witam Was przy okazji nowej publikacji. Zgodnie z obietnicą, rozdział w maju. Oby udało mi się utrzymać podobną passę przy okazji kolejnych publikacji;)
Nie będę przynudzać. Tym razem chciałabym ograniczyć się do trzech rzeczy.
Po pierwsze, bardzo dziękuję za to, że jesteście. I nie są to słowa na wyrost. Doceniam każdego z Was. Wasza obecność jest motorem napędowym tej historii. Dziękuję za wsparcie i ślad, jaki zostawiacie po sobie w postaci choćby kilku słów w komentarzach. Zawsze podkreślałam i będę podkreślać, że relacja z Czytelnikiem jest dla mnie bezcenna. W innym wypadku pisałabym do szuflady;) Dzięki Wam zaczynam wierzyć w siebie, uczę się, rozwijam, poddaję refleksji różne kwestie i utwierdzam w przekonaniu, że pisanie jest drogą dla mnie i że nie skończy się wraz z końcem przygody z Dramione. Za to dziękuję każdemu z osobna. Dziękuję.
Po drugie, z okazji zbliżającego się Dnia Dziecka życzę wam wszystkim, żebyście pielęgnowali w sobie tą część natury, która wiąże się z tym świętem. Bez względu na wiek, role jakie podejmujecie, problemy jakim stawiacie czoła, nie zapominajcie o dziecku, które w Was drzemie. I nigdy, nie przestawajcie czekać na ten upragniony list z Hogwartu;)
I po trzecie... Zapraszam na lekturę nowego rozdziału:) Mam nadzieję, że zechcecie podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami i wrażeniami, a wspomniany rozdział, liczący 28 stron, zrekompensuje Wam czas oczekiwania i umili te kilkanaście minut w ciągu dnia;)
Ściskam i pozdrawiam Was ciepło!
Wasza Villemo.
Rozdział XLI „Miłość”
W
ciemnościach racjonalność wydawała się rzeczą głupią. Tu logika sprawiała
wrażenie sennych urojeń. W mrocznych zakamarkach własnego umysłu, bardzo łatwo
było się pogubić i zatracić sens istnienia. A jednak jej udało się utrzymać na
powierzchni.
Draco…
Jej syn, jej jedyne dziecko, jej światło rozjaśniające mrok. To jego obraz
przywoływała, ilekroć ciemność nacierała na nią. To jego twarz widziała, gdy
umysł torturował ją wspomnieniami. To miłość do niego dawała jej siłę do walki.
I gdy pojawiła się myśl, że może wygrać tą bitwę, wróg zmienił strategię.
Wykorzystał tarczę, która była jej jedyną szansą na przetrwanie w tym mrocznym,
zimnym świecie, w którym została uwięziona, jako broń przeciwko niej.
Gdy jej
kat spostrzegł, że zdrada i śmierć Lucjusza nie wywołały oczekiwanego efektu,
uderzył w inny czuły punkt. Pewnego dnia Amelia przyszła do niej i oznajmiła,
że Draco nie żyje. Narcyza nie uwierzyła jej i wciąż walczyła. Wówczas kobieta pokazała
jej własne wspomnienie, które na dobre odebrało jej wolę walki. Na początku
Narcyza nie chciała uwierzyć, że Amelia podmieniła tożsamość dwóch
najważniejszych mężczyzn w jej życiu. Odpychała od siebie obraz, w którym
Lucjusz za pomocą eliksiru wielosokowego zmienił się w Dracona. Nie potrafiła
przyjąć do świadomości, że jej mąż pozwolił, aby ich jedyne dziecko płaciło za
jego grzechy. Amelia nie zamierzała jednak poprzestawać na suchych faktach. Z
mściwym uśmiechem przywołała wspomnienie pocałunku dementora, z tą różnicą że
zamiast Lucjusza duszę stracił jej syn. Puste, stalowe spojrzenie oczu Dracona,
prześladowało ją do samego końca. Narcyza wiedziała, że Amelii właśnie o to
chodziło. Była to zemsta za skazanie Lucjusza i dostarczenie dowodów jego
zbrodni Wizengamotowi. Merlin jej świadkiem, że żałowała. Kochała męża i gdyby
tylko chodziło o nią, byłaby w stanie mu wybaczyć. Jednak tu nie chodziło
wyłącznie o nich. Lucjusz nie tylko zdradził ją i upokorzył. Jego zdrada przede
wszystkim uderzyła w ich syna. A tego nie potrafiła i nie mogła mu wybaczyć.
Draco był dla niej wszystkim i dla niego była gotowa na wszystko. Ostrzegała
Lucjusza, dała mu nawet szansę, aby przerwał romans i by zaczęli od nowa. Ten
jednak nie tylko odrzucił jej wyciągniętą dłoń, nie tylko wzgardził jej
miłością, ale i był gotów umrzeć dla tego kaprysu. Zapłacił za to najwyższą
cenę. Zapomniał, że kobiety z rodu Blacków nie wybaczają zdrady i wzgardzenia.
Zapomniał, że w jej żyłach płynie ta sama krew, co u Belli. Nie był jednak
jedyną osobą, która jej nie doceniła i która później tego żałowała.
Po
tym, jak pozbyła się Lucjusza i zmusiła Amelię do wyjazdu po odbyciu kary przez
Dracona, myślała, że jej syn jest bezpieczny. Niestety pobyt w Azkabanie osłabił
ją. Te sześć długich miesięcy kary było nie do wytrzymania. Zatraciła się w
bólu i straciła czujność. To dlatego stała się łatwym celem dla Amelii, gdy
wyszła na wolność. Żałowała, że nie pozbyła się kochanki męża, gdy miała ku
temu możliwość. Nie byłby to pierwszy człowiek, którego zabiła. Służba u
Czarnego Pana wymagała poświęcenia wielu istnień. Najpierw jednak należało
zabić samego siebie. Tylko w ten sposób można było przetrwać u jego boku.
Jednak strach przed powrotem do Azkabanu okazał się silniejszy. Tam nie było
mowy o schowaniu uczuć i myśli. Tam człowiek stawał się nagi, bezbronny i
obdarty z wszelkiej nadziei. I tak też poczuła się w chwili, gdy dotarło do niej,
że jej dziecka już nie ma i że przyczyniła się do jego śmierci. Gdyby ponownie
mogła wybierać, bez wahania spędziłaby resztę życia w murach Azkabanu, byleby
Draco był bezpieczny.
Amelia
dręczyła ją tak długo, aż w końcu uwierzyła w swoją winę i poddała się. Bowiem
dla kogo miałaby żyć, skoro jej syna już przy niej nie było…
- Draco…
Cichy szept Narcyzy wyrwał go z lekkiego snu, w
jaki zapadł, czuwając przy jej łóżku aż się obudzi. Poderwał głowę i spojrzał
prosto w oczy swojej matki. Oczy, które pierwszy raz od tak długiego czasu,
były przytomne i wypełnione uczuciami innymi niż pustka, strach i gniew.
- Mamo… - wyszeptał niepewnie i urwał, nie wiedząc
jak powinien się zachować.
- Mój kochany…. – powiedziała z czułością,
wyciągając dłoń i kładąc ją na policzku syna.
- Wezwę uzdrowiciela… - powiedział wzruszony, chcąc
zerwać się z miejsca, lecz matka nie pozwoliła mu na to.
- Nie trzeba. Zostań tu ze mną. Pozwól mi nacieszyć
się widokiem twojej twarzy choć przez chwilę – zaoponowała, a on przez ułamek
sekundy bił się z myślami, po czym niepewnie przystał na prośbę kobiety.
- Jak się czujesz? Nic cię nie boli? Potrzebujesz
czegoś? – Zasypał ją pytaniami, ściskając delikatną dłoń i skanując każdy
milimetr jej twarzy.
Narcyza uśmiechnęła się słabo i delikatnie
uścisnęła jego dłoń. Wydawał się jej tak prawdziwy, jak jeszcze nigdy. Nie
miała jednak pewności, czy to aby nie kolejny wymysł jej udręczonego umysłu,
który miał zapowiadać kolejną partię tortur. Nie wiedziała, ile jeszcze będzie
w stanie ich wytrzymać. Za każdym razem stawała się coraz słabsza i z
utęsknieniem oczekiwała na upragniony koniec.
- Tak bardzo bym chciała, żebyś był prawdziwy, mój
synu – wyznała z bólem w głosie, jednocześnie chłonąc obraz jego twarzy.
