeczy pochłonęła całą moją uwagę oraz czas. Dlatego przepraszam za poślizg w publikacji.
Mam nadzieję, że aktualny rozdział, liczący 50 stron (tak, 50! :) ), zrekompensuje Wam długi okres oczekiwania.
Na wstępie chcę też zaznaczyć, że retrospekcje, które przeczytacie w pierwszej części rozdziału, pochodzą z serii HP. To mój ukłon w stronę jednego z bohaterów, który z pewnością był kolorowym ptakiem tej magicznej historii.
Co do kolejnego rozdziału - postaram się dodać go pod koniec listopada lub na przełomie listopada i grudnia. Więc jeśli nic mi nie pokrzyżuje planów, w krótkim czasie otrzymacie dwa rozdziały.
A teraz życzę Wam miłej lektury:)
Ściskam Was mocno,
Villemo.
Rozdział XLIV
"Teraz i na zawsze"
Bez Hagrida,
krążącego po łąkach z Kłem przy nodze, błonia Hogwartu, na które patrzył,
wydawały się Harry’emu dziwnie nieprzyjemne i jakby niepełne. Nie lepiej było
zresztą i wewnątrz zamku, gdzie coraz trudniej było wytrzymać po zmasowanym
ataku inferiusów oraz dementorów i późniejszej ceremonii pogrzebowej. Dlatego,
gdy tylko upewnił się, że wszyscy są bezpieczni, wykorzystał pierwszą
sposobność, by w towarzystwie Rona i Hermiony opuścić szkołę.
Gdy przybył do
Hogwartu wraz z odziałem aurorów, było po wszystkim. Demonom nie udało się
przedrzeć do zamku, dzięki barierom i szybkiej reakcji Hagrida, który podniósł
alarm. Od przywódcy trytonów dowiedział się, że podczas gdy dementorzy siali
spustoszenie w Hogsmeade, atak inferiusów nastąpił od jeziora. Nikt nie
potrafił wytłumaczyć, jakim cudem armia umarłych znalazła się w spokojnych
wodach jeziora. Trytony próbowały przeciwstawić się im, lecz przewaga liczebna
inferiusów była miażdżąca. Bez trudu przebiły się przez pierwszą linię obrońców
Hogwartu i ruszyły na zamek. Hagrid, który jak zwykle przechadzał się po
błoniach, dostrzegł niebezpieczeństwo, zawiadomił profesor McGonagall, po czym
sam ruszył do walki, nie czekając na wsparcie i pomoc. Mimo przewagi trupów,
Hagrid nie uległ. Dopiero zmasowany atak inferiusów i dementorów powalił
półolbrzyma. Magia dementorów była w stanie złamać silną wolę każdej żyjącej
istoty. Nawet ktoś tak silny, odważny i nieustraszony jak Hagrid, nie miał
szans bez ochrony patronusa. Niestety jego duży przyjaciel nigdy nie opanował
tego rodzaju magii. Został wyrzucony z Hogwartu, niesłusznie oskarżony o
otwarcie Komnaty Tajemnic. Jego różdżkę przełamano i zakazano mu czarów. Tylko
dzięki wstawiennictwu Dumbledore’a Hagrid pozostał w szkole jako gajowy i
klucznik. Niewielu też wiedziało o tym, że Rebeus nigdy nie pozbył się swojej
różdżki. Ukrył ją w różowym parasolu i czasami pomagał sobie czarami. Wszystko
oczywiście w największej tajemnicy przed Ministerstwem Magii. Tajemnicy, która
nie miała już znaczenia, bo Hagrida nie było. Bolesny skurcz w klatce
piersiowej prawie zwalił go z nóg, gdy uderzyła w niego myśl, której nie śmiał
wypowiedzieć na głos, broniąc się przed okrutną prawdą. Hagrida nie było już
wśród nich. Oddał życie, walcząc za Hogwart, za swój dom. Jego ciało spoczęło
obok marmurowego grobowca Albusa Dumbledore’a, który był mu ojcem i
przyjacielem. Na ciemnej płycie nagrobnej pod imieniem i nazwiskiem
wygrawerowano napis:
Pozostaniesz w
naszych sercach i pamięci. Teraz i na zawsze.
Ceremonia była
skromna, lecz pojawili się na niej wszyscy, którzy znali Hagrida i kochali go,
tak jak Harry, Ron i Hermiona. Oprócz czarodziei, pojawiły się także trytony
oraz centaury, które oddały hołd zmarłemu. To wtedy runęła na niego ta straszna
prawda, która zmiażdżyła mu serce. Hagrid umarł. Tak jak jego rodzice, tak jak
Syriusz i Lupin, tak jak Dumbledore…
Albus powiedział mu
kiedyś, że bez względu na cenę, nie można zaprzestać walki. Przekonywał, że
tylko silna wola i nieugięty opór w walce są w stanie powstrzymać zło, choć
nigdy nie da się go całkowicie wyplenić. Zarówno jego rodzice, ojciec
chrzestny, Dumbledore, Lupin, jak i Hagrid gotowi byli oddać swoje życie, by
ochronić to, w co wierzyli i co kochali. Ich warta skończyła się, lecz pamięć o
ich bohaterstwie i poświęceniu wciąż żyła w sercach wielu ludzi.
Harry miał wrażenie,
że jego ciało porusza się bez udziału woli. Zupełnie jakby było zaprogramowane.
Ani on, ani Ron, ani Hermiona nie odzywali się. Całą drogę pokonali w
milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach i smutku. Ramię w ramię
pokonywali hogwardzkie błonia, zupełnie jak za dawnych czasów, gdy byli
uczniami, a życie wydawało się łatwiejsze. Harry wiedział, że było tak, dzięki
ludziom, którzy go otaczali i sprawiali, że nawet w najgorszych chwilach, czuł,
że wszystko się ułoży.
Doszli do chatki
Hagrida, lecz żadne nie odważyło się otworzyć drzwi. Dom sprawiał wrażenie
równie przygnębionego, jak oni. Nie było żadnych świateł, żadnego drapania Kła
w drzwi, dźwięku jego szczekania na powitanie, nie było dymu unoszącego się z
komina, ani znajomego zapachu krajanki. Nie było Hagrida.
Harry zdecydowanym
ruchem otworzył drzwi, które zaskrzypiały żałośnie. Powitał ich chłód i
ciemność. Czuł ucisk w gardle, gdy przekraczał próg domu. Przed oczami stanęły
mu wszystkie wizyty u Hagrida, jego uśmiechnięta, brodata twarz, dudniący
śmiech, błysk miedzianego czajnika na piecu, twarde jak kamień ciasteczka, Ron
wymiotujący ślimakami, Hermiona pomagająca ratować Norberta…
Usłyszał zduszony
szloch przyjaciółki, która zapewne nie była już w stanie kontrolować swoich
emocji. Chciał jakoś ją pocieszyć, ale żadne słowa nie przychodziły mu do
głowy. Ron przygarnął szatynkę i przytulił ją, samemu walcząc z cisnącymi się
do oczu łzami. Harry wymienił się z nim pełnym zrozumienia spojrzeniem i opadł na
krzesełko, które zwykle zajmował, gdy odwiedzał Hagrida, pragnąc znów poczuć
jego obecność.
-
No i jest nasz Harry! - Rzekł olbrzym. Harry spojrzał w tę dziką, mroczną twarz
i zobaczył, że czarne oczy rozjarzyły się uśmiechem. - Kiedy cię ostatni raz
widziałem, byłeś jeszcze niemowlakiem - powiedział olbrzym. - Wykapany tata,
ale oczy to masz po matce. […] - Tak czy owak, Harry, mnóstwo szczęścia w dniu
urodzin. Mam tu coś dla ciebie... w pewnym momencie chyba na tym usiadłem, ale
smakuje wciąż tak samo.
Z
wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza wyciągnął nieco zgniecione pudełko.
Harry otworzył je drżącymi palcami. Wewnątrz był wielki, czekoladowy tort z
napisem z zielonego lukru:
„Harry’emu
w dniu urodzin”
Harry
spojrzał na olbrzyma. Zamierzał mu podziękować, ale zanim słowa dotarły mu do
ust, gdzieś się pogubiły i wyjąkał tylko:
-
Kim pan jest? - Olbrzym zacmokał.
-
Cholibka, przecież ja się nie przedstawiłem. Rubeus Hagrid, strażnik kluczy i
gajowy w Hogwarcie.
***
-
Harry... jesteś czarodziejem.
W
izbie zapadło milczenie. Słychać było tylko morze i świst wiatru.
-
Czym jestem? - Wydyszał Harry.
-
Czarodziejem, ma się rozumieć - odpowiedział Hagrid, siadając z powrotem na
kanapie, która jęknęła i zapadła się jeszcze niżej. - I powiedziałbym, że
diabelnie dobrym, trzeba cię tylko trochę podszkolić.
***
Wiesz
co, kupię ci zwierzątko. Nie ropuchę... ropuchy już dawno wyszły z mody, wyśmialiby
cię... i osobiście nie lubię kotów, zawsze przy nich kicham. Kupię ci sowę.
Wszystkie chłopaki chcą mieć sowy, są bardzo pożyteczne, zaniosą ci list, co
zechcesz...
Dwadzieścia
minut później opuścili Centrum Handlowe Eeylopa, mroczny sklep pełen szelestów,
łopotów i oczu jarzących się jak klejnoty. Harry dźwigał wielką klatkę z piękną
śnieżną sową, która spała z głową schowaną pod skrzydłem, i raz po raz
dziękował Hagridowi, jąkając się prawie tak, jak profesor Quirrell.
***
-
Wszyscy uważają mnie za kogoś niezwykłego - powiedział w końcu. - Wszyscy w
Dziurawym Kotle, profesor Quirrell, pan Ollivander... a przecież ja nie mam
pojęcia o magii. Jak mogą ode mnie oczekiwać jakichś wielkich czynów? Jestem
słynny, a nawet nie pamiętam, z jakiego powodu. Nie wiem, co się stało, kiedy
Vol... przepraszam... to znaczy w tę noc, kiedy zginęli moi rodzice.
Hagrid
nachylił się do niego ponad plastikowym stolikiem. Pod zmierzwioną brodą i
nastroszonymi brwiami czaił się miły uśmiech.
-
Nie martw się, Harry. Szybko się nauczysz. W Hogwarcie wszyscy zaczynają od
zera, dasz sobie radę. Wystarczy, jak będziesz sobą. Wiem, że jest ciężko.
Zostałeś sam na świecie, a wtedy zawsze jest ciężko, cholibka. Ale w Hogwarcie
przeżyjesz wspaniałe chwile... ja też je miałem... i wciąż miewam, prawdę
mówiąc.
***
Drzwi
lekko się uchyliły i ukazała się w nich wielka, włochata twarz Hagrida.
-
Nie bójcie się - rzekł zamiast powitania. - Spokój, Kieł.
Wpuścił
ich do środka, trzymając za obrożę olbrzymiego czarnego brytana.
Wewnątrz
była tylko jedna izba. Z sufitu zwieszały się szynki i bażanty, nad otwartym
paleniskiem kołysał się parujący miedziany kociołek, a w kącie stało masywne
łóżko przykryte kołdrą z patchworku.
-
Czujcie się jak w domu - powiedział Hagrid, puszczając Kła, który podbiegł
prosto do Rona i zaczął mu lizać uszy. Podobnie jak Hagrid Kieł najwyraźniej
nie był tak dziki, jak wyglądał.
-
To jest Ron - przedstawił kolegę Harry. Hagrid już nalewał wrzątek do wielkiego
dzbanka i wykładał na talerz herbatniki.
-
Jeszcze jeden Weasley, co? - powiedział, patrząc na piegowatą twarz rudzielca.
- Pół życia spędziłem na wyganianiu z lasu twoich braci bliźniaków.
Herbatniki
okazały się bezkształtnymi bryłkami ciasta z rodzynkami, tak twardymi, że
trzeba było uważać, żeby nie złamać sobie zęba, ale Harry i Ron udawali, że
bardzo im smakują i opowiadali Hagridowi o swoich pierwszych lekcjach. Kieł
oparł łeb na kolanach Harry’ego, obśliniając mu całą szatę.
***
Pił
mocną herbatę w chatce Hagrida, razem z Ronem i Hermioną.
-
To był Snape - wyjaśniał mu Ron. - Hermiona go zobaczyła. Czarował twoją
miotłę, nie spuszczał z ciebie wzroku.
-
Bzdury - rzekł Hagrid. - Niby dlaczego miałby to robić?
Harry,
Ron i Hermiona wymienili znaczące spojrzenia, zastanawiając się, czy mu
powiedzieć. Harry uznał, że trzeba wyjawić prawdę.
-
Czegoś się o nim dowiedziałem - powiedział. - W Noc Duchów próbował przejść
koło psa o trzech głowach. Potwór go ugryzł. Sądzimy, że chciał ukraść to,
czego strzeże pies.
Hagrid
wypuścił z rąk dzbanek.
-
Skąd wiecie o Puszku? - Zapytał.
-
O Puszku?
-
No tak... to mój pies... kupiłem go od jednego Greka... w pubie, w zeszłym
roku... pożyczyłem go Dumbledore'owi, żeby pilnował...
-
Czego? - Zapytał Harry.
-
No... co to, to nie, więcej wam nic nie powiem, nawet nie pytajcie - odburknął
Hagrid. - To ściśle tajne, ot co.
-
Ale Snape próbował to wykraść.
-
Bzdura - powtórzył Hagrid. - Snape jest nauczycielem w Hogwarcie, nigdy by
czegoś takiego nie zrobił.
-
Więc dlaczego próbował zabić Harry’ego? - Zawołała Hermiona.
Po
wydarzeniach ostatniego popołudnia z całą pewnością zmieniła zdanie o Snapie.
-
W końcu potrafię poznać, czy ktoś rzuca zły urok, jak to zobaczę - dodała. -
Trzeba mieć stały kontakt wzrokowy, a Snape ani razu nie mrugnął okiem, sama
widziałam!
-
A ja wam mówię, że się mylicie! - Zaperzył się Hagrid. - Nie mam pojęcia,
dlaczego miotła Harry’ego zachowywała się tak dziko, ale Snape nigdy by nie
zabił ucznia! A teraz posłuchajcie mnie, wszyscy troje! Grzebiecie w sprawach,
które was nie dotyczą. To niebezpieczne. Zapomnijcie o tym psie, zapomnijcie o
tym, czego on strzeże. To jest sprawa między profesorem Dumbledore’em a
Nicolasem Flamelem...
-
Aha! - Krzyknął Harry. - A więc w to jest zamieszany jakiś Nicolas Flamel, tak?
Hagrid
miał taką minę, jakby był wściekły na samego siebie.
***
-
Hagrid! Co ty robisz w bibliotece?
Hagrid
podszedł do nich, ukrywając coś za plecami. Wyglądał bardzo nie na miejscu w
swojej kurtce ze skórek kretów.
-
A... tak sobie chodzę i patrzę - odpowiedział głosem, który natychmiast obudził
w nich zainteresowanie. - A wy co robicie? - Nagle obrzucił ich podejrzliwym
spojrzeniem. - Chyba nie szukacie wciąż Nicolasa Flamela, co?
-
Och, już dawno go znaleźliśmy - odpowiedział Ron lekceważącym tonem. - I wiemy,
czego pilnuje ten pies. To Kamień Filo...
-
Ciiiicho! - Hagrid rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy nikt ich nie słucha.
- Przestań o tym trąbić! Co jest z tobą?
-
Prawdę mówiąc, brakuje nam jeszcze odpowiedzi na kilka pytań - powiedział
Harry. - Na przykład, co jeszcze strzeże Kamienia oprócz Puszka...
-
CIIICHO! - powtórzył Hagrid. - Słuchajcie... przyjdźcie do mnie później, nie
obiecuję, że coś wam powiem, ale przestańcie węszyć i ryć, uczniowie nie mają
prawa o tym wiedzieć. Jeszcze pomyślą, że to ja wam powiedziałem ...
-
No, to do wieczora - pożegnał go Harry. Hagrid odszedł, szurając po posadzce
swoimi ciężkimi butami.
-
Co on tam chował za plecami? - Zapytała Hermiona.
-
Myślisz, że to ma coś wspólnego z Kamieniem?
-
Zaraz zobaczę, który dział go zainteresował - oznajmił Ron, który miał już
serdecznie dość nauki. Wrócił po minucie ze stertą książek w ramionach i złożył
je na stole.
-
Smoki! - Wyszeptał, podniecony. - Hagrid szukał czegoś o smokach! Zobaczcie:
Gatunki smoków w Wielkiej Brytanii i Irlandii; Od jaja do piekła; Poradnik
hodowcy smoków.
-
Hagrid zawsze chciał mieć smoka, powiedział mi o tym, kiedy po raz pierwszy się
spotkaliśmy.
-
Ale przecież to jest sprzeczne z prawem - rzekł Ron. - Hodowanie smoków zostało
zabronione przez Konwencję Czarodziejów z 1709 roku, wszyscy o tym wiedzą.
Tylko mugole są nadal przekonani, że każdy z nas trzyma smoka w ogródku...
***
-
Hagridzie... co to jest?
Ale
nie musiał pytać. W samym środku ognia, pod kociołkiem, spoczywało wielkie
czarne jajo.
-
Ach, to... - odrzekł Hagrid, szarpiąc nerwowo brodę. - To jest ee... no...
-
Skąd to masz, Hagridzie? - Zapytał Ron, kucając przy kominku, żeby lepiej jajo
obejrzeć. - Musiało kosztować majątek.
-
Wygrałem - wyznał Hagrid. - Wczoraj wieczorem. Wybrałem się do wioski, żeby
wypić parę szklaneczek, no i zagrałem sobie w karty z jakimś nieznajomym. Niech
skonam, ale chyba z ulgą się tego pozbył.
-
Ale co z nim zrobisz, jak się wylęgnie? - Zapytała Hermiona.
-
No... trochę już czytałem na ten temat - odrzekł Hagrid, wyciągając grubą
księgę spod poduszki. - Wziąłem to z biblioteki... Hodowanie smoków dla
przyjemności i dla zysku... Trochę przestarzałe, ale wszystko tu jest. Jajo
trzeba trzymać w ogniu, bo matki ogrzewają je oddechem, a kiedy maleństwo się
wylęgnie, karmi się je koniakiem zmieszanym z krwią kurczaków. Wiaderko co pół
godziny. O, i popatrzcie tutaj... jak rozpoznawać różne jaja... To, co ja mam,
to norweski smok kolczasty. Są bardzo rzadkie.
