Kochani,
witam Was bardzo serdecznie! Mam nadzieję, że wciąż ze mną jesteście i pomimo mojej długiej nieobecności nie zwątpiliście we mnie. Nie będę Wam smęcić o powodach długiego milczenia. Nie mniej jednak wiedzcie, że jest mi niezmiernie przykro, że dopiero teraz dodaję rozdział. Uwierzcie jednak, że wcześniej nie byłam w stanie. Dlatego przepraszam.
Powoli też zacznę nadrabiać zaległości na Waszych blogach. Starałam się czytać opowiadania na bieżąco ale niewykluczone, że w ferworze pracy i ostatnich wydarzeń mogło mi coś umknąć. Jeśli tak, to proszę się śmiało upominać;)
Z ogłoszeń parafialnych powiem jeszcze tyle, że rozdziały będą krótsze, ale za to poprawi się ich częstotliwość.
Rozdział według mnie słaby. Ciężko jest wrócić do pisania po tak długiej przerwie. Dlatego wybaczcie mi jego jakość. Mam nadzieję, że dość szybko uda mi się wrócić do normy.
Mimo wszystko ślicznie proszę o komentarze. Potrzebuje ich, jak nigdy dotąd. Pamiętajcie też, że szanuje Was wszystkich i każdego z osobna i nigdy nie zostawiłabym bloga bez uprzedzenia.
Dziękuję Face za ekspresowe zabetowanie;*
Nie będzie dedykacji, bo rozdział jest za słaby. Będą za to gorące podziękowania dla wszystkich wspierających mnie komentujących Czytelników! Każde Wasze słowo jest niczym najcenniejszy skarb, który noszę zawsze przy sobie, który daje mi siłę by pokonywać chwile zwątpienia i który inspiruje mnie do pisania. Dziękuję, że jesteście;*
I na koniec, Duszki moje, chciałabym Wam życzyć naprawdę udanych wakacji!
A teraz zapraszam do lektury.
Pozdrawiam ciepło,
Villemo.
ROZDZIAŁ 14 „Zielone światło”
- Hermiona!
Hermiona, pozwól mi wyjaśnić…ja…to nie tak jak myślisz… - krzyki Wiktora
prześladowały ją przez całą drogę do szpitala. Wchodząc na właściwe piętro,
kątem oka dostrzegła na końcu korytarza Dracona i Pansy, którzy przyciszonymi
głosami rozmawiali o czymś z Blaisem i towarzyszącą mu uzdrowicielką.
- Hermiona,
skarbie…
- Przestań!
– Warknęła, odwracając się na pięcie i stając twarzą w twarz z mężczyzną.
- Kochanie,
wszystko ci wytłu… - zaczął, wyciągając rękę, aby dotknąć jej ramienia, lecz
szatynka zrobiła unik i nie dała mu skończyć.
- Owszem
wytłumaczysz, ale nie tu i nie teraz – oznajmiła twardo. Przez chwilę mężczyzna
przyglądał się jej bez słowa, po czym jakby podjął jakąś trudną decyzję i polubownie
pokiwał głową.
- Dobrze… Skoro
tak wolisz…
- Wolę –
potwierdziła nieustępliwym tonem. - Wolałabym też, żebyś poczekał na mnie w
domu – dodała już ciszej, ciasno oplatając się ramionami i nie patrząc mu w
twarz.
- Ale...To
twój przyjaciel...Nie zostawię cię w takim momencie. Chcę być przy tobie i cię
wspierać - odparł, marszcząc czoło i starając się zbliżyć do kobiety.
Zachowywał się tak, jakby niczego nie rozumiał.
Hermiona
przygryzła dolną wargę i mocniej zacisnęła palce na ramionach, słysząc w jego
głosie szczerość oraz autentyczną chęć pomocy. Wiktor miał rację. Potrzebowała
go bardziej niż kiedykolwiek. Niestety żal i gorzki smak zawodu sprawiały, że
jednocześnie był on ostatnią osobą, którą chciała teraz widzieć. Tak bardzo
bolała ją świadomość, że Wiktor ją okłamał. Nie potrafiła zrozumieć jego
zachowania. Dlaczego nie powiedział jej o wszystkim? I dlaczego nie było go
przy niej? Bo skoro nie był na zgrupowaniach, to gdzie się wtedy podziewał? Gdzie
wyjeżdżał przez cały ten rok? Nie chciała teraz o tym myśleć. Za bardzo bała
się wniosków, do których mogłaby dojść. Poza tym teraz jej myśli krążyły wokół
Shacklebolta.
- Hermiona…
Powiedz coś, skarbie.
Udręczony
głos narzeczonego sprawiał, że czuła się jeszcze gorzej. Nie chciała go ranić,
ale nie mogła też przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego.
- He…
- Idź już,
Wiktorze – powiedziała cicho, rzucając mu krótkie spojrzenie.
Mężczyzna wciąż stał przed nią z miną
porzuconego psiaka. Poczucie winy i skrucha emanowały z całej jego postawy. Nie
mogąc znieść smutku na twarzy narzeczonego, spuściła głowę, walcząc już nie
tylko ze łzami, ale i z ochotą, aby przytulić się do niego. Wiedziała, że swoim
zachowaniem i słowami bardzo go rani. Jednakże i Wiktor bardzo zranił ją.
