poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział XXX "Biały Feniks"



Moi Kochani!
Witam Was ciepło przy okazji kolejnej publikacji na "Rozbitkach". Przed nami rozdział trzydziesty, który wyjaśnia kilka wątków więc powinniście być zadowoleni. A przynajmniej mam taką nadzieję:) Mam też nadzieję, że dzisiejsza odsłona opowiadania nie rozczaruje Was i przyjmiecie ten rozdział równie ciepło, co poprzednie. Będzie mi miło, jeśli podzielicie się ze mną swoimi wrażeniami po lekturze.
Przepraszam, że rozdział ukazał się z opóźnieniem.  Jednak ostatni miesiąc upłynął mi pod znakiem zmian (pracy, miejsca zamieszkania) i straty związanej ze śmiercią przyjaciela. Wszystko to sprawiło, że nie miałam ani sił, ani ochoty, by pisać. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.
Nie wiem, kiedy ukaże się kolejny rozdział. Będę starała się dodać go pod koniec września. Co prawda pisanie w pewien sposób mi pomaga, jednak wciąż konfrontacja z emocjami jest dla mnie trudna. Informacja o publikacji ukaże się na pewno w "Sowiej Poczcie", bo zakładka proroka ponownie szwankuje.
Swoją drogą, dotarło do mnie, że za kilka dni będziemy świętować kolejną rocznicę opowiadania:) Dacie wiarę, że jesteśmy razem już od 3 lat?:) Mam wrażenie, jakbym zakładała tego bloga wczoraj. Niesamowite, jak ten czas szybko płynie:) A ile wspaniałych osób poznałam dzięki tej historii?;) Właśnie ze względu na Was, kochani, nigdy nie będę żałować, że przeciągnęłam swoją przygodę ze światem dramione. Powrót na NMDIH oraz pisanie Rozbitków było najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć. Dziękuję Wam za te wszystkie lata, za Wasze wsparcie, siłę i motywację. Jesteście niezastąpieni.
A teraz zapraszam do lektury najnowszego rozdziału.
Ściskam mocno!
Do następnego,
Wasza V.




Rozdział XXX „Biały Feniks”

