przed Wami piętnasta już odsłona "Rozbitków". Mam nadzieję, że najbliższe szesnaście stron spodoba Wam się bardziej niż poprzedni rozdział, bo patrząc na liczbę komentarzy, post nie trafił w Wasz gust.
Rozdział z dedykacją dla:
- mojej kochanej Faceless- za to, że jesteś i zawsze mogę liczyć na Twoje wsparcie;*
- Karoliny- za serce, które wkładasz w każdy swój komentarz ;)
A teraz zapraszam do lektury i komentowania. Dla Was to tylko chwila, aby naskrobać kilka słów, a dla mnie wiele godzin radości;)
Ściskam Was serdecznie,
Villemo;*
ROZDZIAŁ 15 „Azkaban”
Mała,
drewniana łódka chybotliwie zbliżała się do wysokiej, czworokątnej wieży
położonej na skalistej wysepce na Morzu Północnym. Samotna postać, odziana w
długą, czarną pelerynę w skupieniu wpatrywała się w coraz wyraźniejszy cel
swojej podróży. Mimo odległości od brzegu była w stanie wyczuć magiczną barierę
nałożoną na tej szerokości geograficznej przez Ministerstwo Magii. Po ostatniej
wojnie czarodzieje przestali ufać dementorom, którzy zgodnie z obawami Albusa
Dumbledora, opowiedzieli się po stronie Lorda Voldemorta. Kingsley Shacklebolt,
piastujący wówczas urząd ministra, zrezygnował z ich usług. Wydał dekret, na
mocy którego Azkaban stał się więzieniem upiorów, które dotychczas były
strażnikami fortecy. Na wieżę rzucono Zaklęcie Nienanoszalności, a powiernikiem
Fideliusa był nikt inny jak ówczesny Najwyższy Sędzia Wizengamotu i Dyrektor
Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów - Jason Blackwell. W ostatnich latach
kierowania Wizengamotem, i we współpracy z międzynarodowymi przedstawicielami
sądów, stworzył nowe więzienie na terenie nieużywanego już przez mugoli Alcatraz.
Budynek przebudowano tak, by żaden ze skazańców nie mógł opuścić jego murów. Nowa
forteca składała się z dwóch wież zbudowanych z niezniszczalnego, czarnego
opalu oraz Strażnicy, w której znajdował się punkt dowodzenia a także komnaty
strażników. W wieżach umieszczono lochy, z których nie było wyjścia. Strażnicy
mogli tam wejść tylko z punktu kontrolnego przez kominek znajdujący się w sali
dowództwa. Alcatraz otoczono barierami antymagicznymi i antyteleportacyjnymi. Na
wyspę można było dostać się tylko i wyłącznie promem, którego kursy odbywały
się raz dziennie. Dodatkowo podano skazańcom eliksir stworzony przez zespół z
Działu Odkryć pod kierownictwem nowego nabytku ministerstwa- Hermiony Granger. Serum
blokowało ich magię i usypiało zdolności magiczne. Tym sposobem więźniowie
zostali pozbawieni swojej jedynej broni, a obecność dementorów, którzy by ją
tłumili, stała się zbyteczna. To ostatecznie przypieczętowało los demonów.
Silniejszy
podmuch zimnego wiatru zrzucił kaptur z głowy dryfującej na łódce kobiety.
Kaskada gęstych loków wchodziła jej w oczy i utrudniała widoczność, lecz tej
zdawało się to nie przeszkadzać. Zupełnie tak, jak lodowate fale wody niebezpiecznie
szarpiące łódką i burzowe chmury nad jej głową, z których lada moment mógł
lunąć deszcz.
- Finite –
mruknęła, a łódka zatrzymała się tuż przed migoczącą zasłoną otaczającą
Azkaban. Czarownica uniosła głowę, taksując zrujnowaną fortecę obojętnym
spojrzeniem. Czując narastający chłód, uśmiechnęła się pod nosem. Nieświadomie
pogładziła swoją różdżkę- prezent od Ollivandera na jej jedenaste urodziny.
Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie. Dobrze było znów móc
korzystać z pełni swojej mocy. Dzięki Druidom nie potrzebowała różdżki, aby
czarować, bo nauczyła się czerpać magię z własnego wnętrza i otoczenia. Dzięki
wieloletniemu treningowi i dyscyplinie udało jej się ujarzmić moc do tego
stopnia, że radziła sobie bez magicznego drewienka, które w murach Alcatraz
było bezużyteczne. Niestety bez różdżki nie mogła w pełni wykorzystywać swojej
mocy na terenie tamtejszego więzienia.
Wyciągnęła
dłoń w stronę magicznej zasłony i tak jak się spodziewała napotkała elektryczny
opór, a powietrze wokół niej silniej zawibrowało.
– Expecto
Patronum – machnęła różdżką, a z jej końca wystrzelił ogromny, srebrny kruk.
Patronus
zatoczył nad nią niewielkie koło, po czym przysiadł na jej ramieniu. Od razu
poczuła, jak po jej ciele rozchodzi się fala ciepła, neutralizująca skutki
obecności dementorów.
– Rozkazuję
wam ujawnić się! – Krzyknęła, a jej głos potoczył się zwielokrotnionym echem po
otwartej przestrzeni.
Przez jedną,
pełną napięcia chwilę nic się nie działo, po czym z ruin niegdyś niezdobytej
fortecy ostrożnie zaczęły wyłaniać się sylwetki upiorów. Ich postrzępione
peleryny łopotały bezdźwięcznie w powietrzu, gdy zjawy zaczęły zbliżać się do
przybysza. Magiczna zasłona ponownie ostrzegawczo zawibrowała, a następnie jej
oczom ukazała się olbrzymia, błyszcząca pajęczyna w kształcie kopuły.
- Czego
chcesz, córko Hekate? – Chropowaty, świszczący tembr głosu w jej myślach był
tak zaskakujący, że nie mogła powstrzymać lekkiego wzdrygnięcia.
- Więc
wiecie kim jestem…
- Wszędzie
rozpoznalibyśmy Rubinową Różę – rozbrzmiał ten sam nieprzyjemny głos, a kobieta
odruchowo dotknęła srebrnego łańcuszka z medalionem w kształcie róży.
- Wobec tego
wiecie, że wasza magia pocałunku na mnie nie działa, a jego próba odwróci magię
i zabije was? – Dodała bardziej pewnym siebie głosem i skupiła się na cieple,
płynącym od srebrnego kruka. Wiedziała, że zjawy nie mogą jej zabić, bo należała
do Zakonu. Niestety nie była całkowicie odporna na ich moc. Upiory w dalszym
ciągu mogły przywoływać najgorsze chwile z jej życia i czerpać siłę z jej
nielicznych szczęśliwych wspomnień.
- Owszem,
mamy tego świadomość, kapłanko – zaświszczał głos, a jeden z dementorów wysunął
się przed szereg.
Eva przez
chwilę zapatrzyła się w czarny otwór skrywany pod kapturem zjawy. Wyglądało na
to, że ma do czynienia z przywódcą. Z niezadowoleniem stwierdziła też, że
upiorów zostało mniej niż przypuszczała. Odgrodzone od świata ludzi musiały
poumierać z głodu. Mogła tylko przypuszczać, że gdyby nie magiczna zasłona i
jej patronus, dementorzy natychmiast by się na nią rzucili, wysysając każde
szczęśliwe wspomnienie, jakie posiadała i znacznie ją przy tym osłabiając.
- Stella
Mortis mają dla was pewną propozycję – zaczęła zdawkowym tonem i przesunęła
wzrokiem po zebranych. – Ministerstwo chyba słabo wam zapłaciło za lata wiernej
służby i ochronę przed złem tego świata. Niesprawiedliwa kara za zachowanie
zgodne z własną naturą musi być więcej niż uciążliwa, prawda? - Rzuciła z udawanym smutkiem w głosie, a
wyczuwając poruszenie wśród upiorów kontynuowała. - Skazani na zapomnienie,
odizolowani od świata i dręczeni przez nieustanny głód… - urwała, pozwalając
aby jej słowa dotarły do świadomości wszystkich dementorów. Na efekt nie
musiała długo czekać. Bez trudu poczuła gniew i chęć odwetu.
- Czego od
nas oczekujesz, córko Hekate?
- Chcę
waszej wierności! – Odkrzyknęła, uśmiechając się z satysfakcją. – Przyłączcie
się do mnie i złóżcie przysięgę wierności, a uwolnię was! Walczcie dla mnie, a
już nigdy nie zaznacie głodu! Przyjmijcie moją ofertę, albo zgnijcie w
Azkabanie, który stanie się waszym grobowcem!
- Już kiedyś
ktoś składał nam podobną ofertę i zobacz jak na tym wyszliśmy, kapłanko. Jak
myślisz, co tym razem zrobi z nami Ministerstwo Magii, gdy dowie się, że ponownie
stanęliśmy przeciwko nim?
- W moim
królestwie nie przewiduje podziału władzy. A coś, co przestanie istnieć, nie
stanowi żadnego zagrożenia – odparła tajemniczo.
Nie miała
zamiaru tłumaczyć się podrzędnym upiorom. Wyczuła nieufność płynącą od przywódcy
i przejmujący głód pozostałych dementorów. Wiedziała, że nadszedł czas
demonstracji. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała złoty puchar, który zawisł
w powietrzu. Wyjęła sztylet, który zawsze nosiła przy pasku od szaty, po czym
zacisnęła dłoń na ostrzu, pozwalając, aby jej krew napełniała kielich.
Następnie za pomocą czarów usunęła nacięcie tak, że nie pozostała po nim nawet
mała blizna. Kolejnym machnięciem różdżki sprawiła, że identyczny puchar
pojawił się po stronie przywódcy dementorów.
- Czas
podjąć decyzję! - Oznajmiła władczym tonem.
Zjawy
wydawały się niespokojne i zdystansowane. Eva wyczuła masę różnorodnych emocji,
które w nich wzbudziła. Wiedziała jednak, że dementorzy staną po jej stronie. Głód
i chęć zemsty były zbyt silną pokusą, aby z tego zrezygnowali. Zniecierpliwiona brakiem reakcji upiorów spojrzała
na księżyc, wyłaniający się zza chmur. Do pełni pozostały dwa dni. Do tego
czasu powinna zlokalizować już watahę wilkołaków. Ponownie spojrzała na
przywódcę dementorów, posyłając mu ponaglające spojrzenie. Zjawa, wciąż się
wahając, wolno wyciągnęła pokrytą liszajami, kościstą dłoń w stronę pucharu.
Następnie, jakby pozbywając się resztek oporu, długim, ostro zakończonym
paznokciem zdecydowanie przecięła błoniastą skórę na dłoni, pozwalając, by
czarna krew powoli spływała do naczynia. Po chwili to samo uczyniła reszta
upiorów. Gdy ostatni z dementorów odsunął dłoń, Eva zamieniła puchary. Nie
spuszczając wzroku z przywódcy chwyciła kielich z krwią upiorów i przechyliła
go. Mimo palącego uczucia w przełyku nawet się nie skrzywiła. Dopiero, gdy
wypiła ostatnią kropelkę gęstej cieczy, odrzuciła od siebie puchar i
niezauważalnie odetchnęła z ulgą.
- To dla nas
zaszczyt stać u twego boku, córko Hekate – usłyszała pełen podziwu głos
przywódcy.