Poczucie zdrady, żal oraz niepewność były zbyt świeże.
- Harry -
poczuła niepokój i jednoczesną ulgę na widok przyjaciela, który wyglądał tak,
jakby zderzył się z górskim trollem. Ignorując wciąż stojącego obok niej
narzeczonego, wyszła naprzeciw Potterowi i chwilę później znalazła się w jego
opiekuńczych ramionach.
- Chyba
rzeczywiście jestem tu zbędny - mruknął Wiktor, zaciskając dłonie w pięści i
obrzucając parę przyjaciół ponurym spojrzeniem.
Hermiona
zamknęła oczy, gdy mężczyzna wyminął ich i wolnym krokiem ruszył w stronę
klatki schodowej. Harry odprowadził go zaskoczonym spojrzeniem, a gdy ten
zniknął z zasięgu jego wzroku szepnął konspiracyjnie - Możesz już patrzeć.
Szatynka
westchnęła głośno i spojrzała na zatroskaną twarz przyjaciela.
- Nic ci nie
jest? – Zapytała, uważnie lustrując jego sylwetkę, na co brunet pokręcił
głową.
- Mnie nie,
a tobie? – Zapytał, łapiąc ją za rękę, gdy ta, widząc pokaźnego siniaka,
chciała dotknąć jego czoła.
- Nic, z
czym sobie nie poradzę - zapewniła z delikatnym uśmiechem. – Co się stało,
Harry?
- Zaraz
dowiesz się wszystkiego. Dołączmy do reszty i sprawdźmy, co z Shacklebolt’em.
Skinęła
głową i oboje ruszyli w kierunku stojących na końcu korytarza osób. Słysząc ich
kroki, zebrani odwrócili się w ich stronę. Pansy na widok Harry’ego od razu
rzuciła się mu na szyję i zaczęła wyrzucać z siebie milion trudnych do
zrozumienia słów. Hermiona odwróciła wzrok od pary i rzuciła przelotne
spojrzenie w stronę Malfoya. Blondyn jednak nie zwrócił na nią uwagi, gdyż zajęty
był rozmową z uzdrowicielką, którą z daleka wzięła za pielęgniarkę, a która
okazała się byłą narzeczoną Dracona. Hermiona zmierzyła kobietę zaciekawionym
spojrzeniem. Pani magomedyk była wysoką i smukłą czarownicą o długich, blond
włosach, które opadały jej na ramiona miękkimi falami. Duże, ciemnoniebieskie oczy
otoczone kaskadą gęstych rzęs i wąskie usta, układające się w smutny uśmiech,
gdy pocieszająco gładziła ramię blondyna, stanowiły jej niewątpliwy atut. Na
pierwszy rzut oka widać też było, że nie łączą ich tylko i wyłącznie stosunki
zawodowe. Hermiona odwróciła głowę od pary i napotkała przeszywające spojrzenie
Zabiniego.
- Co z
Kingsley’em? – Zapytała, ignorując palące ukłucie w brzuchu i jednocześnie
chcąc odwrócić uwagę dyrektora od obszaru jego aktualnych domysłów.
-
Podejrzewamy, że jest pod działaniem czarnomagicznej klątwy. Choć nie
wykluczamy też innego scenariusza. Tak naprawdę bardzo mało wiemy.
Przeprowadziliśmy podstawowe badania i czekamy na wyniki. Niewykluczone jednak,
że konieczna będzie operacja, choć w stanie Kingsleya to bardzo ryzykowne.
Wprowadziliśmy go w śpiączkę, żeby unormować jego stan. Amelia próbowała z nim
porozmawiać, ale… - Blaise urwał i zacisnął usta. Hermiona ściągnęła brwi w
geście niezrozumienia. Zabini wziął
głęboki wdech i dodał bezbarwnym tonem. – Błagał, żebyśmy pozwolili mu umrzeć.
Poczuła jak
coś w jej wnętrzu zaciska się boleśnie. Nawet nie chciała sobie wyobrażać,
przez co przeszedł czarodziej, że teraz błagał o śmierć. Przełknęła bolesną
gulę, formułującą się w gardle, i nieśmiało chwyciła Blaise’a za dłoń. Zaskoczony
jej gestem spojrzał niepewnie najpierw na ich złączone dłonie, a potem na jej
twarz. Wyglądał na bardzo zmęczonego i przygnębionego. Hermiona uśmiechnęła się
do niego pokrzepiająco. Blaise i ona może nie byli przyjaciółmi, ale w tym
momencie mężczyzna wyglądał jak ktoś pokonany, kto potrzebuje czyjegoś
wsparcia, słów dających mu wiarę w to, że da radę. Chciała go jakoś wesprzeć na
duchu i okazać swego rodzaju solidarność. Zabini po chwili odwzajemnił jej
uśmiech, a Hermiona poczuła, że między nimi zawiązała się pewna nić
porozumienia.