- Jestem – zapewnił stanowczym głosem, nachylając
się nad nią i całując ciepłe czoło. – Jestem prawdziwy. Jesteś już bezpieczna.
Już po wszystkim…– powiedział, zamykając jej drobne dłonie w swoich i całując
je.
W odpowiedzi uśmiechnęła się blado. Tak bardzo
chciałaby wierzyć, że to prawda. Wiedziała jednak, że za chwilę twarz
ukochanego dziecka zacznie się zmieniać, a przed nią zamiast Dracona pojawi się
Lucjusz lub Amelia.
- Dlaczego tak bardzo mnie dręczysz? – Zapytała z
bólem w głosie.
- Mamo…? – Zaczął zbity z tropu.
- Nigdy ci nie wybaczę, że poświęciłeś naszego syna,
Lucjuszu. Nigdy – powiedziała lodowatym głosem ze łzami w oczach. - Tak bardzo
cię kochałam… Nie chciałam cię zabić – Zawyła, a jej wzrok ponownie stał się
nieobecny, jakby znowu zapadała się w swój świat.
- Mamo, to ja, Draco! – Podniósł głos, wstrząśnięty
słowami rodzicielki, łapiąc ją delikatnie za ramiona i potrząsając.
Narcyza pod wpływem jego dotyku, zamilkła. Spojrzała
szeroko otwartymi oczami na twarz mężczyzny. Twarz, łudząco podobną do tej,
którą tak kochała i za którą tęskniła. Ściągnęła brwi, przesuwając wzrok na
jego ręce. Od dawna nie czuła takiego ciepła. Czy wobec tego, naprawdę stał
przed nią jej syn?
- Draco? – Zapytała, patrząc na niego nieufnie, a
on skinął głową.
- Tak. To ja. Jestem przy tobie. Już po wszystkim –
zapewnił, starając się mówić spokojnym, łagodnym głosem, lecz nie był pewny,
czy mu to wychodzi.
- To naprawdę ty? – Dopytywała z desperacją w
głosie.
- Tak - zapewnił ponownie, gdy patrzyła na niego nieufnie
i z rezerwą. – Blaise, pośpiesz się. Potrzebujemy cię – rzucił w stronę
dwukierunkowego lusterka, które umożliwiało komunikację z każdym, kto posiadał
jego drugą część.
- Zaraz będę – usłyszał odpowiedź, lecz nawet nie
spojrzał w kierunku swojego komunikatora, całą uwagę koncentrując na Narcyzie.
- Czy pamiętasz bajkę o czarnoksiężniku zaklętym w
charłaka? – Zapytała po długiej chwili ciszy, czym kolejny raz zbiła go z
tropu. – A pamiętasz, co wyzwoliło go spod działania klątwy? – Zapytała, gdy w
odpowiedzi niepewnie skinął głową.
- Miłość – odparł krótko, a Narcyza skinęła głową,
uśmiechając się z aprobatą, choć w jej oczach wciąż widoczna była niepewność i
rezerwa.
- Pamiętasz, o co mnie zapytałeś, gdy pierwszy raz
ci ją opowiedziałam? – Zadała kolejne pytanie, a on zmarszczył czoło, starając
się przypomnieć sobie tamtą chwilę.
To było jeszcze przed wyjazdem do Hogwartu. Był
wówczas dzieckiem ślepo zapatrzonym w ojca. Jego jedynym marzeniem było stać
się w przyszłości takim jak on. Tamtego dnia Lucjusz po raz pierwszy pouczył
go, że w życiu najważniejsza jest tylko władza i potęga. Wracali z Ministerstwa
Magii i po drodze ojciec uległ jego prośbom i zabrał go na Pokątną do sklepu
miotlarskiego. Po wyjściu z niego natknęli się na Freda i Georga Weasleyów,
którzy z nosami przyciśniętymi do witryny, z zachwytem i tęsknotą patrzyli na
najnowszy model Komety.
-
Dlaczego te dzieciaki stoją tu i gapią się na tę miotłę zamiast wejść i tam ją
obejrzeć?
- To
jeden z towarów, na który nie wszystkich jest stać – odparł z wyższością
Lucjusz, mierząc bliźniaków protekcjonalnym spojrzeniem.
- W
niektórych rodzinach ważniejsza od pieniędzy jest miłość, Malfoy – powiedział
pan Weasley, mijając mężczyznę i stając obok swoich dzieci. – Ale rozumiem, że
w twoim słowniku nie ma takiego pojęcia.
-
Spójrz, Draconie i słuchaj uważnie – zaczął jego ojciec, patrząc z góry na
trójkę rudzielców. – To mówią wszyscy rodzice, których nie stać aby zapewnić
swojej rodzinie godnych warunków do życia – wyjaśnił, po czym zwrócił się bezpośrednio
do Artura. – Jaki sens jest w plugawieniu swojego nazwiska konszachtami z
mugolami, skoro nie ma za to porządnych pieniędzy. Przynosisz wstyd magicznej
rasie – skrzywił się z niesmakiem.
- Są
gorsze powody do wstydu i większe plamy na honorze, Malfoy. Sam nosisz jedną i
nosić ją będziesz do końca życia – odparował pan Weasley, na co Malfoy senior
zmrużył wściekle oczy.
- Co
to jest miłość? – Zapytał Draco, niezrażony wrogimi postawami dorosłych.
Artur
uśmiechnął się pod nosem i, zgarniając własne dzieci, ruszył w swoim kierunku,
odprowadzany nienawistnym spojrzeniem blondwłosego mężczyzny.
- Co
to miłość? – Nie dawał za wygraną młody Malfoy.
- To
ogromna ludzka słabość – odparł powoli jego ojciec, patrząc na malca z
namysłem. – Posłuchaj Draconie – zaczął, a chłopczyk natychmiast skoncentrował
na nim pełną uwagę. – W życiu najważniejsza jest władza i potęga. Musisz być
silny, bo tylko tacy ludzie są zdolni rządzić i osiągnąć w życiu wszystko,
czego pragną. Zdobywając potęgę i władzę, zdobywasz świat. Świat, który dzieli
się na różnych ludzi. Są wśród nich szlamy, zdrajcy krwi, mugole i niższe
istoty magiczne. Oni są na końcu hierarchii, na szczycie której jest miejsce
tylko dla czarodziei czystej krwi.
-
Takich jak my? – Upewnił się chłopiec, marszcząc czoło, a jego ojciec skinął
głową i uśmiechnął się z aprobatą.
- Malfoyowie
to urodzeni przywódcy i zwycięzcy. Od pokoleń należymy do rodu, który nie
splamił się więzią z tymi, którzy są niżej od nas w hierarchii.
- A
oni? Są tacy jak my? – Zapytał mały Draco, wskazując na oddalających się
Weasleyów.
- To
gorszy sort czarodziejów, plamiących swój status krwi konszachtami z całym
szlamem, który chce stawiać się na równi z pełnoprawnymi czarodziejami – odparł
z pogardą Malfoy senior.
- I
dlatego są gorsi od nas?
-
Tak.
- A
jak rozpoznać kto jest taki jak my, a kto jest gorszy? – Zapytał chłopiec, nie
potrafiąc w dalszym ciągu znaleźć różnic między nim, a dwoma rudzielcami. Bał
się jednak powiedzieć o tym ojcu, niepewny jego reakcji. Nie chciał, żeby tata
się zezłościł, bo gotów był zabrać mu jego miotłę, którą teraz trzymał pod
pachą.
-
Przyjdzie czas, że nauczysz się odróżniać podobnych sobie od tych, którzy nie
zasługują na twoją uwagę, Draconie – powiedział z powagą Lucjusz, ucinając
dalszą rozmowę, a Draco, choć wciąż miał mnóstwo pytań, polubownie skinął głową.
Po
powrocie do domu długo analizował słowa ojca. Narcyza kładąc go spać zauważyła,
że coś go trapi, a wówczas zadał jej to samo pytanie, co ojcu: czym jest
miłość? Odpowiedź Narcyzy różniła się diametralnie od tego, co powiedział
Lucjusz. Jego mama opowiedziała mu wówczas bajkę o bezlitosnym, potężnym
czarnoksiężniku z sercem skutym lodem i o miłości, która ten lód stopiła.
- Zapytałem, czy miłość może być zarówno słabością
i potęgą – odparł po chwili, a oczy Narcyzy rozszerzyły się w niedowierzaniu. –
Powiedziałaś mi wtedy, że to, co daje siłę, może być również słabością i że nie
ma większej potęgi niż miłość. Wtedy tego nie rozumiałem, ale zapewniłaś mnie, że
zrozumiem, gdy pokocham – dodał, a kobieta zakryła dłonią usta, tłumiąc szloch.
