piątek, 9 października 2015

Rozdział XXVI "Puls"




Drodzy Czytelnicy,

w Wasze ręce oddaję kolejną część Rozbitków. Mam nadzieję, że najbliższe dwadzieścia jeden stron rozjaśni kilka wątków,  rozwieje kilka wątpliwości i jednocześnie zachęci Was do czekania na kolejne odsłony opowiadania. Rozdział niezabetowany. Nie mam pojęcia, kiedy otrzymam korektę, ale jak tylko to nastąpi, podmienię wersje.

Serdecznie dziękuję osobom, które skomentowały poprzedni rozdział. Musicie wiedzieć, że dzisiejszą publikację zawdzięczacie dokładnie pięciu Czytelnikom. Jest mi bardzo przykro, że jest Was tak mało. Myślałam, że jest więcej osób, na których wsparcie i opinię mogę liczyć. I jest mi najzwyczajniej w świecie smutno z myślą, że tak wielu z Was odeszło. Bo jeśli przyczyną jest jakość opowiadania, to wolałabym o tym wiedzieć. A piszę o tym, bo chciałam, żebyście o tym wiedzieli. Choć domyślam się, że robię to niepotrzebnie, ponieważ od początku mojej przygody z pisaniem podkreślam wagę i wartość Waszych opinii, z szacunku i wdzięczności odpisuję na Wasze komentarze i staram się rekompensować Wam długi czas czekania długością rozdziałów, w które wkładam całe swoje serce. Wobec tego musicie wiedzieć. Nie zmuszę nikogo do komentowania. Myślę też, że to nie o to w tym chodzi. Bo gdyby historia przypadła Wam do gustu, zostawialibyście swoje opinie sami z siebie. Dzielenie się swoimi wrażeniami po przeczytaniu jakiegoś tekstu powinno rodzić się z potrzeby serca. Żałuję, że nie potrafię pisać tak, byście i Wy czuli taką potrzebę.

Co do dalszego losu opowiadania, to nie musicie się martwić, zostanie zakończone. Rozdziały jednak będą pojawiać się nieregularnie. O każdej publikacji będziecie informowani z tygodniowym wyprzedzeniem. Wy straciliście serce do tego opowiadania, a mnie ono pęka, ilekroć wchodzę na bloga i widzę, że Was ubywa i to demobilizuje. Bo do jakich wniosków mogę dojść? Skoro odchodzicie, to znaczy, że w którymś momencie zawiodłam Was jako autor. Postaram się dotrwać do końca dla tych, którzy dalej są przy mnie i chcą poznać zakończenie. Tym, którzy są i trwają, mimo moich wzlotów i upadków, dziękuję z całego serca. Natomiast tych, których zawiodłam i zniechęciłam, przepraszam.

To chyba wszystko, co chciałam Wam powiedzieć.

Trzymajcie się ciepło.
Pozdrawiam,

V.




ROZDZIAŁ XXVI „PULS”