- Za
chwilę będą tu aurorzy – oznajmił niespodziewanie Harry, podchodząc bliżej nich
z Pansy, która ze zdziwieniem patrzyła na ich złączone dłonie.
- Wydam
swojemu personelowi odpowiednie dyspozycje – oznajmił Blaise, a Potter skinął
głową. Przez chwilę dyrektor przyglądał się intensywnie aurorowi i wyglądał
przy tym jakby walczył z samym sobą. W końcu na jego twarzy pojawił się wyraz
determinacji, gdy podjął decyzję i zapytał – Co z Weasley?
- Z Ginny? –
Upewniła się Hermiona, przesuwając zaniepokojonym wzrokiem po twarzy zebranych,
pilnując się jednak, aby nie spojrzeć na Malfoya, który również dołączył do
nich razem z piękną uzdrowicielką. Szatynce nie umknął fakt, że stali bardzo
blisko siebie. Zdecydowanie za blisko jak na ludzi, którzy rozstali się w tak
burzliwych okolicznościach.
- Sytuacja
opanowana. Podejrzewam, że kończy artykuł – odparł Harry, a w jego głosie
zabrzmiała stalowa nuta.
- Artykuł? –
Hermiona drgnęła na dźwięk tego lekko zachrypniętego głosu. – Wydaje mi się, że
winien nam jesteś dłuższe wyjaśnienia, Potter – dodał Draco, a brunet skinął
głową i opowiedział im o wszystkim, co się wydarzyło, od chwili gdy razem z
Ginny znaleźli Kingsleya. Specjalnie jednak pominął drastyczne szczegóły, aby
zaoszczędzić reszcie udręki. Po jego
słowach zapadła długa cisza, w trakcie trwania której każde z nich na swój
sposób starało się oswoić z ostatnimi wydarzeniami.
- Żądam
wyjaśnień! – Zagrzmiał Minister Magii, idąc ku nim szybkim, sztywnym krokiem w
eskorcie czterech aurorów. Był blady jak kreda, a wyostrzone rysy jego twarzy
dodawały mu upiornego wyrazu.
- Nie wiemy
nic ponad to, co panu napisałem – oznajmił Harry zadziwiająco opanowanym
głosem.
- Co z
Shacklebolt’em? Żyje? Mówił coś?
-
Wprowadziliśmy go w śpiączkę i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pacjent
wrócił do zdrowia – zapewnił Zabini chłodnym tonem.
- Przeżyje… -
wyszeptał słabo Blackwell i, o ile to możliwe, zrobił się jeszcze bledszy niż
dotychczas.
- Panie ministrze?
Dobrze się pan czuje? – Zapytała uzdrowicielka, podchodząc do mężczyzny i
kierując go w stronę krzesełek pod ścianą. Hermiona ku swojemu niezadowoleniu
odnotowała, że kobieta ma niesamowicie kojący, wręcz hipnotyzujący głos.
- To
nic…To…Kingsley to mój przyjaciel… - zaczął nieskładnie tłumaczyć mężczyzna,
jednocześnie rozluzowując swój krawat.
- Pański
przyjaciel jest w dobrych rękach, panie ministrze. Proszę się uspokoić i
oddychać głęboko. Przyniosę panu coś na uspokojenie – oznajmiła blondynka
łagodnym głosem. – Draco, pójdziesz ze mną? Przy okazji dokończymy rozmowę –
zwróciła się do milczącego i trzymającego się z tyłu mężczyzny. Hermiona
wstrzymała oddech. Sposób, w jaki Amelia wymówiła imię Malfoya, nie pozostawiał
jej żadnych złudzeń. Czuła jak jej serce wyrywa się z klatki piersiowej, gdy blondyn
skinął głową i, nawet na nią nie patrząc, ruszył w stronę gabinetu
uzdrowicielki. To było irracjonalne. Przecież skończyła z nim. Kazała mu
zniknąć ze swojego życia. Wobec tego dlaczego teraz miała ochotę zatrzymać go
przy sobie za wszelką cenę? Drgnęła, czując dyskretny uścisk ciepłej dłoni. Z
wahaniem delikatnie odwzajemniła gest Blaisea, odnotowując, że musi bardziej
nad sobą panować. Przecież to normalne, że Draco nie pozostanie kawalerem do
śmierci. Czas najwyższy, aby zaczęła oswajać się z tą myślą.
- Chyba
powinnam sprawdzić co z Ginny – westchnęła, wyswobadzając dłoń z uścisku
Zabiniego i jednocześnie posłała mu wdzięczny uśmiech, co ten skwitował
porozumiewawczym mrugnięciem. Pożegnała się ze wszystkimi i ruszyła w stronę
schodów.
- To twoja
wina, Granger – usłyszała pełen wyrzutu i złości głos, gdy przechodziła obok
siedzącego na krześle ministra. – Całe to bagno to twoja wina - powtórzył
Blackwell nieco głośniej tak, że wszyscy teraz skupili na nim swoją uwagę. –
Zakazałem ci pracy nad serum, odebrałem ci dotacje, a po wypadku kazałem
zniszczyć wszystko, co miało związek z projektem Inferno, ale dla upartej panny
Granger to nie stanowiło większego problemu. Jesteś zbyt zaślepiona własnym
geniuszem, by pomyśleć o konsekwencjach, Granger. To ty wciągnęłaś Kingsleya w
ten cyrk z badaniami i to przez ciebie został zaatakowany. Kończąc eliksir,
podpisałaś na nas wyrok.