- To naprawdę ty… – wydusiła z siebie, podpierając
się na drżących rękach.
Widząc jej próby, Draco nachylił się, chcąc pomóc
jej usiąść, lecz wówczas Narcyza uwiesiła się na jego szyi, ściskając go mocno
i zanosząc się płaczem. Objął ją niezdarnie, nie wiedząc jak interpretować jej
zachowanie i uspokajająco gładził jej plecy.
- Mój Draco, mój synek…Myślałam, że i ciebie mi odebrała…
Tak bardzo się bałam, że spełniła swoje groźby…Tak bardzo się bałam… -
szlochała, ściskając go mocniej.
Ściągnął brwi, słysząc słowa matki. Nim jednak
zdołał zapytać ją, co miała na myśli, drzwi sali otworzyły się i do środka
wszedł Blaise.
- Witaj wśród żywych, ciociu – powiedział z
szerokim uśmiechem, nie kryjąc radości z powodu ozdrowienia swojej matki
chrzestnej.
- Blaise – odparła, odsuwając się nieznacznie od
syna i odwzajemniła uśmiech chrześniaka.
- Brakowało nam ciebie…
***
Trzymała
go mocno za rękę, a jednak miała wrażenie, że wymyka się jej, że pochłania go
otchłań i że ona nie jest w stanie temu zapobiec…
- Napijesz się czegoś? – Zapytał Harry, wyrywając
ją z analizowania ostatnich snów.
Wszyscy poza Draconem wyszli z sali Narcyzy, chcąc
dać im chwilę prywatności. Hermiona postanowiła jednak zostać w szpitalu na
wypadek, gdyby Draco jej potrzebował.
- Nie odmówię kawy – odparła z bladym uśmiechem, a
Harry skinął głową i poszedł do bufetu. - Zamiast faszerować się kofeiną,
powinieneś porządnie się wyspać – powiedziała krytycznym tonem, gdy wrócił do
niej z dwoma kubkami. – Kiedy ostatnio przespałeś całą noc? – Zapytała z
troską, gdy usiadł obok.
- Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam –
westchnął ciężko, lecz zaraz uśmiechnął się ciepło na widok karcącego
spojrzenia kobiety.
- Nie pociągniesz długo na eliksirach
wzmacniających – zauważyła, obserwując jak mężczyzna upija spory łyk kawy.
- Mówisz jak Pansy – skrzywił się, a ona spojrzała
na niego z pobłażaniem.
- I nie daje ci to do myślenia? – Zapytała z
przekąsem.
- A ty nie masz innych problemów niż mój sen? –
Odbił piłeczkę z łobuzerskim uśmiechem.
- Coś by się znalazło – wzruszyła ramionami, koncentrując
się na swoim kubku.
- Wyrzuć to z siebie, Herm – powiedział łagodnie,
kładąc dłoń na jej przedramieniu.
Podniosła wzrok i spojrzała niepewnie w szmaragdowe
tęczówki przyjaciela. Emanowały spokojem, zrozumieniem i ciepłem. Przez chwilę
pozwoliła sobie, by tonąć w jego oczach. Harry był jej przystanią. Miejscem,
gdzie mogła przeczekać każdy sztorm. Był jej siłą i wiarą w chwilach zwątpienia
i strachu. Był też jedyną osobą, która rozumiała ją bez słów i przed którą
potrafiła się otworzyć. Zupełnie jak teraz, wystarczyło jedno jego spojrzenie
lub słowo, by wszystkie troski, wątpliwości i zmartwienia ulatywały z niej.
Nikt tak jak on nie potrafił skłonić jej do zwierzeń. Znał każdą jej słabość i
zawsze wiedział, gdy kłamała, gdy coś ją trapiło lub gdy potrzebowała pomocy. Nigdy
jednak nie naciskał i szanował jej potrzebę niezależności. Dawał jej czas i przestrzeń,
żeby przerobiła problem samodzielnie, bo wiedział że prędzej czy później opowie
mu o tym. Kochała w nim tą cechę i chyba dlatego życie z Harrym było tak
proste. Po skończeniu Hogwartu i ich burzliwych rozstaniach pocieszali się i
żartowali, że jeśli do trzydziestki nie znajdą partnera to wezmą ślub. Jak
pokazał los, nie było im to pisane.
Sama nie wiedziała, kiedy słowa same wypłynęły z
jej ust. Wyrzucała z siebie wszystko, co zatruwało jej spokój. Opowiedziała o
pobycie w Bułagrii i o podwójnym życiu Wiktora. Nie pominęła niczego, włącznie
ze swoją winą i wcześniejszym romansem z Draconem. Musiała to z siebie wyrzucić
i wiedziała, że Harry nie będzie jej oceniał, a postara się ją zrozumieć.
- Podejrzewałem, że między wami coś zaszło – westchnął
ciężko, gdy szatynka wypowiedziała ostatnie zdanie, a widząc jej zaskoczoną
minę, dodał z miną znawcy - Wściekać się w taki sposób potrafisz tylko na
osoby, na których ci zależy – jego wyjaśnienie wywołało na jej twarzy nikły
uśmiech, który jednak bardzo szybko znikł z jej ust. - Nigdy jednak nie
przypuszczałbym, że pokochałaś tego drania już wtedy. I nie wiem, czy
powinienem się wściekać, że to przemilczałaś, czy że z uporem maniaka chciałaś
spieprzyć sobie życie wiążąc się z Krumem – dodał, kręcąc głową i rzucił
badawcze spojrzenie milczącej przyjaciółce. Jej skulona postawa i przygaszona
mina mówiły więcej niż słowa. Dla niego Hermiona była, jak otwarta księga. – Najważniejsze
jednak jest to, że obydwoje odzyskaliście rozum – powiedział z ciepłym
uśmiechem, ujmując jej dłoń, na co Hermiona spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Nie potrafię uwierzyć, że Wiktor wywinął taki numer –– dodał po chwili
namysłu, badając reakcję kobiety. - Dlaczego to ukrywał? – Zapytał niepewny czy
powinien kontynuować ten wątek, a Hermiona uśmiechnęła się ze smutkiem i
wzruszyła ramionami. – Podziwiam twój spokój i opanowanie w tej sytuacji. Nie
wiem, co bym zrobił, gdybym znalazł się na twoim miejscu…Na wszelki wypadek powinienem
chyba przeprowadzić prywatne śledztwo w sprawie mojej przyszłej żony – dodał
pół żartem, pół serio, chcąc rozbawić przyjaciółkę.
- Nie sądzę, żeby Pan miała podwójne życie –
powiedziała z pobłażaniem szatynka i mimowolnie uśmiechnęła się na widok miny
mężczyzny, doceniając jego wsparcie i starania by poprawić jej humor.
- Spróbowałaby tylko – odparł, udając wzburzenie, a
jej uśmiech poszerzył się, co nie umknęło uwadze Harry’ego.
- Mówił ci ktoś, że jesteś bardzo dzielną babką? –
Zapytał pół żartem, pół serio, a ona spojrzała na niego bezradnie.
- Chciałabym być dzielna i silna, jak wszyscy
uważają, ale… najzwyczajniej nie potrafię wziąć się w garść. Nie chcę użalać
się nad sobą i narzekać na swój los…W końcu sama skomplikowałam wiele spraw. Po
prostu czuję…Nie radzę sobie, Harry. Najdrobniejsze rzeczy mnie przerastają. Jestem
taka zmęczona… Tak bardzo zmęczona walką, strachem…Chciałabym zasnąć i obudzić
się, gdy wszystkie problemy już się rozwiążą…
- Przecież kto jak kto, ale ty nie uciekasz przed
problemami. Ty je rozwiązujesz – odparł Harry z nutą przekory w głosie, a
szatynka wzruszyła ramionami.
- Tym razem chętnie zrobię wyjątek – odparła bezbarwnym
głosem, spuszczając wzrok na swoje stopy.
- Jesteś bardzo dzielną kobietą, Hermiono –
powiedział stanowczym, aczkolwiek łagodnym tonem i uśmiechnął się ciepło, gdy
kobieta spojrzała na niego sceptycznie. – Nie da się być cały czas silnym i
niewzruszonym. Czasami trzeba pozwolić sobie na słabość i emocje. Nie da się
wyłącznie kierować rozumem. Daj sobie fory, Herm. Nie jesteś cyborgiem, choć
niewiele ci brakuje – zażartował, a ona parsknęła śmiechem, przewracając
oczami. – Iskierki w tych zmęczonych oczach mówią mi, że jeszcze trochę życia w
tobie pozostało – dodał tym samym tonem, dając jej pstryczka w nos.