Ostatnie kilka godzin było dla Ginny, jak niekończący się koszmar. Po podaniu serum, które przyniósł Malfoy, przez długi czas stan Molly nie uległ żadnej zmianie. Uzdrowiciele robili, co mogli, lecz ich działania wydawały się bezskuteczne, a ona uświadomiła sobie, że arsenał ich możliwości najwidoczniej nie był przygotowany na tego rodzaju przypadłość. Razem z rodziną czuwała przy łóżku matki i modliła się o cud. Magomedycy zapewniali, że najważniejsze, że stan pacjentki nie uległ pogorszeniu i że muszą uzbroić się w cierpliwość. Zapewniali, że trzeba poczekać, aż serum zacznie działać i że może to zająć trochę czasu. I gdy Ginny uwierzyła, że jej mama wróci do zdrowia, nadszedł pierwszy atak. Uzdrowiciele okrążyli łóżko Molly, a pielęgniarki wypchnęły członków rodziny na korytarz. Rudowłosa z przerażeniem śledziła każdy krok medyków. Stała przyklejona do niewielkiej szybki w drzwiach i nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Dopiero silne ramiona ojca odciągnęły ją od drzwi. Artur przytulił ją mocno i, dzielnie powstrzymując łzy, tulił w milczeniu, jak najcenniejszy skarb. Kątem oka spojrzała na swoich braci. Ich skamieniałe, blade twarze wyrażały ten sam smutek, napięcie i strach. Żadne z nich nie było przygotowane na czarny scenariusz. Bez Molly ich rodzina, nigdy nie będzie taka sama, bo to ona jest elementem łączącym ich w jedność.
Ginny nie miała pojęcia, jak długo stała tak w objęciach ojca. W zasadzie było jej wszystko jedno, co się z nią teraz dzieje. Duchem była przy swojej mamie. Bez mrugnięcia okiem wpatrywała się tępo w zamknięte drzwi, zaklinając wszystkie znane jej świętości, by magomedykom udało się uratować jej mamę. Nie zareagowała na dźwięk szybkich kroków na korytarzu. Dopiero, słysząc zmęczony i pełen napięcia głos Blaise’a, zamrugała kilkukrotnie.
Blaise, jej ostoja, jej bezpieczna przystań i jej pociecha w tym trudnym okresie. Nie potrafiła wyrazić słowami wdzięczności, jaką czuła do mężczyzny, który cały czas był obok. Zostawiał ją samą tylko w wyjątkowych sytuacjach, jak na przykład operacje lub ważne sprawy związane z obowiązkami dyrektora, których nie mógł oddelegować swojemu zastępcy. Był niczym jej anioł stróż. Tak bardzo przywykła do jego obecności, że bez niego czuła się nieswojo. Jego siła, upór i zdecydowanie w działaniu dawały jej nadzieję, że jej mama wyjdzie z tego. Zupełnie jak wtedy, gdy myślała, że w jej życiu już nigdy nie wzejdzie słońce.
Otępienie. To najlepsze określenie stanu, w jakim trwała od kilku tygodni. Silne eliksiry przeciwbólowe i środki uspokajające otulały jej umysł swego rodzaju kokonem bezpieczeństwa. Dzięki temu była odseparowana od wszelkich zewnętrznych bodźców, myśli i uczuć. Była wolna od tego wszystkiego, przed czym tak desperacko starała się uciec. Było to lepsze od wysłuchiwania zapewnień bliskich o tym, że ból kiedyś minie, a dzięki nowym metodom leczenia będzie mieć jeszcze dużo dzieci, które zapełnią pustkę po jej nienarodzonym maleństwie. Nie wierzyła w to i nie chciała wierzyć. Bo jak miała zapomnieć o szybkim biciu serca istoty, która przez siedem miesięcy była częścią niej? Jak miała zapomnieć o uczuciu towarzyszącym jej podczas każdego usg, gdzie mogła obserwować rozwój swojego maleństwa? Jak miała wyrzucić ze swoich wspomnień rytm bicia jego serca? I jak mogła zapomnieć o tym, że to najważniejszy mężczyzna w jej życiu przyczynił się do jej tragedii? 
Po tym, gdy została zgwałcona i dowiedziała się, że jest w ciąży, jej świat runął. Czuła się zbrukana i rozbita. Ten brutalny atak zostawił w niej ślad na całe życie. Senne koszmary, paraliżujący strach przed bliskością i napady stanów lękowych nie opuszczały jej przez długie miesiące. Wszystko to jednak było niczym w porównaniu z dławiącym przerażeniem przed możliwością utraty Harry’ego. Tak bardzo bała się odrzucenia i tego, że w oczach mężczyzny nie zobaczy już uczucia tylko potępienie lub co gorsza obrzydzenie. Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Harry, nie dość że jej nie odepchnął, to okazał jej tyle miłości, czułości, ciepła, delikatności i cierpliwości, że pokochała go jeszcze bardziej. I choć początkowo chciała przerwać ciążę, Harry przekonał ją, żeby urodziła. Obiecał jej, że nigdy ich nie zostawi i zaopiekuje się nimi. Zaufała mu. Zaufała i uwierzyła, że dadzą radę. Harry przywrócił jej wolę życia i zachowywał się tak, jakby to było jego dziecko. Dzięki niemu po jakimś czasie i ona w to uwierzyła i pokochała rozwijające się w niej maleństwo.
Na myśl o ukochanym po jej bladym, zapadniętym policzku spłynęła gorąca łza, będąca zapowiedzią kolejnych. Zamknęła mocno powieki i zacisnęła usta, chcąc stłumić rosnący w niej szloch. Od czasu wypadku unikała Harry’ego. Miała świadomość tego, że postępuje okrutnie, jednak nie potrafiła znieść jego obecności, przypominającej o jej dziecku, którego nie miała okazji nawet dotknąć. Nie potrafiła mu wybaczyć tego, że kazał uzdrowicielom ratować jej życie. Powinien wiedzieć, że ona dokonałaby innego wyboru. Rodzice tak właśnie postępują. Przedkładają życie swojego dziecka nad własne i Harry powinien najlepiej o tym wiedzieć. W końcu to dzięki poświęceniu swojej matki przeżył. Zastanawiała się, czy gdyby mężczyzna był biologicznym ojcem dziecka, to czy zmieniłoby to jego decyzję.
Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Wiedziała, że gdybanie w niczym jej nie pomoże, bo nie zmieni przeszłości. Słysząc skrzypnięcie otwieranych drzwi, odwróciła się na bok i wtuliła twarz w poduszkę, udając że śpi. Chciała być sama. Nie mogła już słuchać tych wszystkich marnych prób pocieszenia i zmuszenia jej do rozmowy z Harrym. Wszystko jednak wskazywało na to, że do sali wszedł ktoś z personelu szpitala. Niezauważalnie odetchnęła z ulgą i w milczeniu czekała, aż osoba krzątająca się przy jej łóżku, wreszcie sobie pójdzie.
- Była tu twoja matka….i Harry.
Drgnęła, słysząc znajomy głos. Ta wiadomość nie zrobiła na niej wrażenia. Ciągle ktoś u niej był, najpewniej myśląc że potrzebuje wsparcia i ciepła drugiego człowieka. Nie było w tym nic bardziej mylnego. Jedyną rzeczą, której teraz potrzebowała, był święty spokój.
- Poprosiłem ich, aby przez najbliższy czas nie naciskali na ciebie - cichy, łagodny baryton ponownie przeciął ciszę, a gdy nie odpowiedziała, mężczyzna westchnął cicho i usiadł na jednym z krzeseł. - Odtrącając bliskich, ranisz i siebie i ich.
Ginny zacisnęła usta ze złości. Nie miała zamiaru wysłuchiwać kazań, ani pozwalać, by ktoś mówił jej, co powinna robić. To było jej życie i tylko ona mogła o nim decydować. Jednak, gdy się odwróciła, jej twarz, mimo odczuwanej złości, wyrażała wyłącznie obojętność.
- Nie mogę spać. Powiedz pielęgniarce, żeby przyniosła mi Eliksir Słodkiego Snu – powiedziała apatycznie, patrząc w zafrasowaną twarz Blaise’a Zabiniego, który asystował magomedykowi, pod którego opieką się znalazła.
Blaise przez chwilę przyglądał się jej ponuro, a potem wyprostował zgarbione plecy i pokręcił stanowczo głową.
- Nie – odparł, a ona zmarszczyła czoło. – Nie możesz dłużej zagłuszać bólu eliksirami. Wiem, że jest ci ciężko, ale musisz stawić czoła rzeczywistości i świadomie przeżyć…
- Nie potrzebuję ich do zagłuszania bólu, tylko do tego, żeby zasnąć – zaoponowała z frustracją.
- Wszyscy uzależnieni tak mówią – powiedział spokojnie i spojrzał na nią łagodnie.
Ginny przez chwilę miała ochotę zetrzeć to opanowanie z twarzy mężczyzny. Chciała nim potrząsnąć, wrzeszczeć, kopać, zrobić cokolwiek byleby Blaise poczuł jej ból, rozgoryczenie, gniew i bezradność. Ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu, wiedząc że to i tak nie ukoiłoby jej cierpienia.
- Nie jestem uzależniona, a ty nie jesteś moim uzdrowicielem. Jakby nie patrzeć, ty w ogóle jeszcze nie jesteś uzdrowicielem. Chcę się widzieć z doktorem Parkerem – odparła zimnym tonem, a Zabini uniósł brwi w oznace zdziwienia.
- W porządku – westchnął, podnosząc się z krzesełka. -  W takim razie wyjaśnisz mu przy okazji to, gdzie zniknęły zapasy eliksiru uspokajającego z pokoju pielęgniarek – oznajmił ze stoickim spokojem i ruszył w kierunku drzwi.
Ginny przez chwilę biła się ze swoimi myślami, przeklinając spostrzegawczość mężczyzny i sapnęła ze złości. Nie mogła dopuścić do tego, by Blaise zdradził jej tajemnicę. Dzięki tym eliksirom nie czuła bólu.  Nie mogła pozwolić, by zabrali jej jedyne ukojenie.
- Czekaj – zawołała, gdy Zabini był w połowie drogi do wyjścia.
Blaise odwrócił się do niej i spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem, co jeszcze bardziej rozzłościło kobietę.
- Czego chcesz? – Warknęła, a on zmrużył nieznacznie oczy.
- Pogadać – oznajmił zdawkowo, a Ginny obrzuciła go kpiącym spojrzeniem. – Chcę zaproponować ci układ. Jeśli się zgodzisz i dostosujesz, Parker nie dowie się o twoim małym problemie i unikniesz wielu przykrych konsekwencji. Jeżeli jednak odmówisz, będę zmuszony działać dla twojego dobra, a wtedy jeszcze długo stąd nie wyjdziesz – wyjaśnił spokojnie, niezrażony zachowaniem kobiety.
- Czego chcesz? – Powtórzyła mało uprzejmym tonem, przyglądając się mężczyźnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Rozpoczniesz terapię – zaczął Blaise, a widząc, że kobieta otwiera usta, by mu przerwać, dodał – Nie przerywaj mi i wysłuchaj do końca – zaznaczył i odczekał aż Ginny niechętnie skinęła głową, po czym kontynuował – Rozpoczniesz terapię i weźmiesz się w garść. Codziennie wieczorem będziesz spotykać się ze wskazaną przeze mnie osobą. Co więcej, będziesz z nią współpracowała i stopniowo będziemy odsta…
- A jeśli się nie zgodzę? – Wypaliła z wojowniczą nutą w głosie.
- To zmuszę cię do tego – odparł Blaise ze stalową nutą w głosie.
- To nie jest żaden wybór – prychnęła z goryczą, choć w rzeczywistości była bliska histerii.
- Mylisz się. Możesz to zrobić po dobroci i stopniowo lub pod przymusem i wtedy nikt nie będzie się z tobą cackał – zaoponował ze spokojem, a Ginny obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem.
- Po co to robisz? – Zapytała ze zrezygnowaniem, podczas gdy on przyglądał się jej z nieodgadnioną miną.
- Bo chcę – odparł po dłuższej chwili milczenia, a w kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu.
Ginny przez chwilę wyglądała tak, jakby zamierzała potraktować go swoim słynnym upiorogackiem. Przez kilka sekund jej oczy płonęły tym znajomym blaskiem, który pamiętał jeszcze z czasów Hogwartu. Jednak tak szybko jak ten blask się pojawił, tak szybko też zgasł, a na jej twarzy ponownie zagościł wyraz apatii i zrezygnowania.
- Chcę zostać sama – oznajmiła, odwracając się od niego i zakopując w kołdrę, czym dała znak, że ich rozmowa dobiegła końca.
Westchnęła z ulgą, gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi. Początkowa złość, jaką poczuła z powodu szantażu, ustąpiła znajomemu uczuciu otępienia. Nie interesowało ją to, że Blaise odkrył jej sekret. Tak naprawdę było jej już wszystko jedno. Wiedziała, że będzie musiała zgodzić się na tą terapię, jednak nie miała zamiaru udawać entuzjazmu. Na samą myśl o tym, że ktoś zmuszałby ją do ponownego przeżycia tego koszmaru, coś boleśnie kuło ją w piersi. Czując znajomy ból, wsunęła rękę pod materac i wyciągnęła z niego fiolkę z eliksirem uspokajającym. Przez chwilę przyglądała się różowej, musującej cieczy, a potem odkorkowała ją i drżącą dłonią przechyliła jej zawartość. Znajomy smak sprawił, że jej ciało rozluźniło się, jakby wiedziało, że teraz będzie wolne od bólu i cierpienia. Przymknęła oczy i skuliła się na łóżku, pozwalając by jej umysł znów zasnuła mgiełka otępienia. Nim całkowicie pochłonęła ją ciemność, pozwoliła sobie na delikatne westchnięcie ulgi.
Ostatecznie Blaise dopiął swego i zmusił ją do wyrażenia zgody na terapię. Tak jak obiecał, wszystko odbyło się w tajemnicy. Zaskoczeniem dla niej był natomiast fakt, że osobą, która miała jej pomóc, w jego mniemaniu miała być Pansy Parkinson. Kobieta, której szczerze nie znosiła i to z wzajemnością. Okazało się jednak, że Pansy podchodzi do swoich obowiązków zawodowych w sposób profesjonalny, gdyż bez problemu potrafiła odciąć się od prywatnych uprzedzeń i przeszłości. Ginny podchodziła do niej z dystansem i nieufnością. I mimo że obiecała współpracować, to nie potrafiła się przełamać. W tajemnicy wciąż zażywała skradzione eliksiry, które po sesjach z kobietą, były jej jedyną tarczą chroniącą jej umysł przed zmasowanymi atakami myśli, uczuć i koszmarnych wizji. I tylko świadomość tego, że, gdy tylko zgasną światła w sali, będzie mogła znów odciąć się od świata, sprawiały że znosiła jako tako te wszystkie sesje. Zastanawiała się, czy Blaise wie o jej sekretnym zapasie. Czasami, gdy na nią patrzył, miała wrażenie, jakby czytał z niej jak z otwartej księgi. Jednak nawet jeśli wiedział, że wciąż zażywa leki, to nie zrobił nic, by odzyskać skradzione zapasy.
