Drodzy Czytelnicy,
w Wasze ręce oddaję kolejną część
Rozbitków. Mam nadzieję, że
najbliższe dwadzieścia jeden stron rozjaśni kilka wątków, rozwieje kilka wątpliwości i
jednocześnie zachęci Was do czekania na kolejne odsłony opowiadania. Rozdział
niezabetowany. Nie mam pojęcia, kiedy otrzymam korektę, ale jak tylko to
nastąpi, podmienię wersje.
Serdecznie dziękuję osobom, które
skomentowały poprzedni rozdział. Musicie wiedzieć, że dzisiejszą publikację
zawdzięczacie dokładnie pięciu Czytelnikom. Jest mi bardzo przykro, że jest Was
tak mało. Myślałam, że jest więcej osób, na których wsparcie i opinię mogę
liczyć. I jest mi najzwyczajniej w świecie smutno z myślą, że tak wielu z Was
odeszło. Bo jeśli przyczyną jest jakość opowiadania, to wolałabym o tym
wiedzieć. A piszę o tym, bo chciałam, żebyście o tym wiedzieli. Choć domyślam
się, że robię to niepotrzebnie, ponieważ od początku mojej przygody z pisaniem
podkreślam wagę i wartość Waszych opinii, z szacunku i wdzięczności odpisuję na
Wasze komentarze i staram się rekompensować Wam długi czas czekania długością rozdziałów,
w które wkładam całe swoje serce. Wobec tego musicie wiedzieć. Nie zmuszę nikogo do komentowania. Myślę też, że to nie o to w tym
chodzi. Bo gdyby historia przypadła Wam do gustu, zostawialibyście swoje opinie
sami z siebie. Dzielenie się swoimi wrażeniami po przeczytaniu jakiegoś tekstu
powinno rodzić się z potrzeby serca. Żałuję, że nie potrafię pisać tak, byście i
Wy czuli taką potrzebę.
Co do dalszego losu opowiadania,
to nie musicie się martwić, zostanie zakończone. Rozdziały jednak będą pojawiać
się nieregularnie. O każdej publikacji będziecie informowani z tygodniowym
wyprzedzeniem. Wy straciliście serce do tego opowiadania, a mnie ono pęka,
ilekroć wchodzę na bloga i widzę, że Was ubywa i to demobilizuje. Bo do jakich wniosków mogę
dojść? Skoro odchodzicie, to znaczy, że w którymś momencie zawiodłam Was jako
autor. Postaram się dotrwać do końca dla tych, którzy dalej są przy mnie i chcą
poznać zakończenie. Tym, którzy są i trwają, mimo moich wzlotów i upadków,
dziękuję z całego serca. Natomiast tych, których zawiodłam i zniechęciłam,
przepraszam.
To chyba wszystko, co chciałam
Wam powiedzieć.
Trzymajcie się ciepło.
Pozdrawiam,
V.
ROZDZIAŁ XXVI „PULS”
Ostatnie kilka godzin było dla
Ginny, jak niekończący się koszmar. Po podaniu serum, które przyniósł Malfoy,
przez długi czas stan Molly nie uległ żadnej zmianie. Uzdrowiciele robili, co
mogli, lecz ich działania wydawały się bezskuteczne, a ona uświadomiła sobie,
że arsenał ich możliwości najwidoczniej nie był przygotowany na tego rodzaju
przypadłość. Razem z rodziną czuwała przy łóżku matki i modliła się o cud.
Magomedycy zapewniali, że najważniejsze, że stan pacjentki nie uległ
pogorszeniu i że muszą uzbroić się w cierpliwość. Zapewniali, że trzeba
poczekać, aż serum zacznie działać i że może to zająć trochę czasu. I gdy Ginny
uwierzyła, że jej mama wróci do zdrowia, nadszedł pierwszy atak. Uzdrowiciele
okrążyli łóżko Molly, a pielęgniarki wypchnęły członków rodziny na korytarz. Rudowłosa
z przerażeniem śledziła każdy krok medyków. Stała przyklejona do niewielkiej
szybki w drzwiach i nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Dopiero silne ramiona ojca
odciągnęły ją od drzwi. Artur przytulił ją mocno i, dzielnie powstrzymując łzy,
tulił w milczeniu, jak najcenniejszy skarb. Kątem oka spojrzała na swoich
braci. Ich skamieniałe, blade twarze wyrażały ten sam smutek, napięcie i
strach. Żadne z nich nie było przygotowane na czarny scenariusz. Bez Molly ich
rodzina, nigdy nie będzie taka sama, bo to ona jest elementem łączącym ich w
jedność.
Ginny nie miała pojęcia, jak
długo stała tak w objęciach ojca. W zasadzie było jej wszystko jedno, co się z
nią teraz dzieje. Duchem była przy swojej mamie. Bez mrugnięcia okiem
wpatrywała się tępo w zamknięte drzwi, zaklinając wszystkie znane jej
świętości, by magomedykom udało się uratować jej mamę. Nie zareagowała na
dźwięk szybkich kroków na korytarzu. Dopiero, słysząc zmęczony i pełen napięcia
głos Blaise’a, zamrugała kilkukrotnie.
Blaise, jej ostoja, jej
bezpieczna przystań i jej pociecha w tym trudnym okresie. Nie potrafiła wyrazić
słowami wdzięczności, jaką czuła do mężczyzny, który cały czas był obok.
Zostawiał ją samą tylko w wyjątkowych sytuacjach, jak na przykład operacje lub
ważne sprawy związane z obowiązkami dyrektora, których nie mógł oddelegować
swojemu zastępcy. Był niczym jej anioł stróż. Tak bardzo przywykła do jego
obecności, że bez niego czuła się nieswojo. Jego siła, upór i zdecydowanie w
działaniu dawały jej nadzieję, że jej mama wyjdzie z tego. Zupełnie jak wtedy,
gdy myślała, że w jej życiu już nigdy nie wzejdzie słońce.
Otępienie.
To najlepsze określenie stanu, w jakim trwała od kilku tygodni. Silne eliksiry
przeciwbólowe i środki uspokajające otulały jej umysł swego rodzaju kokonem
bezpieczeństwa. Dzięki temu była odseparowana od wszelkich zewnętrznych
bodźców, myśli i uczuć. Była wolna od tego wszystkiego, przed czym tak
desperacko starała się uciec. Było to lepsze od wysłuchiwania zapewnień
bliskich o tym, że ból kiedyś minie, a dzięki nowym metodom leczenia będzie
mieć jeszcze dużo dzieci, które zapełnią pustkę po jej nienarodzonym
maleństwie. Nie wierzyła w to i nie chciała wierzyć. Bo jak miała zapomnieć o
szybkim biciu serca istoty, która przez siedem miesięcy była częścią niej? Jak
miała zapomnieć o uczuciu towarzyszącym jej podczas każdego usg, gdzie mogła
obserwować rozwój swojego maleństwa? Jak miała wyrzucić ze swoich wspomnień
rytm bicia jego serca? I jak mogła zapomnieć o tym, że to najważniejszy
mężczyzna w jej życiu przyczynił się do jej tragedii?
Po
tym, gdy została zgwałcona i dowiedziała się, że jest w ciąży, jej świat runął.
Czuła się zbrukana i rozbita. Ten brutalny atak zostawił w niej ślad na całe
życie. Senne koszmary, paraliżujący strach przed bliskością i napady stanów
lękowych nie opuszczały jej przez długie miesiące. Wszystko to jednak było
niczym w porównaniu z dławiącym przerażeniem przed możliwością utraty
Harry’ego. Tak bardzo bała się odrzucenia i tego, że w oczach mężczyzny nie
zobaczy już uczucia tylko potępienie lub co gorsza obrzydzenie. Stało się
jednak zupełnie odwrotnie. Harry, nie dość że jej nie odepchnął, to okazał jej
tyle miłości, czułości, ciepła, delikatności i cierpliwości, że pokochała go
jeszcze bardziej. I choć początkowo chciała przerwać ciążę, Harry przekonał ją,
żeby urodziła. Obiecał jej, że nigdy ich nie zostawi i zaopiekuje się nimi.
Zaufała mu. Zaufała i uwierzyła, że dadzą radę. Harry przywrócił jej wolę życia
i zachowywał się tak, jakby to było jego dziecko. Dzięki niemu po jakimś czasie
i ona w to uwierzyła i pokochała rozwijające się w niej maleństwo.
Na
myśl o ukochanym po jej bladym, zapadniętym policzku spłynęła gorąca łza,
będąca zapowiedzią kolejnych. Zamknęła mocno powieki i zacisnęła usta, chcąc
stłumić rosnący w niej szloch. Od czasu wypadku unikała Harry’ego. Miała
świadomość tego, że postępuje okrutnie, jednak nie potrafiła znieść jego obecności,
przypominającej o jej dziecku, którego nie miała okazji nawet dotknąć. Nie
potrafiła mu wybaczyć tego, że kazał uzdrowicielom ratować jej życie. Powinien
wiedzieć, że ona dokonałaby innego wyboru. Rodzice tak właśnie postępują.
Przedkładają życie swojego dziecka nad własne i Harry powinien najlepiej o tym
wiedzieć. W końcu to dzięki poświęceniu swojej matki przeżył. Zastanawiała się,
czy gdyby mężczyzna był biologicznym ojcem dziecka, to czy zmieniłoby to jego
decyzję.
Potrząsnęła
głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Wiedziała, że gdybanie w niczym jej nie
pomoże, bo nie zmieni przeszłości. Słysząc skrzypnięcie otwieranych drzwi,
odwróciła się na bok i wtuliła twarz w poduszkę, udając że śpi. Chciała być
sama. Nie mogła już słuchać tych wszystkich marnych prób pocieszenia i
zmuszenia jej do rozmowy z Harrym. Wszystko jednak wskazywało na to, że do sali
wszedł ktoś z personelu szpitala. Niezauważalnie odetchnęła z ulgą i w
milczeniu czekała, aż osoba krzątająca się przy jej łóżku, wreszcie sobie
pójdzie.
-
Była tu twoja matka….i Harry.
Drgnęła,
słysząc znajomy głos. Ta wiadomość nie zrobiła na niej wrażenia. Ciągle ktoś u
niej był, najpewniej myśląc że potrzebuje wsparcia i ciepła drugiego człowieka.
Nie było w tym nic bardziej mylnego. Jedyną rzeczą, której teraz potrzebowała,
był święty spokój.
-
Poprosiłem ich, aby przez najbliższy czas nie naciskali na ciebie - cichy,
łagodny baryton ponownie przeciął ciszę, a gdy nie odpowiedziała, mężczyzna
westchnął cicho i usiadł na jednym z krzeseł. - Odtrącając bliskich, ranisz i
siebie i ich.
Ginny
zacisnęła usta ze złości. Nie miała zamiaru wysłuchiwać kazań, ani pozwalać, by
ktoś mówił jej, co powinna robić. To było jej życie i tylko ona mogła o nim
decydować. Jednak, gdy się odwróciła, jej twarz, mimo odczuwanej złości,
wyrażała wyłącznie obojętność.
-
Nie mogę spać. Powiedz pielęgniarce, żeby przyniosła mi Eliksir Słodkiego Snu –
powiedziała apatycznie, patrząc w zafrasowaną twarz Blaise’a Zabiniego, który
asystował magomedykowi, pod którego opieką się znalazła.
Blaise
przez chwilę przyglądał się jej ponuro, a potem wyprostował zgarbione plecy i
pokręcił stanowczo głową.
-
Nie – odparł, a ona zmarszczyła czoło. – Nie możesz dłużej zagłuszać bólu
eliksirami. Wiem, że jest ci ciężko, ale musisz stawić czoła rzeczywistości i
świadomie przeżyć…
-
Nie potrzebuję ich do zagłuszania bólu, tylko do tego, żeby zasnąć –
zaoponowała z frustracją.