Sprawiał
wrażenie bardzo z siebie zadowolonego, czego nie można było powiedzieć o
Hermionie.
-
Hagridzie, przecież ty mieszkasz w drewnianym domku!
Ale Hagrid nie słuchał. Nucił coś, uradowany,
pod nosem, dorzucając drew do ognia.
***
Smoczątko
kichnęło. Z pyska wyleciało kilka iskier.
-
Prawda, jaki cudowny?! - Mruknął Hagrid. Wyciągnął rękę, żeby pogładzić gada po
łbie. Smok zasyczał i obnażył ostre kły.
-
Mój maleńki, poznaje swoją mamusię! - Zawołał uradowany Hagrid. […] -
Postanowiłem nadać mu imię Norbert - oznajmił Hagrid, patrząc na smoka
wilgotnymi oczami. - On mnie naprawdę rozpoznaje. Zobaczcie. Norbert! Norbert!
Gdzie jest mamusia?
-
On ma świra - mruknął Ron do Harry’ego.
***
-
Dostał na drogę mnóstwo brandy i szczurów - powiedział wilgotnym głosem. - I
wsadziłem mu też jego pluszowego misia, żeby się nie czuł samotny.
Z
wnętrza klatki dobiegły odgłosy przypominające rozrywanie pluszowego misia na
strzępy.
-
Żegnaj, Norbercie! Pa, pa, mój mały! - Załkał Hagrid, kiedy Harry i Hermiona
okryli klatkę peleryną-niewidką i sami pod nią weszli. - Mamusia nigdy o tobie
nie zapomni!
***
Mam
dla ciebie prezent.
-
Ale to nie jest kanapka z mięsem gronostaja? - Zapytał z niepokojem Harry, czym
w końcu zmusił Hagrida do cichego chichotu.
-
Nie. Dumbledore dał mi wczoraj dzień wolny, żebym mógł to zrobić. Mógł mnie
wylać, a jednak... no... tego... masz.
Wyciągnął
coś, co wyglądało jak ładna, oprawiona w skórę książka. Harry otworzył ją z
ciekawością. W środku było pełno czarodziejskich fotografii. Z każdej strony
uśmiechali się i machali do niego rękami jego rodzice.
-
Wysłałem sowy do wszystkich kolegów szkolnych twoich starych, prosiłem o
zdjęcia... wiedziałem, że nie masz ani jednego... podoba ci się?
Harry
nie był w stanie wypowiedzieć słowa, ale Hagrid to zrozumiał.
***
-
Harry - powiedział nagle Hagrid, jakby jakaś myśl wpadła mu do głowy. - Ja to
mam szczęście, że cię poznałem. Słyszałem, że rozdajesz swoje zdjęcia z
autografem. Mógłbym dostać jedno?
Harry
tak się wściekł, że zdołał rozewrzeć szczęki.
-
Nie rozdaję żadnych zdjęć z autografem - zaprzeczył ze złością. - To ten
Lockhart opowiada jakieś głupoty...
I
urwał, bo zobaczył, że Hagrid trzęsie się ze śmiechu.
-
Tylko żartowałem - powiedział olbrzym, klepiąc go po plecach, co spowodowało,
że Harry ugodził nosem w stół. - Przecież wiem, że nie jesteś taki.
Powiedziałem Lockhartowi, że nie musisz. Jesteś sławniejszy od niego, choć
wcale się o to nie starasz.
-
Założę się, że nie był tym zachwycony - powiedział Harry, prostując się i
rozcierając sobie podbródek.
-
I zgadłeś, jak amen w pacierzu. A potem mu powiedziałem, że nigdy nie
przeczytałem żadnej z jego książek, no to on uznał, że nie warto ze mną gadać i
sobie poszedł.
***
-
Chodźcie, to wam pokażę, co wyhodowałem - powiedział Hagrid, kiedy Harry i
Hermiona dopili herbatę.
Za
chatką, na małym poletku z warzywami, Harry zobaczył z tuzin największych dyni,
jakie widział w życiu. Każda była wielkości olbrzymiego głazu.
-
Ale wyrosły, co? - Hagrid był wyraźnie dumny ze swojego osiągnięcia. - Na Noc
Duchów... będą już duże.
-
Czym je nawoziłeś? - Zapytał Harry. Hagrid rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy
nikt nie podsłuchuje.
-
No... tego... trochę im pomogłem.
Harry
zauważył różowy parasol Hagrida oparty o tylną ścianę chatki. Już dawno odniósł
wrażenie, że nie jest to zwyczajny parasol; prawdę mówiąc, podejrzewał, że
ukryta w nim jest szkolna różdżka Hagrida. Hagridowi nie wolno było używać
czarów. Został wyrzucony z Hogwartu w trzeciej klasie, ale Harry’emu nigdy nie
udało się dowiedzieć dlaczego - każda wzmianka na ten temat powodowała, że
Hagrid chrząkał głośno i udawał głuchego tak długo, póki nie zmieniono tematu.
-
Zaklęcie Żarłoczności, tak? - Zapytała Hermiona, trochę zaciekawiona, a trochę
zgorszona. - No, w każdym razie nieźle poskutkowało.
-
To samo powiedziała twoja młodsza siostra - Rzekł Hagrid do Rona. - Wczoraj ją
spotkałem. - Zerknął z ukosa na Harry’ego, a broda lekko mu się zatrzęsła. -
Powiedziała, że tak sobie spaceruje po łąkach, ale... niech skonam, jeśli nie
miała nadziei spotkać tutaj zupełnie kogoś innego. - Puścił do Harry’ego oko. -
Gdyby mnie kto zapytał, to bym powiedział, że bardzo by się ucieszyła z
podpisanego...
-
Och, zamknij się - warknął Harry. Ron parsknął śmiechem i na ziemię poleciała
garść ślimaków.
***
-
Idźcie za pająkami - wybełkotał Ron, ocierając usta rękawem. - Nigdy tego
Hagridowi nie przebaczę. Mamy szczęście, że jeszcze żyjemy.
-
Na pewno myślał, że Aragog nie zrobi krzywdy jego przyjaciołom - powiedział
Harry.
-
I to jest właśnie problem z tym Hagridem! - Krzyknął Ron, bębniąc pięściami w
ścianę chatki. - Zawsze mu się wydaje, że potwory nie są tak złe, jak
wyglądają! I dokąd go to zaprowadziło? Do celi w Azkabanie! - Teraz dygotał już
na całym ciele. - I po co nas wysłał do tego lasu? Czego się tam
dowiedzieliśmy?
-
Że Hagrid nigdy nie otworzył Komnaty Tajemnic - powiedział Harry, zarzucając
pelerynę na Rona i ciągnąc go za rękę. - Jest niewinny.
Ron
prychnął głośno. Trzymanie Aragoga w komórce najwyraźniej nie mieściło się w
jego rozumieniu niewinności.
***
-
A teraz przedstawię wam drugiego, nowego nauczyciela – powiedział Dumbledore,
kiedy ucichły oklaski. – No cóż, muszę was z przykrością powiadomić, że
profesor Kettleburn, nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami,
przeszedł na zasłużoną emeryturę, żeby w spokoju pielęgnować to, co mu jeszcze
z ciała pozostało. Mam jednak przyjemność oznajmienia wam, że jego miejsce
zajmie w tym roku Rebeus Hagrid, który zgodził się objąć to stanowisko, nie
rezygnując ze swoich obowiązków gajowego Hogwartu.
Harry,
Ron i Hermiona wybałuszyli oczy, nie wierząc własnym uszom, a potem przyłączyli
się do ogólnego aplauzu, który wybuchł w całej wielkiej sali, a już szczególnie
przy stole Gryfonów.. Harry wychylił się, by spojrzeć na Hagrida, który
poczerwieniał jak rubin i spuścił skromnie oczy, wpatrując się w swoje
olbrzymie dłonie. Szeroki uśmiech prawie zniknął pod gęstwiną jego czarnej
brody.
-
Powinniśmy sami się domyślić! – Krzyknął Ron, waląc w stół. – Kto inny zleciłby
nam gryzącą książkę. […]
-
Nasze gratulacje, Hagridzie! – Zapiszczała Hermiona.
-
To wszystko przez waszą trójkę, łobuzy – powiedział Hagrid, spoglądając na nich
znad stołu i ocierając serwetką błyszczącą twarz. – Nie mogłem uwierzyć…taka
szycha…wielki Dumbledore…przyszedł prosto do mojej chałupy, jak tylko profesor
Kettleburn powiedział, że ma dość… Cholibka, zawsze o tym marzyłem…
Ogarnęło
go takie wzruszenie, że ukrył twarz w serwetce, a profesor McGonagall dała im
znak ręką, żeby sobie poszli.
***
Hagrid
czekał już na nich w drzwiach swojej chatki. Miał na sobie płaszcz z krecich skórek,
a jego brytan, Kieł, siedział u jego stóp.
-
Ruszać się młodziki! – Zawołał na ich widok. – Mam dla was dzisiaj coś super!
Zaraz wywalicie gały, niech skonam! Są już wszyscy? No to dobra, idziemy!
Harry’emu
dreszcz przebiegł po plecach, bo pomyślał, że Hagrid prowadzi ich do Zakazanego
Lasu, a przeżył już tam takie okropności, że wolałby do niego nigdy więcej nie
wchodzić. Hagrid okrążył jednak skraj lasu i pięć minut później znaleźli się
przed czymś w rodzaju padoku dla koni.
-
Stawać mi przy płocie! – Krzyknął. – Żeby każdy dobrze widział… No… najpierw to
pootwierajcie swoje książki na…
-
Jak? – Rozległ się chłodny, drwiący głos Dracona Malfoya.
-
Co jak? – Zapytał Hagrid.
-
Jak mamy otworzyć książki?
Malfoy
wyjął swój egzemplarz „Potwornej księgi potworów”, którą obwiązał grubym
sznurkiem. Reszta też powyjmowała swoje; niektórzy, jak Harry, spięli je
paskami, inni wepchnęli je do ciasnych toreb albo ścisnęli spinaczami.
-
I co… nikt z was nie potrafi otworzyć swojej książki? – Zapytał Hagrid, wyraźnie
zbity z tropu.
Wszyscy
pokręcili głowami.
-
Musicie je pogłaskać – powiedział Hagrid, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod
słońcem. – Patrzcie…
Wziął
książkę Hermiony i zdarł magiczną taśmę, którą była oklejona. Książka próbowała
go ugryźć, ale gdy tylko pogładził ją po grzbiecie swoim olbrzymim paluchem,
zadrżała, otworzyła się i znieruchomiała w jego dłoni.
-
Och, jakie z nas głupki! – Zadrwił Malfoy. – Trzeba je pogłaskać! Przecież to
takie proste!
-
Cholibka… myślałem… no, tego… że one są takie śmieszne – powiedział Hagrid do
Hermiony niepewnym głosem.
-
Strasznie śmieszne! – Zawołał Malfoy. – To naprawdę wspaniały dowcip, zalecać
książki, które chcą nam poodgryzać ręce!
-
Zamknij się Malfoy – wycedził Harry przez zęby.
Hagrid
był już naprawdę przygnębiony, a Harry bardzo chciał, żeby jego pierwsza lekcja
okazała się sukcesem.
-
No więc… - wybąkał Hagrid, który teraz całkowicie stracił wątek. – Więc… tego…
no… to teraz potrzebujemy magicznych stworzeń. Taak. No więc… to ja je zaraz
przyprowadzę. Chwileczkę…
I
odszedł w stronę lasu, a po chwili zniknął między drzewami. […]
-
Hipogryfy! – Zawołał uradowany, machając do nich ręką. – Piękne, co? […]. No
więc tak… Pierwsze, co powinniście wiedzieć o hipogryfach, to to, że są
strasznie honorowe. Łatwo je obrazić, to fakt. Nigdy nie obrażajcie hipogryfa,
bo może to być ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu. […]. Zawsze poczekajcie,
aż hipogryf zrobi pierwszy ruch – ciągnął Hagrid. – Z szacunkiem do nich,
rozumiecie? Idziecie do hipogryfa, grzecznie się kłaniacie i czekacie. Jak się
odkłoni, można go dotknąć. Jak się nie odkłoni, trzeba zwiewać, i to szybko, bo
te szpony są bardzo ostre. No dobra. Kto chce pierwszy?
Większość
klasy cofnęła się jeszcze dalej. Nawet Harry, Ron i Hermiona mieli złe
przeczucia. Hipogryfy potrząsały dziko głowami i wymachiwały potężnymi
skrzydłami; wyglądało na to, że bardzo nie lubią być uwiązane.
-
Nikt? – Zapytał Hagrid, patrząc na nich błagalnie.
-
Ja – powiedział Harry. […]
-
Jesteś prawdziwy gość, Harry! – Ryknął Hagrid. – No dobra… zobaczymy, jak sobie
dasz radę z Hardodziobem.
Odwiązał
łańcuch, odciągnął jednego hipogryfa od reszty stadka i zdjął mu skórzaną
obrożę. Wszyscy wstrzymali oddech. Malfoy zmrużył złośliwie oczy.
-
Teraz spokojnie, Harry – powiedział cicho Hagrid. – Popatrz mu w oczy i staraj
się nie mrugać…Hipogryfy nie mają zaufania do kogoś, kto za bardzo mruga…
Harry’emu
natychmiast napłynęły łzy do oczu, ale ich nie zamknął. Hardodziob odwrócił
swoją wielką głowę i patrzył na niego groźnie jednym pomarańczowym okiem.
-
Dobra Harry – powiedział Hagrid. – Dobra… a teraz się ukłoń…
Harry
nie miał wielkiej ochoty nadstawiać karku, ale zrobił jak mu powiedziano.
Ukłonił się krótko i podniósł głowę. Hipogryf wciąż patrzył na niego wyniośle.
Nie poruszał się.
-
Cholibka – mruknął Hagrid, jakby trochę zaniepokojony. – No… to się cofnij,
Harry… tylko spokojnie…
Ale
w tym momencie, ku zdumieniu Harry’ego, hipogryf nagle ugiął przed nim pokryte
łuską kolana. Trudno było wątpić, że to ukłon.
-
Dobra robota, Harry! – Pochwalił go Hagrid, zachwycony. – Dobra… teraz możesz
go dotknąć! Poklep go po dziobie, śmiało!
Czując,
że lepszą nagrodą za odwagę byłoby wycofanie się, Harry zbliżył się powoli do
hipogryfa i wyciągnął do niego rękę. Poklepał go kilka razy po dziobie, a
hipogryf przymknął leniwie oczy, jakby mu to sprawiło przyjemność.
Wszyscy
zaczęli klaskać. […]
-
No dobra, Harry – powiedział Hagrid. – Chyba pozwoli, żebyś go dosiadł!
***
-
Hagridzie! – Krzyknął Harry, waląc pięścią w drzwi. – Hagridzie, jesteś tam?
Usłyszeli
ciężkie kroki i po chwili drzwi otworzyły się z hukiem. Hagrid stał na progu;
oczy miał czerwone i zapuchnięte, a na skórzaną kamizelkę kapały obficie łzy.
-
Słyszeliście?! – Ryknął i objął Harry’ego za kark, wieszając się na nim całym
ciężarem.
Hagrid
był wzrostu przynajmniej dwóch normalnych ludzi, więc Harry jęknął, zachwiał
się i byłby upadł, gdyby Ron i Hermiona nie złapali Hagrida pod łokcie i
zaciągnęli, z pomocą Harry’ego, z powrotem do chaty. Dowlekli go do
najbliższego krzesła, na które się osunął, oparłszy łokcie na stole. Przez cały
czas trząsł się i szlochał, a policzki lśniły mu od łez, które nikły w jego
rozwichrzonej brodzie.
-
Hagridzie, o co chodzi? – Zapytała przerażona Hermiona.
Harry
dostrzegł jakiś urzędowy list leżący na stole.
-
Co to jest, Hagridzie?
Hagrid
załkał jeszcze gwałtowniej, ale podsunął list Harry’emu, który wziął go i
przeczytał na głos:
„Szanowny
Panie Hagridzie!
W
toku naszego dochodzenia w sprawie ataku hipogryfa na ucznia podczas
prowadzonej przez Pana lekcji, przyjęliśmy zapewnienie profesora Dumbledore’a,
że nie ponosi Pan odpowiedzialności za ten żałosny incydent. […] Musimy jednak
stwierdzić, że rzeczony hipogryf wzbudził nasz niepokój. Postanowiliśmy więc
rozpatrzyć oficjalną skargę, złożoną przez Pana Lucjusza Malfoya, powierzając
dalsze dochodzenie Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń. Przesłuchanie
odbędzie się 20 kwietnia i prosimy, aby stawił się Pan w tym dniu, razem z
rzeczonym hipogryfem, w biurze komisji w Londynie. Do tego czasu hipogryf
powinien zostać spętany i odizolowany.
Łączymy
wyrazy szacunku…”
Pod
spodem widniała lista nazwisk członków rady nadzorczej Hogwartu. […] Nagle z
kąta chaty dobiegł ich dziwny odgłos. Odwrócili się szybko i zobaczyli w kącie
hipogryfa, który rozszarpywał coś dziobem. Podłoga obryzgana była świeżą krwią.
-
Nie mogłem go zostawić spętanego na tym śniegu! – Ryknął Hagrid. –
Samiuteńkiego! W Boże Narodzenie!
Harry,
Ron i Hermiona spojrzeli po sobie. Wiedzieli już, czym dla Hagrida są
„niezwykłe stworzenia”; inni nazywali je po prostu „przerażającymi potworami”.
Z drugiej strony Hardodziob wyglądał całkiem niewinnie, w każdym razie w
porównaniu ze smokami i olbrzymimi trójgłowymi psami. Biorąc pod uwagę zwykłe
upodobania Hagrida, można go było nawet uznać za milutkie stworzenie.
-
Będziesz musiał przygotować sobie obronę, Hagridzie – powiedziała Hermiona,
siadając i kładąc dłoń na potężnym
przedramieniu olbrzyma. – Na pewno zdołasz im udowodnić, że Hardodziob
nie zrobi nikomu krzywdy.
-
Guzik ich to obchodzi! – Załkał Hagrid. – Ta piekielna komisja siedzi w
kieszeni Lucjusza Malfoya! Mają przed
nim pietra! A jak przegram, to Hardodziob…[…]
-
Posłuchaj Hagridzie. Nie możesz się poddawać. Hermiona ma rację, musisz się
dobrze przygotować. Możesz nas wezwać na świadków…
-
Na pewno czytałeś o przypadku pogryzienia przez hipogryfa – wtrąciła Hermiona.