Terapia bardzo ją męczyła i rozstrajała. W zasadzie to nie widziała sensu ciągnięcia tego cyrku. Parkinson jednak była wyrozumiała i cierpliwa. Nie naruszała jej przestrzeni osobistej, nie naciskała. Czasami ich spotkania przybierały kształt luźnej rozmowy o wszystkim i o niczym, a czasami, gdy Ginny zamykała się w sobie, Pansy prowadziła niekończący się monolog. Raz mówiła o sobie, raz wyjaśniała różne trudne kwestie, a czasami po prostu milczała. I o ile Ginny była w stanie wytrzymać to wszystko, gdy zażywała eliksiry, o tyle, gdy jej zapasy się skończyły, myślała, że zwariuje. Nocne koszmary i stany lękowe rozstroiły ją do tego stopnia, że w ogóle nie spała, miewała halucynacje i napady histerii. Wtedy też w momentach kryzysu to Blaise był przy niej. Jego milcząca  obecność, jakby odganiała złe duchy dręczące jej umysł. To był czas, gdy jednocześnie go potrzebowała i nienawidziła. Potrzebowała jego spokoju, opanowania i siły, a nienawidziła za to, że mimo jej błagań, nigdy nie uległ i nie przerwał terapii, ani nie ukoił jej bólu choćby kroplą eliksiru.
Z czasem wszystko zaczęło się wyciszać, a ona nie mając gdzie uciec przed dręczącymi myślami, zaczęła je z siebie wyrzucać. I mało ją obchodziło, że powiernikiem jej cierpienia jest Parkinson. W irracjonalny sposób czuła z nią więź. Może nie tak silną, jak z Hermioną, której jako jedynej pozwoliła przy sobie być, ale na tyle trwałą, by zacząć myśleć o niej, jak o kimś bliskim. Hermiona, Pansy i Blaise pozwolili jej dojść do siebie na tyle, by odzyskała równowagę psychiczną. I choć nie zalepili pustki po dotkliwej stracie, to sprawili, że zaczęła normalnie funkcjonować.
Najtrudniejszą chwilą w tamtym okresie było dla niej rozstanie z Harrym. Nie sądziła, że jego ponowny widok, sprawi jej tyle bólu. Patrząc w jego podkrążone, smutne oczy, które wyrażały miłość, skruchę, cierpienie i tęsknotę, cała jej pewność siebie ulotniła się niczym powietrze z przebitego balona. Jednocześnie jednak każdy jego dotyk, każde spojrzenie, każda oznaka czułości, każde słowo na nowo łamały jej serce. Dotychczas była pewna, że Harry Potter był miłością jej życia. To, co czuła, patrząc na niego, tylko ją w tym utwierdzało. Wtedy jednak poczuła też coś innego. Coś, co sprawiło, że nie mogła do niego wrócić.
- Zawsze będę cię kochać, Ginny – wyznał, dotykając czule jej mokrego od łez policzka. – Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Ale… - dodał i urwał, gdy załamał mu się głos.
- Harry… – zaczęła spanikowana, gdy dotarło do niej, do czego zmierza mężczyzna.
- Proszę… Chcę, żebyś to usłyszała – oznajmił z uporem, a ona z wahaniem skinęła głową. – W czasie wojny tylko myśl o tobie pozwalała mi przetrwać. Za każdym razem, gdy czułem, że nie dam rady, gdy chciałem się poddać lub gdy byłem bliski śmierci ty dodawałaś mi sił. Nadawałaś mojemu życiu sens i przez to nie było takiej przeszkody, której bym nie pokonał, by zapewnić ci bezpieczeństwo i móc sprawić żebyś była szczęśliwa u mego boku. Jesteś całym moim światem, Ginny. Nie mógłbym żyć w świecie, w którym nie byłoby ciebie. Tamtego dnia… Wiem, że mnie winisz, ale… Nie mogłem nic zrobić. Byłem bezradny, Ginny – wyznał, a namacalne cierpienie w jego głosie sprawiło, że kobieta w końcu podniosła na niego zaszklony wzrok. - Naszego dziecka nie dało się uratować – powiedział z rozpaczą w głosie, a rudowłosa pokręciła stanowczo głową.
Nigdy nie zapomni tamtej jesiennej soboty, która zmieniła całe jej życie. To były urodziny Artura, na które wybierali się z Harrym. Jako że prezent dla niego kupili poprzedniego dnia tuż po wizycie kontrolnej u doktora Parkera, a przyjęcie miało odbyć się o piątej, większość dnia mieli spędzić na beztroskim leniuchowaniu. Po pysznym śniadaniu w łóżku, które przygotował dla nich jej mężczyzna, mieli zamiar ogarnąć się i wyjść na spacer. Tegoroczna jesień rozpieszczała ich słoneczną pogodą, z której żal było nie skorzystać. Ich plany pokrzyżowała jednak sowa z Ministerstwa. Harry dostał pilne wezwanie do Biura Aurorów i, chcąc nie chcąc, musiał się tam stawić. Nie podobało jej się, że ostatnimi czasy tak często wzywano go do pracy w weekend, ale już dawno pogodziła się z myślą, że wybranek jej serca jest urodzonym bohaterem, który zbawia świat przed złem. Starała się być wyrozumiała, choć przy szalejących hormonach czasami stanowiło to wyzwanie. Zwłaszcza, gdy kilkudziesięciu minutowe wypady zmieniały się w kilku godzinną nieobecność. Tak też było i tym razem. Gdy po godzinie Harry przesłał jej wiadomość, że jakiś szaleniec zamknął się w swojej skrytce w Banku Gringotta i grozi wysadzeniem siebie i całego budynku, przez co najpewniej wróci koło czwartej, miała ochotę zgrzytać zębami. Nie wiedziała, czy jest bardziej zła na Kingsleya, czy na Harry’ego. Wiedziała, że praca aurora wiąże się z całodobową dyspozycyjnością i zazwyczaj jakoś ten fakt przebolewała, jednak dziś miarka się przebrała. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wysłać swojemu ukochanemu wyjca, lecz ostatecznie postanowiła go zignorować. Zwłaszcza, że odczuwała pilną potrzebę zjedzenia czegoś słodkiego, co po krótkich oględzinach zawartości lodówki okazało się przygotowanym przez Molly masłem orzechowym i słoikiem z oliwkami, które skutecznie ostudziły jej złość i obudziły wyrzuty sumienia, gdy postanowiła przyszykować im odpowiednią garderobę na przyjęcie. Bo, o ile nie miała problemu ze skompletowaniem ubrań dla Harry’ego, o tyle w jej zaawansowanej ciąży znalezienie jakiejkolwiek sukienki w odpowiednim rozmiarze stało się wyzwaniem. W stanie totalnej rozsypki znalazła ją Hermiona, która, słysząc o akcji Brygady Uderzeniowej, postanowiła dotrzymać przyjaciółce towarzystwa.
- Wyglądasz jak ruda kupka nieszczęścia – podsumowała z rozbawieniem szatynka, gdy Ginny wyjaśniła jej powody swojego stanu.
W odpowiedzi rudowłosa wzruszyła bezradnie ramionami i ponownie wybuchła płaczem. Hermiona natychmiast znalazła się przy niej i mocno ją przytuliła.
- Płaczesz przez sukienkę? – Zapytała niepewnie, zerkając na rozpruty materiał, a Ginny pokręciła głową.
- Jestem koszmarną narzeczoną – wyznała zachrypniętym głosem, a Hermiona westchnęła ciężko i odsunęła delikatnie przyjaciółkę.
Nie musiała nawet zadawać pytania, ponieważ gdy tylko spojrzała w jej zaszklone oczy, ta zaczęła wyrzucać z siebie chaotyczny potok słów. Poskładanie tego wszystkiego w logiczną całość stanowiło dla szatynki nie lada wyzwanie. Zwłaszcza, że rudowłosa często urywała w pół zdania i zmieniała konteksty wypowiedzi. Najwidoczniej jednak Ginny, zbyt zaaferowana falą doznań, nie dostrzegała jej bezradnej miny.
- No… Chyba już mi lepiej – oznajmiła tuż po tym, gdy skończyła swój długi monolog i wzięła głęboki oddech. – Tak, zdecydowanie jest już lepiej. Dziękuję ci – powiedziała z uśmiechem i otrzepując z kolan niewidzialny pyłek, dźwignęła się na nogi.
- Nie ma za co, Gin? – mruknęła pod nosem Granger, choć nie wiedziała, za co przyjaciółka jej dziękuję. Nie był to jednak pierwszy raz, gdy gubiła się w kontekstach rudowłosej, dlatego ciesząc się, że główny kryzys został zażegnany, również podniosła się z kolan.
- Cieszę się, że przyszłaś – oznajmiła Ginny, uśmiechając się promiennie.
- Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa pod nieobecność Harry’ego – odparła Granger, odwzajemniając uśmiech kobiety.
- Wiadomo coś? To trwa już tak długo… Zaczynam się martwić – westchnęła ciężko.
- Nic mu nie będzie – zapewniła, uśmiechając się uspokajająco.
- Jestem zła na Shackelbolta. Harry ma urlop. Nie jest jedynym aurorem w tym kraju – burknęła pod nosem, marszcząc zabawnie nos.
- Z tego, co wiem wezwali większość jednostek – oznajmiła ostrożnie Granger, a Ginny posłała jej podejrzliwe spojrzenie.
- Jeden szaleniec zasiał taki popłoch, że postanowiono zmobilizować wszystkie jednostki?
- Bank Gringotta to duży obiekt. Trzeba ewakuować budynek, zabezpieczyć teren wokół…
- Nie potrafisz kłamać, Granger – weszła jej w słowo i położyła dłonie na biodrach, świdrując ją przenikliwym wzrokiem. – Albo mi powiesz, co się dzieje, albo sama to sprawdzę.
- Ale… Ginny, nic się nie dzieje. Absolutnie nic, czym powinnaś się teraz zajmować – zaoponowała z przekonaniem szatynka.
- I dlatego Harry przysłał cię tu, żebyś mnie pilnowała? – Zapytała zwodniczo opanowanym tonem.
- Przecież dobrze wiesz, jaki jest Harry. Jest tak przewrażliwiony, że gdyby mógł, to przykułby cię do łóżka i obłożył poduszkami. Poza tym jestem tu, żeby dotrzymać ci towarzystwa, a nie żeby cię pilnować – odparła Hermiona, a Ginny przez chwilę przyglądała się jej, jakby weryfikowała prawdziwość jej słów.
- Powiedziałabyś mi, gdyby coś się działo? – Upewniła się wciąż świdrując ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Ginny…
- POWIEDZIAŁABYŚ?
- Tak. Powiedziałabym – skapitulowała po chwili wahania, a Weasley pokiwała w milczeniu głową.
- Wybacz, ale ostatnio jestem nerwowa – powiedziała dużo łagodniejszym tonem i uśmiechnęła się do szatynki przepraszająco. – Po prostu mam takie dziwne przeczucie, że…
- Hej! – Przerwała jej stanowczo Hermiona i ujęła jej dłonie. – W porządku. Rozumiem twój strach o Harry’ego. Pamiętaj jednak, że to Harry Potter. Może i dorósł, ale w głębi ducha wciąż jest tym ciekawskim dzieciakiem, który przyciąga kłopoty jak magnes. Poza tym podejrzewam, że nawet, gdy się zestarzeje, będzie zbawiać świat – oznajmiła, a po jej słowach Ginny parsknęła śmiechem. - Musisz przestać analizować. Sama komplikujesz sobie tym życie, skarbie – dodała z ciepłym uśmiechem, a Ginny skinęła głową.
- Mam ochotę na lody – oznajmiła niespodziewanie, a Hermiona z ulgą przyjęła zmianę tematu.
- Lody? – Zapytała z rozbawieniem.
- Tak, śliwkowe! A najlepiej takie, które zrobiłaś jak byłam u ciebie w zeszłą środę – przytaknęła i posłała przyjaciółce sugestywne spojrzenie.
- Nie sądzisz, że wykorzystywanie gości jest nie fair? – Zironizowała, drocząc się z przyjaciółką dla zasady.
- Dobrze wiesz, że u mnie goście gotują – odparła z rozbrajającą szczerością rudowłosa, a Hermiona wywróciła oczami. – Zwłaszcza, gdy są tak uzdolnieni jak ty – dodała pojednawczo.
- A co robisz ty w tym czasie?
- Podziwiam – powiedziała, wzruszając ramionami, a Hermiona pokręciła z pobłażaniem głową i w tej chwili jej wzrok padł na opróżniony do połowy słoik oliwek i napoczęte masło orzechowe.
- A potem się dziwisz, że nie możesz się w nic zmieścić – rzuciła niby od niechcenia i uśmiechając się złośliwie wskazała na „dowody zbrodni”.
- Ej, to nie fair! – Zaoponowała ze śmiechem rudowłosa.- To nie ja mam zachcianki, tylko twój chrześniak – zastrzegła, a Granger podniosła dłonie w geście kapitulacji.
- Ale pamiętasz, że jesteś czarownicą i do czego służy różdżka? – Zapytała z pozoru niewinnym tonem, obrzucając wymownie poprutą sukienkę, w którą najpewniej próbowała się wcisnąć jej przyjaciółka.
- A co to ma do…? – Zaczęła Ginny i urwała, a chwilę później na jej twarzy pojawił się wyraz olśnienia. Hermiona uniosła lewą brew i uśmiechnęła się z przekąsem, a Ginny spojrzała na nią z dumą. – Czy mówiłam ci już, że cieszę się, że przyszłaś? – Krzyknęła rudowłosa, gdy szatynka opuściła sypialnię, a w odpowiedzi usłyszała tylko pełne rozbawienia prychnięcie przyjaciółki.
Dzięki odwiedzinom Granger czas przestał się jej dłużyć, a oczekiwanie na Harry’ego stało się mniej dokuczliwe. Koło godziny trzeciej otrzymała od niego sowę, żeby się nie martwiła i że wróci w przeciągu godziny. Uspokojona pożegnała się z przyjaciółką i postanowiła wziąć prysznic. Ciepły strumień wody przyjemnie odprężał jej ciało, a słodki zapach żelu pod prysznic poprawił jej nastrój. Zamknęła oczy i wystawiła twarz pod natrysk. I wtedy wszystko się zaczęło. Ból był tak silny i niespodziewany, że zaparł jej dech w piersi. Zgięła się w pół i przytrzymała dłonią jedną ze ścianek kabiny, by nie upaść. Kolejny skurcz sprawił, że pociemniało jej przed oczami. Jedną ręką złapała się za brzuch i zamarła, gdy pod stopami ujrzała krew. Do tej pory nie pamiętała, jakim cudem udało jej się wyjść z kabiny, okryć ręcznikiem i wyczarować mglistego patronusa. Teraz wiedziała, że to myśl o zagrożonym życiu dziecka dodała jej sił. Dopiero, gdy wysłała wiadomość po pomoc, osunęła się na podłogę. Czuła przeraźliwy ból i zimne poty na ciele. Jednak od cierpienia gorszy był strach o jej dziecko. Nie wiedziała, jak długo zwijała się w mękach na podłodze. Mimo że Harry znalazł się przy niej prawie natychmiast, to miała wrażenie, że do tego czasu minęła wieczność. Nie wiedziała, co działo się później, ponieważ straciła przytomność. Z relacji magomedyków i bliskich dowiedziała się, że doszło do pęknięcia macicy i przedostania się płodu do otrzewnej. Uzdrowiciele nie mieli wyboru. Musieli wykonać cesarskie cięcie i zatamować krwawienie. Zarówno życie jej, jak i dziecka było zagrożone więc o ich losie decydowały sekundy. W trakcie, gdy ona leżała na stole operacyjnym, jeden z uzdrowicieli przedstawił całą sytuację Harry’emu. I to on zdecydował o tym, że w sytuacji kryzysowej mają ratować przede wszystkim ją. To jego podpis widniał na zgodzie i wszystkich innych dokumentach. Gdy osłabiona i obolała wybudziła się po kilku dniach, jej jedyną myślą było dziecko, które nosiła przez tyle miesięcy pod swoim sercem. Doktor Parker przekazał jej wtedy, że w trakcie pęknięcia macicy, oderwało się również łożysko. Doszło do nieodwracalnych uszkodzeń i nie byli w stanie uratować dziecka. Potem ze współczuciem dodał, że aby uratować jej życie musieli wyciąć jej macicę. Wiadomość ta była dla niej jak wyrok. Zawsze marzyła o założeniu dużej rodziny, takiej w jakiej sama się wychowała, a tymczasem jej marzenia o macierzyństwie zostały zaprzepaszczone. Gdy zapytała, jakim prawem podjęto za nią decyzję, uzdrowiciel przekazał jej dokumenty i oznajmił, że mieli zgodę rodziny. Widząc podpis Harry’ego poczuła, jak niewidzialna dłoń zaciska się na jej sercu i wyrywa je. W tym momencie jej życie straciło sens. Nie była w stanie znieść już żadnych informacji.