Przez chwilę patrzyła na niego, uśmiechając się
przez łzy, po czym oparła się o niego, kładąc głowę na ramieniu mężczyzny.
Wiedziała, że wygląda żałośnie. W tym momencie było jej jednak wszystko jedno.
Poza tym nie wstydziła się tej słabości przed Harrym, a na korytarzu nie było
nikogo poza nimi. Mężczyzna objął ją ramieniem i pocałował w czoło, nie
komentując irracjonalnych łez, z którymi nie była w stanie i nie chciała już
walczyć.
- Jak mogę ci pomóc?
- Po prostu bądź i nie waż się zginąć – odparła
zdławionym głosem i wzruszyła ramionami.
- To będzie trudne… - westchnął Harry, a ona spięła
się i odsunęła, by móc spojrzeć w jego poważną twarz. – Żenię się z Pansy –
wyjaśnił z udawanym przerażeniem, mając na myśli wybuchowy temperament
narzeczonej, a szatynka nie wiedziała czy ma większą ochotę na to, żeby go
udusić, czy przytulić.
Ostatecznie parsknęła śmiechem, kręcąc głową nad
poczuciem humoru przyjaciela, a potem rozpłakała się. Ukryła twarz w dłoniach,
zawstydzona swoim żałosnym zachowaniem, lecz Harry nie pozwolił jej, by długo
się chowała. Odsunął jej dłonie i zajrzał niepewnie w oczy.
- Chciałem cię rozbawić, a nie doprowadzić do łez –
powiedział, usprawiedliwiającym tonem, a potem, widząc kolejną falę łez
wzbierających się w oczach przyjaciółki, westchnął ciężko i przytulił ją. – Co
przede mną ukrywasz? Czego mi nie mówisz, hmm? – Zapytał delikatnie, gładząc
uspokajająco plecy kobiety. – Opowiesz mi? – Zapytał, odsuwając ją delikatnie i
zaglądając w zaczerwienione oczy.
- Mam sny… - zaczęła, a Harry mimowolnie spiął się.
W normalnych okolicznościach pewnie ta informacja
nie zrobiłaby na nim takiego wrażenia. Niestety ostatnio sam zadręczał się
nocnymi koszmarami, dlatego słowa przyjaciółki tak na niego podziałały.
- Sny? – Zachęcił ją, by kontynuowała, a ona
skinęła głową.
- Jestem w jakimś ciemnym, wilgotnym miejscu.
Poruszam się na oślep, uciekając przed kimś, kto mnie woła… Słyszę śmiech i
powtarzane w kółko swoje imię…
- Coś jeszcze? – Zapytał neutralnym tonem, starając
się, by nie brzmiało to jak przesłuchanie.
- Dostaję jakimś zaklęciem i spadam…Wpadam do wody
i staram się wypłynąć na powierzchnię…Jednak, gdy dopływam do brzegu znowu
słyszę ten głos.... i wiem, że z jakiegoś powodu muszę się spieszyć więc znowu
biegnę i trafiam do jakiejś groty, która… płonie…
- Co dalej? – Zapytał Harry, choć miał wrażenie, że
zna odpowiedź.
Hermiona musiała usłyszeć to w jego głosie, bo
podniosła na niego przerażony wzrok. Harry pomyślał, że właściwie nie musi
kończyć, bo ciąg dalszy zna z własnych koszmarów.
- Widzę ciebie na …na czymś w rodzaju ołtarza
ofiarnego… Jesteś półnagi i skrępowany. I wszędzie wokół ciebie jest krew…Chcę
do ciebie podbiec, lecz wtedy potykam się o gruzy i…Draco….- urwała, ponieważ
głos odmówił jej posłuszeństwa i zakryła dłonią usta.
Harry przygarnął ją do siebie i mocno przytulił,
wstrząśnięty podobieństwem snu. On też to widział, z tym że wyglądało na to, że
wersja jego snu dotyczyła wydarzeń przed pojawieniem się Hermiony. Wydarzeń,
które miały miejsce przed jego śmiercią.
- Był przysypany gruzem, wszędzie miał pełno nacięć
jak przy sectumsemprze…I był tak potwornie zimny…Był…obydwoje byliście…byliście
martwi… - wydusiła zdławionym głosem. – Harry…To była ona…to jej głos słyszę…
- Ciii – uspokajał przyjaciółkę i, biorąc się w
garść, odsunął ją od siebie, tak by móc patrzeć jej w oczy, a jednocześnie nie
wypuszczać z objęć. – Spójrz na mnie i uważnie mnie posłuchaj – zaczął
stanowczo, patrząc na szatynkę z powagą i czekając aż jej wzrok stanie się
całkowicie skoncentrowany na nim. – Eva jest zamknięta w zaświatach. Nie żyje.
A dostępu do niej broni pole magnetyczne, którego pilnuje Danielle i jej
kapłanki. Nikt nie przejdzie niezauważony - powiedział z całą stanowczością na
jaką było go stać. - To tylko sen, Herm.
Wiele przeszłaś i dlatego tak reagujesz. To nie jest prawdziwe – dodał
łagodniejszym tonem.
Hermiona zachowywała się przez chwilę, jakby
została spetryfikowana. Patrzyła i słuchała go, chłonąc każde słowo, zupełnie
jakby od tego zależało jej życie. Zrobiło mu się jej żal. Mógł się tylko
domyślać, ile kosztował ją pobyt w niewoli u Evy. Trafiła do niej, bo on nie
potrafił zapewnić jej ochrony. Przez jego nieudolność zginęło tak wiele osób.
Wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy.
- Czasami mam wrażenie, że ona mnie obserwuje.
Momentami wydaje mi się, że widzę jej cień, słyszę jej głos… - Zaczęła z
nieobecnym wyrazem twarzy. - Czy ja tracę zmysły, Harry? – Zapytała bezbarwnym
głosem, patrząc na niego jak na wyrocznię.
Nie mógł znieść tego spojrzenia i tego, co Hermiona
mogła wyczytać z jego twarzy. Przytulił ją bez słowa, obiecując sobie, że nie
pozwoli nikomu skrzywdzić swoich bliskich. Jeśli ich sny były zapowiedzią
kolejnej bitwy, to zrobi wszystko, aby powstrzymać wydarzenia ze snów jego i
Hermiony.
- Czasami nasze sny pokazują to, czego najbardziej
się boimy – zaczął, nie wiedząc czy tym kłamstwem próbuje przekonać siebie czy
ją. – One miną, Herm. Obiecuję…
***
Stał na
uboczu, obserwując czujnie każdy ruch Amelii. Ona jednak zdawała się tego nie
dostrzegać, zbyt pochłonięta rozpalaniem świec i kreśleniem pentagramu za
pomocą sproszkowanego kamienia księżycowego wokół zapłakanej i przerażonej
Karmy, leżącej na kamiennym postumencie, będącym prowizorycznym ołtarzem ofiarnym.
Gdy skończyła podeszła do dziewczyny i rozerwała jej szatę na plecach, a
następnie powtórzyła rysunek na jej skórze za pomocą rytualnego sztyletu. Oliwer
odwrócił wzrok od zapłakanej dziewczyny. Żałował, że musiał pozwolić na to
barbarzyństwo. Niestety nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Krwawa ofiara w
czasie pełni była jedynym sposobem na uwolnienie Evy. W dodatku to nie mogła
być przypadkowa osoba, a taka w której kapłanka zakotwiczyła cząstkę swojej
magii. Nie czuł się dobrze z tą myślą. Uważał, że dzieci nie powinny płacić za
błędy swoich rodziców. Eva postąpiła okrutnie, wybierając córkę Garrica na
kotwicę. Gdyby zapytała go o zdanie, zrobiłby wszystko, by odwieść ją od tego
pomysłu.
-
Zaczynamy – powiedziała krótko Amelia, rzucając mu przeciągłe spojrzenie, jakby
upewniając się, że jest gotowy.
Odpowiedział jej sztywnym skinieniem,
odpychając od siebie wszystkie wyrzuty sumienia i niepewność. Dzisiejszej nocy
musiał być skoncentrowany.