Słowa
mężczyzny zalewały jej umysł niczym jad bazyliszka i odbijały się echem w jej
głowie. Ich sens zupełnie ją obezwładnił. Nie była w stanie wydobyć z siebie
choćby słowa na odparcie ataku Blackwella. Bo czy w jego oskarżeniach nie było
ziarnka prawdy? Przecież mógł mieć rację. Wszystko zaczęło się komplikować od
czasu, gdy projekt Inferno wszedł w decydującą fazę badań. Może rzeczywiście
powinna odpuścić, gdy nie otrzymała pozwolenia. Może Blackwell przewidział
ewentualne konsekwencje, podczas gdy ona była zbyt zaślepiona, aby je dostrzec.
Ale przecież nie chciała nikogo skrzywdzić.
- Proszę
liczyć się ze słowami – zimny głos Harry’ego oderwał ją na chwilę od ponurych
rozmyślań, a potem poczuła, jak przyjaciel staje obok niej. Zupełnie tak jakby
myślał, że sama jego bliskość może obronić ją przed niesprawiedliwymi
oskarżeniami.
- Nie
wtrącaj się, Potter! Ktoś w końcu musi pokazać tej przemądrzałej smarkuli,
gdzie jej miejsce! Przez nią mógł zginąć człowiek! – Warknął minister, a Harry
tracąc resztki opanowania rzucił się na mężczyznę i przytrzymując go za poły
szaty przyparł do ściany.
- Harry,
nie! – Krzyknęła Pansy, przerażona obrotem sytuacji i ruszyła w jego stronę,
lecz Blaise uniemożliwił jej to. Widać było, że i na nim słowa ministra zrobiły
duże wrażenie i gdyby nie wyprzedził go Potter, sam rzuciłby się na Blackwella.
- Puść go,
szefie –oznajmił jeden z aurorów i wraz z kolegami nie bez trudu odciągnęli
mężczyzn od siebie.
- Taka jest
prawda, Potter! To przez ten pieprzony eliksir wszyscy mamy kłopoty – darł się
Blackwell, a potem odwrócił swoją rozwścieczoną twarz w stronę szatynki i
wysyczał z obłędem – Masz krew na rękach, Granger!
Tego było
dla niej dość. Odwróciła się na pięcie i rzuciła biegiem przed siebie, głucha
na nawoływanie przyjaciół. Łzy utrudniały jej widoczność, więc biegła na oślep,
byle najdalej od tych wszystkich zarzutów i poczucia winy, które wraz z
rzuconymi oskarżeniami paliły jej wnętrze. Po drodze potrącała ludzi, lecz
nawet nie odwracała się, aby ich przeprosić. Chciała uciec i zniknąć. Byle
dalej od tego miejsca i słów. Łzy coraz obficiej spływały po jej twarzy, a
szloch wydobywający się z ust przerodził się w głośne zawodzenie. Fala
chłodnego powietrza uderzyła ją w rozgrzaną od płaczu twarz, gdy opuściła
szpital. Czując drżenie nóg, osunęła się po chropowatej ścianie budynku i
ukryła twarz w dłoniach. Nie obchodziło jej to, że musi wyglądać jak wariatka i
swoim zachowaniem zwraca uwagę przechodniów. Świadomość, że naraziła niewinne
osoby na niebezpieczeństwo była zbyt przerażająca, by mogła teraz myśleć o
czymś innym.
- Hermiona?
– Nie zareagowała słysząc niepewny głos nad sobą.
Chciała
zostać sama. Dlaczego nikt nie potrafił tego zrozumieć? Nie chciała, żeby ktoś
ją teraz pocieszał. Nie potrzebowała litości i współczucia. Mocniej zacisnęła
powieki, błagając Merlina, aby intruz sobie poszedł, by mogła wypłakać się w
samotności. Czy prosiła o tak wiele? W pewnym momencie poczuła, jak ktoś wbrew
jej woli podnosi ją do pionu. Otworzyła oczy, chcąc przegonić intruza i
wyładować na nim swój gniew, lecz gdy napotkała znajomy zatroskany wzrok,
poczuła jak cała wściekłość ustępuje całkowitemu zaskoczeniu.
- Heej, już
dobrze maleńka, już dobrze… - mężczyzna mylnie interpretując szok na twarzy
kobiety, przygarnął ją do siebie i zamknął w żelaznym uścisku.
Niczym w
amoku docierały do niej wszystkie bodźce. Nie miała pojęcia, jakim cudem
mężczyzna znalazł się tu, ani w jaki sposób ją odnalazł. Po tym jak rozstali
się w gniewie, myślała że minie długi czas, nim będzie w stanie mu wybaczyć.
