sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 15 "Azkaban"

Witajcie Kochani Czytelnicy,
przed Wami piętnasta już odsłona "Rozbitków". Mam nadzieję, że najbliższe szesnaście stron spodoba Wam się bardziej niż poprzedni rozdział, bo patrząc na liczbę komentarzy, post nie trafił w Wasz gust.
Rozdział z dedykacją dla:
- mojej kochanej Faceless- za to, że jesteś i zawsze mogę liczyć na Twoje wsparcie;*
- Karoliny- za serce, które wkładasz w każdy swój komentarz ;)
A teraz zapraszam do lektury i komentowania. Dla Was to tylko chwila, aby naskrobać kilka słów, a dla mnie wiele godzin radości;)
Ściskam Was serdecznie,
Villemo;*





ROZDZIAŁ 15 „Azkaban”

Mała, drewniana łódka chybotliwie zbliżała się do wysokiej, czworokątnej wieży położonej na skalistej wysepce na Morzu Północnym. Samotna postać, odziana w długą, czarną pelerynę w skupieniu wpatrywała się w coraz wyraźniejszy cel swojej podróży. Mimo odległości od brzegu była w stanie wyczuć magiczną barierę nałożoną na tej szerokości geograficznej przez Ministerstwo Magii. Po ostatniej wojnie czarodzieje przestali ufać dementorom, którzy zgodnie z obawami Albusa Dumbledora, opowiedzieli się po stronie Lorda Voldemorta. Kingsley Shacklebolt, piastujący wówczas urząd ministra, zrezygnował z ich usług. Wydał dekret, na mocy którego Azkaban stał się więzieniem upiorów, które dotychczas były strażnikami fortecy. Na wieżę rzucono Zaklęcie Nienanoszalności, a powiernikiem Fideliusa był nikt inny jak ówczesny Najwyższy Sędzia Wizengamotu i Dyrektor Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów - Jason Blackwell. W ostatnich latach kierowania Wizengamotem, i we współpracy z międzynarodowymi przedstawicielami sądów, stworzył nowe więzienie na terenie nieużywanego już przez mugoli Alcatraz. Budynek przebudowano tak, by żaden ze skazańców nie mógł opuścić jego murów. Nowa forteca składała się z dwóch wież zbudowanych z niezniszczalnego, czarnego opalu oraz Strażnicy, w której znajdował się punkt dowodzenia a także komnaty strażników. W wieżach umieszczono lochy, z których nie było wyjścia. Strażnicy mogli tam wejść tylko z punktu kontrolnego przez kominek znajdujący się w sali dowództwa. Alcatraz otoczono barierami antymagicznymi i antyteleportacyjnymi. Na wyspę można było dostać się tylko i wyłącznie promem, którego kursy odbywały się raz dziennie. Dodatkowo podano skazańcom eliksir stworzony przez zespół z Działu Odkryć pod kierownictwem nowego nabytku ministerstwa- Hermiony Granger. Serum blokowało ich magię i usypiało zdolności magiczne. Tym sposobem więźniowie zostali pozbawieni swojej jedynej broni, a obecność dementorów, którzy by ją tłumili, stała się zbyteczna. To ostatecznie przypieczętowało los demonów.
Silniejszy podmuch zimnego wiatru zrzucił kaptur z głowy dryfującej na łódce kobiety. Kaskada gęstych loków wchodziła jej w oczy i utrudniała widoczność, lecz tej zdawało się to nie przeszkadzać. Zupełnie tak, jak lodowate fale wody niebezpiecznie szarpiące łódką i burzowe chmury nad jej głową, z których lada moment mógł lunąć deszcz.
- Finite – mruknęła, a łódka zatrzymała się tuż przed migoczącą zasłoną otaczającą Azkaban. Czarownica uniosła głowę, taksując zrujnowaną fortecę obojętnym spojrzeniem. Czując narastający chłód, uśmiechnęła się pod nosem. Nieświadomie pogładziła swoją różdżkę- prezent od Ollivandera na jej jedenaste urodziny. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie. Dobrze było znów móc korzystać z pełni swojej mocy. Dzięki Druidom nie potrzebowała różdżki, aby czarować, bo nauczyła się czerpać magię z własnego wnętrza i otoczenia. Dzięki wieloletniemu treningowi i dyscyplinie udało jej się ujarzmić moc do tego stopnia, że radziła sobie bez magicznego drewienka, które w murach Alcatraz było bezużyteczne. Niestety bez różdżki nie mogła w pełni wykorzystywać swojej mocy na terenie tamtejszego więzienia.
Wyciągnęła dłoń w stronę magicznej zasłony i tak jak się spodziewała napotkała elektryczny opór, a powietrze wokół niej silniej zawibrowało.
– Expecto Patronum – machnęła różdżką, a z jej końca wystrzelił ogromny, srebrny kruk.
Patronus zatoczył nad nią niewielkie koło, po czym przysiadł na jej ramieniu. Od razu poczuła, jak po jej ciele rozchodzi się fala ciepła, neutralizująca skutki obecności dementorów.
– Rozkazuję wam ujawnić się! – Krzyknęła, a jej głos potoczył się zwielokrotnionym echem po otwartej przestrzeni.
Przez jedną, pełną napięcia chwilę nic się nie działo, po czym z ruin niegdyś niezdobytej fortecy ostrożnie zaczęły wyłaniać się sylwetki upiorów. Ich postrzępione peleryny łopotały bezdźwięcznie w powietrzu, gdy zjawy zaczęły zbliżać się do przybysza. Magiczna zasłona ponownie ostrzegawczo zawibrowała, a następnie jej oczom ukazała się olbrzymia, błyszcząca pajęczyna w kształcie kopuły.
- Czego chcesz, córko Hekate? – Chropowaty, świszczący tembr głosu w jej myślach był tak zaskakujący, że nie mogła powstrzymać lekkiego wzdrygnięcia.
- Więc wiecie kim jestem…
- Wszędzie rozpoznalibyśmy Rubinową Różę – rozbrzmiał ten sam nieprzyjemny głos, a kobieta odruchowo dotknęła srebrnego łańcuszka z medalionem w kształcie róży.
- Wobec tego wiecie, że wasza magia pocałunku na mnie nie działa, a jego próba odwróci magię i zabije was? – Dodała bardziej pewnym siebie głosem i skupiła się na cieple, płynącym od srebrnego kruka. Wiedziała, że zjawy nie mogą jej zabić, bo należała do Zakonu. Niestety nie była całkowicie odporna na ich moc. Upiory w dalszym ciągu mogły przywoływać najgorsze chwile z jej życia i czerpać siłę z jej nielicznych szczęśliwych wspomnień.
- Owszem, mamy tego świadomość, kapłanko – zaświszczał głos, a jeden z dementorów wysunął się przed szereg.
Eva przez chwilę zapatrzyła się w czarny otwór skrywany pod kapturem zjawy. Wyglądało na to, że ma do czynienia z przywódcą. Z niezadowoleniem stwierdziła też, że upiorów zostało mniej niż przypuszczała. Odgrodzone od świata ludzi musiały poumierać z głodu. Mogła tylko przypuszczać, że gdyby nie magiczna zasłona i jej patronus, dementorzy natychmiast by się na nią rzucili, wysysając każde szczęśliwe wspomnienie, jakie posiadała i znacznie ją przy tym osłabiając.
- Stella Mortis mają dla was pewną propozycję – zaczęła zdawkowym tonem i przesunęła wzrokiem po zebranych. – Ministerstwo chyba słabo wam zapłaciło za lata wiernej służby i ochronę przed złem tego świata. Niesprawiedliwa kara za zachowanie zgodne z własną naturą musi być więcej niż uciążliwa, prawda?  - Rzuciła z udawanym smutkiem w głosie, a wyczuwając poruszenie wśród upiorów kontynuowała. - Skazani na zapomnienie, odizolowani od świata i dręczeni przez nieustanny głód… - urwała, pozwalając aby jej słowa dotarły do świadomości wszystkich dementorów. Na efekt nie musiała długo czekać. Bez trudu poczuła gniew i chęć odwetu.
- Czego od nas oczekujesz, córko Hekate?
- Chcę waszej wierności! – Odkrzyknęła, uśmiechając się z satysfakcją. – Przyłączcie się do mnie i złóżcie przysięgę wierności, a uwolnię was! Walczcie dla mnie, a już nigdy nie zaznacie głodu! Przyjmijcie moją ofertę, albo zgnijcie w Azkabanie, który stanie się waszym grobowcem!
- Już kiedyś ktoś składał nam podobną ofertę i zobacz jak na tym wyszliśmy, kapłanko. Jak myślisz, co tym razem zrobi z nami Ministerstwo Magii, gdy dowie się, że ponownie stanęliśmy przeciwko nim?
- W moim królestwie nie przewiduje podziału władzy. A coś, co przestanie istnieć, nie stanowi żadnego zagrożenia – odparła tajemniczo.
Nie miała zamiaru tłumaczyć się podrzędnym upiorom. Wyczuła nieufność płynącą od przywódcy i przejmujący głód pozostałych dementorów. Wiedziała, że nadszedł czas demonstracji. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała złoty puchar, który zawisł w powietrzu. Wyjęła sztylet, który zawsze nosiła przy pasku od szaty, po czym zacisnęła dłoń na ostrzu, pozwalając, aby jej krew napełniała kielich. Następnie za pomocą czarów usunęła nacięcie tak, że nie pozostała po nim nawet mała blizna. Kolejnym machnięciem różdżki sprawiła, że identyczny puchar pojawił się po stronie przywódcy dementorów.
- Czas podjąć decyzję! - Oznajmiła władczym tonem.
Zjawy wydawały się niespokojne i zdystansowane. Eva wyczuła masę różnorodnych emocji, które w nich wzbudziła. Wiedziała jednak, że dementorzy staną po jej stronie. Głód i chęć zemsty były zbyt silną pokusą, aby z tego zrezygnowali.  Zniecierpliwiona brakiem reakcji upiorów spojrzała na księżyc, wyłaniający się zza chmur. Do pełni pozostały dwa dni. Do tego czasu powinna zlokalizować już watahę wilkołaków. Ponownie spojrzała na przywódcę dementorów, posyłając mu ponaglające spojrzenie. Zjawa, wciąż się wahając, wolno wyciągnęła pokrytą liszajami, kościstą dłoń w stronę pucharu. Następnie, jakby pozbywając się resztek oporu, długim, ostro zakończonym paznokciem zdecydowanie przecięła błoniastą skórę na dłoni, pozwalając, by czarna krew powoli spływała do naczynia. Po chwili to samo uczyniła reszta upiorów. Gdy ostatni z dementorów odsunął dłoń, Eva zamieniła puchary. Nie spuszczając wzroku z przywódcy chwyciła kielich z krwią upiorów i przechyliła go. Mimo palącego uczucia w przełyku nawet się nie skrzywiła. Dopiero, gdy wypiła ostatnią kropelkę gęstej cieczy, odrzuciła od siebie puchar i niezauważalnie odetchnęła z ulgą.
- To dla nas zaszczyt stać u twego boku, córko Hekate – usłyszała pełen podziwu głos przywódcy.
Nie będąc w stanie mówić z powodu palącego bólu rozchodzącego się po jej gardle i starając się nie zwymiotować, skinęła jedynie sztywno głową. Wtedy to upiór uniósł kielich, jakby wznosił toast, po czym  zsunął kaptur, ukazując swoją bezkształtną głowę z dużym otworem zamiast ust, i wciągnął kilka kropel jej szkarłatnoczerwonej krwi. Następnie to samo uczyniły pozostałe zjawy. Złoty puchar z głośnym pluskiem wylądował w wodzie, a Eva poczuła palenie wzdłuż linii kręgosłupa. Wiedziała, że w tym momencie na jej plecach pojawiła się nowa runa, będąca pieczęcią paktu, jaki zawarła z dementorami. Uniosła dłonie w stronę magicznej zasłony. Bariera kolejny raz zawibrowała ostrzegawczo, a wśród zjaw czuło się pełne wyczekiwania podniecenie. Czarownica przymknęła powieki, koncentrując się na iskrach przeskakujących w powietrzu. Dzięki pomocy Ollivandera udało jej się okiełznać trzy z czterech żywiołów. Do tej pory panowanie nad ogniem nie sprawiało jej trudności. Tym razem jednak było inaczej. Otaczały ją wzburzone wody, które napędzane porywistym wiatrem, tylko dzięki magii nie zepchnęły jej łódki. Jeszcze nigdy nie musiała kontrolować wszystkich trzech żywiołów jednocześnie. Tym razem jednak miała różdżkę, a jej mocy nie krępowały bariery antymagiczne. Z końca jej różdżki wystrzeliła srebrno- niebieska wstęga ognia, która zawisła w powietrzu niczym świetlisty bat. Jej usta ułożyły się w mściwym uśmiechu. Delikatnym ruchem nadgarstka strzeliła batem, a srebrne paciorki ognia smagnęły cienkie, pajęcze liny zasłony.
- Ignis flagrare…
Powietrze wokół bariery zadrgało, a chwilę później pojedyncze nitki pajęczyny stanęły w białym ogniu. Eva słyszała swój przyspieszony oddech i szalone bicie serca, gdy wysyłała coraz więcej energii potrzebnej do zaklęcia i ponownie trzasnęła batem. Dementorzy przysunęli się do stale powiększającej się luki w pajęczej zasłonie. Od wolności dzieliły ich już tylko sekundy i podniecenie wśród zjaw niemalże eksplodowało.
- Porta introitus Alcatraz! – Krzyknęła, gdy ostatni z dementorów przeleciał przez stale powiększającą się szczelinę. Po jej słowach w wodzie zaczął formować się wir, a upiory odsunęły się na bezpieczną odległość. – To jest portal do naszej tymczasowej twierdzy. Po przejściu przez bramę czeka was smakowita niespodzianka – dodała, uśmiechając się pod nosem na myśl o grupie Śmierciożerców, której będzie mogła się pozbyć. Ich śmierć miała być swego rodzaju hołdem w stronę jej matki, którą Śmierciożercy chcieli spalić żywcem w pierwszej kwaterze Zakonu Feniksa. – Na jakiś czas powinno wam to wystarczyć. Nie wolno wam polować na terenie Alcatraz. Ukarzę każdego z was, kto złamie ten zakaz. Czy to jasne?
Dementor będący przywódcą skinął nieznacznie głową, kłaniając się z szacunkiem, a wtedy Eva gestem pozwoliła jemu i jego towarzyszom przekroczyć portal. Z wyrazem triumfu na twarzy obserwowała jak ostatnich pięćdziesięciu żyjących dementorów przemierza bramę do Czarnych Wież. Wszystko postępowało według jej planu. Posiadała poparcie istot ciemności, jest na drodze do opanowania pradawnej magii żywiołów, pozbyła się Blackwella, spłaciła dług wobec zabójców jej matki, a w tej chwili swoje ostatnie tchnienie miał wydać Kingsley Shacklebolt. Molly Weasley już zapewne tkwiła zamknięta w lochach i na jej drodze stała już tylko jedna poważna przeszkoda…