-
Wszyscy uzależnieni tak mówią – powiedział spokojnie i spojrzał na nią
łagodnie.
Ginny
przez chwilę miała ochotę zetrzeć to opanowanie z twarzy mężczyzny. Chciała nim
potrząsnąć, wrzeszczeć, kopać, zrobić cokolwiek byleby Blaise poczuł jej ból, rozgoryczenie,
gniew i bezradność. Ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu, wiedząc że
to i tak nie ukoiłoby jej cierpienia.
-
Nie jestem uzależniona, a ty nie jesteś moim uzdrowicielem. Jakby nie patrzeć,
ty w ogóle jeszcze nie jesteś uzdrowicielem. Chcę się widzieć z doktorem
Parkerem – odparła zimnym tonem, a Zabini uniósł brwi w oznace zdziwienia.
-
W porządku – westchnął, podnosząc się z krzesełka. - W takim razie wyjaśnisz mu przy okazji to,
gdzie zniknęły zapasy eliksiru uspokajającego z pokoju pielęgniarek – oznajmił
ze stoickim spokojem i ruszył w kierunku drzwi.
Ginny
przez chwilę biła się ze swoimi myślami, przeklinając spostrzegawczość
mężczyzny i sapnęła ze złości. Nie mogła dopuścić do tego, by Blaise zdradził
jej tajemnicę. Dzięki tym eliksirom nie czuła bólu. Nie mogła pozwolić, by zabrali jej jedyne
ukojenie.
-
Czekaj – zawołała, gdy Zabini był w połowie drogi do wyjścia.
Blaise
odwrócił się do niej i spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem, co jeszcze
bardziej rozzłościło kobietę.
-
Czego chcesz? – Warknęła, a on zmrużył nieznacznie oczy.
-
Pogadać – oznajmił zdawkowo, a Ginny obrzuciła go kpiącym spojrzeniem. – Chcę
zaproponować ci układ. Jeśli się zgodzisz i dostosujesz, Parker nie dowie się o
twoim małym problemie i unikniesz wielu przykrych konsekwencji. Jeżeli jednak
odmówisz, będę zmuszony działać dla twojego dobra, a wtedy jeszcze długo stąd
nie wyjdziesz – wyjaśnił spokojnie, niezrażony zachowaniem kobiety.
-
Czego chcesz? – Powtórzyła mało uprzejmym tonem, przyglądając się mężczyźnie
podejrzliwym spojrzeniem.
-
Rozpoczniesz terapię – zaczął Blaise, a widząc, że kobieta otwiera usta, by mu
przerwać, dodał – Nie przerywaj mi i wysłuchaj do końca – zaznaczył i odczekał
aż Ginny niechętnie skinęła głową, po czym kontynuował – Rozpoczniesz terapię i
weźmiesz się w garść. Codziennie wieczorem będziesz spotykać się ze wskazaną
przeze mnie osobą. Co więcej, będziesz z nią współpracowała i stopniowo
będziemy odsta…
-
A jeśli się nie zgodzę? – Wypaliła z wojowniczą nutą w głosie.
-
To zmuszę cię do tego – odparł Blaise ze stalową nutą w głosie.
-
To nie jest żaden wybór – prychnęła z goryczą, choć w rzeczywistości była
bliska histerii.
-
Mylisz się. Możesz to zrobić po dobroci i stopniowo lub pod przymusem i wtedy
nikt nie będzie się z tobą cackał – zaoponował ze spokojem, a Ginny obrzuciła
go nieprzychylnym spojrzeniem.
-
Po co to robisz? – Zapytała ze zrezygnowaniem, podczas gdy on przyglądał się
jej z nieodgadnioną miną.
-
Bo chcę – odparł po dłuższej chwili milczenia, a w kącikach jego ust pojawił
się cień uśmiechu.
Ginny
przez chwilę wyglądała tak, jakby zamierzała potraktować go swoim słynnym
upiorogackiem. Przez kilka sekund jej oczy płonęły tym znajomym blaskiem, który
pamiętał jeszcze z czasów Hogwartu. Jednak tak szybko jak ten blask się
pojawił, tak szybko też zgasł, a na jej twarzy ponownie zagościł wyraz apatii i
zrezygnowania.
-
Chcę zostać sama – oznajmiła, odwracając się od niego i zakopując w kołdrę,
czym dała znak, że ich rozmowa dobiegła końca.
Westchnęła
z ulgą, gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi. Początkowa złość, jaką poczuła z
powodu szantażu, ustąpiła znajomemu uczuciu otępienia. Nie interesowało ją to,
że Blaise odkrył jej sekret. Tak naprawdę było jej już wszystko jedno.
Wiedziała, że będzie musiała zgodzić się na tą terapię, jednak nie miała
zamiaru udawać entuzjazmu. Na samą myśl o tym, że ktoś zmuszałby ją do
ponownego przeżycia tego koszmaru, coś boleśnie kuło ją w piersi. Czując
znajomy ból, wsunęła rękę pod materac i wyciągnęła z niego fiolkę z eliksirem
uspokajającym. Przez chwilę przyglądała się różowej, musującej cieczy, a potem
odkorkowała ją i drżącą dłonią przechyliła jej zawartość. Znajomy smak sprawił,
że jej ciało rozluźniło się, jakby wiedziało, że teraz będzie wolne od bólu i
cierpienia. Przymknęła oczy i skuliła się na łóżku, pozwalając by jej umysł
znów zasnuła mgiełka otępienia. Nim całkowicie pochłonęła ją ciemność,
pozwoliła sobie na delikatne westchnięcie ulgi.
Ostatecznie
Blaise dopiął swego i zmusił ją do wyrażenia zgody na terapię. Tak jak obiecał,
wszystko odbyło się w tajemnicy. Zaskoczeniem dla niej był natomiast fakt, że
osobą, która miała jej pomóc, w jego mniemaniu miała być Pansy Parkinson.
Kobieta, której szczerze nie znosiła i to z wzajemnością. Okazało się jednak,
że Pansy podchodzi do swoich obowiązków zawodowych w sposób profesjonalny, gdyż
bez problemu potrafiła odciąć się od prywatnych uprzedzeń i przeszłości. Ginny
podchodziła do niej z dystansem i nieufnością. I mimo że obiecała
współpracować, to nie potrafiła się przełamać. W tajemnicy wciąż zażywała
skradzione eliksiry, które po sesjach z kobietą, były jej jedyną tarczą
chroniącą jej umysł przed zmasowanymi atakami myśli, uczuć i koszmarnych wizji.
I tylko świadomość tego, że, gdy tylko zgasną światła w sali, będzie mogła znów
odciąć się od świata, sprawiały że znosiła jako tako te wszystkie sesje. Zastanawiała
się, czy Blaise wie o jej sekretnym zapasie. Czasami, gdy na nią patrzył, miała
wrażenie, jakby czytał z niej jak z otwartej księgi. Jednak nawet jeśli
wiedział, że wciąż zażywa leki, to nie zrobił nic, by odzyskać skradzione
zapasy.
Terapia
bardzo ją męczyła i rozstrajała. W zasadzie to nie widziała sensu ciągnięcia
tego cyrku. Parkinson jednak była wyrozumiała i cierpliwa. Nie naruszała jej
przestrzeni osobistej, nie naciskała. Czasami ich spotkania przybierały kształt
luźnej rozmowy o wszystkim i o niczym, a czasami, gdy Ginny zamykała się w
sobie, Pansy prowadziła niekończący się monolog. Raz mówiła o sobie, raz
wyjaśniała różne trudne kwestie, a czasami po prostu milczała. I o ile Ginny
była w stanie wytrzymać to wszystko, gdy zażywała eliksiry, o tyle, gdy jej
zapasy się skończyły, myślała, że zwariuje. Nocne koszmary i stany lękowe
rozstroiły ją do tego stopnia, że w ogóle nie spała, miewała halucynacje i
napady histerii. Wtedy też w momentach kryzysu to Blaise był przy niej. Jego
milcząca obecność, jakby odganiała złe
duchy dręczące jej umysł. To był czas, gdy jednocześnie go potrzebowała i
nienawidziła. Potrzebowała jego spokoju, opanowania i siły, a nienawidziła za
to, że mimo jej błagań, nigdy nie uległ i nie przerwał terapii, ani nie ukoił
jej bólu choćby kroplą eliksiru.
Z
czasem wszystko zaczęło się wyciszać, a ona nie mając gdzie uciec przed
dręczącymi myślami, zaczęła je z siebie wyrzucać. I mało ją obchodziło, że
powiernikiem jej cierpienia jest Parkinson. W irracjonalny sposób czuła z nią
więź. Może nie tak silną, jak z Hermioną, której jako jedynej pozwoliła przy
sobie być, ale na tyle trwałą, by zacząć myśleć o niej, jak o kimś bliskim.
Hermiona, Pansy i Blaise pozwolili jej dojść do siebie na tyle, by odzyskała
równowagę psychiczną. I choć nie zalepili pustki po dotkliwej stracie, to
sprawili, że zaczęła normalnie funkcjonować.
Najtrudniejszą
chwilą w tamtym okresie było dla niej rozstanie z Harrym. Nie sądziła, że jego
ponowny widok, sprawi jej tyle bólu. Patrząc w jego podkrążone, smutne oczy,
które wyrażały miłość, skruchę, cierpienie i tęsknotę, cała jej pewność siebie
ulotniła się niczym powietrze z przebitego balona. Jednocześnie jednak każdy
jego dotyk, każde spojrzenie, każda oznaka czułości, każde słowo na nowo łamały
jej serce. Dotychczas była pewna, że Harry Potter był miłością jej życia. To,
co czuła, patrząc na niego, tylko ją w tym utwierdzało. Wtedy jednak poczuła
też coś innego. Coś, co sprawiło, że nie mogła do niego wrócić.
-
Zawsze będę cię kochać, Ginny – wyznał, dotykając czule jej mokrego od łez
policzka. – Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Ale… - dodał i urwał, gdy
załamał mu się głos.
-
Harry… – zaczęła spanikowana, gdy dotarło do niej, do czego zmierza mężczyzna.
-
Proszę… Chcę, żebyś to usłyszała – oznajmił z uporem, a ona z wahaniem skinęła
głową. – W czasie wojny tylko myśl o tobie pozwalała mi przetrwać. Za każdym
razem, gdy czułem, że nie dam rady, gdy chciałem się poddać lub gdy byłem
bliski śmierci ty dodawałaś mi sił. Nadawałaś mojemu życiu sens i przez to nie
było takiej przeszkody, której bym nie pokonał, by zapewnić ci bezpieczeństwo i
móc sprawić żebyś była szczęśliwa u mego boku. Jesteś całym moim światem,
Ginny. Nie mógłbym żyć w świecie, w którym nie byłoby ciebie. Tamtego dnia… Wiem,
że mnie winisz, ale… Nie mogłem nic zrobić. Byłem bezradny, Ginny – wyznał, a
namacalne cierpienie w jego głosie sprawiło, że kobieta w końcu podniosła na
niego zaszklony wzrok. - Naszego dziecka nie dało się uratować – powiedział z
rozpaczą w głosie, a rudowłosa pokręciła stanowczo głową.