– Kiedy go uwolniono od zarzutów. Znajdę ci to, Hagridzie, i sprawdzę, o co tam
dokładnie chodziło.
Hagrid
szlochał coraz głośniej. Harry i Hermiona spojrzeli znacząco na Rona.
-
Ee… może zaparzę herbaty? – Zapytał Ron.
Harry
zrobił wielkie oczy.
-
Moja mama zawsze parzy herbatę, gdy ktoś jest zdenerwowany – mruknął Ron,
wzruszając ramionami.
***
-
Jak przechodzę obok tych dementorów, to mnie aż trzęsie […]. Cholibka, jakbym
znowu był w Azkabanie…
Zamilkł
i zaczął siorbać herbatę. Harry, Ron i Hermiona wpatrywali się w niego z
napięciem. Po raz pierwszy wspomniał o swoim krótkim pobycie w Azkabanie.
-
To okropne miejsce, prawda? – Zagadnęła Hermiona.
-
Nie macie pojęcia – odpowiedział cicho Hagrid. – Nigdy przedtem nie byłem w
czymś takim. Myślałem, że już mi odbija. Wciąż mi to wszystko we łbie łomotało…
dzień, kiedy mnie wylali z Hogwartu… dzień, w którym umarł mój tata… dzień, w
którym musiałem oddać Norberta […]. Po jakimś czasie zapomina się, kim się
jest. Po prostu chce się zdechnąć. Myślałem tylko o jednym, żeby umrzeć we
śnie… Jak mnie wypuścili, to jakbym się na nowo narodził, wszystko wróciło,
mówię wam, to było najwspanialsze uczucie na świecie! A dementorzy wcale nie
byli z tego zadowoleni, że wychodzę.
-
Przecież okazało się, że jesteś niewinny! – Zawołała Hermiona.
Hagrid
prychnął.
-
Myślisz, że to ich obchodzi? Mają to gdzieś. Im zależy tylko na tym, żeby mieć
pod ręką parę setek ludzi, żeby wysysać z nich szczęście, ot co. W nosie mają,
czy jesteś winny, czy nie.
Zamilkł
na chwilę, wpatrując się w swoją herbatę. A potem powiedział cicho:
-
Tak Se myślałem… żeby puścić Hardodzioba… żeby gdzieś odleciał… ale jak
wytłumaczyć hipogryfowi, żeby gdzieś się ukrył? No i… tego… boję się złamać
prawo… - Spojrzał po nich i łzy znowu potoczyły mu się po policzkach. – Nie
chcę wrócić do Azkabanu. Nigdy.
***
-
Chciałbym z wami o czymś pogadać, chłopaki – rzekł Hagrid, siadając między nimi
i robiąc wyjątkowo poważną minę.
-
O czym? – Zapytał Harry.
- O Hermionie – odrzekł Hagrid.
-
A co z nią jest? – Zapytał Ron.
-
Nie jest dobrze, ot co. Od Bożego Narodzenia często tu przychodzi. Czuje się
taka samotna. Najpierw nie rozmawialiście z nią, bo mieliście w głowach tylko
Błyskawicę, potem dlatego, że jej kot…
-
… zjadł Parszywka! – wpadł mu w słowo Ron.
-
… dlatego, że jej kot zachował się, jak wszystkie koty – ciągnął Hagrid, nie
zwracając uwagi na złośliwą uwagę Rona. – Chlipała mi tu parę razy, no wiecie.
Jest w podłym nastroju. Jakby mnie kto zapytał, tobym powiedział, że chapnęła
za dużo i teraz nie może przełknąć. No wiecie, nawaliła sobie za dużo roboty. A
przy tym wszystkim, cholibka, znalazła czas, żeby mi pomóc z tym Hardodziobem…
Wynalazła mi naprawdę mocne kawałki… teraz to chyba ma szansę…
-
Hagridzie, my też powinniśmy ci pomóc… przepraszamy… - zaczął nieśmiało Harry.
-
Przecież wam nie wypominam! – Ryknął Hagrid. – Wiem, co macie na głowie,
chłopaki, widziałem jak trenowaliście quidditcha… dzień i noc… o każdej porze…
ale muszę wam powiedzieć… no… myślałem, że dla was dwóch przyjaźń więcej znaczy
niż miotły i szczury. To wszystko.
***
„Przegrałem apelacje. Egzekucja ma się odbyć o
zachodzie słońca. Nic nie możecie poradzić. Nie przychodźcie. Nie chcę,
żebyście na to patrzyli.
Hagrid”.
-
Musimy iść – powiedział natychmiast Harry. – Nie może tam sam siedzieć i czekać
na kata!
*
Trzymając
się blisko siebie, żeby nikt ich nie zobaczył, przeszli na palcach przez salę,
otworzyli dębowe drzwi i po kamiennych schodach zeszli na błonia. […]. Doszli
do chatki Hagrida i zapukali. Nie od razu otworzył, a kiedy to zrobił, stanął w
drzwiach, rozglądając się nieprzytomnie, blady i drżący.
-
To my – syknął Harry. – Mamy na sobie pelerynę-niewidkę. Wpuść nas, to ją
zdejmiemy.
-
Nie powinniście tu przychodzić! – Wyszeptał Hagrid, ale cofnął się, a oni
weszli do środka. Zamknął szybko drzwi, a Harry ściągnął pelerynę.
Hagrid
nie płakał i nie rzucił im się na szyję. Wyglądał jak człowiek, który nie
bardzo wie, gdzie jest i co ma zrobić. Beznadziejna rozpacz była chyba gorsza
od łez.
-
Chcecie herbatki? – Zapytał. Ręce mu się trzęsły, gdy sięgał po czajnik.
-
Gdzie jest Hardodziob, Hagridzie? – Zapytała nieśmiało Hermina.
-
Wy… wypuściłem go trochę – odrzekł Hagrid, rozlewając mleko na stół. –
Przywiązałem koło mojej grządki dyniowej. Pomyślałem, że powinien sobie
popatrzeć na drzewa… i nawdychać się świeżego powietrza… zanim…
Ręka
mu się zatrzęsła, że wypuścił dzban z mlekiem, który rozbił się na drobne
kawałki. […]
Hermiona
załkała krótko, a potem odwróciła się do nich, z trudem powstrzymując łzy.
-
Zostaniemy z tobą, Hagridzie…
***
-
Chyba nie powinienem tak się cieszyć po tym wszystkim, co stało się w nocy…[…]
Ale wiecie co?
-
Co? – Zapytali udając zdziwienie.
-
Dziobek! Nawiał im! Jest wolny! Świętowałem całą noc!
-
To cudownie! – Zawołała Hermiona, patrząc na Rona z wyrzutem, bo sprawiał
wrażenie, jakby zamierzał parsknąć śmiechem.
-
Taak… musiałem go źle uwiązać…
***
Hagrid
czekał na nich przed chatką, trzymając za obrożę swojego brytana Kła. U jego
stóp leżało kilkanaście otwartych drewnianych klatek, a Kieł skomlał i wyrywał
się, najwyraźniej pragnąc zapoznać się bliżej z ich zawartością. Kiedy
podeszli, usłyszeli jakiś dziwny grzechot, przerywany cichymi eksplozjami.
—
Dobry, dobry! — powitał ich Hagrid, uśmiechając się szeroko do Harry’ego, Rona
i Hermiony. — Lepij poczekajmy na Ślizgonów, tego by nie odżałowali... Sklątki
tylnowybuchowe!
—
Że co? — Zapytał Ron. Hagrid wskazał na skrzynki.
—
Ojej! — Wrzasnęła Lavender Brown, odskakując do tyłu.
„Ojej!”
było, według Harry’ego, zupełnie niezłym podsumowaniem sklątek
tylnowybuchowych. Wyglądały jak zdeformowane, pozbawione skorup homary,
okropnie blade i oślizgłe, z mnóstwem nóżek sterczących w dziwnych miejscach.
Głowy trudno było zlokalizować. Miały około sześciu cali długości, a w każdej
skrzynce było ich blisko setki. Łaziły po sobie i tłukły się na oślep o ścianki
skrzynek, z których buchał zapach zgniłych ryb. Co jakiś czas z jednego końca
sklątki strzelały iskry, rozlegało się głośne pyknięcie, a stworzonko
przelatywało do przodu o kilkanaście cali.
—
Dopiro co się wylęgły — oznajmił z dumą Hagrid — Więc będziecie mogli je sami
hodować! Możemy z tego zrobić taki mały projekcik!
— A niby po co mielibyśmy je hodować? — Zapytał
zimny głos.
Przybyli
Ślizgoni. Głos należał do Dracona Malfoya. Crabbe i Goyle zarechotali kpiąco.
Hagrid zdawał się mocno zaskoczony tym pytaniem.
—
No, co one robią? — Zapytał Malfoy. — Jaki jest z nich pożytek?
Hagrid
otworzył usta, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią. Trwało to kilka
sekund, po czym oświadczył szorstko — To będzie na następnej lekcji, Malfoy.
Dzisiaj będziemy je tylko skarmiać. Popróbujecie podawać im różne rzeczy... bo,
cholibka, ja ich jeszcze nigdy nie hodowałem, więc nie wim, co one żrą˛... mam
tu trochę mrówczych jajek... i żabich wątróbek... i trochę zdechłych
zaskrońców... no więc popróbujecie, co im będzie pasować.
—
Najpierw ropa, teraz to świństwo — mruknął Seamus.
Tylko
wielka sympatia do Hagrida skłoniła Harry’ego, Rona i Hermionę do wzięcia
garści oślizgłych żabich wątróbek i wrzucenia ich do skrzynki z
tylnowybuchowymi sklątkami. Harry’ego dręczyło podejrzenie, że jest to
całkowicie bezsensowne, bo przecież sklątki nie miały otworów gębowych.
—
Auu! — Wrzasnął Dean Thomas po dziesięciu minutach. — Trafiło mnie!
Hagrid
podskoczył ku niemu z przestraszoną miną.
—
Strzeliła we mnie! — powiedział ze złością Dean, pokazując Hagridowi oparzenie
na dłoni.
—
A... no tak, to się zdarza, kiedy się odrzucają— powiedział Hagrid, kiwając
głową.
—
Ojejku! — Krzyknęła znowu Lavender Brown. — Ojejku, Hagridzie, jednej coś
takiego wystaje!
—
Ach tak, niektórym wyrastają żądła! — Hagrid był tym wyraźnie zachwycony,
natomiast Lavender szybko wyciągnęła rękę ze skrzynki. — Tak mi się widzi, że
te z żądłami to samce... samiczki mają takie ssawki na brzuszkach... chyba do
wysysania krwi.
—
Teraz już rozumiem, dlaczego próbujemy je utrzymać przy życiu — powiedział
ironicznie Malfoy. — Kto by nie chciał mieć zwierzątek, które parzą, żądlą i gryzą?
—
Może i nie są śliczne, ale to nie znaczy, że są bezużyteczne — warknęła
Hermiona. — Smocza krew ma niezwykłą, magiczną moc, ale chyba nie chciałbyś
trzymać w domu smoka, prawda?
Harry
i Ron wyszczerzyli zęby do Hagrida, który uśmiechnął się do nich ukradkiem
spoza krzaczastej brody. Dobrze wiedzieli, że trzymanie w domu smoka było
marzeniem Hagrida — przed trzema laty nawet jednego miał, choć dość krótko, a
był to norweski smok kolczasty, którego nazwał Norbertem. Hagrid po prostu
kochał potworne stworzenia — im potworniejsze, tym bardziej.
***
—
Najwyższy czas! — zagrzmiał Hagrid, gdy otworzył drzwi i zobaczył, kto pukał. —
A już se myślałem, że wam z głowy wyleciało, gdzie mam chatę!
—
Byliśmy naprawdę okropnie zajęci, Hag... — zaczęła Hermiona, ale nagłe urwała,
patrząc na niego, jakby zapomniała języka w gębie.
Hagrid
miał na sobie swój najlepszy (i wyjątkowo okropny) garnitur, brązowy i
włochaty, a pod szyją krawat w żółto-pomarańczową kratkę. Nie to było jednak
najgorsze. Wszystko wskazywało na to, że próbował sobie przyczesać włosy,
używając do tego ogromnej ilości czegoś, co wyglądało jak smar do osi. Teraz
włosy opadały mu dwoma grubymi strąkami — być może próbował zapleść je sobie w
koński ogon, jak Bill, ale stwierdził, że ma ich za dużo. W ogóle to do niego
nie pasowało. Hermiona przez chwilę gapiła się na niego, a potem, najwyraźniej
postanowiwszy powstrzymać się od komentarza, wymamrotała: — Ee... a gdzie są
sklątki?
—
Na grządce z dyniami — odpowiedział uradowany Hagrid. — Robią się spore, mają
już chyba ze trzy stopy. Tylko że... no... zaczęły się nawzajem zabijać.
—
Och nie, naprawdę˛? — powiedziała Hermiona, rzucając karcące spojrzenie Ronowi,
który wytrzeszczał oczy na fryzurę Hagrida i już otwierał usta, aby coś na jej
temat powiedzieć.
—
Taak — westchnął ponuro Hagrid. — Ale już w porząsiu, zrobiłem im oddzielne
boksy. Wciąż mam ze dwadzieścia.
—
No... to świetnie — rzekł Ron.
Hagrid
nie zwrócił uwagi na jego ironiczny ton. […] Usiedli przy stole, a Hagrid
przygotowywał herbatę. Wkrótce pogrążyli się w rozmowie na temat Turnieju
Trójmagicznego. Hagrid pasjonował się nim tak samo, jak oni. […]
—
Pójdę z wami — powiedział Hagrid, odkładając swoją robótkę. — Poczekajcie
chwilkę.
Wstał,
podszedł do komody przy łóżku i zaczął w niej grzebać. Nie zwracali na to
większej uwagi, dopóki jakiś okropny zapach nie uderzył ich w nozdrza.
—
Hagridzie, co to takiego? — Zapytał Ron, zanosząc się kaszlem.
—
A co? — Hagrid odwrócił się do nich z wielką butlą w dłoni. — Nie podoba się
wam?
—
Czy to jakaś woda po goleniu? — Zapytała Hermiona nieco zduszonym głosem.
—
To... woda kolońska — mruknął Hagrid, zaczerwieniony po uszy. — Może trochę za
dużo chlusnąłem — burknął. — Zaraz to spłuczę, poczekajcie...
Wyszedł
z chatki i zobaczyli przez okno, jak myje się energicznie w beczce z wodą.
—
Woda kolońska? — Powtórzyła zdumiona Hermiona. — Hagrid?
—
A te jego włosy... i to ubranko... — dodał Harry półgłosem.
—
Patrzcie! — Powiedział Ron, wskazując przez okno.
Hagrid
właśnie się wyprostował i odwrócił. Jeśli przedtem był zarumieniony, to teraz
zrobił się czerwony jak piwonia. Ostrożnie podeszli do okna, uważając, żeby ich
nie zobaczył. Z powozu dopiero co wyszła madame Maxime, prowadząc swoich uczniów.
Najwyraźniej i oni wybierali się już na ucztę. Harry, Ron i Hermiona nie
słyszeli, co Hagrid mówi, ale widzieli, że rozmawia z madame Maxime, a minę ma
tak rozanieloną i oczy tak zamglone, jak przed trzema laty, kiedy hodował w
domu małego smoka Norberta.
—
Słuchajcie, on z nią idzie do zamku! — Powiedziała Hermiona oburzonym tonem. —
Myślałam, że na nas poczeka!
Hagrid,
nie obejrzawszy się nawet na swoją chatkę, kroczył już przez łąkę obok madame
Maxime. Jej uczniowie biegli za nimi truchtem, aby dotrzymać im kroku.
—
On się w niej buja! — Zawołał Ron z niedowierzaniem. — Jeśli skończy się tym,
że będą mieli dzieci, to ustanowią rekord świata... założę się, że najmniejsze
z ich dzieciątek będzie ważyło z tonę.
***
Odczekał,
aż wszyscy zajmą się swoimi sklątkami, po czym zwrócił się do Harry’ego bardzo
poważnym tonem.
—
A więc... tego... bierzesz udział. W turnieju. Jako reprezentant szkoły.
—
Jako jeden z reprezentantów — poprawił go Harry.
Czarne
jak żuki oczy Hagrida wpatrywały się w niego z głębokim niepokojem.
—
Masz pojęcie, kto cię w to wpakował, Harry?
—
A więc wierzysz, że to nie ja? — Harry z najwyższym trudem opanował falę
wdzięczności, która go zalała po słowach Hagrida.
—
No chyba — burknął Hagrid. — Powiedziałeś, że to nie ty, a ja ci wierzę...
Dumbledore też... i wszyscy.
—
Bardzo bym chciał wiedzieć, kto to zrobił — powiedział z goryczą Harry.
Spojrzeli
na błonia. Klasa rozeszła się po trawniku, każdy z najwyższym trudem prowadził
swoją sklątkę. Sklątki miały już ponad trzy stopy długości i wyjątkową siłę.
Nie były już nagie i bezbarwne, lecz okrywał je gruby, szarawy chitynowy
pancerz. Wyglądały jak skrzyżowanie wielkich skorpionów z wydłużonymi krabami,
ale wciąż nie miały głów i oczu. Zrobiły się bardzo silne i trudno było nad
nimi zapanować.
—
Ale mają radochę, co? — Powiedział uradowany Hagrid.
Harry
zrozumiał, że mówi o sklątkach, bo jego koledzy z pewnością nie sprawiali
takiego wrażenia. Co jakiś czas któraś ze sklątek eksplodowała z donośnym
hukiem, a siła odrzutu wyrzucała ją o kilka jardów do przodu, co powodowało, że
prowadząca ją na smyczy osoba lądowała na brzuchu i sunęła po trawie,
rozpaczliwie usiłując podnieść się na nogi.
—
No... bo ja wim, Harry — westchnął nagle Hagrid, patrząc na niego z niepokojem.
— Reprezentant szkoły... wygląda na to, że wszystko trafia się tobie, no nie?
Harry
nie odpowiedział. Tak, wszystko zawsze przytrafia się jemu...
***
—
Hagridzie! — Krzyknęła Hermiona, waląc pięścią w drzwi. — Hagridzie, dosyć
tego! Wiemy, że tam jesteś! Nikogo nie obchodzi, że twoja mama była olbrzymką!