***
- Identyfikator – zażądał jeden z aurorów, pełniących wartę przed drzwiami wciąż pogrążonego w śpiączce Kingsleya Shacklebolta.
Uzdrowiciel bez słowa podał mężczyźnie plakietkę, a ten przejechał po niej różdżką i sprawdził na swojej liście, czy znajduje się na niej nazwisko Newman. W tym czasie drugi z aurorów zaczął go przeszukiwać.
- W porządku – mruknął i oddał mu identyfikator, gdy jego partner skończył swoje zadanie. – Proszę oddać nam jeszcze pańską różdżkę.
- Na Merlina panowie! Chcę tylko podać pacjentowi eliksiry – jęknął ze zniecierpliwieniem, machając funkcjonariuszom dwoma fiolkami eliksirów.
- Proszę zrozumieć, że i my wykonujemy tylko swoją pracę – oznajmił spokojnie mężczyzna i odebrał fiolki uzdrowiecielowi, rzucając na nie kilka zaklęć, a gdy nie wykrył niczego podejrzanego oddał eliksiry Newmanowi i wpuścił go do otulonej w ciemnościach sali.
Magomedyk zamknął za sobą cicho drzwi i uśmiechnął się pod nosem. Wyprowadzenie na manowce aurorów poszło mu łatwiej niż mógłby się spodziewać. Obawiał się przez chwilę, że będzie musiał oszukać Pottera albo Malfoya. Z nimi nie poszłoby mu tak dobrze. Na jego szczęście uwagę tamtych zdrajców krwi zajął trup Blackwella. Kto by się spodziewał, że los będzie mu aż tak sprzyjać.
Niespiesznie podszedł w stronę łóżka czarnoskórego mężczyzny. Przez chwilę w milczeniu przyglądał się pogrążonemu we śnie czarodziejowi, po czym pochylił się nad nim i z nieskrywaną satysfakcją wysyczał mu do ucha:
- Nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawia mi twój widok. Prawie tak wielką, jak świadomość, że to ja cię wykończę. Zapłacisz za to, że zabiłeś mi ojca!
Następnie wysunął spod głowy Kingsleya białą poduszkę i obrzucając go ostatnim pełnym nienawiści spojrzeniem, przycisnął ją z całej siły do jego twarzy, odcinając dopływ powietrza. Uśmiechnął się z dziką satysfakcją, gdy ciałem Shacklebolta zaczęły wstrząsać drgawki i jeszcze bardziej zwiększył nacisk na poduszkę. Gdy dreszcze ustały, ponownie wsunął ją pod głowę czarodzieja.
- Nottowie zawsze płacą swoje długi – wyszeptał z mściwą satysfakcją i opuścił salę.