Z niemałym trudem wcisnął się do wnętrza zatłoczonej knajpy. Mimo tego, że był środek tygodnia, wszystkie stoliki były zajęte, a przed lokalem powstała długa kolejka. Przesunął wzrokiem po stłoczonym tłumie i uśmiechnął się pod nosem, gdy znalazł swoją zgubę. Przez chwilę obserwował kobietę, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku. W tym momencie nie przypominała mu siebie sprzed godziny. Do tej pory nie potrafił wymazać wspomnienia jej twarzy, gdy ujrzała okładkę gazety, którą przez cały dzień chował przed nią Harry. Wówczas miał wrażenie, że Granger rozsypała się na miliony kawałków. W tamtej chwili wydała mu się tak krucha i delikatna, jak nigdy przedtem. Przez moment przed oczami znów miał obraz matki, która po śmierci ojca, miała identyczne spojrzenie. Zupełnie, jakby ktoś złamał jej serce. Teraz mimo smutku szatynka znów była silna, co poznał po jej postawie i wrogich spojrzeniach, jakie posyłała każdemu, kto ośmielił się zakłócić jej spokój. On jednak wiedział, że to tylko maska. W końcu na kamuflażu znał się jak mało kto.
 Draco miał świadomość, że zamierza wejść na niepewny grunt, lecz był przyzwyczajony do zmiennych nastrojów Granger. Dla niego była to swego rodzaju codzienność w przeciwieństwie do stojącego za barem Michaela, który zdecydowanie nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji. Szatynka w milczeniu sunęła palcem po brzegu kieliszka, całkowicie ignorując strapione spojrzenie barmana. Wydawała się być całkowicie zatopiona we własnych myślach.
W pewnym momencie Draco uświadomił sobie, że ciągle stoi w tym samym miejscu i śledzi każdy najdrobniejszy gest kobiety. Nawet nie starał się znaleźć wytłumaczenia swojego irracjonalnego zachowania. Niespiesznym krokiem podszedł do baru. Hermiona opróżniła kieliszek i zamówiła następną kolejkę. Gdy dostrzegła, że zbliża się w jej kierunku, westchnęła z frustracji i zmierzyła go nieprzychylnym spojrzeniem. Nic sobie z tego nie robiąc zajął miejsce obok niej, skinął na powitanie Michaelowi i zamówił whisky.
- Jak mnie znalazłeś? – Zapytała z ponurą miną, po czym nie dopuszczając go do głosu dodała – Zresztą nie ważne. Ostrzegam cię tylko, że nie jestem w towarzyskim nastroju. Dlatego jeśli koniecznie musisz tu siedzieć, to z łaski swojej zachowaj milczenie w stosunku do mojej osoby – zaznaczyła wyniosłym tonem i opróżniła do dna kieliszek.
- Odkąd tylko weszła pluje jadem na każdego, kto ją zaczepi – potwierdził Michael z kwaśną miną, stawiając przed nim jego whisky.
Draco przyjrzał się uważnie kobiecie i uśmiechnął pod nosem. Zastanawiał się, jak jedna osoba może być tak skomplikowana, nieznośna i jednocześnie fascynująca.
- Nic nowego – skwitował ze spokojem i upił łyk bursztynowego płynu.
Hermiona prychnęła pogardliwie i ostentacyjnie odwróciła się od niego, co skomentował z satysfakcją ironicznym uśmiechem.
- Ty wiesz, o co chodzi – powiedział barman, mrużąc swoje przenikliwe, niebieskie oczy.
- A o co może chodzić? – Zakpił, mierząc tył głowy szatynki zniesmaczonym spojrzeniem.
- Weasley? – Upewnił się Michael, patrząc na niego z niedowierzaniem.
W odpowiedzi Draco skinął głową i uniósł szklankę z whisky tak, jakby wznosił toast. Nim padło kolejne pytanie ze strony barmana, podsunął mu egzemplarz „Czarownicy”. Na okładce znajdowało się zdjęcie Rona w towarzystwie eterycznej blondynki i podtytuł „Paryska piękność powiedziała tak!”. Michael rzucił okiem na okładkę, a potem spojrzał z troską na szatynkę.
- Nie udało mu się z Fleur, to wziął się za siostrę – skwitował Draco z cierpkim uśmiechem.
-Ale, na co poleciała ta mała wila, to dla mnie zagadka – powiedział Michael, patrząc z niesmakiem na zdjęcie Rona.
- Mnie nie pytaj, to Granger pałała patologiczną miłością do Weasleya – odparł ze spokojem i upił kolejny łyk whisky.
- Dość! – Warknęła Hermiona, odwracając się w ich stronę. – Przestańcie rozmawiać o mnie tak, jakby mnie tu nie było – powiedziała, piorunując ich ostrym spojrzeniem.
- Czyżbyś zmieniła zdanie i zechciała zaszczycić nas rozmową? – Sarknął, nawet na nią nie patrząc.
- Bawi cię to?
- Niekoniecznie. Raczej nuży – odparł znudzonym tonem.
- To zajmij się czymś bardziej interesującym – warknęła, a on uśmiechnął się szelmowsko i odwrócił w jej stronę szykując się do ciętej riposty.
- Ej, jak chcecie się znowu awanturować, to tam jest wyjście – zaznaczył Michael, widząc jak Hermiona niebezpiecznie mruży oczy. – Uspokój się, Herm – dodał do kobiety, a ta obrzuciła go oburzonym spojrzeniem. – Żaden z nas nie jest Weasley’em, więc z łaski swojej przestań się na nas wyżywać – dodał tym samym spokojnym tonem, a Draco z zaskoczeniem zauważył, jak coś w spojrzeniu kobiety się zmienia.
W tym momencie nie potrafił ocenić nastroju Hermiony. Jej mina była nieprzenikniona, a jej spojrzenie stało się chłodne i pełne rezerwy. Draco wiedział, że Michael trafił w sedno. Nie potrafił jednak przewidzieć zakończenia tego przedstawienia.
- Jak sobie życzysz – powiedziała z godnością, rzucając na blat pieniądze i zsuwając się z hokera.
- Hermiona nie wygłupiaj się – powiedział Michael, łapiąc jej dłoń i patrząc prosto w oczy. – Nie chciałem…
- Chciałeś – przerwała mu, patrząc ze spokojem prosto w twarz.
Mężczyzna odwzajemnił jej spojrzenie i pokiwał powoli głową.
- Chciałem – przyznał, delikatnie ściskając jej rękę. – Bo jestem twoim przyjacielem.
– Wiem. Wiem, Mike. Dlatego wrócę do siebie i powyżywam się na poduszkach – powiedziała cicho, zmuszając się do uśmiechu, a potem wysunęła dłoń z jego ciepłego uścisku i ruszyła w stronę wyjścia.
- Szybko tu nie wróci – skwitował Draco, obserwując znikającą w tłumie sylwetkę szatynki i walcząc z pokusą, by ruszyć za nią.
- Zamknij się stary, ok?! – Warknął Michael, mierząc go wściekłym spojrzeniem, a on uniósł ręce w geście poddania.
- Spokojnie. I tak będziesz jej ulubionym barmanem – powiedział, chcąc rozładować napiętą atmosferę.
W odpowiedzi otrzymał piorunujące spojrzenie mężczyzny, więc postanowił uznać to za znak, że czas się ewakuować.
– Skoro tak stawiasz sprawę, to i ja będę leciał – powiedział, dopijając whisky, a następnie rzucił strapionemu Michaelowi pieniądze, pożegnał się i ruszył szybko w stronę wyjścia.
Miał nadzieję, że Hermiona nie teleportowała się do domu. W jej stanie mogłoby to źle się dla niej skończyć. Zarzucił kurtkę i rozejrzał się dookoła. Dostrzegł ją po drugiej stronie ulicy, jak zgarbiona kierowała się w stronę pobliskiego parku. Zacisnął usta, zirytowany bezmyślnością kobiety. Przyspieszył kroku, nie spuszczając wzroku z sylwetki szatynki. Zmarszczył czoło, gdy zobaczył jak przystaje, unosząc głowę ku niebu, a następnie siada na ławce. Przystanął, gdy objęła się ciasno ramionami w pasie i pochyliła nad kolanami. Chwilę później dotarł do niego jej cichy płacz. Niepewnie ruszył w jej stronę. Hermiona nawet nie drgnęła, gdy usiadł obok niej. Nie wiedział, co powiedzieć, by ją pocieszyć. Doskonale rozumiał jej ból. Wiedział, jak to jest, gdy ktoś, komu powierzasz swoje serce, bezlitośnie je łamie. Dobrze wiedział, jak to jest, gdy do końca karmi się nadzieją i pamiętał jak smakuje świadomość tego, że owa nadzieja była tylko złudzeniem cierpiącej duszy.
Przez ułamek sekundy zawahał się, niepewny reakcji szatynki, a następnie bez słowa przygarnął ją do siebie i w milczeniu czekał aż się uspokoi. Hermiona nie protestowała, przez co mimowolnie poczuł ulgę. Ich relacje były skomplikowane. Zmuszeni do swojego towarzystwa, zakopali topór wojenny i postanowili zacząć wszystko od nowa. Różnie im to wychodziło, lecz z całą pewnością mógł powiedzieć, że dobrze czuł się w jej obecności. Nie wiedział, ile czasu minęło, nim Hermiona uspokoiła się, a jej ciałem przestały wstrząsać dreszcze.
- Przepraszam – powiedziała cicho, odsuwając się delikatnie, a on poczuł nagły impuls, by nie wypuszczać jej z ramion.
- I tak nie lubiłem tej koszuli – zażartował, gdy zauważył jej wzrok na plamie od łez i tuszu do rzęs.
Uśmiechnęła się nieśmiało, a on przyjrzał się jej uważniej. Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć, ale było w niej coś takiego, co sprawiało, że nie mógł pozostać obojętnym. Coś go do niej przyciągało i z każdym dniem potrzeba przebywania blisko kobiety stawała się coraz silniejsza. Przy niej czuł swego rodzaju wewnętrzny spokój, który znikał ilekroć tracił ją z zasięgu wzroku.
- Michael nie miał tego na myśli – powiedział, patrząc na nią z powagą.
- Miał – odparła i podniosła na niego zaczerwienione od płaczu oczy. – I miał rację – dodała, łamiącym się głosem. – To nie jest wasza wina, że nie radzę sobie z tym wszystkim. Myślałam, że mam to pod kontrolą, ale dzisiaj…
Czując wzbierające łzy, odwróciła głowę i zagryzła dolną wargę. Będąc wciąż tak blisko niej, pomimo ciemności, mógł dostrzec każdą minimalna zmianę na jej twarzy.