Nie możesz pozwolić, żeby ta wstrętna Skeeter tobą pomiatała! Hagridzie, wyłaź,
zaczynasz już... - Drzwi otworzyły się. — No wresz... - Hermiona urwała nagle,
ponieważ znalazła się twarzą w twarz nie z Hagridem, ale z... Albusem
Dumbledore’em.
—
Dobry wieczór — przywitał ich uprzejmie, uśmiechając się lekko.
—
My... ee... chcieliśmy się zobaczyć z Hagridem — wyjąkała cicho Hermiona.
—
Domyśliłem się tego — rzekł Dumbledore z wesołym błyskiem w oczach. — Może
byście weszli do środka?
—
Och... mmm... oczywiście — bąknęła Hermiona.
Weszli
do chatki. Kieł natychmiast rzucił się na Harry’ego, szczekając radośnie i
usiłując wylizać mu uszy. Harry odsunął go i rozejrzał się po chatce. Hagrid
siedział przy stole, na którym stały dwa wielkie kubki herbaty. Wyglądał
żałośnie. Twarz miał całą w plamach, oczy zapuchnięte, a włosy rozczochrane
tak, że wyglądały jak kłąb splątanego drutu.
—
Cześć, Hagridzie — rzekł Harry.
Hagrid
spojrzał na niego.
—
He — mruknął ochrypłym głosem.
—
Chyba by się przydało więcej herbatki — powiedział Dumbledore, zamykając za
nimi drzwi i wyjmując różdżkę.
W
powietrzu pojawiła się nagle wirująca taca z dzbankiem, filiżankami i talerzem
ciasteczek. Dumbledore ściągnął ją różdżką na stół i gdy wszyscy usiedli,
zapytał: — Hagridzie, czy może słyszałeś, co wykrzykiwała panna Granger?
Hermiona
zaróżowiła się lekko, ale Dumbledore uśmiechnął się do niej i ciągnął dalej: —
Hermiona, Harry i Ron nadal pragną się z tobą przyjaźnić, sądząc po fakcie, że
właśnie próbowali wyłamać drzwi.
—
No pewnie! — Powiedział Harry, wpatrując się w Hagrida. — Przecież chyba nie
myślisz, że to, co ta krowa... przepraszam, panie profesorze — dodał szybko,
spojrzawszy na Dumbledore’a.
—
Miałem właśnie napad głuchoty i nie mam pojęcia, co powiedziałeś, Harry — rzekł
Dumbledore, kręcąc młynka kciukami i gapiąc się w sufit.
—
Rozumiem — powiedział nieśmiało Harry. — Chodzi mi o to, Hagridzie... że... jak
w ogóle mogłeś pomyśleć, że przejmiemy się tym, co ta... baba... napisała o
tobie?
Dwie
opasłe łzy wypłynęły z czarnych, błyszczących jak dwa żuki oczu Hagrida i
stoczyły się w jego zmierzwioną brodę.
—
Masz żywy dowód na to, co ci mówiłem, Hagridzie — rzekł Dumbledore, wciąż
wpatrując się w sufit. — Pokazałem ci listy od wielu rodziców, którzy pamiętają
cię z czasów, kiedy sami tu byli, a teraz piszą bez ogródek, że jeśli cię
wyrzucę, będą mieli na ten temat coś do powiedzenia...
—
Nie wszyscy — zachrypiał Hagrid. — Nie wszyscy chcą, żebym został.
—
Hagridzie, jeśli marzysz o światowej sławie, to obawiam się, że jeszcze długo
nie wyjdziesz z tej chałupki — powiedział Dumbledore, patrząc na niego surowo
sponad swoich okularów-połówek. — Nie minął tydzień, odkąd zostałem dyrektorem
tej szkoły, a już miałem przynajmniej jedną sowę ze skargą na sposób, w jaki tu
rządzę. I co miałem zrobić? Zabarykadować się w gabinecie i oświadczyć, że nie
będę z nikim rozmawiał?
—
Tak... ale pan nie jest półolbrzymem! — Załkał Hagrid.
—
Hagridzie, pomyśl, jakich ja mam krewnych! — Zawołał Harry. — Pomyśl o
Dursleyach!
—
Otóż to, otóż to! — Powiedział Dumbledore. — A mój własny brat, Aberforth,
został osądzony za ćwiczenie niestosownych zaklęć na kozie. Pisali o tym w
gazetach, ale czy Aberforth ukrył się gdzieś przed ludźmi? Nie! Chodził z
podniesioną głową i zajmował się swoimi sprawami jakby nigdy nic! […]
—
Hagridzie, wracaj do szkoły — powiedziała cicho Hermiona. — Prosimy cię, wróć,
naprawdę nam ciebie brak.
Hagrid
przełknął głośno. Łzy znowu potoczyły się po jego policzkach i zniknęły w
gąszczu brody. Dumbledore wstał.
—
Nie przyjmuję twojej rezygnacji, Hagridzie, i oczekuję, że w poniedziałek
wrócisz do swoich obowiązków — oświadczył. — O ósmej trzydzieści czekam na
ciebie przy stole w Wielkiej Sali, gdzie zjemy śniadanie. Żadnych wymówek.
Życzę wszystkim miłego wieczoru.
I
wyszedł, zatrzymując się tylko na chwilę, by podrapać Kła za uszami. Kiedy
drzwi zamknęły się za nim, Hagrid zaczął łkać, ukrywając twarz w dłoniach
wielkości pokryw od pojemników na śmieci. Hermiona poklepywała go wciąż po
ramieniu. W końcu opuścił dłonie, spojrzał na nich bardzo zaczerwienionymi
oczami i rzekł.
—
To jest gość, ten Dumbledore... to jest gość...
—
No jasne — powiedział Ron. — Czy mogę się poczęstować ciasteczkiem, Hagridzie?
—
Bardzo proszę — odpowiedział Hagrid, ocierając oczy wierzchem dłoni. — I ma
rację... wszyscy macie rację... byłem głupi... Mój tata to by się spalił ze
wstydu, że tak się zachowałem. — Pociekło więcej łez, ale otarł je, tym razem
nieco gwałtowniej, i dodał: — Cholibka, czy ja wam pokazywałem zdjęcie mojego
taty? Zobaczcie...
Wstał,
podszedł do komody, wysunął szufladę i wyjął z niej zdjęcie niskiego
czarodzieja o czarnych, ukrytych w zmarszczkach oczach, bardzo podobnych do
oczu Hagrida, siedzącego na ramieniu syna i uśmiechającego się promiennie.
Sądząc po jabłonce w tle, Hagrid musiał mieć z siedem lub osiem stóp wzrostu,
ale nie miał brody; jego twarz była młoda, pyzata i gładka — mógł mieć najwyżej
jedenaście lat.
—
To zdjęcie zrobiono zaraz po tym, jak dostałem się do Hogwartu — powiedział
ochrypłym, wilgotnym głosem. — Tatuś był ze mnie cholernie dumny; bał się, że
nigdy nie zostanę czarodziejem. Kapujecie, z powodu mojej mamy... no już dobra.
Oczywiście nigdy nie byłem za dobry w magii... ale przynajmniej nie widział,
jak mnie wywalono. Zmarło mu się, bidakowi, jak byłem w drugiej klasie. A jak
tatuś zmarł, to zajął się mną Dumbledore. Zrobił mnie gajowym. On ufa ludziom,
ot co. Daje im szansę. To go właśnie różni od innych dyrektorów. Cholibka, on
to przyjmie do Hogwartu każdego, jak tylko się skapuje, że ma talent. Wie, że
ludzie mogą być w porządku, nawet jeśli ich rodziny nie są... tego... no, za
bardzo szanowane. Ale są tacy, co tego nie rozumią. Są tacy, co zawsze będą się
czepiać, co zawsze będą udawać, że mają duże kości, zamiast wstać i powiedzieć:
Jestem tym, kim jestem i wcale się tego nie wstydzę. „Nigdy się nie wstydź”,
tak mi zawsze mówił tatuś, „Są tacy, co będą się ciebie czepiać, ale miej ich w
nosie, nie warto się nimi przejmować”. I miał rację. Byłem głupi jak but. Już
nie będę się nią przejmować, obiecuję wam. Duże kości... ja jej dam duże
kości...
Harry,
Ron i Hermiona popatrzyli po sobie ze strachem. Harry wolałby wyprowadzić na
spacer pięćdziesiąt sklątek, niż przyznać się Hagridowi, że podsłuchał jego
rozmowę z madame Maxime, ale Hagrid wciąż mówił i mówił, najwyraźniej
nieświadom, że powiedział coś dziwnego.
—
Wiesz co, Harry? — rzekł, podnosząc głowę znad fotografii swojego ojca, a oczy
mu zapłonęły. — Kiedy cię pirszy raz zobaczyłem, to mi trochę mnie
przypominałeś. Nie miałeś tatusia i mamusi, czułeś się, jakbyś nie pasował do
Hogwartu, pamiętasz? W ogóle nie byłeś pewny, czy dasz sobie radę... A teraz...
cholibka, Harry, jesteś reprezentantem szkoły! - Przyglądał się przez chwilę
Harry’emu, po czym powiedział z wielką powagą.
— Wiesz, co mi sprawi największą radochę,
Harry? Jak zwyciężysz. Niech skonam. I tak se myślę: niech wszyscy zobaczą, że
nie trzeba być czystej krwi, żeby być najlepszym. Nie musisz się wstydzić, że
jesteś tym, kim jesteś. Niech zobaczą, że Dumbledore to równy gość, że ma racje,
przyjmując każdego, kto potrafi czarować. A jak sobie radzisz z tym jajem,
Harry?
—
Znakomicie — odpowiedział Harry. — Naprawdę˛ znakomicie.
Na
wymęczonej twarzy Hagrida pojawił się szeroki, nieco łzawy uśmiech.
—
Mój chłopak! Pokaż im, Harry, pokaż im. Pobij ich wszystkich.
***
—
Wszystko gra, Harry? — mruknął, odchodząc na bok, podczas gdy reszta klasy
zgromadziła się wokół źrebiątek.
—
Tak — mruknął Harry.
—
Tylko nerwy, nie?
—
Trochę.
—
Harry — rzekł Hagrid, klepiąc go olbrzymią dłonią po ramieniu, tak że pod
Harrym ugięły się kolana. — Trochę miałem pietra, jak cię zobaczyłem przed tym
rogogonem, ale teraz już wim, że za co się nie złapiesz, to dasz radę. W ogóle
się o to nie martwię. Dasz radę i tyle. Roztrzaskałeś już tę łamigłówkę?
Harry
kiwnął głową, ale kiedy to zrobił, natychmiast poczuł przemożną chęć wyznania
Hagridowi, że nie ma zielonego pojęcia, jak przeżyć godzinę na dnie jeziora.
Spojrzał na niego badawczo: może czasami zanurza się w jeziorze w poszukiwaniu
jakichś wodnych potworów? Bo na ziemi potrafi złowić wszystkie...
—
Wygrasz, tyle ci powim — zagrzmiał Hagrid, klepiąc go znowu po ramieniu, a
Harry poczuł, że zapada się na kilka cali w błotnistą ziemię. — Ja to wim. Ja
to czuje. Wygrasz, Harry, ja ci to mówię.
Harry
po prostu nie mógł pozbawić Hagrida tego radosnego, ufnego uśmiechu.
Odwzajemnił ten uśmiech z pewnym trudem i udając, że bardzo go ciekawią młode
jednorożce, odszedł, by wraz z innymi poklepać je po złotych grzbietach.
***
Jedyną
osobą poza Ronem i Hermioną, z którą Harry miał ochotę rozmawiać, był Hagrid.
Ponieważ teraz nie było już nauczyciela obrony przed czarną magią, te lekcje
mieli wolne. W pewne czwartkowe popołudnie poszli więc odwiedzić Hagrida w jego
chatce. Był piękny, słoneczny dzień. Kiedy podeszli, Kieł wyskoczył przez
otwarte drzwi, witając ich radosnym szczekaniem i machając ogonem.
—
Kto tam? — Rozległ się głos Hagrida, który wnet stanął w drzwiach. — Harry! -
Wyszedł im na spotkanie, przyciągnął Harry’ego do siebie, przytulił, potargał
mu pieszczotliwie włosy i powiedział: — Dobrze cię znowu widzieć, chłopie.
Dobrze cię widzieć.
Kiedy
weszli do chatki, zobaczyli na stole dwa kubki wielkości cebrzyków.
—
Piliśmy sobie herbatkę z Olimpią— wyjaśnił Hagrid. — Dopiro co wyszła.
—
Kto? — zapytał Ron.
—
Madame Maxime, a niby kto?
—
To co, pogodziliście się?
—
Nie wim, o czym mówisz — mruknął Hagrid, wyjmując więcej kubków z kredensu.
Zrobił
herbatę, podał im talerz zakalcowatych ciasteczek, odchylił się do tyłu w
krześle i przyjrzał się uważnie Harry’emu swoimi czarnymi jak żuki oczami.
—
Wszystko gra, Harry?
—
Jasne.
—
Oj, chyba nie bardzo. Oj, nie. Ale wyjdziesz z tego.
Harry
nic nie odpowiedział.
—
Ja wiedziałem, że on wróci — powiedział Hagrid, a oni spojrzeli na niego,
zaskoczeni. — Wiedziałem to od lat, Harry. Wiedziałem, że gdzieś się kryje,
wyczekując na swoją chwilę. No i się doczekał, a my musimy sobie z tym
poradzić. Będziemy walczyć. Może uda się go powstrzymać, zanim odzyska dawną
moc. Taki jest przynajmniej plan Dumbledore’a. To jest gość, ten Dumbledore,
nie? Póki jest z nami, nie ma co pękać - uniósł swoje krzaczaste brwi, widząc,
że nie bardzo ich przekonał. — Nie ma co siedzieć i się zamartwiać. Co ma być,
to będzie, a jak będzie, to jakoś sobie damy z tym radę. Dumbledore powiedział
mi, czego dokonałeś, Harry - westchnął, wypiął pierś i utkwił wzrok w Harrym. —
Cholibka, twój tata nie mógłby sobie lepij poradzić z tym wszystkim. Chyba
lepij już nie mogłem cię pochwalić, co, Harry?
Harry uśmiechnął się˛ do niego. Był to jego
pierwszy uśmiech od wielu dni.
—
Czego chciał od ciebie Dumbledore? — zapytał. — Tamtej nocy wysłał McGonagall,
żeby sprowadziła do niego ciebie i madame Maxime.
—
Dostałem pewna˛ robótkę na lato. Ale to tajemnica. Nie wolno mi o tym gadać,
nawet z wami. Olimpia... dla was... madame Maxime... pewnie mi pomoże. Chyba ją
namówiłem.
—
To ma coś wspólnego z Voldemortem?
Hagrid
wzdrygnął się na dźwięk tego imienia.
—
Może i tak — mruknął wymijająco. — No dobra, kto chce ze mną pójść i popatrzyć
sobie na ostatnią sklątkę? Żartowałem, żartowałem! — dodał pospiesznie, widząc
ich miny.
***
Para
pustych, białych, błyszczących oczu stawała się coraz większa w mroku, a chwilę
później także smocza morda, kark i kościste, czarne ciało: uskrzydlony koń
wynurzył się z ciemności. Przez parę sekund przyglądał się klasie, potrząsając
długim, czarnym ogonem, a potem pochylił głowę i zaczął szarpać swoimi ostrymi
kłami ciało martwej krowy.
W
Harrym przewaliła się wielka fala ulgi. Miał wreszcie dowód, że nie wymyślił
sobie tych stworzeń, że były prawdziwe. Hagrid wiedział o nich również.
Spojrzał gorliwie na Rona, ale ten wciąż gapił się wokoło drzew, a po paru
sekundach wyszeptał.
-
Dlaczego Hagrid nie zawoła jeszcze raz?
Większość
z reszty klasy miało wyraz takiego samego zmieszania i nerwowego oczekiwania
jak Ron, gapiąc się wciąż dookoła, mimo że koń stał o stopę od nich. Były tylko
dwie inne osoby, które zdawały się go widzieć: tyczkowaty Ślizgon stojący zaraz
za Goylem oglądał jedzącego konia z wyrazem dużego wstrętu na twarzy i Neville
którego oczy śledziły ruch długiego, czarnego ogona.
-
Och, idzie następny - dumnie oznajmił Hagrid, gdy drugi czarny koń wyłonił się
spoza ciemnych drzew, składając swoje skrzydła bliżej ciała i pochylając głowę
by pożreć mięso - Tera... Niech podnisie renke ten, kto je widzi.
Harry,
ogromnie zadowolony z poczucia, że wreszcie zaczyna rozumieć tajemnicę tych
koni, podniósł rękę. Hagrid go zauważył.
-
Ta... Ta... Wiedziałem, że ty bendzisz w stanie Harry - powiedział poważnie - I
ty Neville, hę? I...
-
Przepraszam - zapytał Malfoy szyderczym głosem - ale co dokładnie powinniśmy
zobaczyć?
By
odpowiedzieć, Hagrid wskazał na martwą, rozszarpaną krowę na ziemi. Cała klasa
patrzyła się na nią przez parę sekund, a potem kilkanaście osób zaczęło ciężko
dyszeć, Parvati skomlała. Harry rozumiał dlaczego: samodzielnie obdzierające
się z kości kawałki mięsa i znikające w rzadkim powietrzu musiały faktycznie
wyglądać bardzo dziwacznie.
-
Co takiego to powoduje? - zapytała Parvati przerażonym głosem, cofając się do
najbliższego drzewa - Co lub kto to pożera?
-
Testrale - dumnie oznajmił Hagrid, a Hermiona wydała z siebie ciche
"och" zrozumienia, zza pleców Harry'ego. - Hogwart ma ich całe
stado... OK. Kto zna...
-
Ale one są bardzo, bardzo pechowe - wtrąciła Parvati patrząc zaniepokojona. -
Przypuszcza się, że ludziom którzy je widzieli, przynoszą wszystkiego rodzaju
najstraszliwsze nieszczęścia. Profesor Trelawney mówiła mi kiedyś...
-
Nie, nie, nie - zaoponował Hagrid cmokając. - To tylko przesądy, nic więcej,
one ni są pechowe, som całkiem mondre i pożyteczne. Oczywiście nie majom tu
zbyt wiele pracy, bo służom głównie tylko do szkolnych powozów, no chyba że
Dumbledore wybiera się w dłuższom podróż i ni chce być widocznym… a oto i
kolejna parka, paczcie.
Kolejne
dwa konie wyłoniły się cichutko spoza drzew, jeden z nich minął Parvati bardzo
blisko, ta zadrżała i przycisnęła do drzewa jeszcze bliżej, mówiąc:
-
Myślę, że coś poczułam, że to jest blisko mnie!