***
Bezszelestnie wsunęła się do komnaty, gdzie stary mężczyzna pochylał się nad leżącą młodą kobietą i ze skupieniem na twarzy przemywał jej plecy, na których widoczne były świeże, podłużne rany. Podświadomie poczuła nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Ollivander był dobrym człowiekiem. Ani on, ani tym bardziej Karma nie zasłużyli na takie traktowanie.  Zamknęła cicho drzwi i ruszyła w stronę łóżka. Na dźwięk kroków mężczyzna odwrócił się w jej stronę z wyrazem zaskoczenia, a oczy Karmy rozszerzyły się ze strachu.
- Moja pani, czy coś się stało? – Zapytał zaniepokojony, jednocześnie chcąc wstać, lecz Eva powstrzymała go od tego, kładąc dłoń na ramieniu.
- Chciałabym z tobą porozmawiać, ale wcześniej proszę, abyś zajrzał do Oliwera – odparła cichym głosem, patrząc na mężczyznę ze spokojem.
- Właśnie od niego wróciłem. Podałem mu odpowiednie eliksiry i …
- Wobec tego odwiedź Molly Weasley. Alecto właśnie przeniosła ją do komnaty na końcu korytarza. Upewnij się, że jest w jednym kawałku.
- Molly Weasley? – Powtórzył czarodziej z wyrazem głębokiego wstrząsu na twarzy. – Na Merlina, czym ta kobieta ci zawiniła, że kazałaś ją tu sprowadzić?
- Nie zadawaj pytań – ucięła krótko, sunąc wzrokiem po nagich plecach Karmy. – I nie zbliżaj się do Wieży Zachodniej. Przez jakiś czas będą ją zajmować dementorzy.
-De…dementorzy… - powtórzył tępo Ollivander, a jego wodniste oczy rozszerzyły się w wyrazie przerażenia.
- Żadnych pytań – uprzedziła, gdy ten już otwierał usta. – To wszystko, możesz odejść – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Ale… - mężczyzna spojrzał na kobietę bezradnie, a następnie przeniósł zbolały wzrok na swoją milczącą córkę.
Gest ten sprawił, że do Evy dotarło, że mężczyzna boi się zostawić ją z Karmą. Stłumiła jednak urazę, doskonale wiedząc, że wielokrotnie dała mu powody do nieufania jej.
- Teraz, Garricu – dodała z naciskiem, podchodząc do czarodzieja i odbierając mu z dłoni szmatkę, którą przemywał rany na plecach córki. – Dokończę to za ciebie. Zaczekaj na mnie w sali tronowej – rozkazała, nie patrząc już na osłupiałego mężczyznę i siadając na jego miejscu.
- Evo, błagam…
- Jestem bardzo zmęczona, Garricu – przerwała mu ostrzegawczym tonem, zanurzając szmatkę w ciepłej wodzie, w której wyczuła nutkę szałwii i aloesu.
Ollivander najwidoczniej zrozumiał aluzję i doszedł do wniosku, że nie należy jej drażnić, gdyż rzucił córce przeciągłe, przepraszające spojrzenie i opuścił jej komnatę.
 Po jego wyjściu między kobietami zapanowała niezręczna cisza. Eva z obojętną miną dotknęła jednej z ran, a Karma wzdrygnęła się. Trudno było odgadnąć, czy zrobiła to bardziej ze strachu, czy z bólu. Blondynka zacisnęła kurczowo dłonie na rogach poduszki i zagryzła zęby.
- To będzie trochę piekło – uprzedziła głosem wypranym z wszelkich emocji, jednocześnie nie spuszczając badawczego wzroku z twarzy dziewczyny.
W odpowiedzi Karma skinęła głową, a ona, najdelikatniej jak potrafiła, zabrała się do przemywania ran.  Nie chciała zadawać jej niepotrzebnego bólu. W czasie tego zabiegu zaskoczyło ją, że ciągle potrafi odnaleźć w sobie tyle łagodności i cierpliwości. Ostatni raz opiekowała się w ten sposób Hermesem. Gdy miała czternaście lat, znalazła go chowającego się w ogrodzie. Miał przestrzelone skrzydło i zwichniętą nogę. W tajemnicy przed Najwyższą Kapłanką zabrała ptaka i ukryła w swoim pokoju. Z drobną pomocą Ollivandera udało jej się uleczyć kruka. Wciąż pamiętała, jak bardzo się bała, że ptak ją opuści. W zimnych murach Zakonu czuła się bardzo samotna. Jej jedynym przyjacielem w tamtym okresie był Garric, który ku jej rozpaczy, bardzo często wyjeżdżał i rzadko się widywali. Obecność Hermesa dodawała jej otuchy i kruk bardzo szybko zaskarbił sobie jej miłość. Dlatego, gdy Hermes wyzdrowiał i nadszedł czas rozstania, jej serce pękało z rozpaczy. Po raz pierwszy też opuściła zajęcia i zaszyła się na swoim ulubionym białym dębie, by w spokoju i samotności przeżywać utratę swojego skrzydlatego przyjaciela. Wciąż pamiętała też swoje zaskoczenie i radość, gdy weszła do pokoju i zobaczyła Hermesa siedzącego w prowizorycznym łóżku, jakie dla niego przygotowała. Z zamyślenia wyrwał ją stłumiony jęk. Spojrzała z żalem na wciąż świeże rany i Karmę, która ukryła twarz w poduszce, tłumiąc szloch. Kierowana niekontrolowanym instynktem położyła dłoń na splątanych włosach blondynki i pogłaskała ją po głowie. Usłyszała, jak dziewczyna ze świstem wciąga powietrze i nieruchomieje pod wpływem jej dotyku, dlatego szybko wycofała rękę. W tej samej chwili blondynka odwróciła twarz i spojrzała na nią dużymi, załzawionymi oczami, które odziedziczyła po ojcu. Eva z trudem wytrzymała jej spojrzenie, choć nie dała tego po sobie poznać. Z ulgą stwierdziła też, że w niebieskich tęczówkach nie ma cienia oskarżenia i pretensji.
- Przepraszam – powiedziała bardzo cicho Karma, patrząc na Evę ze skruchą. – Nie powinnam korzystać z leglimencji bez twojej zgody, pani.
Brunetka popatrzyła na kobietę z niedowierzaniem pomieszanym z konsternacją, a jej nastrój, o ile to jeszcze możliwe, pogorszył się bardziej. Nie wiedząc, jak powinna się zachować, skinęła jedynie głową.
- Wiesz, dlaczego chciałam zostać z tobą sam na sam? – Zapytała z nieodgadnioną miną, a Karma pokręciła ostrożnie głową. – Mogę spróbować usunąć twoje rany. Będzie to jednak bardzo bolało i… - urwała, z rozmysłem dobierając każde słowo. – Nie panuję jeszcze nad nową mocą, a przynajmniej nie zawsze potrafię ją ujarzmić.  Garric nie pozwoliłby mi na takie ryzyko. Jeśli jednak chcesz, to mogę sprób…
- Chcę – usłyszała nieśmiałą, aczkolwiek zdecydowaną odpowiedź i poczuła ulgę. Zupełnie tak, jakby od odpowiedzi Karmy zależał jej los.
- Uśmierzę trochę ból, ale nie jestem w stanie sprawić, że nic nie poczujesz – wyjaśniła, po czym dotknęła nadgarstka blondynki, zaciskając na nim palce, a drugą rękę ułożyła ostrożnie nad pierwszą z ran. Sztuki uzdrawiania uczyli jej sami Druidzi. I może nie dorównywała im talentem, ale doskonale wiedziała, co musi zrobić.
„Nawiąż połączenie z pacjentem. Niech jego puls stanie się twoim, a twój jego. Niech wasze serca biją tym samym rytmem…”. Wciąż pamiętała instrukcje swojego mentora. To było jak porażenie prądem, gdy związała za sobą dwie linie życia. Oblizała spierzchnięte wargi i wciągnęła powietrze, starając się powoli przesunąć moc w uszkodzone tkanki. Zacisnęła mocniej rękę na nadgarstku Karmy, gdy ta drgnęła nerwowo, i mruknęła, żeby postarała się nie ruszać. Na jej twarzy pojawił się lekki grymas i kropelki potu, gdy zalała ją fala bólu, jaki odczuwała blondynka. Starając się ponownie skupić, zamknęła powieki i ostrożnie wysłała kolejny strumień mocy, który już po chwili zaczął zasklepiać jedną z poważniejszych ran. Karma ponownie szarpnęła się pod wpływem pieczenia, lecz tym razem Eva nie ustąpiła. Dopiero, gdy ostatnia z ran zniknęła, pozostawiając po sobie długą, różową bliznę, wypuściła głośno powietrze z płuc i rozluźniła uścisk na nadgarstku dziewczyny. Wyczerpana do granic możliwości, uchyliła ciężkie powieki i nim zerknęła na plecy blondynki, spojrzała na jej twarz. Karma wyglądała na równie wyczerpaną co ona. Miała zamknięte oczy, a do jej czerwonej, spoconej twarzy poprzylepiały się kosmyki włosów, jednak oddychała dużo spokojniej niż kilka chwil wcześniej.
- Wypij to – powiedziała zachrypniętym głosem, dostrzegając fiolkę z Eliksirem Słodkiego Snu i podając ją dziewczynie. – Już po wszystkim – dodała cichym głosem bardziej do siebie niż do blondynki, lecz ta i tak to usłyszała.
- Udało się? – Zapytała drżącym z niepewności głosem i spojrzała z napięciem na czarownicę.
- Udało – odparła z delikatnym uśmiechem.  – Choć pozostaną blizny. Ich nie jestem w stanie uleczyć. Czarna magia zawsze pozostawia po sobie jakiś ślad… – dodała bezbarwnym tonem, patrząc na plecy dziewczyny, które poprzecinane były różnej długości różowymi pręgami.
- Dziękuję, pani – cichy, pełen wdzięczności głos wywołał w niej fale nieokreślonego ciepła, którego nie czuła od bardzo dawna. Było to nadzwyczaj miłe uczucie i Eva pragnęła, aby nigdy się z niej nie ulotniło.
- Śpij. Byłaś dzisiaj bardzo dzielna, Karmo – odparła łagodnym głosem, gdy skończyła smarować jej plecy maścią i założyła opatrunek. Przykryła dziewczynę kołdrą i zasunęła zasłony w oknie. Następnie ruszyła w stronę wyjścia z komnaty. Tuż przy drzwiach zatrzymała się jednak i obejrzała za siebie. Przez chwilę w milczeniu przyglądała się spokojnej twarzy blondynki. Była tak niewinna i dobra. Zupełnie jak ona przed rytuałem, który odmienił ją raz na zawsze. Najwyższa Kapłanka wzmocniła ją, ale jednocześnie okaleczyła. Uwolniła moc, ale zabiła w niej niewinność. Chciała stworzyć z niej posłuszną, sprawiedliwą kapłankę, a stworzyła potwora.
***
- Jesteś pewna, że chcesz iść tam sama? – Zapytał Ron, zaglądając jej w oczy.
- Tak. Myślę, że tak będzie lepiej. Muszę porozmawiać z Wiktorem. Wezmę tylko kilka rzeczy i możemy teleportować się do Nory – odparła zmęczonym głosem.
- No dobra, ale jak nie wyjdziesz w przeciągu kwadransa, to przyjdę po ciebie – zastrzegł mężczyzna z nieprzekonaną miną, a ona wywróciła oczami i polubownie skinęła głową.
Hermiona odwróciła się w stronę drzwi do swojego mieszkania i przez chwilę przyglądała się złotej siedemnastce, która widniała na ciemnym drewnie. Przygryzła dolną wargę i z ciężko bijącym sercem nacisnęła klamkę.
- Zaczynam odliczanie – uprzedził Ron, nim znikła we wnętrzu mieszkania.
Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Ron często bywał w stosunku do niej nadopiekuńczy i wyglądało na to, że pomimo, iż się rozstali, to wcale się nie zmieniło. Nie wiedzieć czemu, na tę myśl zrobiło jej się zadziwiająco ciepło na sercu. Długa rozmowa z nim w parku okazała się tym, czego potrzebowała. Ku jej zdziwieniu nie musiała udawać cieplejszych uczuć względem mężczyzny. Co dziwniejsze nie czuła już urazy. Rozumiała jego decyzję. Sama pewnie postąpiłaby podobnie gdyby chodziło o jej mamę. A może jej nastawienie do przyjaciela zmieniło się wraz ze zmianą uczuć? Zauważyła, że nie patrzy już na rudzielca w ten specyficzny sposób, w jaki patrzy się na ukochanego. Kochała go dalej, ale jej miłość przypominała bardziej to, co czuła do Harry’ego niż do Wiktora czy chociażby Dracona, ale o tym ostatnim wolała nawet nie myśleć. Dostrzegła też, że Ronald stał się bardziej pewny siebie, choć zachował tę swoją uroczą, chłopięcą nieporadność, która dawno temu ją ujęła i którą w nim pokochała, mimo tego że często doprowadzała ją do szału.
W mieszkaniu panowały egipskie ciemności i niczym niezmącona cisza. Czuła lekki niepokój z powodu nieobecności Wiktora. Miała nadzieję, że będą mogli porozmawiać przed jej wyjazdem do Nory. W głowie ułożyła sobie z milion scenariuszy ich spotkania i mimo że nie wszystkie przewidywały szczęśliwy finał, to bardzo chciała, żeby doszli do porozumienia. Z uczuciem zawodu odłożyła klucze na półce w przedpokoju i, nie trudząc się zapalaniem światła, ruszyła w stronę schodów. Drzwi ich sypialni uchyliły się bezszelestnie. Nie tracąc czasu otworzyła szafę i wyjęła z niej małą, brązową walizkę, którą rzuciła na łóżko, a następnie zaczęła wypełniać kilkoma niezbędnymi rzeczami. Gdy uporała się z ubraniami i, zamknęła szafę, ruszyła do łazienki po kosmetyczkę. Zasuwając ją wróciła do sypialni i stanęła niczym spetryfikowana w połowie drogi do łóżka. W drzwiach do sypialni stał Wiktor i patrzył na nią z mieszaniną przerażenia, niezrozumienia i żalu. Rozczochrane włosy, podkrążone oczy i rozpięta, niechlujnie wygnieciona koszula świadczyły o tym, że i on ma za sobą ciężką noc. Wciąż miał na sobie wczorajsze ubrania, poza marynarką i butami.
- Zostawiasz mnie? – Zapytał zachrypniętym głosem i obrzucił ponurym spojrzeniem walizkę.
- Wyprowadzam się na kilka dni do Nory. Ginny mnie potrzebuje – odpowiedziała cicho i ruszyła w stronę walizki, by włożyć kosmetyczkę. Następnie trzęsącymi się dłońmi zasunęła walizkę i postawiła ją na łóżku.
- Hermiona – zaczął Wiktor, robiąc krok w jej stronę i potykając się o własne nogi.
- Piłeś? – Zapytała z niedowierzaniem, unosząc wysoko brwi.
- Co? Ja…
- W takim razie porozmawiamy, gdy wytrzeźwiejesz – ucięła i ruszyła w stronę wyjścia.
- Wypiłem tylko szklankę whisky – zaoponował mężczyzna, tarasując jej przejście własnym ciałem i nim szatynka zdążyła coś powiedzieć dodał – Hermiona, musisz mnie wysłuchać. To wszystko nie jest tym czym się wydaje! Pozwól mi wyjaśnić, musisz zrozumieć…
- A nie uważasz, że wystarczająco długo…
- Kocham cię! Słyszysz?! Kocham! I nie pozwolę ci stąd wyjść, dopóki nie wyjaśnimy tego nieporozumienia! – Ryknął, łapiąc ją za ramiona i lekko potrząsając, czym wzbudził w niej lekki niepokój. – Tak, okłamałem cię, nie dostałem się do reprezentacji, bo nie było mnie na zgrupowaniu! Wracałem do domu, bo dowiedziałem się, że miałaś wypadek. Nie powiedziałem ci tego, bo nie chciałem, żebyś się o to obwiniała…
Hermiona wstrzymała oddech, gdy potok słów wypowiedzianych z desperacją wypłyną z ust Wiktora, a ich sens dotarł do jej świadomości. Mężczyzna ujął jej twarz w dłonie, nie przerywając jednocześnie wyjaśnień, a z jego oczu popłynęły łzy. Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wydobyć z zaciśniętej krtani głosu. W głowie miała prawdziwy harmider i połowa z tego, co mówił mężczyzna, nie docierała do niej.
- Nie chciałem cię okłamywać, ale nie potrafiłem się przyznać. Nie mogłem pozwolić, żebyś się obwiniała. Bo to była moja decyzja. Zawsze wybiorę ciebie! Bo to ty jesteś sensem mojego życia! Ty, Hermiona…
Wiktor wciąż zasypywał ją lawiną wyjaśnień, a ona w dalszym ciągu stała bez ruchu i bez słowa, stłamszona intensywnością jego uczuć. Nigdy w życiu nie widziała go w takim stanie. Wiedziała, że powinna czuć ulgę i być szczęśliwa z powodu oddania i miłości narzeczonego. Zamiast tego jednak wypełniał ją irracjonalny niepokój.
- Kocham cię, Herm…kocham odkąd pamiętam – szeptał niczym obłąkany, gładząc i całując na przemian jej twarz. – Kocham cię tak bardzo… - musnął jej usta, a gdy Hermiona nie zareagowała, spojrzał z niepokojem prosto w jej oczy. – Hermiona? Hermiona, błagam powiedz coś – zaczął, a gdy nie zobaczył pożądanej reakcji, ponownie ujął jej twarz w ciepłe dłonie i zmusił, by na niego spojrzała.
- Ja…- zaczęła i urwała, czując, że głos odmawia jej posłuszeństwa. Odchrząknęła, starając się zebrać myśli w słowa, ale nie potrafiła wypowiedzieć tych słów na głos.- Wiktorze…- zaczęła ponownie, lecz ten mylnie interpretując jej zachowanie przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Nic nie mów. Wszystko wiem. Tak bardzo cię przepraszam, skarbie- szeptał, zanurzając twarz w jej włosach i nie dopuszczając jej do słowa.
Pozwoliła, aby ją tulił. Czuła bicie jego serca i napięte mięśnie. Był ciepły i pachnął whisky, dymem papierosowym oraz korzennymi perfumami. Pod wpływem znajomego zapachu jej mięśnie rozluźniły się, lecz dziwne uczucie niepokoju nie minęło. Czuła się tak, jakby przygniótł ją ogromny ciężar. Wiktor przesunął dłonią po jej kręgosłupie, a ona poczuła irracjonalny opór. Wszystkie jej mięśnie spięły się w niemym proteście, gdy mężczyzna objął ją w talii. Zignorowała to jednak, obwiniając o wszystko stres i zmęczenie.
- Wiktorze – upomniała go łagodnie, wyswabadzając się z jego ramion. Ron dał jej kwadrans, a nie miała ochoty dopuścić do jego konfrontacji z Wiktorem. – Powinnam już iść. Ginny…
- Ale nie dokończyliśmy jeszcze rozmowy – zaoponował mężczyzna, łapiąc ją za dłoń i posyłając zdezorientowane spojrzenie. Widząc jej wahanie dodał - Nie chcę, żebyśmy rozstawali się w niezgodzie. Nie chcę, żebyś źle o mnie myślała.
- Nie myślę o tobie źle. Tylko… - wyjaśniła, patrząc na niego zaszklonym wzrokiem. Po chwili jednak urwała, jakby zrezygnowała z zamiaru wyznania mu czegoś i spuściła wzrok, kręcąc głową.
- Tylko? – Podjął wątek, patrząc na narzeczoną z napięciem i unosząc delikatnie jej podbródek, by na niego spojrzała. – Wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim? – Zapytał, a w jego oczach dostrzegła strach i troskę. - Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. WSZYSTKO – oznajmił z mocą poważnym głosem i położył jej dłoń na swojej klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało się serce.
- Wiktorze, przestań – poprosiła speszona jego zachowaniem i odsunęła się od mężczyzny, starając zebrać na odwagę. Wiktor zasługiwał na szacunek i szczerość. Musi mu powiedzieć. – Musisz mnie wysłuchać. To… - wskazała na nich. – Ja…ja nie byłam…
- Hermiona?! – Drgnęła, słysząc zaniepokojony głos Rona z dołu.
- Już schodzę! – Odkrzyknęła, patrząc nerwowo na narzeczonego, który zmarszczył czoło.
- Kto to jest?
- To Ron – odpowiedziała ostrożnie, badając reakcję mężczyzny.
-Wracasz do niego? – Zapytał cichym, nabrzmiałym od emocji głosem, przyglądając się jej uważnie.
- Nie! - Zaprzeczyła szczerze wstrząśnięta tym pomysłem. - Ron przyjechał w interesach. Spotkaliśmy się przypadkiem i zaproponował, że na mnie poczeka i razem teleportujemy się do Nory – wyjaśniła spokojnym głosem, patrząc niepewnie na posępną minę bruneta, który po jej słowach pokiwał w milczeniu głową.
- Pamiętaj, że bardzo cię kocham, dobrze? – Zapytał z nieodgadnioną miną.
Hermiona odetchnęła z ulgą. Była wdzięczna mężczyźnie, że nie próbował przekonywać jej, by została. Oznaczałoby to, że każe jej wybierać między sobą, a Ginny. Szatynka była pewna, że Wiktor nigdy nie postawiłby jej w takiej sytuacji. Był zbyt szlachetny i dobry, by uciekać się do szantażu i gróźb. Uśmiechnęła się delikatnie i pocałowała go w policzek, a Wiktor przymknął oczy, jakby z trudem nad sobą panując.
- Wrócisz? – Zapytał niepewnie, gdy trzymała dłoń na klamce.
- Wrócę – zapewniła, posyłając mu delikatny uśmiech.