- Exevo
grav vita, utamo vita, utamo exevo mort nur! Utevo lux, utamo vita! – rozpoczęła
inkantacje, przykładając pochodnię do srebrzącego się w półmroku proszku i
podpalając narysowany nim symbol wokół skneblowanej i związanej dziewczyny. - Isash
ilishesh iposh izihu ipeli xarish! – Kontynuowała,
ponownie wyjmując złoty, rytualny sztylet.
Oliwer odwrócił wzrok, gdy czarownica przekroczyła
płomienie i bez zawahania odchyliła głowę Karmy, podrzynając gardło dziewczyny.
Zacisnął powieki, powtarzając w duchu, że nie ma innego wyjścia. Tylko dzięki
poświęceniu jest w stanie odzyskać Evę.
Zerknął w stronę wielkiego, czarnego zwierciadła,
które według Amelii stanowiło przejście do zaświatów. Według legend czarny
kryształ, z którego powstało, pochodził z wymiaru pomiędzy światami, do którego
w starożytności mieli dostęp wielcy magowie. Wówczas posiadali oni wiedzę i
moc, by kontaktować się ze światem umarłych. Kryształ został przetopiony za
pomocą magii i stanowił swego rodzaju łącznik między światami. W późniejszym
okresie część czarodziei dostrzegła w nim niebezpieczeństwo i postanowili
odesłać go do miejsca, z którego został sprowadzony. Pozbyto się w ten sposób
wszystkich kryształów poza jednym, z którego korzystano, by przeprowadzić
czystkę. Później lustro trafiło pod opiekę Stella Mortis, które miały chronić
jego tajemnicę. Zwierciadło pozostawało w ukryciu przez wiele wieków. Eva trafiła
na niego przypadkiem. Uśpiony kryształ zareagował na jej obecność, czym przykuł
jej uwagę. To od tamtego dnia Eva zaczęła bardziej interesować się Tajemnicami
Rubinowej Róży. Dopiero po dłuższym czasie odkryła zastosowanie zwierciadła,
które miało moc kontaktowania się ze światem umarłych.
- Izani qiash xugro agrosh yship hugryshiltu!
Izeshar upishosh! – Donośny głos Amelii mieszał się z odgłosem dławienia
umierającej Karmy i odbijał się echem po wnętrzu groty, przyprawiając mężczyznę
o gęsią skórkę i powiększający się niepokój.
Wstrzymał oddech i osłonił twarz, gdy po dłużej
chwili oczekiwania płomienie wokół drgającego ciała Karmy buchnęły w górę,
rozświetlając wnętrze groty. Mrużąc oczy starał się, odszukać sylwetkę Amelii
wśród szalejących języków ognia. Jej cień pojawiał się i znikał na tle
wirujących płomieni. Nie wiedział, czy wszystko idzie zgodnie z planem i czego
powinien się spodziewać. Czuł, jak jego serce dudni w klatce piersiowej, a
adrenalina podgrzewa jego krew. Jednego był pewny - dzisiejszej nocy był gotów
na wszystko.
***
Z niemałym podziwem patrzyła na kolekcję
magicznych ksiąg i eliksirów. Wiele z nich znała, o wielu czytała, znaczna
część pochodziła z zaginionych zbiorów, a części tytułów nigdy nie słyszała.
Podobnie było w przypadku eliksirów. Potrafiła zdiagnozować znikomą ilość
butelek, które mieniły się w blasku magicznych kul świetlnych, które były
jedynym choć wystarczającym źródłem światła w laboratorium Stella Mortis.
- Robi wrażenie, prawda? – Zapytała kurtuazyjnie,
obserwując twarz szatynki.
Hermiona skarciła się w duchu za swoje kujońskie
zapędy i spojrzała z rezerwą na Evę. Była pewna, że kapłanka nie bez powodu
pokazała jej to miejsce. Z jednej strony była oczarowana ogromem wiedzy i magii
zgromadzonej w jednym miejscu. Jednak z drugiej strony bała się, że znalazła
się tu w związku z jej eksperymentem.
- Stella Mortis kolekcjonuje i archiwizuje wiedzę
magiczną od pradawnych czasów. Niektóre zbiory są nawet starsze niż sam zakon –
kontynuowała brunetka, obchodząc kamienny postument, na którym porozkładane
były księgi i pergaminy, tak że stała teraz naprzeciwko Hermiony. – Można
powiedzieć, że znajdujemy się w samym sercu wiedzy o magii…
- Czego ode mnie chcesz? Bo, jak przypuszczam, nie
bez powodu mnie tu przyprowadziłaś – przerwała jej szatynka, starając się zachować
obojętny ton.
- Nie mów, że nie robi to na tobie wrażenia? –
Sarknęła z delikatnym uśmiechem.
- Nie wmówisz mi, że chciałaś mi zaimponować? –
Zripostowała podobnym tonem, a uśmiech kapłanki rozszerzył się.
- Nie jesteś kimś wartym takiego zachodu, Hermiono
– odparła pobłażliwym tonem, jakby szatynka powiedziała coś głupiego.
Granger zagryzła zęby, mając w pamięci wybuchowy
charakter Evy i ostatnią karę, jaką kapłanka jej wymierzyła. Widząc to,
czarownica uśmiechnęła się z satysfakcją i usiadła na jednym z foteli. Rozparła
się wygodnie i wskazała gestem, by szatynka zajęła miejsce obok. Hermiona bez
słowa spełniła polecenie kobiety, a ta zmrużyła oczy i kiwnęła głową z
aprobatą, co Granger zignorowała.
- Szybko się uczysz. Bardzo mnie to cieszy – skomentowała
zachowanie swojego jeńca, a szatynka zmusiła się do sztucznego uśmiechu,
przełykając niewybredną ripostę. – Kiedyś marzyłam o tym, żeby zgłębić całą tą
wiedzę – powiedziała, rozglądając się dookoła. – To coś, co nas łączy,
nieprawdaż? – Zapytała ponownie przenosząc wzrok na swoją rozmówczynię, lecz ta
nie zareagowała. – Taak… Jesteśmy do siebie podobne… Z tym, że ja już dawno
przestałam się łudzić i segregować ludzi na dobrych i złych – dodała,
poważniejąc.
- Czyżby? Może i nie dzielisz ludzi na dobrych i
złych, ale segregujesz ich na sprzymierzeńców i przeciwników. Albo ktoś jest
twoim poddanym albo wrogiem. Inne nazewnictwo niczego nie zmienia. Wręcz
przeciwnie. Sprawia, że stajesz się większą hipokrytką – wyrwało się jej, lecz
nie żałowała ani jednego słowa, nawet jeśli miała za nie słono zapłacić.
W odpowiedzi Eva uśmiechnęła się zimno i zmrużyła
oczy wwiercając się w jej twarz.
- Masz rację – odparła po bardzo długiej chwili
milczenia, czym zbiła szatynkę z tropu. – Choć w jednym zasadniczym punkcie się
mylisz. Wynika to z twojego ograniczonego schematu myślenia, w którym się
zamykasz. Uważasz, że jestem zła i przez to trywializujesz mój obraz. Jednak
jak zapewne wiesz, na świecie nie ma wyłącznie ludzi dobrych lub złych. W
każdym z nas jest tyle samo dobra co zła. To nasze wybory, decyzje i działania
determinują, to kim jesteśmy – powiedziała, rozpoczynając swój wykład, który,
jak przypuszczała Hermiona, był wstępem do celu ich spotkania. - Owszem, jako
władca, dzielę ludzi na sprzymierzeńców, poddanych i wrogów. Mam jednak
świadomość, że żadne z nich nie jest ani dobre ani złe. Podobnie jest w
przypadku osób sprawujących władzę. Władcy nie da się określić na podstawie
odbicia lustrzanego jego poddanych lub przeciwników. Władca jest ponad nimi. On
określa zasady gry, ustanawia ład, prawo i respektuje je. Stoi na straży
porządku i sprawiedliwości – dodała i urwała, mrużąc oczy i przyglądając się
szatynce w milczeniu, jakby ważąc następne słowa. – Ustanawia ład w swoim
królestwie…I widzisz, tu pojawia się problem, który dostrzegam. Przez lata
czarodzieje musieli się ukrywać wśród mugoli, którzy, mimo że słabsi, polowali
na nich. Karali za coś, na co nie ma się wpływu. Za dar. W rezultacie zginęło
wielu naszych pobratymców i jeszcze więcej mugoli, niesłusznie oskarżonych o
czary. Później wielu magów żyło w ukryciu, trzymając swój dar w tajemnicy przed
mugolami. Ze strachu przed stosem i prześladowaniem…Nie uważasz, że to
niesprawiedliwe? Przelano tyle niewinnej krwi za coś, na co nie ma się wpływu...