Nigdy
nie zapomni tamtej jesiennej soboty, która zmieniła całe jej życie. To były
urodziny Artura, na które wybierali się z Harrym. Jako że prezent dla niego
kupili poprzedniego dnia tuż po wizycie kontrolnej u doktora Parkera, a
przyjęcie miało odbyć się o piątej, większość dnia mieli spędzić na beztroskim
leniuchowaniu. Po pysznym śniadaniu w łóżku, które przygotował dla nich jej
mężczyzna, mieli zamiar ogarnąć się i wyjść na spacer. Tegoroczna jesień
rozpieszczała ich słoneczną pogodą, z której żal było nie skorzystać. Ich plany
pokrzyżowała jednak sowa z Ministerstwa. Harry dostał pilne wezwanie do Biura
Aurorów i, chcąc nie chcąc, musiał się tam stawić. Nie podobało jej się, że
ostatnimi czasy tak często wzywano go do pracy w weekend, ale już dawno
pogodziła się z myślą, że wybranek jej serca jest urodzonym bohaterem, który
zbawia świat przed złem. Starała się być wyrozumiała, choć przy szalejących
hormonach czasami stanowiło to wyzwanie. Zwłaszcza, gdy kilkudziesięciu minutowe
wypady zmieniały się w kilku godzinną nieobecność. Tak też było i tym razem.
Gdy po godzinie Harry przesłał jej wiadomość, że jakiś szaleniec zamknął się w
swojej skrytce w Banku Gringotta i grozi wysadzeniem siebie i całego budynku,
przez co najpewniej wróci koło czwartej, miała ochotę zgrzytać zębami. Nie
wiedziała, czy jest bardziej zła na Kingsleya, czy na Harry’ego. Wiedziała, że
praca aurora wiąże się z całodobową dyspozycyjnością i zazwyczaj jakoś ten fakt
przebolewała, jednak dziś miarka się przebrała. Przez chwilę zastanawiała się,
czy nie wysłać swojemu ukochanemu wyjca, lecz ostatecznie postanowiła go
zignorować. Zwłaszcza, że odczuwała pilną potrzebę zjedzenia czegoś słodkiego,
co po krótkich oględzinach zawartości lodówki okazało się przygotowanym przez
Molly masłem orzechowym i słoikiem z oliwkami, które skutecznie ostudziły jej
złość i obudziły wyrzuty sumienia, gdy postanowiła przyszykować im odpowiednią
garderobę na przyjęcie. Bo, o ile nie miała problemu ze skompletowaniem ubrań
dla Harry’ego, o tyle w jej zaawansowanej ciąży znalezienie jakiejkolwiek
sukienki w odpowiednim rozmiarze stało się wyzwaniem. W stanie totalnej
rozsypki znalazła ją Hermiona, która, słysząc o akcji Brygady Uderzeniowej,
postanowiła dotrzymać przyjaciółce towarzystwa.
-
Wyglądasz jak ruda kupka nieszczęścia – podsumowała z rozbawieniem szatynka,
gdy Ginny wyjaśniła jej powody swojego stanu.
W
odpowiedzi rudowłosa wzruszyła bezradnie ramionami i ponownie wybuchła płaczem.
Hermiona natychmiast znalazła się przy niej i mocno ją przytuliła.
-
Płaczesz przez sukienkę? – Zapytała niepewnie, zerkając na rozpruty materiał, a
Ginny pokręciła głową.
-
Jestem koszmarną narzeczoną – wyznała zachrypniętym głosem, a Hermiona
westchnęła ciężko i odsunęła delikatnie przyjaciółkę.
Nie
musiała nawet zadawać pytania, ponieważ gdy tylko spojrzała w jej zaszklone
oczy, ta zaczęła wyrzucać z siebie chaotyczny potok słów. Poskładanie tego
wszystkiego w logiczną całość stanowiło dla szatynki nie lada wyzwanie.
Zwłaszcza, że rudowłosa często urywała w pół zdania i zmieniała konteksty
wypowiedzi. Najwidoczniej jednak Ginny, zbyt zaaferowana falą doznań, nie
dostrzegała jej bezradnej miny.
-
No… Chyba już mi lepiej – oznajmiła tuż po tym, gdy skończyła swój długi
monolog i wzięła głęboki oddech. – Tak, zdecydowanie jest już lepiej. Dziękuję
ci – powiedziała z uśmiechem i otrzepując z kolan niewidzialny pyłek, dźwignęła
się na nogi.
-
Nie ma za co, Gin? – mruknęła pod nosem Granger, choć nie wiedziała, za co
przyjaciółka jej dziękuję. Nie był to jednak pierwszy raz, gdy gubiła się w
kontekstach rudowłosej, dlatego ciesząc się, że główny kryzys został zażegnany,
również podniosła się z kolan.
-
Cieszę się, że przyszłaś – oznajmiła Ginny, uśmiechając się promiennie.
-
Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa pod nieobecność Harry’ego – odparła
Granger, odwzajemniając uśmiech kobiety.
-
Wiadomo coś? To trwa już tak długo… Zaczynam się martwić – westchnęła ciężko.
-
Nic mu nie będzie – zapewniła, uśmiechając się uspokajająco.
-
Jestem zła na Shackelbolta. Harry ma urlop. Nie jest jedynym aurorem w tym
kraju – burknęła pod nosem, marszcząc zabawnie nos.
-
Z tego, co wiem wezwali większość jednostek – oznajmiła ostrożnie Granger, a
Ginny posłała jej podejrzliwe spojrzenie.
-
Jeden szaleniec zasiał taki popłoch, że postanowiono zmobilizować wszystkie
jednostki?
-
Bank Gringotta to duży obiekt. Trzeba ewakuować budynek, zabezpieczyć teren
wokół…
-
Nie potrafisz kłamać, Granger – weszła jej w słowo i położyła dłonie na
biodrach, świdrując ją przenikliwym wzrokiem. – Albo mi powiesz, co się dzieje,
albo sama to sprawdzę.
-
Ale… Ginny, nic się nie dzieje. Absolutnie nic, czym powinnaś się teraz zajmować
– zaoponowała z przekonaniem szatynka.
-
I dlatego Harry przysłał cię tu, żebyś mnie pilnowała? – Zapytała zwodniczo
opanowanym tonem.
-
Przecież dobrze wiesz, jaki jest Harry. Jest tak przewrażliwiony, że gdyby
mógł, to przykułby cię do łóżka i obłożył poduszkami. Poza tym jestem tu, żeby
dotrzymać ci towarzystwa, a nie żeby cię pilnować – odparła Hermiona, a Ginny
przez chwilę przyglądała się jej, jakby weryfikowała prawdziwość jej słów.
-
Powiedziałabyś mi, gdyby coś się działo? – Upewniła się wciąż świdrując ją
podejrzliwym spojrzeniem.
-
Ginny…
-
POWIEDZIAŁABYŚ?
-
Tak. Powiedziałabym – skapitulowała po chwili wahania, a Weasley pokiwała w
milczeniu głową.
-
Wybacz, ale ostatnio jestem nerwowa – powiedziała dużo łagodniejszym tonem i
uśmiechnęła się do szatynki przepraszająco. – Po prostu mam takie dziwne
przeczucie, że…
-
Hej! – Przerwała jej stanowczo Hermiona i ujęła jej dłonie. – W porządku.
Rozumiem twój strach o Harry’ego. Pamiętaj jednak, że to Harry Potter. Może i
dorósł, ale w głębi ducha wciąż jest tym ciekawskim dzieciakiem, który
przyciąga kłopoty jak magnes. Poza tym podejrzewam, że nawet, gdy się
zestarzeje, będzie zbawiać świat – oznajmiła, a po jej słowach Ginny parsknęła
śmiechem. - Musisz przestać analizować. Sama komplikujesz sobie tym życie,
skarbie – dodała z ciepłym uśmiechem, a Ginny skinęła głową.
-
Mam ochotę na lody – oznajmiła niespodziewanie, a Hermiona z ulgą przyjęła
zmianę tematu.
-
Lody? – Zapytała z rozbawieniem.
-
Tak, śliwkowe! A najlepiej takie, które zrobiłaś jak byłam u ciebie w zeszłą
środę – przytaknęła i posłała przyjaciółce sugestywne spojrzenie.
-
Nie sądzisz, że wykorzystywanie gości jest nie fair? – Zironizowała, drocząc
się z przyjaciółką dla zasady.
-
Dobrze wiesz, że u mnie goście gotują – odparła z rozbrajającą szczerością
rudowłosa, a Hermiona wywróciła oczami. – Zwłaszcza, gdy są tak uzdolnieni jak
ty – dodała pojednawczo.
-
A co robisz ty w tym czasie?
-
Podziwiam – powiedziała, wzruszając ramionami, a Hermiona pokręciła z
pobłażaniem głową i w tej chwili jej wzrok padł na opróżniony do połowy słoik
oliwek i napoczęte masło orzechowe.
-
A potem się dziwisz, że nie możesz się w nic zmieścić – rzuciła niby od
niechcenia i uśmiechając się złośliwie wskazała na „dowody zbrodni”.
-
Ej, to nie fair! – Zaoponowała ze śmiechem rudowłosa.- To nie ja mam
zachcianki, tylko twój chrześniak – zastrzegła, a Granger podniosła dłonie w
geście kapitulacji.
-
Ale pamiętasz, że jesteś czarownicą i do czego służy różdżka? – Zapytała z
pozoru niewinnym tonem, obrzucając wymownie poprutą sukienkę, w którą
najpewniej próbowała się wcisnąć jej przyjaciółka.
-
A co to ma do…? – Zaczęła Ginny i urwała, a chwilę później na jej twarzy
pojawił się wyraz olśnienia. Hermiona uniosła lewą brew i uśmiechnęła się z
przekąsem, a Ginny spojrzała na nią z dumą. – Czy mówiłam ci już, że cieszę
się, że przyszłaś? – Krzyknęła rudowłosa, gdy szatynka opuściła sypialnię, a w
odpowiedzi usłyszała tylko pełne rozbawienia prychnięcie przyjaciółki.
Dzięki
odwiedzinom Granger czas przestał się jej dłużyć, a oczekiwanie na Harry’ego
stało się mniej dokuczliwe. Koło godziny trzeciej otrzymała od niego sowę, żeby
się nie martwiła i że wróci w przeciągu godziny. Uspokojona pożegnała się z
przyjaciółką i postanowiła wziąć prysznic. Ciepły strumień wody przyjemnie
odprężał jej ciało, a słodki zapach żelu pod prysznic poprawił jej nastrój.
Zamknęła oczy i wystawiła twarz pod natrysk. I wtedy wszystko się zaczęło. Ból
był tak silny i niespodziewany, że zaparł jej dech w piersi. Zgięła się w pół i
przytrzymała dłonią jedną ze ścianek kabiny, by nie upaść. Kolejny skurcz
sprawił, że pociemniało jej przed oczami. Jedną ręką złapała się za brzuch i
zamarła, gdy pod stopami ujrzała krew. Do tej pory nie pamiętała, jakim cudem
udało jej się wyjść z kabiny, okryć ręcznikiem i wyczarować mglistego
patronusa. Teraz wiedziała, że to myśl o zagrożonym życiu dziecka dodała jej
sił. Dopiero, gdy wysłała wiadomość po pomoc, osunęła się na podłogę. Czuła
przeraźliwy ból i zimne poty na ciele. Jednak od cierpienia gorszy był strach o
jej dziecko. Nie wiedziała, jak długo zwijała się w mękach na podłodze. Mimo że
Harry znalazł się przy niej prawie natychmiast, to miała wrażenie, że do tego
czasu minęła wieczność. Nie wiedziała, co działo się później, ponieważ straciła
przytomność. Z relacji magomedyków i bliskich dowiedziała się, że doszło do
pęknięcia macicy i przedostania się płodu do otrzewnej. Uzdrowiciele nie mieli
wyboru. Musieli wykonać cesarskie cięcie i zatamować krwawienie. Zarówno życie
jej, jak i dziecka było zagrożone więc o ich losie decydowały sekundy. W
trakcie, gdy ona leżała na stole operacyjnym, jeden z uzdrowicieli przedstawił
całą sytuację Harry’emu. I to on zdecydował o tym, że w sytuacji kryzysowej
mają ratować przede wszystkim ją. To jego podpis widniał na zgodzie i
wszystkich innych dokumentach. Gdy osłabiona i obolała wybudziła się po kilku
dniach, jej jedyną myślą było dziecko, które nosiła przez tyle miesięcy pod
swoim sercem. Doktor Parker przekazał jej wtedy, że w trakcie pęknięcia macicy,
oderwało się również łożysko. Doszło do nieodwracalnych uszkodzeń i nie byli w
stanie uratować dziecka. Potem ze współczuciem dodał, że aby uratować jej życie
musieli wyciąć jej macicę. Wiadomość ta była dla niej jak wyrok. Zawsze marzyła
o założeniu dużej rodziny, takiej w jakiej sama się wychowała, a tymczasem jej
marzenia o macierzyństwie zostały zaprzepaszczone. Gdy zapytała, jakim prawem
podjęto za nią decyzję, uzdrowiciel przekazał jej dokumenty i oznajmił, że mieli
zgodę rodziny. Widząc podpis Harry’ego poczuła, jak niewidzialna dłoń zaciska
się na jej sercu i wyrywa je. W tym momencie jej życie straciło sens. Nie była
w stanie znieść już żadnych informacji.