***
Z ulgą zsunęła z ramienia niewielką torbę podróżną, do której spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wciąż miała na sobie to samo ubranie, które nosiło ślady ostatnich przerażających wydarzeń. Najpierw napad na Kingsleya, a potem morderstwo Blackwella. Nigdy za nim nie przepadała, ale to, co go spotkało, było okrutne. Na samo wspomnienie jego ciała przebitego masztem czuła powracające mdłości. Dopiero godzinę temu udało jej się wyjść z redakcji. Wpadła na chwilę do swojego mieszkania po rzeczy i teleportowała się do szpitala. Chciała dowiedzieć się czegoś na temat stanu zdrowia Shacklebolta, ale okazało się, że nikomu nie wolno było ujawniać jakichkolwiek informacji. Pani z recepcji patrzyła na nią podejrzliwe, gdy próbowała uzyskać chociaż jakiś strzęp wiadomości. Niestety fakt, że była dziennikarką, sprawił, że szanse powodzenia jej wysiłków wynosiły mniej niż zero. Udało jej się jednak dowiedzieć, że w sprawie Kingsleya powinna kierować się do dyrektora. Niestety wspomniany osobnik przeprowadzał właśnie operację na oddziale położniczym. Postanowiła zatem na niego poczekać. Nie wiedziała, dlaczego tak się przy tym upierała. Bo gdyby tak się nad tym zastanowić, to mogła zapytać Harry’ego albo Hermionę. Nie rozgryzła jeszcze powodów swojej decyzji. Była też zbyt zmęczona, by zastanawiać się nad tym. Osunęła się na jedno z krzeseł na korytarzu i utkwiła wzrok we własnych dłoniach. Ostatnia doba wydawała się jej koszmarem. Myślała, że jest twardsza, że potrafi panować nad niechcianymi emocjami. Jednak za każdym razem, gdy widziała zielony promień światła mknący ku Harry’emu, łzy same stawały jej w oczach. Myślała, że wyleczyła się z miłości do niego. Jednak tamta przerażająca chwila uświadomiła jej, że gdyby zginął, jej serce przestałoby bić. Harry Potter był miłością jej życia. Był jej pierwszą miłością. Miała świadomość tego, że gdyby potrafiła mu wybaczyć, to dalej byliby razem. Kto wie, może doczekaliby się narodzin drugiego dziecka. Jednakże, pomimo tego, że Harry był i zawsze będzie dla niej kimś wyjątkowym, to jednocześnie nigdy nie był i nie będzie mężczyzną, z którym spędzi resztę swojego życia.
- Ginewra? –Zaskoczony głos oderwał ją od ponurych myśli i uniosła nieprzytomny wzrok.
- Cześć – przywitała się z niechęcią, mierząc Cho Chang chłodnym wzrokiem.
Uzdrowicielce jednak jej oziębłe powitanie zdawało się nie przeszkadzać. Uśmiechnęła się szeroko i zajęła krzesełko obok niej. Ginny z trudem powstrzymała jęk protestu. Nie miała ochoty na psychologiczne gierki byłej Krukonki. Jej mózg po wielu godzinach intensywnego wysiłku pracował na zwolnionych obrotach, a nigdy nie było wiadomo, czego należy spodziewać się po Chang. W szkole jej relacje z kobietą były dość napięte z powodu Harry’ego. Później niewiele się to zmieniło zwłaszcza po tym, gdy Cho próbowała uwieść jej narzeczonego na jednym z bankietów w Ministerstwie Magii.
- Potrzebujesz czegoś?
Widać było, że brunetka bardzo stara się być miła, lecz Ginny instynktownie wyczuwała, że jej uprzejmość jest wymuszona, a uśmiech sztuczny. Domyślała się, że kobieta ma powód by ją dręczyć. Czekała jednak na odpowiedni moment, aby go ujawnić i Weasley miała niemiłe przeczucie, że na pewno jej się to nie spodoba.
- Właściwie to czekam na dyrektora – odparła wymijająco, nawet nie udając, że obecność brunetki sprawia jej radość.
- Na Blaise’a? Ma teraz operację, ale…
- Naprawdę nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa. Możesz spokojnie wrócić do swoich obowiązków – oznajmiła rudowłosa, a jej ton nie pozostawiał wątpliwości, że nie ma życzenia wdawać się z uzdrowicielką w towarzyską pogawędkę.
- Właściwie to jestem dawno po pracy. Snuję się po korytarzu, bo czekam, aż Blaise skończy operować. O siódmej powinniśmy być u moich rodziców, a jak tak dalej pójdzie to się spóźnimy – oznajmiła brunetka, jakby nie słysząc wrogiego tonu w głosie rudowłosej.
- Nie wiedziałam, że się spotykacie – odparła Ginny, starając się nie pokazać, że ta informacja zrobiła na niej wrażenie, mimo że doskonale wiedziała, że Chang właśnie o to chodziło. Widziała to przez ułamek sekundy w wyrazie jej twarzy.
- Och no wiesz…to jeszcze tak nieoficjalnie – Cho machnęła lekceważąco ręką, uśmiechając się nerwowo, a Ginny poczuła, jak coś w jej brzuchu opada ciężko na dno i ciągnie ją za sobą. – Dla mnie też jest to nowością. Bo nigdy nie sądziłam, że ja i Blaise…sama rozumiesz – zaśmiała się i kokieteryjnie odgarnęła kosmyk włosów, który założyła za uchem.
- Taak… to dość zaskakująca informacja – odparła automatycznie Ginny, zwalczając jednocześnie pokusę wytargania byłej Krukonki za te długie, lśniące kudły.
Bo przecież Zabini należał do niej! Myśl ta sprawiła, że jej serce zaczęło bić szybciej. Rzeczywiście od jakiegoś czasu coraz więcej myślała o mulacie. Często przyłapywała się też na tym, że fantazjuje na temat ich ewentualnych spotkań, a gdy tylko mężczyzna znajduje się niedaleko, ona szuka go wzrokiem. Wieczorami przed snem zdarzało jej się także analizować odbyte rozmowy, zachowanie mężczyzny oraz własne reakcje na niego. Ale czy to oznaczało, że jest w nim zakochana? Przecież to było absurdalne! W dodatku ta irracjonalna zazdrość o Cho!
- I nagle ta kolacja u moich rodziców! To wszystko dzieje się tak szybko – świergotała Cho swoim melodyjnym głosem, a Weasley starała się z godnością strawić wszystkie jej rewelacje. Bo jeśli to, co Cho mówiła jest prawdą, to Blaise od jakiegoś czasu musiał grać na dwa fronty. Bo przecież jeszcze wczoraj zapewniał ją o swoim uczuciu i żebrał o choćby jedną randkę. – Jak tak dalej pójdzie to za dwa tygodnie wylądujemy na ślubnym kobiercu… - zażartowała brunetka, zanosząc się wysokim, melodyjnym śmiechem, od którego rudowłosej zrobiło się niedobrze.
Ginny nie mogła tego dłużej słuchać. Musiała z kimś pogadać. Potrzebowała rozmowy z mamą albo z Hermioną. Może one wyjaśnią jej, co się z nią dzieje. Zerwała się z miejsca prawie w tej samej chwili, gdy drzwi od sali operacyjnej otworzyły się bezszelestnie.
- Och, już idziesz? – Zapytała brunetka z udawanym zawodem i również się podniosła. – Myślałam, że chciałaś porozmawiać o czymś z Blaise’m?
- To…w zasadzie to nic pilnego – skłamała Ginny, chcąc jak najszybciej opuścić korytarz tego przeklętego szpitala. – Zresztą zdaje się, że wam się spieszy więc wpadnę innym razem – dodała na widok pytającej miny Cho.
 Kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Ginny nie potrafiła jednak odwzajemnić uśmiechu. Zerknęła na rozsunięte drzwi, z których właśnie wyjeżdżało łóżko w asyście uzdrowicieli. Tuż za nim szła Parvati, a obok niej Blaise. Wyglądał na zmartwionego i bardzo zmęczonego, jednak, gdy spojrzał w ich stronę, na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. To jej wystarczyło, by uwierzyć w to, co mówiła Cho.
- Ginny! – Zawołał za nią, gdy ta spanikowana ruszyła do wyjścia prawie biegnąc. Ostatnim, czego było jej teraz trzeba, to widok Chang uwieszonej na ramieniu Zabiniego.
- Co jej się stało? – Zapytał mężczyzna, nie spuszczając wzroku z pleców rudowłosej.
- Och, chciała umówić się na wizytę u Parvati – wyjaśniła Cho, machając lekceważąco ręką.
- Ale dlaczego tak nagle wybiegła? – Drążył Blaise, marszcząc czoło i czując ukłucie zawodu.
- Najwidoczniej tak działasz na kobiety, Blaise – odparła złośliwym tonem brunetka i, zanosząc się pełnym wyższości śmiechem, weszła do swojego gabinetu.
- Czy to była Ginny? – Zmęczony i pełen zaskoczenia głos Parvati odwrócił jego myśli od Weasley, która właśnie zniknęła za zakrętem.
- Taa…Ginewra Weasley we własnej osobie – odparł pochmurnie, na co Patil parsknęła śmiechem.  – Czy ty się ze mnie śmiejesz? – Zapytał groźnym tonem i przekrzywił podejrzliwie głowę na bok.
- Być może… - odparła Parvati, naśladując jego gest. – Ale nim mnie przeklniesz, to wiedz, że masz jakieś czterdzieści sekund, żeby ją dogonić i żebrać o kolejną randkę – odparła poważnie kobieta, choć w jej oczach czaiło się rozbawienie.  – Trzydzieści sekund – mruknęła Patil, gdy Blaise dalej się wahał. – I… - nie dane było jej jednak skończyć, gdyż Zabini, jakby dochodząc do podobnych wniosków, co swoja koleżanka, w błyskawicznym tempie znikł jej sprzed oczu.

