Moi Kochani!
Witam Was ciepło przy okazji kolejnej publikacji na "Rozbitkach". Przed nami rozdział trzydziesty, który wyjaśnia kilka wątków więc powinniście być zadowoleni. A przynajmniej mam taką nadzieję:) Mam też nadzieję, że dzisiejsza odsłona opowiadania nie rozczaruje Was i przyjmiecie ten rozdział równie ciepło, co poprzednie. Będzie mi miło, jeśli podzielicie się ze mną swoimi wrażeniami po lekturze.
Przepraszam, że rozdział ukazał się z opóźnieniem. Jednak ostatni miesiąc upłynął mi pod znakiem zmian (pracy, miejsca zamieszkania) i straty związanej ze śmiercią przyjaciela. Wszystko to sprawiło, że nie miałam ani sił, ani ochoty, by pisać. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.
Nie wiem, kiedy ukaże się kolejny rozdział. Będę starała się dodać go pod koniec września. Co prawda pisanie w pewien sposób mi pomaga, jednak wciąż konfrontacja z emocjami jest dla mnie trudna. Informacja o publikacji ukaże się na pewno w "Sowiej Poczcie", bo zakładka proroka ponownie szwankuje.
Swoją drogą, dotarło do mnie, że za kilka dni będziemy świętować kolejną rocznicę opowiadania:) Dacie wiarę, że jesteśmy razem już od 3 lat?:) Mam wrażenie, jakbym zakładała tego bloga wczoraj. Niesamowite, jak ten czas szybko płynie:) A ile wspaniałych osób poznałam dzięki tej historii?;) Właśnie ze względu na Was, kochani, nigdy nie będę żałować, że przeciągnęłam swoją przygodę ze światem dramione. Powrót na NMDIH oraz pisanie Rozbitków było najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć. Dziękuję Wam za te wszystkie lata, za Wasze wsparcie, siłę i motywację. Jesteście niezastąpieni.
A teraz zapraszam do lektury najnowszego rozdziału.
Ściskam mocno!
Do następnego,
Wasza V.
Rozdział XXX „Biały
Feniks”
Z
niemałym trudem wcisnął się do wnętrza zatłoczonej knajpy. Mimo tego, że był
środek tygodnia, wszystkie stoliki były zajęte, a przed lokalem powstała długa
kolejka. Przesunął wzrokiem po stłoczonym tłumie i uśmiechnął się pod nosem,
gdy znalazł swoją zgubę. Przez chwilę obserwował kobietę, nie potrafiąc oderwać
od niej wzroku. W tym momencie nie przypominała mu siebie sprzed godziny. Do
tej pory nie potrafił wymazać wspomnienia jej twarzy, gdy ujrzała okładkę
gazety, którą przez cały dzień chował przed nią Harry. Wówczas miał wrażenie,
że Granger rozsypała się na miliony kawałków. W tamtej chwili wydała mu się tak
krucha i delikatna, jak nigdy przedtem. Przez moment przed oczami znów miał
obraz matki, która po śmierci ojca, miała identyczne spojrzenie. Zupełnie,
jakby ktoś złamał jej serce. Teraz mimo smutku szatynka znów była silna, co
poznał po jej postawie i wrogich spojrzeniach, jakie posyłała każdemu, kto
ośmielił się zakłócić jej spokój. On jednak wiedział, że to tylko maska. W
końcu na kamuflażu znał się jak mało kto.
Draco miał świadomość, że zamierza wejść na
niepewny grunt, lecz był przyzwyczajony do zmiennych nastrojów Granger. Dla
niego była to swego rodzaju codzienność w przeciwieństwie do stojącego za barem
Michaela, który zdecydowanie nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji. Szatynka
w milczeniu sunęła palcem po brzegu kieliszka, całkowicie ignorując strapione
spojrzenie barmana. Wydawała się być całkowicie zatopiona we własnych myślach.
W
pewnym momencie Draco uświadomił sobie, że ciągle stoi w tym samym miejscu i
śledzi każdy najdrobniejszy gest kobiety. Nawet nie starał się znaleźć
wytłumaczenia swojego irracjonalnego zachowania. Niespiesznym krokiem podszedł
do baru. Hermiona opróżniła kieliszek i zamówiła następną kolejkę. Gdy
dostrzegła, że zbliża się w jej kierunku, westchnęła z frustracji i zmierzyła
go nieprzychylnym spojrzeniem. Nic sobie z tego nie robiąc zajął miejsce obok
niej, skinął na powitanie Michaelowi i zamówił whisky.
-
Jak mnie znalazłeś? – Zapytała z ponurą miną, po czym nie dopuszczając go do
głosu dodała – Zresztą nie ważne. Ostrzegam cię tylko, że nie jestem w
towarzyskim nastroju. Dlatego jeśli koniecznie musisz tu siedzieć, to z łaski
swojej zachowaj milczenie w stosunku do mojej osoby – zaznaczyła wyniosłym
tonem i opróżniła do dna kieliszek.
-
Odkąd tylko weszła pluje jadem na każdego, kto ją zaczepi – potwierdził Michael
z kwaśną miną, stawiając przed nim jego whisky.
Draco
przyjrzał się uważnie kobiecie i uśmiechnął pod nosem. Zastanawiał się, jak
jedna osoba może być tak skomplikowana, nieznośna i jednocześnie fascynująca.
-
Nic nowego – skwitował ze spokojem i upił łyk bursztynowego płynu.
Hermiona
prychnęła pogardliwie i ostentacyjnie odwróciła się od niego, co skomentował z
satysfakcją ironicznym uśmiechem.
-
Ty wiesz, o co chodzi – powiedział barman, mrużąc swoje przenikliwe, niebieskie
oczy.
-
A o co może chodzić? – Zakpił, mierząc tył głowy szatynki zniesmaczonym
spojrzeniem.
-
Weasley? – Upewnił się Michael, patrząc na niego z niedowierzaniem.
W
odpowiedzi Draco skinął głową i uniósł szklankę z whisky tak, jakby wznosił
toast. Nim padło kolejne pytanie ze strony barmana, podsunął mu egzemplarz
„Czarownicy”. Na okładce znajdowało się zdjęcie Rona w towarzystwie eterycznej
blondynki i podtytuł „Paryska piękność powiedziała tak!”. Michael rzucił okiem
na okładkę, a potem spojrzał z troską na szatynkę.
-
Nie udało mu się z Fleur, to wziął się za siostrę – skwitował Draco z cierpkim
uśmiechem.
-Ale,
na co poleciała ta mała wila, to dla mnie zagadka – powiedział Michael, patrząc
z niesmakiem na zdjęcie Rona.
-
Mnie nie pytaj, to Granger pałała patologiczną miłością do Weasleya – odparł ze
spokojem i upił kolejny łyk whisky.
-
Dość! – Warknęła Hermiona, odwracając się w ich stronę. – Przestańcie rozmawiać
o mnie tak, jakby mnie tu nie było – powiedziała, piorunując ich ostrym
spojrzeniem.
-
Czyżbyś zmieniła zdanie i zechciała zaszczycić nas rozmową? – Sarknął, nawet na
nią nie patrząc.
-
Bawi cię to?
-
Niekoniecznie. Raczej nuży – odparł znudzonym tonem.
-
To zajmij się czymś bardziej interesującym – warknęła, a on uśmiechnął się
szelmowsko i odwrócił w jej stronę szykując się do ciętej riposty.
-
Ej, jak chcecie się znowu awanturować, to tam jest wyjście – zaznaczył Michael,
widząc jak Hermiona niebezpiecznie mruży oczy. – Uspokój się, Herm – dodał do
kobiety, a ta obrzuciła go oburzonym spojrzeniem. – Żaden z nas nie jest
Weasley’em, więc z łaski swojej przestań się na nas wyżywać – dodał tym samym
spokojnym tonem, a Draco z zaskoczeniem zauważył, jak coś w spojrzeniu kobiety
się zmienia.
W
tym momencie nie potrafił ocenić nastroju Hermiony. Jej mina była
nieprzenikniona, a jej spojrzenie stało się chłodne i pełne rezerwy. Draco
wiedział, że Michael trafił w sedno. Nie potrafił jednak przewidzieć
zakończenia tego przedstawienia.
-
Jak sobie życzysz – powiedziała z godnością, rzucając na blat pieniądze i
zsuwając się z hokera.
-
Hermiona nie wygłupiaj się – powiedział Michael, łapiąc jej dłoń i patrząc
prosto w oczy. – Nie chciałem…
-
Chciałeś – przerwała mu, patrząc ze spokojem prosto w twarz.
Mężczyzna
odwzajemnił jej spojrzenie i pokiwał powoli głową.
-
Chciałem – przyznał, delikatnie ściskając jej rękę. – Bo jestem twoim
przyjacielem.
–
Wiem. Wiem, Mike. Dlatego wrócę do siebie i powyżywam się na poduszkach –
powiedziała cicho, zmuszając się do uśmiechu, a potem wysunęła dłoń z jego
ciepłego uścisku i ruszyła w stronę wyjścia.
-
Szybko tu nie wróci – skwitował Draco, obserwując znikającą w tłumie sylwetkę
szatynki i walcząc z pokusą, by ruszyć za nią.
-
Zamknij się stary, ok?! – Warknął Michael, mierząc go wściekłym spojrzeniem, a
on uniósł ręce w geście poddania.
-
Spokojnie. I tak będziesz jej ulubionym barmanem – powiedział, chcąc rozładować
napiętą atmosferę.
W
odpowiedzi otrzymał piorunujące spojrzenie mężczyzny, więc postanowił uznać to
za znak, że czas się ewakuować.
–
Skoro tak stawiasz sprawę, to i ja będę leciał – powiedział, dopijając whisky,
a następnie rzucił strapionemu Michaelowi pieniądze, pożegnał się i ruszył
szybko w stronę wyjścia.