Nie będąc w
stanie mówić z powodu palącego bólu rozchodzącego się po jej gardle i starając
się nie zwymiotować, skinęła jedynie sztywno głową. Wtedy to upiór uniósł
kielich, jakby wznosił toast, po czym
zsunął kaptur, ukazując swoją bezkształtną głowę z dużym otworem zamiast
ust, i wciągnął kilka kropel jej szkarłatnoczerwonej krwi. Następnie to samo
uczyniły pozostałe zjawy. Złoty puchar z głośnym pluskiem wylądował w wodzie, a
Eva poczuła palenie wzdłuż linii kręgosłupa. Wiedziała, że w tym momencie na
jej plecach pojawiła się nowa runa, będąca pieczęcią paktu, jaki zawarła z
dementorami. Uniosła dłonie w stronę magicznej zasłony. Bariera kolejny raz zawibrowała
ostrzegawczo, a wśród zjaw czuło się pełne wyczekiwania podniecenie. Czarownica
przymknęła powieki, koncentrując się na iskrach przeskakujących w powietrzu.
Dzięki pomocy Ollivandera udało jej się okiełznać trzy z czterech żywiołów. Do
tej pory panowanie nad ogniem nie sprawiało jej trudności. Tym razem jednak
było inaczej. Otaczały ją wzburzone wody, które napędzane porywistym wiatrem, tylko
dzięki magii nie zepchnęły jej łódki. Jeszcze nigdy nie musiała kontrolować
wszystkich trzech żywiołów jednocześnie. Tym razem jednak miała różdżkę, a jej
mocy nie krępowały bariery antymagiczne. Z końca jej różdżki wystrzeliła
srebrno- niebieska wstęga ognia, która zawisła w powietrzu niczym świetlisty
bat. Jej usta ułożyły się w mściwym uśmiechu. Delikatnym ruchem nadgarstka strzeliła
batem, a srebrne paciorki ognia smagnęły cienkie, pajęcze liny zasłony.
- Ignis
flagrare…
Powietrze
wokół bariery zadrgało, a chwilę później pojedyncze nitki pajęczyny stanęły w białym
ogniu. Eva słyszała swój przyspieszony oddech i szalone bicie serca, gdy wysyłała
coraz więcej energii potrzebnej do zaklęcia i ponownie trzasnęła batem.
Dementorzy przysunęli się do stale powiększającej się luki w pajęczej zasłonie.
Od wolności dzieliły ich już tylko sekundy i podniecenie wśród zjaw niemalże
eksplodowało.
- Porta
introitus Alcatraz! – Krzyknęła, gdy ostatni z dementorów przeleciał przez
stale powiększającą się szczelinę. Po jej słowach w wodzie zaczął formować się wir,
a upiory odsunęły się na bezpieczną odległość. – To jest portal do naszej
tymczasowej twierdzy. Po przejściu przez bramę czeka was smakowita niespodzianka
– dodała, uśmiechając się pod nosem na myśl o grupie Śmierciożerców, której
będzie mogła się pozbyć. Ich śmierć miała być swego rodzaju hołdem w stronę jej
matki, którą Śmierciożercy chcieli spalić żywcem w pierwszej kwaterze Zakonu
Feniksa. – Na jakiś czas powinno wam to wystarczyć. Nie wolno wam polować na terenie
Alcatraz. Ukarzę każdego z was, kto złamie ten zakaz. Czy to jasne?
Dementor
będący przywódcą skinął nieznacznie głową, kłaniając się z szacunkiem, a wtedy
Eva gestem pozwoliła jemu i jego towarzyszom przekroczyć portal. Z wyrazem
triumfu na twarzy obserwowała jak ostatnich pięćdziesięciu żyjących dementorów
przemierza bramę do Czarnych Wież. Wszystko postępowało według jej planu.
Posiadała poparcie istot ciemności, jest na drodze do opanowania pradawnej
magii żywiołów, pozbyła się Blackwella, spłaciła dług wobec zabójców jej matki,
a w tej chwili swoje ostatnie tchnienie miał wydać Kingsley Shacklebolt. Molly
Weasley już zapewne tkwiła zamknięta w lochach i na jej drodze stała już tylko
jedna poważna przeszkoda…
***
- Identyfikator
– zażądał jeden z aurorów, pełniących wartę przed drzwiami wciąż pogrążonego w
śpiączce Kingsleya Shacklebolta.
Uzdrowiciel
bez słowa podał mężczyźnie plakietkę, a ten przejechał po niej różdżką i sprawdził
na swojej liście, czy znajduje się na niej nazwisko Newman. W tym czasie drugi
z aurorów zaczął go przeszukiwać.
- W porządku
– mruknął i oddał mu identyfikator, gdy jego partner skończył swoje zadanie. –
Proszę oddać nam jeszcze pańską różdżkę.
- Na Merlina
panowie! Chcę tylko podać pacjentowi eliksiry – jęknął ze zniecierpliwieniem,
machając funkcjonariuszom dwoma fiolkami eliksirów.
- Proszę
zrozumieć, że i my wykonujemy tylko swoją pracę – oznajmił spokojnie mężczyzna
i odebrał fiolki uzdrowiecielowi, rzucając na nie kilka zaklęć, a gdy nie
wykrył niczego podejrzanego oddał eliksiry Newmanowi i wpuścił go do otulonej w
ciemnościach sali.
Magomedyk zamknął
za sobą cicho drzwi i uśmiechnął się pod nosem. Wyprowadzenie na manowce aurorów
poszło mu łatwiej niż mógłby się spodziewać. Obawiał się przez chwilę, że
będzie musiał oszukać Pottera albo Malfoya. Z nimi nie poszłoby mu tak dobrze.
Na jego szczęście uwagę tamtych zdrajców krwi zajął trup Blackwella. Kto by się
spodziewał, że los będzie mu aż tak sprzyjać.
Niespiesznie
podszedł w stronę łóżka czarnoskórego mężczyzny. Przez chwilę w milczeniu
przyglądał się pogrążonemu we śnie czarodziejowi, po czym pochylił się nad nim
i z nieskrywaną satysfakcją wysyczał mu do ucha:
- Nawet nie wiesz,
jaką przyjemność sprawia mi twój widok. Prawie tak wielką, jak świadomość, że
to ja cię wykończę. Zapłacisz za to, że zabiłeś mi ojca!
Następnie
wysunął spod głowy Kingsleya białą poduszkę i obrzucając go ostatnim pełnym
nienawiści spojrzeniem, przycisnął ją z całej siły do jego twarzy, odcinając
dopływ powietrza. Uśmiechnął się z dziką satysfakcją, gdy ciałem Shacklebolta
zaczęły wstrząsać drgawki i jeszcze bardziej zwiększył nacisk na poduszkę. Gdy
dreszcze ustały, ponownie wsunął ją pod głowę czarodzieja.
- Nottowie
zawsze płacą swoje długi – wyszeptał z mściwą satysfakcją i opuścił salę.
***
Bezszelestnie
wsunęła się do komnaty, gdzie stary mężczyzna pochylał się nad leżącą młodą kobietą
i ze skupieniem na twarzy przemywał jej plecy, na których widoczne były świeże,
podłużne rany. Podświadomie poczuła nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Ollivander
był dobrym człowiekiem. Ani on, ani tym bardziej Karma nie zasłużyli na takie
traktowanie. Zamknęła cicho drzwi i
ruszyła w stronę łóżka. Na dźwięk kroków mężczyzna odwrócił się w jej stronę z
wyrazem zaskoczenia, a oczy Karmy rozszerzyły się ze strachu.
- Moja pani,
czy coś się stało? – Zapytał zaniepokojony, jednocześnie chcąc wstać, lecz Eva
powstrzymała go od tego, kładąc dłoń na ramieniu.
- Chciałabym
z tobą porozmawiać, ale wcześniej proszę, abyś zajrzał do Oliwera – odparła
cichym głosem, patrząc na mężczyznę ze spokojem.
- Właśnie od
niego wróciłem. Podałem mu odpowiednie eliksiry i …
- Wobec tego
odwiedź Molly Weasley. Alecto właśnie przeniosła ją do komnaty na końcu
korytarza. Upewnij się, że jest w jednym kawałku.
- Molly
Weasley? – Powtórzył czarodziej z wyrazem głębokiego wstrząsu na twarzy. – Na
Merlina, czym ta kobieta ci zawiniła, że kazałaś ją tu sprowadzić?
- Nie
zadawaj pytań – ucięła krótko, sunąc wzrokiem po nagich plecach Karmy. – I nie
zbliżaj się do Wieży Zachodniej. Przez jakiś czas będą ją zajmować dementorzy.
-De…dementorzy…
- powtórzył tępo Ollivander, a jego wodniste oczy rozszerzyły się w wyrazie
przerażenia.
- Żadnych
pytań – uprzedziła, gdy ten już otwierał usta. – To wszystko, możesz odejść –
oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Ale… -
mężczyzna spojrzał na kobietę bezradnie, a następnie przeniósł zbolały wzrok na
swoją milczącą córkę.
Gest ten
sprawił, że do Evy dotarło, że mężczyzna boi się zostawić ją z Karmą. Stłumiła
jednak urazę, doskonale wiedząc, że wielokrotnie dała mu powody do nieufania
jej.
- Teraz,
Garricu – dodała z naciskiem, podchodząc do czarodzieja i odbierając mu z dłoni
szmatkę, którą przemywał rany na plecach córki. – Dokończę to za ciebie. Zaczekaj
na mnie w sali tronowej – rozkazała, nie patrząc już na osłupiałego mężczyznę i
siadając na jego miejscu.
- Evo,
błagam…
- Jestem
bardzo zmęczona, Garricu – przerwała mu ostrzegawczym tonem, zanurzając szmatkę
w ciepłej wodzie, w której wyczuła nutkę szałwii i aloesu.
Ollivander
najwidoczniej zrozumiał aluzję i doszedł do wniosku, że nie należy jej drażnić,
gdyż rzucił córce przeciągłe, przepraszające spojrzenie i opuścił jej komnatę.
Po jego wyjściu między kobietami zapanowała
niezręczna cisza. Eva z obojętną miną dotknęła jednej z ran, a Karma wzdrygnęła
się. Trudno było odgadnąć, czy zrobiła to bardziej ze strachu, czy z bólu.
Blondynka zacisnęła kurczowo dłonie na rogach poduszki i zagryzła zęby.
- To będzie
trochę piekło – uprzedziła głosem wypranym z wszelkich emocji, jednocześnie nie
spuszczając badawczego wzroku z twarzy dziewczyny.
W odpowiedzi
Karma skinęła głową, a ona, najdelikatniej jak potrafiła, zabrała się do
przemywania ran. Nie chciała zadawać jej
niepotrzebnego bólu. W czasie tego zabiegu zaskoczyło ją, że ciągle potrafi
odnaleźć w sobie tyle łagodności i cierpliwości. Ostatni raz opiekowała się w
ten sposób Hermesem. Gdy miała czternaście lat, znalazła go chowającego się w ogrodzie.