***

- Ginny! Ginny stój! Weasley! Cholera! – Darł się, nie spuszczając wzroku z rudowłosego punktu, sukcesywnie przeciskającego się między ludźmi w holu głównym w stronę wyjścia. – Zatrzymać ją! – Ryknął do ochrony, czując, że ból w żebrach uniemożliwi mu dogonienie jej na czas.
Słysząc komendę dyrektora, ochrona ruszyła pędem za kobietą, która, nie widząc szansy ucieczki, dała za wygraną i zatrzymała się, patrząc z pretensją na zbliżającego się do niej Zabiniego. Mimo, że była na niego wściekła, to nie mogła zdusić tej przeklętej satysfakcji, że pobiegł za nią, zamiast zostać z Cho. Jej usta niebezpiecznie zadrgały, gdy usilnie walczyła z ochotą roześmiania się.
- Dlaczego uciekałaś? Goniłem cię przez…
- Uciekałam, bo mnie goniłeś. To chyba jasne? – Wyjaśniła zjadliwym tonem, czym zbiła mężczyznę na chwilę z tropu.
- Dlaczego mnie atakujesz? – Zapytał, marszcząc czoło.
- Bo bez przerwy mnie prześladujesz! A twoja pseudo adoracja jest męcząca! – Wycedziła przez zaciśnięte zęby, lecz widząc minę mężczyzny, pożałowała, że nie ugryzła się w język. Przecież nie miała zamiaru go zranić. A może podświadomie pragnęła tego? Może chciała pokazać mu, jak się poczuła, gdy dowiedziała się, że spotyka się z Cho? Nim jednak zdążyła to rozgryźć lub naprawić swój błąd, twarz Blaise’a zastygła w kamiennej masce, a jego spojrzenie stało się takie obce- pełne rezerwy i chłodu.
- Mam cię dość, Weasley – warknął ze złością i odwrócił się na pięcie.
- I bardzo dobrze! Ulżyło mi, że w końcu zrozumiałeś! I masz rację, idź, bo spóźnisz się na to cholerne spotkanie z przyszłymi teściami! – Wypaliła nim zdążyła pomyśleć, co mówi.
Nie mogła uwierzyć, że tak szybko odpuścił. I to teraz, gdy tak desperacko go potrzebowała. Przecież nie mogło przestać mu zależeć tak nagle, z dnia na dzień. Chyba, że tylko udawał, że coś do niej czuje. Myśl ta była niczym tysiące noży wbijających się w jej serce.
- Że co?! O jakich teściach mówisz? – Zapytał zaskoczony, odwracając się w jej stronę
- Nie musisz już udawać! Chce ci tylko powiedzieć, że to, co robisz, jest obrzydliwe. Nie martw się, nie powiedziałam Cho, że grasz na dwa fronty – dodała z goryczą, patrząc na niego zaszklonym ze złości wzrokiem, co ponownie zbiło go z tropu, a w jego oczach pojawiło się niezrozumienie.
- Dwa fronty?
- Przestań! Nie powtarzaj po mnie niczym oszołomiony ghul ogrodowy! Wiem o tobie i Cho! – Warknęła nieco histerycznie, robiąc krok na przód i stając naprzeciwko Blaise’a.
- Czekaj…Ty jesteś zazdrosna…o mnie? – Zapytał jakby nie dowierzając w to, co się dzieje.
- Och nie pochlebiaj sobie! Nic mnie nie obchodzisz! – Wycedziła, zła na siebie i na niego.
- Ależ to prawda! Ginny Weasley jest zazdrosna! O mnie! – Upierał się, a miał przy tym minę jakby spełniło się jego najskrytsze marzenie.
- Zamknij się, kretynie! Robisz przedstawienie – syknęła rudowłosa, speszona zainteresowaniem, jakie wzbudzili wśród personelu oraz pacjentów i odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Blaise’owi zdawało się to jednak nie przeszkadzać, o czym świadczyła jego rozanielona mina i nieprzytomny uśmiech.
- Nie zbliżaj się… - zażądała, patrząc na mężczyznę nieufnie. Nawet, jeśli była zazdrosna, to nie umknęło jej uwadze, że gdy wspomniała o jego związku z Cho, ten nie zaprzeczył.
- Uważaj, bo twoje życzenie może się spełnić – zagroził, nagle poważniejąc i zrobił kolejny krok w jej stronę. – Nie będę wiecznie za tobą biegał, Weasley. Dlatego dobrze się zastanów, czego chcesz – ciągnął, stojąc naprzeciw niej.
- Dlaczego to robisz?
- Co robię? –Wymruczał, nachylając się nad rudowłosą i wciągając kwiatowy zapach jej perfum. Stał bardzo blisko niej, jednak jej nie dotykał. Decyzja należała do niej. To ona tym razem musiała zrobić pierwszy krok.
- Mącisz mi w głowie… Musisz przestać - wyszeptała, przymykając powieki i starając się uspokoić bijące szybko serce.
- Skoro tego naprawdę chcesz – odparł równie cicho, zaciskając szczękę i niechętnie odsuwając się od kobiety.
- Chcę – potwierdziła wciąż z zamkniętymi oczami.
Nie słysząc odpowiedzi ani nie czując jego ciepłego oddechu, uchyliła powieki. Blaise wciąż stał naprzeciwko niej, lecz w znaczącej odległości. Z jego twarzy znikła jednak wcześniejsza radość. Teraz znów wyglądał na wyczerpanego.  – Zostawisz mnie? Tak po prostu?- Upewniła się, nie odrywając oczu od jego twarzy.
- Przecież tego chcesz – odparł bezbarwnym głosem i wzruszył bezradnie ramionami. – Nie zmuszę cię do odwzajemnienia moich uczuć. Zresztą, wykorzystałem już cały swój urok osobisty, żebyś zwróciła na mnie uwagę. Być może za bardzo mi zależało – wyznał z lekką goryczą w głosie. - Nie patrz tak, Weasley – dodał widząc minę rudowłosej i uśmiechnął się szelmowsko, choć Ginny miała wrażenie, że ten uśmiech jest bardziej przygaszony niż ten, który zapamiętała. – Widocznie nie było nam pisane.  
Po ostatnich słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Ginny wciąż w stanie głębokiego szoku stała w tym samym miejscu, obserwując jak Zabini z każdym kolejnym krokiem oddala się od niej. Wtedy też ją zauważyła. Cho Chang stała na samym szczycie schodów i obrzuciła ją triumfalnym uśmiechem, po czym skupiła wzrok na Blaisie, którego w połowie drogi zatrzymał jakiś uzdrowiciel. Chang poprawiła włosy i rozpięła dwa guziki przy swojej sukience, na którą narzuciła niedbale rozpięty kitel. Ginny wiedziona niewytłumaczalnym instynktem ruszyła w stronę schodów. Ludzie schodzili jej z drogi, gdy niczym w letargu przeciskała się między nimi. Nie spuszczała oczu z Cho. Uzdrowicielka oparła się kokieteryjnie o poręcz schodów i uśmiechnęła uwodzicielsko w stronę Blaise’a, który w końcu ją zauważył. Serce łomotało w piersiach Ginny, gdy biegiem pokonywała w szpilkach po dwa stopnie. Cho nachyliła się nad stojącym cztery stopnie niżej mężczyzną, tak że delikatnie nad nim górowała.
- Blaise! – Jego imię samo wypłynęło z jej ust.
Zaskoczony odwrócił się, szukając jej wzrokiem. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz nim to zrobił, Ginny pokonała dzielącą ich odległość i zanim zdążyła pomyśleć nad tym, co robi, przyciągnęła go za kołnierzyk uniformu i pocałowała. Impet, z jakim na niego wpadła, sprawił że obydwoje stracili równowagę. Z pewnością runęliby ze schodów, gdyby nie refleks Zabiniego, który objął ją w talii i mocniej przyciągnął do siebie. Przez moment tak zatraciła się w pocałunku, że zupełnie zapomniała, że znajduje się w miejscu publicznym. Dopiero dźwięk braw ją otrzeźwił. Zawstydzona odsunęła się od Zabiniego, lecz tylko na nieznaczną odległość, bo Blaise nie wypuścił jej z objęć. Patrzył na nią jak na swój najcenniejszy skarb, którego nie zamierzał wypuszczać z rąk. Zupełnie tak, jakby bał się, że gdy to zrobi, dziewczyna wyparuje. Wciąż uśmiechając się szeroko, ukłonił się personelowi i pacjentom, a następnie bez ostrzeżenia wziął Ginny na ręce, i z głośnym śmiechem pomknął z nią w stronę pustego korytarza. Następnie okręcił się z nią i przestał dopiero wtedy, gdy mocniej zakręciło mu się w głowie. Ciągle nie wypuszczając rudowłosej z objęć zetknął ze sobą ich czoła i z rozkoszą przymknął powieki.
- Moja – powiedział jakby z ulgą i niedowierzaniem, na co Ginny zaśmiała się głośno. – Moja? – Zapytał, jakby chcąc usłyszeć potwierdzenie z jej ust. Ginny widząc jego spojrzenie spoważniała. Nieśmiało dotknęła jego twarzy i pogładziła policzek.
- Twoja – zapewniła, uśmiechając się szerzej, a gdy na jego twarzy pojawił się niezbyt przytomny uśmiech, dała mu pstryczka w nos, co wywołało oburzony wyraz twarzy i kolejne szaleńcze kręcenie w akompaniamencie jej pisku i jego radosnego śmiechu.