Teraz jednak to się nie liczyło. Już nic nie miało znaczenia. Najważniejsze, że
on tu był.
- Ron… -
wyszeptała jakby bojąc się, że gdy wypowie jego imię głośniej, ten zniknie.
Lecz nic
takiego się nie stało. Ron wciąż tu był i mocno ją do siebie przytulał,
szepcząc do ucha pocieszające słowa.
– Ron –
załkała na wpół szczęśliwa, że widzi mężczyznę, a na wpół zrozpaczona, z powodu
powracającego ciężaru prawdy.
- Cii…jestem
tu. Już nic ci nie grozi.
***
- Podoba ci
się nowa sztuczka, Jasonie? Dopiero niedawno ją opanowałam…Jest niezwykle
przydatna i ułatwia mi życie. Z przyjemnością pokażę ci, co jeszcze potrafię.
Bo w przeciwieństwie do ciebie ciężko pracowałam…
Blackwell z
trudem uniósł obolałą głowę i posłał swojej oprawczyni na wpół przytomne
spojrzenie. Niewiele pamiętał po incydencie, jaki miał miejsce w Mungu. Kojarzył,
że był tak wściekły, że udał się do Dziurawego Kotła na szklaneczkę Ognistej Whisky
i opuścił lokal dopiero wtedy, gdy barman oznajmił mu, że zamykają. To wtedy
dopadli go jej ludzie.
- Na przykład wystarczy, że zrobię tak –
zaszczebiotała czarownica i wyciągnęła w jego stronę otwartą dłoń - i bardzo
się skoncentruje, a krew w twoich żyłach zacznie wrzeć. Jak myślisz, ile czasu
potrzebuje, żeby ugotować w niej twój bezużyteczny mozg? – Zapytała zwodniczo
lekkim tonem, jakby zastanawiała się, co przyrządzić na obiad.
Jason
uchylił powieki całkowicie pogodzony z własnym losem. Z rany na jego czole
ściekała krew, a zaklęcie Evy hamowało jakikolwiek ruch. Zerknął w bok na swoją
przełamaną różdżkę i uśmiechnął się smutno.
- Czas
zapłacić za błędy – pomyślał, śmiejąc się w duchu nad własną głupotą, gdy
kobieta nachyliła się nad nim i cofnęła zaklęcie tak, że opadł bezsilnie na posadzkę
poplamioną jego własną krwią.
- Jakieś
ostatnie życzenie, Jasonie? – Zapytała, niemal pieszczotliwie odgarniając mu z
twarzy posklejane kosmyki włosów.
Mężczyzna
wydał z siebie chrapliwy śmiech i zaniósł się kaszlem. Czuł bolesne ukucie w
płucach, a z kącika jego ust popłynął strumyk krwi zmieszanej ze śliną. Czując
ogarniającą go senność ostatni raz spojrzał na Evę, prosto w jej
szmaragdowozielone oczy, które do niedawna jeszcze stanowiły centrum jego
wszechświata.
- Idź do
diabła – wychrypiał, stwierdzając z zadowoleniem, że udało mu się ją
rozzłościć.
- Cóż za
oryginalność – zironizowała kobieta, patrząc z pogardą na zanoszącego się
kaszlem czarodzieja. – Wobec tego do zobaczenia w piekle, Jasonie. I jak już
tam będziesz, to prześlij gospodarzowi pozdrowienia i nie zapomnij powiedzieć,
kto mu cię przysłał – dodała, zamykając oczy i powoli zaciskając dłoń w pięść. –
Wiecie, co robić – rzuciła krótko w stronę pobladłej straży, gdy z ciała
Ministra Magii uleciało życie. - Tylko tak, żeby ci idioci z ministerstwa nie
musieli go szukać. Ty nie, Nott – dodała, gdy mężczyźni zaczęli opuszczać sale
tronową wraz z bezwładnym ciałem Blackwella. – Musisz naprawić błąd Jasona. I
żeby było jasne, Theodorze – oznajmiła ze stalowym błyskiem w oku. - Zabij tego starca, albo zgiń, próbując to
zrobić…
***
Cały dzień
ukrywał się w pobliskich krzakach, skąd miał doskonały widok na dom, w którym
mieszkał jego cel. W ciągu ostatniego miesiąca szpiegowania poznał harmonogram
dnia ofiary, jej zwyczaje, rozkład domu oraz godziny, w których kobieta
zostawała sama w budynku. Nikt nie zwracał uwagi na niemego żebraka,
odwiedzającego pobliskie śmietniki i sypiającego na ławkach w parku albo w
opuszczonych, walących się przybudówkach. Ludzie odwracali od niego wzrok,
traktując jak mało atrakcyjny i nieprzyjemnie pachnący element przyrody. Po
części mu to pasowało. Miał misję i nie mógł wzbudzać zbędnego zainteresowania.
Dzięki tej roli mógł wtopić się w tłum i stać niewidzialnym. Przy okazji zaś bezkarnie
mógł obserwować swój cel, który okazał się nieszkodliwą kurą domową. Z drugiej jednak strony nie podobało mu się,
że czarodzieje patrzą na niego, jak na jakiegoś robaka przenoszącego chorobę.