–
Ginny – powiedział miękko Harry, a z jego oczu wypłynęły długo powstrzymywane
łzy. - Oddałbym wszystko, by sprawić, żeby było inaczej… żeby nasze dziecko
było z nami…
Ginny
nie mogła już dłużej tego słuchać. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się, przeklinając
w duchu swoją słabość. Harry przez chwilę zawahał się, niepewny reakcji
kobiety, lecz trwało to tylko ułamek sekundy, bo w następnej znalazł się przy
niej i mocno przytulił. Nie wiedziała, jak długo stali tak wtuleni w siebie.
Znajomy zapach mężczyzny, jego dotyk i tembr głosu, gdy szeptał jej słowa pocieszenia,
działały na nią niezwykle kojąco. Wszystko było w niej jednak zbyt świeże, a
bolesne wspomnienia za bardzo paliły ją od środka, by mogła mu wybaczyć.
-
Harry, ja nie… - zaczęła, odsuwając się od niego i patrząc na niego niepewnie.
W
tym momencie już sama nie wiedziała, czego chce. Z jednej strony pragnęła i
potrzebowała miłości i siły Harry’ego. Chciała mu pozwolić, by zabrał całą jej
niepewność, strach i ból. Jednak z drugiej strony za każdym razem, gdy go
widziała, rana w jej sercu zaczynała krwawić na nowo, a przed jej oczami
pojawiał się jego podpis, skazujący ją na katusze do końca życia. Nie mogąc
znieść jego palącego spojrzenia, spuściła głowę i zamknęła oczy, chcąc
powstrzymać niechcianą falę łez.
-
Wiem, Ginny – powiedział ze zrozumieniem, czule unosząc jej podbródek, tak by
znów na niego spojrzała. – Pamiętaj, że cię kocham i będę czekać na ciebie. Teraz
i zawsze.
-
Potrzebuję czasu – wyszeptała zbolałym głosem, a on pokiwał głową i zmusił się
do bladego uśmiechu.
Nie
mogła znieść smutku w jego oczach. Ponownie spuściła wzrok, zaciskając kurczowo
pięści. Kochała go, lecz nie potrafiła mu wybaczyć. Nie wiedziała, czy
kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić. Ich dziecko umarło na stole
operacyjnym, bo Harry zdecydował o tym, że to jej życie jest ważniejsze. Znała
diagnozę lekarzy, którą powtórzył jej mężczyzna. Doktor Parker pokazał jej
kartę, w której zapisano przebieg operacji. Znała nawet godzinę, gdy puls jej
dziecka ustał, gdy jego małe serduszko przestało bić.
Drgnęła,
gdy Harry zbliżył się do niej i niepewnie położył jej dłonie na ramionach,
zachowując jednak odpowiedni dystans, który od czasu tego feralnego dnia,
stawał się coraz większy. Niepewnie spojrzała mu w twarz, której rysy znała
praktycznie na pamięć. Wyglądał tak, jakby chciał jej coś powiedzieć,
ostatecznie jednak zrezygnował z tego i pocałował ją w czoło. Przymknęła
powieki, czując jego ciepły oddech i spierzchnięte usta na skórze.
Wiele
razy zastanawiała się, czy gdyby tamtego dnia Harry powiedział jej to, z czego
zrezygnował, czy gdyby dała mu szansę, czy gdyby mimo wszystko wróciła do
niego, to czy byliby razem? Czy gdyby wtedy Harry ją zatrzymał i przekonał, że
powinni walczyć, to czy ich losy potoczyłyby się inaczej? Nie wiedziała i
zapewne już nigdy się nie dowie.
Zbyt
długo oswajała ból i przeżywała żałobę. Harry dał jej czas, nie narzucał się,
nie naciskał, nie poganiał. Ona jednak nie zrobiła nic, by zmniejszyć dystans
między nimi, który z każdym kolejnym dniem rozłąki, stawał się coraz większy.
Nie wiedziała, co bardziej ją zgubiło- strach, czy pewność, że uczucia
Harry’ego nigdy się nie zmienią. Z perspektywy czasu wiedziała, że za rozpad
ich wieloletniego związku odpowiadała wyłącznie ona. Harry kochał ją miłością silną
i bezwarunkową, a jego uczucie dopełniało ją i wyznaczało kurs, który straciła
bezpowrotnie wraz z chwilą, gdy mężczyzna związał się z Pansy. Tuż przed tym
jednak wysłał jej list z prośbą o spotkanie. Miał czekać na nią cały dzień w
ich kawiarni. Napisał też, że jeśli nie przyjdzie, on uszanuje jej decyzje i
zniknie z jej życia. Mimo że jej serce wyrywało się na spotkanie z mężczyzną,
nie odpowiedziała na list i długo wahała się nad podjęciem decyzji. A gdy w
końcu postawiła wszystko na jedną kartę i dotarła na miejsce spotkania, było
już za późno. Kawiarnia była zamknięta, a wokół nie było żywego ducha. Harry
spełnił swoją obietnicę i zniknął z jej życia w sposób dosłowny. Gdy następnego
dnia poszła do jego mieszkania, nie zastała tam mężczyzny. Od Hermiony
dowiedziała się, że Harry wyjechał na dwutygodniowe zgrupowanie aurorów. Z
mieszanymi uczuciami czekała na jego powrót, z dnia na dzień nabierając
pewności, że jest gotowa na to, by wybaczyć mężczyźnie i zacząć wszystko od
nowa. Zrozumiała, że Harry był wszystkim, co miała i co jej zostało. Wiedziała,
że nie może go stracić. Niestety okazało się, że zbyt późno zrozumiała swój
błąd. W dniu powrotu mężczyzny do kraju, ponownie odwiedziła jego mieszkanie.
Jednak jej nadzieje na lepsze jutro prysły jak bańka mydlana, gdy ujrzała
Harry’ego i Pansy obejmujących się przed blokiem. Z niedowierzaniem
obserwowała, jak Parkinson śmieje się głośno z czegoś, co powiedział mężczyzna,
a następnie wspina się na palce i całuje go czule. Czuła się tak, jakby ktoś
wymierzył jej potężny cios w brzuch, pozbawiając tchu. Nie pamiętała, jak
trafiła pod drzwi Hermiony. Przyjaciółka bez zbędnych słów wpuściła ją do
środka i pozwoliła, by ta wylała z siebie cały smutek. Na prośbę Ginny,
obiecała milczeć, choć Weasley wiedziała, że pannie Granger nie podoba się jej
decyzja. Mimo wszystko uszanowała wolę przyjaciółki i nie ingerowała, za co
rudowłosa była jej bardzo wdzięczna. Harry również nigdy nie dowiedział się o
tym, że choć spóźniona, to pojawiła się na spotkaniu. Nie powiedziała mu także,
że nigdy nie przestała go kochać i zapewne nigdy tego nie zrobi. Wtedy też
została zmuszona, by zboczyć z drogi, którą przemierzała z mężczyzną. Musiała
odnaleźć własną, tym razem samotną ścieżkę, na której należało wyznaczyć nowe
cele na przyszłość, w której do tej pory jedynym stałym i pewnym elementem był
Harry.
Proces
ten trwał długi okres czasu. Ginny wiele lat uczyła się żyć z myślą o tym, że
zarówno Harry Potter, jak i marzenie o wielkiej rodzinie należą do przeszłości.
Z trudem przyszło jej też zaakceptowanie Pansy w roli ukochanej miłości jej
życia. Rzuciła się wtedy w wir pracy, odnosząc wiele sukcesów zawodowych, które
w pewien sposób rekompensowały jej brak życia prywatnego. Konsekwentnie unikała
również Blaise’a Zabiniego, który za bardzo przypominał jej o tym, co straciła.
Wtedy zaliczyła go do ludzi z przeszłości, którą definitywnie chciała zostawić
za sobą. Wszystko zmieniło się jednak w dniu, gdy los ponownie przeciął ich
ścieżki. Wtedy to przewrotne fatum sprawiło, że znów spotkali się w Szpitalu
Świętego Munga, gdzie Ginny miała przeprowadzić wywiad z nowo mianowanym
dyrektorem placówki. Od tamtej pory Blaise Zabini na stałe zagościł w jej
życiu.
Zastanawiała
się, czy jest w stanie pokochać kogoś równie mocno, co Harry’ego i czy w jej życiu
pojawi się ktoś, kto poskłada jej serce i tchnie w nie nowe życie. Do tej pory
nie znała odpowiedzi. Poznała ją dopiero za sprawą Cho Chang, która swoją małą
prowokacją, nieświadomie pchnęła ją w jego ramiona. To wtedy zrozumiała, że
przez swój upór, dumę i głupotę może stracić kogoś ważnego. Nie chciała
popełnić tego samego błędu, przez który straciła Harry’ego. To dlatego
postawiła wszystko na jedną kartę. Dziś dziękowała opatrzności za to, że nad
nią czuwała. Nie wiedziała, jak to wszystko się skończy. Jednakże z dnia na
dzień jej uczucia do Blaise stawały się coraz silniejsze, a ona coraz bardziej
zaczynała wierzyć, że wielka miłość może przytrafić się więcej niż raz w życiu.
- Długo to trwa? – Zapytał Blaise,
rzucając zatroskane spojrzenie wtulonej w ramiona ojca Ginny.
Nie widział jej zwróconej w
stronę drzwi twarzy. Nie był nawet pewien, czy zarejestrowała jego obecność.
Jej zaczerwienione od płaczu oczy były puste, a ona sama wydawała się być
oddalona o lata świetle od niego.
- Będzie jakiś kwadrans – odparł
Artur, którego udręczona mina i przygarbione plecy postarzyły o jakieś pięć
lat.
Blaise widział, jak pan Weasley bardzo stara się
zachować pozory spokoju i jak wiele go to kosztuje. Położył mu dłoń na
ramieniu, chcąc dodać otuchy. Artur przeniósł na niego przekrwiony wzrok i
zmusił się do nikłego półuśmiechu. Blaise odwzajemnił go i bez słowa wszedł do
sali, w której leżała Molly.
Nie minęło pięć minut od jego
zniknięcia, gdy drzwi ponownie się otworzyły. Ginny dzielnie powstrzymując łzy,
spojrzała na Blaise’a, czując jak całe towarzyszące jej napięcie pozbawia ją
tchu.
- Ktoś chce was zobaczyć –
oznajmił z łagodnym uśmiechem i otworzył szerzej drzwi, tak że mogli dostrzec
bladą twarz Molly Weasley.