Miał
nadzieję, że Hermiona nie teleportowała się do domu. W jej stanie mogłoby to
źle się dla niej skończyć. Zarzucił kurtkę i rozejrzał się dookoła. Dostrzegł
ją po drugiej stronie ulicy, jak zgarbiona kierowała się w stronę pobliskiego
parku. Zacisnął usta, zirytowany bezmyślnością kobiety. Przyspieszył kroku, nie
spuszczając wzroku z sylwetki szatynki. Zmarszczył czoło, gdy zobaczył jak
przystaje, unosząc głowę ku niebu, a następnie siada na ławce. Przystanął, gdy
objęła się ciasno ramionami w pasie i pochyliła nad kolanami. Chwilę później
dotarł do niego jej cichy płacz. Niepewnie ruszył w jej stronę. Hermiona nawet
nie drgnęła, gdy usiadł obok niej. Nie wiedział, co powiedzieć, by ją
pocieszyć. Doskonale rozumiał jej ból. Wiedział, jak to jest, gdy ktoś, komu
powierzasz swoje serce, bezlitośnie je łamie. Dobrze wiedział, jak to jest, gdy
do końca karmi się nadzieją i pamiętał jak smakuje świadomość tego, że owa
nadzieja była tylko złudzeniem cierpiącej duszy.
Przez
ułamek sekundy zawahał się, niepewny reakcji szatynki, a następnie bez słowa
przygarnął ją do siebie i w milczeniu czekał aż się uspokoi. Hermiona nie
protestowała, przez co mimowolnie poczuł ulgę. Ich relacje były skomplikowane.
Zmuszeni do swojego towarzystwa, zakopali topór wojenny i postanowili zacząć
wszystko od nowa. Różnie im to wychodziło, lecz z całą pewnością mógł
powiedzieć, że dobrze czuł się w jej obecności. Nie wiedział, ile czasu minęło,
nim Hermiona uspokoiła się, a jej ciałem przestały wstrząsać dreszcze.
-
Przepraszam – powiedziała cicho, odsuwając się delikatnie, a on poczuł nagły
impuls, by nie wypuszczać jej z ramion.
-
I tak nie lubiłem tej koszuli – zażartował, gdy zauważył jej wzrok na plamie od
łez i tuszu do rzęs.
Uśmiechnęła
się nieśmiało, a on przyjrzał się jej uważniej. Nie potrafił tego racjonalnie
wytłumaczyć, ale było w niej coś takiego, co sprawiało, że nie mógł pozostać
obojętnym. Coś go do niej przyciągało i z każdym dniem potrzeba przebywania
blisko kobiety stawała się coraz silniejsza. Przy niej czuł swego rodzaju
wewnętrzny spokój, który znikał ilekroć tracił ją z zasięgu wzroku.
-
Michael nie miał tego na myśli – powiedział, patrząc na nią z powagą.
-
Miał – odparła i podniosła na niego zaczerwienione od płaczu oczy. – I miał
rację – dodała, łamiącym się głosem. – To nie jest wasza wina, że nie radzę
sobie z tym wszystkim. Myślałam, że mam to pod kontrolą, ale dzisiaj…
Czując
wzbierające łzy, odwróciła głowę i zagryzła dolną wargę. Będąc wciąż tak blisko
niej, pomimo ciemności, mógł dostrzec każdą minimalna zmianę na jej twarzy.
-
Granger – zaczął miękkim, łagodnym tonem, czym zaskoczył zarówno siebie, jak i
ją, o czym najlepiej świadczyła jej mina.
– Dlaczego za każdym razem, gdy ten rudy łasic obwieszcza światu swoje
szczęście, ty zamieniasz się w małą kupkę nieszczęścia? – Zapytał tym samym
spokojnym głosem, zaglądając jej w oczy. – Nie sądzisz, że Weasley stracił
prawo do twoich łez? – Dodał, gdy z jej zaszklonych oczu spłynęły łzy i starł
je delikatnie. – Przestań żyć złudzeniami. Przeszłość nie wróci – dodał
szeptem, muskając kciukiem jej policzek i przez chwilę zatrzymał wzrok dłużej
na jej lekko rozchylonych wargach.
Granger
przyglądała się mu z mieszaniną niepewności i zaintrygowania. Niepewności,
która od początku ich znajomości dzieliła ich od siebie. I tej samej, która od
jakiegoś czasu powstrzymywała ich przed całkowitym otwarciem się na siebie.
Patrząc w jej zaszklone, błyszczące oczy czuł
coraz większą potrzebę, by zaopiekować się nią. Im dłużej ją znał, tym więcej
jej zalet dostrzegał. Była silna, waleczna, odważna, inteligentna, pełna
współczucia i emanująca ciepłem, które stopiło lodową fasadę, którą wzniósł
wokół siebie. Przy niej był kimś innym. Dla niej chciał być kimś innym.
Pierwszy raz od rozstania z Amelią czuł coś podobnego. Zupełnie, jakby jej
ciepło niosło ze sobą nadzieję na coś dobrego. Nie wiedział, czy Granger była
jego nadzieją na lepsze życie. Nie miał pewności, czy ta mieszanina sprzecznych
uczuć i pragnień nie jest wyłącznie urojeniami jego udręczonego umysłu. Pewien
był tylko tego, że potrzebuje Granger i jej ciepła. To dlatego od kilku tygodni
wykorzystywał każdą sposobność, by być obok niej. Analizował każdy
najdrobniejszy gest kobiety, każdą zmianę na jej twarzy, wsłuchiwał się w tembr
jej głosu. Robił to tak długo aż nauczył się czytać z niej jak z otwartej
księgi, a i tak wciąż było mu mało. Hermiona była dla niego niezgłębioną
zagadką, która stała się jego obsesją. Wbrew wszelkiej logice czuł się za nią
odpowiedzialny i dyskretnie troszczył się o nią. Nie było to trudne w
towarzystwie Pottera i Pansy. Trudniejsze było zachowanie pozorów, wynikających
z początkowych obaw. Dziś nie było po nich śladu. Została tylko niepewność. To
ona powstrzymywała go przed pokonaniem tych kilku centymetrów, dzielących go od
jej ust.
Hermiona
zamrugała kilka razy i odsunęła się na bezpieczną odległość, jakby chcąc dać mu
delikatnie do zrozumienia, żeby nie przekraczał umownej granicy. Nie mógł
stłumić iskry żalu, gdy Granger zwiększyła dystans między nimi, jednak nie
pokazał tego po sobie. Nie mógł zdradzić kobiecie, jak wielki wpływ ma na
niego. Nie, gdy wciąż myślała o Weasleyu.
-
Odprowadzę cię do domu.
Nie
było to ani pytanie, ani propozycja, lecz Granger nie oponowała. W odpowiedzi
skinęła głową, lecz nie podniosła się z ławki. Zamiast tego uniosła twarz ku
rozgwieżdżonemu niebu. Na widok niezliczonej liczby jasnych punkcików
uśmiechnęła się z nostalgią. Zaintrygowany obserwował ją w milczeniu, zastanawiając
się, czy między nimi kiedyś mogłoby być normalnie. Wtedy też zdał sobie sprawę
z tego, że, pomimo że przestrzeń między nimi nie była duża, to potrzebują dużo
czasu, by przebyć ten na pozór krótki odcinek drogi.
-
Patrzenie na gwiazdy zawsze mnie uspakaja – wyznała i przeniosła na niego
spojrzenie tak inne od wszystkich, jakie poznał, że nie sposób było nie
odwzajemnić jej delikatnego uśmiechu.
-
A myślałem, że martini – zażartował, mierząc ją rozbawionym spojrzeniem.
Hermiona
zaśmiała się cicho i spojrzała na niego z przekorą.
-
To też – wyznała i ponownie przeniosła wzrok na gwiazdy.
-
W takim razie powinnaś częściej pić – powiedział pół żartem pół serio, a
Granger posłała mu z ukosa pobłażliwe spojrzenie.
-
Gdy byłam dzieckiem wierzyłam, że nasza przyszłość jest zapisana w gwiazdach –
wyznała cichym głosem, ponownie patrząc w niebo. – Myślałam, że każdy człowiek
ma swoją własną gwiazdę, w której zapisana jest cała jego przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość. Do tej pory całą swoją przyszłość wiązałam z
Ronem. Był moją przeszłością, teraźniejszością… - urwała, gdy jej głos się
załamał, lecz szybko wzięła się w garść. – Miał być stałą częścią mojej
przyszłości. A teraz… Gdy staram się wyobrazić swoją przyszłość widzę samotną,
zimną pustkę.
Draco
w milczeniu analizował jej słowa, zastanawiając się jednocześnie nad własnym
życiem. On nie wybiegał tak daleko w przyszłość. Żył z dnia na dzień w ciągłym
poczuciu zagrożenia wiedząc, że każdy kolejny dzień może być ostatnim. W pewien
sposób potrafił jednak zrozumieć Granger. Jemu też brutalnie wydarto marzenia o
przyszłości. Amelia najpierw pozwoliła mu śnić o lepszym jutrze, a potem
bezlitośnie sprowadziła go do realnego świata. Świata bez niej. Zabrała mu
ostatnią dobrą rzecz, dzięki której przetrwał piekło u boku Czarnego Pana i nie
stracił zmysłów w murach Azkabanu.
-
Myślę, że jesteś za duża, by wierzyć w bajki o gwiazdach i zbyt rozsądna, by
pozwolić komuś kierować swoim życiem – powiedział ze spokojem, cały czas
patrząc na profil kobiety, przez co dostrzegł jej uśmiech w odpowiedzi na
wcześniej wypowiedziane przez niego słowa.
-
Czy to był komplement? – Zapytała przekornie, a on nie był w stanie powstrzymać
cisnącego się mu na usta irracjonalnego uśmiechu.