Wspomnienie dni, gdy był ważnym członkiem kręgu Lorda Voldemorta, pomimo tego,
że coraz bardziej mgliste i odległe, napawały go dumą i dawały poczucie
wyższości. Wciąż też wierzył, że dni chwały czystokrwistych czarodziei powrócą,
a wtedy to on będzie patrzył na tych wszystkich zdrajców krwi i szlamy jak na
coś trędowatego.
Pilnowanie
czarownicy nie należało do najciekawszych zajęć, dlatego też starał się
urozmaicać sobie swój pobyt na tym zadupiu różnymi możliwymi sposobami. Miał
uszy i oczy szeroko otwarte, dzięki czemu udało mu się zdobyć kilka cennych
informacji, które zamierzał przekazać swojej pani. Był dyskretny, dlatego też
poza jednym epizodem nie naraził się na zdemaskowanie. Dzięki Salazarowi
szczęście go nie opuszczało. Kobieta okazała się skończoną idiotką.
Przygarniając go pod swój dach, dokarmiając i litując się nad nim tylko
podpisała na siebie wyrok. Nieświadomie dała mu alibi do bezkarnego odwiedzania
i kręcenia się wokół jej domu. Dotychczas jednak nie mógł nic zrobić. Musiał
czekać na zielone światło, które ku jego irytacji, nie zapalało się i nie
pozwalało mu działać. Aż do dzisiejszego poranka.
Amycus zmiął
w brudnych, kościstych dłoniach świeże wydanie Proroka Codziennego, które
ukradł spod czyichś drzwi, a w jego oczach zapłonął szaleńczy blask. Tak długo
czekał na tą informację. Z wytęsknieniem patrzył na okładki gazet w nadziei, że
ujrzy nagłówek obwieszczający śmierć tego śmiecia, który zablokował jego magię
i skazał na podłą egzystencję w Alcatraz. Teraz dostał za swoje. Z mściwą
satysfakcją patrzył na zdjęcie przedstawiające gmach Ministerstwa Magii. Na
szczycie budynku dumnie powiewała flaga, a na sztandarze niczym do krzyża
przybite było ciało przywódcy czarodziejskiej społeczności.
- A, to ty. Nie
było cię na śniadaniu. Chodź, zjesz coś – oznajmiła kobieta przyjaznym głosem i
otworzyła szerzej drzwi w zapraszającym geście.
Amycus pomyślał,
że to kolejny dowód na to, że bycie dobrym jest mało opłacalne. Bo kto jest na
tyle głupi, aby ufać nieznajomemu włóczędze i zapraszać go do swojego domu? Mężczyzna
uśmiechnął się złowieszczo i nim czarownica zdążyła zareagować wyciągnął dłoń i
dmuchnął jej w twarz sproszkowanym eliksirem Słodkiego Snu, który udało mu się
zdobyć na Śmiertelnym Nokturnie. Molly Weasley zachwiała się, tracąc
przytomność i osunęła się w ramiona byłego Śmierciożercy.
- Nadszedł
czas, by wymierzyć sprawiedliwość… - pomyślał Amycus, wyobrażając sobie nagrodę,
jaka go czeka, gdy stanie przed swoją panią.
***
Mam nadzieję, że jakoś przebrnęliście przez ten rozdział.
napisałam komentarz i się nie wpisał.... teraz mogę napisać jedynie, że rozdział świetny i stawia wiele pytań
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu tak się dzieje niestety na blogspocie...Zauważyłam to już komentując Wasze blogi. I wiem jakie to jest frustrujące, gdy namęczysz się nad komentarzem, a blogspot uzna, że jednak go nie opublikuje i trzeba pisać wszystko od nowa...Zauważyłam jednak, że gdy najpierw się zalogujesz, a dopiero później skomentujesz, to blogspot jest bardziej skory do współpracy.
Usuńkurcze! mam nadzieję, że Hermiona pociśnie po Krumie dość konkretnie i przejrzy na oczy :) hmm no ale, że Molly? :> robi się ciekawie! czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Anna :*
Ano Molly;) To od początku miała być ona. Ale nie martw się, panuję nad wszystkim.
UsuńPozdrawiam,
V;*
Uwielbiam to opowiadanie ! Rozdział jest fantastyczny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję;*
UsuńEpicko przeczytałam rozdział około trzeciej w nocy, napisałam zajebisty komentarz, ale blogspot i mój Internet stwierdzili, że nie nadaje się on do publikacji. chamsko.:D
OdpowiedzUsuńTak więc przybywam ja teraz z powrotem, mówiąc iż rozdział jest:
a) na pewno nie słaby, jeśli już to zajebisty
b) Bardzo zgrabnie napisana scena w szpitalu
c) Brakowało mi Dracusia, mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale mi to wynagrodzisz
d) wiem, jak to jest wrócić po przerwie do pisania, więc uwierz mi, że rozdział nie jest taki zły.:D
To by było na tyle.:D Za składnie, błędy itd, to przepraszam, ale jestem na lekach i w mózgu mi się miesza.:D
Pozdrawiam serdecznie,
la_tua_cantante_
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
Szkoda, że ten "zajebisty" komentarz się nie dodał;p Ale ten też jest niczego sobie- tak między nami;)
UsuńDziękuję za motywujący i budujący komentarz;* Doceniam, że nie zniechęciłaś się i napisałaś go raz jeszcze.