– Ginny – powiedział miękko Harry, a z jego oczu wypłynęły długo powstrzymywane łzy. - Oddałbym wszystko, by sprawić, żeby było inaczej… żeby nasze dziecko było z nami…
Ginny nie mogła już dłużej tego słuchać. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się, przeklinając w duchu swoją słabość. Harry przez chwilę zawahał się, niepewny reakcji kobiety, lecz trwało to tylko ułamek sekundy, bo w następnej znalazł się przy niej i mocno przytulił. Nie wiedziała, jak długo stali tak wtuleni w siebie. Znajomy zapach mężczyzny, jego dotyk i tembr głosu, gdy szeptał jej słowa pocieszenia, działały na nią niezwykle kojąco. Wszystko było w niej jednak zbyt świeże, a bolesne wspomnienia za bardzo paliły ją od środka, by mogła mu wybaczyć.
- Harry, ja nie… - zaczęła, odsuwając się od niego i patrząc na niego niepewnie.
W tym momencie już sama nie wiedziała, czego chce. Z jednej strony pragnęła i potrzebowała miłości i siły Harry’ego. Chciała mu pozwolić, by zabrał całą jej niepewność, strach i ból. Jednak z drugiej strony za każdym razem, gdy go widziała, rana w jej sercu zaczynała krwawić na nowo, a przed jej oczami pojawiał się jego podpis, skazujący ją na katusze do końca życia. Nie mogąc znieść jego palącego spojrzenia, spuściła głowę i zamknęła oczy, chcąc powstrzymać niechcianą falę łez.
- Wiem, Ginny – powiedział ze zrozumieniem, czule unosząc jej podbródek, tak by znów na niego spojrzała. – Pamiętaj, że cię kocham i będę czekać na ciebie. Teraz i zawsze.
- Potrzebuję czasu – wyszeptała zbolałym głosem, a on pokiwał głową i zmusił się do bladego uśmiechu.
Nie mogła znieść smutku w jego oczach. Ponownie spuściła wzrok, zaciskając kurczowo pięści. Kochała go, lecz nie potrafiła mu wybaczyć. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić. Ich dziecko umarło na stole operacyjnym, bo Harry zdecydował o tym, że to jej życie jest ważniejsze. Znała diagnozę lekarzy, którą powtórzył jej mężczyzna. Doktor Parker pokazał jej kartę, w której zapisano przebieg operacji. Znała nawet godzinę, gdy puls jej dziecka ustał, gdy jego małe serduszko przestało bić.
Drgnęła, gdy Harry zbliżył się do niej i niepewnie położył jej dłonie na ramionach, zachowując jednak odpowiedni dystans, który od czasu tego feralnego dnia, stawał się coraz większy. Niepewnie spojrzała mu w twarz, której rysy znała praktycznie na pamięć. Wyglądał tak, jakby chciał jej coś powiedzieć, ostatecznie jednak zrezygnował z tego i pocałował ją w czoło. Przymknęła powieki, czując jego ciepły oddech i spierzchnięte usta na skórze.
Wiele razy zastanawiała się, czy gdyby tamtego dnia Harry powiedział jej to, z czego zrezygnował, czy gdyby dała mu szansę, czy gdyby mimo wszystko wróciła do niego, to czy byliby razem? Czy gdyby wtedy Harry ją zatrzymał i przekonał, że powinni walczyć, to czy ich losy potoczyłyby się inaczej? Nie wiedziała i zapewne już nigdy się nie dowie.
Zbyt długo oswajała ból i przeżywała żałobę. Harry dał jej czas, nie narzucał się, nie naciskał, nie poganiał. Ona jednak nie zrobiła nic, by zmniejszyć dystans między nimi, który z każdym kolejnym dniem rozłąki, stawał się coraz większy. Nie wiedziała, co bardziej ją zgubiło- strach, czy pewność, że uczucia Harry’ego nigdy się nie zmienią. Z perspektywy czasu wiedziała, że za rozpad ich wieloletniego związku odpowiadała wyłącznie ona. Harry kochał ją miłością silną i bezwarunkową, a jego uczucie dopełniało ją i wyznaczało kurs, który straciła bezpowrotnie wraz z chwilą, gdy mężczyzna związał się z Pansy. Tuż przed tym jednak wysłał jej list z prośbą o spotkanie. Miał czekać na nią cały dzień w ich kawiarni. Napisał też, że jeśli nie przyjdzie, on uszanuje jej decyzje i zniknie z jej życia. Mimo że jej serce wyrywało się na spotkanie z mężczyzną, nie odpowiedziała na list i długo wahała się nad podjęciem decyzji. A gdy w końcu postawiła wszystko na jedną kartę i dotarła na miejsce spotkania, było już za późno. Kawiarnia była zamknięta, a wokół nie było żywego ducha. Harry spełnił swoją obietnicę i zniknął z jej życia w sposób dosłowny. Gdy następnego dnia poszła do jego mieszkania, nie zastała tam mężczyzny. Od Hermiony dowiedziała się, że Harry wyjechał na dwutygodniowe zgrupowanie aurorów. Z mieszanymi uczuciami czekała na jego powrót, z dnia na dzień nabierając pewności, że jest gotowa na to, by wybaczyć mężczyźnie i zacząć wszystko od nowa. Zrozumiała, że Harry był wszystkim, co miała i co jej zostało. Wiedziała, że nie może go stracić. Niestety okazało się, że zbyt późno zrozumiała swój błąd. W dniu powrotu mężczyzny do kraju, ponownie odwiedziła jego mieszkanie. Jednak jej nadzieje na lepsze jutro prysły jak bańka mydlana, gdy ujrzała Harry’ego i Pansy obejmujących się przed blokiem. Z niedowierzaniem obserwowała, jak Parkinson śmieje się głośno z czegoś, co powiedział mężczyzna, a następnie wspina się na palce i całuje go czule. Czuła się tak, jakby ktoś wymierzył jej potężny cios w brzuch, pozbawiając tchu. Nie pamiętała, jak trafiła pod drzwi Hermiony. Przyjaciółka bez zbędnych słów wpuściła ją do środka i pozwoliła, by ta wylała z siebie cały smutek. Na prośbę Ginny, obiecała milczeć, choć Weasley wiedziała, że pannie Granger nie podoba się jej decyzja. Mimo wszystko uszanowała wolę przyjaciółki i nie ingerowała, za co rudowłosa była jej bardzo wdzięczna. Harry również nigdy nie dowiedział się o tym, że choć spóźniona, to pojawiła się na spotkaniu. Nie powiedziała mu także, że nigdy nie przestała go kochać i zapewne nigdy tego nie zrobi. Wtedy też została zmuszona, by zboczyć z drogi, którą przemierzała z mężczyzną. Musiała odnaleźć własną, tym razem samotną ścieżkę, na której należało wyznaczyć nowe cele na przyszłość, w której do tej pory jedynym stałym i pewnym elementem był Harry.
Proces ten trwał długi okres czasu. Ginny wiele lat uczyła się żyć z myślą o tym, że zarówno Harry Potter, jak i marzenie o wielkiej rodzinie należą do przeszłości. Z trudem przyszło jej też zaakceptowanie Pansy w roli ukochanej miłości jej życia. Rzuciła się wtedy w wir pracy, odnosząc wiele sukcesów zawodowych, które w pewien sposób rekompensowały jej brak życia prywatnego. Konsekwentnie unikała również Blaise’a Zabiniego, który za bardzo przypominał jej o tym, co straciła. Wtedy zaliczyła go do ludzi z przeszłości, którą definitywnie chciała zostawić za sobą. Wszystko zmieniło się jednak w dniu, gdy los ponownie przeciął ich ścieżki. Wtedy to przewrotne fatum sprawiło, że znów spotkali się w Szpitalu Świętego Munga, gdzie Ginny miała przeprowadzić wywiad z nowo mianowanym dyrektorem placówki. Od tamtej pory Blaise Zabini na stałe zagościł w jej życiu.
Zastanawiała się, czy jest w stanie pokochać kogoś równie mocno, co Harry’ego i czy w jej życiu pojawi się ktoś, kto poskłada jej serce i tchnie w nie nowe życie. Do tej pory nie znała odpowiedzi. Poznała ją dopiero za sprawą Cho Chang, która swoją małą prowokacją, nieświadomie pchnęła ją w jego ramiona. To wtedy zrozumiała, że przez swój upór, dumę i głupotę może stracić kogoś ważnego. Nie chciała popełnić tego samego błędu, przez który straciła Harry’ego. To dlatego postawiła wszystko na jedną kartę. Dziś dziękowała opatrzności za to, że nad nią czuwała. Nie wiedziała, jak to wszystko się skończy. Jednakże z dnia na dzień jej uczucia do Blaise stawały się coraz silniejsze, a ona coraz bardziej zaczynała wierzyć, że wielka miłość może przytrafić się więcej niż raz w życiu.
- Długo to trwa? – Zapytał Blaise, rzucając zatroskane spojrzenie wtulonej w ramiona ojca Ginny.
Nie widział jej zwróconej w stronę drzwi twarzy. Nie był nawet pewien, czy zarejestrowała jego obecność. Jej zaczerwienione od płaczu oczy były puste, a ona sama wydawała się być oddalona o lata świetle od niego.
- Będzie jakiś kwadrans – odparł Artur, którego udręczona mina i przygarbione plecy postarzyły o jakieś pięć lat.
 Blaise widział, jak pan Weasley bardzo stara się zachować pozory spokoju i jak wiele go to kosztuje. Położył mu dłoń na ramieniu, chcąc dodać otuchy. Artur przeniósł na niego przekrwiony wzrok i zmusił się do nikłego półuśmiechu. Blaise odwzajemnił go i bez słowa wszedł do sali, w której leżała Molly.
Nie minęło pięć minut od jego zniknięcia, gdy drzwi ponownie się otworzyły. Ginny dzielnie powstrzymując łzy, spojrzała na Blaise’a, czując jak całe towarzyszące jej napięcie pozbawia ją tchu.
- Ktoś chce was zobaczyć – oznajmił z łagodnym uśmiechem i otworzył szerzej drzwi, tak że mogli dostrzec bladą twarz Molly Weasley.
Artur niczym urzeczony wpatrywał się w kruchą sylwetkę swojej żony. Wokół jej łóżka dalej kręcili się magomedycy, lecz ich ruchy były zdecydowanie mniej nerwowe niż kilka minut temu. Artur niczym w transie pokonał drogę do jej łóżka. Molly zauważyła go, gdy przekroczył próg sali. Na jego widok, uśmiechnęła się czule, a jej oczy zaszkliły się od łez.
- Nacieszcie się nią, ale nie męczcie za bardzo – powiedział Blaise, zapraszając resztę rodziny. – Stan waszej matki jest stabilny, ale dalej jest bardzo osłabiona – wyjaśnił, odsuwając się z przejścia.
- Zabini… - Blaise odwrócił się w stronę Rona i posłał mu pytające spojrzenie. - Wiedz, że nie podoba mi się, że kręcisz się koło mojej siostry – zaczął, a dyrektor poczuł, jak jego mięśnie spinają się mimo woli.
Musiał przyznać, że Weasley go zaskoczył. Spodziewał się raczej kulawej formy podziękowań, niż tego, że Ronaldowi w takim momencie zechce się bawić w starszego brata.
- I chyba nigdy nie zrozumiem tego, że jesteście ze sobą. Widzę jednak, że zależy ci na niej, a i ty nie jesteś jej obojętny – dodał dokładnie ważąc każde słowo, a Blaise posłał mu zaintrygowane spojrzenie. – Pamiętaj, że Ginny wiele przeszła. Chcę, by moja siostra była szczęśliwa i skoro wiąże się to z tym, że będę musiał znosić właśnie ciebie, to, mimo tego że jesteś Ślizgonem, jestem skłonny dać wam moje błogosławieństwo – wydusił z siebie i widać było, że słowa te przychodzą mu z wielkim trudem. – Jeśli jednak ją skrzywdzisz, to wiedz, że skończysz jako karma dla smoków – ostrzegł go z powagą.
- To uczciwa propozycja, Weasley – odparł z komiczną powagą, lecz w jego oczach widać było rozbawienie.
- Też tak myślę. Cieszę się, że mamy tą rozmowę za sobą – westchnął z ulgą, a następnie odchrząknął i wyciągnął w jego stronę rękę. – Dziękuję ci za uratowanie mojej matki i za wsparcie, jakie okazałeś mojej rodzinie – powiedział, gdy Blaise posłał mu zaskoczone spojrzenie.
- To moja praca – odparł po raz kolejny zaskoczony zwrotem akcji, lecz uścisnął dłoń Weasleya. – To nie mnie powinieneś dziękować. Gdyby nie serum… - zaczął, lecz Ron skrzywił się komicznie i wszedł mu w słowo.
- Nie musisz mi przypominać, że mam dług wdzięczności wobec tej tlenionej fretki.
Blaise nie mógł dłużej powstrzymać cisnącego się mu na usta uśmiechu. Odwzajemniona antypatia Rona względem Dracona była taka gryfońska, a jednocześnie tak nie pasująca do ich wieku i zajmowanej pozycji, że aż śmieszna.
- Dyrektorze…
Ich rozmowę przerwała starsza pielęgniarka, która nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Ron skinął głową i taktownie odszedł do reszty rodziny, celebrujących wybudzenie się Molly.
- Co się dzieje, Mandy? – Zapytał na pozór spokojnym tonem.
- Aresztowali pana Malfoya – wyznała nieśmiało, patrząc ze współczuciem na swojego przełożonego.
- O czym ty mówisz? – Zapytał, nie mogąc przyswoić otrzymanej informacji, która wydawała się być jakimś okrutnym żartem.
- Przed chwilą aurorzy wyprowadzili go z budynku – wyjaśniła i po krótkim zawahaniu dodała niepewnie - Ale to nie wszystko… Pan Malfoy pojawił się tu z Harrym Potterem – wyjaśniła już pewniejszym głosem, a zmarszczki na czole mężczyzny pogłębiły się bardziej.
- I chcesz mi powiedzieć, że Potter pozwolił, by jego ludzie aresztowali Dracona?
- Pan Potter jest teraz na bloku operacyjnym, dyrektorze…