-
Cieszę się, że alkohol nie przyćmił twojej spostrzegawczości – odparł zaczepnym
tonem.
Hermiona
zmrużyła oczy, lecz w dalszym ciągu na jej twarzy widniał uśmiech. Draco
zastanawiał się, o czym ona teraz myśli. Sam miał w głowie prawdziwy mętlik.
Każde ich spotkanie było dla niego zagadką. Nigdy nie było wiadomo, w jaki
sposób się potoczy i jaki będzie finał. Jednak za każdym razem, bez względu na
przebieg spotkania, obydwoje dowiadywali się o sobie czegoś więcej. Z kolei
wiedza ta coraz bardziej ich do siebie zbliżała. Wszystko to doprowadziło do
tego, że na swój pokręcony sposób zaczęli się lubić, choć żadne nie przyznałoby
tego głośno. Przynajmniej było tak do tego momentu. Nie było innego powodu, dla którego Draco
wiedział, gdzie powinien jej szukać i dla którego był teraz obok niej. Na to nie
mógł znaleźć usprawiedliwienia.
-
I pewnie w dalszym ciągu liczysz na to, że jutro nie będę pamiętać o
dzisiejszym wieczorze? – Odparła tym samym tonem, odwracając się w jego stronę,
tak że teraz jej błyszczące, piwne oczy przeszywały go na wskroś.
-
Czy to takie dziwne? – Zapytał z powagą, zbijając ją z tropu.
Hermiona
ściągnęła brwi, przyglądając się mu z niezrozumieniem. Na widok jej miny
uśmiechnął się z żalem i pokręcił przecząco głową, dając jej do zrozumienia, że
nie chce kontynuować tego tematu.
-
Odprowadzę cię do domu – uciął, wstając z ławki, lecz Granger go powstrzymała.
-
Co miałeś na myśli? – Zapytała nie dając za wygraną.
-
Granger…- zaczął, chcąc obrócić wszystko w żart, lecz napotykając jej
nieustępliwe spojrzenie urwał i westchnął. – Po prostu jestem już zmęczony
udawaniem, że cię nie lubię – wyrzucił z siebie.
Hermiona
wyglądała na zaskoczoną. Szybko jednak wzięła się w garść i z szelmowskim
uśmiechem podniosła się z ławki. Draco, zaskoczony jej zachowaniem, uniósł
wysoko brwi, lecz nie ruszył się z miejsca. Widząc jego minę Granger
przewróciła oczami i, ujmując jego dłoń, zmusiła do wstania. Zmarszczył czoło,
lecz pozwolił jej na to, zbyt ciekawy tego, co zamierza. Z jednej strony był na
siebie zły, a z drugiej czuł ulgę, że w końcu to z siebie wyrzucił. Wiedział
też, że tym samym wszystko zależy od Granger.
-
I tak słabo ci to wychodziło, Malfoy – oznajmiła swoim wszechwiedzącym tonem,
który tak bardzo go irytował. – A jeśli to wszystko, to możesz odprowadzić mnie
do domu – dodała z błyskiem w oku, który wzbudził jego podejrzliwość. – Na
wypadek, gdybym jutro zapomniała o dzisiaj – zaczęła, widząc, jak w
konsternacji marszczy czoło. – Chcę ci podziękować. Za to, że przy mnie byłeś –
powiedziała ciepłym tonem i ścisnęła mocniej jego dłoń.
Draco,
zaskoczony jej gestem, spuścił wzrok na ich złączone dłonie na chwilę przed
tym, nim Hermiona, speszona swoją śmiałością, wysunęła swoją rękę. Czuł
mieszaninę różnorodnych emocji, a w głowie huczało mu od sprzecznych myśli.
–
Zachowałeś się bardzo przyzwoicie, jak na ciebie – dodała przekornie się
uśmiechając, choć wiedział, że stara się zamaskować zdenerwowanie. Zawsze to
robiła, gdy między nimi stawało się zbyt poważnie.
-
Chciałbym powiedzieć to samo o tobie, Granger – odparł z ironicznym uśmiechem,
na co ona wywróciła oczami.
-
To, że cię lubię, nie oznacza, że będę teraz dla ciebie miła – sprecyzowała z
szelmowskim uśmiechem.
-
Na to akurat nigdy nie będę liczyć – zakpił, a ona spojrzała na niego spod
byka. – Z naturą nie wygrasz, Granger – wyjaśnił niewinnym tonem.
To w tamtym
momencie dotarło do niego, że naprawdę zależy mu na Hermionie. Co więcej, ona
też go otwarcie zaakceptowała. I to wtedy wszystko się zaczęło. W tamtym parku
na ławce dali początek czemuś, co przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Jednak
nawet wtedy Draco nie przypuszczał, że będzie w stanie pokochać kogoś w ten
sposób, a już na pewno nie liczył na to, że ktoś taki jak Granger odwzajemni
jego uczucie z równą intensywnością.
Hermiona była jego
kompasem w ciemności. To ona wyznaczała jego kurs i to dla niej chciał być
lepszy. Chciał być godny Hermiony Granger. Tylko dzięki jej miłości był w
stanie walczyć z bestią wewnątrz siebie. Gdyby ją stracił, straciłby i siebie.
Draco nie bał się
ryzyka. Towarzyszyło mu ono przez połowę jego życia. Nie obawiał się potępienia
ze strony społeczeństwa. Marginalizacja i wyobcowanie były dla niego znanym
stanem. Jedyne czego się lękał to tego, że straciłby Hermionę, matkę lub jedno
z trójki swoich przyjaciół. Dla nich był w stanie stawić czoła całemu światu. W
tym przypominał Evę. Ona spaliłaby cały świat by rządzić popiołami, on z kolei
zrobiłby to samo, by z tych popiołów uratować bliskich.
Obmył twarz
lodowatą wodą, chcąc zmyć zmęczenie i oparł się dłońmi o umywalkę. Dawno pozbył
się wątpliwości, więc nie wiedział skąd u niego to zdenerwowanie i niepokój.
Jednak za każdym razem, gdy zamykał oczy, niczym bumerang wracało do niego
wspomnienie blizn na plecach Hermiony, gdy ją przytulał. Wszystkie jego mięśnie
spinały się w oznace bezsilnej złości. Wiedział, że Granger ma rację. Jednak
nie mógł znieść, że każdego dnia kapłanka ją krzywdzi. Odchodził od zmysłów na
myśl o tym, jak okrutnym torturom poddaje kobietę. Do dziś miał przed oczami
zakrwawione ciało Harry’ego, który od spotkania z Evą, walczył o życie.
Podniósł udręczony
wzrok i przez skraplającą się z lustra parę ujrzał swoje zamazane odbicie.
Przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia, gdy zdał sobie sprawę z tego,
jak żałośnie wygląda. Praca podwójnego agenta i lęk o bliskich skutecznie odbił
się nie tylko na jego psychice, ale i na wyglądzie. Przydługi zarost,
zapadnięte policzki i cienie pod oczami, jako jedyne znaki zdradzały jego
tajemnicę. Póki co zręcznie żonglował zdobytymi informacjami i potrzebnymi mu
ludźmi. Tylko stary Banner zerkał w jego stronę podejrzliwie, gdy wydawało mu
się, że Draco tego nie widzi. Przy nim Malfoy musiał zachowywać podwójną
ostrożność. Stary auror stał się prawie tak nieufny jak kapłanka. Draco był
pewny, że Eva nie wierzy w jego wierność i nie oczekiwał tego. Wiedział, że
dzięki Hermionie dostał immunitet i dopóki Meadows będzie potrzebować Granger,
on jest względnie bezpieczny. Nie oznaczało to jednak tego, że zamierzał
lekkomyślnie to wykorzystywać i narażać innych na gniew kapłanki. Zależało mu
tylko na tym, by mieć dostęp do Hermiony. Do tej pory nie potrafił zlokalizować
miejsca, gdzie znajdował się Zakon. Do ich siedziby dostawał się za sprawą
kruczego pióra, które po otrzymaniu ofiary z krwi przenosiło go przed bramę
fortecy. Tam zawsze ktoś na niego czekał, więc nie miał okazji, by zbadać
teren. Zakon chroniła magia, której nie znał i nie potrafił sklasyfikować.
Świadomość tego i licznych problemów nie osłabiła jego zapału. Wręcz
przeciwnie, był jeszcze bardziej zmotywowany do działania. Miał zbyt wiele do
stracenia, by pozwolić sobie na sentymenty i wahanie. Nikt nie mógł go
powstrzymać.
Zacisnął dłonie na
obramowaniu umywalki i rzucił ponure spojrzenie na leżącą tuż obok kopertę, w
której znajdowała się fotografia i adres zamieszkania jego kolejnego celu. Eva
zażyczyła sobie sowitej zapłaty za możliwość spotkań z Hermioną. Był
egzekutorem jej wrogów i czuł z tego powodu obrzydzenie do samego siebie.
Jedyne co mógł ofiarować swoim ofiarom to szybka śmierć. Do tej pory zabił dwie
osoby. Wiedział jednak, że to nie koniec długiej listy przeciwników kapłanki.
Czuł się tak, jakby koszmar przeszłości powrócił, a jego ręce znów były
splamione krwią niewinnych ludzi. Gdyby ktoś z Ministerstwa Magii go
zdemaskował, spędziłby resztę życia w więzieniu lub skończył jak Lucjusz.
Zamknął oczy i znów
pod palcami poczuł szarpane, wypukłe blizny na delikatnej skórze szatynki.