- Granger – zaczął miękkim, łagodnym tonem, czym zaskoczył zarówno siebie, jak i ją, o czym najlepiej świadczyła jej mina.  – Dlaczego za każdym razem, gdy ten rudy łasic obwieszcza światu swoje szczęście, ty zamieniasz się w małą kupkę nieszczęścia? – Zapytał tym samym spokojnym głosem, zaglądając jej w oczy. – Nie sądzisz, że Weasley stracił prawo do twoich łez? – Dodał, gdy z jej zaszklonych oczu spłynęły łzy i starł je delikatnie. – Przestań żyć złudzeniami. Przeszłość nie wróci – dodał szeptem, muskając kciukiem jej policzek i przez chwilę zatrzymał wzrok dłużej na jej lekko rozchylonych wargach.
Granger przyglądała się mu z mieszaniną niepewności i zaintrygowania. Niepewności, która od początku ich znajomości dzieliła ich od siebie. I tej samej, która od jakiegoś czasu powstrzymywała ich przed całkowitym otwarciem się na siebie.
 Patrząc w jej zaszklone, błyszczące oczy czuł coraz większą potrzebę, by zaopiekować się nią. Im dłużej ją znał, tym więcej jej zalet dostrzegał. Była silna, waleczna, odważna, inteligentna, pełna współczucia i emanująca ciepłem, które stopiło lodową fasadę, którą wzniósł wokół siebie. Przy niej był kimś innym. Dla niej chciał być kimś innym. Pierwszy raz od rozstania z Amelią czuł coś podobnego. Zupełnie, jakby jej ciepło niosło ze sobą nadzieję na coś dobrego. Nie wiedział, czy Granger była jego nadzieją na lepsze życie. Nie miał pewności, czy ta mieszanina sprzecznych uczuć i pragnień nie jest wyłącznie urojeniami jego udręczonego umysłu. Pewien był tylko tego, że potrzebuje Granger i jej ciepła. To dlatego od kilku tygodni wykorzystywał każdą sposobność, by być obok niej. Analizował każdy najdrobniejszy gest kobiety, każdą zmianę na jej twarzy, wsłuchiwał się w tembr jej głosu. Robił to tak długo aż nauczył się czytać z niej jak z otwartej księgi, a i tak wciąż było mu mało. Hermiona była dla niego niezgłębioną zagadką, która stała się jego obsesją. Wbrew wszelkiej logice czuł się za nią odpowiedzialny i dyskretnie troszczył się o nią. Nie było to trudne w towarzystwie Pottera i Pansy. Trudniejsze było zachowanie pozorów, wynikających z początkowych obaw. Dziś nie było po nich śladu. Została tylko niepewność. To ona powstrzymywała go przed pokonaniem tych kilku centymetrów, dzielących go od jej ust.
Hermiona zamrugała kilka razy i odsunęła się na bezpieczną odległość, jakby chcąc dać mu delikatnie do zrozumienia, żeby nie przekraczał umownej granicy. Nie mógł stłumić iskry żalu, gdy Granger zwiększyła dystans między nimi, jednak nie pokazał tego po sobie. Nie mógł zdradzić kobiecie, jak wielki wpływ ma na niego. Nie, gdy wciąż myślała o Weasleyu.
- Odprowadzę cię do domu.
Nie było to ani pytanie, ani propozycja, lecz Granger nie oponowała. W odpowiedzi skinęła głową, lecz nie podniosła się z ławki. Zamiast tego uniosła twarz ku rozgwieżdżonemu niebu. Na widok niezliczonej liczby jasnych punkcików uśmiechnęła się z nostalgią. Zaintrygowany obserwował ją w milczeniu, zastanawiając się, czy między nimi kiedyś mogłoby być normalnie. Wtedy też zdał sobie sprawę z tego, że, pomimo że przestrzeń między nimi nie była duża, to potrzebują dużo czasu, by przebyć ten na pozór krótki odcinek drogi.
- Patrzenie na gwiazdy zawsze mnie uspakaja – wyznała i przeniosła na niego spojrzenie tak inne od wszystkich, jakie poznał, że nie sposób było nie odwzajemnić jej delikatnego uśmiechu.
- A myślałem, że martini – zażartował, mierząc ją rozbawionym spojrzeniem.
Hermiona zaśmiała się cicho i spojrzała na niego z przekorą.
- To też – wyznała i ponownie przeniosła wzrok na gwiazdy.
- W takim razie powinnaś częściej pić – powiedział pół żartem pół serio, a Granger posłała mu z ukosa pobłażliwe spojrzenie.
- Gdy byłam dzieckiem wierzyłam, że nasza przyszłość jest zapisana w gwiazdach – wyznała cichym głosem, ponownie patrząc w niebo. – Myślałam, że każdy człowiek ma swoją własną gwiazdę, w której zapisana jest cała jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Do tej pory całą swoją przyszłość wiązałam z Ronem. Był moją przeszłością, teraźniejszością… - urwała, gdy jej głos się załamał, lecz szybko wzięła się w garść. – Miał być stałą częścią mojej przyszłości. A teraz… Gdy staram się wyobrazić swoją przyszłość widzę samotną, zimną pustkę.
Draco w milczeniu analizował jej słowa, zastanawiając się jednocześnie nad własnym życiem. On nie wybiegał tak daleko w przyszłość. Żył z dnia na dzień w ciągłym poczuciu zagrożenia wiedząc, że każdy kolejny dzień może być ostatnim. W pewien sposób potrafił jednak zrozumieć Granger. Jemu też brutalnie wydarto marzenia o przyszłości. Amelia najpierw pozwoliła mu śnić o lepszym jutrze, a potem bezlitośnie sprowadziła go do realnego świata. Świata bez niej. Zabrała mu ostatnią dobrą rzecz, dzięki której przetrwał piekło u boku Czarnego Pana i nie stracił zmysłów w murach Azkabanu.
- Myślę, że jesteś za duża, by wierzyć w bajki o gwiazdach i zbyt rozsądna, by pozwolić komuś kierować swoim życiem – powiedział ze spokojem, cały czas patrząc na profil kobiety, przez co dostrzegł jej uśmiech w odpowiedzi na wcześniej wypowiedziane przez niego słowa.
- Czy to był komplement? – Zapytała przekornie, a on nie był w stanie powstrzymać cisnącego się mu na usta irracjonalnego uśmiechu.
- Cieszę się, że alkohol nie przyćmił twojej spostrzegawczości – odparł zaczepnym tonem.
Hermiona zmrużyła oczy, lecz w dalszym ciągu na jej twarzy widniał uśmiech. Draco zastanawiał się, o czym ona teraz myśli. Sam miał w głowie prawdziwy mętlik. Każde ich spotkanie było dla niego zagadką. Nigdy nie było wiadomo, w jaki sposób się potoczy i jaki będzie finał. Jednak za każdym razem, bez względu na przebieg spotkania, obydwoje dowiadywali się o sobie czegoś więcej. Z kolei wiedza ta coraz bardziej ich do siebie zbliżała. Wszystko to doprowadziło do tego, że na swój pokręcony sposób zaczęli się lubić, choć żadne nie przyznałoby tego głośno. Przynajmniej było tak do tego momentu.  Nie było innego powodu, dla którego Draco wiedział, gdzie powinien jej szukać i dla którego był teraz obok niej. Na to nie mógł znaleźć usprawiedliwienia.
- I pewnie w dalszym ciągu liczysz na to, że jutro nie będę pamiętać o dzisiejszym wieczorze? – Odparła tym samym tonem, odwracając się w jego stronę, tak że teraz jej błyszczące, piwne oczy przeszywały go na wskroś.
- Czy to takie dziwne? – Zapytał z powagą, zbijając ją z tropu.
Hermiona ściągnęła brwi, przyglądając się mu z niezrozumieniem. Na widok jej miny uśmiechnął się z żalem i pokręcił przecząco głową, dając jej do zrozumienia, że nie chce kontynuować tego tematu.
- Odprowadzę cię do domu – uciął, wstając z ławki, lecz Granger go powstrzymała.
- Co miałeś na myśli? – Zapytała nie dając za wygraną.
- Granger…- zaczął, chcąc obrócić wszystko w żart, lecz napotykając jej nieustępliwe spojrzenie urwał i westchnął. – Po prostu jestem już zmęczony udawaniem, że cię nie lubię – wyrzucił z siebie.
Hermiona wyglądała na zaskoczoną. Szybko jednak wzięła się w garść i z szelmowskim uśmiechem podniosła się z ławki. Draco, zaskoczony jej zachowaniem, uniósł wysoko brwi, lecz nie ruszył się z miejsca. Widząc jego minę Granger przewróciła oczami i, ujmując jego dłoń, zmusiła do wstania. Zmarszczył czoło, lecz pozwolił jej na to, zbyt ciekawy tego, co zamierza. Z jednej strony był na siebie zły, a z drugiej czuł ulgę, że w końcu to z siebie wyrzucił. Wiedział też, że tym samym wszystko zależy od Granger.
- I tak słabo ci to wychodziło, Malfoy – oznajmiła swoim wszechwiedzącym tonem, który tak bardzo go irytował. – A jeśli to wszystko, to możesz odprowadzić mnie do domu – dodała z błyskiem w oku, który wzbudził jego podejrzliwość. – Na wypadek, gdybym jutro zapomniała o dzisiaj – zaczęła, widząc, jak w konsternacji marszczy czoło. – Chcę ci podziękować. Za to, że przy mnie byłeś – powiedziała ciepłym tonem i ścisnęła mocniej jego dłoń.
Draco, zaskoczony jej gestem, spuścił wzrok na ich złączone dłonie na chwilę przed tym, nim Hermiona, speszona swoją śmiałością, wysunęła swoją rękę. Czuł mieszaninę różnorodnych emocji, a w głowie huczało mu od sprzecznych myśli.
– Zachowałeś się bardzo przyzwoicie, jak na ciebie – dodała przekornie się uśmiechając, choć wiedział, że stara się zamaskować zdenerwowanie. Zawsze to robiła, gdy między nimi stawało się zbyt poważnie.
- Chciałbym powiedzieć to samo o tobie, Granger – odparł z ironicznym uśmiechem, na co ona wywróciła oczami.
- To, że cię lubię, nie oznacza, że będę teraz dla ciebie miła – sprecyzowała z szelmowskim uśmiechem.
- Na to akurat nigdy nie będę liczyć – zakpił, a ona spojrzała na niego spod byka. – Z naturą nie wygrasz, Granger – wyjaśnił niewinnym tonem.