Miał przestrzelone skrzydło i zwichniętą nogę. W tajemnicy przed Najwyższą
Kapłanką zabrała ptaka i ukryła w swoim pokoju. Z drobną pomocą Ollivandera
udało jej się uleczyć kruka. Wciąż pamiętała, jak bardzo się bała, że ptak ją
opuści. W zimnych murach Zakonu czuła się bardzo samotna. Jej jedynym
przyjacielem w tamtym okresie był Garric, który ku jej rozpaczy, bardzo często
wyjeżdżał i rzadko się widywali. Obecność Hermesa dodawała jej otuchy i kruk
bardzo szybko zaskarbił sobie jej miłość. Dlatego, gdy Hermes wyzdrowiał i
nadszedł czas rozstania, jej serce pękało z rozpaczy. Po raz pierwszy też
opuściła zajęcia i zaszyła się na swoim ulubionym białym dębie, by w spokoju i
samotności przeżywać utratę swojego skrzydlatego przyjaciela. Wciąż pamiętała
też swoje zaskoczenie i radość, gdy weszła do pokoju i zobaczyła Hermesa
siedzącego w prowizorycznym łóżku, jakie dla niego przygotowała. Z zamyślenia
wyrwał ją stłumiony jęk. Spojrzała z żalem na wciąż świeże rany i Karmę, która
ukryła twarz w poduszce, tłumiąc szloch. Kierowana niekontrolowanym instynktem
położyła dłoń na splątanych włosach blondynki i pogłaskała ją po głowie.
Usłyszała, jak dziewczyna ze świstem wciąga powietrze i nieruchomieje pod
wpływem jej dotyku, dlatego szybko wycofała rękę. W tej samej chwili blondynka
odwróciła twarz i spojrzała na nią dużymi, załzawionymi oczami, które
odziedziczyła po ojcu. Eva z trudem wytrzymała jej spojrzenie, choć nie dała
tego po sobie poznać. Z ulgą stwierdziła też, że w niebieskich tęczówkach nie
ma cienia oskarżenia i pretensji.
-
Przepraszam – powiedziała bardzo cicho Karma, patrząc na Evę ze skruchą. – Nie
powinnam korzystać z leglimencji bez twojej zgody, pani.
Brunetka
popatrzyła na kobietę z niedowierzaniem pomieszanym z konsternacją, a jej
nastrój, o ile to jeszcze możliwe, pogorszył się bardziej. Nie wiedząc, jak
powinna się zachować, skinęła jedynie głową.
- Wiesz,
dlaczego chciałam zostać z tobą sam na sam? – Zapytała z nieodgadnioną miną, a
Karma pokręciła ostrożnie głową. – Mogę spróbować usunąć twoje rany. Będzie to
jednak bardzo bolało i… - urwała, z rozmysłem dobierając każde słowo. – Nie
panuję jeszcze nad nową mocą, a przynajmniej nie zawsze potrafię ją ujarzmić. Garric nie pozwoliłby mi na takie ryzyko. Jeśli
jednak chcesz, to mogę sprób…
- Chcę –
usłyszała nieśmiałą, aczkolwiek zdecydowaną odpowiedź i poczuła ulgę. Zupełnie
tak, jakby od odpowiedzi Karmy zależał jej los.
- Uśmierzę
trochę ból, ale nie jestem w stanie sprawić, że nic nie poczujesz – wyjaśniła,
po czym dotknęła nadgarstka blondynki, zaciskając na nim palce, a drugą rękę
ułożyła ostrożnie nad pierwszą z ran. Sztuki uzdrawiania uczyli jej sami
Druidzi. I może nie dorównywała im talentem, ale doskonale wiedziała, co musi
zrobić.
„Nawiąż
połączenie z pacjentem. Niech jego puls stanie się twoim, a twój jego. Niech
wasze serca biją tym samym rytmem…”. Wciąż pamiętała instrukcje swojego
mentora. To było jak porażenie prądem, gdy związała za sobą dwie linie życia.
Oblizała spierzchnięte wargi i wciągnęła powietrze, starając się powoli
przesunąć moc w uszkodzone tkanki. Zacisnęła mocniej rękę na nadgarstku Karmy,
gdy ta drgnęła nerwowo, i mruknęła, żeby postarała się nie ruszać. Na jej
twarzy pojawił się lekki grymas i kropelki potu, gdy zalała ją fala bólu, jaki
odczuwała blondynka. Starając się ponownie skupić, zamknęła powieki i ostrożnie
wysłała kolejny strumień mocy, który już po chwili zaczął zasklepiać jedną z
poważniejszych ran. Karma ponownie szarpnęła się pod wpływem pieczenia, lecz
tym razem Eva nie ustąpiła. Dopiero, gdy ostatnia z ran zniknęła, pozostawiając
po sobie długą, różową bliznę, wypuściła głośno powietrze z płuc i rozluźniła
uścisk na nadgarstku dziewczyny. Wyczerpana do granic możliwości, uchyliła
ciężkie powieki i nim zerknęła na plecy blondynki, spojrzała na jej twarz.
Karma wyglądała na równie wyczerpaną co ona. Miała zamknięte oczy, a do jej
czerwonej, spoconej twarzy poprzylepiały się kosmyki włosów, jednak oddychała
dużo spokojniej niż kilka chwil wcześniej.
- Wypij to –
powiedziała zachrypniętym głosem, dostrzegając fiolkę z Eliksirem Słodkiego Snu
i podając ją dziewczynie. – Już po wszystkim – dodała cichym głosem bardziej do
siebie niż do blondynki, lecz ta i tak to usłyszała.
- Udało się?
– Zapytała drżącym z niepewności głosem i spojrzała z napięciem na czarownicę.
- Udało –
odparła z delikatnym uśmiechem. – Choć
pozostaną blizny. Ich nie jestem w stanie uleczyć. Czarna magia zawsze
pozostawia po sobie jakiś ślad… – dodała bezbarwnym tonem, patrząc na plecy
dziewczyny, które poprzecinane były różnej długości różowymi pręgami.
- Dziękuję,
pani – cichy, pełen wdzięczności głos wywołał w niej fale nieokreślonego
ciepła, którego nie czuła od bardzo dawna. Było to nadzwyczaj miłe uczucie i
Eva pragnęła, aby nigdy się z niej nie ulotniło.
- Śpij.
Byłaś dzisiaj bardzo dzielna, Karmo – odparła łagodnym głosem, gdy skończyła
smarować jej plecy maścią i założyła opatrunek. Przykryła dziewczynę kołdrą i
zasunęła zasłony w oknie. Następnie ruszyła w stronę wyjścia z komnaty. Tuż przy
drzwiach zatrzymała się jednak i obejrzała za siebie. Przez chwilę w milczeniu
przyglądała się spokojnej twarzy blondynki. Była tak niewinna i dobra. Zupełnie
jak ona przed rytuałem, który odmienił ją raz na zawsze. Najwyższa Kapłanka
wzmocniła ją, ale jednocześnie okaleczyła. Uwolniła moc, ale zabiła w niej
niewinność. Chciała stworzyć z niej posłuszną, sprawiedliwą kapłankę, a
stworzyła potwora.
***
- Jesteś
pewna, że chcesz iść tam sama? – Zapytał Ron, zaglądając jej w oczy.
- Tak.
Myślę, że tak będzie lepiej. Muszę porozmawiać z Wiktorem. Wezmę tylko kilka
rzeczy i możemy teleportować się do Nory – odparła zmęczonym głosem.
- No dobra,
ale jak nie wyjdziesz w przeciągu kwadransa, to przyjdę po ciebie – zastrzegł
mężczyzna z nieprzekonaną miną, a ona wywróciła oczami i polubownie skinęła
głową.
Hermiona
odwróciła się w stronę drzwi do swojego mieszkania i przez chwilę przyglądała
się złotej siedemnastce, która widniała na ciemnym drewnie. Przygryzła dolną
wargę i z ciężko bijącym sercem nacisnęła klamkę.
- Zaczynam
odliczanie – uprzedził Ron, nim znikła we wnętrzu mieszkania.
Pokręciła
głową ze zrezygnowaniem. Ron często bywał w stosunku do niej nadopiekuńczy i wyglądało
na to, że pomimo, iż się rozstali, to wcale się nie zmieniło. Nie wiedzieć
czemu, na tę myśl zrobiło jej się zadziwiająco ciepło na sercu. Długa rozmowa z
nim w parku okazała się tym, czego potrzebowała. Ku jej zdziwieniu nie musiała
udawać cieplejszych uczuć względem mężczyzny. Co dziwniejsze nie czuła już urazy.
Rozumiała jego decyzję. Sama pewnie postąpiłaby podobnie gdyby chodziło o jej
mamę. A może jej nastawienie do przyjaciela zmieniło się wraz ze zmianą uczuć?
Zauważyła, że nie patrzy już na rudzielca w ten specyficzny sposób, w jaki
patrzy się na ukochanego. Kochała go dalej, ale jej miłość przypominała
bardziej to, co czuła do Harry’ego niż do Wiktora czy chociażby Dracona, ale o
tym ostatnim wolała nawet nie myśleć. Dostrzegła też, że Ronald stał się bardziej
pewny siebie, choć zachował tę swoją uroczą, chłopięcą nieporadność, która
dawno temu ją ujęła i którą w nim pokochała, mimo tego że często doprowadzała
ją do szału.
W mieszkaniu
panowały egipskie ciemności i niczym niezmącona cisza. Czuła lekki niepokój z
powodu nieobecności Wiktora. Miała nadzieję, że będą mogli porozmawiać przed
jej wyjazdem do Nory. W głowie ułożyła sobie z milion scenariuszy ich spotkania
i mimo że nie wszystkie przewidywały szczęśliwy finał, to bardzo chciała, żeby
doszli do porozumienia. Z uczuciem zawodu odłożyła klucze na półce w
przedpokoju i, nie trudząc się zapalaniem światła, ruszyła w stronę schodów.
Drzwi ich sypialni uchyliły się bezszelestnie. Nie tracąc czasu otworzyła szafę
i wyjęła z niej małą, brązową walizkę, którą rzuciła na łóżko, a następnie
zaczęła wypełniać kilkoma niezbędnymi rzeczami. Gdy uporała się z ubraniami i,
zamknęła szafę, ruszyła do łazienki po kosmetyczkę. Zasuwając ją wróciła do
sypialni i stanęła niczym spetryfikowana w połowie drogi do łóżka. W drzwiach
do sypialni stał Wiktor i patrzył na nią z mieszaniną przerażenia,
niezrozumienia i żalu. Rozczochrane włosy, podkrążone oczy i rozpięta,
niechlujnie wygnieciona koszula świadczyły o tym, że i on ma za sobą ciężką
noc. Wciąż miał na sobie wczorajsze ubrania, poza marynarką i butami.
- Zostawiasz
mnie? – Zapytał zachrypniętym głosem i obrzucił ponurym spojrzeniem walizkę.
-
Wyprowadzam się na kilka dni do Nory. Ginny mnie potrzebuje – odpowiedziała
cicho i ruszyła w stronę walizki, by włożyć kosmetyczkę. Następnie trzęsącymi
się dłońmi zasunęła walizkę i postawiła ją na łóżku.
- Hermiona –
zaczął Wiktor, robiąc krok w jej stronę i potykając się o własne nogi.
- Piłeś? – Zapytała
z niedowierzaniem, unosząc wysoko brwi.
- Co? Ja…
- W takim
razie porozmawiamy, gdy wytrzeźwiejesz – ucięła i ruszyła w stronę wyjścia.