Zacisnął zęby i uderzył o kant umywalki. Wziął kilka głębokich wdechów i
ponownie podniósł wzrok na własne odbicie. Tym razem jednak nie ujrzał
zmęczenia i udręki. Twarz mężczyzny po drugiej stronie lustra była
nieprzenikniona, a chłodne spojrzenie wyrażało ponurą determinację. Nie mógł
teraz się wycofać. Musiał być silny dla niej. Hermiona potrzebowała go równie
mocno, co on jej. Musiał o tym pamiętać i nie tracić celu sprzed oczu. Nie
będzie myślał o przyszłości. Teraz liczyła się wyłącznie teraźniejszość. Bez
Hermiony i tak nie było dla niego jutra.
***
Bezszelestnie
wślizgnęła się do sali, upewniając się wcześniej, że nie ma w niej nikogo z
odwiedzających. Jak zwykle, poza aurorami stojącymi przed drzwiami, o tej porze
pokój był pusty. Wiedziała jednak, że za kwadrans pojawi się tu narzeczona
Pottera. Czuła na sobie wzrok mężczyzn, którzy otrzymali rozkaz, by strzec
pacjenta dzień i noc. Philip Banner od czasu objęcia stanowiska wprowadził
wiele zmian i postawił w stan gotowości wszystkie jednostki. Nie dziwiła się
temu zbytnio. Był spokrewniony z Szalonookim Moodym, do którego w pewien sposób
był podobny. Tak jak kuzyn odznaczał się szybkim refleksem, intuicją i
podejrzliwością. Jego ostatnie kroki pokazywały też, że nie wie, czym jest
instynkt samozachowawczy, przez co wszystko wskazywało na to, że skończy tak
jak Alastor.
Podeszła do łóżka
pacjenta i spojrzała na spokojną twarz mężczyzny. Wyglądał tak, jakby spał.
Wiedziała jednak, że w rzeczywistości ból, jaki odczuwa jest prawdziwą torturą.
Na polecenie swojej pani dbała o to, by Potter otrzymał to, na co zasłużył. Jej
mentorka, wyjaśniła jej, że codziennie ma podawać mu eliksir, który będzie
utrzymywać go w stanie śpiączki. Dodatkowo mikstura wywoływała halucynacje,
które sprawiały, że ofiary traciły zmysły ze strachu i cierpienia. Nie miała
pojęcia, czym ten mężczyzna naraził się kapłance, że ta wymierzyła mu tak
surową karę. Nie zamierzała jednak zastanawiać się nad motywami postępowania
swojej władczyni. Najwyższa Kapłanka wiedziała, co robi, a ona nie była godna,
by jej doradzać. Jej rola polegała na czymś innym. Posłusznie wypełniała
wszystkie rozkazy i jej pani była z niej zadowolona. Dziś w nocy otrzymała
kolejną instrukcję.
Nachyliła się nad
Harrym i zaczęła poprawiać mu poduszki. Jedna z nich niefortunnie upadła na
posadzkę. Schyliła się po nią, wyciągając dyskretnie strzykawkę, a następnie
ponownie nachyliła się nad mężczyzną. Odchyliła jego głowę, wsuwając pod nią
poduszkę i wciąż stojąc plecami do aurorów, wstrzyknęła zawartość eliksiru do
nowej torebki z kroplówką, którą następnie wymieniła. Ostatni raz spojrzała na
twarz Pottera i z poczuciem dobrze wypełnionego zadania, opuściła jego pokój.
***
Jej czarna szata
sunęła bezszelestnie po kamiennej posadzce prowadzącej do sali obrad.
Towarzyszył jej Oliwer, który, jak zawsze po spotkaniu z Malfoyem, był posępny
i milczący. Eva już dawno przestała zwracać na to uwagę. Gdy chodziło o
Dracona, Wood był uparty jak ghul ogrodowy. Jego zachowanie irytowało ją do
tego stopnia, że musiała bardzo nad sobą panować, by nie zrobić mu krzywdy. To
dlatego wolała ignorować jego ponure milczenie i skupić się na sprawach
niecierpiących zwłoki.
Przed oczami wciąż
miała ostatni sen. Od chwili śmierci własnej matki, co noc spotykała się z
białym feniksem o złotym spojrzeniu, które przenikało jej duszę na wskroś.
Feniks był jedynym stałym elementem jej snów. Bez względu na to, czy przemierzała
pustynię, brnęła przez zamieć śnieżną, czy unosiła się na powierzchni oceanu,
skrzydlata istota zawsze pojawiała się w kulminacyjnym momencie. Ptak był
niczym omen tego, co ma nadejść. Wywoływał w niej podziw, ale i lęk, który
zwiększał się, gdy tylko odkrywała, że jest bezradna. Jej siła tkwiła w jej
mocach. Bez nich była nikim. Sny obnażały jej słabości i lęki. Nie potrafiła
ich zinterpretować, co spędzało jej sen z powiek. Nie miała też pojęcia, jaką
rolę w jej przyszłości ma odegrać złotooka bestia. Co noc, modląc się w
świątyni Hekate, zadawała sobie pytanie, czy biały feniks jest jej
sojusznikiem, czy wrogiem.
Pokonując ostatni
zakręt ruszyła marmurowym korytarzem, prowadzącym do Sali Starszych, jak
nazywano komnatę obrad. Dla wielu mieszkańców Zakonu miejsce to pozostawało
tajemnicą, ponieważ wstęp tam miała jedynie Rada. Strażnicy widząc, że
nadchodzi, skłonili się z szacunkiem. Zaraz po przewrocie, jakiego dokonała w
dniu zdobycia zamku, obstawiła mury fortecy zaufanymi ludźmi. Otoczyła się wiernymi
poddanymi i doradcami, którzy działali zgodnie z jej wolą i w jej imieniu. Nie
tolerowała żadnych przejawów buntu lub sprzeciwu. Każdy, kto śmiał jej się
przeciwstawić, musiał stawić czoła jej egzekutorom.
Sala Starszych
musiała się już zapełnić, ponieważ nim przekroczyła zakręt słychać było
podniesione głosy i ogólną wrzawę, jaka panowała wewnątrz. Eva domyślała się,
że nie będzie to łatwe posiedzenie. Nie tylko ze względu na atmosferę i
panujące nastroje związane z zapowiadaną zmianą w funkcjonowaniu i roli Stella
Mortis.
Wiedziała, że
dzisiejsze zebranie będzie wymagało od niej dużej cierpliwości i
samodyscypliny. Zmęczenie, jakie towarzyszyło jej od pewnego czasu, sprawiało,
że była bardzo drażliwa. Szybko się męczyła, była senna, miała problemy z
koncentracją, bóle i zawroty głowy, a ostatnio powróciły krwotoki z nosa.
Uzdrowiciele zapewniali, że fizycznie wszystko z nią w porządku, a owe
dolegliwości są jedynie wynikiem przepracowania, stresu i nadmiaru mocy, która
nie mogła znaleźć źródła ujścia. Ich diagnoza nieco ją uspokoiła, lecz nie
zmniejszyła frustracji, ilekroć jej ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Miała
świadomość, że od pewnego czasu żyje na wysokich obrotach, jednak pełnia była
coraz bliżej. Rytuał musiał odbyć się w tym cyklu księżyca. Nie chciała czekać
kolejnego miesiąca.
Strażnik otworzył
masywne dębowe drzwi, a ona przekroczyła próg komnaty w tym samym momencie, w
którym jedna z sióstr, nieświadoma jej obecności, krzyknęła - Jeśli myślicie, że na to pozwolę, to
jesteście w błędzie! Te plany to wariactwo! Zakon Stella Mortis od wieków
pozostawał w ukryciu i nie mieszał się w rozgrywki pomiędzy żądnymi władzy
psychopatami! Władza nie jest wpisana w naszą tradycję. Nasze dziedzictwo
polega na zachowaniu harmonii i pokoju między światami. Po moim trupie…
Na widok Najwyższej
Kapłanki wszystkie głosy zamarły. Siostra, która przed chwilą wygłaszała swój
sprzeciw pobladła, lecz jako jedyna nie spuściła wzroku, gdy Eva niespiesznie
szła w stronę podium, by zająć honorowe miejsce. Staruszka uniosła dumnie głowę
i wyprostowała się na tyle, na ile pozwalał jej na to reumatyzm.
- Mam nadzieję, że
przemyślisz swoją decyzję, Danielle – powiedziała Eva, zatrzymując się obok
starszej kobiety. – Byłaby to dla mnie ogromna tragedia, gdybym straciła tak
mądrego doradcę – dodała, patrząc na kobietę z ubolewaniem.
Danielle była sześćdziesięcio-siedmio
letnią kobietą o surowym obliczu, będącym całkowitym przeciwieństwem jej
poczciwego charakteru. Niegdyś gęste blond włosy, przypominające złotą aureolę,
pokryła siwizna. Tylko jej duże, brązowe oczy nie straciły nic ze swej
przenikliwości, z którą obserwowała świat. Danielle należała do Rady Starszych
i otrzymała tę nominację jeszcze za czasów, gdy rządziła Annabell. Ówczesna
Pierwsza Kapłanka bardzo ceniła inteligencję Druidów i zawsze liczyła się z ich
zdaniem. Eva również szanowała Danielle za jej mądrość, dar i wierność. W dniu
przewrotu oszczędziła ją pamiętając, że to ona powstrzymała kapłanki przed
walką. Bardzo chciała mieć ją u swego boku i czerpać z jej mądrości, tak jak
robiła to jej poprzedniczka. Wiedziała jednak, że Danielle ma silną pozycję w
Zakonie. Siostry i mieszkańcy Stella Mortis liczyli się z jej zdaniem. Przez to
Danielle stała się silnym przeciwnikiem i pretendentką do przejęcia władzy. Na
to zaś Eva nie mogła pozwolić. Zakon należał do niej. Każdy, kto myślał
inaczej, musiał zostać usunięty.