Artur niczym urzeczony wpatrywał
się w kruchą sylwetkę swojej żony. Wokół jej łóżka dalej kręcili się magomedycy,
lecz ich ruchy były zdecydowanie mniej nerwowe niż kilka minut temu. Artur niczym
w transie pokonał drogę do jej łóżka. Molly zauważyła go, gdy przekroczył próg
sali. Na jego widok, uśmiechnęła się czule, a jej oczy zaszkliły się od łez.
- Nacieszcie się nią, ale nie
męczcie za bardzo – powiedział Blaise, zapraszając resztę rodziny. – Stan
waszej matki jest stabilny, ale dalej jest bardzo osłabiona – wyjaśnił,
odsuwając się z przejścia.
- Zabini… - Blaise odwrócił się w
stronę Rona i posłał mu pytające spojrzenie. - Wiedz, że nie podoba mi się, że
kręcisz się koło mojej siostry – zaczął, a dyrektor poczuł, jak jego mięśnie spinają
się mimo woli.
Musiał przyznać, że Weasley go
zaskoczył. Spodziewał się raczej kulawej formy podziękowań, niż tego, że Ronaldowi
w takim momencie zechce się bawić w starszego brata.
- I chyba nigdy nie zrozumiem
tego, że jesteście ze sobą. Widzę jednak, że zależy ci na niej, a i ty nie
jesteś jej obojętny – dodał dokładnie ważąc każde słowo, a Blaise posłał mu
zaintrygowane spojrzenie. – Pamiętaj, że Ginny wiele przeszła. Chcę, by moja siostra
była szczęśliwa i skoro wiąże się to z tym, że będę musiał znosić właśnie
ciebie, to, mimo tego że jesteś Ślizgonem, jestem skłonny dać wam moje
błogosławieństwo – wydusił z siebie i widać było, że słowa te przychodzą mu z
wielkim trudem. – Jeśli jednak ją skrzywdzisz, to wiedz, że skończysz jako
karma dla smoków – ostrzegł go z powagą.
- To uczciwa propozycja, Weasley
– odparł z komiczną powagą, lecz w jego oczach widać było rozbawienie.
- Też tak myślę. Cieszę się, że
mamy tą rozmowę za sobą – westchnął z ulgą, a następnie odchrząknął i wyciągnął
w jego stronę rękę. – Dziękuję ci za uratowanie mojej matki i za wsparcie,
jakie okazałeś mojej rodzinie – powiedział, gdy Blaise posłał mu zaskoczone
spojrzenie.
- To moja praca – odparł po raz
kolejny zaskoczony zwrotem akcji, lecz uścisnął dłoń Weasleya. – To nie mnie
powinieneś dziękować. Gdyby nie serum… - zaczął, lecz Ron skrzywił się
komicznie i wszedł mu w słowo.
- Nie musisz mi przypominać, że
mam dług wdzięczności wobec tej tlenionej fretki.
Blaise nie mógł dłużej
powstrzymać cisnącego się mu na usta uśmiechu. Odwzajemniona antypatia Rona
względem Dracona była taka gryfońska, a jednocześnie tak nie pasująca do ich
wieku i zajmowanej pozycji, że aż śmieszna.
- Dyrektorze…
Ich rozmowę przerwała starsza
pielęgniarka, która nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Ron skinął głową i
taktownie odszedł do reszty rodziny, celebrujących wybudzenie się Molly.
- Co się dzieje, Mandy? – Zapytał
na pozór spokojnym tonem.
- Aresztowali pana Malfoya –
wyznała nieśmiało, patrząc ze współczuciem na swojego przełożonego.
- O czym ty mówisz? – Zapytał,
nie mogąc przyswoić otrzymanej informacji, która wydawała się być jakimś
okrutnym żartem.
- Przed chwilą aurorzy
wyprowadzili go z budynku – wyjaśniła i po krótkim zawahaniu dodała niepewnie -
Ale to nie wszystko… Pan Malfoy pojawił się tu z Harrym Potterem – wyjaśniła
już pewniejszym głosem, a zmarszczki na czole mężczyzny pogłębiły się bardziej.
- I chcesz mi powiedzieć, że
Potter pozwolił, by jego ludzie aresztowali Dracona?
- Pan Potter jest teraz na bloku
operacyjnym, dyrektorze…
***
Siedział na twardej pryczy,
oparty o zimną ścianę więziennej celi. Do tej pory nie potrafił zrozumieć,
jakim cudem znalazł się w tym miejscu. Informacja o zabójstwie McLaggena nie
była dla niego dużym szokiem. Wiedział, że jeśli ten, dla kogo szpiegował
Cormac, dowie się, że jego człowiek został zdemaskowany, zabije go bez
mrugnięcia okiem. Jeśli czegoś żałował to tego, że tak łagodnie go potraktował.
Spojrzał na swoje zdarte kostki na dłoniach, które oparł na zgiętych kolanach i
westchnął ciężko. Żałował, że Harry go powstrzymał. Być może wtedy udałoby mu
się coś z niego wyciągnąć, a tak szansa na zdobycie jakichkolwiek informacji
przepadła bezpowrotnie.
Zastanawiał się, jak długo będzie
musiał tu siedzieć. Nie sądził, by tak łatwo go wypuścili. Wymiar
„sprawiedliwości” miał teraz doskonałą okazję, by pozbyć się go raz na zawsze.
Uśmiechnął się z goryczą na myśl o swojej naiwności. Bo jak mógł uwierzyć, że
społeczeństwo kiedyś mu wybaczy i zaakceptuje?
Pokręcił z roztargnieniem głową i
zawiesił głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Początkowa wściekłość, która
rozsadzała jego ciało, już dawno minęła. Teraz znów był opanowany, a jago twarz
nie wyrażała żadnych uczuć. Jego aresztowanie wszystko skomplikowało. W tej
sytuacji mógł tylko czekać i liczyć na to, że Potter po raz kolejny uratuje mu
tyłek. Miał nadzieję, że magomedycy poskładają Harry’ego. W dalszym ciągu czuł
nieprzyjemny chłód na wspomnienie krwawej miazgi, jaka została z jego
przyjaciela po spotkaniu z Evą. Nie wybaczyłby sobie, gdyby okazało się, że
przybył za późno. To on sprowokował kapłankę i to on powinien ponieść
konsekwencje a nie jego partner. Jedynym plusem zamknięcia było to, że miał
czas na rozmyślanie. Mógł w ciszy i spokoju poukładać sobie wszystko w głowie,
by przeanalizować ich sytuację i wymyślić jakieś rozwiązanie. Był pewny, że ta
diablica prędzej niż później odkryje jego fortel i bał się, że wtedy to
Hermiona zapłaci za jego niesubordynację. Zastanawiał się, czy Bannerowi udało
się zniszczyć wydarte z projektu strony. Philip uważał, że należy zniszczyć
plany, by pokrzyżować szyki Evie. Gdyby to jednak zależało od niego, to ukryłby
wydarte kartki, gdyż w przyszłości mogły stać się ich kartą przetargową. Kapłance
wyraźnie na nich zależało i wątpił, by zaryzykowała ich zniszczeniem.
Podniósł głowę, gdy usłyszał
jakieś zamieszanie na korytarzu prowadzącym do cel. Ze zmarszczonym czołem
nasłuchiwał podniesionych głosów, lecz nie był w stanie odróżnić słów. Wydawało
mu się, że jeden z głosów należy do Blaise’a, lecz nie widział w tym sensu. Po
kilku minutach ostrej wymiany zdań, dobiegł go znajomy dźwięk otwieranych z
hukiem drzwi i odgłos zbliżających się w jego stronę ciężkich kroków.
- Nie masz prawa tak tu wpadać i
żądać zwolnienia więźnia, Banner! Ten człowiek jest oskarżony o zabójstwo
uczciwego człowieka!
Draco z zainteresowaniem
wsłuchiwał się w coraz wyraźniejszą wymianę zdań. Zdawało mu się, że niedawno
wypowiedziane słowa należą do naczelnika więzienia. Marcus Fox,
pięćdziesięciosześcio letni auror, który został wyrzucony z Brygady
Uderzeniowej i zawieszony w wykonywaniu zawodu za swoje skłonności do sadyzmu i
wykorzystywanie swojej pozycji w celu zaspokajania własnych korzyści. To
właśnie Banner go zawiesił i oddelegował do więziennictwa, gdzie po odejściu z
urzędu Philipa, otrzymał posadę naczelnika.
- Na litość Merlina! Banner, czy
ty wiesz, co chcesz zrobić?! - Dopytywał
Fox, gdy jego rozmówca nie zareagował. - Jako naczelnik, nie mogę ci na to pozwolić!
Już i tak naginam przepisy wpuszczając was do środka….
Draco ściągnął brwi w geście
niezrozumienia. Wyraźnie usłyszał „was”, więc zastanawiał się, kto towarzyszy
staremu aurorowi. Na odpowiedź nie musiał długo czekać, gdyż już w następnej
chwili przed jego celą stanęło dwóch strażników, Philip Banner, Blaise i
przestępujący nerwowo z nogi na nogę Marcus.
- Zbieraj się, Malfoy. To nie
czas na wczasy – rzucił pogodnie Banner i rozkazał strażnikom otworzyć drzwi
celi.
- Philipie, opamiętaj się! On zamordował…!
- Dobrze wiem, jakie zarzuty mu
postawiono, Fox – odezwał się surowo auror i zmierzył mężczyznę zimnym
spojrzeniem. – I doskonale znam prawo. List koronera i zeznania świadków
oczyszczają go z zarzutów. A poza tym z nas dwóch wiem lepiej, co mogę, a czego
nie, Marcusie – dodał nieznoszącym sprzeciwu tonem i władczym gestem dał znak
strażnikom, by wykonali polecenie.
- On jest Śmierciożercą, Banner!
Takim, jak on nie… - wycedził czerwony ze złości naczelnik, zaciskając pięści i
tarasując aurorowi drogę do celi.
- On BYŁ Śmierciożercą, Marcusie!
Od wielu lat służy państwu i czynnie walczy w jego obronie podczas gdy inni
bawią się w samozwańczych sędziów.
Mimo że Banner nie podniósł
głosu, Fox skulił się w sobie. Draco był pod wrażeniem siły i autorytetu
legendarnego dowódcy aurorów. Z satysfakcją zauważył, że Marcus odpuścił. Naczelnik
musiał najwyraźniej zrozumieć, że w tym starciu nie wygra. Banner może i
przeszedł na emeryturę, ale nie zapomniał jak rządzić. Draco nigdy nie potrafił
wyobrazić sobie uprzejmego i sympatycznego staruszka w roli władczego i
budzącego respekt aurora. Dziś jednak na własne oczy przekonał się, że legendy
krążące po ministerstwie nie były wyssane z palca. Zerknął na milczącego Blaise’a
i zauważył, że przyjaciel również z zainteresowaniem przygląda się Philipowi.
Tamten jednak wydawał się nie zauważać, jakie wrażenie robił na ludziach. Jak
gdyby nic wszedł do środka celi i z dobrodusznym uśmiechem poklepał Dracona po
plecach.
- No chłopcze, czas na nas. Idź
po swoje rzeczy.
- Ale…?
- TERAZ – powiedział z naciskiem
auror i mimo że użył tego samego łagodnego tonu, to coś w jego postawie i spojrzeniu,
mówiło mu, że to nie była prośba.
Wychodząc z celi, czuł się
nieswojo. Widział nienawistne spojrzenie Foxa i zmieszane miny strażników.