To w tamtym momencie dotarło do niego, że naprawdę zależy mu na Hermionie. Co więcej, ona też go otwarcie zaakceptowała. I to wtedy wszystko się zaczęło. W tamtym parku na ławce dali początek czemuś, co przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Jednak nawet wtedy Draco nie przypuszczał, że będzie w stanie pokochać kogoś w ten sposób, a już na pewno nie liczył na to, że ktoś taki jak Granger odwzajemni jego uczucie z równą intensywnością.
Hermiona była jego kompasem w ciemności. To ona wyznaczała jego kurs i to dla niej chciał być lepszy. Chciał być godny Hermiony Granger. Tylko dzięki jej miłości był w stanie walczyć z bestią wewnątrz siebie. Gdyby ją stracił, straciłby i siebie.
Draco nie bał się ryzyka. Towarzyszyło mu ono przez połowę jego życia. Nie obawiał się potępienia ze strony społeczeństwa. Marginalizacja i wyobcowanie były dla niego znanym stanem. Jedyne czego się lękał to tego, że straciłby Hermionę, matkę lub jedno z trójki swoich przyjaciół. Dla nich był w stanie stawić czoła całemu światu. W tym przypominał Evę. Ona spaliłaby cały świat by rządzić popiołami, on z kolei zrobiłby to samo, by z tych popiołów uratować bliskich.
Obmył twarz lodowatą wodą, chcąc zmyć zmęczenie i oparł się dłońmi o umywalkę. Dawno pozbył się wątpliwości, więc nie wiedział skąd u niego to zdenerwowanie i niepokój. Jednak za każdym razem, gdy zamykał oczy, niczym bumerang wracało do niego wspomnienie blizn na plecach Hermiony, gdy ją przytulał. Wszystkie jego mięśnie spinały się w oznace bezsilnej złości. Wiedział, że Granger ma rację. Jednak nie mógł znieść, że każdego dnia kapłanka ją krzywdzi. Odchodził od zmysłów na myśl o tym, jak okrutnym torturom poddaje kobietę. Do dziś miał przed oczami zakrwawione ciało Harry’ego, który od spotkania z Evą, walczył o życie.
Podniósł udręczony wzrok i przez skraplającą się z lustra parę ujrzał swoje zamazane odbicie. Przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak żałośnie wygląda. Praca podwójnego agenta i lęk o bliskich skutecznie odbił się nie tylko na jego psychice, ale i na wyglądzie. Przydługi zarost, zapadnięte policzki i cienie pod oczami, jako jedyne znaki zdradzały jego tajemnicę. Póki co zręcznie żonglował zdobytymi informacjami i potrzebnymi mu ludźmi. Tylko stary Banner zerkał w jego stronę podejrzliwie, gdy wydawało mu się, że Draco tego nie widzi. Przy nim Malfoy musiał zachowywać podwójną ostrożność. Stary auror stał się prawie tak nieufny jak kapłanka. Draco był pewny, że Eva nie wierzy w jego wierność i nie oczekiwał tego. Wiedział, że dzięki Hermionie dostał immunitet i dopóki Meadows będzie potrzebować Granger, on jest względnie bezpieczny. Nie oznaczało to jednak tego, że zamierzał lekkomyślnie to wykorzystywać i narażać innych na gniew kapłanki. Zależało mu tylko na tym, by mieć dostęp do Hermiony. Do tej pory nie potrafił zlokalizować miejsca, gdzie znajdował się Zakon. Do ich siedziby dostawał się za sprawą kruczego pióra, które po otrzymaniu ofiary z krwi przenosiło go przed bramę fortecy. Tam zawsze ktoś na niego czekał, więc nie miał okazji, by zbadać teren. Zakon chroniła magia, której nie znał i nie potrafił sklasyfikować. Świadomość tego i licznych problemów nie osłabiła jego zapału. Wręcz przeciwnie, był jeszcze bardziej zmotywowany do działania. Miał zbyt wiele do stracenia, by pozwolić sobie na sentymenty i wahanie. Nikt nie mógł go powstrzymać.
Zacisnął dłonie na obramowaniu umywalki i rzucił ponure spojrzenie na leżącą tuż obok kopertę, w której znajdowała się fotografia i adres zamieszkania jego kolejnego celu. Eva zażyczyła sobie sowitej zapłaty za możliwość spotkań z Hermioną. Był egzekutorem jej wrogów i czuł z tego powodu obrzydzenie do samego siebie. Jedyne co mógł ofiarować swoim ofiarom to szybka śmierć. Do tej pory zabił dwie osoby. Wiedział jednak, że to nie koniec długiej listy przeciwników kapłanki. Czuł się tak, jakby koszmar przeszłości powrócił, a jego ręce znów były splamione krwią niewinnych ludzi. Gdyby ktoś z Ministerstwa Magii go zdemaskował, spędziłby resztę życia w więzieniu lub skończył jak Lucjusz.
Zamknął oczy i znów pod palcami poczuł szarpane, wypukłe blizny na delikatnej skórze szatynki. Zacisnął zęby i uderzył o kant umywalki. Wziął kilka głębokich wdechów i ponownie podniósł wzrok na własne odbicie. Tym razem jednak nie ujrzał zmęczenia i udręki. Twarz mężczyzny po drugiej stronie lustra była nieprzenikniona, a chłodne spojrzenie wyrażało ponurą determinację. Nie mógł teraz się wycofać. Musiał być silny dla niej. Hermiona potrzebowała go równie mocno, co on jej. Musiał o tym pamiętać i nie tracić celu sprzed oczu. Nie będzie myślał o przyszłości. Teraz liczyła się wyłącznie teraźniejszość. Bez Hermiony i tak nie było dla niego jutra.
***
Bezszelestnie wślizgnęła się do sali, upewniając się wcześniej, że nie ma w niej nikogo z odwiedzających. Jak zwykle, poza aurorami stojącymi przed drzwiami, o tej porze pokój był pusty. Wiedziała jednak, że za kwadrans pojawi się tu narzeczona Pottera. Czuła na sobie wzrok mężczyzn, którzy otrzymali rozkaz, by strzec pacjenta dzień i noc. Philip Banner od czasu objęcia stanowiska wprowadził wiele zmian i postawił w stan gotowości wszystkie jednostki. Nie dziwiła się temu zbytnio. Był spokrewniony z Szalonookim Moodym, do którego w pewien sposób był podobny. Tak jak kuzyn odznaczał się szybkim refleksem, intuicją i podejrzliwością. Jego ostatnie kroki pokazywały też, że nie wie, czym jest instynkt samozachowawczy, przez co wszystko wskazywało na to, że skończy tak jak Alastor.
Podeszła do łóżka pacjenta i spojrzała na spokojną twarz mężczyzny. Wyglądał tak, jakby spał. Wiedziała jednak, że w rzeczywistości ból, jaki odczuwa jest prawdziwą torturą. Na polecenie swojej pani dbała o to, by Potter otrzymał to, na co zasłużył. Jej mentorka, wyjaśniła jej, że codziennie ma podawać mu eliksir, który będzie utrzymywać go w stanie śpiączki. Dodatkowo mikstura wywoływała halucynacje, które sprawiały, że ofiary traciły zmysły ze strachu i cierpienia. Nie miała pojęcia, czym ten mężczyzna naraził się kapłance, że ta wymierzyła mu tak surową karę. Nie zamierzała jednak zastanawiać się nad motywami postępowania swojej władczyni. Najwyższa Kapłanka wiedziała, co robi, a ona nie była godna, by jej doradzać. Jej rola polegała na czymś innym. Posłusznie wypełniała wszystkie rozkazy i jej pani była z niej zadowolona. Dziś w nocy otrzymała kolejną instrukcję.
Nachyliła się nad Harrym i zaczęła poprawiać mu poduszki. Jedna z nich niefortunnie upadła na posadzkę. Schyliła się po nią, wyciągając dyskretnie strzykawkę, a następnie ponownie nachyliła się nad mężczyzną. Odchyliła jego głowę, wsuwając pod nią poduszkę i wciąż stojąc plecami do aurorów, wstrzyknęła zawartość eliksiru do nowej torebki z kroplówką, którą następnie wymieniła. Ostatni raz spojrzała na twarz Pottera i z poczuciem dobrze wypełnionego zadania, opuściła jego pokój.
***