- Ty nie
potrzebujesz mędrców, lecz fanatyków, którzy nie będą podważać twoich rozkazów
– odparła staruszka, po czym jej rysy nieco się wygładziły i zwróciła się do
kapłanki łagodniejszym tonem – Evo, opamiętaj się. To czyste szaleństwo. Mamy
nieść pokój, a nie chaos i śmierć. Ślubowałyśmy chronić życie. Tymczasem
spójrz, ile osób umarło na twojej drodze po władze.
Błagalna nuta w jej
głosie i pełne niepokoju spojrzenie zrobiły wrażenie na zebranych w sali obrad.
Słychać było niespokojne szepty i przyciszone rozmowy. Eva jednak to
zignorowała. Przez pełną napięcia minutę przyglądała się swojej mentorce, jakby
to, co powiedziała starsza kobieta, dotyczyło czegoś mało istotnego.
- Danielle… -
zaczęła z dobrodusznym uśmiechem. – Dobrze wiesz, jak bardzo cię szanuję i jak
bardzo cenię twoje zdanie – powiedziała, a na twarzy siostry pojawił się
ciepły, aczkolwiek smutny uśmiech. – Wszystko, co wiem o uzdrawianiu i co
potrafię w tej dziedzinie, zawdzięczam tobie.
- W takim razie
powiedz mi dziecko, gdzie popełniłam błąd w sztuce? Czy to było wtedy, gdy
mówiłam o tym, że życie jest największą wartością, czy może wtedy, gdy
podkreślałam wagę mocy podczas uzdrawiania?
- To nie był twój
błąd, Danielle – odparła ze smutkiem Eva i położyła dłoń na jej ramieniu,
odzianym w białą szatę Starszych. – Nie mogłam mieć lepszego nauczyciela –
wyznała, nachylając się nad kobietą, tak by tylko ona mogła to słyszeć. – Bądź
dalej obok mnie, towarzysz mi, wspieraj swoją wiedzą i pomóż zaprowadzić nowy
ład – poprosiła, patrząc prosto w brązowe oczy kobiety.
Oczy, które już w
chwili składania propozycji wypełniły się rozczarowaniem i chłodem. Danielle
zmarszczyła czoło i odsunęła się nieznacznie od kapłanki. Przeszywające
spojrzenie, jakim obdarzyła nową przywódczynię Zakonu, na chwilę zbiło Evę z
tropu. Kapłanka poczuła, jak po jej plecach przechodzą ciarki. Znała to
spojrzenie. Musiała być ślepa, skoro wcześniej tego nie dostrzegła. Wraz z
rozwiązaniem tej zagadki, spłynęło na nią olśnienie. Była prawie pewna, że
znalazła klucz do rytuału. Wraz z tą świadomością poczuła bolesne ukłucie w
sercu. Wiedziała jednak, że to jedyne wyjście. Innej możliwości nie było.
- Naprawdę mi przykro,
Danielle – wyznała szczerze, patrząc ze smutkiem na autorytet z dziecięcych
lat.
- Mnie też,
dziecko. Żałuję, że dosięgło cię szaleństwo, które opętało umysł twojej matki.
I ubolewam nad tym, że wkroczyłaś na ścieżkę samozagłady, którą kroczyła Dorcas.
To droga, która doprowadzi cię do chaosu i śmierci…
- Ty niestety już
tego nie zobaczysz, siostro. Wiedz jednak, że znacząco przyczynisz się do
mojego sukcesu – oznajmiła chłodno Eva, a starsza kobieta spojrzała na nią z
niezrozumieniem. – Będziesz moim białym feniksem, Danielle – wyszeptała,
ponownie nachylając się nad kobietą i muskając jej pomarszczony policzek
grzbietem dłoni.
- Nie mam pojęcia,
gdzie leży granica twojego szaleństwa, Evo, ale wiedz, że prędzej umrę niż
przyłożę rękę do twoich planów.
- Tak też się
stanie, ale najpierw wypełnisz swoje przeznaczenie – odparła tajemniczym tonem,
patrząc na Danielle bezlitosnym, zimnym wzrokiem. - Straż! Odprowadźcie siostrę
do jej komnaty i upewnijcie się, że jest dobrze strzeżona – rozkazała i czterech
strażników ruszyło posłusznie w stronę starszej kobiety.
- Jeśli myślisz, że
pozwolę się uwięzić…
- Twój opór jest
bezcelowy – przerwała jej kapłanka i mierząc kobietę ostatnim powłóczystym
spojrzeniem, wyminęła ją i ruszyła w stronę swojego miejsca na podium u szczytu
stołu.
Nim jednak zdążyła
dojść do schodów, poczuła jak jej zasłona niebezpiecznie drga i nagrzewa się.
Nim poczuła siłę uderzenia, Oliwer zasłonił ją własnym ciałem, chcąc zapewne
przyjąć cios na siebie. Zaklęcie uderzyło w jej tarczę, lecz nawet jej nie
zarysowało. Ani jej, ani Wood’owi nic się nie stało. Widziała pełne troski oczy
mężczyzny, który ani na chwilę nie opuszczając miecza, zerkał na nią przez
ramię. Niewzruszona położyła mu dłoń na ramieniu, dając mu znak, że wszystko
jest w porządku. Jednak przez cały czas nie spuszczała wzroku z Danielle, która
wyglądała na bardzo zaskoczoną.
- Rozczarowujesz
mnie, siostro – wyznała, omijając Wooda i ruszając niespiesznie w kierunku
przyglądającej się jej z niedowierzaniem kobiety. – Twoja magia nie jest w
stanie mnie zranić. Nawet nie poczułam twojej klątwy – wyjaśniła, zbliżając się
do pobladłej kobiety, która szybko wzięła się w garść i nie zważając na słowa
byłej uczennicy, zaczęła bombardować jej tarczę kolejnymi zaklęciami. Większość
spływała po tarczy Najwyższej Kapłanki jak kropla deszczu po szybie, kilka
odbiło się od osłony roztrzaskując ściany, aż do momentu gdy jedno z nich
odbiło się i uderzyło rykoszetem w staruszkę. Danielle jedną ręką złapała się
za serce, a drugą podtrzymała ściany. Ciężko oddychała, a na jej czole skroplił
się pot. Zebrani w sali przyglądali się temu w przerażeniu. Część leżała na
podłodze, część chowała się pod stołem i za kolumnami.
- Wystarczy,
Danielle – powiedziała Eva tonem, jakby karciła niesforne dziecko.
Jej słowa zostały jednak zlekceważone.
Staruszka pokręciła przecząco głową i z trudem stanęła w pozycji bojowej.
– Zrobisz sobie
krzywdę – powiedziała kapłanka, lecz na starszej kobiecie nie zrobiło to
wrażenia.
- Skoro mam zginąć,
to zginę w walce o honor i o to, w co wierzę – wydusiła z mocą, a Eva
uśmiechnęła się smutno i spojrzała z żalem na swoją byłą mentorkę.
- Naprawdę mi
przykro, Danielle – wyznała cicho i ze znużeniem zamknęła oczy.
Danielle wyglądała
na nieprzejednaną. Uniosła dłoń z zamiarem zaatakowania, lecz nim to zrobiła,
jej tarcza zaczęła mienić się złotymi strumieniami. Z czasem strumienie te
stawały się coraz bardziej wyraźne, aż w końcu ukształtowały się w kopułę,
wiążącą starszą kobietę w środku własnej tarczy. Eva otworzyła oczy i uniosła
rękę, wnętrzem dłoni ku górze. Wraz z jej ruchem w górę poszybowała złota
kopuła. Następnie kapłanka wymówiła cicho formułkę zaklęcia i Danielle
zatoczyła się na bok, a następnie osunęła na kolana, by po chwili stracić
przytomność.
- Zamknijcie ją w
komnacie. Niech niczego jej nie brakuje. Macie jej strzec. Jeśli ucieknie,
odpowiecie głową – rozkazała strażnikom, a następnie zwróciła się do
Ollivandera. – Podaj jej serum Granger. Do czasu rytuału jej moc musi pozostać
w uśpieniu – Garric, choć blady ze strachu, skinął sztywno głową i w eskorcie
strażników opuścił salę obrad.
Po ich wyjściu Eva
omiotła resztę zebranych władczym spojrzeniem, jakby rzucając im nieme
wyzwanie, a następnie ruszyła w stronę podium. Dopiero, gdy usiadła, reszta
zajęła swoje miejsca.
- Ktoś jeszcze chce
złożyć zażalenie? – Zapytała lodowato spokojnym głosem, a gdy nikt się nie
odezwał, dodała - Dobrze. W takim razie, przejdźmy do właściwej części
posiedzenia – oznajmiła, mierząc wszystkich kolejnym władczym spojrzeniem.
***
- Blaise… -
wydusiła, otwierając szeroko oczy i spojrzała przerażona na brata.
Mina Rona była
nieprzenikniona. Choć ona znała go na tyle, by domyślać się, co teraz dzieje
się w jego głowie. Wiedziała, że mężczyzna bije się z własnymi myślami i stara
się zachować spokój. Jej samej przychodziło to z trudem. Czuła się winna.
Uczucie to paliło ją od środka i nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Tak
bardzo bała się powiedzieć rodzicom, że tyle lat ich ciężkiej pracy i wysiłków,
by ukryć prawdę, poszło na marne. Najgorsza była jednak świadomość, że to
ponownie ona stała się ich problemem.
Spuściła głowę, nie
potrafiąc spojrzeć na żadnego z mężczyzn. Nie wiedziała, co powinna zrobić lub
powiedzieć. Dlatego wolała milczeć i pozostawić decyzje Ronowi.
- Ginny, pozwól mi
pomóc.