-
Nie martw się. On cie nie skrzywdzi – odrzekł Hagrid cierpliwie – Dobra… tera…
kto mi może powidzić dlaczego niektórzy z waz mogom je zobaczyć, a niektórzy
nie?
Hermiona
podniosła rękę.
-
No dalej – powiedział radośnie Hagrid.
-
Jedynymi ludźmi, którzy mogą zobaczyć Testrala, są ludzie, którzy widzieli
śmierć.
-
Dokładnie tak! – uroczyście rzekł Hagrid – Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
***
-
Cześć Hagrid! – odezwał się kiedy już przecisnął się przez stłoczone stoliki i
przyciągnął do siebie krzesło.
Hagrid
podskoczył i spojrzał w dół na Harry’ego, jakby go prawie nie rozpoznał. Harry
spostrzegł, że ma na twarzy dwie nowe rany i kilka nowych siniaków.
-
A, to ty, Harry – przywitał go Hagrid. – W porząsiu?
-
Tak, dzięki – skłamał Harry, ale czuł, że nie ma za bardzo na co narzekać przy
tym zmaltretowanym i żałośnie wyglądającym Hagridzie. – Ee… dobrze się czujesz?
-
Ja? – Spytał Hagrid. – A tak, super, Harry, super.
Zajrzał
do środka swojego cynowego kufla, który był rozmiaru dużego wiaderka i
westchnął.
Harry
nie wiedział, co mu powiedzieć. Przez chwilę siedzieli obok siebie w ciszy.
Nagle Hagrid powiedział: - Jadziem na tym samym wózku, nie, ‘Arry?
-
Eee.. – odparł Harry.
-
No… rzekłem to wcześniej… – Hagrid pokiwał z mądrością. – I obaj siroty… Nu…
obaj siroty.
Wziął
potężny łyk ze swego kufla.
-
To jest różnica jak ma się rodzinkę w porząsiu – mówił dalej. – Mój tatko był w
porząsiu. Twoja mama i twój tatko byli w porząsiu. Gdyby żyli, życie byłoby
inne, co?
-
Tak… tak sądzę. – przytaknął ostrożnie Harry. Hagrid wydawał się być w bardzo
dziwnym nastroju.
-
Rodzina – stwierdził ponuro Hagrid. – Co byś nie powiedział, krew jest ważna…–
I otarł z oka strużkę krwi.
-
Hagridzie – spytał Harry nie mogąc się powstrzymać. – Skąd bierzesz te
wszystkie rany?
-
Eh? – przestraszył się Hagrid – Jakie rany?
-
Wszystkie te! – Harry wskazał na twarz Hagrida.
-
A… te to tylko zwykłe siniaki i zadrapania, Harry – odparł lekceważąco Hagrid.
– Mam ciężką pracę. – Opróżnił swój kufel, odłożył go na stół i wstał. - Do
zobaczenia Harry… trzymaj się.
***
-
Hagridzie – powiedziała szeptem, który był ledwie słyszalny ponad dźwiękami
wydawanymi przez śpiącą istotę. – Kto to jest?
Dla
Harry’ego to pytanie zabrzmiało dziwnie… Sam miał zamiar spytać – Co to jest?
-
Hagridzie, powiedziałeś nam… – odezwała się Hermiona, a jej różdżka trzęsła się
teraz w jej ręku. – Powiedziałeś nam, że żaden z nich nie chciał przyjść!
Harry
popatrzył na nią, przeniósł wzrok na Hagrida i kiedy dotarło do niego
zrozumienie, spojrzał z powrotem na nasyp z lekkim westchnieniem przerażenia.
Wielka
fałda ziemi, na której on, Hermiona i Hagrid mogliby z łatwością stanąć
poruszała się powoli w górę i w dół w rytmie głębokiego, pełnego chrząknięć
oddechu. To wcale nie była fałda. To były zakrzywione plecy czegoś, co
najwyraźniej było…
-
No… tego… ni, on ni chciał przyjść – powiedział załamany Hagrid – Ale ja
musiałem go tu przyprowadzić, Hermiono, musiałem!
-
Ale dlaczego? – Spytała Hermiona, której głos brzmiał tak, jakby miała się
rozpłakać. – Dlaczego… co… och, Hagridzie!
-
Wiedziałem, że jeśli tylko przyprowadzę go z powrotem – Hagrid sam też był
bliski łez. – I … i nauczę go trochę manier… to będę mógł zabrać go do ludzi i
pokazać wszyskim, że jest nieszkodliwy!
-
Nieszkodliwy! – Odezwała się Hermiona przenikliwym głosem, a Hagrid zaczął
uciszająco machać gorączkowo rękami, jako że wielka istota przed nimi
chrząknęła głośno i poruszyła się we śnie. – Przez cały ten czas cię krzywdził,
prawda? To stąd miałeś te wszystkie zranienia!
-
On nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły! – Zapewniał gorliwie Hagrid. – I już
jest coraz lepszy, już nawet tak bardzo nie walczy…
-
Więc to dlatego dotarcie do domu zajęło ci aż dwa miesiące! – Powiedziała
gorączkowo Hermiona. – Och Hagridzie, dlaczego przyprowadziłeś go ze sobą,
skoro nie chciał iść? Czy nie byłby bardziej szczęśliwy z innymi takimi jak on?
-
Oni wszyscy nim pomiatali, Hermiono, bo jest taki mały! – Sprzeciwił się
Hagrid.
-
Mały? – Spytała Hermiona. – Mały??
-
Hermiono, nie mogłem go zostawić – powiedział Hagrid, a po jego poranionej
twarzy na brodę popłynęły łzy. – Widzisz… on jest moim bratem!
Hermiona
po prostu wlepiła w niego wzrok z otwartymi ustami.
-
Hagridzie, kiedy mówisz „brat” – odezwał się wolno Harry – to masz na myśli…?
-
No… przyrodni brat – poprawił się Hagrid. – Wygląda na to, że moja matka zeszła
się z innym olbrzymem, kiedy zostawiła mojego tatę i poszła i miała Grawpa…
-
Grawpa? – Spytał Harry.
-
Ta… no tak to brzmi jak wymawia swoje imię – powiedział zaniepokojony Hagrid. –
On nie mówi wiele po angielsku… Próbowałem go uczyć… w każdym razie, wygląda na
to, że wcale nie lubiła go bardziej niż mnie. Widzicie, z olbrzymkami tak to
jest, że liczy się rodzenie dobrych, wielkich dzieci, a on zawsze był trochę z
tyłu jak na olbrzyma… jeno szesnaście stóp…
-
Och tak, malutki! – Odezwała się Hermiona, a w jej głosie rozbrzmiewał
histeryczny sarkazm. – Absolutnie tyciusieńki!
-
Był pomiatany przez nich wszystkich… po prostu ni mogłem go tak zostawić…
-
Czy Madame Maxime chciała zabrać go ze sobą? – Spytał Harry.
-
Ona… no tego, ona rozumiała jakie to dla mni ważne – powiedział Hagrid
wykręcając swoje wielkie dłonie. – A… ale muszę przyznać, że po jakimś czasie
truchę się nim zmęczyła… więc się rozdzieliliśmy w drodze powrotnej do domu…
Ale obicała nie mówić nikomu…
-
Jak na niebiosa udało ci się go tu sprowadzić niezauważenie? – Spytał Harry.
-
No tego… widzicie, to dlatego zajęło to tyle czasu – odparł Hagrid. – Mogli my
jeno podróżować nocą i przez dzikie tereny i takie tam. Jasne, że on całkiem
nieźle kryje się na ziemi kiedy tego chce, ale on ciągle chciał wracać.
-
Och Hagridzie, dlaczego na niebiosa nie puściłeś go! – Spytała Hermiona
opadając na wyrwane drzewo i kryjąc twarz w dłoniach. – Co ty sobie w ogóle
wyobrażasz zrobić z brutalnym olbrzymem, który nawet nie chce tu być!
-
No, tentego… słuchaj, „brutalny” to trochę za ciężkie słowo – zaoponował
Hagrid, nadal z poruszeniem wykręcając dłonie. – Przyznaję, że machnął mi może
parę razy, kiedy był w kiepskim nastroju, ale już jest lepiej, o wiele lepiej,
łatwo się uspokaja.
-
Więc po co są te liny w takim razie? – Zapytał Harry.
Właśnie
zauważył liny grube jak młode drzewka, rozciągające się od pni największych
pobliskich drzew do miejsca, gdzie na ziemi leżał skulony Grawp, obrócony
plecami do nich.
-
Musisz go trzymać uwiązanego? – Spytała słabo Hermiona.
-
No… ta… – odpowiedział zaniepokojony Hagrid. – Widzicie… to jest tak jak
mówiłem… on tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły.
Harry
zrozumiał teraz skąd się wziął ten podejrzany brak żadnych innych żyjących
stworzeń w tej części lasu.
-
Więc co chcesz, żebyśmy Harry, Ron i ja zrobili? – Spytała Hermiona z
zalęknieniem.
-
Żebyście się nim zajęli – odpowiedział skrzecząco Hagrid. – Kiedy ja odejdę.
Harry
i Hermiona wymienili pełne bólu spojrzenia. Harry z przykrością zdał sobie
sprawę, że już obiecał Hagridowi zrobić wszystko, o cokolwiek poprosi.
-
A… a co dokładnie ma w to wchodzić? – Spytała Hermiona.
-
Nie chodzi o jedzenie ani nic w tym stylu! – Zapewnił gorliwie Hagrid. – On sam
se może zadbać o to bez problemu. Ptaki i jelenie i takie tam… nie, on
potrzebuje towarzystwa. Tak żebym wiedział, że ktoś się nim opiekuje, że ktoś
próbuje go… no trochę uczyć, wicie…
Harry
nie odezwał się słowem, ale odwrócił się z powrotem, by popatrzeć na olbrzymią
postać pogrążoną we śnie na ziemi przed nimi. W przeciwieństwie do Hagrida,
który wyglądał po prostu na przerośniętego człowieka, Grawp wyglądał na dziwnie
zniekształconego. To, co Harry wziął za ogromny, porośnięty mchem głaz po lewej
stronie wielkiej fałdy ziemi, teraz rozpoznał jako głowę Grawpa. Była o wiele
większa proporcjonalnie do ciała, niż głowa człowieka, niemal idealnie okrągła
i pokryta mocno kręconymi, rosnącymi blisko siebie włosami w kolorze paproci.
Krawędź jednego, wielkiego, mięsistego ucha widoczna była na czubku głowy,
która wyrastała raczej jak w przypadku wuja Vernona prosto z barków, albo z
bardzo niewielką, albo w ogóle pozbawiona szyi. Plecy, kryjące się pod czymś,
co wyglądało jak brudny, brązowawy kaftan zrobiony ze zszytych ze sobą kawałków
zwierzęcych skór, były bardzo szerokie. I kiedy Grawp spał, zdawały się lekko
napinać na nierównych bliznach na skórze. Wielkie nogi skulone były pod ciałem.
Harry mógł dostrzec podeszwy potężnych, brudnych, bosych stóp, wielkich jak
młoty kowalskie, spoczywające jedna na drugiej na ziemistym podłożu Lasu.
-
Chcesz żebyśmy go uczyli – odezwał się Harry głuchym głosem. Teraz rozumiał, co
znaczyło ostrzeżenie Firenzo. Jego próby nie skutkują. Lepiej by zrobił, gdyby
sobie odpuścił. Oczywiście inne stworzenia żyjące w lesie musiały słyszeć o
bezowocnych próbach Hagrida nauczenia Grawpa angielskiego.
-
Ta… nawet jeśli po prostu z nim pogaworzycie – odparł z nadzieją Hagrid. – Bo
tak se myślę, że jeśli pogada z ludźmi, to lepiej zrozumie, że wszyscy go
lubimy i że chcemy by został.
Harry
spojrzał na Hermionę, która popatrzyła na niego przez palce na swej twarzy.
-
Coś zdaje się, że wolałabyś już Norberta, co? – spytał, a ona zaśmiała się
drżącym głosem.
-
Więc zrobicie to? – zapytał Hagrid, który zdaje się nie chwycił tego, co
powiedział właśnie Harry.
-
My… – odparł Harry, już związany obietnicą. – Spróbujemy, Hagridzie.
-
Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Harry – powiedział Hagrid uśmiechając się
bardzo łzawo i przykładając znów chustkę do twarzy.
***
-
W porząsiu, Harry – uśmiechnął się szeroko, gdy Harry podszedł do ogrodzenia. –
Wejdź, wejdź, strzelimy po kubku soku z mlecza…
-
Jak leci? – Zapytał Hagrid, gdy już usiedli przy drewnianym stole, każdy z
kubkiem zmrożonego soku. – Wszystko… eee… w porząsiu, co?
Harry
z wyrazu twarzy Hagrida wiedział, że nie ma on na myśli fizycznego stanu
zdrowia.
-
Nic mi nie jest – odparł szybko, bo nie mógłby znieść rozmowy o tym, co – jak
wiedział – chodziło po głowie Hagridowi. – No, to gdzie byłeś?
-
Ukrywałem się w górach – odpowiedział Hagrid. – W grocie, jak Syriusz, kiedy… –
Hagrid urwał, chrząkając głośno, spojrzał na Harry’ego i pociągnął solidny łyk
soku. – No i… wróciłem – dokończył niepewnie.
-
Wyglądasz… wyglądasz lepiej – odezwał się Harry, który był zdecydowany odejść w
rozmowie od Syriusza.
-
Że co? – spytał Hagrid, unosząc potężną rękę i dotykając twarzy. – A… a tak.
No, Grawpy teraz się zachowuje o wiele lepiej, o wiele. Wydawał się zadowolony,
kiedy przyszłem, prawdę mówiąc. To jest dobry chłopak, serio… Już żem myślał,
żeby mu znaleźć jakąś dziewczynę…
Normalnie
Harry natychmiast spróbowałby wybić Hagridowi ten pomysł z głowy. Wizja drugiego
olbrzyma, zamieszkującego w lesie, może nawet dzikszego i bardziej gwałtownego
niż Grawp, była zdecydowanie przerażająca, ale Harry jakoś nie mógł zebrać
energii potrzebnej do sporu. Poczuł ochotę, żeby znowu znaleźć się w samotności
i zdecydowany przyspieszyć swoje wyjście, przełknął kilka potężnych łyków
swojego soku, opróżniając kubek do połowy.
-
Tera wszyscy już wiedzom, że mówiłeś prawdę, Harry – łagodnie i nieoczekiwanie
odezwał się Hagrid. Uważnie przyglądał się Harry’emu. – Bedzie lepiej, nie?
Harry
wzruszył ramionami.
-
Słuchaj… – Hagrid pochylił się ku niemu poprzez stół. – Znałem Syriusza dłużej
niż ty… Zginął we walce i to był sposób, w jaki lubiałby odejść…
-
On w ogóle nie chciał odejść! – Warknął Harry ze złością.
Hagrid
pochylił swoją wielką rozczochraną głowę…
-
Nie, nie myślem, żeby chciał… – powiedział cicho. – Ale serio, Harry… on nie
był taki, żeby siedział w domu i pozwalał innym ludziom za siebie walczyć. Nie
mógłby ze sobą żyć, gdyby nie poszedł pomóc…
Harry
zerwał się.
-
Muszę iść i odwiedzić Rona i Hermionę w skrzydle szpitalnym – powiedział
mechanicznie.
-
Och… – Hagrid wyglądał na raczej zmartwionego. – Och, to w porząsiu, Harry…
Uważaj na siebie i wpadaj, jak będziesz miał chwilkę…
-
Taaa, dobrze...
Harry
popędził do drzwi tak szybko, jak mógł i otworzył je.
***
-
Hagridzie! Otwórz, chcemy z tobą pogadać!
Odpowiedziało
mu milczenie.
-
Jak nie otworzysz, to wywalimy drzwi! – Krzyknął Harry, wyjmując różdżkę.
-
Harry! – Oburzyła się Hermiona. – Przecież nie może…
-
Właśnie, że mogę! Odsuńcie się…
Ale
zanim skończył, drzwi, jak przewidywał, rozwarły się z hukiem i stanął w nich
Hagrid, łypiąc na nich z góry i wyglądając, mimo kwiecistego fartucha, dość
groźnie.
-
Jestem nauczycielem! – Ryknął. – Nauczycielem, Potter! Jak śmiesz grozić, że
wywalisz mi drzwi?!
-
Przepraszam, panie profesorze – powiedział Harry, wymawiając z naciskiem dwa
ostatnie słowa, po czym schował różdżkę za pazuchę.
Hagrid
wytrzeszczył oczy.
-
Od kiedy to mówisz do mnie „panie profesorze”?
-
A od kiedy mówisz do mnie „Potter”?
-
Och, bardzo sprytne – warknął Hagrid. – Bardzo zabawne. Przechytrzyłeś mnie, no
nie? No dobra, właźcie, wy niewdzięczne, małe…
Mamrocząc
coś pod nosem, cofnął się, żeby ich wpuścić. Hermiona, która wyglądała na
trochę wystraszoną, wsunęła się za Harrym.
-
No i co? – Burknął Hagrid, gdy Harry, Ron i Hermiona usiedli przy jego wielkim
stole. Kieł natychmiast złożył łeb na kolanach Harry’ego, śliniąc mu całą
szatę. – O co chodzi? Zrobiło się wam żal? Uznaliście, że siedzę tu sam jak
kołek i w ogóle?
-
Nie – powiedział Harry. – Chcieliśmy się z tobą zobaczyć.
-
Stęskniliśmy się za tobą! – Pisnęła Hermiona drżącym głosem.
-
Stęsknili! – Prychnął Hagrid. – Akurat.
Podszedł
ciężkim krokiem do wielkiego, mosiężnego czajnika i nasypał do wrzątku herbaty,
przez cały czas mrucząc coś pod nosem. Wreszcie postawił przed nimi z hukiem
trzy kubki wielkości cebrzyków, pełne mahoniowo brązowej herbaty i talerz
swoich twardych ciasteczek z rodzynkami. Harry był tak głodny, że choć dobrze
znał wypieki Hagrida, natychmiast wziął jedno ciasteczko.
-
Hagridzie – zaczęła nieśmiało Hermina, kiedy już usiadł z nimi przy stole i
zaczął obierać ziemniaki z taką zajadłością, jakby każda bulwa wyrządziła mu
wielką przykrość. – Naprawdę chcieliśmy dalej chodzić na opiekę nad magicznymi
stworzeniami.