Jej czarna szata sunęła bezszelestnie po kamiennej posadzce prowadzącej do sali obrad. Towarzyszył jej Oliwer, który, jak zawsze po spotkaniu z Malfoyem, był posępny i milczący. Eva już dawno przestała zwracać na to uwagę. Gdy chodziło o Dracona, Wood był uparty jak ghul ogrodowy. Jego zachowanie irytowało ją do tego stopnia, że musiała bardzo nad sobą panować, by nie zrobić mu krzywdy. To dlatego wolała ignorować jego ponure milczenie i skupić się na sprawach niecierpiących zwłoki.
Przed oczami wciąż miała ostatni sen. Od chwili śmierci własnej matki, co noc spotykała się z białym feniksem o złotym spojrzeniu, które przenikało jej duszę na wskroś. Feniks był jedynym stałym elementem jej snów. Bez względu na to, czy przemierzała pustynię, brnęła przez zamieć śnieżną, czy unosiła się na powierzchni oceanu, skrzydlata istota zawsze pojawiała się w kulminacyjnym momencie. Ptak był niczym omen tego, co ma nadejść. Wywoływał w niej podziw, ale i lęk, który zwiększał się, gdy tylko odkrywała, że jest bezradna. Jej siła tkwiła w jej mocach. Bez nich była nikim. Sny obnażały jej słabości i lęki. Nie potrafiła ich zinterpretować, co spędzało jej sen z powiek. Nie miała też pojęcia, jaką rolę w jej przyszłości ma odegrać złotooka bestia. Co noc, modląc się w świątyni Hekate, zadawała sobie pytanie, czy biały feniks jest jej sojusznikiem, czy wrogiem.
Pokonując ostatni zakręt ruszyła marmurowym korytarzem, prowadzącym do Sali Starszych, jak nazywano komnatę obrad. Dla wielu mieszkańców Zakonu miejsce to pozostawało tajemnicą, ponieważ wstęp tam miała jedynie Rada. Strażnicy widząc, że nadchodzi, skłonili się z szacunkiem. Zaraz po przewrocie, jakiego dokonała w dniu zdobycia zamku, obstawiła mury fortecy zaufanymi ludźmi. Otoczyła się wiernymi poddanymi i doradcami, którzy działali zgodnie z jej wolą i w jej imieniu. Nie tolerowała żadnych przejawów buntu lub sprzeciwu. Każdy, kto śmiał jej się przeciwstawić, musiał stawić czoła jej egzekutorom.
Sala Starszych musiała się już zapełnić, ponieważ nim przekroczyła zakręt słychać było podniesione głosy i ogólną wrzawę, jaka panowała wewnątrz. Eva domyślała się, że nie będzie to łatwe posiedzenie. Nie tylko ze względu na atmosferę i panujące nastroje związane z zapowiadaną zmianą w funkcjonowaniu i roli Stella Mortis.
Wiedziała, że dzisiejsze zebranie będzie wymagało od niej dużej cierpliwości i samodyscypliny. Zmęczenie, jakie towarzyszyło jej od pewnego czasu, sprawiało, że była bardzo drażliwa. Szybko się męczyła, była senna, miała problemy z koncentracją, bóle i zawroty głowy, a ostatnio powróciły krwotoki z nosa. Uzdrowiciele zapewniali, że fizycznie wszystko z nią w porządku, a owe dolegliwości są jedynie wynikiem przepracowania, stresu i nadmiaru mocy, która nie mogła znaleźć źródła ujścia. Ich diagnoza nieco ją uspokoiła, lecz nie zmniejszyła frustracji, ilekroć jej ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Miała świadomość, że od pewnego czasu żyje na wysokich obrotach, jednak pełnia była coraz bliżej. Rytuał musiał odbyć się w tym cyklu księżyca. Nie chciała czekać kolejnego miesiąca.
Strażnik otworzył masywne dębowe drzwi, a ona przekroczyła próg komnaty w tym samym momencie, w którym jedna z sióstr, nieświadoma jej obecności, krzyknęła - Jeśli myślicie, że na to pozwolę, to jesteście w błędzie! Te plany to wariactwo! Zakon Stella Mortis od wieków pozostawał w ukryciu i nie mieszał się w rozgrywki pomiędzy żądnymi władzy psychopatami! Władza nie jest wpisana w naszą tradycję. Nasze dziedzictwo polega na zachowaniu harmonii i pokoju między światami. Po moim trupie…
Na widok Najwyższej Kapłanki wszystkie głosy zamarły. Siostra, która przed chwilą wygłaszała swój sprzeciw pobladła, lecz jako jedyna nie spuściła wzroku, gdy Eva niespiesznie szła w stronę podium, by zająć honorowe miejsce. Staruszka uniosła dumnie głowę i wyprostowała się na tyle, na ile pozwalał jej na to reumatyzm.
- Mam nadzieję, że przemyślisz swoją decyzję, Danielle – powiedziała Eva, zatrzymując się obok starszej kobiety. – Byłaby to dla mnie ogromna tragedia, gdybym straciła tak mądrego doradcę – dodała, patrząc na kobietę z ubolewaniem.
Danielle była sześćdziesięcio-siedmio letnią kobietą o surowym obliczu, będącym całkowitym przeciwieństwem jej poczciwego charakteru. Niegdyś gęste blond włosy, przypominające złotą aureolę, pokryła siwizna. Tylko jej duże, brązowe oczy nie straciły nic ze swej przenikliwości, z którą obserwowała świat. Danielle należała do Rady Starszych i otrzymała tę nominację jeszcze za czasów, gdy rządziła Annabell. Ówczesna Pierwsza Kapłanka bardzo ceniła inteligencję Druidów i zawsze liczyła się z ich zdaniem. Eva również szanowała Danielle za jej mądrość, dar i wierność. W dniu przewrotu oszczędziła ją pamiętając, że to ona powstrzymała kapłanki przed walką. Bardzo chciała mieć ją u swego boku i czerpać z jej mądrości, tak jak robiła to jej poprzedniczka. Wiedziała jednak, że Danielle ma silną pozycję w Zakonie. Siostry i mieszkańcy Stella Mortis liczyli się z jej zdaniem. Przez to Danielle stała się silnym przeciwnikiem i pretendentką do przejęcia władzy. Na to zaś Eva nie mogła pozwolić. Zakon należał do niej. Każdy, kto myślał inaczej, musiał zostać usunięty.
- Ty nie potrzebujesz mędrców, lecz fanatyków, którzy nie będą podważać twoich rozkazów – odparła staruszka, po czym jej rysy nieco się wygładziły i zwróciła się do kapłanki łagodniejszym tonem – Evo, opamiętaj się. To czyste szaleństwo. Mamy nieść pokój, a nie chaos i śmierć. Ślubowałyśmy chronić życie. Tymczasem spójrz, ile osób umarło na twojej drodze po władze.
Błagalna nuta w jej głosie i pełne niepokoju spojrzenie zrobiły wrażenie na zebranych w sali obrad. Słychać było niespokojne szepty i przyciszone rozmowy. Eva jednak to zignorowała. Przez pełną napięcia minutę przyglądała się swojej mentorce, jakby to, co powiedziała starsza kobieta, dotyczyło czegoś mało istotnego.
- Danielle… - zaczęła z dobrodusznym uśmiechem. – Dobrze wiesz, jak bardzo cię szanuję i jak bardzo cenię twoje zdanie – powiedziała, a na twarzy siostry pojawił się ciepły, aczkolwiek smutny uśmiech. – Wszystko, co wiem o uzdrawianiu i co potrafię w tej dziedzinie, zawdzięczam tobie.
- W takim razie powiedz mi dziecko, gdzie popełniłam błąd w sztuce? Czy to było wtedy, gdy mówiłam o tym, że życie jest największą wartością, czy może wtedy, gdy podkreślałam wagę mocy podczas uzdrawiania?
- To nie był twój błąd, Danielle – odparła ze smutkiem Eva i położyła dłoń na jej ramieniu, odzianym w białą szatę Starszych. – Nie mogłam mieć lepszego nauczyciela – wyznała, nachylając się nad kobietą, tak by tylko ona mogła to słyszeć. – Bądź dalej obok mnie, towarzysz mi, wspieraj swoją wiedzą i pomóż zaprowadzić nowy ład – poprosiła, patrząc prosto w brązowe oczy kobiety.
Oczy, które już w chwili składania propozycji wypełniły się rozczarowaniem i chłodem. Danielle zmarszczyła czoło i odsunęła się nieznacznie od kapłanki. Przeszywające spojrzenie, jakim obdarzyła nową przywódczynię Zakonu, na chwilę zbiło Evę z tropu. Kapłanka poczuła, jak po jej plecach przechodzą ciarki. Znała to spojrzenie. Musiała być ślepa, skoro wcześniej tego nie dostrzegła. Wraz z rozwiązaniem tej zagadki, spłynęło na nią olśnienie. Była prawie pewna, że znalazła klucz do rytuału. Wraz z tą świadomością poczuła bolesne ukłucie w sercu. Wiedziała jednak, że to jedyne wyjście. Innej możliwości nie było.
- Naprawdę mi przykro, Danielle – wyznała szczerze, patrząc ze smutkiem na autorytet z dziecięcych lat.
- Mnie też, dziecko. Żałuję, że dosięgło cię szaleństwo, które opętało umysł twojej matki. I ubolewam nad tym, że wkroczyłaś na ścieżkę samozagłady, którą kroczyła Dorcas. To droga, która doprowadzi cię do chaosu i śmierci…
- Ty niestety już tego nie zobaczysz, siostro. Wiedz jednak, że znacząco przyczynisz się do mojego sukcesu – oznajmiła chłodno Eva, a starsza kobieta spojrzała na nią z niezrozumieniem. – Będziesz moim białym feniksem, Danielle – wyszeptała, ponownie nachylając się nad kobietą i muskając jej pomarszczony policzek grzbietem dłoni.
- Nie mam pojęcia, gdzie leży granica twojego szaleństwa, Evo, ale wiedz, że prędzej umrę niż przyłożę rękę do twoich planów.
- Tak też się stanie, ale najpierw wypełnisz swoje przeznaczenie – odparła tajemniczym tonem, patrząc na Danielle bezlitosnym, zimnym wzrokiem. - Straż! Odprowadźcie siostrę do jej komnaty i upewnijcie się, że jest dobrze strzeżona – rozkazała i czterech strażników ruszyło posłusznie w stronę starszej kobiety.
- Jeśli myślisz, że pozwolę się uwięzić…
- Twój opór jest bezcelowy – przerwała jej kapłanka i mierząc kobietę ostatnim powłóczystym spojrzeniem, wyminęła ją i ruszyła w stronę swojego miejsca na podium u szczytu stołu.
Nim jednak zdążyła dojść do schodów, poczuła jak jej zasłona niebezpiecznie drga i nagrzewa się. Nim poczuła siłę uderzenia, Oliwer zasłonił ją własnym ciałem, chcąc zapewne przyjąć cios na siebie. Zaklęcie uderzyło w jej tarczę, lecz nawet jej nie zarysowało. Ani jej, ani Wood’owi nic się nie stało. Widziała pełne troski oczy mężczyzny, który ani na chwilę nie opuszczając miecza, zerkał na nią przez ramię. Niewzruszona położyła mu dłoń na ramieniu, dając mu znak, że wszystko jest w porządku. Jednak przez cały czas nie spuszczała wzroku z Danielle, która wyglądała na bardzo zaskoczoną.
- Rozczarowujesz mnie, siostro – wyznała, omijając Wooda i ruszając niespiesznie w kierunku przyglądającej się jej z niedowierzaniem kobiety. – Twoja magia nie jest w stanie mnie zranić. Nawet nie poczułam twojej klątwy – wyjaśniła, zbliżając się do pobladłej kobiety, która szybko wzięła się w garść i nie zważając na słowa byłej uczennicy, zaczęła bombardować jej tarczę kolejnymi zaklęciami. Większość spływała po tarczy Najwyższej Kapłanki jak kropla deszczu po szybie, kilka odbiło się od osłony roztrzaskując ściany, aż do momentu gdy jedno z nich odbiło się i uderzyło rykoszetem w staruszkę. Danielle jedną ręką złapała się za serce, a drugą podtrzymała ściany. Ciężko oddychała, a na jej czole skroplił się pot. Zebrani w sali przyglądali się temu w przerażeniu. Część leżała na podłodze, część chowała się pod stołem i za kolumnami.
- Wystarczy, Danielle – powiedziała Eva tonem, jakby karciła niesforne dziecko.
 Jej słowa zostały jednak zlekceważone. Staruszka pokręciła przecząco głową i z trudem stanęła w pozycji bojowej.
– Zrobisz sobie krzywdę – powiedziała kapłanka, lecz na starszej kobiecie nie zrobiło to wrażenia.
- Skoro mam zginąć, to zginę w walce o honor i o to, w co wierzę – wydusiła z mocą, a Eva uśmiechnęła się smutno i spojrzała z żalem na swoją byłą mentorkę.
- Naprawdę mi przykro, Danielle – wyznała cicho i ze znużeniem zamknęła oczy.
Danielle wyglądała na nieprzejednaną. Uniosła dłoń z zamiarem zaatakowania, lecz nim to zrobiła, jej tarcza zaczęła mienić się złotymi strumieniami. Z czasem strumienie te stawały się coraz bardziej wyraźne, aż w końcu ukształtowały się w kopułę, wiążącą starszą kobietę w środku własnej tarczy. Eva otworzyła oczy i uniosła rękę, wnętrzem dłoni ku górze. Wraz z jej ruchem w górę poszybowała złota kopuła. Następnie kapłanka wymówiła cicho formułkę zaklęcia i Danielle zatoczyła się na bok, a następnie osunęła na kolana, by po chwili stracić przytomność.
- Zamknijcie ją w komnacie. Niech niczego jej nie brakuje. Macie jej strzec. Jeśli ucieknie, odpowiecie głową – rozkazała strażnikom, a następnie zwróciła się do Ollivandera. – Podaj jej serum Granger. Do czasu rytuału jej moc musi pozostać w uśpieniu – Garric, choć blady ze strachu, skinął sztywno głową i w eskorcie strażników opuścił salę obrad.
Po ich wyjściu Eva omiotła resztę zebranych władczym spojrzeniem, jakby rzucając im nieme wyzwanie, a następnie ruszyła w stronę podium. Dopiero, gdy usiadła, reszta zajęła swoje miejsca.
- Ktoś jeszcze chce złożyć zażalenie? – Zapytała lodowato spokojnym głosem, a gdy nikt się nie odezwał, dodała - Dobrze. W takim razie, przejdźmy do właściwej części posiedzenia – oznajmiła, mierząc wszystkich kolejnym władczym spojrzeniem.
***