Spojrzał na wciąż milczącego przyjaciela i skinął mu głową. Zabini nie
odpowiedział, tylko zacisnął usta w wąską linię. Jego zachowanie niezmiernie
dziwiło Malfoya. Milczący Blaise Zabini był dla niego czymś równie abstrakcyjnym,
jak uśmiechający się serdecznie Severus Snape. Przyjrzał się uważnie
przyjacielowi, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co mogło wprowadzić
mężczyznę w taki stan. Wiedział jednak, że to nie najlepsze miejsce na pytania
i postanowił poczekać na odpowiedniejszy moment, by porozmawiać z Zabinim. Nim jednak
go wyminął, Blaise chwycił jego ramię i zaskakując go jeszcze bardziej,
najzwyczajniej w świecie go uścisnął. Był to mocny, męski uścisk, który trwał
zaledwie chwilę, a który wprawił Dracona w niemałe zakłopotanie. Zachowanie przyjaciela
budziło jego niepokój i złe przeczucia. Nie zareagował na ten wybuch braterskich
uczuć ze strony mężczyzny. Bez słowa ruszył po swoje rzeczy, a potem w trójkę
opuścili więzienie.
Dopiero, gdy wyszedł na świeże
powietrze poczuł się naprawdę wolny. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że
zamknięcie może wytrącić go aż tak z równowagi. Zerknął niepewnie na
zasępionego Bannera. Miał tyle pytań i nie wiedział, od czego zacząć. Philip
łapiąc jego spojrzenie, pokręcił jednak głową, dając mu znak, że nie jest to
jeszcze dobry moment na rozmowę. Westchnął ciężko i spojrzał na zamyślonego
przyjaciela. Dopiero teraz zauważył, że mężczyzna wygląda na skrajnie
wyczerpanego. Blaise nie odwzajemnił jego spojrzenia więc odwrócił głowę i skupił
się na drodze. Ku jego zaskoczeniu spostrzegł, że wracali do Ministerstwa. Gdy
to do niego dotarło, poczuł jak całe jego ciało spina się, jakby przywdziewało
niewidzialną zbroję przed tymi wszystkimi oskarżającymi, potępiającymi
spojrzeniami i złowrogimi szeptami. Pokonywał korytarze budynku wyprostowany, z
dumnie uniesioną głową i nieprzeniknioną miną. Był pewny, że wieść o jego
aresztowaniu już się rozeszła i teraz ludzie tworzą różne teorie spiskowe.
Niewiele go to obchodziło, choć w głębi ducha wiedział, że jest inaczej. Mógł
udawać silnego i niewzruszonego, jednak tak naprawdę czuł żal i złość. Bo czy
nie udowodnił już, że się zmienił? Robił wszystko, co mógł, by zapracować na
zaufanie i akceptację. Wobec tego nie potrafił zrozumieć, jak długo ludzie będą
go jeszcze potępiać. Zastanawiał się, jak ma ruszyć do przodu, skoro inni mu na
to nie pozwalali, cały czas karząc go za grzechy przeszłości.
- Szefie, dostarczyliśmy już
zeznania świadków i list koronera i rozstawiliśmy patrole.
- Znakomicie, Jeff. Teraz
dostarcz ten list przewodniczącemu Wizengamota i Ministrowi. Masz go oddać
osobiście do rąk własnych Artura Weasleya i Edwarda Bonesa, rozumiesz?
- Tak jest, szefie.
Draco posłał Bannerowi pytające
spojrzenie. Czuł się tak, jakby ktoś potraktował go Confundusem. Bo od kiedy
aurorzy zwracali się do Philipa „szefie”? Zwierzchnikiem aurorów był Potter i
tylko on mógł być tak tytułowany. No chyba, że…
- Czy ktoś mi może w końcu
wyjaśnić, co tu się dzieje? – Warknął, tracąc cierpliwość i mając dość czekania
aż ktoś mu łaskawie powie, co się wydarzyło.
Blaise i Banner wymienili się
porozumiewawczymi spojrzeniami, co tylko bardziej go rozzłościło. Nim jednak
zdążył coś powiedzieć, Philip westchnął ciężko i otworzył drzwi do Biura Szefa
Aurorów, a następnie gestem nakazał, by wszedł do środka. Czuł się dziwnie przestępując
próg gabinetu. Ostatnio za każdym razem, gdy tu bywał, zwykle coś szło nie tak
i ktoś ginął lub umierał. Mimo woli spojrzał na zawalone mapami biurko,
zatrzymując dłużej wzrok na pustym fotelu. Banner obszedł biurko, lecz nie
zajął miejsca za nim, co nieco uspokoiło Malfoya. W głębi ducha wiedział, że
coś się stało. I choć bał się tego, co może usłyszeć, to chciał to mieć za
sobą.
- Co z Potterem? – Zapytał,
dbając by jego głos nie zdradzał żadnych emocji.
- Moi medycy operowali go cztery
godziny – zaczął po chwili wahania Blaise i urwał mierząc twarz blondyna
niespokojnym spojrzeniem.
- Iii? – Ponaglił go, czując jak
ciężar odpowiedzialności miażdży mu wnętrzności.
- Zrobiliśmy wszystko, co
mogliśmy, ale… - zaczął cicho Zabini i urwał, jakby starannie ważył następne
słowa i, nim odpowiedział, odchrząknął - Przykro mi, Draco ale nie mogę
zagwarantować ci, że przeżyje. Jest w stanie krytycznym i póki co walczy.
Najbliższe dwie doby będą decydujące.
Draco wysłuchał tego z kamienną
miną. I choć świadomość tego, że Potter jest w stanie krytycznym, była
nieznośna, to dla niego w tej chwili liczyło się tylko to, że Harry żył i
walczył. Reszta nie miała znaczenia, bo Malfoy nie dopuszczał do siebie myśli,
że przyjaciel mógłby przegrać tą walkę. Nie po tym wszystkim czego dokonał i co
przetrwał. A skoro Potter walczył, to i on miał zamiar wziąć z niego przykład.
- Draco… - zaczął niepewnie
Blaise, patrząc na przyjaciela z troską, lecz ten nie dał mu skończyć.
- W twoim szpitalu jest szpieg. W
dodatku ma dostęp do mojej matki – oznajmił głosem wypranym z emocji. – Chcę ją
zabrać i ukryć dopóki sytuacja się nie uspokoi – dodał tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
- Ale… – zaczął Blaise wciąż nie
mogąc wyjść z szoku po słowach blondyna. – W porządku. Deleguje kogoś zaufanego
do opieki nad nią – zapewnił, szybko biorąc się w garść.
- Sam chcę sprawdzić osobę,
którą… - zaczął Draco, lecz ich wymianę zdań przerwał spokojny głos Bannera.
- Nie – sprzeciwił się,
obrzucając mężczyzn władczym wzrokiem. – To zbyt cenna informacja, by ją
marnować. Musisz zostawić matkę w klinice. Tylko tak zdemaskujemy szpiega.
- Mam ryzykować życiem matki?! –
Zdenerwował się, patrząc z niedowierzaniem na mężczyznę.
- Zapewnimy jej ochronę i
przeinfiltrujemy Munga…
- Wykluczone! Nie zrobisz z niej
przynęty! – Warknął, czując że traci nad sobą panowanie.
- Nie mam zamiaru zrobić z niej
przynęty. Nie chcę jednak, by wróg zorientował się, że wiemy za dużo. Musimy
działać ostrożnie i z głową. To samo mam zamiar przeprowadzić w innych
strategicznych placówkach, wprowadzając tam swoich ludzi i podwajając ochronę –
wyjaśnił ze spokojem Banner i przeszywając go bystrym spojrzeniem.
- Nie zgadzam się – wycedził,
piorunując go spojrzeniem.
- Nie rób czegoś, przez co będę
żałował, że wyciągnąłem cię z więzienia – poprosił łagodnie Philip, próbując
odwołać się do zdrowego rozsądku mężczyzny, a gdy Draco z zawziętą miną
obstawał przy swoim, dodał zbolałym głosem – Jeśli mi się sprzeciwisz,
chłopcze, będę zmuszony cię zamknąć. A obaj wiemy, że nie ma czasu na podobne
niesnaski, bo niedługo wybuchnie wojna. Nie możemy pozwolić sobie na rozłamy i
kłótnie. Przede wszystkim musimy być jednością – tłumaczył, na co Draco
uśmiechnął się z goryczą.
- Nie masz prawa mnie zamknąć
albo wymagać ode mnie, bym działał pod twoje dyktando – powiedział twardo
blondyn.
Po jego słowach Banner
wyprostował się i zmierzył go władczym spojrzeniem. W niczym już nie
przypominał nieszkodliwego starca, którego tyle lat mijał na korytarzach w
pracy.
- Jestem twoim przełożonym i jak
najbardziej mam do tego prawo – oznajmił chłodno i, jakby na potwierdzenie
swoich słów, zajął miejsce zwierzchnika aurorów.
Draco obrzucił mężczyznę
lodowatym spojrzeniem, które tamten odwzajemnił. Malfoy czuł rosnącą w nim
wściekłość. Zimna furia płonęła w jego stalowych tęczówkach, lecz nie pozwolił
sobie na uwolnienie jej. Życie zbyt wielu osób, na których mu zależało, było w
jego rękach. Miał zamiar zapewnić im bezpieczeństwo i było mu wszystko jedno,
kto mu w tym pomoże. Chciał postępować słusznie, tak by ona była z niego dumna.
Nie mógł jednak ryzykować życia swojej matki, a tego wymagał od niego Banner. Póki
co to Eva trzymała w swoich rękach życie zarówno Hermiony, jak i Narcyzy. I
choć przysiągł sobie, że nie spocznie póki własnoręcznie nie zabije tej suki,
to teraz liczyło się dla niego przede wszystkim bezpieczeństwo bliskich. Reszta
społeczeństwa obchodziła go tak bardzo, jak on obchodził ich. A skoro oni
spisali go na straty już na początku, to i on bez żalu się z nimi rozstanie.
- Ej, a ty dokąd? – Zapytał
Blaise, gdy bez słowa ruszył w stronę wyjścia.
- Ty też masz zamiar mną
manipulować? – Zironizował, lecz widząc urażoną i pełną niezrozumienia minę
mężczyzny, pożałował swoich słów.
- Nie jestem twoim wrogiem, Draco
– zaznaczył, starając się nie pokazać, jak zraniły go insynuacje przyjaciela.
- Wiem. Nie to miałem na myśli –
wyjaśnił szczerze już łagodniejszym tonem.
– Nie martw się, nie mam zamiaru dać się zamknąć – obiecał z bladym,
ironicznym uśmiechem, który Blaise odwzajemnił.
- Mam dzisiaj nocny dyżur –
rzucił niby od niechcenia Zabini, nim Draco opuścił salę.
Malfoy wiedział, że tym samym
przyjaciel chciał mu przekazać, że nie chowa urazy i że gdyby Draco chciał z
kimś pogadać, to może na niego liczyć. Skinął z wdzięcznością głową i wyszedł z
gabinetu. Blaise Zabini był nie tylko jego przyjacielem. Był też bratem i
starym druhem. Kimś na kogo zawsze mógł liczyć. Był też na jego liście osób,
którym miał zamiar zapewnić azyl w nadchodzącej wojnie. Dla nich mógł
przehandlować własną duszę i byłby to najlepszy interes jego życia. Wcześniej jednak
miał zamiar spełnić obietnicę daną Harry’emu. Z tą myślą opuścił gmach
Ministerstwa Magii i, zaciskając palce na szklanej fiolce, deportował się do
fundacji, w której znajdowała się wciąż nieświadoma ostatnich zdarzeń Pansy.