- Jeśli próbujesz mi wmówić, że czarodzieje są
wybranymi i to uprawnia ich do terroryzowania mugoli, to…
- Och, daj już spokój z tymi uprzedzeniami! – poirytowała
się, zła że Hermiona nie nadąża za jej tokiem myślenia. – Myślisz, że gdybym
tak uważała, to zaszłabym tak daleko? Otwórz oczy i rusz głową. Podobno jesteś
najmądrzejszą czarownicą tego stulecia…
- Ten, kto tak twierdzi nie zna ciebie – zakpiła,
zła z powodu przytyków kobiety, a ta w odpowiedzi posłała jej kpiący uśmiech.
- Nie słuchasz uważnie…
- Widocznie nie jestem tak mądra jak mówią. Poza
tym, czy jest ktoś, kto za tobą nadąża poza tobą samą? Czy nie na tym polega
twój geniusz? – Sarknęła z wymuszonym uśmiechem.
- Skoro nie chcesz powiedzieć tego na głos, zrobię
to za ciebie. Magia jest darem, Hermiono – powiedziała z naciskiem, ignorując
słowa szatynki. – Darem, którego nie należy się wstydzić i ukrywać. Darem,
który powinien być tylko dla wybranych i godnych, by nią władać – dodała,
poważniejąc.
Hermiona ściągnęła brwi, analizując słowa
kapłanki. Na pierwszy rzut oka, brzmiało to jak majaczenie psychicznie chorego
człowieka. Jednak Eva nie miała problemów z psychiką, choć niewątpliwie była zaburzona
i miała skłonności do socjopatycznych zachowań i do destrukcji. Poza tym była
piekielnie inteligentna i przenikliwa. Hermiona przekonała się także, że była
bezwzględna i mściwa. To połączenie nie mogło stworzyć niczego dobrego. Raz
jeszcze przeanalizowała wszystkie dane i słowa kobiety i aż zachłysnęła się
wnioskami, do których doszła. Widząc szeroko otwarte oczy szatynki, Eva
uśmiechnęła się pod nosem.
- Trochę ci to zajęło – wytknęła jej z
pobłażaniem. - A teraz sprawdźmy, czy doszłaś do właściwych konkluzji –
powiedziała rozbawiona.
- Chcesz pozbawić czarodziei mocy…
- Poniekąd… Chcę pozbawić jej tylko niegodnych.
Ci, którzy… jak ty to określasz, będą dobrzy, nie mają się czego obawiać.
- Raczej ci, którzy bez szemrania będą wykonywać
twoje rozkazy?! Po to jest ci mój eliksir?! – Zerwała się z fotela, a Eva
posłała jej znudzone spojrzenie.
- Nie rób scen, Granger – odparła ze znużeniem, w
którym jednak pobrzmiewała nuta ostrzeżenia. – Siadaj – rozkazała, a Hermiona z
ociąganiem wróciła na miejsce. – Twój eliksir jest tylko częścią składową –
zaczęła, przywołując plik kartek. – Nasz wspólny znajomy był tak dobry, że
odnalazł dla mnie plany bardzo użytecznego narzędzia. Słyszałaś o planach
Voldemorta? - Zapytała, a widząc minę swojej rozmówczyni, dodała - Tak
myślałam. Czarny Pan był socjopatą, jednak przede wszystkim był geniuszem.
Skonstruował obroże, które miały zostać połączone z mrocznym znakiem jego
zwolenników. Miały oddać moc poddanych pod kontrolę wodza, którym jak się
domyślasz był Czarny Pan. W ten sposób Voldemort mógł panować nad swoim
wojskiem nawet na odległość i mieć pewność, że nikt nie ośmieli się rzucić mu
wyzwania, zdradzić i sięgnąć po to, co należało do niego. Mógł zapewnić sobie
niepodzielną władzę…
- Chcesz założyć obroże kontrolujące swojej
gwardii? – Zapytała, patrząc na nią z mieszaniną niedowierzania i niepewności.
- Nie. Chce, by nosił ją każdy obywatel mojego
królestwa – Poprawiła ją beznamiętnym tonem.
- Ale po co?
- Dla bezpieczeństwa oczywiście.
- Wybacz, ale to nie trzyma się kupy…
- Spójrz – powiedziała, wstając i podchodząc do
maty projektowej, na którą Hermiona wcześniej nie zwróciła uwagi.
- To wygląda jak połączenie Londynu, Alkatraz i
Zakonu – powiedziała, marszcząc czoło i starając się zapamiętać jak najwięcej
szczegółów.
- Zgadza się – przytaknęła z aprobatą. – Potter
tego nie dostrzegł – dodała z uznaniem.
- Dalej nie wiem, co to wszystko ma znaczyć…
- Nowy Ład, Hermiono. Ład, w którym dwa światy
przestaną istnieć i staną się jednym – Wyjaśniła z błyskiem w oku.
- Chcesz ujawnienia przed mugolami? – Zapytała,
chcąc upewnić się, że nadąża za rozumowaniem czarownicy.
- Chcę, by czarodzieje przestali się bać i chować.
By magia przestała być czymś wstydliwym i by czarodzieje bez obaw o swoje życie
mogli pielęgnować i rozwijać swój dar – odparła, nie odrywając wzroku od maty.
- To…
- …ambitne plany, wiem – weszła jej w zdanie,
przeszywając uważnym spojrzeniem.
- To szaleństwo! Mugole nie zrozumieją. Znają
magie, ale tylko z baśni i legend. To dla nich mit. Jeśli się okaże, że magia
istnieje część ludzi będzie jej się bała, a część zapragnie jej i… - Zaczęła
podniesionym głosem i urwała, gdy wreszcie dotarło do niej, do czego zmierza
Eva. - Tego właśnie chcesz, prawda? Chcesz, by mugole ponownie zaatakowali… Zmusisz
czarodziei do walki w samoobronie, a potem poszczujesz ich na mugoli, obracając
ich świat w proch. Ich rękami chcesz rozpętać wojnę… - Wyrzuciła z siebie z
rosnącym niedowierzaniem, a widząc minę kobiety i przerażeniem.
- Którą zakończę, pozbywając się rasy mugoli oraz swoich
przeciwników, a potem zaprowadzę pokój, wprowadzając nowy ład i porządek, na
czele którego będę stać. W moim świecie…
- Ale to nie twój świat! – Ponownie przerwała
kapłance, autentycznie przerażona wizjami, jakie podsuwał jej umysł. - Nie
jesteś bogiem, żeby decydować…O Słodka Roweno…Po to ci eliksir i obroże… Chcesz
samodzielnie i niepodzielnie władać magią…
- W nowym świecie jest miejsce tylko dla jednego
władcy. Ci, którzy będą godni, nie zostaną pozbawieni pełni mocy. Reszta będzie
musiała się dostosować lub zostanie ukarana.
- A co z tymi, którzy staną do walki i nie będą
chcieli się podporządkować lub oddać ci swojej mocy?
- Widzisz to? - Zapytała po długiej chwili
milczenia, wskazując na flakonik z czarną substancją. – To jad mandragory.
Najsilniejsza trucizna. Rozcieńczona esencja z jadu dodawana jest do wielu
eliksirów leczniczych. Jednak czysty jad jest śmiertelny… Widziałaś kiedyś
zaklęcie Szatańskiej Pożogi? To wyobraź sobie, co musi czuć ktoś, w kogo
wnętrzu ktoś rozpali tą klątwę – wyjaśniła z niezdrowym błyskiem w oku, uważnie
obserwując twarz szatynki. - Jeśli będziesz się upierać lub przyjdzie ci do
głowy pomysł sabotażu, przygotuje dla ciebie pokaz specjalny. Będziesz mogła z
detalami ujrzeć działanie jadu – powiedziała powoli, delektując się emocjami
przemykającymi na twarzy swojej rozmówczyni. - Bardzo kochasz swoich rodziców,
prawda? – zapytała po krótkiej pauzie, dając czas, by szatynka przetrawiła jej
słowa. - Nie łudź się, że Potter jest w stanie ich przede mną ukryć. Prędzej
niż później znajdę każdego, kogo kochasz, a wtedy każdemu z osobna zafunduję
czas pełen wrażeń i atrakcji. Jad mandragory przy tym... będzie łaską… -
wysyczała lodowatym tonem, a pobladła Hermiona zacisnęła mocno pięści, wbijając
sobie paznokcie w skórę. – Tu są plany Czarnego Pana. Dokończ eliksir i rozpocznij
prace nad projektem. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zgłoś to Williamsowi. I
nie guzdraj się z tym, jak ostatnio bo robię się niecierpliwa i w ramach
motywacji mogę dostarczyć ci kilka bodźców – rozkazała surowym, nieznoszącym
sprzeciwu tonem. - Rozumiem, że mogę liczyć, że dołożysz wszelkich starań, aby
mnie nie zdenerwować, prawda? – Zapytała, obrzucając ją badawczym spojrzeniem,
a Hermiona skinęła sztywno głową. – Wspaniale. Dobrze jest sobie poplotkować z
inną kobietą – Powiedziała z szerokim, aczkolwiek zimnym uśmiechem i ruszyła w
stronę wyjścia, zostawiając wstrząśniętą szatynkę samą z własnymi myślami,
wątpliwościami, lękami i zadaniem, które miało doprowadzić do zagłady świata, w
którym się urodziła i który kochała.