- Blaise… - wydusiła, otwierając szeroko oczy i spojrzała przerażona na brata.
Mina Rona była nieprzenikniona. Choć ona znała go na tyle, by domyślać się, co teraz dzieje się w jego głowie. Wiedziała, że mężczyzna bije się z własnymi myślami i stara się zachować spokój. Jej samej przychodziło to z trudem. Czuła się winna. Uczucie to paliło ją od środka i nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Tak bardzo bała się powiedzieć rodzicom, że tyle lat ich ciężkiej pracy i wysiłków, by ukryć prawdę, poszło na marne. Najgorsza była jednak świadomość, że to ponownie ona stała się ich problemem.
Spuściła głowę, nie potrafiąc spojrzeć na żadnego z mężczyzn. Nie wiedziała, co powinna zrobić lub powiedzieć. Dlatego wolała milczeć i pozostawić decyzje Ronowi.
- Ginny, pozwól mi pomóc.
Drgnęła, słysząc zdecydowany aczkolwiek łagodny głos Blaise’a. Z wahaniem podniosła na niego wzrok. Uczucie, z jakim na nią patrzył, było wręcz namacalne i to jeszcze bardziej wzmocniło jej poczucie winy. Zabini wielokrotnie udowodnił, że ją kocha i zawsze mogła na niego liczyć. To on wyrwał ją z objęć depresji i to on sprawił, że jej serce ponownie zaczęło bić dla jakiegoś mężczyzny. Nie wiedziała, czym sobie na niego zasłużyła i dlaczego on wybrał właśnie ją. Tyle razy go odtrącała, a on mimo wszystko nie zrezygnował z niej. Wiedziała, że nie powinna mieć przed nim tajemnic, lecz z drugiej strony miała świadomość, że ten sekret nie należy wyłącznie do niej.
- Zostawię was.
Przeniosła zaskoczone spojrzenie na brata, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Znała stosunek Rona do Blaise, dlatego słowa mężczyzny tak bardzo ją zaskoczyły. Jej mina musiała odzwierciedlać jej niepewność, ponieważ Ron zmusił się do lekkiego uśmiechu, a następnie, ściskając jej dłoń, pokiwał głową, dając jej zielone światło. Wyglądał na zmęczonego i przygniecionego ciężarem tajemnic, prawie tak samo jak ona. Ginny nie wiedziała, co nim kieruje, ale poniekąd była mu wdzięczna. Odwzajemniła jego uścisk i odprowadziła go wzrokiem, gdy zgarbiony i ze zwieszoną głową opuszczał kuchnię. Wiedziała, że najpewniej zastanawia się nad tym, co powiedzieć rodzicom i jak wyjść z tej patowej sytuacji. Najbardziej jednak była mu wdzięczna, że jej nie skrytykował i nie obwinił za kłopoty, jakie ściągnęła na ich rodzinę.
Dopiero po dłuższej chwili, odważyła się spojrzeć na obserwującego ją mężczyznę. Zagryzła dolną wargę, czując jak opuszcza ją odwaga i cała pewność siebie. Blaise bezbłędnie odczytał jej zdenerwowanie, ponieważ powoli podszedł do niej i przykucnął, tak że ich twarze znalazły się mniej więcej na tym samym poziomie. Ujął jej lodowate dłonie i pocałował delikatnie każdą z nich.
- Nie wiem, co stanie nam na drodze, Ginny, ale wiem, że jeśli będziemy wtedy razem, poradzimy sobie ze wszystkim – zaczął lekkim tonem, gładząc kciukami jej dłonie. – Nie musisz być cały czas silna. Jestem obok i możesz przerzucić trochę tego ciężaru na mnie – dodał, uśmiechając się czule.
- Nie jestem pewna, czy potrafię – wyszeptała, czując rosnącą panikę.
- Przekonajmy się więc – odparł, wstając i ciągnąc ją delikatnie w górę.
Poddała się mu, pozwalając, by wyprowadził ją najpierw z kuchni, a potem z domu, po drodze zabierając ciepłe płaszcze. Wyszli na świeże, rześkie powietrze i ruszyli w stronę rozciągających się za budynkiem błoni. Blaise w milczeniu pokierował ich w stronę starego dębu, zupełnie jakby chciał dać jej czas na zebranie myśli i oswojenie się z tym, co ma nadejść. Usiedli na ławce, którą zeszłego lata dla żony zbił pan Weasley i Zabini transmutował swój szalik w ciepły koc, którym ich okrył.
Ginny posłała mu blady uśmiech i podkurczając nogi, otuliła się kocem. Jeszcze przez chwilę siedzieli w milczeniu, wpatrując się w zarys jej domu, nim kobieta zdecydowała się podjąć wcześniejszy wątek. Spojrzała z ukosa na siedzącego spokojnie mężczyznę i uśmiechnęła się w duchu zauważając, że nigdy nie spodziewałaby się po Zabinim takiego taktu i delikatności. Wcześniej znała go z zupełnie innej strony. Pamiętała, że bez przerwy robiła mu wyrzuty z powodu jego niedojrzałości emocjonalnej, nie starając się nawet dać mu szansy, by poznać go od innej strony. Blaise, czując jej spojrzenie na sobie, uśmiechnął się zachęcająco, jakby chciał dodać jej odwagi.
- To długa historia – westchnęła, wykręcając sobie palce ze zdenerwowania. – Sama nie wiem, od czego zacząć…
Zabini widząc jej zachowanie, uśmiechnął się ze zrozumieniem i położył jej rękę na dłoni, tak że urwała i spojrzała na niego niepewnie.
- Jestem tu dla ciebie, Ginny i będę tak długo, jak będziesz mnie potrzebować – zapewnił stanowczo.
- A co ze szpitalem? – Zapytała przekornie.
- Chyba się nie zawali, gdy wezmę sobie dzień wolnego – zażartował, a ona uśmiechnęła się nerwowo, by natychmiast spoważnieć, gdy uświadomiła sobie, że nadszedł czas, by rozpocząć opowieść. – Ginny, jeśli to dla ciebie zbyt trudne…
- Nie – zaoponowała, kręcąc głową. – Masz rację. Jeśli ma nam wyjść, nie może być między nami tajemnic.
Jeżeli Blaise był zaskoczony jej słowami, to nie pokazał tego po sobie. Przez chwile przyglądał się jej w milczeniu, a potem skinął polubownie głową.
- Molly i Artur nie są moimi biologicznymi rodzicami – wyznała z napięciem w głosie uznając, że najlepiej zacząć od końca i skupić się na szczegółach.
Zerknęła na mężczyznę, chcąc wybadać jego reakcję. Nie zdziwiła się widząc malujący się na jego twarzy szok. Ulżyło jej jednak, że nie zasypał jej w tym momencie milionem pytań.
- Molly miała siostrę, Camille – podjęła po chwili wahania. – W czasie pierwszej wojny z Voldemortem, a zwłaszcza na początku, obie strony starały się mieć w szeregach przeciwnika swojego człowieka.
- Twoja matka była szpiegiem? – Zapytał z niedowierzaniem, czując jak jego mózg eksploduje od niewypowiedzianych pytań.
- Nie – zaprzeczyła. – Ale zakochała się w szpiegu Voldemorta – wyjaśniła z goryczą. – Bez wzajemności – dodała szybko, uprzedzając pytanie Zabiniego.
- Czyli to nie będzie historia o zakazanym uczuciu? – Upewnił się, patrząc na kobietę z troską.
- Zdecydowanie nie. Choć z pewnością Camille wierzyła w to do samego końca – powiedziała cierpkim tonem. – Thomas Blake był aurorem i na ochotnika zgłosił się do Zakonu Feniksa. Dzięki jego informacjom oraz zaangażowaniu Zakon zyskał niewielką przewagę i kilkukrotnie pokrzyżował szyki Śmierciożercom. Sam Thomas kilka razy otarł się o śmierć w czasie akcji i tak trafił do szpitala, gdzie pracowała Camille. Nie muszę Ci chyba opowiadać, co wydarzyło się później? Thomas bardzo szybko rozkochał w sobie moją matkę, która po jakimś czasie zaszła w ciążę. Z opowieści rodziców wynikało, że Thomas nigdy nie popełnił błędu, nigdy nie zdradził się w żaden sposób. Dbał o Camille i angażował się w pracę dla Zakonu. Nawet Dumbledore nie przejrzał jego zamiarów. Gdy Voldemort stał się bardziej niebezpieczny i mniej dyskretny, rozpoczęły się ataki na członków Zakonu. Coraz więcej ludzi ginęło, niektórzy znikali. Wtedy stało się jasne, że w szeregach Feniksa jest szpieg. W toku śledztwa coraz więcej poszlak prowadziło do Blake’a. W dniu, w którym miało odbyć się jego przesłuchanie, Thomas zjawił się w kwaterze wcześniej. Znajdowała się tam wówczas Camille, Molly i Dorcas, które ze względu na swój stan, nie były angażowane w niebezpieczne akcje. Podobno Blake zachowywał się dziwnie i chciał porozmawiać na obecności z Camille. Kwadrans później wybuchł pożar. Dorcas została przygnieciona przez belkę, a Camille zniknęła. Nie wiem, co się stało dokładnie. Molly udało się powiadomić Zakon, lecz ani Dumbledore, ani Artur, ani Syriusz nie zdołali ugasić Szatańskiej Pożogi, którą rozpętał Lucjusz Malfoy, któremu Blake zdradził położenie siedziby Zakonu.
- Co stało się z Camille? – Zapytał niepewnie Blaise, gdy Ginny długo nie podejmowała tematu.
- Wyskoczyła przez okno, gdy płomienie dotarły do jej pokoju. Thomas zamknął ją tam. Nikt nie wie, czy miał zamiar po nią wrócić, czy chciał, by spaliła się żywcem, bo jego nie złapano. Uciekł chwilę po tym, jak Malfoy rozpętał piekło. Wiem tylko, że znaleźli jej pogruchotane ciało. Wtedy jeszcze żyła. Wiedziała, że umrze i prosiła Molly, by uratowała jej dziecko. Przepraszała i prosiła o wybaczenie.
- Za co? Przecież nie mogła wiedzieć, że jej facet jest Śmierciożercą – wypalił Blaise, a Ginny posłała mu ponure spojrzenie, które mówiło więcej niż słowa.
- W dniu pożaru Camille i Thomas zniknęli. Dorcas martwiąc się o nią poszła na górę i podsłuchała część rozmowy. Camille błagała go o to, by się przyznał, okazał skruchę i powiedział, że od dawna nie pracuje dla Voldemorta. Zaalarmowana Dorcas chciała to jak najszybciej przekazać Molly, lecz niechcący zdradziła swoją obecność i Thomas ją zaatakował. Wysadził schody i to dlatego została przygnieciona przez belkę. Molly przeżyła tylko dlatego, że Dorcas ją ostrzegła…Nie znam szczegółów.
- A jak to się stało, że wszyscy uważają cię za biologiczną córkę Weasleyów?
- Molly i Artur z pomocą Dumbledore’a zajęli się wszystkim. Nikt niczego nie podejrzewa, bo jestem podobna do matki. Natomiast ona i Camille wyglądały jak bliźniaczki.
- Od jak dawna o tym wiesz?
- Od czasu poronienia. Widziałam swoją kartę. Potem, gdy udawałam, że śpię, słyszałam, jak Molly żaliła się Arturowi, że czuła się bezsilna, gdy okazało się, że żadne z nich nie mogło mi pomóc - powiedziała, a widząc niezrozumiałą minę mężczyzny, dodała - Mam grupę krwi B. Molly ma grupę krwi A, a Artur 0. Ich dziecko w żadnym wypadku nie mogłoby mieć krwi o grupie B – wyjaśniła ze smutnym uśmiechem i wzruszyła bezradnie ramionami.
- Rozmawiałaś o tym z nimi?
- Tak. Na początku zaprzeczyli i mama, jak to ona, podniosła wielki lament – odparła, uśmiechając się delikatnie na wspomnienie zachowania Molly. – Jeszcze tego samego dnia, przyszli do mojego pokoju i opowiedzieli o wszystkim.
- Ginny…
- Przestań – przerwała mu stanowczo i chcąc złagodzić zbyt ostry ton, uśmiechnęła się ciepło. – Nie potrzebuje pocieszenia, ani użalania się nade mną. Ten etap mam już za sobą. Zaakceptowałam fakt, że Molly i Artur nie są moimi biologicznymi rodzicami. I choć prawda nie jest łatwa, to nie zmienia to faktu, że są jedynymi rodzicami, jakich znam i nie zamieniłabym ich na nikogo innego. Kocham ich i wiem, że oni kochają mnie, bo dla nich jestem ich dzieckiem. To oni mnie wychowali i nauczyli wszystkiego, co wiem o świecie. Dzięki nim mam cudowną rodzinę i to się nigdy nie zmieni.
- Ale? – Drążył, chcąc poznać powód, dla którego ostatnio zachowywała się dziwnie.
- Jakiś czas temu weszłam w konflikt z Ritą Sketeer. Sprowokowała mnie i zachowałam się zbyt impulsywnie – wyjaśniła z przekąsem, na co Blaise obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem, za co oberwał łokciem w żebra. – Nie jestem dumna z tego, co zrobiłam. Powinnam bardziej nad sobą panować…
- Zdecydowanie – przytaknął jej mężczyzna, rozmasowując bok, a ona spiorunowała go wzrokiem.
- Jesteś niemożliwy – westchnęła, gdy w ramach przeprosin, przygarnął ją do siebie.
- To tylko jedna z wielu moich zalet – przyznał jej rację i pocałował w czubek głowy, na co kobieta przewróciła jedynie oczami i oparła głowę na ramieniu mężczyzny. – I co dalej z tą Ritą? – Zagadnął, gładząc jej ramie.
- Rita odkryła prawdę – westchnęła z ponurą miną. - Nie wiem, jak na to wpadła i w jaki sposób to zrobiła. Wiem tylko, że jest w posiadaniu całej dokumentacji medycznej i może zaszkodzić mojej rodzinie. Od jakiegoś czasu popadła w niełaskę zarządu i mówiło się o jej dymisji. Podejrzewam, że ten materiał i to, co dzieje się wokół Harry’ego, ma pomóc odzyskać jej utraconą pozycję. Jeśli statystyki Proroka poszybują w górę, zarząd może dać jej jeszcze jedną szansę – powiedziała, a następnie odchyliła się, tak by spojrzeć na twarz mężczyzny. – Boję się, Blaise. Boję się, że Rita może zniszczyć spokój mojej rodziny. I to wszystko przeze mnie. Gdybym jej nie prowokowała, nie miałaby powodu, by gnębić moich bliskich – wyznała z trudem, czując jak ponownie przygniata ją ciężar poczucia winy.
Blaise przyglądał się jej w milczeniu, a z jego twarzy nie można było niczego wyczytać. Ginny miała nadzieję, że mężczyzna poradzi jej, co mogłaby zrobić. Zabini, podobnie jak Hermiona, nigdy się nie poddawał i zawsze szukał rozwiązania. Blaise odgarnął jej włosy z twarzy i pogładził po policzku, uśmiechając się czule.
- Nie pozwolę ani Ricie, ani nikomu innemu cię skrzywdzić – oznajmił stanowczo, patrząc jej prosto w oczy.
Ginny spojrzała na niego podejrzliwie czując, że za słowami mężczyzny kryje się coś więcej. Zabini widząc jej wzrok, uśmiechnął się czule i pocałował ją w czoło. – Sketeer nic nie zrobi – dodał, mocniej ją do siebie przytulając i już obmyślając plan działania.
- Jesteś wyjątkowo pewny siebie, jak na kogoś, kto ma na nią niewielki wpływ – zauważyła z rozbawieniem.
- Kobieto małej wiary, czy nie mówiłem ci, że mam wiele talentów? – Zapytał pół żartem pół serio, a ona obdarzyła go pobłażliwym aczkolwiek czułym uśmiechem. Wiedziała, że Blaise stara się ją pocieszyć i była mu za to wdzięczna.
- Kiedy ma ukazać się artykuł? – Zapytał z powagą.
- Nie wiem, ale znając Ritę, nie będzie z tym czekać w nieskończoność. Zarząd zbiera się na posiedzeniu za trzy dni…
- Daj mi dwa dni.
- Dwa dni? – Powtórzyła zdezorientowana.
- Zajmę się wszystkim – oznajmił z prostotą.
- Blaise?
- Ufasz mi? – Zapytał, patrząc na nią z napięciem.
- Wiesz, że to jedno z tych upiornych pytań, których nie znoszę? – Zapytała, a on skinął głową, starając się zachować powagę. – I masz świadomość, że nie podoba mi się to, że coś planujesz w tajemnicy przede mną? – Dodała, a on ponownie potwierdził. – Czy to, co zamierzasz, będzie niosło za sobą jakieś przykre konsekwencje? – Drążyła, a on uśmiechnął się tajemniczo, co tylko wzmocniło jej niepokój. - A czy może to zaszkodzić tobie? - Po tym pytaniu Zabini uśmiechnął się czule, a ona skapitulowała. - Ufam – westchnęła. – Ale i tak się martwię.
- Poradzimy sobie z tym – oznajmił, jakby składał jej obietnicę i mocniej ją przytulając, pocałował w czubek głowy.
Ginny wtuliła się w niego bardziej, czując ogromną ulgę, że nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Jednocześnie jednak nie mogła pozbyć się niepokoju, związanego z czekającą ją rozmową z rodzicami. Tak bardzo nie chciała dokładać im zmartwień. Dopiero co odzyskali spokój po uratowaniu Molly. Jak mogła ponownie burzyć ten stan?
Drgnęła przestraszona, gdy tuż obok głowy przemknęła jej sowa. Ptak zatoczył nad nimi koło, a następnie wylądował na oparciu ławki i wyciągnął nogę w kierunku Blaise’a.
- Jakieś złe wiadomości? – Zapytała niespokojna, czując, że ciało mężczyzny spina się z każdym przeczytanym słowem.
- To ze szpitala. Harry wybudził się ze śpiączki…