46 komentarzy:

  1. Jaka ja cierpliwa dziewczyna jestem...Można? Można? Trzeba było kazać tyle czekać? Lepiej późno niż wcale no ale musiałam te 15 rozdziałów czekać...moim achom i ochom nie będzie końca. Jak ja uwielbiam ich i ten watek (przeczytałam już 3 razy i będę wracać do tego fragmentu jeszcze:D) Uwielbiam takie sceny i jeszcze zakończenia!Pięknie,fantastycznie, rewelacyjnie ...mogłabym tak jeszcze:D Mój komentarz jest bez ładu i składu ale to never mind, ja chce more more!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow.
    Tylko tyle mogę napisać :)
    Layls
    Ps: Zapraszam na nowy rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja fantazja mnie powala, każdy kolejny rozdział jest coraz ciekawszy :) brawo !

    OdpowiedzUsuń
  4. Poprzez strach, rozpacz, niedowierzanie, burzę myśli i dezorientację po w końcu rozpierającą radość dotarłam do końca. Przez te chwile, gdy czytałam rozdział, doznałam tak wielu emocji, że nawet teraz, pisząc ten komentarz, trudno mi zebrać myśli... Przy końcowej scenie łzy radości przesłoniły mi ekran komputera. Radość Ginny i Blaise'a odczuwałam jak swą własną. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, w jaki cudowny sposób potrafisz tak ubrać emocje w słowa, aby były dla czytelników jakby ich własnymi... :) Po prostu i brak mi słów i ciśnie mi się ich na usta tysiące po przeczytaniu tego rozdziału... Dzięki tobie na mojej twarzy zagościł uśmiech, który zagubił się w ostatnim czasie. :) Cóż mogę powiedzieć więcej? Oczywiście czekam z niecierpliwością na kolejną cudowną podróż pomiędzy słowa twoich opowiadań. Jesteś niesamowita i nie mogę nadal wyjść z podziwu nad twoim talentem i osobowością. :) Kończę już, bo muszę jeszcze raz przeczytać moment z Ginny. ;)
    Gorąco pozdrawiam :)
    Karolina
    Ps. Ogromnie dziękuję za dedykację rozdziału. Cieszę się, że ja także mogę wywołać na twojej twarzy uśmiech. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko tyle mogę zrobić, aby podziękować za TAKIE słowa w komentarzach. To wzruszające, gdy czyta się, że potrafi się wywołać tyle różnych emocji w tak oddanym Czytelniku;) Bardzo Ci dziękuję! Cieszę się, że ponownie uśmiechasz się;)
      Nie pamiętam, kiedy usłyszałam tyle komplementów;p Aż się zarumieniłam;p
      Z tego, co widzę, wątek Ginny i Blaise'a wzbudził największe zainteresowanie, co mnie samą bardzo zaskoczyło...
      Ściskam Cię bardzo mocno i gorąco dziękuję za ten cudowny komentarz. Przeczytałam go...w sumie to nie wiem już nawet ile razy;)
      Mam nadzieję, że nie rozczaruję Cię w przyszłości.
      Buziaki;*

      Usuń
    2. Nigdy nawet nie myślałam o rozczarowaniu twoimi opowiadaniami, bo są zbyt piękne, żeby mogły rozczarować. I nie powinnaś zamartwiać się tym, że nie ma tu aż 50 komentarzy. Jest ich mniej, ale za to są szczere i pokazują, że twój blog jest naprawdę świetny. :)
      Pozdrawiam :*
      Karolina.

      Usuń
    3. Dziękuję Ci za te słowa;) Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
      Wiem, że nie powinnam, ale mimo wszystko jest mi przykro. Nie potrafię chyba nad tym zapanować;)
      Wiem i jestem wdzięczna za tych nielicznych komentujących Czytelników. Bardzo doceniam to, że dzielicie się ze mną swoja opinią i poświęcacie swój czas na lekturę opowiadania;*
      Nie zmienia to jednak faktu, że po Rozbitkach odchodzę. Skończę to właśnie ze względu na Was, bo za bardzo Was szanuję, żeby porzucić historię.
      Cieszę się, że jesteś częścią tego opowiadania i mnie wspierasz w każdym komentarzu;) Dziękuję.

      Usuń
    4. Chociaż ciśnie mi się na usta wiele słów i chciałabym powstrzymać cię przed odejściem, to nie będę tego mówić, bo sama wiem, jak bolesne jest, gdy twoje wysiłki nie są doceniane i brak jest motywacji do dalszego działania. Dziękuję ci za to, że jednak pomimo tego nie chcesz zostawiać nas i pokażesz nam finał tej historii. Naprawdę na pewno wszyscy twoi czytelnicy Ci dziękujemy. I aby choć trochę wesprzeć Cię na duchu powiem Ci, że praktycznie codziennie zaglądam tu i czekam na kolejny rozdział. Bo magia twoich słów przenosi mnie daleko poza granice rzeczywistości i przynosi ogrom wspaniałych emocji i przeżyć.
      Pozdrawiam gorąco i proszę, nie zamartwiaj się tak :*
      Karolina

      Usuń
    5. Jestem wdzięczna za wyrozumiałość;) I dla mnie nie jest to łatwa decyzja...Nie mogłabym Was zostawić! Stali Czytelnicy, którzy komentują na pewno poznają zakończenie tej historii...Mam też niespodziankę wyłącznie dla tych co komentowali, bo chce wynagrodzić Wasze wsparcie;) Ale o tym w następnej notce.
      Bardzo Ci dziękuję! BARDZO!
      Między innymi dzięki Tobie już się tak bardzo nie przejmuję;) Poukładałam sobie kilka rzeczy w głowie.
      Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i wsparcie;*

      Usuń
    6. To ja bardzo dziękuję za wszystko :*
      Nawet nie mogę sobie wyobrazić jak to będzie, gdy nie będę już mogła wyczekiwać na kolejny rozdział... Tak bardzo związałam się z Tobą i twoją historią i nie chcę tego wszystkiego opuszczać i tracić z Tobą kontaktu.
      Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i gorąco pozdrawiam :*
      Karolina
      Ps. Bardzo się cieszę, że swoimi słowami polepszyłam Ci choć trochę humor ;)

      Usuń
  5. Uwaga, teraz czas na moją wypowiedź.
    Pisałam Ci to w mailu, ale napiszę Ci to jeszcze raz tutaj. Postać Evy jest naprawdę intrygująca i trudna do rozgryzienia - z jednej strony bije od niej czyste zło, pragnienie zemsty, krwi, cierpienia i tak dalej, a z drugiej ma ona za sobą czasy dziewczęcej niewinności, miłości żywionej do bliskich i ta niewinność przebija przez nią momentami. To daje nam coś naprawdę niezwykłego, coś, czego w przypadku Voldemorta nie mogliśmy uświadczyć, bo on był złem przesiąknięty do szpiku kości i kompletnie pozbawiony uczuć.
    Idę dalej.
    Fajnie, że nie zrobiłaś z Rona tego, co robią z nim wszyscy lub prawie wszyscy autorzy dramione (ja też mam w tym swój udział, mimo wszystko :P). Świetnie wykorzystałaś jego postać, żeby trochę jeszcze namieszać między Hermioną i Wiktorem.
    No i właśnie, co z nimi? Mam dziwne wrażenie, że Hermiona chciała powiedzieć swojemu narzeczonemu, że już go nie kocha, ale zrezygnowała z tego ostatecznie i obiecała, że wróci. Wiem dobrze, że w końcu to się musi rozpieprzyć, przecież nie skończyłabyś dramione ślubem Hermiony i Kruma, prawda? :>
    Ale to świetne, że w taki sposób stworzyłaś problem tego romansu, to znaczy Hermiona jest naprawdę zakochana, a Wiktor... cóż, no ten to się już w ogóle zatracił. Wiesz dobrze, że uwielbiam ten pairing prawie tak jak dramione, ale jednak moja miłość do blondaska wygrywa, dlatego czekam, aż w końcu chłopak zawalczy jeszcze raz o swoją ukochaną :>
    Jeśli chodzi o Blaise'a i Ginny, to powiem to jeszcze raz : AWW. <3
    I tyle <3

    Uważam, że marnujesz swój talent, pisząc dramione, bo świetnie idzie ci tworzenie powieści fantastycznych z tą tajemniczością, złożoną postacią Evy, całym jej charakterkiem, mocami, które posiadła i serią zbroni, które popełniła. Romans naszej ukochanej pary zdecydowanie zbiegł gdzieś na drugi plan, ale czuję, że i w tym masz jakiś cel. Czyżby Draco miał stawić czoło potędze Evy, żeby uratować z jej rąk Hermionę?
    No tego jestem naprawdę, naprawdę ciekawa.