Hagrid
znowu głośno prychnął. Harry pomyślał, że może naprawdę jakieś licha obsiadły
ziemniaki i, w głębi duszy rad był, że nie zostaną na obiedzie.
-
Tak, chcieliśmy! – Ciągnęła Hermiona. – Tylko że żadne z nas nie mogło już nic
więcej zmieścić w rozkładzie zajęć!
-
Taaa. Dobra.
Rozległ
się jakiś dziwny chlupot i wszyscy się rozejrzeli. Hermiona pisnęła, a Ron
zerwał się i obiegł stół, byle tylko znaleźć się dalej od wielkiej beczki
stojącej w kącie, którą dopiero teraz zauważyli. Była pełna czegoś, co
przypominało olbrzymie larwy, wijące się, oślizgłe i białe.
-
Co to jest, Hagridzie? – Zapytał Harry, starając się by jego głos wyrażał
zainteresowanie, a nie obrzydzenie, ale ciasteczko jednak odłożył.
-
A, to tylko duże larwy – odrzekł Hagrid.
-
I co z nich wyrasta? – Zapytał z niepokojem Ron.
-
Nic z nich nie wyrasta. Trzymam je, żeby karmić Aragoga.
I
nagle zalał się łzami.
-
Hagridzie! – Krzyknęła Hermiona, zerwała się, obiegła stół z drugiej strony,
żeby uniknąć zbliżenia się do beczki z larwami, i położyła rękę na jego
rozdygotanym ramieniu.
-
To… to on… - zaszlochał Hagrid, ocierając sobie twarz fartuchem. – To… Aragog…
Chyba już zdycha… Zachorował latem i nic mu się nie poprawia… Nie wiem, co
zrobię, jak on… jak on… Tak długo jesteśmy razem…
Hermiona
poklepała go po ramieniu, ale widać było, że jest w szoku. Harry wiedział, co
ona czuje. Widział już, jak Hagrid dawał w prezencie pluszowego misia małemu smokowi,
jak śpiewał kołysanki olbrzymim skorpionom z ssawkami i żądłami, jak próbował
udobruchać swojego przyrodniego brata, dzikiego olbrzyma, ale to była chyba
jego najtrudniejsza do zrozumienia miłość: gigantyczny mówiący pająk, Aragog,
który mieszkał w Zakazanym Lesie i przed którym cztery lata temu on i Ron ledwo
uszli z życiem.
-
Czy… czy coś możemy zrobić? – Zapytała Hermiona, nie zwracając uwagi na miny
Rona i jego rozpaczliwe potrząsanie głową.
-
Chyba nic, Hermiono – odrzekł zdławionym głosem Hagrid, starając się
powstrzymać potok łez. – Bo widzisz, reszta jego plemienia… rodzina Aragoga…
jakoś dziwnie się zachowują, odkąd on choruje… są trochę niespokojni…
-
Taak, chyba ich trochę poznaliśmy od tej strony – mruknął cicho Ron.
-
… więc myślę, że na razie nie byłoby bezpiecznie, żeby ktoś podłaził do ich
gniazda prócz mnie – dokończył Hagrid, wydmuchując głośno nos w fartuch i
podnosząc głowę. – Ale dzięki za dobre chęci, Hermiono… to tyle dla mnie
znaczy…
Teraz
atmosfera znacznie się poprawiła, bo choć ani Harry, ani Ron nie zdradzili
najmniejszej chęci karmienia larwami olbrzymiego, żarłocznego pająka o
morderczych skłonnościach, Hagrid był chyba przekonany, że zrobiliby to z
ochotą, więc przestał się na nich dąsać.
***
W
tym momencie drzwi dormitorium otworzyły się tak gwałtownie, że wszyscy
podskoczyli. Kroczył ku nim Hagrid, cały mokry, w burce z niedźwiedziej skóry,
z kuszą w ręku, pozostawiając za sobą na podłodze wielkie, błotniste ślady.
-
Cały dzień przesiedziałem w lesie! – Oznajmił, dysząc ciężko. – Aragog ledwo
dycha, trochę mu poczytałem…dopiro teraz zszedłem coś zjeść i profesor Sprout
mi powiedziała o Ronie! Co z nim?
-
Nie jest źle – odpowiedział Harry. – Mówią, że wyzdrowieje. […]
-
Nie mogę w to uwierzyć – powiedział ochrypłym głosem Hagrid, kręcąc swą wielką,
kudłatą głową i patrząc na Rona. – No nie mogę uwierzyć… leży tu jak ciapek…
Cholibka, kto go chciał skrzywdzić?
-
Właśnie nad tym dyskutowaliśmy – powiedział Harry. – Nie wiemy. […]
-
To okropne – powarkiwał Hagrid w swoją brodę, kiedy szli korytarzem wiodącym do
marmurowych schodów. – Te ich wszystkie nowe zabezpieczenia, a dzieciaki wciąż
ktoś krzywdzi… Dumbledore się zamartwia… Dużo to on nie mówi, ale ja wiem
swoje…
-
Hagridzie, czy on nie ma żadnych pomysłów? – Zapytała Hermiona.
-
Z takim pomyślunkiem? Musi mieć ich z setkę! – Zapewnił ją gorliwie Hagrid. –
Ale nie wie, kto podesłał ten naszyjnik, ani kto dolał tego świństwa do miodu,
by ich już złapali, nie? Ale ja to się cholibka martwię – zniżył głos i zerknął
przez ramię (Harry ze swojej strony sprawdził, czy na suficie nie ma Irytka)-
że jak tak dalej będą napadać na dzieciaki, to Hogwart zamkną. Komnata Tajemnic
od nowa, no nie? Ludzie zaczną panikować, zabierać dzieciaki ze szkoły i ani
się obejrzymy, jak rada nadrządców zacznie gadać o zamknięciu szkoły na dobre.
-
To niemożliwe! – Powiedziała przerażona Hermiona.
-
Nie? No to pomyśl, jak oni główkują. Posyłanie tutaj dzieciaków zawsze było
trochę ryzykowne, nie? Można się spodziewać, że coś nie zagra, i to nie raz,
jak się zamknie razem parę setek nieletnich czarodziejów, ale próba mordu… to
już całkiem inna para kaloszy. Wcale się nie dziwię, że Dumbledore tak się
wścieka na Sn…
Hagrid
zatrzymał się gwałtownie, a na niezarośniętej części jego twarzy pojawił się
znajomy wyraz zakłopotania.
-
Co? – Zapytał szybko Harry. – Dumbledore jest zły na Snape’a?
-
Nic takiego nie powiedziałem – odrzekł Hagrid, choć przerażenie na jego twarzy
świadczyło, że się wygadał. – Patrzcie, jak już późno, północ na karku, muszę
tera…
-
Hagridzie, dlaczego Dumbledore jest zły na Snape’a? – Zapytał głośno Harry.
-
Ciiiicho! – Syknął Hagrid, z wystraszoną, ale i rozeźloną miną. – Nie wrzeszcz
tak! Chcesz, żeby mnie wywalili? Pewnie mało cię to obchodzi, jak już rzuciłeś
w diabły opiekę nad mag…
-
Nie próbuj wzbudzić we mnie poczucia winy, to nic nie da! Co zrobił Snape?
-
Nie wiem, Harry, w ogóle nie powinienem tego słyszeć! Bo… tego… no, wczoraj
wieczorem właśnie wyłaziłem z lasu i podsłuchałem, jak gadali… no… Kłócili się.
Nie chciałem, żeby mnie zobaczyli, więc się skuliłem i próbowałem nie słuchać,
ale… sam rozumiesz, pożarli się zdrowo i nie dało rady nie słyszeć…
-
No więc? – Przynaglił go Harry, gdy Hagrid zaczął niepewnie szurać nogami.
-
No więc… Słyszałem tylko, jak Snape mówił Dumbledore’owi, że za wiele się
spodziewa i może on… znaczy się Snape… już nie zechce tego więcej robić…
-
Czego?
-
A tego to ja już nie wiem, Harry, to tak zabrzmiało, jakby Snape czuł się
ździebko przepracowany, bo ja wiem, w każdym razie Dumbledore mu odpalił, że
przecież się zgodził i niech nie podgrymasza. Tak mu wywalił i już. A potem to
mówił coś o śledztwie, co to Snape ma robić w swoim domu, w Slytherinie. Nie ma
w tym nic dziwnego! – Dodał pospiesznie, widząc że Harry i Hermiona wymienili
się znaczącymi spojrzeniami. – Wszyscy opiekunowie domów mają węszyć w sprawie
tego naszyjnika.
-
Tak, ale Dumbledore ze wszystkimi się o to nie kłóci, prawda? – Powiedział
Harry.
-
Słuchaj – Hagrid zacisnął dłonie na kuszy; rozległ się głośny trzask i kusza
pękła na dwoje. – Wiem, co ty se myślisz o Snapie, Harry, i nie chcę, żebyś
doczytywał się w tym więcej, niż jest.
***
-
Jesteś – zachrypiał Hagrid, kiedy otworzył drzwi i ujrzał przed sobą
wyłaniającego się spod peleryny- niewidki Harry’ego.
-
No tak… ale Ron i Hermiona nie mogli przyjść. Naprawdę bardzo im przykro.
-
Nie… nie ma sprawy… chociaż ty jesteś, Harry…
I
załkał głośno. Zrobił sobie czarną opaskę z czegoś, co wyglądało na szmatę
wymazaną pastą do butów, a oczy miał podpuchnięte i czerwone. Harry poklepał go
pocieszająco po łokciu, bo wyżej nie mógł dosięgnąć.
-
Gdzie go pochowamy? – Zapytał. – W lesie?
-
Coś ty, w życiu! – Odpowiedział Hagrid, ocierając łzy końcem koszuli. – Teraz,
jak już Aragoga nie ma, inne pająki nie puszczą mnie blisko swoich sieci.
Wychodzi na to, że tylko on nie pozwalał im mnie zeżreć! Możesz w to uwierzyć,
Harry?
Szczera
odpowiedź brzmiałaby „tak”, bo Harry dobrze pamiętał scenę, w której obaj z
Ronem zostali osaczeni przez akromantule; dały im wówczas jasno do zrozumienia,
że tylko Aragog powstrzymuje je od pożarcia Hagrida.
-
Cholibka, jeszcze nigdy tak nie było, żebym nie mógł się zbliżyć do jakiegoś
miejsca w tym lesie – powiedział Hagrid, kręcąc głową. – Wierz mi, Harry, nie
było lekko wydostać stamtąd ciało Aragoga… one zwykle zjadają swoich zmarłych…
ale chciałem mu sprawić godny pogrzeb… pożegnać się jak należy…
I
znowu urwał, szlochając gorzko, a Harry znowu poklepał go po łokciu i rzekł (bo
eliksir zdawał się wskazywać, że tak właśnie powinien zrobić):
-
Jak tu szedłem, spotkałem profesora Slughorna. […] Kiedy usłyszał, dokąd idę,
powiedział, że sam by chciał przyjść i oddać ostatnią posługę Aragogowi. Chyba
poszedł przebrać się w coś bardziej odpowiedniego… i powiedział też, że
przyniesie parę butelek, żebyśmy mogli wypić za Aragoga…
-
Tak powiedział? – Zdumiał się Hagrid, wyraźnie wzruszony. – To naprawdę miłe z
jego strony, no i to, że ciebie nie zawrócił. Jakoś nigdy nie miałem
sposobności lepiej poznać Horacego Slughorna… ale żeby mu się chciało przyjść i
żegnać starego Aragoga… No, Aragogowi to by się spodobało, niech skonam…
Harry
pomyślał, że Aragogowi najbardziej podobałoby się w Slughornie jego pulchne
ciało, ale nic nie powiedział, tylko podszedł do tylnego okienka, za którym
ujrzał potwornego martwego pająka leżącego na plecach z podkurczonymi i
splątanymi nogami.
-
Pochowamy go tutaj, w twoim ogródku? – Zapytał.
-
Pomyślałem sobie, że najlepiej będzie tam, zaraz za grządką z dyniami – odrzekł
Hagrid zduszonym głosem. – Już wykopałem… no wiesz… jego grób. Tak sobie
myślałem, że powiemy coś miłego nad jego grobem… ja wiem… jakoś dobrze
powspominamy…
Głos
mu zadrżał i załamał się. Rozległo się pukanie do drzwi, więc odwrócił się, by
zaprosić gościa do środka, wycierając nos w wielką chustkę w kropki. Wszedł
Slughorn z kilkoma butelkami w ramionach i w złowieszczym czarnym fularze.
-
Hagridzie – powiedział niskim, grobowym głosem. – Tak mi przykro z powodu
straty, jaka cię spotkała.
-
To bardzo miłe z twojej strony – odrzekł Hagrid. – Dzięki. No i dzięki za to,
że nie dałeś Harry’emu szlabanu.
-
Nawet mi to nie przeszło przez głowę. Co za ponura noc, co za ponura noc… Gdzie
jest to biedne stworzenie?
-
Tam, za domem – powiedział Hagrid roztrzęsionym głosem. – To co… chyba to
zrobimy?
Wyszli
do ogrodu. Księżyc prześwitywał blado przez gałęzie drzew, a jego promienie
mieszały się ze światłem z okna chatki, oświetlając cielsko Aragoga
spoczywające na skraju głębokiego dołu, obok wysokiej na dziesięć stóp góry
świeżo wykopanej ziemi. […].
-
Wiem, jakie to trudne dla ciebie, który znałeś go najlepiej – powiedział
Slughorn, poklepując go po łokciu, bo też nie mógł sięgnąć wyżej. – Może powiem
kilka słów, co? […]. Żegnaj Aragogu, królu pajęczaków, którego długiej i
wiernej przyjaźni nigdy nie zapomną ci, co cię znali! Choć twoje ciało ulegnie
rozkładowi, twój duch będzie się unosił nad cichymi, omotanymi pajęczą siecią
zakątkami twojego leśnego domu. Niech ród twoich wielookich potomków przetrwa
na wieki, a twoi przyjaciele rodzaju ludzkiego doznają pocieszenia po bolesnej
stracie, która ich dotknęła.
***
-
Hagrid! – Wymamrotał Harry, wciąż oszołomiony, rozglądając się nieprzytomnie. –
HAGRID?!
Ruszył,
zataczając się i potykając, w stronę płonącej chatki. Z płomieni wynurzyła się
nagle olbrzymia postać z Kłem na plecach. Harry osunął się na kolana z okrzykiem
ulgi; dygotał cały, wszystko go bolało, a urywany oddech rozrywał płuca.
-
W porząsiu, Harry? W porząsiu? Powiedz coś, Harry…
Wielka
owłosiona twarz Hagrida nadpłynęła nad Harry’ego, przysłaniając gwiazdy. Poczuł
zapach spalonego drewna i psiej sierści, wyciągnął rękę, a po chwili poczuł
ciepłe i żywe ciało Kła, drżące przy jego boku.
-
Nic mi nie jest – wydyszał. – A tobie?
-
Pewnie, że nic… nie tak łatwo mnie wykończyć.
Hagrid
wsunął mu dłonie pod ramiona i podniósł go z taką siłą, że Harry przez chwilę
zawisł w powietrzu, zanim stanął na własnych nogach. Dostrzegł krew spływającą
strumykiem z głębokiego rozcięcia pod okiem Hagrida, które szybko puchło.
-
Trzeba ugasić ogień – powiedział Harry. – Zaklęcie brzmi: Aquamenti…
-
Wiedziałem, że to jakoś tak… - wymamrotał Hagrid, uniósł osmalony różowy
parasol i powiedział: Aquamenti!
Razem
z Hagridem polewali chatkę, aż zniknął ostatni płomień.
-
Nie jest tak źle – rzekł Hagrid z nadzieją kilka minut później, patrząc na
dymiące zgliszcza. – Dumbledore już sobie z tym poradzi…
Na
dźwięk tego nazwiska Harry poczuł piekący ból w żołądku. Ogarnęła go potężna
fala przerażenia i rozpaczy.
-
Hagridzie…
-
Obwiązywałem właśnie nóżki nieśmiałkom, kiedy usłyszałem, jak idą – powiedział
ponuro Hagrid, wciąż patrząc na szczątki swojej chatki. – Popaliły się jak
kupka chrustu, bidaki…
-
Hagridzie…
-
Ale co się stało, Harry? Zobaczyłem, jak te śmierciożerce lecą z zamku, ale co, do diabła, robił z nimi
Snape? Gdzie on się podział… może ich ściga?
-
On… - Harry odchrząknął, bo miał sucho w gardle od dymu i ze strachu. –
Hagridzie on zabił…
-
Zabił? – Powtórzył Hagrid, wytrzeszczając na niego oczy. – Snape kogoś zabił?
Co ty gadasz, Harry?
-
Dumbledore’a… Snape zabił… Dumbledore’a.
Hagrid
patrzył na niego. Ta niewielka część jego twarzy, której nie przysłaniały
kudłate włosy, nie wyrażała zupełnie nic, jakby to, co powiedział Harry, w
ogóle do niego nie dotarło.
-
Co Dumbledore?
-
On nie żyje. Snape go zabił.
-
Nie gadaj głupot – obruszył się Hagrid. – Snape zabił Dumbledore’a… Odbiło ci,
Harry? Co ci strzeliło do łba?
-
Widziałem to.
-
Nie gadaj głupot!
-
Widziałem to, Hagridzie.
Hagrid
pokręcił głową. Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie, ale i
współczucie. Harry zrozumiał. Hagrid po prostu myślał, że on, Harry, dostał w
głowę, że jest oszołomiony… może to skutki jakiegoś zaklęcia…
-
JA CI POWIEM, CO SIĘ STAŁO, Harry. Dumbledore musowo kazał Snape’owi śledzić
śmierciożerców. A on pewnie podszył się pod któregoś… Słuchaj, teraz cię
odprowadzę do szkoły. Idziemy, Harry…
Harry
nie próbował się z nim spierać. Wciąż cały się trząsł. Hagrid i tak wkrótce się
dowie, wkrótce wszystko do niego dotrze… […]
-
Na co oni się tak gapią? – Zapytał Hagrid, kiedy zbliżyli się do kamiennych
stopni, z Kłem trzymającym się tuż przy ich nogach. – Co tam leży w trawie?! –
Dodał ostrym tonem, ruszając w stronę podnóża Wieży Astronomicznej, gdzie
zebrał się już mały tłum. – Widzisz, Harry? O, tam, pod wieżą! Pod tym Znakiem…
Cholibka!... Chyba kogoś nie wyrzucili…
Nagle
umilkł, bo najwyraźniej poraziła go myśl, której nie śmiał wypowiedzieć na
głos. Harry szedł obok niego, czując ból i pieczenie twarzy i na nogach, tam
gdzie tak niedawno ugodziły go różne klątwy i zaklęcia, ale ten ból był jakiś
nierealny, dziwnie od niego oderwany, jakby doświadczał go ktoś idący obok.