Drgnęła, słysząc
zdecydowany aczkolwiek łagodny głos Blaise’a. Z wahaniem podniosła na niego
wzrok. Uczucie, z jakim na nią patrzył, było wręcz namacalne i to jeszcze
bardziej wzmocniło jej poczucie winy. Zabini wielokrotnie udowodnił, że ją
kocha i zawsze mogła na niego liczyć. To on wyrwał ją z objęć depresji i to on
sprawił, że jej serce ponownie zaczęło bić dla jakiegoś mężczyzny. Nie
wiedziała, czym sobie na niego zasłużyła i dlaczego on wybrał właśnie ją. Tyle
razy go odtrącała, a on mimo wszystko nie zrezygnował z niej. Wiedziała, że nie
powinna mieć przed nim tajemnic, lecz z drugiej strony miała świadomość, że ten
sekret nie należy wyłącznie do niej.
- Zostawię was.
Przeniosła
zaskoczone spojrzenie na brata, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Znała
stosunek Rona do Blaise, dlatego słowa mężczyzny tak bardzo ją zaskoczyły. Jej
mina musiała odzwierciedlać jej niepewność, ponieważ Ron zmusił się do lekkiego
uśmiechu, a następnie, ściskając jej dłoń, pokiwał głową, dając jej zielone
światło. Wyglądał na zmęczonego i przygniecionego ciężarem tajemnic, prawie tak
samo jak ona. Ginny nie wiedziała, co nim kieruje, ale poniekąd była mu
wdzięczna. Odwzajemniła jego uścisk i odprowadziła go wzrokiem, gdy zgarbiony i
ze zwieszoną głową opuszczał kuchnię. Wiedziała, że najpewniej zastanawia się
nad tym, co powiedzieć rodzicom i jak wyjść z tej patowej sytuacji. Najbardziej
jednak była mu wdzięczna, że jej nie skrytykował i nie obwinił za kłopoty,
jakie ściągnęła na ich rodzinę.
Dopiero po dłuższej
chwili, odważyła się spojrzeć na obserwującego ją mężczyznę. Zagryzła dolną
wargę, czując jak opuszcza ją odwaga i cała pewność siebie. Blaise bezbłędnie
odczytał jej zdenerwowanie, ponieważ powoli podszedł do niej i przykucnął, tak
że ich twarze znalazły się mniej więcej na tym samym poziomie. Ujął jej
lodowate dłonie i pocałował delikatnie każdą z nich.
- Nie wiem, co
stanie nam na drodze, Ginny, ale wiem, że jeśli będziemy wtedy razem, poradzimy
sobie ze wszystkim – zaczął lekkim tonem, gładząc kciukami jej dłonie. – Nie
musisz być cały czas silna. Jestem obok i możesz przerzucić trochę tego ciężaru
na mnie – dodał, uśmiechając się czule.
- Nie jestem pewna,
czy potrafię – wyszeptała, czując rosnącą panikę.
- Przekonajmy się
więc – odparł, wstając i ciągnąc ją delikatnie w górę.
Poddała się mu,
pozwalając, by wyprowadził ją najpierw z kuchni, a potem z domu, po drodze
zabierając ciepłe płaszcze. Wyszli na świeże, rześkie powietrze i ruszyli w
stronę rozciągających się za budynkiem błoni. Blaise w milczeniu pokierował ich
w stronę starego dębu, zupełnie jakby chciał dać jej czas na zebranie myśli i
oswojenie się z tym, co ma nadejść. Usiedli na ławce, którą zeszłego lata dla
żony zbił pan Weasley i Zabini transmutował swój szalik w ciepły koc, którym
ich okrył.
Ginny posłała mu
blady uśmiech i podkurczając nogi, otuliła się kocem. Jeszcze przez chwilę
siedzieli w milczeniu, wpatrując się w zarys jej domu, nim kobieta zdecydowała
się podjąć wcześniejszy wątek. Spojrzała z ukosa na siedzącego spokojnie
mężczyznę i uśmiechnęła się w duchu zauważając, że nigdy nie spodziewałaby się
po Zabinim takiego taktu i delikatności. Wcześniej znała go z zupełnie innej
strony. Pamiętała, że bez przerwy robiła mu wyrzuty z powodu jego
niedojrzałości emocjonalnej, nie starając się nawet dać mu szansy, by poznać go
od innej strony. Blaise, czując jej spojrzenie na sobie, uśmiechnął się
zachęcająco, jakby chciał dodać jej odwagi.
- To długa historia
– westchnęła, wykręcając sobie palce ze zdenerwowania. – Sama nie wiem, od
czego zacząć…
Zabini widząc jej
zachowanie, uśmiechnął się ze zrozumieniem i położył jej rękę na dłoni, tak że
urwała i spojrzała na niego niepewnie.
- Jestem tu dla
ciebie, Ginny i będę tak długo, jak będziesz mnie potrzebować – zapewnił
stanowczo.
- A co ze
szpitalem? – Zapytała przekornie.
- Chyba się nie
zawali, gdy wezmę sobie dzień wolnego – zażartował, a ona uśmiechnęła się
nerwowo, by natychmiast spoważnieć, gdy uświadomiła sobie, że nadszedł czas, by
rozpocząć opowieść. – Ginny, jeśli to dla ciebie zbyt trudne…
- Nie –
zaoponowała, kręcąc głową. – Masz rację. Jeśli ma nam wyjść, nie może być
między nami tajemnic.
Jeżeli Blaise był
zaskoczony jej słowami, to nie pokazał tego po sobie. Przez chwile przyglądał
się jej w milczeniu, a potem skinął polubownie głową.
- Molly i Artur nie
są moimi biologicznymi rodzicami – wyznała z napięciem w głosie uznając, że
najlepiej zacząć od końca i skupić się na szczegółach.
Zerknęła na
mężczyznę, chcąc wybadać jego reakcję. Nie zdziwiła się widząc malujący się na
jego twarzy szok. Ulżyło jej jednak, że nie zasypał jej w tym momencie milionem
pytań.
- Molly miała
siostrę, Camille – podjęła po chwili wahania. – W czasie pierwszej wojny z
Voldemortem, a zwłaszcza na początku, obie strony starały się mieć w szeregach
przeciwnika swojego człowieka.
- Twoja matka była
szpiegiem? – Zapytał z niedowierzaniem, czując jak jego mózg eksploduje od
niewypowiedzianych pytań.
- Nie –
zaprzeczyła. – Ale zakochała się w szpiegu Voldemorta – wyjaśniła z goryczą. –
Bez wzajemności – dodała szybko, uprzedzając pytanie Zabiniego.
- Czyli to nie
będzie historia o zakazanym uczuciu? – Upewnił się, patrząc na kobietę z
troską.
- Zdecydowanie nie.
Choć z pewnością Camille wierzyła w to do samego końca – powiedziała cierpkim
tonem. – Thomas Blake był aurorem i na ochotnika zgłosił się do Zakonu Feniksa.
Dzięki jego informacjom oraz zaangażowaniu Zakon zyskał niewielką przewagę i
kilkukrotnie pokrzyżował szyki Śmierciożercom. Sam Thomas kilka razy otarł się
o śmierć w czasie akcji i tak trafił do szpitala, gdzie pracowała Camille. Nie
muszę Ci chyba opowiadać, co wydarzyło się później? Thomas bardzo szybko
rozkochał w sobie moją matkę, która po jakimś czasie zaszła w ciążę. Z
opowieści rodziców wynikało, że Thomas nigdy nie popełnił błędu, nigdy nie
zdradził się w żaden sposób. Dbał o Camille i angażował się w pracę dla Zakonu.
Nawet Dumbledore nie przejrzał jego zamiarów. Gdy Voldemort stał się bardziej
niebezpieczny i mniej dyskretny, rozpoczęły się ataki na członków Zakonu. Coraz
więcej ludzi ginęło, niektórzy znikali. Wtedy stało się jasne, że w szeregach
Feniksa jest szpieg. W toku śledztwa coraz więcej poszlak prowadziło do
Blake’a. W dniu, w którym miało odbyć się jego przesłuchanie, Thomas zjawił się
w kwaterze wcześniej. Znajdowała się tam wówczas Camille, Molly i Dorcas, które
ze względu na swój stan, nie były angażowane w niebezpieczne akcje. Podobno
Blake zachowywał się dziwnie i chciał porozmawiać na obecności z Camille.
Kwadrans później wybuchł pożar. Dorcas została przygnieciona przez belkę, a
Camille zniknęła. Nie wiem, co się stało dokładnie. Molly udało się powiadomić
Zakon, lecz ani Dumbledore, ani Artur, ani Syriusz nie zdołali ugasić
Szatańskiej Pożogi, którą rozpętał Lucjusz Malfoy, któremu Blake zdradził położenie
siedziby Zakonu.
- Co stało się z
Camille? – Zapytał niepewnie Blaise, gdy Ginny długo nie podejmowała tematu.
- Wyskoczyła przez
okno, gdy płomienie dotarły do jej pokoju. Thomas zamknął ją tam. Nikt nie wie,
czy miał zamiar po nią wrócić, czy chciał, by spaliła się żywcem, bo jego nie
złapano. Uciekł chwilę po tym, jak Malfoy rozpętał piekło. Wiem tylko, że
znaleźli jej pogruchotane ciało. Wtedy jeszcze żyła. Wiedziała, że umrze i
prosiła Molly, by uratowała jej dziecko. Przepraszała i prosiła o wybaczenie.
- Za co? Przecież
nie mogła wiedzieć, że jej facet jest Śmierciożercą – wypalił Blaise, a Ginny
posłała mu ponure spojrzenie, które mówiło więcej niż słowa.
- W dniu pożaru
Camille i Thomas zniknęli. Dorcas martwiąc się o nią poszła na górę i podsłuchała
część rozmowy. Camille błagała go o to, by się przyznał, okazał skruchę i
powiedział, że od dawna nie pracuje dla Voldemorta. Zaalarmowana Dorcas chciała
to jak najszybciej przekazać Molly, lecz niechcący zdradziła swoją obecność i
Thomas ją zaatakował. Wysadził schody i to dlatego została przygnieciona przez
belkę. Molly przeżyła tylko dlatego, że Dorcas ją ostrzegła…Nie znam
szczegółów.