    Dobra, chyba to będzie koniec mojego arcydługiego komentarza, z resztą zaczekam jeszcze na kolejne rozdziały ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, postarałaś się;* Ale, żeby tyle czasu trzymać mnie w niepewności?!;p Jędza z Ciebie;p Kochana ale jednak jędza;*
      W sumie sama się wciągnęłam w jej historie, co zresztą widać na kartach opowiadania;D Nie martw się jednak, nie zapomniałam o dramione;) Nie pozwalasz mi na to;p Co do Evy, to rzeczywiście nie chciałam, żeby była jednoznacznym charakterem. Nikt nie rodzi się zły. To w toku socjalizacji i rozmaitych innych czynników kształtuje się osobowość człowieka. I to chciałam właśnie pokazać na przykładzie Evy. Cieszę się, że to dostrzegłaś;) Voldemort był nieco przerysowaną postacią. Nie zrozum mnie źle, uwielbiam tego gada i chętnie przeczytałabym o nim oddzielna książkę, żeby dowiedzieć się, jak doszło do tego, że stał się taki, jaki się stał. Bo chyba tego mi najbardziej brakowało w jego rysie z HP. Kto wie, może sama się o coś takiego pokuszę, choć nie wiem, czy starczy mi na to odwagi i umiejętności;)
      Ostatnio jestem po kolejnej turze HP i czytając książki, pomyślałam sobie, że przecież Ron nigdy nie mógłby się stać zły, brutalny itp. Jasne, ma on wiele wad, często wybucha gniewem, zazdrością, bywa nieporadny i z pewnością cierpi na jakieś emocjonalne skrzywienia ale oprócz tego ma serce po właściwej stronie, jest lojalnym przyjacielem i potrafi odróżnić zło od dobra i to co słuszne od tego, co łatwe. Niestety jak sama kiedyś pow, ktoś musi stracić, żeby inny (w przypadku dramione Draco) mógł zyskać. I często w tego typu historiach dostaje się po uszach Ronowi. Smutne ale prawdziwe;) Dlatego nie chciałam iść na łatwiznę i robić z niego palanta;) Zresztą, nie sądzę, że skrzywiłaś Rona u siebie w opowiadaniu;) Ba, uważam, że bardzo zgrabnie poprowadziłaś jego wątek;)
      Jesteś pewna, że nie skończy to się ślubem Hermiony i Wiktora?;> Bo ja nie byłabym tego taka pewna...I nic więcej Ci nie powiem;p
      I znowu Ginny i Blaise, co;] Zupełnie nie rozumiem ich fenomenu w tej historii...Ilekroć się pojawiają, biją na głowę nawet Dramione...Nie wiem, czy powinnam się niepokoić? A pamiętasz jak Ci pisałam, że do fragmentu z nimi mam największe wątpliwości?;p Przecież ta scena z nimi nie jest rewelacyjna...Pewnie mogłabym to zrobić lepiej, gdybym bardziej pogłówkowała;/ Ehhh chyba powinnam się cieszyć zamiast marudzić, co?;p
      Nic Ci nie powiem;p Więc nie kombinuj;p Wiem już jak skończy się wątek Evy i uwierz, że bd to zaskakujący finał;) A przynajmniej mam taką nadzieję;p
      Jesteś przekochana, Face;* Nie wiem, co ja bym bez Ciebie zrobiła. Gdybyś mnie nie motywowała dawno bym już chyba zrezygnowała z Rozbitków.
      Niestety chyba się mylisz, skarbie. Spójrz na komentarze...Gdybym była tak utalentowana jak twierdzisz, to czytelnicy dzieliliby się ze mną swoimi odczuciami, jak w przypadku innych opowiadań, gdzie jest ponad 50 komentarzy. A tu...Ehhh, nie bd się dołować, bo odechciewa mi się tego pisać.
      Dziękuję za ten arcydługi komentarz! Uwielbiam takie!
      Buziaki;*



      Usuń
    2. "i z pewnością cierpi na jakieś emocjonalne skrzywienia" hahahahahaahahahahhahhaah i tyle w temacie Rona :D
      Voldemort... Cóż, ja dziada nie lubię, ale Rowling musiała zrobić z niego takiego potwora, bo portret psychologiczny w powieści dla nastolatków byłby raczej nie na miejscu ;) Wydaje mi się, że to główny powód, dla którego autorka HP nie skupia się tak bardzo na przyczynach, ale robi z Voldzia tego, kogo robi :P
      Ani mi się waż! Nie chcę słyszeć o żadnym ślubie, czy to jest jasne? Chyba, że będzie to ślub Dracona i Hermiony :>
      No moim zdaniem scena wyszła Ci fenomenalnie, ja się ubawiłam i wzruszyłam i zrobiłam takie "oooooo <3" jak to czytałam. <- Tak przy okazji pokaz mojej elokwencji :D
      Narzekasz, kobieto, narzekasz ;)]
      Cóż, jeśli miarą fenomenu opowiadania jest dla Ciebie ilość komentarzy pod rozdziałami, to chyba zwijam rynsztunek i nie będę pisać ostatniego rozdziału, bo po co, skoro moje jest tak kiepskie, że prawie nikt go nie komentuje :-)
      Tak na poważnie, to nie przejmuj się ilością komentarzy, im łatwiejszy tekst, tym więcej komentarzy, bo wtedy wiadomo co napisać, "Ojej, super, czekam na nn" albo coś tym stylu ;) Ludziom się nie chce i tyle Ci powiem :-)

      Usuń
    3. Nie jest, ale co ja poradzę na to, że jest mi przykro? No bo naprawdę się staram i pracuję nad swoim stylem (Ty mi świadkiem i mentorem jednocześnie;*), ale najwidoczniej ludziom się to nie podoba.
      Nawet nie opowiadaj takich głupot! Twoje opowiadanie jest dla mnie wyjątkowe pod wieloma względami! Mało jest tak dopracowanych opowiadań. Dlatego też dziwi mnie mała ilość komentarzy pod Twoją historią.

      Usuń
  6. świetny rozdział, uwielbiam ginny i blaise'a w takim wykonaniu; najbardziej spodobała mi się odpowiedź ginny po pogoni za nią: dlaczego uciekała? bo ją gonił! no oczywiście! super :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć w prostocie tkwi siła i chyba coś w tym jest;) Dziękuję;)

      Usuń
  7. taaaaaaak, Blaise i Ginny <3 świetnie to opisałaś! dobrze, że w końcu przejrzała na oczy! czekam na następny :)

    pozdrawiam, Anna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję;) Cieszę się, że ten fragment Ci się spodobał.
      Buziaki;*

      Usuń
  8. Hej.:)
    Przepraszam, że dopiero teraz, ale miałam małe kłopoty z laptopem i teraz nadrabiam swoje komentatorskie nieobecności.
    Hermiona i Wiktor..Wiem, że ten parring to tak chwilowo, bo w końcu zacznie się Dramione, ale ja po prostu nienawidzę tego Bułgara, a już szczególnie gdy próbuje być romantyczny.

    Eva - trochę mi to rozjaśniło w łepetynce.:D

    Blaise i Ginny - i to jest najbardziej fenomenalny moment tego rozdziału. Genialnie opisane uczucia bohaterów, dynamika relacji. el perfecto.:)

    Pozdrawiam serdecznie,
    la_tua_cantante_

    dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musisz przepraszać;) Komentowanie nie jest obowiązkiem ale dobrą wolą Czytelnika. Dlatego jestem Ci w ogóle wdzięczna, że zechciałaś poświęcić czas na pozostawienie swojej opinii. Doceniam to tym bardziej, że komentujesz każdy rozdział;)
      Aż tak źle wychodzi mi kreowanie romantycznego Kruma?;D Postaram się poprawić;)
      Rozjaśniło? Aż mnie korci, żeby zapytać, co dokładnie?;)
      To bardzo miłe;) Według mnie był to najsłabszy punkt tego rozdziału więc tym bardziej jestem zaskoczona pozytywnymi opiniami dotyczącymi tego momentu.
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam;*

      Usuń
  9. Świetnie się czyta :) Czekam na następny rozdział :) Zapraszam też do mnie, mam nadzieję, że wpadniesz i wyrazisz swoje zdanie w komentarzach (u mnie prawie nikt nie komentuje, więc nie wiem czy się podoba czy nie :c )
    Pozdrawiam i czekam na nexta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję;)
      Obecnie nie mam czasu na czytanie nowych blogów. Może kiedyś. Przepraszam.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  10. Ron pomaga Hermionie :) miło :)
    Cho to podstępna jędza ;/ grrr....
    Eva mnie miło zaskoczła.
    Kingsley nie żyje :( szkoda ;/
    Blaise i Ginny :3 Uwielbiam ! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótko, zwięźle i na temat;) Bardzo zgrabnie Ci to wyszło;)
      Dziękuję;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  11. Oj, dużo się działo, że naprawdę.
    Wątek z Evą zawsze średnio mnie ciekawił. Mi się wydaje, że wynikało to raczej z tego, że interesowałam się bardziej naszymi głównymi bohaterami, ale tym razem czytało się tę część naprawdę dobrze. Już teraz się rozwiązała sprawa z tym wynalazkiem Hermiony i ta "rozmowa" z dementorami. Boska.
    Dobrze rozegrałaś sprawę z Wiktorem.Jestem tylko ciekawa czy jego słowa są zgodnie z prawdą.
    Zabrakło mi trochę Dracona, ale za to rozwinęłaś idealnie pairing GinnyxBlaise. Cho znów chciała Ginny namieszać, ale tym razem nieświadomie ich zeswatała. Piękne zakończenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Cieszę się, że udało mi się Cię przekonać do niej choć odrobinę;)
      Dziękuję!;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  12. Nieco bardziej ludzka odsłona Evy również przypadła mi do gusty. Ta kobieta skupia w sobie bardzo wiele sprzeczności, co czyni ją niezwykle intrygującą.
    Szkoda, że Hermiona nie dokończyła rozmowy z Wiktorem. Może wynikłoby z niej coś dobrego, ale mam nadzieję, że to jeszcze nic straconego.
    Cieszy mnie również, że Blaise i Ginny w końcu się odnaleźli. Zasłużyli na to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć;) Naprawdę. Tym bardziej, że stworzyłam ją od początku do końca.
      Nie, to zostanie jeszcze rozwinięte. Spokojnie. Często urywam wątki i idę dalej ale zawsze do nich wracam i wszystko wyjaśniam;)
      Uznałam, że dobrze rozświetlić nieco mrok opowiadania i tym światełkiem są póki co Blaise i Ginny;)
      Dziękuję!
      Ściskam;)

      Usuń
  13. Ginny zazdrosna ! :D nie mogę XD
    ja już tego nie czytam przez tą czcionkę ...
    żartuję oczywiście.
    już się nawet pochwaliłam na twitterze że takie cudne opko czytam <3
    pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, że musiałaś się tak męczyć. To moje niedopatrzenie, przepraszam.
      Doceniam jednak to, że z determinacją brnęłaś do końca:)
      Naprawdę? Czyli robisz mi reklamę;)
      Dziękuję!