- Wypiłem
tylko szklankę whisky – zaoponował mężczyzna, tarasując jej przejście własnym
ciałem i nim szatynka zdążyła coś powiedzieć dodał – Hermiona, musisz mnie
wysłuchać. To wszystko nie jest tym czym się wydaje! Pozwól mi wyjaśnić, musisz
zrozumieć…
- A nie
uważasz, że wystarczająco długo…
- Kocham
cię! Słyszysz?! Kocham! I nie pozwolę ci stąd wyjść, dopóki nie wyjaśnimy tego
nieporozumienia! – Ryknął, łapiąc ją za ramiona i lekko potrząsając, czym
wzbudził w niej lekki niepokój. – Tak, okłamałem cię, nie dostałem się do
reprezentacji, bo nie było mnie na zgrupowaniu! Wracałem do domu, bo
dowiedziałem się, że miałaś wypadek. Nie powiedziałem ci tego, bo nie chciałem,
żebyś się o to obwiniała…
Hermiona
wstrzymała oddech, gdy potok słów wypowiedzianych z desperacją wypłyną z ust
Wiktora, a ich sens dotarł do jej świadomości. Mężczyzna ujął jej twarz w
dłonie, nie przerywając jednocześnie wyjaśnień, a z jego oczu popłynęły łzy.
Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wydobyć z zaciśniętej
krtani głosu. W głowie miała prawdziwy harmider i połowa z tego, co mówił
mężczyzna, nie docierała do niej.
- Nie
chciałem cię okłamywać, ale nie potrafiłem się przyznać. Nie mogłem pozwolić,
żebyś się obwiniała. Bo to była moja decyzja. Zawsze wybiorę ciebie! Bo to ty
jesteś sensem mojego życia! Ty, Hermiona…
Wiktor wciąż
zasypywał ją lawiną wyjaśnień, a ona w dalszym ciągu stała bez ruchu i bez
słowa, stłamszona intensywnością jego uczuć. Nigdy w życiu nie widziała go w
takim stanie. Wiedziała, że powinna czuć ulgę i być szczęśliwa z powodu oddania
i miłości narzeczonego. Zamiast tego jednak wypełniał ją irracjonalny niepokój.
- Kocham
cię, Herm…kocham odkąd pamiętam – szeptał niczym obłąkany, gładząc i całując na
przemian jej twarz. – Kocham cię tak bardzo… - musnął jej usta, a gdy Hermiona
nie zareagowała, spojrzał z niepokojem prosto w jej oczy. – Hermiona? Hermiona,
błagam powiedz coś – zaczął, a gdy nie zobaczył pożądanej reakcji, ponownie
ujął jej twarz w ciepłe dłonie i zmusił, by na niego spojrzała.
- Ja…-
zaczęła i urwała, czując, że głos odmawia jej posłuszeństwa. Odchrząknęła,
starając się zebrać myśli w słowa, ale nie potrafiła wypowiedzieć tych słów na
głos.- Wiktorze…- zaczęła ponownie, lecz ten mylnie interpretując jej
zachowanie przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Nic nie
mów. Wszystko wiem. Tak bardzo cię przepraszam, skarbie- szeptał, zanurzając
twarz w jej włosach i nie dopuszczając jej do słowa.
Pozwoliła,
aby ją tulił. Czuła bicie jego serca i napięte mięśnie. Był ciepły i pachnął whisky,
dymem papierosowym oraz korzennymi perfumami. Pod wpływem znajomego zapachu jej
mięśnie rozluźniły się, lecz dziwne uczucie niepokoju nie minęło. Czuła się tak,
jakby przygniótł ją ogromny ciężar. Wiktor przesunął dłonią po jej kręgosłupie,
a ona poczuła irracjonalny opór. Wszystkie jej mięśnie spięły się w niemym
proteście, gdy mężczyzna objął ją w talii. Zignorowała to jednak, obwiniając o
wszystko stres i zmęczenie.
- Wiktorze –
upomniała go łagodnie, wyswabadzając się z jego ramion. Ron dał jej kwadrans, a
nie miała ochoty dopuścić do jego konfrontacji z Wiktorem. – Powinnam już iść.
Ginny…
- Ale nie
dokończyliśmy jeszcze rozmowy – zaoponował mężczyzna, łapiąc ją za dłoń i
posyłając zdezorientowane spojrzenie. Widząc jej wahanie dodał - Nie chcę,
żebyśmy rozstawali się w niezgodzie. Nie chcę, żebyś źle o mnie myślała.
- Nie myślę
o tobie źle. Tylko… - wyjaśniła, patrząc na niego zaszklonym wzrokiem. Po
chwili jednak urwała, jakby zrezygnowała z zamiaru wyznania mu czegoś i
spuściła wzrok, kręcąc głową.
- Tylko? – Podjął
wątek, patrząc na narzeczoną z napięciem i unosząc delikatnie jej podbródek, by
na niego spojrzała. – Wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim? – Zapytał, a
w jego oczach dostrzegła strach i troskę. - Zrobię wszystko, żebyś była
szczęśliwa. WSZYSTKO – oznajmił z mocą poważnym głosem i położył jej dłoń na
swojej klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało się serce.
- Wiktorze,
przestań – poprosiła speszona jego zachowaniem i odsunęła się od mężczyzny, starając
zebrać na odwagę. Wiktor zasługiwał na szacunek i szczerość. Musi mu powiedzieć.
– Musisz mnie wysłuchać. To… - wskazała na nich. – Ja…ja nie byłam…
- Hermiona?!
– Drgnęła, słysząc zaniepokojony głos Rona z dołu.
- Już
schodzę! – Odkrzyknęła, patrząc nerwowo na narzeczonego, który zmarszczył
czoło.
- Kto to
jest?
- To Ron –
odpowiedziała ostrożnie, badając reakcję mężczyzny.
-Wracasz do
niego? – Zapytał cichym, nabrzmiałym od emocji głosem, przyglądając się jej
uważnie.
- Nie! - Zaprzeczyła
szczerze wstrząśnięta tym pomysłem. - Ron przyjechał w interesach. Spotkaliśmy
się przypadkiem i zaproponował, że na mnie poczeka i razem teleportujemy się do
Nory – wyjaśniła spokojnym głosem, patrząc niepewnie na posępną minę bruneta,
który po jej słowach pokiwał w milczeniu głową.
- Pamiętaj,
że bardzo cię kocham, dobrze? – Zapytał z nieodgadnioną miną.
Hermiona odetchnęła
z ulgą. Była wdzięczna mężczyźnie, że nie próbował przekonywać jej, by została.
Oznaczałoby to, że każe jej wybierać między sobą, a Ginny. Szatynka była pewna,
że Wiktor nigdy nie postawiłby jej w takiej sytuacji. Był zbyt szlachetny i
dobry, by uciekać się do szantażu i gróźb. Uśmiechnęła się delikatnie i
pocałowała go w policzek, a Wiktor przymknął oczy, jakby z trudem nad sobą
panując.
- Wrócisz? –
Zapytał niepewnie, gdy trzymała dłoń na klamce.
- Wrócę – zapewniła,
posyłając mu delikatny uśmiech.
***
Z ulgą
zsunęła z ramienia niewielką torbę podróżną, do której spakowała kilka
najpotrzebniejszych rzeczy. Wciąż miała na sobie to samo ubranie, które nosiło
ślady ostatnich przerażających wydarzeń. Najpierw napad na Kingsleya, a potem
morderstwo Blackwella. Nigdy za nim nie przepadała, ale to, co go spotkało,
było okrutne. Na samo wspomnienie jego ciała przebitego masztem czuła
powracające mdłości. Dopiero godzinę temu udało jej się wyjść z redakcji.
Wpadła na chwilę do swojego mieszkania po rzeczy i teleportowała się do
szpitala. Chciała dowiedzieć się czegoś na temat stanu zdrowia Shacklebolta,
ale okazało się, że nikomu nie wolno było ujawniać jakichkolwiek informacji. Pani
z recepcji patrzyła na nią podejrzliwe, gdy próbowała uzyskać chociaż jakiś
strzęp wiadomości. Niestety fakt, że była dziennikarką, sprawił, że szanse
powodzenia jej wysiłków wynosiły mniej niż zero. Udało jej się jednak
dowiedzieć, że w sprawie Kingsleya powinna kierować się do dyrektora. Niestety
wspomniany osobnik przeprowadzał właśnie operację na oddziale położniczym.
Postanowiła zatem na niego poczekać. Nie wiedziała, dlaczego tak się przy tym
upierała. Bo gdyby tak się nad tym zastanowić, to mogła zapytać Harry’ego albo
Hermionę. Nie rozgryzła jeszcze powodów swojej decyzji. Była też zbyt zmęczona,
by zastanawiać się nad tym. Osunęła się na jedno z krzeseł na korytarzu i
utkwiła wzrok we własnych dłoniach. Ostatnia doba wydawała się jej koszmarem.
Myślała, że jest twardsza, że potrafi panować nad niechcianymi emocjami. Jednak
za każdym razem, gdy widziała zielony promień światła mknący ku Harry’emu, łzy
same stawały jej w oczach. Myślała, że wyleczyła się z miłości do niego. Jednak
tamta przerażająca chwila uświadomiła jej, że gdyby zginął, jej serce
przestałoby bić. Harry Potter był miłością jej życia. Był jej pierwszą
miłością. Miała świadomość tego, że gdyby potrafiła mu wybaczyć, to dalej
byliby razem. Kto wie, może doczekaliby się narodzin drugiego dziecka. Jednakże,
pomimo tego, że Harry był i zawsze będzie dla niej kimś wyjątkowym, to
jednocześnie nigdy nie był i nie będzie mężczyzną, z którym spędzi resztę
swojego życia.
- Ginewra?
–Zaskoczony głos oderwał ją od ponurych myśli i uniosła nieprzytomny wzrok.
- Cześć –
przywitała się z niechęcią, mierząc Cho Chang chłodnym wzrokiem.
Uzdrowicielce
jednak jej oziębłe powitanie zdawało się nie przeszkadzać. Uśmiechnęła się
szeroko i zajęła krzesełko obok niej. Ginny z trudem powstrzymała jęk protestu.
Nie miała ochoty na psychologiczne gierki byłej Krukonki. Jej mózg po wielu
godzinach intensywnego wysiłku pracował na zwolnionych obrotach, a nigdy nie było
wiadomo, czego należy spodziewać się po Chang. W szkole jej relacje z kobietą
były dość napięte z powodu Harry’ego. Później niewiele się to zmieniło
zwłaszcza po tym, gdy Cho próbowała uwieść jej narzeczonego na jednym z
bankietów w Ministerstwie Magii.
-
Potrzebujesz czegoś?
Widać było,
że brunetka bardzo stara się być miła, lecz Ginny instynktownie wyczuwała, że
jej uprzejmość jest wymuszona, a uśmiech sztuczny. Domyślała się, że kobieta ma
powód by ją dręczyć. Czekała jednak na odpowiedni moment, aby go ujawnić i
Weasley miała niemiłe przeczucie, że na pewno jej się to nie spodoba.
- Właściwie
to czekam na dyrektora – odparła wymijająco, nawet nie udając, że obecność
brunetki sprawia jej radość.
- Na Blaise’a?
Ma teraz operację, ale…
- Naprawdę
nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa. Możesz spokojnie wrócić do swoich
obowiązków – oznajmiła rudowłosa, a jej ton nie pozostawiał wątpliwości, że nie
ma życzenia wdawać się z uzdrowicielką w towarzyską pogawędkę.