- A jak to się
stało, że wszyscy uważają cię za biologiczną córkę Weasleyów?
- Molly i Artur z
pomocą Dumbledore’a zajęli się wszystkim. Nikt niczego nie podejrzewa, bo
jestem podobna do matki. Natomiast ona i Camille wyglądały jak bliźniaczki.
- Od jak dawna o
tym wiesz?
- Od czasu
poronienia. Widziałam swoją kartę. Potem, gdy udawałam, że śpię, słyszałam, jak
Molly żaliła się Arturowi, że czuła się bezsilna, gdy okazało się, że żadne z
nich nie mogło mi pomóc - powiedziała, a widząc niezrozumiałą minę mężczyzny,
dodała - Mam grupę krwi B. Molly ma grupę krwi A, a Artur 0. Ich dziecko w
żadnym wypadku nie mogłoby mieć krwi o grupie B – wyjaśniła ze smutnym
uśmiechem i wzruszyła bezradnie ramionami.
- Rozmawiałaś o tym
z nimi?
- Tak. Na początku
zaprzeczyli i mama, jak to ona, podniosła wielki lament – odparła, uśmiechając
się delikatnie na wspomnienie zachowania Molly. – Jeszcze tego samego dnia,
przyszli do mojego pokoju i opowiedzieli o wszystkim.
- Ginny…
- Przestań –
przerwała mu stanowczo i chcąc złagodzić zbyt ostry ton, uśmiechnęła się
ciepło. – Nie potrzebuje pocieszenia, ani użalania się nade mną. Ten etap mam
już za sobą. Zaakceptowałam fakt, że Molly i Artur nie są moimi biologicznymi
rodzicami. I choć prawda nie jest łatwa, to nie zmienia to faktu, że są
jedynymi rodzicami, jakich znam i nie zamieniłabym ich na nikogo innego. Kocham
ich i wiem, że oni kochają mnie, bo dla nich jestem ich dzieckiem. To oni mnie
wychowali i nauczyli wszystkiego, co wiem o świecie. Dzięki nim mam cudowną
rodzinę i to się nigdy nie zmieni.
- Ale? – Drążył,
chcąc poznać powód, dla którego ostatnio zachowywała się dziwnie.
- Jakiś czas temu
weszłam w konflikt z Ritą Sketeer. Sprowokowała mnie i zachowałam się zbyt
impulsywnie – wyjaśniła z przekąsem, na co Blaise obrzucił ją rozbawionym
spojrzeniem, za co oberwał łokciem w żebra. – Nie jestem dumna z tego, co
zrobiłam. Powinnam bardziej nad sobą panować…
- Zdecydowanie –
przytaknął jej mężczyzna, rozmasowując bok, a ona spiorunowała go wzrokiem.
- Jesteś niemożliwy
– westchnęła, gdy w ramach przeprosin, przygarnął ją do siebie.
- To tylko jedna z
wielu moich zalet – przyznał jej rację i pocałował w czubek głowy, na co
kobieta przewróciła jedynie oczami i oparła głowę na ramieniu mężczyzny. – I co
dalej z tą Ritą? – Zagadnął, gładząc jej ramie.
- Rita odkryła
prawdę – westchnęła z ponurą miną. - Nie wiem, jak na to wpadła i w jaki sposób
to zrobiła. Wiem tylko, że jest w posiadaniu całej dokumentacji medycznej i
może zaszkodzić mojej rodzinie. Od jakiegoś czasu popadła w niełaskę zarządu i
mówiło się o jej dymisji. Podejrzewam, że ten materiał i to, co dzieje się
wokół Harry’ego, ma pomóc odzyskać jej utraconą pozycję. Jeśli statystyki
Proroka poszybują w górę, zarząd może dać jej jeszcze jedną szansę –
powiedziała, a następnie odchyliła się, tak by spojrzeć na twarz mężczyzny. –
Boję się, Blaise. Boję się, że Rita może zniszczyć spokój mojej rodziny. I to
wszystko przeze mnie. Gdybym jej nie prowokowała, nie miałaby powodu, by gnębić
moich bliskich – wyznała z trudem, czując jak ponownie przygniata ją ciężar
poczucia winy.
Blaise przyglądał
się jej w milczeniu, a z jego twarzy nie można było niczego wyczytać. Ginny
miała nadzieję, że mężczyzna poradzi jej, co mogłaby zrobić. Zabini, podobnie
jak Hermiona, nigdy się nie poddawał i zawsze szukał rozwiązania. Blaise
odgarnął jej włosy z twarzy i pogładził po policzku, uśmiechając się czule.
- Nie pozwolę ani
Ricie, ani nikomu innemu cię skrzywdzić – oznajmił stanowczo, patrząc jej
prosto w oczy.
Ginny spojrzała na
niego podejrzliwie czując, że za słowami mężczyzny kryje się coś więcej. Zabini
widząc jej wzrok, uśmiechnął się czule i pocałował ją w czoło. – Sketeer nic
nie zrobi – dodał, mocniej ją do siebie przytulając i już obmyślając plan
działania.
- Jesteś wyjątkowo
pewny siebie, jak na kogoś, kto ma na nią niewielki wpływ – zauważyła z
rozbawieniem.
- Kobieto małej
wiary, czy nie mówiłem ci, że mam wiele talentów? – Zapytał pół żartem pół
serio, a ona obdarzyła go pobłażliwym aczkolwiek czułym uśmiechem. Wiedziała,
że Blaise stara się ją pocieszyć i była mu za to wdzięczna.
- Kiedy ma ukazać
się artykuł? – Zapytał z powagą.
- Nie wiem, ale
znając Ritę, nie będzie z tym czekać w nieskończoność. Zarząd zbiera się na
posiedzeniu za trzy dni…
- Daj mi dwa dni.
- Dwa dni? –
Powtórzyła zdezorientowana.
- Zajmę się
wszystkim – oznajmił z prostotą.
- Blaise?
- Ufasz mi? –
Zapytał, patrząc na nią z napięciem.
- Wiesz, że to
jedno z tych upiornych pytań, których nie znoszę? – Zapytała, a on skinął
głową, starając się zachować powagę. – I masz świadomość, że nie podoba mi się
to, że coś planujesz w tajemnicy przede mną? – Dodała, a on ponownie
potwierdził. – Czy to, co zamierzasz, będzie niosło za sobą jakieś przykre
konsekwencje? – Drążyła, a on uśmiechnął się tajemniczo, co tylko wzmocniło jej
niepokój. - A czy może to zaszkodzić tobie? - Po tym pytaniu Zabini uśmiechnął
się czule, a ona skapitulowała. - Ufam – westchnęła. – Ale i tak się martwię.
- Poradzimy sobie z tym – oznajmił,
jakby składał jej obietnicę i mocniej ją przytulając, pocałował w czubek głowy.
Ginny wtuliła się w niego
bardziej, czując ogromną ulgę, że nie mają przed sobą żadnych tajemnic.
Jednocześnie jednak nie mogła pozbyć się niepokoju, związanego z czekającą ją
rozmową z rodzicami. Tak bardzo nie chciała dokładać im zmartwień. Dopiero co
odzyskali spokój po uratowaniu Molly. Jak mogła ponownie burzyć ten stan?
Drgnęła przestraszona, gdy tuż
obok głowy przemknęła jej sowa. Ptak zatoczył nad nimi koło, a następnie
wylądował na oparciu ławki i wyciągnął nogę w kierunku Blaise’a.
- Jakieś złe wiadomości? –
Zapytała niespokojna, czując, że ciało mężczyzny spina się z każdym
przeczytanym słowem.
- To ze szpitala.
Harry wybudził się ze śpiączki…
Ponieważ wczoraj wieczorem wróciłam z wakacji, postanowiłam nie zaglądać do aktualizacji i nie czytać nowego rozdziału. Stchórzyłam i zastosowałam po raz kolejny zasadę Scarlett: "pomyślę o tym jutro". Cóż, jak się okazało, dobrze zrobiłam... Teraz, komentując, najchętniej również schowałabym głowę w piasek i napisała jedynie o tym, jak bardzo mnie zaskoczyłaś z tajemnicą Weasleyów. Bo rzeczywiście, zaskoczenie naprawdę spore. Nie spodziewałam się takiego wątku w życiorysie Ginewry i nie wiem tak do końca, jak się z tym czuję. Chyba już nieco mnie przerasta ilość tych wszystkich zdarzeń zachodzących w życiu bohaterów, tych głównych i tych z nieco dalszego planu. Jestem ciekawa jedynie, czy pochodzenie Ginny ma jakiekolwiek powiązanie czy wpływ na to, co się wydarzy, czy to po prostu kolejna porcja dramatycznych splotów.
OdpowiedzUsuńNo a tak w ogóle, to całe gadanie ma na celu opóźnienie skupienia się przez moment na tym, co najistotniejsze... Ja po prostu coraz bardziej boję się o dwoje moich ulubieńców. Merlinie, jeśli Draconowi uda się utrzymać związek z Hermioną, zakładając rzecz jasna, że obydwoje przeżyją, będzie to naprawdę wygrana wielka próba. Przecież, jeśli Granger dowie się, że został egzekutorem Evy, to zanim przetrawi wszystko na spokojnie, zanim spróbuje spojrzeć z różnych perspektyw na ten fakt, ukręci mu łeb, albo pośle do wszystkich diabłów. Mam oczywiście nadzieję, że tego nie zrobi, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, jakbyś przygotowywała grunt pod brak szczęśliwego zakończenia... Tak bardzo utrudniasz życie tej dwójce, a przecież my, czytelnicy, nie mieliśmy tak naprawdę szans nacieszyć się choć chwilę ich związkiem. :(
Wiem, że oni są jedynie maleńkim trybikiem w machinie zła i szaleństwa, które planuje i wprowadza w życie Eva, ale, na Merlina z Morganą, w końcu chyba coś musi się zadziać takiego, co przerwie to jej parcie do przodu. Jak na razie zbyt wiele dzieje się zgodnie z jej wolą, a że jest szalona - choć piekielnie inteligentna - nie zna umiaru i nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Bardzo mnie to martwi, tym bardziej, że podejrzewam, iż wybudzenie się Harry'ego było właśnie zadaniem, które wykonała jej szpieg i też posłuży jakiemuś draństwu.