***
W zamyśleniu przyglądała się, jak
sylwetka czarnego kruka na tle nieba staje się coraz mniejsza. Miała mieszane
uczucia, co do swojego zadania, choć od zawsze wiedziała, jak to się skończy. Tajemnicza
kobieta ostrzegała ją na początku, że może dojść do takiej sytuacji, gdy będzie
musiała usunąć przeszkodę. Gdy ją spotkała była samotna, upokorzona, zdradzona
i przemoczona od deszczu. Kobieta wyciągnęła do niej pomocną dłoń i
powiedziała, że może sprawić, by już nigdy nie musiała cierpieć. Przedstawiła
jej wizję nowego, lepszego życia i obiecała, że ci, przez których cierpiała,
słono za to zapłacą. W zamian oczekiwała tylko wierności i posłuszeństwa. W
tamtym momencie nie miała nic do stracenia więc zgodziła się. Kobieta pomogła
jej zemścić się na niewiernym kochanku i wprowadziła ją do świata nowych
możliwości, oddając pod pieczę znaczących osób, dzięki którym mogła się
rozwijać i odnosić sukcesy zawodowe. Dbała o nią. W zamian poprosiła ją o
podjęcie się ważnego i niebezpiecznego zadania. Jako, że chciała odwdzięczyć
się kobiecie za wszystko, co dla niej zrobiła, zgodziła się i póki co
skutecznie wypełniała instrukcje swojej przyjaciółki, jak zwykła o niej myśleć.
Przehandlowała czyjeś życie za swoje i nie czuła z tego powodu wyrzutów
sumienia. Z natury była egoistką i, by osiągnąć swój cel, była w stanie
poświęcić wszystko i każdego.
Raz jeszcze rozwinęła mały
rulonik pergaminu, na którym starannym pismem przesłano jej kolejne instrukcje.
„Oni wiedzą. Bądź ostrożna i nie pozwól się zdemaskować. Wkrótce do mnie
dołączysz. Teraz skoncentruj się na zadaniu. Bądź gotowa na znak, Siostro”.
Ostatni raz przeczytała zawartość listu, a następnie podeszła do palącej się
świeczki zapachowej i podpaliła pergamin.
***
Garett Williams był człowiekiem
znanym ze swojej inteligencji, odwagi, siły i skuteczności. Był też osobą
bardzo ambitną i nieznającą słowa „niemożliwe”. Wśród swoich towarzyszy i
zwierzchnictwa znany był jako facet do zadań specjalnych. Był też osobą
powszechnie lubianą i szanowaną. Nic dziwnego, że ona go dostrzegła i wybrała.
Z jej namaszczenia został generałem i teraz odpowiadał za bezpieczeństwo Rady
Starszych. W ciągu wielu lat służby w Zakonie nauczył się, że warto mieć po
swojej stronie wpływowego Starszego, który w zamian za wierną służbę poza immunitetem
nietykalności zapewni również dostatek i otworzy przed nim nowe możliwości. Służąc
w szeregach, dbających o bezpieczeństwo bramy, brzydził się pałacowymi
intrygami. Był młody i zbyt mało wiedział o zasadach życia w Stella Mortis.
Dzięki ciężkiej pracy był jednym z najlepszych adeptów i przykuł uwagę pewnego
młodego oficera, z którym się zaprzyjaźnił. Oliwer Wood, tajemniczy outsider,
szybko stał się jego kamratem. I to dzięki jego rekomendacji dostał się do
wewnętrznego kręgu, gdzie od wielu lat wiernie służy swojej kapłance. Jego pani
była osobą wymagającą i nieznoszącą sprzeciwu. Praca dla niej często była
niebezpieczna i ryzykowna, jednak on nie zamieniłby jej na inną. Bo oprócz
tego, jego kapłanka była w stanie przychylić nieba osobom, które były jej
lojalne i wywiązywały się z powierzonych zadań. Nigdy nie odwdzięczy jej się za
opiekę nad jego matką i siostrą, które dzięki jej wsparciu i protekcji wiodły
dziś dostatnie i godne życie, a gdyby nie jej pomoc najpewniej wylądowałyby na
bruku i umarły z głodu.
Dyskretnie przemierzał ciemne
uliczki, dbając o to, by nie zostawiać za sobą żadnego śladu. Od czasu do czasu
upewniał się, że nikt go nie śledzi. Co prawda był generałem, ale znajdował się
w pobliżu magazynów, z dala od swojego rewiru. Wolał nie wzbudzać podejrzeń i
nie prowokować pytań. Naciągnął kaptur czarnej peleryny i ostrożnie wśliznął
się do ciemnego magazynu, w którym trzymano opał. Unoszący się w powietrzu
żywiczny zapach drewna, odprężał go. Nie fatygował się, by oświetlić sobie
drogę. Tę ścieżkę znał na pamięć, podobnie jak plany całego Zakonu, które
zapobiegawczo wyrył w swojej pamięci. Po przejściu trzystu sześćdziesięciu
pięciu kroków zatrzymał się i przykucnął, przesuwając dłonią z różdżką po
zakurzonej posadzce. Kreśląc na niej wyuczone runy, zastanawiał się, co
zastanie po zejściu na dół. Gdy skończył, fragment posadzki rozpłynął się w
powietrzu, a na jej miejscu pojawiła się okrągła wyrwa ze spiralnymi schodami
prowadzącymi do podziemnego tunelu. Miał nadzieję, że wszyscy odpowiedzieli na
jego wezwanie, mimo że nie był to dzień zebrania. Jego obawy rozwiały się, gdy
w połowie drogi zerknął na zebrany tłum ludzi. Powiódł wzrokiem po ich
twarzach, wyczuwając ich napięcie, niepewność i podekscytowanie. Byli tu
wszyscy, których zwerbował do służby u jego kapłanki. Każdy z zebranych był jej
lojalny i wiele jej zawdzięczał. Ci ludzie kochali Pierwszą Kapłankę i to
dlatego odpowiedzieli na wezwanie. Uśmiechnął się do nich uspokajająco i
ostatni raz powiódł po ich twarzach pełnym dumy spojrzeniem.
- Już czas, przyjaciele. To dziś
nastanie nowy świt…
Nie poddawaj się. Świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńDziękuję!:)
Usuńkochana, przepraszam najmocniej, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału! ale oczywiście przeczytałam, lecz na szybko przez co nie zdążyłam nic pod nic napisać :( nie wątp w siebie i nie poddawaj się bo jesteś świetna! i jak po tym opowiadaniu zaplanujesz następne to wciąż będę je czytać! :* poza tym zaczęłam właśnie 3 rok studiów i mam tyle przedmiotów plus oczywiście pisanie pracy, że nie wiem jak ja to ogarnę.. co do rozdziału oczywiście jestem zadowolona! trochu brakowało mi Ginny :D czekam na dalszy ciąg!
OdpowiedzUsuńpozdrawian, Anna <3
Rozumiem. Po prostu jest mi przykro, gdy widzę, że pod rozdziałem jest tak mało komentarzy. To bardzo zniechęca do kontynuowania tego opowiadania. Kiedyś tak nie było...Stąd powyższe wnioski. To bardzo miłe, choć chyba jesteś jedyna:)
UsuńNa pewno świetnie sobie ze wszystkim poradzisz:) Trzymam kciuki!
Dziękuję!;*
Wybacz, że nigdy nie komentowałam. Uznałam, że skoro twoje opowiadanie jest tak świetne, bo jest, to ma mnóstwo komentarzy i jeden taki ode mnie, w dodatku nie jakiś mega wzruszający. Nie oczekuj ode mnie jakichś wspaniałych i inspirujących treści, mogę jedynie napisać, że bardzo mi się podoba twoje opowiadanie i uważam, że jesteś niesamowitą autorką.
OdpowiedzUsuńRozdział był bardzo długi. Szacuneczek 🙇 i podobała mi się ta retrospekcja.
Czekam na kolejny rozdział ❤
Witaj:)
UsuńNie mów tak.Dla mnie każdy, nawet krótki komentarz jest jak najcenniejszy skarb. Dlatego nie deprecjonuj znaczenia swojego, bo zawsze gdy skomentujesz opowiadanie, sprawisz mi wielką przyjemność. Co do liczby komentarzy, to nigdy nie była ona wielka. Wręcz przeciwnie. Choć kiedyś było więcej osób, którym opowiadanie się podobało i dlatego zostawiali po sobie ślad. Teraz najwidoczniej to się zmieniło.
Dziękuję!;)
Świetny rozdział! Mam nadzieję, że wszytsko będzie dobrze dalej. Co do opowiadania, nie poddawaj się. Świetnie piszesz i masz wspaniałą wyobraźnie. PS mam nadzieje, że opowiadanie będzie mieć szczęśliwe zakończenie�� Pozdrawiam, Aria.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Twoje słowa wiele dla mnie znaczą:)
UsuńTo nie jest takie proste. Kocham pisać i nigdy nie porzucę tego. Pracuję nad własną trylogią. Natomiast Rozbitkowie...mam zamiar skończyć tą historię, choć mam wrażenie, że wraz z utratą wsparcia Czytelników, straciłam serce do tego opowiadania i większą przyjemność czerpię z pisania własnej książki.Po prostu jest mi przykro.
Nie do końca. Jest jeszcze trochę czasu do zakończenia więc pare rzeczy może ulec zmianie, ale jeden z szóstki głównych bohaterów zginie.
Raz jeszcze dziękuję!;)
Po takim początku postanowiłam skomentowac. Dobrze, że Draco wyszedł z więzienia, może teraz sprawi, że jego bliscy będą bezpieczni. Jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń. Twoje opowiadanie jest jednym z lepszych, jakie czytałam i masz wielki talent.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że to zrobiłaś. Dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że jeśli zdecydujesz się zostać ze mną do końca historii, to jeszcze nie raz podzielisz się ze mną swoją opinią?;)
UsuńRaz jeszcze dziękuję!
Brakuje mi słów...
OdpowiedzUsuńPisz, dziewczyno, pisz!
Taki talent nie może się zmarnować:)
Pozdrawiam,
Andromeda
Dziękuję!;*
UsuńCoś niesamowitego. Masz wielki talent. Zakochałam się w twoim Draco. Czasem podczas czytania byłam przerażona a czasem nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Uczucia Hermiony i jej początkowe rozterki zostały świetnie przedsyawione. Jednak nie cierpię twojego Wooda. Pozdrawiam i życzę dużo dużo weny ❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za ciepłe słowa:) Cieszę się, że przedstawieni przeze mnie bohaterowie wywołują tyle emocji:)
UsuńPozdrawiam ciepło!
jak to możliwe że nie skomentowałam ? PRZEPRASZAM ZA TO BARDZO ! byłam chora, straciłam głos przez tydzień i myślałam że nic mnie nie uratuje, wybacz że nie skomentowałam. Uratowała mnie muzyka i moje oraz innych opowiadania, więc proszę nie poddawaj się bo ktoś nie skomentuje. Ja komentuje. Kilka osób też, masz wsparcie w każdym z nas tutaj :) teraz o rozdziale: strasznie mi się podoba. Łapię za serducho. #TeamMalfoy <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !
Dziękuję:) Nie poddaję się, tylko tracę zapał do kontynuowania tej historii.
UsuńŻyczę dużo zdrowia!
Pozdrawiam ciepło!