- Właściwie
to jestem dawno po pracy. Snuję się po korytarzu, bo czekam, aż Blaise skończy
operować. O siódmej powinniśmy być u moich rodziców, a jak tak dalej pójdzie to
się spóźnimy – oznajmiła brunetka, jakby nie słysząc wrogiego tonu w głosie
rudowłosej.
- Nie
wiedziałam, że się spotykacie – odparła Ginny, starając się nie pokazać, że ta
informacja zrobiła na niej wrażenie, mimo że doskonale wiedziała, że Chang
właśnie o to chodziło. Widziała to przez ułamek sekundy w wyrazie jej twarzy.
- Och no
wiesz…to jeszcze tak nieoficjalnie – Cho machnęła lekceważąco ręką, uśmiechając
się nerwowo, a Ginny poczuła, jak coś w jej brzuchu opada ciężko na dno i
ciągnie ją za sobą. – Dla mnie też jest to nowością. Bo nigdy nie sądziłam, że
ja i Blaise…sama rozumiesz – zaśmiała się i kokieteryjnie odgarnęła kosmyk
włosów, który założyła za uchem.
- Taak… to
dość zaskakująca informacja – odparła automatycznie Ginny, zwalczając
jednocześnie pokusę wytargania byłej Krukonki za te długie, lśniące kudły.
Bo przecież
Zabini należał do niej! Myśl ta sprawiła, że jej serce zaczęło bić szybciej.
Rzeczywiście od jakiegoś czasu coraz więcej myślała o mulacie. Często
przyłapywała się też na tym, że fantazjuje na temat ich ewentualnych spotkań, a
gdy tylko mężczyzna znajduje się niedaleko, ona szuka go wzrokiem. Wieczorami
przed snem zdarzało jej się także analizować odbyte rozmowy, zachowanie mężczyzny
oraz własne reakcje na niego. Ale czy to oznaczało, że jest w nim zakochana? Przecież
to było absurdalne! W dodatku ta irracjonalna zazdrość o Cho!
- I nagle ta
kolacja u moich rodziców! To wszystko dzieje się tak szybko – świergotała Cho swoim
melodyjnym głosem, a Weasley starała się z godnością strawić wszystkie jej
rewelacje. Bo jeśli to, co Cho mówiła jest prawdą, to Blaise od jakiegoś czasu
musiał grać na dwa fronty. Bo przecież jeszcze wczoraj zapewniał ją o swoim
uczuciu i żebrał o choćby jedną randkę. – Jak tak dalej pójdzie to za dwa
tygodnie wylądujemy na ślubnym kobiercu… - zażartowała brunetka, zanosząc się
wysokim, melodyjnym śmiechem, od którego rudowłosej zrobiło się niedobrze.
Ginny nie
mogła tego dłużej słuchać. Musiała z kimś pogadać. Potrzebowała rozmowy z mamą
albo z Hermioną. Może one wyjaśnią jej, co się z nią dzieje. Zerwała się z
miejsca prawie w tej samej chwili, gdy drzwi od sali operacyjnej otworzyły się
bezszelestnie.
- Och, już
idziesz? – Zapytała brunetka z udawanym zawodem i również się podniosła. –
Myślałam, że chciałaś porozmawiać o czymś z Blaise’m?
- To…w
zasadzie to nic pilnego – skłamała Ginny, chcąc jak najszybciej opuścić
korytarz tego przeklętego szpitala. – Zresztą zdaje się, że wam się spieszy
więc wpadnę innym razem – dodała na widok pytającej miny Cho.
Kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się do
niej przyjaźnie. Ginny nie potrafiła jednak odwzajemnić uśmiechu. Zerknęła na
rozsunięte drzwi, z których właśnie wyjeżdżało łóżko w asyście uzdrowicieli.
Tuż za nim szła Parvati, a obok niej Blaise. Wyglądał na zmartwionego i bardzo
zmęczonego, jednak, gdy spojrzał w ich stronę, na jego twarzy pojawił się
szczery uśmiech. To jej wystarczyło, by uwierzyć w to, co mówiła Cho.
- Ginny! – Zawołał
za nią, gdy ta spanikowana ruszyła do wyjścia prawie biegnąc. Ostatnim, czego
było jej teraz trzeba, to widok Chang uwieszonej na ramieniu Zabiniego.
- Co jej się
stało? – Zapytał mężczyzna, nie spuszczając wzroku z pleców rudowłosej.
- Och,
chciała umówić się na wizytę u Parvati – wyjaśniła Cho, machając lekceważąco
ręką.
- Ale dlaczego
tak nagle wybiegła? – Drążył Blaise, marszcząc czoło i czując ukłucie zawodu.
-
Najwidoczniej tak działasz na kobiety, Blaise – odparła złośliwym tonem
brunetka i, zanosząc się pełnym wyższości śmiechem, weszła do swojego gabinetu.
- Czy to
była Ginny? – Zmęczony i pełen zaskoczenia głos Parvati odwrócił jego myśli od
Weasley, która właśnie zniknęła za zakrętem.
-
Taa…Ginewra Weasley we własnej osobie – odparł pochmurnie, na co Patil
parsknęła śmiechem. – Czy ty się ze mnie
śmiejesz? – Zapytał groźnym tonem i przekrzywił podejrzliwie głowę na bok.
- Być może…
- odparła Parvati, naśladując jego gest. – Ale nim mnie przeklniesz, to wiedz,
że masz jakieś czterdzieści sekund, żeby ją dogonić i żebrać o kolejną randkę –
odparła poważnie kobieta, choć w jej oczach czaiło się rozbawienie. – Trzydzieści sekund – mruknęła Patil, gdy
Blaise dalej się wahał. – I… - nie dane było jej jednak skończyć, gdyż Zabini, jakby
dochodząc do podobnych wniosków, co swoja koleżanka, w błyskawicznym tempie
znikł jej sprzed oczu.
***
- Ginny! Ginny
stój! Weasley! Cholera! – Darł się, nie spuszczając wzroku z rudowłosego
punktu, sukcesywnie przeciskającego się między ludźmi w holu głównym w stronę
wyjścia. – Zatrzymać ją! – Ryknął do ochrony, czując, że ból w żebrach
uniemożliwi mu dogonienie jej na czas.
Słysząc
komendę dyrektora, ochrona ruszyła pędem za kobietą, która, nie widząc szansy
ucieczki, dała za wygraną i zatrzymała się, patrząc z pretensją na zbliżającego
się do niej Zabiniego. Mimo, że była na niego wściekła, to nie mogła zdusić tej
przeklętej satysfakcji, że pobiegł za nią, zamiast zostać z Cho. Jej usta niebezpiecznie
zadrgały, gdy usilnie walczyła z ochotą roześmiania się.
- Dlaczego
uciekałaś? Goniłem cię przez…
- Uciekałam,
bo mnie goniłeś. To chyba jasne? – Wyjaśniła zjadliwym tonem, czym zbiła
mężczyznę na chwilę z tropu.
- Dlaczego
mnie atakujesz? – Zapytał, marszcząc czoło.
- Bo bez
przerwy mnie prześladujesz! A twoja pseudo adoracja jest męcząca! – Wycedziła
przez zaciśnięte zęby, lecz widząc minę mężczyzny, pożałowała, że nie ugryzła
się w język. Przecież nie miała zamiaru go zranić. A może podświadomie pragnęła
tego? Może chciała pokazać mu, jak się poczuła, gdy dowiedziała się, że spotyka
się z Cho? Nim jednak zdążyła to rozgryźć lub naprawić swój błąd, twarz Blaise’a
zastygła w kamiennej masce, a jego spojrzenie stało się takie obce- pełne
rezerwy i chłodu.
- Mam cię
dość, Weasley – warknął ze złością i odwrócił się na pięcie.
- I bardzo
dobrze! Ulżyło mi, że w końcu zrozumiałeś! I masz rację, idź, bo spóźnisz się na
to cholerne spotkanie z przyszłymi teściami! – Wypaliła nim zdążyła pomyśleć,
co mówi.
Nie mogła
uwierzyć, że tak szybko odpuścił. I to teraz, gdy tak desperacko go
potrzebowała. Przecież nie mogło przestać mu zależeć tak nagle, z dnia na dzień.
Chyba, że tylko udawał, że coś do niej czuje. Myśl ta była niczym tysiące noży
wbijających się w jej serce.
- Że co?! O
jakich teściach mówisz? – Zapytał zaskoczony, odwracając się w jej stronę
- Nie musisz
już udawać! Chce ci tylko powiedzieć, że to, co robisz, jest obrzydliwe. Nie
martw się, nie powiedziałam Cho, że grasz na dwa fronty – dodała z goryczą,
patrząc na niego zaszklonym ze złości wzrokiem, co ponownie zbiło go z tropu, a
w jego oczach pojawiło się niezrozumienie.
- Dwa fronty?
- Przestań!
Nie powtarzaj po mnie niczym oszołomiony ghul ogrodowy! Wiem o tobie i Cho! – Warknęła
nieco histerycznie, robiąc krok na przód i stając naprzeciwko Blaise’a.
- Czekaj…Ty
jesteś zazdrosna…o mnie? – Zapytał jakby nie dowierzając w to, co się dzieje.
- Och nie
pochlebiaj sobie! Nic mnie nie obchodzisz! – Wycedziła, zła na siebie i na
niego.
- Ależ to
prawda! Ginny Weasley jest zazdrosna! O mnie! – Upierał się, a miał przy tym
minę jakby spełniło się jego najskrytsze marzenie.
- Zamknij
się, kretynie! Robisz przedstawienie – syknęła rudowłosa, speszona
zainteresowaniem, jakie wzbudzili wśród personelu oraz pacjentów i odsunęła się
od niego na bezpieczną odległość. Blaise’owi zdawało się to jednak nie
przeszkadzać, o czym świadczyła jego rozanielona mina i nieprzytomny uśmiech.
- Nie
zbliżaj się… - zażądała, patrząc na mężczyznę nieufnie. Nawet, jeśli była
zazdrosna, to nie umknęło jej uwadze, że gdy wspomniała o jego związku z Cho,
ten nie zaprzeczył.
- Uważaj, bo
twoje życzenie może się spełnić – zagroził, nagle poważniejąc i zrobił kolejny
krok w jej stronę. – Nie będę wiecznie za tobą biegał, Weasley. Dlatego dobrze
się zastanów, czego chcesz – ciągnął, stojąc naprzeciw niej.
- Dlaczego
to robisz?
- Co robię?
–Wymruczał, nachylając się nad rudowłosą i wciągając kwiatowy zapach jej
perfum. Stał bardzo blisko niej, jednak jej nie dotykał. Decyzja należała do
niej. To ona tym razem musiała zrobić pierwszy krok.
- Mącisz mi
w głowie… Musisz przestać - wyszeptała, przymykając powieki i starając się
uspokoić bijące szybko serce.
- Skoro tego
naprawdę chcesz – odparł równie cicho, zaciskając szczękę i niechętnie
odsuwając się od kobiety.
- Chcę –
potwierdziła wciąż z zamkniętymi oczami.
Nie słysząc
odpowiedzi ani nie czując jego ciepłego oddechu, uchyliła powieki. Blaise wciąż
stał naprzeciwko niej, lecz w znaczącej odległości. Z jego twarzy znikła jednak
wcześniejsza radość. Teraz znów wyglądał na wyczerpanego. – Zostawisz mnie? Tak po prostu?- Upewniła się,
nie odrywając oczu od jego twarzy.