Buziaki,
V;*
I znów po raz kolejny wraz z ostatnimi słowami rozdziału muszę wrócić do rzeczywistego świata, opuszczając ten, w którym pozostawiłam cząstkę siebie. Po prostu brak mi słów, żeby opisać uczucia, jakie wywołuje u mnie czytanie twojej twórczości. Składam ukłon w twoją stronę. :) Niespodziewane wejście Rona, to naprawdę bardzo mi się podobało. :) No i cóż, z niecierpliwością wyczekuję kolejnego rozdziału, aby znów móc powrócić do wspaniałej historii.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i życzę jak największej weny. :)
Karolina
Karolino, czy Ty wiesz, że Twoje komentarze są niczym najpiękniejsza muzyka dla moich uszu;) Każde słowo sprawia, że uśmiech sam pojawia mi się na twarzy. Dla takich chwil warto pisać. Ślicznie Ci dziękuję!
UsuńBuziaki,
V;*
Chociaż w ten sposób mogę odwdzięczyć Ci się za tak wspaniały moment, jakim jest lektura twoich genialnych wprost opowiadań. :) Cieszę się, że moje komentarze wywołują uśmiech na twej twarzy. Bardzo się staram, żeby tak było.:) Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział.
UsuńKarolina
Na razie przeczytałam tylko pierwszy rozdział, ale mam mile wrażenie, co do opowiadania, postaram się szybciutko nadrobić pozostałe! Jeśli trzymają poziom, to podejrzewam, że nie będę potrafiła się oderwać :)))
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz i czekam na werdykt:) Jakikolwiek by nie był.
UsuńDziękuję;)
Pozdrawiam serdecznie,
V.
Biblioteczka czytelnicza powstała z myślą o wszystkich Twórcach opowiadań, pamiętników itp. Świat blogosfery jest ogromny. Zakładając bloga, myślimy, że jesteśmy jednymi z nielicznych do czasu, aż zdamy sobie sprawę, iż są nas „tysiące, a nawet setki”. Biblioteczka jest miejscem, gdzie bez zbędnych stresów można się zareklamować i zachęcić innych, aby zajrzeli na naszego bloga. Biblioteczka nie krytykuje, nie wyraża opinii na temat treści. Jest gruntem neutralnym, tutaj ogłaszać się mogą wszyscy. Dlatego też zachęcam, by zajrzeć, zapoznać się i oswoić z nowo powstałym miejscem, a kiedy to zechcesz , zareklamować swoją "pociechę".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Biblioteczka czytelnicza
Rozdział jak zawsze zagadkowy i zaskakujący:) Lubię Twoj tajemniczy styl pisania:) ciesze sie z częstszego publikowania, bo rozdziały zawsze były dla mnie za krótkie:p
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
P:*
Ja Ciebie też lubię;) I Twoją paplaninę oraz jęczenie też;p
UsuńDziękuję.
Ściskam,
V;*
Zaciekawiła mnie postać pani magomedyk. Jej nieoczekiwane pojawienie się u boku Malfoya mocno mnie zaniepokoiła.Mimo,że kobietę wydaje się być miłą osobą to nie wzbudziła we mnie sympatii, co więcej już teraz wywołuje we mnie niechęć. Mam nadzieję,że ta uzdrowicielka nie będzie jego partnerką. Będę bardzo mocno trzymać kciuki,aby Draco nie zniechęcił się odtrąceniem Hermiony i mimo wszystko zawalczy o własne szczęście.Brakowało mi w rozdziale jego perspektywy, zastanawiam się jak on postrzega całą tą sytuacje, bo w tym momencie mam wrażenie,że w ogóle nie obeszła sprawa z Granger. Już nie mogę doczekać się kolejnej notki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przepraszam za ten nieskładny komentarz,ale śpieszyłam się
Usuń;-)
Nie masz za co przepraszać;) Komentarz jest bez zarzutu;)
UsuńCieszę się, że zwróciłaś na nią uwagę. Na pewno podam więcej informacji o niej i mam nadzieję, że może trochę zyska w Twoich oczach, bo nie jest czarnym charakterem;) Partnerką Malfoya...hmmm...to też wyjaśnię i zrobię to z perspektywy Dracona;) Mam nadzieję, że takie rozwiązanie Was zadowoli?;)
Pozdrawiam ciepło,
V;*
Ciekawa jestem o co chodzi z Amelią i Malfoyem. Natomiast jeśli chodzi o Granger i Kruma to w duchu liczę na to, że się rozstaną.. Oby Blaise i Ginny się zeszli, uwielbiam ich razem! Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział i pozdrawiam gorąco, Edyta :)
OdpowiedzUsuńWszystko się okaże, choć mam pewne plany...Ale o tym przy okazji kolejnych publikacji;)
UsuńBardzo dziękuję;*
Ściskam!