- Hej,
jeszcze tu jesteś?
Z
zamyślenia wyrwał ją zaskoczony głos Dracona, który wyszedł na korytarz.
-
Pomyślałam, że poczekam na ciebie – odparła z delikatnym uśmiechem. – Kawy?
Zaczarowałam ją więc jest jeszcze ciepła – Zapytała, a blondyn z wdzięcznością
odebrał kubek i rozmasował kark. – Co z Narcyzą?
-
Blaise podał jej eliksiry i zasnęła. Ponoć będzie spać do rana. Jutro podadzą
jej drugą dawkę serum – odparł, a szatynka skinęła głową.
- Z
każdą kolejną porcją lekarstwa będzie coraz silniejsza – Przytaknęła z
pokrzepiającym uśmiechem.
- Wiem,
że już to mówiłem, ale… - zaczął zmieszany, a Hermiona spojrzała na niego zaintrygowana.
– Dziękuję. To, co zrobiłaś…to bardzo wiele dla mnie znaczy – dodał, starannie
dobierając słowa, a Hermiona w odpowiedzi uśmiechnęła się ciepło i skinęła
głową, okazując mu zrozumienie.
- Też
powinieneś odpocząć i coś zjeść – zasugerowała, gdy opadł na krzesełko obok. –
Mogę zostać przy niej, a ty wróć do domu – zaproponowała, choć spodziewała się
jaka będzie odpowiedź mężczyzny.
- Nie
chcę jej zostawiać. Zostanę przy niej na wypadek, gdyby się przebudziła –
zaoponował, potwierdzając jej domysły, a ona pokiwała głową ze zrozumieniem. -
Jest taka wystraszona i oszołomiona… Mówi takie rzeczy… Czasami jest przytomna
i rozmawia ze mną, a za chwilę zatraca się w swoim świecie i wtedy mam
wrażenie, że… - zaczął i urwał, jakby nie wiedząc w jaki sposób ubrać swoje
myśli w słowa.
-
Odzyskamy ją – zapewniła Hermiona i ujęła jego dłoń.
Stanowczość,
z jaką to powiedziała, sprawiła że spojrzał na nią z wdzięcznością. Nie
dopuszczał do siebie myśli, że po tym wszystkim miałby stracić matkę. Jednak
wciąż było za wcześnie, by ośmielił się wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Tym
bardziej, że w Mungu wciąż znajdował się szpieg Evy. To z jego powodu bał się spuścić
Narcyzę z oka. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś się jej stało. Był za nią
odpowiedzialny i czuł obowiązek, by czuwać nad nią.
Odwzajemnił
uścisk Hermiony i rzucił w jej stronę badawcze spojrzenie. Wyglądała na
wyczerpaną, a mimo tego nie ruszyła się ze szpitala, chcąc być przy nim. Jej
wsparcie wiele dla niego znaczyło.
-
Wracaj do domu i odpocznij, bo nie obraź się, ale nie wyglądasz najlepiej – powiedział,
patrząc na nią z mieszaniną czułości i troski.
-
Wiesz, ty też nie zwalasz z nóg – zripostowała z przekorą w głosie.
- I tak
mnie kochasz – powiedział z charakterystyczną dla siebie pewnością.
- Nie
znoszę kiedy masz rację – westchnęła z przesadnym niezadowoleniem, a on w
odpowiedzi uśmiechnął się z pobłażaniem. – Nie chcę cię zostawiać – dodała,
patrząc na jego profil z powagą. – Jestem spokojniejsza, gdy jesteś obok.
- Wiem…
Ja też ciągle czuję się nieswojo, gdy tracę cię z oczu – odparł, ściągając brwi
i nie odrywając spojrzenia od kubka z kawą. – Jesteś jednak wciąż osłabiona i
powinnaś stosować się do zaleceń Danielle. Brałaś dzisiaj lekarstwo? – Zapytał,
rzucając jej nieprzeniknione spojrzenie, a Hermiona skinęła głową w odpowiedzi.
- Nie
musisz się o mnie martwić. Potrafię o siebie zadbać – upomniała go, uśmiechając
się z przekąsem i karcąc w duchu za to, że w ferworze zdarzeń, zapomniała o
lekarstwie.
Wolała
jednak się do tego nie przyznawać, by nie martwić mężczyzny. Doba jeszcze się
nie skończyła, a ona zaraz po powrocie do domu postanowiła przyjąć kolejną
dawkę.
- Nie
mam nad tym kontroli – westchnął ciężko, ponownie przenosząc wzrok na kubek z
kawą.
- Wiem…Nie
nad wszystkim da się mieć kontrolę – odparła bezbarwnym głosem.
Przez
chwilę pomiędzy nimi panowała niczym niezmącona cisza, w czasie której każde z
nich pogrążone było w swoich myślach.
- Nie
masz pierścionka – zauważył z nieprzeniknioną miną, a Hermiona, zaskoczona
nagłą zmianą tematu, spojrzała na niego z rezerwą.
-
Wrócił tam, gdzie jego miejsce – odparła, wracając wspomnieniem do chwili, gdy
przekazywała pierścionek Theresie, by ta oddała go Jasmine.
- Czy…
- zaczął, urywając, niepewny czy powinien kontynuować podjęty wątek. – Czy on
wie o nas? – Zapytał, starając się nie pokazać po sobie, ile ta informacja dla
niego znaczy.
Hermiona
uśmiechnęła się z goryczą i skinęła głową całkowicie pogrążona we wspomnieniach
i towarzyszących im przemyśleniach. Wspomnieniach, które przytłaczały, raniły i
ciągnęły ją w dół.
- Czy
on… - ponownie zaczął i urwał, starając się wybadać reakcję kobiety.
Z
nieprzeniknioną miną obserwował profil szatynki. Granger wiedziała, o co chciał
ją zapytać. Świadczyła o tym jej mina i cała postawa. Jej ciało spięło się, a
oczy zaszkliły mimo woli. Zacisnęła usta i skinęła głową wciąż wpatrzona w
swoje stopy.
-
Przykro mi – powiedział cicho, a ona zmusiła się do uśmiechu i pokiwała głową.
– Wiem, że…
- Nie
chcę rozmawiać o Wiktorze – powiedziała stanowczo, wchodząc mu w zdanie i
ucinając temat, który z kolei spędzał sen z powiek Draconowi. – Nie jestem
gotowa, by wracać do tego, co wydarzyło się w Bułgarii – dodała martwym tonem i
w końcu spojrzała na mężczyznę, a ten ostatecznie postanowił nie naciskać i
skinął głową. – Skoro mnie nie potrzebujesz, to wrócę do domu – dodała szybko,
nie dając mu szans na reakcje, a on, zaskoczony nagłą reakcją kobiety, rzucił
jej niepewne spojrzenie i ponownie skinął głową.
Z
mieszanymi uczuciami obserwował, jak Hermiona z bladym uśmiechem podnosi się z
miejsca z zamiarem odejścia. Żałował, że podjął ten temat. Wiedział, że
powinien dać jej więcej czasu. Jednak niewiedza pobudzała jego wyobraźnię, a ta
dokarmiała najróżniejsze myśli. Granger odkąd wróciła z Bułgarii była inna.
Miał wrażenie, że wydarzyło się tam coś, co sprawiło, że zostawiła tam cząstkę
siebie. Wróciła nieobecna, zdystansowana i zamknięta na niego. Schowała się w
swoim świecie i otoczyła murem, którego nie potrafił sforsować.
-
Hermiona – zatrzymał ją, łapiąc za rękę, gdy już zamierzała odejść.