- Przecież
tego chcesz – odparł bezbarwnym głosem i wzruszył bezradnie ramionami. – Nie
zmuszę cię do odwzajemnienia moich uczuć. Zresztą, wykorzystałem już cały swój
urok osobisty, żebyś zwróciła na mnie uwagę. Być może za bardzo mi zależało –
wyznał z lekką goryczą w głosie. - Nie patrz tak, Weasley – dodał widząc minę
rudowłosej i uśmiechnął się szelmowsko, choć Ginny miała wrażenie, że ten
uśmiech jest bardziej przygaszony niż ten, który zapamiętała. – Widocznie nie
było nam pisane.
Po ostatnich
słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Ginny wciąż w stanie głębokiego
szoku stała w tym samym miejscu, obserwując jak Zabini z każdym kolejnym
krokiem oddala się od niej. Wtedy też ją zauważyła. Cho Chang stała na samym
szczycie schodów i obrzuciła ją triumfalnym uśmiechem, po czym skupiła wzrok na
Blaisie, którego w połowie drogi zatrzymał jakiś uzdrowiciel. Chang poprawiła
włosy i rozpięła dwa guziki przy swojej sukience, na którą narzuciła niedbale
rozpięty kitel. Ginny wiedziona niewytłumaczalnym instynktem ruszyła w stronę
schodów. Ludzie schodzili jej z drogi, gdy niczym w letargu przeciskała się
między nimi. Nie spuszczała oczu z Cho. Uzdrowicielka oparła się kokieteryjnie
o poręcz schodów i uśmiechnęła uwodzicielsko w stronę Blaise’a, który w końcu
ją zauważył. Serce łomotało w piersiach Ginny, gdy biegiem pokonywała w
szpilkach po dwa stopnie. Cho nachyliła się nad stojącym cztery stopnie niżej
mężczyzną, tak że delikatnie nad nim górowała.
- Blaise! –
Jego imię samo wypłynęło z jej ust.
Zaskoczony
odwrócił się, szukając jej wzrokiem. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz
nim to zrobił, Ginny pokonała dzielącą ich odległość i zanim zdążyła pomyśleć
nad tym, co robi, przyciągnęła go za kołnierzyk uniformu i pocałowała. Impet, z
jakim na niego wpadła, sprawił że obydwoje stracili równowagę. Z pewnością
runęliby ze schodów, gdyby nie refleks Zabiniego, który objął ją w talii i
mocniej przyciągnął do siebie. Przez moment tak zatraciła się w pocałunku, że
zupełnie zapomniała, że znajduje się w miejscu publicznym. Dopiero dźwięk braw
ją otrzeźwił. Zawstydzona odsunęła się od Zabiniego, lecz tylko na nieznaczną
odległość, bo Blaise nie wypuścił jej z objęć. Patrzył na nią jak na swój
najcenniejszy skarb, którego nie zamierzał wypuszczać z rąk. Zupełnie tak, jakby
bał się, że gdy to zrobi, dziewczyna wyparuje. Wciąż uśmiechając się szeroko,
ukłonił się personelowi i pacjentom, a następnie bez ostrzeżenia wziął Ginny na
ręce, i z głośnym śmiechem pomknął z nią w stronę pustego korytarza. Następnie
okręcił się z nią i przestał dopiero wtedy, gdy mocniej zakręciło mu się w
głowie. Ciągle nie wypuszczając rudowłosej z objęć zetknął ze sobą ich czoła i
z rozkoszą przymknął powieki.
- Moja –
powiedział jakby z ulgą i niedowierzaniem, na co Ginny zaśmiała się głośno. –
Moja? – Zapytał, jakby chcąc usłyszeć potwierdzenie z jej ust. Ginny widząc
jego spojrzenie spoważniała. Nieśmiało dotknęła jego twarzy i pogładziła
policzek.
- Twoja –
zapewniła, uśmiechając się szerzej, a gdy na jego twarzy pojawił się niezbyt
przytomny uśmiech, dała mu pstryczka w nos, co wywołało oburzony wyraz twarzy i
kolejne szaleńcze kręcenie w akompaniamencie jej pisku i jego radosnego
śmiechu.
Jaka ja cierpliwa dziewczyna jestem...Można? Można? Trzeba było kazać tyle czekać? Lepiej późno niż wcale no ale musiałam te 15 rozdziałów czekać...moim achom i ochom nie będzie końca. Jak ja uwielbiam ich i ten watek (przeczytałam już 3 razy i będę wracać do tego fragmentu jeszcze:D) Uwielbiam takie sceny i jeszcze zakończenia!Pięknie,fantastycznie, rewelacyjnie ...mogłabym tak jeszcze:D Mój komentarz jest bez ładu i składu ale to never mind, ja chce more more!
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy. Dziękuję;)
UsuńWow.
OdpowiedzUsuńTylko tyle mogę napisać :)
Layls
Ps: Zapraszam na nowy rozdział :*
Dziękuję;)
UsuńTwoja fantazja mnie powala, każdy kolejny rozdział jest coraz ciekawszy :) brawo !
OdpowiedzUsuńTo bardzo motywujące;) Dziękuję;)
UsuńPoprzez strach, rozpacz, niedowierzanie, burzę myśli i dezorientację po w końcu rozpierającą radość dotarłam do końca. Przez te chwile, gdy czytałam rozdział, doznałam tak wielu emocji, że nawet teraz, pisząc ten komentarz, trudno mi zebrać myśli... Przy końcowej scenie łzy radości przesłoniły mi ekran komputera. Radość Ginny i Blaise'a odczuwałam jak swą własną. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, w jaki cudowny sposób potrafisz tak ubrać emocje w słowa, aby były dla czytelników jakby ich własnymi... :) Po prostu i brak mi słów i ciśnie mi się ich na usta tysiące po przeczytaniu tego rozdziału... Dzięki tobie na mojej twarzy zagościł uśmiech, który zagubił się w ostatnim czasie. :) Cóż mogę powiedzieć więcej? Oczywiście czekam z niecierpliwością na kolejną cudowną podróż pomiędzy słowa twoich opowiadań. Jesteś niesamowita i nie mogę nadal wyjść z podziwu nad twoim talentem i osobowością. :) Kończę już, bo muszę jeszcze raz przeczytać moment z Ginny. ;)
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam :)
Karolina
Ps. Ogromnie dziękuję za dedykację rozdziału. Cieszę się, że ja także mogę wywołać na twojej twarzy uśmiech. :)
Tylko tyle mogę zrobić, aby podziękować za TAKIE słowa w komentarzach. To wzruszające, gdy czyta się, że potrafi się wywołać tyle różnych emocji w tak oddanym Czytelniku;) Bardzo Ci dziękuję! Cieszę się, że ponownie uśmiechasz się;)
UsuńNie pamiętam, kiedy usłyszałam tyle komplementów;p Aż się zarumieniłam;p
Z tego, co widzę, wątek Ginny i Blaise'a wzbudził największe zainteresowanie, co mnie samą bardzo zaskoczyło...
Ściskam Cię bardzo mocno i gorąco dziękuję za ten cudowny komentarz. Przeczytałam go...w sumie to nie wiem już nawet ile razy;)
Mam nadzieję, że nie rozczaruję Cię w przyszłości.
Buziaki;*
Nigdy nawet nie myślałam o rozczarowaniu twoimi opowiadaniami, bo są zbyt piękne, żeby mogły rozczarować. I nie powinnaś zamartwiać się tym, że nie ma tu aż 50 komentarzy. Jest ich mniej, ale za to są szczere i pokazują, że twój blog jest naprawdę świetny. :)
UsuńPozdrawiam :*
Karolina.
Dziękuję Ci za te słowa;) Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
UsuńWiem, że nie powinnam, ale mimo wszystko jest mi przykro. Nie potrafię chyba nad tym zapanować;)
Wiem i jestem wdzięczna za tych nielicznych komentujących Czytelników. Bardzo doceniam to, że dzielicie się ze mną swoja opinią i poświęcacie swój czas na lekturę opowiadania;*
Nie zmienia to jednak faktu, że po Rozbitkach odchodzę. Skończę to właśnie ze względu na Was, bo za bardzo Was szanuję, żeby porzucić historię.
Cieszę się, że jesteś częścią tego opowiadania i mnie wspierasz w każdym komentarzu;) Dziękuję.
Chociaż ciśnie mi się na usta wiele słów i chciałabym powstrzymać cię przed odejściem, to nie będę tego mówić, bo sama wiem, jak bolesne jest, gdy twoje wysiłki nie są doceniane i brak jest motywacji do dalszego działania. Dziękuję ci za to, że jednak pomimo tego nie chcesz zostawiać nas i pokażesz nam finał tej historii. Naprawdę na pewno wszyscy twoi czytelnicy Ci dziękujemy. I aby choć trochę wesprzeć Cię na duchu powiem Ci, że praktycznie codziennie zaglądam tu i czekam na kolejny rozdział. Bo magia twoich słów przenosi mnie daleko poza granice rzeczywistości i przynosi ogrom wspaniałych emocji i przeżyć.
UsuńPozdrawiam gorąco i proszę, nie zamartwiaj się tak :*
Karolina
Jestem wdzięczna za wyrozumiałość;) I dla mnie nie jest to łatwa decyzja...Nie mogłabym Was zostawić! Stali Czytelnicy, którzy komentują na pewno poznają zakończenie tej historii...Mam też niespodziankę wyłącznie dla tych co komentowali, bo chce wynagrodzić Wasze wsparcie;) Ale o tym w następnej notce.
UsuńBardzo Ci dziękuję! BARDZO!
Między innymi dzięki Tobie już się tak bardzo nie przejmuję;) Poukładałam sobie kilka rzeczy w głowie.
Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i wsparcie;*
To ja bardzo dziękuję za wszystko :*
UsuńNawet nie mogę sobie wyobrazić jak to będzie, gdy nie będę już mogła wyczekiwać na kolejny rozdział... Tak bardzo związałam się z Tobą i twoją historią i nie chcę tego wszystkiego opuszczać i tracić z Tobą kontaktu.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i gorąco pozdrawiam :*
Karolina
Ps. Bardzo się cieszę, że swoimi słowami polepszyłam Ci choć trochę humor ;)
Uwaga, teraz czas na moją wypowiedź.
OdpowiedzUsuńPisałam Ci to w mailu, ale napiszę Ci to jeszcze raz tutaj. Postać Evy jest naprawdę intrygująca i trudna do rozgryzienia - z jednej strony bije od niej czyste zło, pragnienie zemsty, krwi, cierpienia i tak dalej, a z drugiej ma ona za sobą czasy dziewczęcej niewinności, miłości żywionej do bliskich i ta niewinność przebija przez nią momentami. To daje nam coś naprawdę niezwykłego, coś, czego w przypadku Voldemorta nie mogliśmy uświadczyć, bo on był złem przesiąknięty do szpiku kości i kompletnie pozbawiony uczuć.
Idę dalej.
Fajnie, że nie zrobiłaś z Rona tego, co robią z nim wszyscy lub prawie wszyscy autorzy dramione (ja też mam w tym swój udział, mimo wszystko :P). Świetnie wykorzystałaś jego postać, żeby trochę jeszcze namieszać między Hermioną i Wiktorem.