***
Siedział na twardej pryczy, oparty o zimną ścianę więziennej celi. Do tej pory nie potrafił zrozumieć, jakim cudem znalazł się w tym miejscu. Informacja o zabójstwie McLaggena nie była dla niego dużym szokiem. Wiedział, że jeśli ten, dla kogo szpiegował Cormac, dowie się, że jego człowiek został zdemaskowany, zabije go bez mrugnięcia okiem. Jeśli czegoś żałował to tego, że tak łagodnie go potraktował. Spojrzał na swoje zdarte kostki na dłoniach, które oparł na zgiętych kolanach i westchnął ciężko. Żałował, że Harry go powstrzymał. Być może wtedy udałoby mu się coś z niego wyciągnąć, a tak szansa na zdobycie jakichkolwiek informacji przepadła bezpowrotnie.
Zastanawiał się, jak długo będzie musiał tu siedzieć. Nie sądził, by tak łatwo go wypuścili. Wymiar „sprawiedliwości” miał teraz doskonałą okazję, by pozbyć się go raz na zawsze. Uśmiechnął się z goryczą na myśl o swojej naiwności. Bo jak mógł uwierzyć, że społeczeństwo kiedyś mu wybaczy i zaakceptuje?
Pokręcił z roztargnieniem głową i zawiesił głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Początkowa wściekłość, która rozsadzała jego ciało, już dawno minęła. Teraz znów był opanowany, a jago twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jego aresztowanie wszystko skomplikowało. W tej sytuacji mógł tylko czekać i liczyć na to, że Potter po raz kolejny uratuje mu tyłek. Miał nadzieję, że magomedycy poskładają Harry’ego. W dalszym ciągu czuł nieprzyjemny chłód na wspomnienie krwawej miazgi, jaka została z jego przyjaciela po spotkaniu z Evą. Nie wybaczyłby sobie, gdyby okazało się, że przybył za późno. To on sprowokował kapłankę i to on powinien ponieść konsekwencje a nie jego partner. Jedynym plusem zamknięcia było to, że miał czas na rozmyślanie. Mógł w ciszy i spokoju poukładać sobie wszystko w głowie, by przeanalizować ich sytuację i wymyślić jakieś rozwiązanie. Był pewny, że ta diablica prędzej niż później odkryje jego fortel i bał się, że wtedy to Hermiona zapłaci za jego niesubordynację. Zastanawiał się, czy Bannerowi udało się zniszczyć wydarte z projektu strony. Philip uważał, że należy zniszczyć plany, by pokrzyżować szyki Evie. Gdyby to jednak zależało od niego, to ukryłby wydarte kartki, gdyż w przyszłości mogły stać się ich kartą przetargową. Kapłance wyraźnie na nich zależało i wątpił, by zaryzykowała ich zniszczeniem.
Podniósł głowę, gdy usłyszał jakieś zamieszanie na korytarzu prowadzącym do cel. Ze zmarszczonym czołem nasłuchiwał podniesionych głosów, lecz nie był w stanie odróżnić słów. Wydawało mu się, że jeden z głosów należy do Blaise’a, lecz nie widział w tym sensu. Po kilku minutach ostrej wymiany zdań, dobiegł go znajomy dźwięk otwieranych z hukiem drzwi i odgłos zbliżających się w jego stronę ciężkich kroków.
- Nie masz prawa tak tu wpadać i żądać zwolnienia więźnia, Banner! Ten człowiek jest oskarżony o zabójstwo uczciwego człowieka!
Draco z zainteresowaniem wsłuchiwał się w coraz wyraźniejszą wymianę zdań. Zdawało mu się, że niedawno wypowiedziane słowa należą do naczelnika więzienia. Marcus Fox, pięćdziesięciosześcio letni auror, który został wyrzucony z Brygady Uderzeniowej i zawieszony w wykonywaniu zawodu za swoje skłonności do sadyzmu i wykorzystywanie swojej pozycji w celu zaspokajania własnych korzyści. To właśnie Banner go zawiesił i oddelegował do więziennictwa, gdzie po odejściu z urzędu Philipa, otrzymał posadę naczelnika.
- Na litość Merlina! Banner, czy ty wiesz, co chcesz zrobić?!  - Dopytywał Fox, gdy jego rozmówca nie zareagował. - Jako naczelnik, nie mogę ci na to pozwolić! Już i tak naginam przepisy wpuszczając was do środka….
Draco ściągnął brwi w geście niezrozumienia. Wyraźnie usłyszał „was”, więc zastanawiał się, kto towarzyszy staremu aurorowi. Na odpowiedź nie musiał długo czekać, gdyż już w następnej chwili przed jego celą stanęło dwóch strażników, Philip Banner, Blaise i przestępujący nerwowo z nogi na nogę Marcus.
- Zbieraj się, Malfoy. To nie czas na wczasy – rzucił pogodnie Banner i rozkazał strażnikom otworzyć drzwi celi.
- Philipie, opamiętaj się! On zamordował…!
- Dobrze wiem, jakie zarzuty mu postawiono, Fox – odezwał się surowo auror i zmierzył mężczyznę zimnym spojrzeniem. – I doskonale znam prawo. List koronera i zeznania świadków oczyszczają go z zarzutów. A poza tym z nas dwóch wiem lepiej, co mogę, a czego nie, Marcusie – dodał nieznoszącym sprzeciwu tonem i władczym gestem dał znak strażnikom, by wykonali polecenie.
- On jest Śmierciożercą, Banner! Takim, jak on nie… - wycedził czerwony ze złości naczelnik, zaciskając pięści i tarasując aurorowi drogę do celi.
- On BYŁ Śmierciożercą, Marcusie! Od wielu lat służy państwu i czynnie walczy w jego obronie podczas gdy inni bawią się w samozwańczych sędziów.
Mimo że Banner nie podniósł głosu, Fox skulił się w sobie. Draco był pod wrażeniem siły i autorytetu legendarnego dowódcy aurorów. Z satysfakcją zauważył, że Marcus odpuścił. Naczelnik musiał najwyraźniej zrozumieć, że w tym starciu nie wygra. Banner może i przeszedł na emeryturę, ale nie zapomniał jak rządzić. Draco nigdy nie potrafił wyobrazić sobie uprzejmego i sympatycznego staruszka w roli władczego i budzącego respekt aurora. Dziś jednak na własne oczy przekonał się, że legendy krążące po ministerstwie nie były wyssane z palca. Zerknął na milczącego Blaise’a i zauważył, że przyjaciel również z zainteresowaniem przygląda się Philipowi. Tamten jednak wydawał się nie zauważać, jakie wrażenie robił na ludziach. Jak gdyby nic wszedł do środka celi i z dobrodusznym uśmiechem poklepał Dracona po plecach.
- No chłopcze, czas na nas. Idź po swoje rzeczy.
- Ale…?
- TERAZ – powiedział z naciskiem auror i mimo że użył tego samego łagodnego tonu, to coś w jego postawie i spojrzeniu, mówiło mu, że to nie była prośba.
Wychodząc z celi, czuł się nieswojo. Widział nienawistne spojrzenie Foxa i zmieszane miny strażników. Spojrzał na wciąż milczącego przyjaciela i skinął mu głową. Zabini nie odpowiedział, tylko zacisnął usta w wąską linię. Jego zachowanie niezmiernie dziwiło Malfoya. Milczący Blaise Zabini był dla niego czymś równie abstrakcyjnym, jak uśmiechający się serdecznie Severus Snape. Przyjrzał się uważnie przyjacielowi, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co mogło wprowadzić mężczyznę w taki stan. Wiedział jednak, że to nie najlepsze miejsce na pytania i postanowił poczekać na odpowiedniejszy moment, by porozmawiać z Zabinim. Nim jednak go wyminął, Blaise chwycił jego ramię i zaskakując go jeszcze bardziej, najzwyczajniej w świecie go uścisnął. Był to mocny, męski uścisk, który trwał zaledwie chwilę, a który wprawił Dracona w niemałe zakłopotanie. Zachowanie przyjaciela budziło jego niepokój i złe przeczucia. Nie zareagował na ten wybuch braterskich uczuć ze strony mężczyzny. Bez słowa ruszył po swoje rzeczy, a potem w trójkę opuścili więzienie.
Dopiero, gdy wyszedł na świeże powietrze poczuł się naprawdę wolny. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że zamknięcie może wytrącić go aż tak z równowagi. Zerknął niepewnie na zasępionego Bannera. Miał tyle pytań i nie wiedział, od czego zacząć. Philip łapiąc jego spojrzenie, pokręcił jednak głową, dając mu znak, że nie jest to jeszcze dobry moment na rozmowę. Westchnął ciężko i spojrzał na zamyślonego przyjaciela. Dopiero teraz zauważył, że mężczyzna wygląda na skrajnie wyczerpanego. Blaise nie odwzajemnił jego spojrzenia więc odwrócił głowę i skupił się na drodze. Ku jego zaskoczeniu spostrzegł, że wracali do Ministerstwa. Gdy to do niego dotarło, poczuł jak całe jego ciało spina się, jakby przywdziewało niewidzialną zbroję przed tymi wszystkimi oskarżającymi, potępiającymi spojrzeniami i złowrogimi szeptami. Pokonywał korytarze budynku wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i nieprzeniknioną miną. Był pewny, że wieść o jego aresztowaniu już się rozeszła i teraz ludzie tworzą różne teorie spiskowe. Niewiele go to obchodziło, choć w głębi ducha wiedział, że jest inaczej. Mógł udawać silnego i niewzruszonego, jednak tak naprawdę czuł żal i złość. Bo czy nie udowodnił już, że się zmienił? Robił wszystko, co mógł, by zapracować na zaufanie i akceptację. Wobec tego nie potrafił zrozumieć, jak długo ludzie będą go jeszcze potępiać. Zastanawiał się, jak ma ruszyć do przodu, skoro inni mu na to nie pozwalali, cały czas karząc go za grzechy przeszłości.
- Szefie, dostarczyliśmy już zeznania świadków i list koronera i rozstawiliśmy patrole.
- Znakomicie, Jeff. Teraz dostarcz ten list przewodniczącemu Wizengamota i Ministrowi. Masz go oddać osobiście do rąk własnych Artura Weasleya i Edwarda Bonesa, rozumiesz?
- Tak jest, szefie.
Draco posłał Bannerowi pytające spojrzenie. Czuł się tak, jakby ktoś potraktował go Confundusem. Bo od kiedy aurorzy zwracali się do Philipa „szefie”? Zwierzchnikiem aurorów był Potter i tylko on mógł być tak tytułowany. No chyba, że…
- Czy ktoś mi może w końcu wyjaśnić, co tu się dzieje? – Warknął, tracąc cierpliwość i mając dość czekania aż ktoś mu łaskawie powie, co się wydarzyło.
Blaise i Banner wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, co tylko bardziej go rozzłościło. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, Philip westchnął ciężko i otworzył drzwi do Biura Szefa Aurorów, a następnie gestem nakazał, by wszedł do środka. Czuł się dziwnie przestępując próg gabinetu. Ostatnio za każdym razem, gdy tu bywał, zwykle coś szło nie tak i ktoś ginął lub umierał. Mimo woli spojrzał na zawalone mapami biurko, zatrzymując dłużej wzrok na pustym fotelu. Banner obszedł biurko, lecz nie zajął miejsca za nim, co nieco uspokoiło Malfoya. W głębi ducha wiedział, że coś się stało. I choć bał się tego, co może usłyszeć, to chciał to mieć za sobą.
- Co z Potterem? – Zapytał, dbając by jego głos nie zdradzał żadnych emocji.
- Moi medycy operowali go cztery godziny – zaczął po chwili wahania Blaise i urwał mierząc twarz blondyna niespokojnym spojrzeniem.
- Iii? – Ponaglił go, czując jak ciężar odpowiedzialności miażdży mu wnętrzności.
- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, ale… - zaczął cicho Zabini i urwał, jakby starannie ważył następne słowa i, nim odpowiedział, odchrząknął - Przykro mi, Draco ale nie mogę zagwarantować ci, że przeżyje. Jest w stanie krytycznym i póki co walczy. Najbliższe dwie doby będą decydujące.
Draco wysłuchał tego z kamienną miną. I choć świadomość tego, że Potter jest w stanie krytycznym, była nieznośna, to dla niego w tej chwili liczyło się tylko to, że Harry żył i walczył. Reszta nie miała znaczenia, bo Malfoy nie dopuszczał do siebie myśli, że przyjaciel mógłby przegrać tą walkę. Nie po tym wszystkim czego dokonał i co przetrwał. A skoro Potter walczył, to i on miał zamiar wziąć z niego przykład.
- Draco… - zaczął niepewnie Blaise, patrząc na przyjaciela z troską, lecz ten nie dał mu skończyć.
- W twoim szpitalu jest szpieg. W dodatku ma dostęp do mojej matki – oznajmił głosem wypranym z emocji. – Chcę ją zabrać i ukryć dopóki sytuacja się nie uspokoi – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale… – zaczął Blaise wciąż nie mogąc wyjść z szoku po słowach blondyna. – W porządku. Deleguje kogoś zaufanego do opieki nad nią – zapewnił, szybko biorąc się w garść.
- Sam chcę sprawdzić osobę, którą… - zaczął Draco, lecz ich wymianę zdań przerwał spokojny głos Bannera.
- Nie – sprzeciwił się, obrzucając mężczyzn władczym wzrokiem. – To zbyt cenna informacja, by ją marnować. Musisz zostawić matkę w klinice. Tylko tak zdemaskujemy szpiega.
- Mam ryzykować życiem matki?! – Zdenerwował się, patrząc z niedowierzaniem na mężczyznę.
- Zapewnimy jej ochronę i przeinfiltrujemy Munga…
- Wykluczone! Nie zrobisz z niej przynęty! – Warknął, czując że traci nad sobą panowanie.
- Nie mam zamiaru zrobić z niej przynęty. Nie chcę jednak, by wróg zorientował się, że wiemy za dużo. Musimy działać ostrożnie i z głową. To samo mam zamiar przeprowadzić w innych strategicznych placówkach, wprowadzając tam swoich ludzi i podwajając ochronę – wyjaśnił ze spokojem Banner i przeszywając go bystrym spojrzeniem.
- Nie zgadzam się – wycedził, piorunując go spojrzeniem.
- Nie rób czegoś, przez co będę żałował, że wyciągnąłem cię z więzienia – poprosił łagodnie Philip, próbując odwołać się do zdrowego rozsądku mężczyzny, a gdy Draco z zawziętą miną obstawał przy swoim, dodał zbolałym głosem – Jeśli mi się sprzeciwisz, chłopcze, będę zmuszony cię zamknąć. A obaj wiemy, że nie ma czasu na podobne niesnaski, bo niedługo wybuchnie wojna. Nie możemy pozwolić sobie na rozłamy i kłótnie. Przede wszystkim musimy być jednością – tłumaczył, na co Draco uśmiechnął się z goryczą.
- Nie masz prawa mnie zamknąć albo wymagać ode mnie, bym działał pod twoje dyktando – powiedział twardo blondyn.
Po jego słowach Banner wyprostował się i zmierzył go władczym spojrzeniem. W niczym już nie przypominał nieszkodliwego starca, którego tyle lat mijał na korytarzach w pracy.
- Jestem twoim przełożonym i jak najbardziej mam do tego prawo – oznajmił chłodno i, jakby na potwierdzenie swoich słów, zajął miejsce zwierzchnika aurorów.
Draco obrzucił mężczyznę lodowatym spojrzeniem, które tamten odwzajemnił. Malfoy czuł rosnącą w nim wściekłość. Zimna furia płonęła w jego stalowych tęczówkach, lecz nie pozwolił sobie na uwolnienie jej. Życie zbyt wielu osób, na których mu zależało, było w jego rękach. Miał zamiar zapewnić im bezpieczeństwo i było mu wszystko jedno, kto mu w tym pomoże. Chciał postępować słusznie, tak by ona była z niego dumna. Nie mógł jednak ryzykować życia swojej matki, a tego wymagał od niego Banner. Póki co to Eva trzymała w swoich rękach życie zarówno Hermiony, jak i Narcyzy. I choć przysiągł sobie, że nie spocznie póki własnoręcznie nie zabije tej suki, to teraz liczyło się dla niego przede wszystkim bezpieczeństwo bliskich. Reszta społeczeństwa obchodziła go tak bardzo, jak on obchodził ich. A skoro oni spisali go na straty już na początku, to i on bez żalu się z nimi rozstanie.
- Ej, a ty dokąd? – Zapytał Blaise, gdy bez słowa ruszył w stronę wyjścia.
- Ty też masz zamiar mną manipulować? – Zironizował, lecz widząc urażoną i pełną niezrozumienia minę mężczyzny, pożałował swoich słów.
- Nie jestem twoim wrogiem, Draco – zaznaczył, starając się nie pokazać, jak zraniły go insynuacje przyjaciela.
- Wiem. Nie to miałem na myśli – wyjaśnił szczerze już łagodniejszym tonem.  – Nie martw się, nie mam zamiaru dać się zamknąć – obiecał z bladym, ironicznym uśmiechem, który Blaise odwzajemnił.
- Mam dzisiaj nocny dyżur – rzucił niby od niechcenia Zabini, nim Draco opuścił salę.
Malfoy wiedział, że tym samym przyjaciel chciał mu przekazać, że nie chowa urazy i że gdyby Draco chciał z kimś pogadać, to może na niego liczyć. Skinął z wdzięcznością głową i wyszedł z gabinetu. Blaise Zabini był nie tylko jego przyjacielem. Był też bratem i starym druhem. Kimś na kogo zawsze mógł liczyć. Był też na jego liście osób, którym miał zamiar zapewnić azyl w nadchodzącej wojnie. Dla nich mógł przehandlować własną duszę i byłby to najlepszy interes jego życia. Wcześniej jednak miał zamiar spełnić obietnicę daną Harry’emu. Z tą myślą opuścił gmach Ministerstwa Magii i, zaciskając palce na szklanej fiolce, deportował się do fundacji, w której znajdowała się wciąż nieświadoma ostatnich zdarzeń Pansy.