      Usuń
  14. A może Eva nie jest jeszcze takim potworem? Ta sytuacja z Karmą była zdumiewająca. Ginny i Blaise. Nareszcie coś pomiędzy nimi wydarzyło. A ten pocałunek? A www :3 Rozpłynełam się naprawdę. A co do całości rozdziału to jest coraz lepiej. I jak zwykle życzę Ci dużo weny i miłego dnia
    Pozdrawiam Ksenia Kobelak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym z nas jest tyle samo dobra i zła. To od nas zależy, jacy będziemy i jak nas będą postrzegać. To samo tyczy się Evy. To ona dokona wyboru.
      Cieszę się, że Ci się podobało;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  15. Dzień dobry :) od razu zaznaczam, że komentarz będzie dzielony, bo mi blog nie przyjął pierwotnej wersji.

    Mam raczej bardzo oziębły stosunek do blogowej twórczości, stąd do niedawna jedyne blogi jakie czytałam, to zapiski polskiej stewardesy latającej w katarskich liniach lotniczych i blog opisujący życie Polaków w Wielkiej Brytanii. Kiedy już spróbowałam kilka razy przejrzeć fanfikowe blogowiska, zazwyczaj po jednym, dwóch rozdziałach mówiłam sobie: dziękuję, do nie/widzenia. O dziwo, ostatnie dni wprawiły mnie w niewielki szok w tym temacie i podrzuciły mi przed oczy już trzeci blog z dramione, przy którym zatrzymałam się na dłużej :)
    No dobrze, dość tego przydługiego i mało interesującego wstępu, przejdźmy do konkretów. Mam za sobą na razie piętnaście rozdziałów, a zatem wyrobiłam już sobie pewną opinię na temat tego opowiadania. Szczerze powiem, że jest po prostu świetne. Nie wiem, Autorko, czy publikujesz w innych miejscach, czy ograniczasz się jedynie do bloga, ale na pewno ten tekst powinien być szerzej dostępny. Największe plusy:

    - niesamowicie intrygująca historia, bardzo mocno trzymająca w napięciu, mroczna, przesiąknięta chwilami niemal atmosferą horroru
    - umiejętne wykorzystanie elementów zapożyczonych w jakiś sposób z literatury, jak choćby dwie wieże itp. które da się skojarzyć z WP. To nie jedyne takie elementy, jednak akurat te najbardziej weszły mi go głowy ;)
    - bardzo dobra, ciekawa kreacja postaci, przynajmniej większości z nich - jedyny problem mam z Hermioną, ale z zupełnie innych względów, po prostu uważam, że tchórzliwy wybór spokoju w sferze uczuć i bezpiecznego związku nie opartego na prawdziwej miłości, z jej strony przynajmniej, bo nie kocha Kruma miłością bezwzględną i jedyną, jest zły, niezgodny z jej charakterem i zasadami. Zaprzecza tu samej sobie. Fakt, twierdzę tak, bo chciałabym, żeby była z Draco, ale uważam też, że skrzywdzi i siebie, i Wiktora, jeśli podtrzyma decyzję ślubu z nim
    - przecudowny fakt, że Ginevra Weasley nie jest z Harrym - wielkie brawa za to, bo to najgorszy związek, jaki widziałam już w kanonie; natomiast Harry jest z Pansy - to bardzo interesująca i całkiem słodka opcja, podobnie zresztą jak fakt, że Hermiona nie tworzy związku z Ronem, bo to jeszcze gorzej niż Ginny z Potterem
    - Twoja Eva jest postacią, przy której Voldemort to jakiś nieudolny pseudo psychopata, bo ona jest naprawdę potworem, ale na dodatek szalenie inteligentnym i pięknym - to zabójcza mieszanka
    - bardzo dobry styl pisania, niewielka ilość błędów i to takich, które nie rzutują na jakość odbioru tekstu - za to mój wielki szacunek, bo to grzech główny 99,9% blogowej "tfurczości" (błędy zamierzone xD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrobina minusów, takich subiektywnych raczej niż rzeczywistych:

      - strasznie mroczny klimat, ogrom zła czai się wszędzie i wygląda na to, że pokonanie Voldemorta było jedynie wierzchołkiem góry lodowej - ciężko mi się czyta takie opowieści, zdecydowanie wolę obyczaj, tyle, że w przypadku czegoś interesującego i tak się katuję
      - mało oryginalne układy między Hermioną a Draco w tym tekście również - chodzi mi o to, że w niemal wszystkich dramione, z jakimi się do tej pory zetknęłam, nawet poprawa stosunków Malfoya z Harrym, przyjaźń między tą grupką Ślizgonów i Gryfonów, którzy i w Twojej opowieści występują, nie ma wcale dobroczynnego i pozytywnego wpływu na relacje między Granger a młodym Malfoyem. O dziwo, to oni zwykle pozostają skłóceni, Hermiona nadal serdecznie nienawidzi Draco, a on zachowuje wobec niej masę uprzedzeń. U Ciebie nie występuje to może aż tak intensywnie, ale jednak istnieje. Bardzo śladowe ilości tekstów opisują nieco łagodniejsze współistnienie Hermiony i Draco i trochę mi tego brakuje.

      Jak jednak wspomniałam, to takie moje prywatne dywagacje i odczucia, bo czasem czuję się znużona, śledząc te wieczne przepychanki słowne, kłótnie, docinki, zadawanie sobie bólu. Z drugiej strony, wiem, że trudno zapomnieć od razu wszystko co złe, ale dlaczego autorom/kom znacznie łatwiej pogodzić i nawet zaprzyjaźnić Harry'ego z Draco, ba, nawet z Ronem - pozostaje dla mnie słodką tajemnicą ;)

      Tak czy inaczej - bardzo mnie to opowiadanie wciągnęło i raczej na pewno będę je czytała dalej, nie chcę tylko na koniec zobaczyć BAD ENDU!!! bo ciężar gatunkowy tekstu jest dość obciążający. Życzę weny i pozdrawiam.
      Margot

      Usuń
    2. Witam Cię serdecznie w gronie swojej małej, dramionowej rodzinki;)
      Nie mam nic przeciwko dzielonym, merytorycznym komentarzom;) Dlatego nie krępuj się na przyszłość, jeśli oczywiście zdecydujesz się zostać;)
      Widzę, że trafił mi się wymagający Czytelnik;) To dobrze.
      Czuję się zaszczycona, z powodu tego, że uznałaś moje opowiadanie za godne uwagi. Mam nadzieję, że w przyszłości Cię nie rozczaruje.
      Nie, to jedyne miejsce, gdzie publikuję. Mam niewielu Czytelników, lecz każdy z nich jest wyjątkowy i zajmuje szczególne miejsce w moim serduchu. Szczerze mówiąc, nigdy tak o tym nie myślałam. Poza tym to opowiadanie jest amatorskim ff i wymaga wielu poprawek. Mimo wszystko, kocham je. Włożyłam w nie wiele energii, serca, pracy i nawet jeśli nie jest doskonałe, czego mam świadomość, to jest moje i nawet na swój sposób jestem z niego dumna.
      Wiesz, że dwie wieże nie mają nic wspólnego z WP?;) Choć, jak teraz tak o tym myślę, to rzeczywiście może budzić to skojarzenie. Z mojej strony było to niezamierzone. Chodziło raczej o rozgraniczenia architektoniczne i późniejszą lokację mieszkańców Alkatraz.
      Z Hermioną sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Podobnie, jak Eva, z każdym rozdziałem będzie stawać się coraz bardziej spójna. Zaufaj mi. Wiem, że wiele tu chaosu, ale to zamierzony zabieg. Cierpliwości;)
      Też tak myślę, choć i tak uważam, że związek Hermiony z Ronem, był większym nieporozumieniem...Ale widzę, że jesteśmy w tym zgodne;)
      Może dlatego, że Rowling nie wchodziła w jego psychikę. Gdyby to zrobiła, myślę, że byliby siebie warci. Ale uznam to za komplement;)
      Dziękuję za docenienie;)
      Większa część opowiadania niestety jest w tym klimacie. Ostrzegałam po publikacji prologu;) Ale zapewniam, że pojawiają się też cieplejsze akcenty, choćby w późniejszych retrospekcjach i dalszych rozdziałach;)
      Rozumiem. Nie wiem, czy Twój odbiór tej pary się zmieni po przeczytaniu kolejnych części, ale na pewno będzie więcej fragmentów wyjaśniających tą skomplikowaną i niezbyt oryginalną relację;)
      Dziękuję Ci, że poświęcasz swój cenny czas na lekturę i dzielisz się ze mną swoimi wrażeniami. Bardzo dużo pozytywnych wniosków i wartościowych wskazówek można z tego wyciągnąć.
      Trochę już myślałam o zakończeniu, ale przed nami jeszcze dużo czasu, więc nie martw się na zapas;)
      W takim razie trzymam Cię za słowo i będę z niecierpliwością wypatrywać Twoich komentarzy;)
      Pozdrawiam serdecznie!;)

      Usuń
  16. Scena z Blaisem i Ginny świetna, aż się sama do siebie uśmiechałam czytając ją :)
    Wątek Evy coraz ciekawszy, bardzo lubię takie niejednoznaczne postacie, wewnątrz których dobro walczy ze złem.
    Generalnie rozdział na plus, jak zawsze ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że scena Ci się spodobała;)
      Jestem bardzo wymagająca i krytyczna w stosunku do swojej pisaniny dlatego Twoje słowa bardzo podnoszą mnie na duchu. Dziękuję;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  17. Zawsze wydawało mi się, że Cho to raczej ta miła, nieszkodliwa postać, a tu taka niespodzianka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozory potrafią mylić:)Ludzie bardzo często się zmieniają, gdy w grę wchodzą rzeczy/ osoby, na których im zależy...
      Rowling zapewne miała na nią taki plan. Ja z kolei postanowiłam wykorzystać postać Cho do innych celów.

      Usuń
  18. Czy piszesz inne opowiadania dramione? Jestem rtm zachwycona

    OdpowiedzUsuń