No i właśnie, co z nimi? Mam dziwne wrażenie, że Hermiona chciała powiedzieć swojemu narzeczonemu, że już go nie kocha, ale zrezygnowała z tego ostatecznie i obiecała, że wróci. Wiem dobrze, że w końcu to się musi rozpieprzyć, przecież nie skończyłabyś dramione ślubem Hermiony i Kruma, prawda? :>
Ale to świetne, że w taki sposób stworzyłaś problem tego romansu, to znaczy Hermiona jest naprawdę zakochana, a Wiktor... cóż, no ten to się już w ogóle zatracił. Wiesz dobrze, że uwielbiam ten pairing prawie tak jak dramione, ale jednak moja miłość do blondaska wygrywa, dlatego czekam, aż w końcu chłopak zawalczy jeszcze raz o swoją ukochaną :>
Jeśli chodzi o Blaise'a i Ginny, to powiem to jeszcze raz : AWW. <3
I tyle <3
Uważam, że marnujesz swój talent, pisząc dramione, bo świetnie idzie ci tworzenie powieści fantastycznych z tą tajemniczością, złożoną postacią Evy, całym jej charakterkiem, mocami, które posiadła i serią zbroni, które popełniła. Romans naszej ukochanej pary zdecydowanie zbiegł gdzieś na drugi plan, ale czuję, że i w tym masz jakiś cel. Czyżby Draco miał stawić czoło potędze Evy, żeby uratować z jej rąk Hermionę?
No tego jestem naprawdę, naprawdę ciekawa.
Dobra, chyba to będzie koniec mojego arcydługiego komentarza, z resztą zaczekam jeszcze na kolejne rozdziały ^^
Fakt, postarałaś się;* Ale, żeby tyle czasu trzymać mnie w niepewności?!;p Jędza z Ciebie;p Kochana ale jednak jędza;*
UsuńW sumie sama się wciągnęłam w jej historie, co zresztą widać na kartach opowiadania;D Nie martw się jednak, nie zapomniałam o dramione;) Nie pozwalasz mi na to;p Co do Evy, to rzeczywiście nie chciałam, żeby była jednoznacznym charakterem. Nikt nie rodzi się zły. To w toku socjalizacji i rozmaitych innych czynników kształtuje się osobowość człowieka. I to chciałam właśnie pokazać na przykładzie Evy. Cieszę się, że to dostrzegłaś;) Voldemort był nieco przerysowaną postacią. Nie zrozum mnie źle, uwielbiam tego gada i chętnie przeczytałabym o nim oddzielna książkę, żeby dowiedzieć się, jak doszło do tego, że stał się taki, jaki się stał. Bo chyba tego mi najbardziej brakowało w jego rysie z HP. Kto wie, może sama się o coś takiego pokuszę, choć nie wiem, czy starczy mi na to odwagi i umiejętności;)
Ostatnio jestem po kolejnej turze HP i czytając książki, pomyślałam sobie, że przecież Ron nigdy nie mógłby się stać zły, brutalny itp. Jasne, ma on wiele wad, często wybucha gniewem, zazdrością, bywa nieporadny i z pewnością cierpi na jakieś emocjonalne skrzywienia ale oprócz tego ma serce po właściwej stronie, jest lojalnym przyjacielem i potrafi odróżnić zło od dobra i to co słuszne od tego, co łatwe. Niestety jak sama kiedyś pow, ktoś musi stracić, żeby inny (w przypadku dramione Draco) mógł zyskać. I często w tego typu historiach dostaje się po uszach Ronowi. Smutne ale prawdziwe;) Dlatego nie chciałam iść na łatwiznę i robić z niego palanta;) Zresztą, nie sądzę, że skrzywiłaś Rona u siebie w opowiadaniu;) Ba, uważam, że bardzo zgrabnie poprowadziłaś jego wątek;)
Jesteś pewna, że nie skończy to się ślubem Hermiony i Wiktora?;> Bo ja nie byłabym tego taka pewna...I nic więcej Ci nie powiem;p
I znowu Ginny i Blaise, co;] Zupełnie nie rozumiem ich fenomenu w tej historii...Ilekroć się pojawiają, biją na głowę nawet Dramione...Nie wiem, czy powinnam się niepokoić? A pamiętasz jak Ci pisałam, że do fragmentu z nimi mam największe wątpliwości?;p Przecież ta scena z nimi nie jest rewelacyjna...Pewnie mogłabym to zrobić lepiej, gdybym bardziej pogłówkowała;/ Ehhh chyba powinnam się cieszyć zamiast marudzić, co?;p
Nic Ci nie powiem;p Więc nie kombinuj;p Wiem już jak skończy się wątek Evy i uwierz, że bd to zaskakujący finał;) A przynajmniej mam taką nadzieję;p
Jesteś przekochana, Face;* Nie wiem, co ja bym bez Ciebie zrobiła. Gdybyś mnie nie motywowała dawno bym już chyba zrezygnowała z Rozbitków.
Niestety chyba się mylisz, skarbie. Spójrz na komentarze...Gdybym była tak utalentowana jak twierdzisz, to czytelnicy dzieliliby się ze mną swoimi odczuciami, jak w przypadku innych opowiadań, gdzie jest ponad 50 komentarzy. A tu...Ehhh, nie bd się dołować, bo odechciewa mi się tego pisać.
Dziękuję za ten arcydługi komentarz! Uwielbiam takie!
Buziaki;*
"i z pewnością cierpi na jakieś emocjonalne skrzywienia" hahahahahaahahahahhahhaah i tyle w temacie Rona :D
UsuńVoldemort... Cóż, ja dziada nie lubię, ale Rowling musiała zrobić z niego takiego potwora, bo portret psychologiczny w powieści dla nastolatków byłby raczej nie na miejscu ;) Wydaje mi się, że to główny powód, dla którego autorka HP nie skupia się tak bardzo na przyczynach, ale robi z Voldzia tego, kogo robi :P
Ani mi się waż! Nie chcę słyszeć o żadnym ślubie, czy to jest jasne? Chyba, że będzie to ślub Dracona i Hermiony :>
No moim zdaniem scena wyszła Ci fenomenalnie, ja się ubawiłam i wzruszyłam i zrobiłam takie "oooooo <3" jak to czytałam. <- Tak przy okazji pokaz mojej elokwencji :D
Narzekasz, kobieto, narzekasz ;)]
Cóż, jeśli miarą fenomenu opowiadania jest dla Ciebie ilość komentarzy pod rozdziałami, to chyba zwijam rynsztunek i nie będę pisać ostatniego rozdziału, bo po co, skoro moje jest tak kiepskie, że prawie nikt go nie komentuje :-)
Tak na poważnie, to nie przejmuj się ilością komentarzy, im łatwiejszy tekst, tym więcej komentarzy, bo wtedy wiadomo co napisać, "Ojej, super, czekam na nn" albo coś tym stylu ;) Ludziom się nie chce i tyle Ci powiem :-)
Nie jest, ale co ja poradzę na to, że jest mi przykro? No bo naprawdę się staram i pracuję nad swoim stylem (Ty mi świadkiem i mentorem jednocześnie;*), ale najwidoczniej ludziom się to nie podoba.
UsuńNawet nie opowiadaj takich głupot! Twoje opowiadanie jest dla mnie wyjątkowe pod wieloma względami! Mało jest tak dopracowanych opowiadań. Dlatego też dziwi mnie mała ilość komentarzy pod Twoją historią.
świetny rozdział, uwielbiam ginny i blaise'a w takim wykonaniu; najbardziej spodobała mi się odpowiedź ginny po pogoni za nią: dlaczego uciekała? bo ją gonił! no oczywiście! super :)
OdpowiedzUsuńPonoć w prostocie tkwi siła i chyba coś w tym jest;) Dziękuję;)
Usuńtaaaaaaak, Blaise i Ginny <3 świetnie to opisałaś! dobrze, że w końcu przejrzała na oczy! czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Anna :*
Dziękuję;) Cieszę się, że ten fragment Ci się spodobał.
UsuńBuziaki;*
Hej.:)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz, ale miałam małe kłopoty z laptopem i teraz nadrabiam swoje komentatorskie nieobecności.
Hermiona i Wiktor..Wiem, że ten parring to tak chwilowo, bo w końcu zacznie się Dramione, ale ja po prostu nienawidzę tego Bułgara, a już szczególnie gdy próbuje być romantyczny.
Eva - trochę mi to rozjaśniło w łepetynce.:D
Blaise i Ginny - i to jest najbardziej fenomenalny moment tego rozdziału. Genialnie opisane uczucia bohaterów, dynamika relacji. el perfecto.:)
Pozdrawiam serdecznie,
la_tua_cantante_
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
Nie musisz przepraszać;) Komentowanie nie jest obowiązkiem ale dobrą wolą Czytelnika. Dlatego jestem Ci w ogóle wdzięczna, że zechciałaś poświęcić czas na pozostawienie swojej opinii. Doceniam to tym bardziej, że komentujesz każdy rozdział;)
UsuńAż tak źle wychodzi mi kreowanie romantycznego Kruma?;D Postaram się poprawić;)
Rozjaśniło? Aż mnie korci, żeby zapytać, co dokładnie?;)
To bardzo miłe;) Według mnie był to najsłabszy punkt tego rozdziału więc tym bardziej jestem zaskoczona pozytywnymi opiniami dotyczącymi tego momentu.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam;*
Świetnie się czyta :) Czekam na następny rozdział :) Zapraszam też do mnie, mam nadzieję, że wpadniesz i wyrazisz swoje zdanie w komentarzach (u mnie prawie nikt nie komentuje, więc nie wiem czy się podoba czy nie :c )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na nexta :)
Dziękuję;)
UsuńObecnie nie mam czasu na czytanie nowych blogów. Może kiedyś. Przepraszam.
Pozdrawiam serdecznie!
Ron pomaga Hermionie :) miło :)
OdpowiedzUsuńCho to podstępna jędza ;/ grrr....
Eva mnie miło zaskoczła.
Kingsley nie żyje :( szkoda ;/
Blaise i Ginny :3 Uwielbiam ! <3
Krótko, zwięźle i na temat;) Bardzo zgrabnie Ci to wyszło;)
UsuńDziękuję;)
Pozdrawiam ciepło!
Oj, dużo się działo, że naprawdę.
OdpowiedzUsuńWątek z Evą zawsze średnio mnie ciekawił. Mi się wydaje, że wynikało to raczej z tego, że interesowałam się bardziej naszymi głównymi bohaterami, ale tym razem czytało się tę część naprawdę dobrze. Już teraz się rozwiązała sprawa z tym wynalazkiem Hermiony i ta "rozmowa" z dementorami. Boska.
Dobrze rozegrałaś sprawę z Wiktorem.Jestem tylko ciekawa czy jego słowa są zgodnie z prawdą.
Zabrakło mi trochę Dracona, ale za to rozwinęłaś idealnie pairing GinnyxBlaise. Cho znów chciała Ginny namieszać, ale tym razem nieświadomie ich zeswatała. Piękne zakończenie :)
Dziękuję. Cieszę się, że udało mi się Cię przekonać do niej choć odrobinę;)
UsuńDziękuję!;)
Pozdrawiam ciepło!
Nieco bardziej ludzka odsłona Evy również przypadła mi do gusty. Ta kobieta skupia w sobie bardzo wiele sprzeczności, co czyni ją niezwykle intrygującą.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Hermiona nie dokończyła rozmowy z Wiktorem. Może wynikłoby z niej coś dobrego, ale mam nadzieję, że to jeszcze nic straconego.