***
W zamyśleniu przyglądała się, jak sylwetka czarnego kruka na tle nieba staje się coraz mniejsza. Miała mieszane uczucia, co do swojego zadania, choć od zawsze wiedziała, jak to się skończy. Tajemnicza kobieta ostrzegała ją na początku, że może dojść do takiej sytuacji, gdy będzie musiała usunąć przeszkodę. Gdy ją spotkała była samotna, upokorzona, zdradzona i przemoczona od deszczu. Kobieta wyciągnęła do niej pomocną dłoń i powiedziała, że może sprawić, by już nigdy nie musiała cierpieć. Przedstawiła jej wizję nowego, lepszego życia i obiecała, że ci, przez których cierpiała, słono za to zapłacą. W zamian oczekiwała tylko wierności i posłuszeństwa. W tamtym momencie nie miała nic do stracenia więc zgodziła się. Kobieta pomogła jej zemścić się na niewiernym kochanku i wprowadziła ją do świata nowych możliwości, oddając pod pieczę znaczących osób, dzięki którym mogła się rozwijać i odnosić sukcesy zawodowe. Dbała o nią. W zamian poprosiła ją o podjęcie się ważnego i niebezpiecznego zadania. Jako, że chciała odwdzięczyć się kobiecie za wszystko, co dla niej zrobiła, zgodziła się i póki co skutecznie wypełniała instrukcje swojej przyjaciółki, jak zwykła o niej myśleć. Przehandlowała czyjeś życie za swoje i nie czuła z tego powodu wyrzutów sumienia. Z natury była egoistką i, by osiągnąć swój cel, była w stanie poświęcić wszystko i każdego.
Raz jeszcze rozwinęła mały rulonik pergaminu, na którym starannym pismem przesłano jej kolejne instrukcje. „Oni wiedzą. Bądź ostrożna i nie pozwól się zdemaskować. Wkrótce do mnie dołączysz. Teraz skoncentruj się na zadaniu. Bądź gotowa na znak, Siostro”. Ostatni raz przeczytała zawartość listu, a następnie podeszła do palącej się świeczki zapachowej i podpaliła pergamin.