Przepraszam, za moją nieobecność rozdział cudowny, tak jak Twoja twórczość, więc oficjalnie ogłaszam, że :
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością ogromną chcę poinformować autorkę tego bloga, że została nominowana przeze mnie w The Versatile Blogger Award na blogu dramione-teatr-uczuc.blogspot.com !
Więcej szczegółów na podanym adresie :)
Pozdrawiam
Layls
Nie przepraszaj. najważniejsze, że jesteś;)
UsuńDziękuję;*
I dziękuję za nominacje. To ogromne wyróżnienie. Jednak nie bawię się w to. Nie mam na to najzwyczajniej w świecie czasu. Poza tym jeśli Ty lub ktoś inny zechce mnie o coś zapytać, to zawsze może to zrobić, a ja odpowiem;)
Pozdrawiam ciepło!;)
Oh ten Blackwell jak mógł tak powiedzieć Hermionie.
OdpowiedzUsuńI co tam do licha robi Ron ?I co z tym wszystkiem wspólnego ma Molly ?
Co tak krótko? :) Mam nadzieję, że Kingsley wróci do siebie. Biedna Hermiona. Ciekawe czy będzie ten eksperyment kontynować.
OdpowiedzUsuńRozpuściłam Was z ilością stron w komentarzu i teraz mam;p ;)
UsuńWszystko się wyjaśni już niedługo;)
Dziękuję!
Pozdrawiam ciepło;)
Czego Eva może chcieć od Molly? Teraz to naprawdę mnie zaintrygowałaś, podobnie jak powrotem Rona. Bardzo szkoda mi Hermiony, choć pan Minister bez wątpienie również lekko nie ma.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz?;p Lepiej późno niż wcale;D
UsuńDziękuję;)
Pozdrawiam!
Amelia moja imienniczka ! ( to nic że na drugie mam Amelia xd )
OdpowiedzUsuńRon ? Ronald Weasley ? albo pierwszy raz widzę go tutaj albo oczy mi już naprawdę szwankują :D
kolejny epicki rozdział <3
zrób z tego książkę, zrób *błaga na kolanach*
kocham mocno ! <3
Amelia to śliczne imię:) Nie mogłam się powstrzymać i musiałam nadać jednej z bohaterek opowiadania to imię. Padło na eks Malfoya, co począć?
UsuńEee tam, to nic;D
Z Twoim wzrokiem wszystko w porządku;) Ron pojawił się tu po raz pierwszy.
Książka będzie, ale nie będą to Rozbitkowie. To opowiadanie, choć stworzone w całości przeze mnie, ma swojego twórcę w osobie JKR. Ale jeśli podoba Ci się klimat Rozbitków, to zapewne spodoba Ci się i moja autorska powieść, w trakcie której pisania jestem.
Dziękuję!;*
Wiesz co? Jak mogłaś mnie w taki błąd wprowadzić? Ja tutaj obmyślam kto, kiedy co zrobił. Kim jest ta dobra kobieta. A Ty mi wszystko psujesz :P No ale nie ma co się załamywać i działać dalej :) Zaskoczyłaś mnie całkowicie gdy odkryłam że ta kobieta to Molly. Ale cały rozdział mega. Tylko tak dalej :) Jak zwykle miłego dnia i dużo naprawdę dużo weny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ksenia Kobelak
Wybacz, jeśli poczułaś się rozczarowana. To od początku miała być Molly;)Wkrótce wszystko stanie się jaśniejsze;)
UsuńDziękuję i wzajemnie;)
Pozdrawiam;)
Jest i Ron! Czekałam i zastanawiałam się, co się z nim dzieje. No i się doczekałam!:D
UsuńSzkoda, że rozdział krótki, ale doskonale rozumiem, że czasem ciężko jest coś napisać.
Pozdrawiam! :)
W tym opowiadaniu Ron jest bohaterem epizodycznym i neutralnym. Jednakże, jako że w całej serii był w centrum wydarzeń, to niestety nie mogłam go pominąć;) Myślę jednak i mam nadzieję, że opowiadanie przez to nie traci;)
UsuńTu nie chodzi o brak weny. Raczej o brak czasu lub zachowanie odpowiedniej struktury wątkowej;)
Pozdrawiam ciepło;)
Zaczęłam czytać dwa dni temu i powiem Ci, że Twoje opowiadanie jest jednym z moich najbardziej ulubionych, a przeczytałam ich już naprawdę dużo.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, ten wątek z Alcatraz jest bardzo wciągający, ale mimo tego i tak czekam na więcej Dramione :D
No to zabieram się do dalszego czytania ;D
W takim razie witaj w gronie Czytelników, Annabel;)
UsuńJest mi bardzo miło, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Mam nadzieję, że ciąg dalszy Cię nie zniechęci i nie zawiedzie Twoich oczekiwań.
A ja czekam na opinię końcową;)
Pozdrawiam ciepło!
Ron?
OdpowiedzUsuń;)
UsuńRon! Nareszcie!Gdzie się podziewałeś?
OdpowiedzUsuńBlackwell ty idioto.