Cieszy mnie również, że Blaise i Ginny w końcu się odnaleźli. Zasłużyli na to.
Miło mi to słyszeć;) Naprawdę. Tym bardziej, że stworzyłam ją od początku do końca.
UsuńNie, to zostanie jeszcze rozwinięte. Spokojnie. Często urywam wątki i idę dalej ale zawsze do nich wracam i wszystko wyjaśniam;)
Uznałam, że dobrze rozświetlić nieco mrok opowiadania i tym światełkiem są póki co Blaise i Ginny;)
Dziękuję!
Ściskam;)
Ginny zazdrosna ! :D nie mogę XD
OdpowiedzUsuńja już tego nie czytam przez tą czcionkę ...
żartuję oczywiście.
już się nawet pochwaliłam na twitterze że takie cudne opko czytam <3
pisz dalej <3
Przykro mi, że musiałaś się tak męczyć. To moje niedopatrzenie, przepraszam.
UsuńDoceniam jednak to, że z determinacją brnęłaś do końca:)
Naprawdę? Czyli robisz mi reklamę;)
Dziękuję!
A może Eva nie jest jeszcze takim potworem? Ta sytuacja z Karmą była zdumiewająca. Ginny i Blaise. Nareszcie coś pomiędzy nimi wydarzyło. A ten pocałunek? A www :3 Rozpłynełam się naprawdę. A co do całości rozdziału to jest coraz lepiej. I jak zwykle życzę Ci dużo weny i miłego dnia
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ksenia Kobelak
W każdym z nas jest tyle samo dobra i zła. To od nas zależy, jacy będziemy i jak nas będą postrzegać. To samo tyczy się Evy. To ona dokona wyboru.
UsuńCieszę się, że Ci się podobało;)
Pozdrawiam ciepło!
Dzień dobry :) od razu zaznaczam, że komentarz będzie dzielony, bo mi blog nie przyjął pierwotnej wersji.
OdpowiedzUsuńMam raczej bardzo oziębły stosunek do blogowej twórczości, stąd do niedawna jedyne blogi jakie czytałam, to zapiski polskiej stewardesy latającej w katarskich liniach lotniczych i blog opisujący życie Polaków w Wielkiej Brytanii. Kiedy już spróbowałam kilka razy przejrzeć fanfikowe blogowiska, zazwyczaj po jednym, dwóch rozdziałach mówiłam sobie: dziękuję, do nie/widzenia. O dziwo, ostatnie dni wprawiły mnie w niewielki szok w tym temacie i podrzuciły mi przed oczy już trzeci blog z dramione, przy którym zatrzymałam się na dłużej :)
No dobrze, dość tego przydługiego i mało interesującego wstępu, przejdźmy do konkretów. Mam za sobą na razie piętnaście rozdziałów, a zatem wyrobiłam już sobie pewną opinię na temat tego opowiadania. Szczerze powiem, że jest po prostu świetne. Nie wiem, Autorko, czy publikujesz w innych miejscach, czy ograniczasz się jedynie do bloga, ale na pewno ten tekst powinien być szerzej dostępny. Największe plusy:
- niesamowicie intrygująca historia, bardzo mocno trzymająca w napięciu, mroczna, przesiąknięta chwilami niemal atmosferą horroru
- umiejętne wykorzystanie elementów zapożyczonych w jakiś sposób z literatury, jak choćby dwie wieże itp. które da się skojarzyć z WP. To nie jedyne takie elementy, jednak akurat te najbardziej weszły mi go głowy ;)
- bardzo dobra, ciekawa kreacja postaci, przynajmniej większości z nich - jedyny problem mam z Hermioną, ale z zupełnie innych względów, po prostu uważam, że tchórzliwy wybór spokoju w sferze uczuć i bezpiecznego związku nie opartego na prawdziwej miłości, z jej strony przynajmniej, bo nie kocha Kruma miłością bezwzględną i jedyną, jest zły, niezgodny z jej charakterem i zasadami. Zaprzecza tu samej sobie. Fakt, twierdzę tak, bo chciałabym, żeby była z Draco, ale uważam też, że skrzywdzi i siebie, i Wiktora, jeśli podtrzyma decyzję ślubu z nim
- przecudowny fakt, że Ginevra Weasley nie jest z Harrym - wielkie brawa za to, bo to najgorszy związek, jaki widziałam już w kanonie; natomiast Harry jest z Pansy - to bardzo interesująca i całkiem słodka opcja, podobnie zresztą jak fakt, że Hermiona nie tworzy związku z Ronem, bo to jeszcze gorzej niż Ginny z Potterem
- Twoja Eva jest postacią, przy której Voldemort to jakiś nieudolny pseudo psychopata, bo ona jest naprawdę potworem, ale na dodatek szalenie inteligentnym i pięknym - to zabójcza mieszanka
- bardzo dobry styl pisania, niewielka ilość błędów i to takich, które nie rzutują na jakość odbioru tekstu - za to mój wielki szacunek, bo to grzech główny 99,9% blogowej "tfurczości" (błędy zamierzone xD)
Odrobina minusów, takich subiektywnych raczej niż rzeczywistych:
Usuń- strasznie mroczny klimat, ogrom zła czai się wszędzie i wygląda na to, że pokonanie Voldemorta było jedynie wierzchołkiem góry lodowej - ciężko mi się czyta takie opowieści, zdecydowanie wolę obyczaj, tyle, że w przypadku czegoś interesującego i tak się katuję
- mało oryginalne układy między Hermioną a Draco w tym tekście również - chodzi mi o to, że w niemal wszystkich dramione, z jakimi się do tej pory zetknęłam, nawet poprawa stosunków Malfoya z Harrym, przyjaźń między tą grupką Ślizgonów i Gryfonów, którzy i w Twojej opowieści występują, nie ma wcale dobroczynnego i pozytywnego wpływu na relacje między Granger a młodym Malfoyem. O dziwo, to oni zwykle pozostają skłóceni, Hermiona nadal serdecznie nienawidzi Draco, a on zachowuje wobec niej masę uprzedzeń. U Ciebie nie występuje to może aż tak intensywnie, ale jednak istnieje. Bardzo śladowe ilości tekstów opisują nieco łagodniejsze współistnienie Hermiony i Draco i trochę mi tego brakuje.
Jak jednak wspomniałam, to takie moje prywatne dywagacje i odczucia, bo czasem czuję się znużona, śledząc te wieczne przepychanki słowne, kłótnie, docinki, zadawanie sobie bólu. Z drugiej strony, wiem, że trudno zapomnieć od razu wszystko co złe, ale dlaczego autorom/kom znacznie łatwiej pogodzić i nawet zaprzyjaźnić Harry'ego z Draco, ba, nawet z Ronem - pozostaje dla mnie słodką tajemnicą ;)
Tak czy inaczej - bardzo mnie to opowiadanie wciągnęło i raczej na pewno będę je czytała dalej, nie chcę tylko na koniec zobaczyć BAD ENDU!!! bo ciężar gatunkowy tekstu jest dość obciążający. Życzę weny i pozdrawiam.
Margot
Witam Cię serdecznie w gronie swojej małej, dramionowej rodzinki;)
UsuńNie mam nic przeciwko dzielonym, merytorycznym komentarzom;) Dlatego nie krępuj się na przyszłość, jeśli oczywiście zdecydujesz się zostać;)
Widzę, że trafił mi się wymagający Czytelnik;) To dobrze.
Czuję się zaszczycona, z powodu tego, że uznałaś moje opowiadanie za godne uwagi. Mam nadzieję, że w przyszłości Cię nie rozczaruje.
Nie, to jedyne miejsce, gdzie publikuję. Mam niewielu Czytelników, lecz każdy z nich jest wyjątkowy i zajmuje szczególne miejsce w moim serduchu. Szczerze mówiąc, nigdy tak o tym nie myślałam. Poza tym to opowiadanie jest amatorskim ff i wymaga wielu poprawek. Mimo wszystko, kocham je. Włożyłam w nie wiele energii, serca, pracy i nawet jeśli nie jest doskonałe, czego mam świadomość, to jest moje i nawet na swój sposób jestem z niego dumna.
Wiesz, że dwie wieże nie mają nic wspólnego z WP?;) Choć, jak teraz tak o tym myślę, to rzeczywiście może budzić to skojarzenie. Z mojej strony było to niezamierzone. Chodziło raczej o rozgraniczenia architektoniczne i późniejszą lokację mieszkańców Alkatraz.
Z Hermioną sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Podobnie, jak Eva, z każdym rozdziałem będzie stawać się coraz bardziej spójna. Zaufaj mi. Wiem, że wiele tu chaosu, ale to zamierzony zabieg. Cierpliwości;)
Też tak myślę, choć i tak uważam, że związek Hermiony z Ronem, był większym nieporozumieniem...Ale widzę, że jesteśmy w tym zgodne;)
Może dlatego, że Rowling nie wchodziła w jego psychikę. Gdyby to zrobiła, myślę, że byliby siebie warci. Ale uznam to za komplement;)
Dziękuję za docenienie;)
Większa część opowiadania niestety jest w tym klimacie. Ostrzegałam po publikacji prologu;) Ale zapewniam, że pojawiają się też cieplejsze akcenty, choćby w późniejszych retrospekcjach i dalszych rozdziałach;)
Rozumiem. Nie wiem, czy Twój odbiór tej pary się zmieni po przeczytaniu kolejnych części, ale na pewno będzie więcej fragmentów wyjaśniających tą skomplikowaną i niezbyt oryginalną relację;)
Dziękuję Ci, że poświęcasz swój cenny czas na lekturę i dzielisz się ze mną swoimi wrażeniami. Bardzo dużo pozytywnych wniosków i wartościowych wskazówek można z tego wyciągnąć.
Trochę już myślałam o zakończeniu, ale przed nami jeszcze dużo czasu, więc nie martw się na zapas;)
W takim razie trzymam Cię za słowo i będę z niecierpliwością wypatrywać Twoich komentarzy;)
Pozdrawiam serdecznie!;)
Scena z Blaisem i Ginny świetna, aż się sama do siebie uśmiechałam czytając ją :)
OdpowiedzUsuńWątek Evy coraz ciekawszy, bardzo lubię takie niejednoznaczne postacie, wewnątrz których dobro walczy ze złem.
Generalnie rozdział na plus, jak zawsze ;)
Pozdrawiam!
Cieszę się, że scena Ci się spodobała;)
UsuńJestem bardzo wymagająca i krytyczna w stosunku do swojej pisaniny dlatego Twoje słowa bardzo podnoszą mnie na duchu. Dziękuję;)
Pozdrawiam!
brawo Blais
OdpowiedzUsuń;)
UsuńZawsze wydawało mi się, że Cho to raczej ta miła, nieszkodliwa postać, a tu taka niespodzianka.
OdpowiedzUsuńPozory potrafią mylić:)Ludzie bardzo często się zmieniają, gdy w grę wchodzą rzeczy/ osoby, na których im zależy...
UsuńRowling zapewne miała na nią taki plan. Ja z kolei postanowiłam wykorzystać postać Cho do innych celów.
Czy piszesz inne opowiadania dramione? Jestem rtm zachwycona
OdpowiedzUsuńAktualnie nie. Dziękuję:)
Usuń