Wow czytam i nie mogę przestać. Jesteś świetna. Czytałam sporo opoeiwdań o dramione ale to jest najlepsze!! Dobrze że jest ktoś kto potrafi tak pisać. Dzięki że jesteś. :)
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za miłe słowa;)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Kochana Villemo !! :) dawno mnie tutaj nie było, a to z powodu bardzo intensywnego czasu w moim zyciu, ktory skonczy sie dopiero w lutym :) Widze jednak dobre strony tego- bo mialam przyjemnosc czytac kilka rozdzialów bez czekania :) Mimo przerwy nadal jestem zauroczona Twoim pisaniem :) Mysle, ze najwieksza Twoja zaleta jest nieprzewidywalnosc i orginalnosc :) Zawsze kiedy jestem pewna co bedzie dalej Ty zupelnie zmieniasz bieg wydarzen, a to sprawia, ze od opowiadania nie sposób sie oderwac :) Piszesz ciekawie, wartko,dynamicznie :) Przez tekst przemawia Twoje zaangażzowanie i po protstu Talent !! :) Co do fabuły, wszystkie wydarzenia sa połaczone lancuchem przyczynowo-skutkowym, co bardzo podnosi jego wartosc :) evy jak nie lubilam tak nie lubie nadal :P a serce nie raz nie bezpiecznie mi walilo np. gdy prawie eva zabila harrego :) Jak dla mnie jedno z lepsych, trzymajacych w napieciu i fascynacji opowiadan :) Tego typu, ze gdy juz sie konczy niewiadomo co poczac z życiem dalej :) zycze wiec inspiracji, motywacji do pisania :) NIe poddawaj sie, ani nieraaj mala iloscia komentarzy :) Jestes wielka :) caluski i pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńPs. przepraszam, za błedy, ale nie chodzi mi klawiatura i dwie literki mi nie dzialaja (ed) i robie caly czas kopiuj-wklej :P
Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po Twojej myśli:)
UsuńDziękuję za miłe słowa i wsparcie. Jest to dla mnie cenne.
Pozdrawiam ciepło!
Choć bardzo tego nie chciałam muszę przyznać rację mojemu team leaderowi... potrzebuję urlopu i to KONIECZNIE. Kochana mamy dziś piękny dzień 11-go listopada, w którym postanowiłam nadrobić wszystkie blogowe zaległości i zająć się trochę własnymi przyjemnościami. Twój blog jest pierwszym, który po długiej blogowej nieobecności odwiedziłam i oczywiście najpierw ucieszyłam się na widok rozdziału a potem zauważyłam datę dodania... serio? Aż tyle mnie nie było? Poczułam mało przyjemny ucisk w żołądku, bo to oznacza dla mnie trzy rzeczy. Po pierwsze już dawno mogłam zapoznać się z rozdziałem, po drugie mogłaś pomyśleć, że Cię opuściłam i po trzecie (do czego chyba najgorzej jest mi się przyznać) jestem pracoholikiem...ale awans jest więc chyba było warto:) rozdział odhaczyłam z opóźnieniem, ale istnieje szansa, że zaraz pojawi się nowy więc nie będę musiała długo czekać przynajmniej :) a jeśli chodzi o samą treść... Smutna sprawa z historią Ginny i Harrego:( I chyba właśnie tyle, bo to najbardziej we mnie uderzyło. Znam ludzi, bardzo mi bliskich, którzy stanęli przed podobnym wyborem, a w zasadzie jedno z nich... Smutna sprawa na prawdę :(
OdpowiedzUsuńGratuluję awansu. Z tego, co piszesz, zasłużyłaś na niego swoją ciężką pracą i zaangażowaniem. Teraz jednak postaraj się skupić na sobie, swoich bliskich i przyjemnościach:)
UsuńTak jak już mówiłam wcześniej...Czasami sama miłość nie wystarczy, by ludzie mogli być ze sobą. Czasami jest tak, że przepaść między nimi jest tak głęboka, że trzeba czegoś więcej. A gdy się kogoś kocha, czasami trzeba pozwolić mu odejść. Na przykładzie Harry'ego i Ginny chciałam to właśnie pokazać. Po to są te wszystkie wątki. By bawić, wzruszać, prowokować, wywoływać refleksję, a czasami pozwala nam odnajdywać siebie poprzez doświadczenia bohaterów.
Przykro mi z powodu tego, co spotkało Twoich bliskich. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystkich przeciwności wszystko się u nich ułoży.
Pozdrawiam ciepło!
Jesteś świetna! Niedawno zaczęłam czytać twojego bloga. Przepraszam, że nie komentowałam, ale nie mogłam się oderwać. Chociaż też nie miałam czasu, ale mniejsza z tym. No więc tak strasznie boję się o Hermionę. Jak to się skończy?? Aaaa... Nie mogę się doczekać ostatniego rozdziału... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję;) Do świetności wiele mi brakuje, ale to bardzo miłe z Twojej strony:) Cieszę się, że opowiadanie aż tak Cię wciągnęło i zaintrygowało. Mam nadzieję, że to się nie zmieni:) Nie mogę Ci tego zdradzić:) Musisz wytrwać do końca, by sama się przekonać, jak zakończy się ta historia:) A do ostatniego rozdziału jeszcze duuużo czasu;D Myślę, że jesteśmy dopiero na półmetku więc nie zawracaj sobie tym głowy;)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Wcześniej nie komentowałam, ponieważ dopiero niedawno zaczęłam czytać twojego wspaniałego bloga i czekalam na moment gdy będę na bieżąco :) Teraz w końcu mogę wyrazić moją opinię. Uważam że twój blog jest niesamowity, pomysł na historię, twój styl, po prostu wszystko tu jest oszałamiające! Cieszę się ze Draco wyszedł w więzienia i że nie wpakuje się w jakieś kłopoty ;P Nie przestawaj w siebie wierzyć. To nie tak ze zawiodłaś innych i dlatego nie komentują, po prostu niektórym się nie chce lub zapominają w roztargnięciu. Wiem ze liczy się dal ciebie każdy komentarz, wiec chciałabym sprawić tobie chociaż namiastkę tej radości :*
OdpowiedzUsuńKatie Malfoy, pozdrawiam *-*
Rozumiem i cieszę się, że dobrnęłaś do tego momentu i zechciałaś podzielić się ze mną swoimi odczuciami po lekturze;)
UsuńDziękuję;) To bardzo motywujące móc przeczytać tyle ciepłych słów.
Nie mam do nikogo pretensji. Pewnie jest wiele prawdy w tym, co piszesz. Sama długo tak to sobie tłumaczyłam, ale trudno jest utrzymać stały poziom, gdy gaśnie zainteresowanie. Bez informacji zwrotnej z waszej strony czuję się tak, jakbym poruszała się w ciemności. Na początku zainteresowanie blogiem było większe, a skoro spadło, to znaczy, że zawiodłam swoich czytelników i dlatego postanowili oni odejść...
Sprawiłaś mi nie namiastkę a ogrom radości tym, że dołączyłaś do grona Czytelników! Dziękuję;*
Pozdrawiam ciepło!
"Rozbitków" zaczęłam czytać niecały tydzień temu, bo też jakoś tak trafiłam na Twojego bloga, jeżeli chodzi o przeczytanie tego rozdziału to zrobiłam to jakoś dwa dni temu, jednak nie miałam zbytnio czasu na wyrażenie swojej opinii, a przydałoby się żebyś wiedziała, że ktoś odchodzi, a ktoś inny przychodzi. Taka osoba jestem ja.
OdpowiedzUsuńCałe Twoje opowiadanie bardzo mi się spodobało, już od pierwszego rozdziału byłam zauroczona. Szczerze! A to, że rozdziały, które znajdują się na Twoim blogu studiowałam tak długo - to tylko i wyłącznie wina szkoły,oraz nauki której mam ostatnio dość sporo.
Podoba mi się to, jak opisujesz bohaterów i ich uczucia. Jestem dość wybredna co do opowiadań Dramione i naprawdę ciężko jest podbić moje serce, jednak tobie muszę przyznać, ze udało Ci się. Zdobylas mnie swoją opowieścią i zaciskam pięści czytając, że boisz się, iż ostatnio zawiodlas swoich czytelników. Nie prawda! Z każdym rozdziałem jesteś coraz lepsza i już nie mogę się doczekać ani rozdziału, ani finału.
Mam nadzieję, że nie kazesz nam długi na siebie czekać haha:)
Z wyrazami szacunku i uznania, Weronika.
Wobec tego witaj w świecie Rozbitków!;) Cieszę się, że jesteś.
UsuńDługo? Kobieto, przeszłaś przez całą historię w tydzień;) W dodatku łączyłaś to z codziennymi obowiązkami. Brawo! I dziękuję, że zechciałaś poświęcić swój czas na lekturę i podzielenie się ze mną swoimi odczuciami;)
Cieszę się, że tak myślisz, bo to oznacza, że nie zawiodłam wszystkich. Przynajmniej jeszcze...Bardzo się tego boję. Że nie udźwignę tego i nie podołam. Ciężko jest uwierzyć w siebie. Od zawsze mam z tym problem;) Ale staram się i mam nadzieję, że Cię nie stracę;)
Dziękuję;)Rozdział już, choć właściwie powinnam napisać "wreszcie", w sobotę, a do finału jeszcze dużo czasu...;)
Ślicznie dziękuję za wsparcie i motywację!
Pozdrawiam ciepło!
Dobra historia. Ciąg przyczynowo - skutkowy sensowny i spójny. Dobra narracja i wciągająca fabuła. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńDziękuję za merytoryczny komentarz;)
UsuńW takim razie do zobaczenia w sobotę.
Pozdrawiam ciepło!
kiedy rozdział kochana? czekamy! :D
OdpowiedzUsuńpozdrowienia, Anna <3
Przepraszam, że kazałam Wam tak długo czekać;(
UsuńRozdział w sobotę- 09.01.
Do zobaczenia...? mam nadzieję;)
Ściskam Cię mocno!;*
Łał, tylko tyle mogę napisać bo ten rozdział mnie rozwalił psychicznie. Współczuję Ginny że musiała tyle przejść. I tak na marginesie wiesz jak mnie przeraźiłeś pisząc że Harry jest w ciężkim stanie? Prawie mi serce stanęło na myśl że może umrzeć. Bo pomimo tego że zawsze lubiłam Harrego w tym opowiadaniu to teraz zaskarbił u mnie wielki szacunek do jego osoby. I zostaje sprawa z tym tajemniczym szpiegiem . Mam pewne przypuszczenia ale muszę przeczytać kolejny rozdział aby dowiedzieć się czy miałam rację. A teraz lecę czytać następny rozdział. I mam nadzieję że jest jeszcze lepszy od poprzedniego :) Dużo weny i miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ksenia Kobelak
Nigdy nie powiedziałam, że to opowiadanie skończy się szczęśliwie. Od początku natomiast wiedziałam, że przynajmniej jeden z szóstki głównych bohaterów zginie. Czy to będzie Harry? Równie dobrze może to być Draco, Blaise, Hermiona, Ginny lub Pansy. Każdy scenariusz jest prawdopodobny. Ale o tym kto to będzie, przekonacie się czytając opowiadanie;)
UsuńJa też lubiłam Harry'ego;)Ale to chyba widać;p
Jestem ciekawa Twoich przypuszczeń;) Kogo typujesz?;)
Nie mnie to oceniać;)
Dziękuję!
Pozdrawiam ciepło!;)
Mam szczerą nadzieję (po przeczytanych dotąd rozdziałach) że z pod Twoich rąk wyjdzie jeszcze nie jedno piękne, wciągające i intrygujące opowiadanie:) Zupełnie takie jak to:)
OdpowiedzUsuńTo jest moje ostatnie Dramione:) Choć nie wykluczam miniaturek.
UsuńChcę jednak skoncentrować się na czymś od początku do końca moim:)
Mam nadzieje ze nie usmiercisz Harrego
OdpowiedzUsuńeva
Czytaj, a poznasz odpowiedź;)
UsuńOh straszne rzeczy dzieją się w tym rozdziale. Biedna Molly antidotum powoli działa. I wyjaśniło się jak to się stało że Ginny i Harry rozstali się i to przykre i bardzo smutne jak do tego doszło. Potter to silny mężczyzna nawet się nie martwie że mu się nie uda wiem że tak będzie. Lecę czytać dalej....
OdpowiedzUsuńŁaaaaaaaaaaał...
OdpowiedzUsuń