Prawdziwy i nieodparty był tylko straszny ucisk w klatce piersiowej. […].
Usłyszał jak Hagrid jęknął strasznie, ale się nie zatrzymał, szedł powoli
dalej, aż ujrzał leżące w trawie nieruchome ciało Dumbledore’a.
***
-
A ty ze mną, Harry. W porząsiu? - odezwał się lekko zaniepokojony Hagrid. -
Zabierzemy się motorem, widzisz, miotły i testrale mnie nie uniesą. Na
siedzeniu za mną miejsca to za dużo ni ma, więc będziesz siedział w wózku […]
Hagrid
stał gotowy obok motocykla, z goglami na oczach.
-
To ten? To motocykl Syriusza?
-
Tyn że sam - Hagrid uśmiechnął się do Harry'ego. - I ostatni raz co nim jechałeś,
tom cię zmieścił w jednej dłoni!
***
Spuścił
nogi z sofy. Musiał zobaczyć Hagrida na własne oczy, aby uwierzyć, że żyje.
Jednakże ledwo się podniósł, drzwi otworzyły się i przecisnął się przez nie
Hagrid, z twarzą pokrytą błotem i krwią, utykający lekko, ale cudownie ocalały.
-
Harry!
Przewracając
dwa stoliki i donicę z aspidistrą, pokonał dzielącą ich odległość w dwóch
krokach i przyciągnął Harry'ego do siebie, ściskając tak mocno, że niemal
połamał mu świeżo zrośnięte żebra.
-
Cholibka, Harry, jakżeś nas z tego wyciągnął? Myślałem, że już po nas.
-
Taak, ja też. Nie mogę uwierzyć…
***
-
Siedemnaście, co? - Zagaił Hagrid, biorąc od Freda wino w szklance wielkości
wiadra. - Sześć lat jak żeśmy się spotkali, Harry, pamiętasz?
-
Nie do końca - odpowiedział Harry, szczerząc się do niego. - Czy to nie ty
przypadkiem rozwaliłeś frontowe drzwi, dorobiłeś Dudleyowi świński ogon i
powiedziałeś mi, że jestem czarodziejem?
- Żem zapomniał o szczegółach - zarechotał
Hagrid. - W porząsiu, Ron, Hermiono?
-
Oczywiście - odrzekła Hermiona. - A u ciebie?
- No nie jest źle. Był żem zajęty, mamy kilka
malutkich jednorożców. Pokażę wam, jak wrócicie...
Harry
umknął wzrokiem przed spojrzeniami Rona i Hermiony, kiedy Hagrid przeszukiwał
kieszenie.
-
Masz. Harry... Nie miał żem pojęcia, co byś chciał, ale przypomniałżem sobie o
tym - Hagrid wyciągnął małą, odrobinę puszystą, zaciąganą sakiewkę z długim
sznurkiem, wyraźnie przeznaczoną do noszenia na szyi. - Ze skóry wsiąkiewki.
Wsadź tam cokolwiek, a tylko ty będziesz mógł to wyciągnąć. Są cholernie
rzadkie.
-
Dzięki, Hagridzie!
-
Ni ma za co - odrzekł, machnąwszy ręką wielkości pokrywy od kosza.
Harry zamknął oczy,
pozwalając, by wydostały się z nich łzy i ukrył twarz w dłoniach. Kręciło mu
się w głowie od nadmiaru pytań i skumulowanych emocji. Nie mógł uwierzyć, że
Hagrid nie żyje. Wiedział, że powinien wrócić do Ministerstwa, do obowiązków,
do Pansy, lecz nie potrafił się ruszyć. Hagrid był ważną częścią jego życia
odkąd spotkali się w dniu jego jedenastych urodzin. Nie potrafił zaakceptować,
że jego już nie ma.
–
Pamiętasz jeszcze, czym jest poświęcenie, Harry? Pragniesz mojej śmierci, ale
jak wiele jesteś w stanie poświęcić, by uratować bliskich? – Zapytała,
przechylając głowę i przyglądając się mu z niezdrową fascynacją. – Zapewne
wkrótce się przekonamy… Masz trzy dni na oddanie się w moje ręce. Każdy dzień
zwłoki będzie kosztował cię coś cennego…
-
Powstrzymam cię…
-
Miałam nadzieję, że to powiesz – odparła z szerokim, zimnym uśmiechem. – W
takim razie przekonajmy się, ile jesteś w stanie poświęcić, by osiągnąć swój
cel… Masz trzy dni… Zegar tyka…
Otworzył szeroko oczy
i wstał. Każdy nerw w jego ciele był napięty do granic możliwości. Umysł zaczął
łączyć fakty i, gdy spłynęło na niego zrozumienie, zalała go fala
niepohamowanej wściekłości.
- Harry? –
Powiedziała Hermiona, gdy zerwał się z miejsca.
- Co robisz? –
Zapytał Ron, przyglądając się mu z niezrozumieniem.
- Kończę to –
powiedział bezbarwnym aczkolwiek stanowczym tonem.
- O czym ty mówisz? –
Dopytywała szatynka, stając między nim a drzwiami. – Czego nam nie mówisz?
- Wiem, kto za tym
stoi i czego chce – odparł krótko, starając się wyminąć przyjaciółkę.
- Tego zdążyłam się
domyślić. Zapytałam, czego nam nie mówisz – wytknęła poirytowanym tonem, wciąż
blokując mu drogę do wyjścia.
- Słuchajcie… To
niebez…
- Tak, wiem. Już to
kiedyś słyszałem – wszedł mu w zdanie przyjaciel.
- Słuchajcie…
- Jak zwykle to samo
– westchnął ciężko Ron, wstając i przyjmując taką samą pozycję, jak Hermiona. –
Ile razy mamy ci jeszcze przypominać, że nie zostawimy cię? – Zapytał, patrząc
na swojego przyjaciela z mieszaniną konsternacji i pobłażania.
- Jesteśmy drużyną i
nie pozbędziesz się nas teraz, tak jak nie pozbyłeś się nas, gdy walczyliśmy z
Voldemortem – przytaknęła szatynka z błyskiem triumfu w zaczerwienionych od
płaczu oczach.
- Teraz i na zawsze –
przytaknął Ron.
Przez chwilę stał
niezdecydowany, oceniając determinację przyjaciół, po czym z ciężkim
westchnięciem skinął sztywno głową, kapitulując. Wiedział, że prędzej piekło
zamarznie, niż ta dwójka odpuści, a on nie miał sił na walkę z nimi. Poza tym,
on też nigdy nie zostawiłby ich samych. Ron i Hermiona mieli rację. Byli
drużyną na dobre i na złe.
- Skoro to sobie
wyjaśniliśmy – zaczął Ron i wyjął z kredensu trzy kufle oraz butelkę miodu,
której Hagrid nie zdążył wypić. – Za Rebeusa Hagrida – powiedział, podając jemu
i szatynce po kubku.
- Za Hagrida – powtórzył
zachrypniętym głosem Harry, unosząc kufel.
Hermona również
wzniosła toast, lecz nie była w stanie wydusić słowa. Spojrzała na Rona i
Harry’ego, a później upiła łyk miodu.
- Herm… - zaczął,
lecz szatynka pokręciła stanowczo głową, starając się odzyskać kontrolę.
- Jaki jest plan? –
Zapytała zduszonym głosem.
- Otworzyć puszkę
pandory, znaleźć diabła, skopać mu tyłek, zamknąć wrota piekieł i zniszczyć
klucz tak, by nikt nie wypuścił tego cholerstwa w przyszłości…
- Bułka z masłem –
powiedział Ron, starając się przybrać nonszalancką pozę i opróżnił do dna swój
kufel. - Jak za starych dobrych czasów – westchnął, odstawiając kubek i
uśmiechając się nerwowo.
- Zdaje mi się, czy
brakowało ci mocnych wrażeń? – Zapytał Harry, starając się rozładować napięcie związane
z ciężarem nadchodzącej misji.
- Sam wiesz jak to
jest… Nie przywykłem do spokoju i normalności.
- Zatem chodźmy
skopać parę tyłków…
***
- Hermiona
przygotowała dla ciebie pokój gościnny – powiedział Draco, otwierając przed nią
drzwi do jej nowego lokum i zachęcając gestem, by weszła do środka.
-To miłe z jej strony
– odparła krótko, rozglądając się z zaciekawieniem po wnętrzu pomieszczenia.
Pokój sprawiał
wrażenie przytulnego. Jasne ściany, duże łóżko zasłane grafitową narzutą z dużą
ilością poduszek, nocna szafka, wygodny fotel naprzeciwko okna, stojąca lampa,
pojedyncza szafa i niewielka biblioteczka komponowały się w harmonijną całość sprzyjającą
wypoczynkowi.
- Rozpakuj się i
odpocznij – zaproponował Draco, odkładając jej walizkę. – Jeśli chcesz się
odświeżyć, łazienka jest na końcu korytarza. W szafce znajdziesz ręczniki –
dodał, zmierzając do wyjścia. – Przygotuję coś do jedzenia…
- Ty? – Zapytała,
autentycznie zaskoczona.
- Wiem, szokujące –
zironizował z krzywym uśmiechem, widząc minę matki.
- Nie wiedziałam, że
potrafisz – odparła z przepraszającym uśmiechem.
- Nie spodziewaj się
cudów – dodał cierpko, przewracając oczami. – Nie jestem mistrzem w dziedzinie
gastronomi, ale potrafię przygotować coś zjadliwego – dodał, a ona skinęła
sztywno głową.
Po wyjściu Dracona,
ponownie rozejrzała się po wnętrzu pokoju i usiadła na skraju łóżka, które
delikatnie ugięło się pod jej ciężarem. Przesunęła dłonią po miękkiej narzucie
i uśmiechnęła się pod nosem. Metamorfoza syna zaskoczyła ją. Nie sądziła, że
kiedykolwiek będzie oglądać Dracona w takim wydaniu. Bała się, że przez
rygorystyczne wychowanie Lucjusza, Draco wyrośnie na rozpieszczonego i roszczeniowego
paniczyka, nie mającego wiedzy o prawdziwym życiu. Wiele razy obwiniała się, że
nie potrafiła sprzeciwić się mężowi w kwestii wychowania. Czuła głęboki żal, że
nie była w stanie przebić się przez jego mur i wpoić mu prawdziwych wartości.
Lucjusz jednak jasno zaznaczył, że jej rola wychowawcza skończyła się z dniem,
w którym Draco skończył jedenaście lat. Taka była wiekowa tradycja
czystokrwistych rodów. Chłopcy po skończeniu jedenastu lat przechodzili pod
opiekę i władzę ojca, który decydował o ich wychowaniu. Jako że Draco był
jedynakiem oraz jedynym spadkobiercą rodu Malfoyów, Lucjusz bardzo poważnie
podszedł do swojej roli. Z każdym dniem czuła jak odbiera jej syna, a więź,
która ich łączyła, zaczyna słabnąć. Narcyza nie wiedziała, jak skończyłoby jej
dziecko, gdyby Lucjusz na dobre odczłowieczył ich syna. Na szczęście nie udało
mu się to. Pierwszy przełom nastąpił po
tym, gdy Draco nie wykonał polecenia Czarnego Pana i nie zabił Dumbledore’a. To
wtedy Narcyza dostrzegła szansę na uratowanie swojego dziecka. Szansę, która
pogłębiła się, gdy jej syn nie wydał Pottera i jego towarzyszy. Wówczas
obiecała sobie, że zrobi wszystko, by uratować Dracona i zmienić jego los. Była
w stanie zapłacić każdą cenę, byle Draco otrzymał drugą szansę. By miał możliwość
samodzielnego budowania swojej historii.
Machnęła różdżką,
rozpakowując swoje rzeczy i podeszła do okna. Pierwszym, co rzucało się w oczy,
było duże, oszronione drzewo. Jego masywne, pozbawione liści gałęzie pokryte
były grubą warstwą śniegu. Na kilku z nich przysiadły zmarznięte ptaki, które
przeskakiwały z gałęzi na gałąź. Narcyza pomyślała, że latem musi ono wyglądać
imponująco. Jeden z wróbli przysiadł na parapecie i przyglądał się jej
ciekawie. Uniosła dłoń, chcąc dotknąć szyby naprzeciw ptaka, lecz w tym samym
czasie spłoszony wróbel odleciał. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w stronę
wyjścia, w poszukiwaniu syna. Nie musiała daleko szukać. Odgłosy i zapach,
dobiegające z kuchni, doprowadziły ją do celu.
Draco krzątał się po
pomieszczeniu, nucąc coś pod nosem, nieświadom, że ktoś go obserwuje.
- Czujesz się tu
bardzo swobodnie – zauważyła z czułym uśmiechem.
- Bo od dłuższego
czasu tu mieszkam – odparł, nie dając po sobie poznać, że jej obecność go
zaskoczyła.
- Nie musiałeś mnie
niańczyć – powiedziała, starając się by jej głos nie zabrzmiał jak wyrzut.
- I tak nie miałem
nic pożytecznego do roboty – odparł, wzruszając ramionami i rozkładając talerze
na kuchennej wysepce.
- Nie poszedłeś na
pogrzeb… - Zauważyła Narcyza, zajmując jedno z krzeseł i uważnie obserwując
ruchy syna, który energicznie mieszał coś w garnku.
- Ja i Hagrid… -
zaczął i urwał, jakby szukał odpowiednich słów. - Nie przepadaliśmy za sobą –
dodał w końcu bezbarwnym tonem wciąż stojąc do niej tyłem. - Po prostu nie
miałem prawa tam być. Wśród bliskich osób, które go kochały. Czułbym się jak
intruz – powiedział, gdy Narcyza traciła już nadzieję, że doda cokolwiek.
- Czyli są rzeczy,
które się jednak nie zmieniły – zauważyła z przekąsem.
- Nie
zaprzyjaźniliśmy się, jeśli o to pytasz. Myślę, że Hagrid nigdy do końca nie
wybaczył mi historii z Hardodziobem – odparł, rozkładając sztućce.
- A Hermiona?
- Jest z nią Harry i
Weasley.
- Weasley? –
Zapytała, wyłapując ton z jakim jej syn wymówił nazwisko mężczyzny.
- Z nim też się nie
zaprzyjaźniłem i nie zaprzyjaźnię – zaznaczył z cierpkim uśmiechem, patrząc na
rozbawioną matkę z pobłażaniem. – Ale ze względu na Hermionę i Pottera,
toleruję go od czasu do czasu – dodał z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Zmieniłeś się synu
– zauważyła z delikatnym uśmiechem.
- Mówiłem… - odparł,
wzruszając ramionami.
- Jestem z ciebie
dumna, Draco – powiedziała z czułością.
Mężczyzna spiął się i
zastygł w bezruchu. Dopiero po chwili, starając się przybrać nonszalancką pozę,
odwrócił się do matki i niepewnie odwzajemnił jej uśmiech.
- Ładnie pachnie, co
to? – Zapytała, chcąc rozładować poważną atmosferę.
Nim jednak Draco jej
odpowiedział, dobiegł ich dźwięk otwieranych drzwi.
- Hermiona? –
Zapytał, słysząc brzdęk kluczy. – Zaraz wrócę – powiedział matce, gdy nie
dobiegła go odpowiedź, i ruszył w stronę przedpokoju. – Herm… - odetchnął z
ulgą widząc kobietę.
Szatynka posłała mu blady
uśmiech i odwiesiła płaszcz. Wyglądała na wyczerpaną, a podkrążone oczy i
bezgraniczny smutek, jaki z nich wyczytał, mówiły więcej niż słowa.
- Chodź do mnie –
powiedział, a gdy ta nie ruszyła się z miejsca, sam podszedł i przytulił ją
mocno. – Mogę coś zrobić? – Zapytał, gdy przez dłuższą chwilę stali tak wtuleni
w siebie.
- To nie takie proste
– odparła cicho.
- Wiem – powiedział i
mocniej ją przytulił.
- Po prostu nie
zostawiaj mnie – powiedziała bezbarwnym głosem. – Nigdy – dodała tym samym
martwym tonem, wtulając się w niego mocniej.
- Macie ochotę na
herbatę? – Dobiegło ich pytanie Narcyzy, która niespodziewanie znalazła się
obok.
Czuł, jak szatynka
spina się i odsuwa od niego. Nie pozwolił jej jednak na to, czym zasłużył na
jej karcące spojrzenie i pobłażliwy uśmiech matki.
- Dzień dobry, pani
Malfoy – Hermiona zreflektowała się, zmuszając do wykrzesania z siebie choć
odrobiny entuzjazmu. – Oczywiście, za chwilę….
- To ja
zaproponowałam herbatę – weszła jej w słowo kobieta. – Pozwól, że choć w ten
sposób odwdzięczę się za twoją gościnę.
- Ale…
- Za pięć minut w
salonie – oznajmiła stanowczym tonem pani Malfoy, a Hermiona posłała jej
niepewny, blady uśmiech.
Narcyza odwzajemniła
go i zniknęła z ich pola widzenia. Hermiona przygryzła dolną wargę, a
dostrzegając rozbawiony wzrok Dracona, spojrzała na niego spod byka.
- Ani słowa –
zastrzegła.
- Przecież nic nie
mówię – powiedział tak niewinnym tonem, że gdyby go nie znała, nabrałaby się na
to.
- I nie musisz. Twoja
mina mówi więcej, niż tysiąc słów – odparła, patrząc na niego z pobłażaniem.
- Czy to źle, że
cieszę się, że mam was obydwie obok siebie? – Zapytał, lecz Hermiona
zignorowała jego pytanie, kręcąc jedynie głową.
- Idę się odświeżyć.
Za chwilę zejdę – powiedziała, a widząc że otwiera usta dodała. – Nie patrz tak
na mnie, tylko pomóż mamie – mruknęła, patrząc na niego ponaglająco, a
następnie ruszyła na górę.
- Jeśli nie chcesz
spalić obiadu, to radzę ci tu przyjść, synu! – Zawołała go Narcyza, a on
westchnął ciężko.
- Wykończą mnie… -
mruknął pod nosem, komentując sytuację, w jaką sam się wpakował, zgadzając się
zamieszkać z obiema kobietami pod jednym dachem.