11 komentarzy:

  1. Ponieważ wczoraj wieczorem wróciłam z wakacji, postanowiłam nie zaglądać do aktualizacji i nie czytać nowego rozdziału. Stchórzyłam i zastosowałam po raz kolejny zasadę Scarlett: "pomyślę o tym jutro". Cóż, jak się okazało, dobrze zrobiłam... Teraz, komentując, najchętniej również schowałabym głowę w piasek i napisała jedynie o tym, jak bardzo mnie zaskoczyłaś z tajemnicą Weasleyów. Bo rzeczywiście, zaskoczenie naprawdę spore. Nie spodziewałam się takiego wątku w życiorysie Ginewry i nie wiem tak do końca, jak się z tym czuję. Chyba już nieco mnie przerasta ilość tych wszystkich zdarzeń zachodzących w życiu bohaterów, tych głównych i tych z nieco dalszego planu. Jestem ciekawa jedynie, czy pochodzenie Ginny ma jakiekolwiek powiązanie czy wpływ na to, co się wydarzy, czy to po prostu kolejna porcja dramatycznych splotów.

    No a tak w ogóle, to całe gadanie ma na celu opóźnienie skupienia się przez moment na tym, co najistotniejsze... Ja po prostu coraz bardziej boję się o dwoje moich ulubieńców. Merlinie, jeśli Draconowi uda się utrzymać związek z Hermioną, zakładając rzecz jasna, że obydwoje przeżyją, będzie to naprawdę wygrana wielka próba. Przecież, jeśli Granger dowie się, że został egzekutorem Evy, to zanim przetrawi wszystko na spokojnie, zanim spróbuje spojrzeć z różnych perspektyw na ten fakt, ukręci mu łeb, albo pośle do wszystkich diabłów. Mam oczywiście nadzieję, że tego nie zrobi, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, jakbyś przygotowywała grunt pod brak szczęśliwego zakończenia... Tak bardzo utrudniasz życie tej dwójce, a przecież my, czytelnicy, nie mieliśmy tak naprawdę szans nacieszyć się choć chwilę ich związkiem. :(
    Wiem, że oni są jedynie maleńkim trybikiem w machinie zła i szaleństwa, które planuje i wprowadza w życie Eva, ale, na Merlina z Morganą, w końcu chyba coś musi się zadziać takiego, co przerwie to jej parcie do przodu. Jak na razie zbyt wiele dzieje się zgodnie z jej wolą, a że jest szalona - choć piekielnie inteligentna - nie zna umiaru i nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Bardzo mnie to martwi, tym bardziej, że podejrzewam, iż wybudzenie się Harry'ego było właśnie zadaniem, które wykonała jej szpieg i też posłuży jakiemuś draństwu.