***

Garett Williams był człowiekiem znanym ze swojej inteligencji, odwagi, siły i skuteczności. Był też osobą bardzo ambitną i nieznającą słowa „niemożliwe”. Wśród swoich towarzyszy i zwierzchnictwa znany był jako facet do zadań specjalnych. Był też osobą powszechnie lubianą i szanowaną. Nic dziwnego, że ona go dostrzegła i wybrała. Z jej namaszczenia został generałem i teraz odpowiadał za bezpieczeństwo Rady Starszych. W ciągu wielu lat służby w Zakonie nauczył się, że warto mieć po swojej stronie wpływowego Starszego, który w zamian za wierną służbę poza immunitetem nietykalności zapewni również dostatek i otworzy przed nim nowe możliwości. Służąc w szeregach, dbających o bezpieczeństwo bramy, brzydził się pałacowymi intrygami. Był młody i zbyt mało wiedział o zasadach życia w Stella Mortis. Dzięki ciężkiej pracy był jednym z najlepszych adeptów i przykuł uwagę pewnego młodego oficera, z którym się zaprzyjaźnił. Oliwer Wood, tajemniczy outsider, szybko stał się jego kamratem. I to dzięki jego rekomendacji dostał się do wewnętrznego kręgu, gdzie od wielu lat wiernie służy swojej kapłance. Jego pani była osobą wymagającą i nieznoszącą sprzeciwu. Praca dla niej często była niebezpieczna i ryzykowna, jednak on nie zamieniłby jej na inną. Bo oprócz tego, jego kapłanka była w stanie przychylić nieba osobom, które były jej lojalne i wywiązywały się z powierzonych zadań. Nigdy nie odwdzięczy jej się za opiekę nad jego matką i siostrą, które dzięki jej wsparciu i protekcji wiodły dziś dostatnie i godne życie, a gdyby nie jej pomoc najpewniej wylądowałyby na bruku i umarły z głodu.
Dyskretnie przemierzał ciemne uliczki, dbając o to, by nie zostawiać za sobą żadnego śladu. Od czasu do czasu upewniał się, że nikt go nie śledzi. Co prawda był generałem, ale znajdował się w pobliżu magazynów, z dala od swojego rewiru. Wolał nie wzbudzać podejrzeń i nie prowokować pytań. Naciągnął kaptur czarnej peleryny i ostrożnie wśliznął się do ciemnego magazynu, w którym trzymano opał. Unoszący się w powietrzu żywiczny zapach drewna, odprężał go. Nie fatygował się, by oświetlić sobie drogę. Tę ścieżkę znał na pamięć, podobnie jak plany całego Zakonu, które zapobiegawczo wyrył w swojej pamięci. Po przejściu trzystu sześćdziesięciu pięciu kroków zatrzymał się i przykucnął, przesuwając dłonią z różdżką po zakurzonej posadzce. Kreśląc na niej wyuczone runy, zastanawiał się, co zastanie po zejściu na dół. Gdy skończył, fragment posadzki rozpłynął się w powietrzu, a na jej miejscu pojawiła się okrągła wyrwa ze spiralnymi schodami prowadzącymi do podziemnego tunelu. Miał nadzieję, że wszyscy odpowiedzieli na jego wezwanie, mimo że nie był to dzień zebrania. Jego obawy rozwiały się, gdy w połowie drogi zerknął na zebrany tłum ludzi. Powiódł wzrokiem po ich twarzach, wyczuwając ich napięcie, niepewność i podekscytowanie. Byli tu wszyscy, których zwerbował do służby u jego kapłanki. Każdy z zebranych był jej lojalny i wiele jej zawdzięczał. Ci ludzie kochali Pierwszą Kapłankę i to dlatego odpowiedzieli na wezwanie. Uśmiechnął się do nich uspokajająco i ostatni raz powiódł po ich twarzach pełnym dumy spojrzeniem.
- Już czas, przyjaciele. To dziś nastanie nowy świt…











40 komentarzy:

  1. Nie poddawaj się. Świetnie piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. kochana, przepraszam najmocniej, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału! ale oczywiście przeczytałam, lecz na szybko przez co nie zdążyłam nic pod nic napisać :( nie wątp w siebie i nie poddawaj się bo jesteś świetna! i jak po tym opowiadaniu zaplanujesz następne to wciąż będę je czytać! :* poza tym zaczęłam właśnie 3 rok studiów i mam tyle przedmiotów plus oczywiście pisanie pracy, że nie wiem jak ja to ogarnę.. co do rozdziału oczywiście jestem zadowolona! trochu brakowało mi Ginny :D czekam na dalszy ciąg!

    pozdrawian, Anna <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Po prostu jest mi przykro, gdy widzę, że pod rozdziałem jest tak mało komentarzy. To bardzo zniechęca do kontynuowania tego opowiadania. Kiedyś tak nie było...Stąd powyższe wnioski. To bardzo miłe, choć chyba jesteś jedyna:)
      Na pewno świetnie sobie ze wszystkim poradzisz:) Trzymam kciuki!
      Dziękuję!;*

      Usuń
  3. Wybacz, że nigdy nie komentowałam. Uznałam, że skoro twoje opowiadanie jest tak świetne, bo jest, to ma mnóstwo komentarzy i jeden taki ode mnie, w dodatku nie jakiś mega wzruszający. Nie oczekuj ode mnie jakichś wspaniałych i inspirujących treści, mogę jedynie napisać, że bardzo mi się podoba twoje opowiadanie i uważam, że jesteś niesamowitą autorką.
    Rozdział był bardzo długi. Szacuneczek 🙇 i podobała mi się ta retrospekcja.
    Czekam na kolejny rozdział ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj:)
      Nie mów tak.Dla mnie każdy, nawet krótki komentarz jest jak najcenniejszy skarb. Dlatego nie deprecjonuj znaczenia swojego, bo zawsze gdy skomentujesz opowiadanie, sprawisz mi wielką przyjemność. Co do liczby komentarzy, to nigdy nie była ona wielka. Wręcz przeciwnie. Choć kiedyś było więcej osób, którym opowiadanie się podobało i dlatego zostawiali po sobie ślad. Teraz najwidoczniej to się zmieniło.
      Dziękuję!;)

      Usuń
  4. Świetny rozdział! Mam nadzieję, że wszytsko będzie dobrze dalej. Co do opowiadania, nie poddawaj się. Świetnie piszesz i masz wspaniałą wyobraźnie. PS mam nadzieje, że opowiadanie będzie mieć szczęśliwe zakończenie�� Pozdrawiam, Aria.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Twoje słowa wiele dla mnie znaczą:)
      To nie jest takie proste. Kocham pisać i nigdy nie porzucę tego. Pracuję nad własną trylogią. Natomiast Rozbitkowie...mam zamiar skończyć tą historię, choć mam wrażenie, że wraz z utratą wsparcia Czytelników, straciłam serce do tego opowiadania i większą przyjemność czerpię z pisania własnej książki.Po prostu jest mi przykro.
      Nie do końca. Jest jeszcze trochę czasu do zakończenia więc pare rzeczy może ulec zmianie, ale jeden z szóstki głównych bohaterów zginie.
      Raz jeszcze dziękuję!;)

      Usuń
  5. Po takim początku postanowiłam skomentowac. Dobrze, że Draco wyszedł z więzienia, może teraz sprawi, że jego bliscy będą bezpieczni. Jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń. Twoje opowiadanie jest jednym z lepszych, jakie czytałam i masz wielki talent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że to zrobiłaś. Dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że jeśli zdecydujesz się zostać ze mną do końca historii, to jeszcze nie raz podzielisz się ze mną swoją opinią?;)
      Raz jeszcze dziękuję!

      Usuń
  6. Brakuje mi słów...
    Pisz, dziewczyno, pisz!
    Taki talent nie może się zmarnować:)

    Pozdrawiam,
    Andromeda

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś niesamowitego. Masz wielki talent. Zakochałam się w twoim Draco. Czasem podczas czytania byłam przerażona a czasem nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Uczucia Hermiony i jej początkowe rozterki zostały świetnie przedsyawione. Jednak nie cierpię twojego Wooda. Pozdrawiam i życzę dużo dużo weny ❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za ciepłe słowa:) Cieszę się, że przedstawieni przeze mnie bohaterowie wywołują tyle emocji:)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  8. jak to możliwe że nie skomentowałam ? PRZEPRASZAM ZA TO BARDZO ! byłam chora, straciłam głos przez tydzień i myślałam że nic mnie nie uratuje, wybacz że nie skomentowałam. Uratowała mnie muzyka i moje oraz innych opowiadania, więc proszę nie poddawaj się bo ktoś nie skomentuje. Ja komentuje. Kilka osób też, masz wsparcie w każdym z nas tutaj :) teraz o rozdziale: strasznie mi się podoba. Łapię za serducho. #TeamMalfoy <3
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Nie poddaję się, tylko tracę zapał do kontynuowania tej historii.
      Życzę dużo zdrowia!
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  9. Wow czytam i nie mogę przestać. Jesteś świetna. Czytałam sporo opoeiwdań o dramione ale to jest najlepsze!! Dobrze że jest ktoś kto potrafi tak pisać. Dzięki że jesteś. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za miłe słowa;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  10. Kochana Villemo !! :) dawno mnie tutaj nie było, a to z powodu bardzo intensywnego czasu w moim zyciu, ktory skonczy sie dopiero w lutym :) Widze jednak dobre strony tego- bo mialam przyjemnosc czytac kilka rozdzialów bez czekania :) Mimo przerwy nadal jestem zauroczona Twoim pisaniem :) Mysle, ze najwieksza Twoja zaleta jest nieprzewidywalnosc i orginalnosc :) Zawsze kiedy jestem pewna co bedzie dalej Ty zupelnie zmieniasz bieg wydarzen, a to sprawia, ze od opowiadania nie sposób sie oderwac :) Piszesz ciekawie, wartko,dynamicznie :) Przez tekst przemawia Twoje zaangażzowanie i po protstu Talent !! :) Co do fabuły, wszystkie wydarzenia sa połaczone lancuchem przyczynowo-skutkowym, co bardzo podnosi jego wartosc :) evy jak nie lubilam tak nie lubie nadal :P a serce nie raz nie bezpiecznie mi walilo np. gdy prawie eva zabila harrego :) Jak dla mnie jedno z lepsych, trzymajacych w napieciu i fascynacji opowiadan :) Tego typu, ze gdy juz sie konczy niewiadomo co poczac z życiem dalej :) zycze wiec inspiracji, motywacji do pisania :) NIe poddawaj sie, ani nieraaj mala iloscia komentarzy :) Jestes wielka :) caluski i pozdrowienia :)