Ech, gdyby nie fakt, że to wszystko jest szalenie intrygujące, że jest też świetnie napisane, wciągnęło mnie i zabrnęłam tak daleko, to chyba bym tchórzliwie zwiała z grona czytelników. Nie cierpię angstów, nie przepadam za zbyt wielkim nagromadzeniem brutalności i zła w fickach i praktycznie nie czytam takich, które nie mają dobrego zakończenia. Tu naprawdę trzeba nie lada intrygi, żeby wszystko miało jeszcze szansę znaleźć szczęśliwy finał dla wszystkich bohaterów. I przyznam, że jeśli akurat o Evę chodzi, ja większej szansy na jej porażkę upatruję wewnątrz, bo w siły zewnętrzne jakoś mniej wierzę. Ciekawa jestem, czy różne moje podejrzenia i przypuszczenia okażą się choć w niewielkim stopniu trafne, bo tyle jest różnych niewiadomych: Harry/Harry i Pansy, Ginny i (mam nadzieję) Blaise, Narcyza, Hermiona i Draco!!!, szpiedzy i, być może, buntownicy...
Nawet jeśli cokolwiek się wyjaśniło, niewiadomych wydaje się coraz więcej i więcej.
Jakiś taki wybełkotany i niespójny mi ten komentarz wyszedł, ale postępowanie tej szalonej kobiety coraz większe pokłady złości we mnie wyzwala ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Margot
Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Każdy z bohaterów ma swoją historię, własne problemy i przeszłość. Nie da się tego potraktować po macoszemu.Ale domyślam się, że zwłaszcza przez długie przerwy, ciężko jest się w tym odnaleźć. Jeśli to ma jakieś znaczenie, to teraz więcej rzeczy będzie się raczej wyjaśniać. To opowiadanie ma taką strukturę i nic na to nie poradzę.
UsuńW kolejnym rozdziale znajdziesz odpowiedź na wiele swoich pytań. Wiem, że utrudniam życie bohaterom, taki chyba już mój "urok". Wszystko jednak dzieje się po coś. Mam nadzieję, że na koniec to zrozumiecie.
Tak jak wielokrotnie już wspominałam nie mogę zagwarantować ani szczęśliwego zakończenia, ani i drugiej opcji. Rozważam różne możliwości. Na chwilę obecną pewne jest tylko to, że jeden z szóstki bohaterów zginie. Choć kto wie, może w ostatniej chwili zmienię zdanie.
Na razie jednak jest jeszcze za wcześnie by o tym mówić.
Czasami niestety nasze życie zależy od szaleńców...Nie na wszystko niestety możemy mieć wpływ.
Staram się unikać przewidywalności. Nie lubię utartych schematów i cenię zwroty akcji w kulminacyjnych punktach. Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. A póki tego nie zrobię, wszystko jest możliwe. Dlatego poproszę Cię tylko o zaufanie i cierpliwość:)
Jest aż tak źle, że rozważasz ucieczkę?:) Łamiesz mi serce;)
Tak, pamiętam. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że dzielnie trwasz i dzielisz się ze mną swoimi wrażeniami;)
Zabrzmiałaś niczym mistrz Yoda;) Ale jeśli mam być szczera mnie przeraża to bardziej, bo wiem, co siedzi w jej głowie;p
Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i przepraszam za zszargane nerwy.
Mam nadzieję, że wakacje były udane:)
Pozdrawiam ciepło!
Teraz to już mnie doszczętnie przygnębiłaś...
UsuńNie doczytałam jakoś dotychczas, że nie gwarantujesz szczęśliwego zakończenia. Niewykluczone, że to była jakaś wzmianka w odpowiedzi na któryś komentarz czy coś w tym stylu i mi to jakoś wybitnie umknęło, a szkoda... Pewnie zwiałabym od razu, póki był jeszcze czas ;) a teraz zabrnęłam już tak głęboko w to wszystko, że to już raczej niewykonalne.
Masz rację, że przez te spore przerwy trochę trudne jest skojarzenie wszystkiego i śledzenie na bieżąco różnych wątków. Szkoda, że tekst jest aktualizowany w tak długich odstępach czasu, choć wiadomo, że każdy ma własne życie, które czasem przebiega dość intensywnie. To rzecz oczywista, tyle, że punkt widzenia czytelnika zwykle nie pokrywa się w tym aspekcie z punktem widzenia autora ;)
Wakacje były udane, dziękuję :) Trochę podzielone, bo połowa w czerwcu, połowa teraz, ale za to bardziej różnorodne, zatem na plus.
Pozdrawiam ciepło, życzę weny, czasu i uporania się z przeżyciami, jakie Cię dotknęły.
Margot
Przykro mi. Ale tak jak powiedziałam temat nie jest jeszcze zamknięty i bardzo prawdopodobne, że w ostatniej chwili zmienię koncepcję;) Wszystko jest możliwe. Po prostu nie wykluczam żadnej możliwości.
UsuńMasz do tego prawo, choć przyznam szczerze, że mam nadzieję, że zostaniesz do końca:)
Tak, mam tego świadomość, ale w ciągu tygodnia nie mam czasu na pisanie. Staram się wykraść trochę czasu w weekend, co także staje się coraz trudniejsze. Ubolewam nad tym, ale nie jestem w stanie przy tym układzie publikować częściej.
Oj tak;D A szkoda, prawda?;)
W takim razie cieszę się, że wypoczęłaś i zrelaksowałaś się. Nie tylko pracą człowiek żyje;) Choć może ja nie powinnam się wypowiadać w tym temacie;p
Dziękuję;)
Pozdrawiam ciepło!
Heej! W końcu przeczytałam! Wybacz, że dopiero teraz ale burzliwy okres za mną ale i też przede mną bo jestem po operacji kręgosłupa :)
OdpowiedzUsuńRozdział fantastyczny! Było w nim wszystko co najlepsze :) wspomnienie Draco po prostu cudowne! Tą tajemnicą Ginny na prawdę mnie zaskoczyłaś bardzo mocno! W życiu bym się nie spodziewała! Dobrze, ze Ginny ma Blaise, który jest tak kochany i zrobi dla niej wszystko!
Na prawdę już 3 lata jesteśmy razem? Ale ten czas leci! :) czekam oczywiście na nastęny rozdział!
Pozdrowienia, Anna :*
Nic nie szkodzi. Rozumiem, jak to jest. Najważniejsze, że wciąż jesteś;)
UsuńNie brzmi to dobrze...Mam nadzieję, że operacja się udała i że wracasz do zdrowia?
Czasami sama siebie zaskakuję...I nie jestem pewna, czy to dobrze;p Cieszę się, że rozdział przypadł Ci do gustu:)
Naprawdę;) A od czasów NMDIH jeszcze dłużej;)
Zrobię wszystko, żeby rozdział ukazał się we wrześniu.
A Ty kuruj się i wracaj do zdrowia. Mam nadzieję, że wszystko teraz będzie się u Ciebie układać. Dużo zdrowia!;*
Pozdrawiam ciepło!
O matko, taka byłam ostatnio zabiegana i zakręcona, że dopiero dziś przeczytałam ten rozdział! Wiem, wiem z kijem na mnie. Poprawię się! :)
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten rozdział. A wspomnienia Draco... mmm cud malina :) Podejrzewam, że teraz to się dopiero zacznie akcja :D
Pozdrawiam i życzę weny, do następnego! :)
Iva
Bez przesady;) Każdy z nas ma życie osobiste i obowiązki, z których musi się wywiązać. Doskonale to rozumiem. Jest mi niesłychanie miło, że pomimo tego zabiegania, znalazłaś ochotę i czas, by zajrzeć na bloga.
UsuńCieszę się, że treść rozdziału przypadła Ci do gustu.
A żebyś wiedziała!;) Choć nie wiem, czy mnie nie zlinczujecie...
Oj wena teraz bardzo się przyda, bo ostatnio strasznie kaprysi. Zupełnie jakby się obraziła o to, że nie miałam dla niej czasu. Wiem, zasłużyłam sobie, ale mimo wszystko mam nadzieję, że wróci, bo bez niej ciężko jest mi skończyć ten rozdział.
Dziękuję za miłe słowa.
Pozdrawiam ciepło!
No w końcu Harry się obudził i teraz się zacznie
OdpowiedzUsuńeva
Tak jak jeszcze Eva była nawet dla mnie fajną osobą tak teraz zrozumiałam że jest obłąkana i zrównoważona. I serio te osoby co się jej sprzeciwiają mają rację że chcę by cały świat współgrał a zabija osoby które jej się nie chcą jej się podporządkować. I o Boże biedny Harry kurde czy aurorzy nie wiedzieli że jest szpieg.. wiedzieli to dlaczego nie dopilnowali by wchodzili tylko ci zaufani no nie wiem sprawdzać każdego a nawet podawać veritaserum przecież Harry jest ważny i to bardzo a oni sobie tylko stoją i to ich pilnowanie tak samo było z Kingsleyem. Jestem zawiedziona
OdpowiedzUsuńSuperrrrrr
OdpowiedzUsuń