    Ech, gdyby nie fakt, że to wszystko jest szalenie intrygujące, że jest też świetnie napisane, wciągnęło mnie i zabrnęłam tak daleko, to chyba bym tchórzliwie zwiała z grona czytelników. Nie cierpię angstów, nie przepadam za zbyt wielkim nagromadzeniem brutalności i zła w fickach i praktycznie nie czytam takich, które nie mają dobrego zakończenia. Tu naprawdę trzeba nie lada intrygi, żeby wszystko miało jeszcze szansę znaleźć szczęśliwy finał dla wszystkich bohaterów. I przyznam, że jeśli akurat o Evę chodzi, ja większej szansy na jej porażkę upatruję wewnątrz, bo w siły zewnętrzne jakoś mniej wierzę. Ciekawa jestem, czy różne moje podejrzenia i przypuszczenia okażą się choć w niewielkim stopniu trafne, bo tyle jest różnych niewiadomych: Harry/Harry i Pansy, Ginny i (mam nadzieję) Blaise, Narcyza, Hermiona i Draco!!!, szpiedzy i, być może, buntownicy...
    Nawet jeśli cokolwiek się wyjaśniło, niewiadomych wydaje się coraz więcej i więcej.

    Jakiś taki wybełkotany i niespójny mi ten komentarz wyszedł, ale postępowanie tej szalonej kobiety coraz większe pokłady złości we mnie wyzwala ;)

    Pozdrawiam serdecznie.
    Margot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Każdy z bohaterów ma swoją historię, własne problemy i przeszłość. Nie da się tego potraktować po macoszemu.Ale domyślam się, że zwłaszcza przez długie przerwy, ciężko jest się w tym odnaleźć. Jeśli to ma jakieś znaczenie, to teraz więcej rzeczy będzie się raczej wyjaśniać. To opowiadanie ma taką strukturę i nic na to nie poradzę.
      W kolejnym rozdziale znajdziesz odpowiedź na wiele swoich pytań. Wiem, że utrudniam życie bohaterom, taki chyba już mój "urok". Wszystko jednak dzieje się po coś. Mam nadzieję, że na koniec to zrozumiecie.
      Tak jak wielokrotnie już wspominałam nie mogę zagwarantować ani szczęśliwego zakończenia, ani i drugiej opcji. Rozważam różne możliwości. Na chwilę obecną pewne jest tylko to, że jeden z szóstki bohaterów zginie. Choć kto wie, może w ostatniej chwili zmienię zdanie.
      Na razie jednak jest jeszcze za wcześnie by o tym mówić.
      Czasami niestety nasze życie zależy od szaleńców...Nie na wszystko niestety możemy mieć wpływ.
      Staram się unikać przewidywalności. Nie lubię utartych schematów i cenię zwroty akcji w kulminacyjnych punktach. Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. A póki tego nie zrobię, wszystko jest możliwe. Dlatego poproszę Cię tylko o zaufanie i cierpliwość:)
      Jest aż tak źle, że rozważasz ucieczkę?:) Łamiesz mi serce;)
      Tak, pamiętam. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że dzielnie trwasz i dzielisz się ze mną swoimi wrażeniami;)
      Zabrzmiałaś niczym mistrz Yoda;) Ale jeśli mam być szczera mnie przeraża to bardziej, bo wiem, co siedzi w jej głowie;p
      Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i przepraszam za zszargane nerwy.
      Mam nadzieję, że wakacje były udane:)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. Teraz to już mnie doszczętnie przygnębiłaś...
      Nie doczytałam jakoś dotychczas, że nie gwarantujesz szczęśliwego zakończenia. Niewykluczone, że to była jakaś wzmianka w odpowiedzi na któryś komentarz czy coś w tym stylu i mi to jakoś wybitnie umknęło, a szkoda... Pewnie zwiałabym od razu, póki był jeszcze czas ;) a teraz zabrnęłam już tak głęboko w to wszystko, że to już raczej niewykonalne.

      Masz rację, że przez te spore przerwy trochę trudne jest skojarzenie wszystkiego i śledzenie na bieżąco różnych wątków. Szkoda, że tekst jest aktualizowany w tak długich odstępach czasu, choć wiadomo, że każdy ma własne życie, które czasem przebiega dość intensywnie. To rzecz oczywista, tyle, że punkt widzenia czytelnika zwykle nie pokrywa się w tym aspekcie z punktem widzenia autora ;)

      Wakacje były udane, dziękuję :) Trochę podzielone, bo połowa w czerwcu, połowa teraz, ale za to bardziej różnorodne, zatem na plus.

      Pozdrawiam ciepło, życzę weny, czasu i uporania się z przeżyciami, jakie Cię dotknęły.
      Margot

      Usuń
    3. Przykro mi. Ale tak jak powiedziałam temat nie jest jeszcze zamknięty i bardzo prawdopodobne, że w ostatniej chwili zmienię koncepcję;) Wszystko jest możliwe. Po prostu nie wykluczam żadnej możliwości.
      Masz do tego prawo, choć przyznam szczerze, że mam nadzieję, że zostaniesz do końca:)
      Tak, mam tego świadomość, ale w ciągu tygodnia nie mam czasu na pisanie. Staram się wykraść trochę czasu w weekend, co także staje się coraz trudniejsze. Ubolewam nad tym, ale nie jestem w stanie przy tym układzie publikować częściej.
      Oj tak;D A szkoda, prawda?;)
      W takim razie cieszę się, że wypoczęłaś i zrelaksowałaś się. Nie tylko pracą człowiek żyje;) Choć może ja nie powinnam się wypowiadać w tym temacie;p
      Dziękuję;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. Heej! W końcu przeczytałam! Wybacz, że dopiero teraz ale burzliwy okres za mną ale i też przede mną bo jestem po operacji kręgosłupa :)

    Rozdział fantastyczny! Było w nim wszystko co najlepsze :) wspomnienie Draco po prostu cudowne! Tą tajemnicą Ginny na prawdę mnie zaskoczyłaś bardzo mocno! W życiu bym się nie spodziewała! Dobrze, ze Ginny ma Blaise, który jest tak kochany i zrobi dla niej wszystko!

    Na prawdę już 3 lata jesteśmy razem? Ale ten czas leci! :) czekam oczywiście na nastęny rozdział!

    Pozdrowienia, Anna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie szkodzi. Rozumiem, jak to jest. Najważniejsze, że wciąż jesteś;)
      Nie brzmi to dobrze...Mam nadzieję, że operacja się udała i że wracasz do zdrowia?
      Czasami sama siebie zaskakuję...I nie jestem pewna, czy to dobrze;p Cieszę się, że rozdział przypadł Ci do gustu:)
      Naprawdę;) A od czasów NMDIH jeszcze dłużej;)
      Zrobię wszystko, żeby rozdział ukazał się we wrześniu.
      A Ty kuruj się i wracaj do zdrowia. Mam nadzieję, że wszystko teraz będzie się u Ciebie układać. Dużo zdrowia!;*
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  3. O matko, taka byłam ostatnio zabiegana i zakręcona, że dopiero dziś przeczytałam ten rozdział! Wiem, wiem z kijem na mnie. Poprawię się! :)
    Bardzo podobał mi się ten rozdział. A wspomnienia Draco... mmm cud malina :) Podejrzewam, że teraz to się dopiero zacznie akcja :D
    Pozdrawiam i życzę weny, do następnego! :)
    Iva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady;) Każdy z nas ma życie osobiste i obowiązki, z których musi się wywiązać. Doskonale to rozumiem. Jest mi niesłychanie miło, że pomimo tego zabiegania, znalazłaś ochotę i czas, by zajrzeć na bloga.
      Cieszę się, że treść rozdziału przypadła Ci do gustu.
      A żebyś wiedziała!;) Choć nie wiem, czy mnie nie zlinczujecie...
      Oj wena teraz bardzo się przyda, bo ostatnio strasznie kaprysi. Zupełnie jakby się obraziła o to, że nie miałam dla niej czasu. Wiem, zasłużyłam sobie, ale mimo wszystko mam nadzieję, że wróci, bo bez niej ciężko jest mi skończyć ten rozdział.
      Dziękuję za miłe słowa.
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  4. No w końcu Harry się obudził i teraz się zacznie

    eva

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak jak jeszcze Eva była nawet dla mnie fajną osobą tak teraz zrozumiałam że jest obłąkana i zrównoważona. I serio te osoby co się jej sprzeciwiają mają rację że chcę by cały świat współgrał a zabija osoby które jej się nie chcą jej się podporządkować. I o Boże biedny Harry kurde czy aurorzy nie wiedzieli że jest szpieg.. wiedzieli to dlaczego nie dopilnowali by wchodzili tylko ci zaufani no nie wiem sprawdzać każdego a nawet podawać veritaserum przecież Harry jest ważny i to bardzo a oni sobie tylko stoją i to ich pilnowanie tak samo było z Kingsleyem. Jestem zawiedziona

    OdpowiedzUsuń