    Ps. przepraszam, za błedy, ale nie chodzi mi klawiatura i dwie literki mi nie dzialaja (ed) i robie caly czas kopiuj-wklej :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po Twojej myśli:)
      Dziękuję za miłe słowa i wsparcie. Jest to dla mnie cenne.
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  11. Choć bardzo tego nie chciałam muszę przyznać rację mojemu team leaderowi... potrzebuję urlopu i to KONIECZNIE. Kochana mamy dziś piękny dzień 11-go listopada, w którym postanowiłam nadrobić wszystkie blogowe zaległości i zająć się trochę własnymi przyjemnościami. Twój blog jest pierwszym, który po długiej blogowej nieobecności odwiedziłam i oczywiście najpierw ucieszyłam się na widok rozdziału a potem zauważyłam datę dodania... serio? Aż tyle mnie nie było? Poczułam mało przyjemny ucisk w żołądku, bo to oznacza dla mnie trzy rzeczy. Po pierwsze już dawno mogłam zapoznać się z rozdziałem, po drugie mogłaś pomyśleć, że Cię opuściłam i po trzecie (do czego chyba najgorzej jest mi się przyznać) jestem pracoholikiem...ale awans jest więc chyba było warto:) rozdział odhaczyłam z opóźnieniem, ale istnieje szansa, że zaraz pojawi się nowy więc nie będę musiała długo czekać przynajmniej :) a jeśli chodzi o samą treść... Smutna sprawa z historią Ginny i Harrego:( I chyba właśnie tyle, bo to najbardziej we mnie uderzyło. Znam ludzi, bardzo mi bliskich, którzy stanęli przed podobnym wyborem, a w zasadzie jedno z nich... Smutna sprawa na prawdę :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję awansu. Z tego, co piszesz, zasłużyłaś na niego swoją ciężką pracą i zaangażowaniem. Teraz jednak postaraj się skupić na sobie, swoich bliskich i przyjemnościach:)
      Tak jak już mówiłam wcześniej...Czasami sama miłość nie wystarczy, by ludzie mogli być ze sobą. Czasami jest tak, że przepaść między nimi jest tak głęboka, że trzeba czegoś więcej. A gdy się kogoś kocha, czasami trzeba pozwolić mu odejść. Na przykładzie Harry'ego i Ginny chciałam to właśnie pokazać. Po to są te wszystkie wątki. By bawić, wzruszać, prowokować, wywoływać refleksję, a czasami pozwala nam odnajdywać siebie poprzez doświadczenia bohaterów.
      Przykro mi z powodu tego, co spotkało Twoich bliskich. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystkich przeciwności wszystko się u nich ułoży.
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  12. Jesteś świetna! Niedawno zaczęłam czytać twojego bloga. Przepraszam, że nie komentowałam, ale nie mogłam się oderwać. Chociaż też nie miałam czasu, ale mniejsza z tym. No więc tak strasznie boję się o Hermionę. Jak to się skończy?? Aaaa... Nie mogę się doczekać ostatniego rozdziału... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję;) Do świetności wiele mi brakuje, ale to bardzo miłe z Twojej strony:) Cieszę się, że opowiadanie aż tak Cię wciągnęło i zaintrygowało. Mam nadzieję, że to się nie zmieni:) Nie mogę Ci tego zdradzić:) Musisz wytrwać do końca, by sama się przekonać, jak zakończy się ta historia:) A do ostatniego rozdziału jeszcze duuużo czasu;D Myślę, że jesteśmy dopiero na półmetku więc nie zawracaj sobie tym głowy;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  13. Wcześniej nie komentowałam, ponieważ dopiero niedawno zaczęłam czytać twojego wspaniałego bloga i czekalam na moment gdy będę na bieżąco :) Teraz w końcu mogę wyrazić moją opinię. Uważam że twój blog jest niesamowity, pomysł na historię, twój styl, po prostu wszystko tu jest oszałamiające! Cieszę się ze Draco wyszedł w więzienia i że nie wpakuje się w jakieś kłopoty ;P Nie przestawaj w siebie wierzyć. To nie tak ze zawiodłaś innych i dlatego nie komentują, po prostu niektórym się nie chce lub zapominają w roztargnięciu. Wiem ze liczy się dal ciebie każdy komentarz, wiec chciałabym sprawić tobie chociaż namiastkę tej radości :*

    Katie Malfoy, pozdrawiam *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem i cieszę się, że dobrnęłaś do tego momentu i zechciałaś podzielić się ze mną swoimi odczuciami po lekturze;)
      Dziękuję;) To bardzo motywujące móc przeczytać tyle ciepłych słów.
      Nie mam do nikogo pretensji. Pewnie jest wiele prawdy w tym, co piszesz. Sama długo tak to sobie tłumaczyłam, ale trudno jest utrzymać stały poziom, gdy gaśnie zainteresowanie. Bez informacji zwrotnej z waszej strony czuję się tak, jakbym poruszała się w ciemności. Na początku zainteresowanie blogiem było większe, a skoro spadło, to znaczy, że zawiodłam swoich czytelników i dlatego postanowili oni odejść...
      Sprawiłaś mi nie namiastkę a ogrom radości tym, że dołączyłaś do grona Czytelników! Dziękuję;*
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  14. "Rozbitków" zaczęłam czytać niecały tydzień temu, bo też jakoś tak trafiłam na Twojego bloga, jeżeli chodzi o przeczytanie tego rozdziału to zrobiłam to jakoś dwa dni temu, jednak nie miałam zbytnio czasu na wyrażenie swojej opinii, a przydałoby się żebyś wiedziała, że ktoś odchodzi, a ktoś inny przychodzi. Taka osoba jestem ja.
    Całe Twoje opowiadanie bardzo mi się spodobało, już od pierwszego rozdziału byłam zauroczona. Szczerze! A to, że rozdziały, które znajdują się na Twoim blogu studiowałam tak długo - to tylko i wyłącznie wina szkoły,oraz nauki której mam ostatnio dość sporo.
    Podoba mi się to, jak opisujesz bohaterów i ich uczucia. Jestem dość wybredna co do opowiadań Dramione i naprawdę ciężko jest podbić moje serce, jednak tobie muszę przyznać, ze udało Ci się. Zdobylas mnie swoją opowieścią i zaciskam pięści czytając, że boisz się, iż ostatnio zawiodlas swoich czytelników. Nie prawda! Z każdym rozdziałem jesteś coraz lepsza i już nie mogę się doczekać ani rozdziału, ani finału.
    Mam nadzieję, że nie kazesz nam długi na siebie czekać haha:)
    Z wyrazami szacunku i uznania, Weronika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wobec tego witaj w świecie Rozbitków!;) Cieszę się, że jesteś.
      Długo? Kobieto, przeszłaś przez całą historię w tydzień;) W dodatku łączyłaś to z codziennymi obowiązkami. Brawo! I dziękuję, że zechciałaś poświęcić swój czas na lekturę i podzielenie się ze mną swoimi odczuciami;)
      Cieszę się, że tak myślisz, bo to oznacza, że nie zawiodłam wszystkich. Przynajmniej jeszcze...Bardzo się tego boję. Że nie udźwignę tego i nie podołam. Ciężko jest uwierzyć w siebie. Od zawsze mam z tym problem;) Ale staram się i mam nadzieję, że Cię nie stracę;)
      Dziękuję;)Rozdział już, choć właściwie powinnam napisać "wreszcie", w sobotę, a do finału jeszcze dużo czasu...;)
      Ślicznie dziękuję za wsparcie i motywację!
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  15. Dobra historia. Ciąg przyczynowo - skutkowy sensowny i spójny. Dobra narracja i wciągająca fabuła. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za merytoryczny komentarz;)
      W takim razie do zobaczenia w sobotę.
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  16. kiedy rozdział kochana? czekamy! :D

    pozdrowienia, Anna <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że kazałam Wam tak długo czekać;(
      Rozdział w sobotę- 09.01.
      Do zobaczenia...? mam nadzieję;)
      Ściskam Cię mocno!;*

      Usuń
  17. Łał, tylko tyle mogę napisać bo ten rozdział mnie rozwalił psychicznie. Współczuję Ginny że musiała tyle przejść. I tak na marginesie wiesz jak mnie przeraźiłeś pisząc że Harry jest w ciężkim stanie? Prawie mi serce stanęło na myśl że może umrzeć. Bo pomimo tego że zawsze lubiłam Harrego w tym opowiadaniu to teraz zaskarbił u mnie wielki szacunek do jego osoby. I zostaje sprawa z tym tajemniczym szpiegiem . Mam pewne przypuszczenia ale muszę przeczytać kolejny rozdział aby dowiedzieć się czy miałam rację. A teraz lecę czytać następny rozdział. I mam nadzieję że jest jeszcze lepszy od poprzedniego :) Dużo weny i miłego dnia :)
    Pozdrawiam Ksenia Kobelak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie powiedziałam, że to opowiadanie skończy się szczęśliwie. Od początku natomiast wiedziałam, że przynajmniej jeden z szóstki głównych bohaterów zginie. Czy to będzie Harry? Równie dobrze może to być Draco, Blaise, Hermiona, Ginny lub Pansy. Każdy scenariusz jest prawdopodobny. Ale o tym kto to będzie, przekonacie się czytając opowiadanie;)
      Ja też lubiłam Harry'ego;)Ale to chyba widać;p
      Jestem ciekawa Twoich przypuszczeń;) Kogo typujesz?;)
      Nie mnie to oceniać;)
      Dziękuję!
      Pozdrawiam ciepło!;)

      Usuń
  18. Mam szczerą nadzieję (po przeczytanych dotąd rozdziałach) że z pod Twoich rąk wyjdzie jeszcze nie jedno piękne, wciągające i intrygujące opowiadanie:) Zupełnie takie jak to:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest moje ostatnie Dramione:) Choć nie wykluczam miniaturek.
      Chcę jednak skoncentrować się na czymś od początku do końca moim:)

      Usuń
  19. Mam nadzieje ze nie usmiercisz Harrego


    eva

    OdpowiedzUsuń
  20. Oh straszne rzeczy dzieją się w tym rozdziale. Biedna Molly antidotum powoli działa. I wyjaśniło się jak to się stało że Ginny i Harry rozstali się i to przykre i bardzo smutne jak do tego doszło. Potter to silny mężczyzna nawet się nie martwie że mu się nie uda wiem że tak będzie. Lecę czytać dalej....

    OdpowiedzUsuń