***
- Jeśli mam być
szczera, to nie postawiłabym knuta, że się jeszcze spotkamy – zakpiła Eva,
sunąc niby od niechcenia po skalistej ścianie.
- Co z moją córką? –
Zapytała Danielle, starając się utrzymać pozory opanowania.
Wiedziała, że wiele
od niej zależy, jednak nie potrafiła odsunąć tego potwornego bólu związanego ze
stratą Karmy. Poświęciła wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo,
postanawiając z Garriciem, że ich córka nigdy nie dowie się o Zakonie Stella
Mortis. I choć serce pękało jej z tęsknoty, nie odważyła się zbliżyć do swojego
dziecka. Pragnęła oszukać los i zapewnić Karmie lepsze życie. Przeznaczenie
jednak ją odnalazło i okrutnie wyegzekwowało zapłatę za błędy.
- Odkupiła swoją
zdradę i teraz spoczywa w pokoju – odparła z mściwym błyskiem w oku.
- Nie musiałaś tego
robić… Karma była niewinna – powiedziała, drżącym od tłumionych emocji głosem.
- Wojna zbiera żniwo
nie tylko wśród winnych zamieszania. Ja też byłam niewinna, gdy moja matka tu
trafiła i nie przeszkodziło wam to w tym, żeby zamknąć mnie w murach zakonu –
odparła chłodno z nutą goryczy w głosie.
- Wierzyłyśmy, że
jesteś wybraną, której nadejście głosiło proroctwo – odparła cichym, zdławionym
głosem, walcząc o utrzymanie kontroli nad emocjami.
- Nie nabierzesz mnie
na te bzdury o proroctwie i mocy zaklętej w klejnocie. Dlatego daruj sobie te
łzawe historyjki… - odparła zimnym tonem, mierząc starszą kapłankę pogardliwym
wzrokiem.
- Po śmierci Hekate
pojawiło się proroctwo, zapowiadające narodziny nowej gwiazdy – zaczęła
Danielle, ignorując wrogie nastawienie swojej rozmówczyni i odsuwając myśli o
Karmie. - Przez wiele wieków chroniłyśmy klejnotu i treści przepowiedni,
czekając na przybycie wybrańca. Robiłyśmy tak do dnia, gdy twoja matka w akcie
desperacji deportowała się z pożaru. Do tej pory nie wiem, czy to pragnienie
ocalenia nienarodzonego dziecka sprowadziło ją pod bramy zakonu, czy może to
kryształ was do nas przywiódł. Początkowo myślałyśmy, że klejnot zareagował na
Dorcas. Szybko jednak odkryłyśmy, że to nie ona obudziła jego moc. To byłaś ty…
- powiedziała i urwała, patrząc prosto w oczy Evy. - To dlatego Najwyższa
Kapłanka, łamiąc wszystkie zasady, przyjęła was do zakonu, stawiając jeden
warunek…
- Mnie… - weszła jej
w słowo Meadows, a Danielle skinęła głową.
- Chciała cię chronić
i wychować w duchu naszych wartości. Pragnęła zadbać o twój rozwój i
przygotować cię do objęcia władzy… Byłaś najjaśniejszym punktem w murach
zakonu. Wniosłaś w nasze życie tyle radości, nadziei i spokoju… A gdy odnalazłaś
zwierciadło, przechodząc w ten sposób próbę, rozpoczęłaś kolejny etap szkolenia
pod okiem naszej przywódczyni. Gdyby teraz zobaczyła, co wyprawiasz, pękłoby
jej serce… Kochała cię jak własną córkę. Zresztą nie tylko ona… Mogłaś liczyć
na naszą pomoc i wsparcie. Ty jednak wolałaś pogrążyć się w szaleństwie swojej
matki, która była opętana żądzą władzy. Pragnęła jej równie mocno, co zemsty…
- Kochałam Najwyższą
Kapłankę – wyznała cicho Eva, wchodząc w zdanie Danielle, a na jej twarzy po
raz pierwszy można było dostrzec cień emocji.
- Wiem – odparła
ponuro starsza kapłanka, starając się odnaleźć w stojącej przed nią kobiecie tą
empatyczną dziewczynę, która swoją dobrocią i niewinnością kradła serca
mieszkańców Stella Mortis.
- Dlatego nie mogłam
pozwolić… Musiałam pomścić jej śmierć – powiedziała głosem nabrzmiałym od
skrajnych uczuć.
- Mogłaś przyjść z
tym do mnie! Pomogłabym ci! Ty tymczasem zaczęłaś sama wymierzać
sprawiedliwość, pogrążając się w mroku. Zobacz, ile zła wyrządziłaś! Miałaś być
naszą przewodniczką! Miałaś w sobie światło… Gdzie się ono podziało, Evo?
- Utopiło się w
waszej hipokryzji i kłamstwach – odparła twardym tonem, a z jej twarzy znikły
oznaki wszelkich uczuć.
- Nigdy nie
twierdziłam, że zakon jest idealny. Jednak to nie on odpowiada za to, gdzie
teraz jesteś…
- Zakon zawsze był
moim więzieniem i jak widzisz nic w tej kwestii się nie zmieniło – zakpiła,
mierząc pogardliwym spojrzeniem grotę, w której była uwięziona.
- Zakon nigdy nie był
twoim wrogiem. To ty go sobie stworzyłaś – powiedziała dobitnie Danielle,
mierząc byłą uczennicę pełnym zawodu i smutku spojrzeniem.
- Wkrótce naprawię
ten błąd – obiecała z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Zdaje się jednak, że nie
otworzyłaś groty, by pogawędzić sobie ze mną? Nie żebym narzekała na nadmiar
atrakcji, ale sama rozumiesz… świat sam nie padnie mi do stóp… - Zakpiła, lecz
jej wzrok przeszywał Danielle i jej strażników na wskroś.
Najwyższa Kapłanka
skinęła w milczeniu głową i gestem odprawiła straż, przenosząc wzrok ponownie
na Evę.
- Cóż za pokaz odwagi
– sarknęła, choć Danielle dostrzegła subtelną zmianę w postawie kobiety. Eva
ewidentnie była zaintrygowana zachowaniem byłej mentorki i z zaciekawieniem
czekała na jej ruch.
- Wiem, że pole
ograniczające nie zatrzyma cię na długo w tej grocie. Prędzej czy później,
wydostaniesz się z niej – zaczęła, starając się ukryć zdenerwowanie.
- W końcu
zrozumiałaś…
- Tak – przytaknęła,
nie kryjąc już przygnębienia. – Teraz, gdy nie ma już mojej córki... Przez tą
wojnę straciłam zbyt dużo… - urwała, gdy załamał się jej głos i dopiero po
chwili dodała. - Chcę to zakończyć…
- Liczysz na rozejm?
– Weszła jej w zdanie z kpiącym niedowierzaniem.
- Nie – odparła,
kręcąc głową. - Wiem, że zabijesz mnie, gdy tylko przekroczysz próg jaskini.
Jestem jednak pogodzona z losem. Nie mam już dla kogo żyć. Wciąż jednak jestem
przywódczynią zakonu i muszę troszczyć się o swój lud…
- Wzruszające… -
zironizowała.
- Sama uważasz się za
władcę – kontynuowała, ignorując złośliwą uwagę rozmówczyni. - Wiesz zatem, że
każdy władca musi troszczyć się o poddanych, by i oni odpłacili mu podobną
troską…
- Czego ode mnie
oczekujesz? – Weszła jej w słowo, znudzona przydługim wstępem.
- Gwarancji, że żaden
mieszkaniec Stella Mortis nie stanie się ofiarą twojej zemsty. Chcę gwarancji,
że nie będziesz mściła się na osobach, przez które znalazłaś się w tym
położeniu – odparła stanowczo Danielle po chwili zawahania.
- A dlaczego miałabym
ci ją dać? – Zapytała Eva z mieszaniną rozbawienia ale i zaciekawienia.
- Bo mam coś, czego
pragniesz i co może zniszczyć pole znacznie szybciej, dając ci wolność.
- Doprawdy? - Zakpiła brunetka, przyglądając się nieufnie
stojącej naprzeciw niej kobiecie.
- Złóż przysięgę
wieczystą, a jutro będziesz wolna – powiedziała Danielle bezbarwnym głosem.
Cała jej postawa
wskazywała, że jest pogodzona z losem. Zachowywała się tak, jakby pragnęła, by
wszystko się skończyło bez względu na cenę. Dla Evy z jednej strony było to
kuszące, lecz zarazem i podejrzane.
- Jak niby chcesz
tego dokonać? – Zapytała, autentycznie zaintrygowana propozycją i postawą
kobiety. - Twoja moc nie może równać się mojej…
- Dostarczając ci
klucz do zamkniętych drzwi – weszła jej w słowo Danielle.
- Potter –
Powiedziała cicho, a starsza kobieta skinęła sztywno głową.
- Wystarczy, że się
zgodzisz, a Harry będzie twój.
- Potter i tak sam
odda się w moje ręce. Dlaczego wobec tego mam wchodzić z tobą w ten wątpliwy
układ?
- Wiem o propozycji,
którą mu złożyłaś i metodach, które masz zamiar zastosować – oznajmiła spokojnie
Daniell, a Eva z uznaniem uniosła wysoko brwi.
- I co ci po tej
wiedzy? – Zakpiła, mierząc ją pełnym politowania wzrokiem.
- Harry nie złoży
broni. Nie złamiesz go, choćbyś zabiła wszystkich jego bliskich – odparła z
mocą.
- Jak większość
przeceniasz siłę swojego złotego chłopca i nie doceniasz mnie – odparła
czarownica, a przez jej twarz przemknął grymas poirytowania.
- Być może… Ale sama
przyznasz, że siedzisz tu dlatego, że go nie doceniłaś – zripostowała,
wywołując na twarzy Evy zimny uśmiech, maskujący gniew widoczny w jej oczach. –
Jeśli i tym razem się pomylisz, możesz trochę poczekać nim świat padnie ci do
stóp…
- Skąd mam wiedzieć,
że to nie podstęp? Musisz przyznać, że to dość dziwne, że chcesz pertraktować z
zabójcą swojego dziecka – zauważyła trzeźwo, nie spuszczając badawczego,
lodowatego spojrzenia ze stojącej przed nią kobiety.
- Bo tu chodzi o coś
więcej niż my…Poza tym to nie mi będziesz składać przysięgę… - odparła
zmęczonym, zrezygnowanym głosem.
- A komu w takim
razie mam ją złożyć? – Zapytała, zbita z tropu.
- Mnie… - powiedział
niski, zachrypnięty baryton.
melduję przeczytanie rozdziału! i znowu jestem pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńo tak, Hagrid z pewnością był takim kolorowym ptakiem całej serii! i moje ulubione słowo jego autorstwa: CHOLIBKA! <3
hm hm hm.. a cóż ten Harry wymyślił? :) pewnie dowiemy się już niebawem! mam nadzieję, że Narcyza polubi się z Hermioną, w końcu to ona tak odmieniła jej ukochanego syna :) i kurczę, komu by miała złożyć wieczystą przysięgę Eva? nie trzymaj mnie długo w niepewności! :D
oczywiście czekam na ciąg dalszy historii! :)
pozdrowienia, Anna :*
Jak widzisz, nie ma tu kolejek:)
UsuńMeldunek przyjęty, dziękuję;)
Tak, Hagrid dodawał mnóstwo koloru całej serii :)
Parę rzeczy chodzi mi po głowie...Żeby to mogło wystarczyć;D
Postaram się:)
Dziękuję, że jesteś;*
Ściskam!
Przeczytałam. No i cóż mogę powiedzieć... Jak zwykle cudo.
OdpowiedzUsuńMiałaś ciekawy pomysł z tymi fragmentami z książek o HP. Zresztą, Ty zaskakujesz mnie za każdym razem nietypowymi pomysłami, więc nie powinnam się dziwić kolejną nowością. :D
Zastanawia mnie jak to się dalej wszystko potoczy. Póki co zapowiada się interesująco. Także czekam, jak zawsze :)
Podoba mi się, że wreszcie Narcyza zamieszkała z Draco i Hermioną. Miło jest śledzić relacje tej trójki, zważając na fakt, że matka Dracona nie przepadała za bardzo za Hermioną. Dlatego ten wątek również mnie intryguje.
Czekam oczywiście na dalsze losy pozostałych bohaterów, takich jak Ginny czy Pansy, bo zastanawia mnie, co tam ciekawego się u nich dzieje.
Ode mnie to tyle, chociaż dziś udało mi sie napisac kilka słów więcej. :) Pozdrawiam Cię cieplutko!
Bully Bill
Dobrze jest Cię czytać, zwłaszcza w tej rozbudowanej wersji:)
UsuńPrzyznam, że miałam pewne wątpliwości, co do liczby retrospekcji z Hagridem, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że bez tych fragmentów rozdział będzie niekompletny. Tym bardziej lżej mi na wątrobie, czytając, że jest ktoś, komu ten zabieg przypadł do gustu:)
Mam nadzieję, że uda mi się zaskakiwać do samego końca z epilogiem włącznie;)
Niestety, ze względu na kończące się opowiadanie, nie będę miała możliwości zabawy tą relacją, ale postaram się potraktować ją z należytą powagą sytuacji;)
Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i komentarz. Miło jest widzieć, że są osoby, które jeszcze ze mną trwają:) Dziękuję:)
Ściskam!
Jak ja nie lubię być tak trzymana w niepewności! Komu Eva złoży przysięgę? Czy uda się ją pokonać? I jak to wszystko się skończy? Tyle pytań, a na razie tak mało odpowiedzi...
OdpowiedzUsuńBardzo szkoda mi Hagrida, był naprawdę pozytywną postacią.
Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam na następny rozdział :)
Trzymaj się cieplutko :)
Iva
Nikt z nas tego nie lubi:)
UsuńJako, że to prawie koniec, wkrótce wszystko będzie jasne. Wiem, że powtarzam to za każdym razem, ale teraz naprawdę wszystko się wyjaśni;)
Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i komentarz.
Ja Ciebie również serdecznie pozdrawiam i do następnego:)
Ściskam!
Miło mi dołączyć do grona komentujących czytelników tej wciągającej, emocjonalnej, skłaniającej do przemyśleń historii. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, że mogę czytać to, co tworzysz.
Świetnie, że pozwoliłaś znów przypomnieć sobie jak ciepłą, kochaną, zabawną postacią był Hagrid. I retrospekcje uświadamiają jeszcze bardziej jak ważny był dla bohaterów.
Powrót Harrego, Rona i Hermiony po śmierci Hagrida do jego pustej chatki, choć w nowych, bardzo przykrych okolicznościach, to pokazuje, że mimo tego strasznego wydarzenia i wszystkiego co się stało, to ich przyjaźń przetrwała. Moim zdaniem to może być dla tej przyjaźni taką pewną, życiową klamrą tzn. wspólne przeżywanie odejścia Hagrida właśnie w jego chatce, którą znają ze wspólnego dorastania.
Urocze są te przekomarzania Hermiony z Draco.:)
Ciekawa jestem jak będzie wyglądało wspólne mieszkanie Hermiony z Narcyzą, w jaki sposób rozwinie się ich relacja.
Eva w rozmowie z Danielle zaskoczyła mnie odkryciem swoich pozytywnych emocji do Najwyższej Kapłanki. Nie spodziewałam się, że obniży gardę i wyjdzie ze swojej skorupy. W takich momentach widać, że jest w niej nadal namiastka dobrej osoby, która bardzo pogubiła się, posunęła o wiele za daleko i wcieliła w życie dewizę, że cel uświęca środki,co przecież tylko czasem się sprawdza.
Mam nadzieję, że mimo wielu zajęć, znajdziesz czas na odpoczynek, pisanie i niedługo dowiem się czyj głos odezwał się na końcu. :)
Miłego weekendu :)
Zuza
Wreszcie się doczekałam;)
UsuńCała przyjemność po mojej stronie. I to ja dziękuję, że jesteś.
Masz rację. Właśnie taki był Hagrid i za to lubimy jego postać na kartach HP :)
Cieszę się, że przypadły Ci do gustu. Przełamują trochę klimat całego opowiadania.
W każdym z nas jest tyle samo dobra co zła. To od nas zależy, na którą stronę przechyli się szala.
Nawet czarne charaktery mają słabości i troszczą się o swoich bliskich;)Są ludzie, którzy żyją w ten sposób...Dla nich najważniejsze jest osiągnięcie celu. Bez względu na cenę i środki...
Ja też mam taką nadzieję;)
Dziękuję;*
Ściskam ciepło!
Hej! Odnośnie mojego poprzedniego komentarza: chodziło mi o to, czy jak np. skończę opowiadanie w czerwcu, to czy też będę mogła dostać epilog : ) Bo wtedy będzie już raczej zakończone, jak tak mało do końca.
OdpowiedzUsuńGlenka
Naturalnie:)
UsuńUf :D
UsuńWitam :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobały te fragmenty, które wybrałaś z Hagridem. Świetnie oddały relacje jaka łączyła Harrego i Hagrida i tym bardziej można było wczuć się w to co musiał czuć Złoty Chłopiec po jego śmierci.
Dzieki za wyczerpującą odpowiedź :) dzięki temu też inaczej spojrzałam na Draco i jego metamorfozę :)
Ciekawa jestem komu ma złożyć ta wieczystą przysięgę. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
To jest Twoje pierwsze dramione? Jakbyś mogła to napisz, które polecasz do przeczytania :)
Pozdrawiam i życzę dalej takiej weny.
Magda
Dziękuję:)
UsuńTeż mam wrażenie, że dzięki tym retrospekcjom z Hagridem całość nabrała klimatu. Nie chciałam, żeby ten fragment był "suchy", lecz by oddał wartość tej więzi między bohaterami.
Każdy z nas interpretuje rzeczywistość przez pryzmat swoich doświadczeń więc to naturalne, że odbiór może się różnić:)
Nie. Drugie. W wolniejszej chwili, dobrze? Aktualnie nie czytam żadnego dramione, ze względu na limit czasu, przez co musiałabym pokopać trochę w internecie, żeby przypomnieć sobie tytuły opowiadań i móc coś polecić.
Dziękuję i również pozdrawiam:)
To jak będziesz miała chwilę to w pierwszej kolejności mogłabyś mi podrzucić stronę swojego pierwszego opowiadania :)
OdpowiedzUsuńMagda
Magdo
Usuńprzepraszam Cię, ale właśnie się zorientowałam, że moje pierwsze opowiadanie, znajdujące się na Onecie zostało usunięte. Niestety je straciłam...Ubolewam nad tym, bo straciłam również listę wszystkich ciekawszych opowiadań dramione.