Pustka
w jej oczach przerażała go. Starał się być taktowny i delikatny, jak radziła mu
Pansy, ale najwyraźniej marnie mu to wyszło, ponieważ tylko spłoszył szatynkę.
Wyjazd Hermiony przerósł go. Jej zdawkowe listy i wymijające odpowiedzi po
powrocie wzbudzały w nim swego rodzaju niepewność. Czuł się tak jakby stąpał po
kruchym lodzie i potrzebował zapewnienia, że między nimi nic się nie zmieniło.
Wiedział, że pod tym względem był egoistą. Nie potrafił jednak myśleć
racjonalnie, gdy chodziło o nią. Za bardzo mu zależało, by potrafił odpuścić.
Kobieta
spojrzała na niego zaskoczona. Widząc zagubienie na jego twarzy, coś w jej
wzroku zmieniło się. Zupełnie jakby coś sobie uzmysłowiła. Cały proces trwał
jednak zbyt krótko, by Draco mógł wyczytać więcej z jej twarzy.
- Tak?
- Czy
powinienem się martwić?- Zapytał, potęgując zaskoczenie kobiety i z napięciem
wbijając w jej twarz badawcze spojrzenie.
Widząc
jego niepewność, wstrzymała oddech. Nie chciała, by Draco odebrał jej
zachowanie w taki sposób. Tu nie chodziło o niego tylko o nią. Nie chciała go
martwić. Po prostu nie potrafiła poradzić sobie z kumulacją tych wszystkich
uczuć. Wiedziała, że jeśli zostanie, to zgasi
całą jego radość z powodu odzyskania matki. Nie chciała rozkleić się przed nim
i zrzucać na niego ciężaru swoich problemów. Czuła, że nie ma do tego prawa i
nie chciała burzyć jego spokoju. To był ich dzień i nie zamierzała tego psuć. W
tej chwili potrzebowała samotności.
- Herm…
- Będę
czekać w domu – powiedziała, zmuszając się do uśmiechu i nie dając mu szans na
reakcje, musnęła jego policzek.
Przymknął
powieki, czując jej usta na skórze i nim odsunęła się od niego przyciągnął ją
do siebie, mocno przytulając. Czuł jak bardzo jest spięta, jednak odwzajemniła
jego uścisk. Zamknął oczy i wtulił twarz w jej włosy wdychając znajomy zapach.
Nie chciał się z nią rozstawać, jednak nie oponował, gdy delikatnie
wyswobodziła się z jego ramion i posyłając mu ostatni delikatny uśmiech,
ruszyła w stronę wyjścia. Westchnął ciężko, gdy jej sylwetka zniknęła mu z oczu
i opadł na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Czuł, że coś dręczyło kobietę,
jednak nie potrafił do niej dotrzeć. Zupełnie jakby Hermiona odgrodziła się od
niego niewidzialnym murem. Im bardziej starał się go sforsować, tym bardziej
ona się wycofywała. Przeczesał dłońmi włosy i rzucił spojrzenie na krzesło
dotychczas zajmowane przez szatynkę. Uśmiechnął się mimo woli, dostrzegając na
nim termos z ciepłą kawą i pudełko z jedzeniem.
***
Wybiegła
ze szpitala, jakby goniło ją stado akromantuli. Zatrzymała się dopiero wtedy,
gdy znalazła się na zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, walcząc z atakiem paniki
i wdychając świeże powietrze. Była na siebie zła, że tak łatwo straciła nad
sobą panowanie. Ignorując ciekawskie spojrzenia przechodniów, ukryła twarz w
dłoniach, walcząc z cisnącymi się jej do oczu łzami i odetchnęła głęboko,
starając się odzyskać kontrolę. Gdy myślała, że jest gotowa, by stawić czoła
światu, otworzyła oczy. Pech chciał, że jej wzrok padł na baner, ukazujący
zapowiedź najnowszego numeru „Czarownicy”. Główna strona okładki przedstawiała
Wiktora bawiącego się z synem, a w tle widniała ona oraz Jasmine. Pogrubiony
tytuł głosił: „Sekretne życie gwiazdy quidditcha”. Zakręciło się jej w głowie,
a kolana ugięły pod nią. Nie pamiętała drogi do domu ani momentu, w którym
kupiła gazetę. Poruszała się niczym w letargu, walcząc o to, by utrzymać się na
powierzchni. Dopiero, gdy zamknęła drzwi mieszkania i opadła na kanapę,
odważyła się, by wyjąć gazetę i zapoznać z artykułem. Z szybko bijącym sercem
przesuwała wzrokiem po linijkach maszynopisu. Każde zdanie było niczym cios
prosto w serce, rozdrapujący świeże blizny. Poszczególne zdania artykułu
rozbijały się o jej głowę i pozbawiały sił. Nie łudziła się nawet, że jej
rozstanie z Wiktorem odbędzie się bez echa. O ich zaręczynach rozpisywał się
cały magiczny wymiar. Nic dziwnego, że ostatnie wydarzenia były równie szeroko
komentowane.
„Od
wielu miesięcy sława bułgarskiej Ligii Quidditcha zmaga się z poważną chorobą.
Z zaufanego źródła wiemy, że Wiktor Krum poddał się eksperymentalnej terapii i
cały czas walczy o życie. W tych trudnych chwilach wspiera go żona Jasmine, syn
Dominic oraz rodzice”
„Tajemnice
rozstania Wiktora Kruma i Hermiony Granger pozostają niewyjaśnione.
Nieoficjalnie za rozpad ich związku podaje się romans 1/3 Złotego Trio z
Draconem Malfoyem”
„Przyjaciółka
rodziny przyznaje, że Hermiona Granger opuściła szukającego bułgarskiej
reprezentacji, gdy poznała prawdę o jego nieuleczalnej chorobie”
„Jasmine
Crowle i Wiktor Krum – miłość ponad wszystko”
„Hermiona
Granger jakiej nie znamy”
Odłożyła
gazetę, czując jak brakuje jej tchu. W głowie wciąż odbijały się jej określenia,
jakich użył autor tekstu w stosunku do jej osoby - „bezduszna”, „wyrachowana”,
„bezwzględna”, „egoistyczna”. Zamknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach, walcząc
z nadchodząca falą niemocy. Wiedziała, że odpowiada za rozpad ich związku.
Jednak Wiktor też miał w tym swój udział. Tymczasem zrobiono z niej bezdusznego
potwora, który opuścił bliską osobę w najtrudniejszych chwilach walki o życie.
Ponadto napisano, że rozbiła rodzinę, stojąc między Wiktorem, a Jasmine i
Dominiciem. Zalała ją fala mdłości i nie była w stanie oddychać.
„Potęga
miłości – Jasmine Crowle i Wiktor Krum”
„Kocham
swojego męża. Zawsze go kochałam. Nigdy nie traciłam nadziei, że stworzymy
Dominicowi dom”
„Tragedia
bułgarskiego szukającego. Magomedycy są bezsilni”
Wybrane
fragmenty tekstu bombardowały jej umysł, potęgując wyrzuty sumienia i poczucie
winy. Odwróciła wzrok od artykułu, łudząc się że to sprawi, że wszystkie
oskarżenia ucichną w jej głowie. Jej wzrok padł na zdjęcia na półce. Zerwała
się z kanapy i powoli podeszła do miejsca, w którym się znajdowały. Drżącymi
dłońmi chwyciła jedną z ramek i przez chwilę przyglądała się jej szeroko otwartymi
oczami.
„Porzuciła
go, gdy najbardziej jej potrzebował”
„Ten
związek był farsą”
„Postawiła
mu ultimatum, a gdy odkryła, że utrzymuje kontakt z synem i byłą narzeczoną,
wpadła w szał i zostawiła go”
Ramka
ze zdjęciem wysunęła się jej z dłoni i upadła na podłogę. Szkło rozprysło się
głośno na miliony nierównych kawałków. Rozpadło się tak jak ostatnie dwa lata
jej życia. Myślała, że ma wszystko pod kontrolą. Tymczasem nieuchronnie
zbliżała się ku przepaści, łudząc się że może przeżyć ten upadek. Świadomość
tego obudziła niekontrolowany lęk, który wypełnił wszystkie zakamarki jej
umysłu. Im bardziej chciała go oddalić, tym bardziej na nią napierał aż w końcu
pękły w niej wszystkie hamulce. I to wtedy obudziła się wściekłość…
Przez chwilę stała w bezruchu, przyglądając
się stłuczonemu przedmiotowi, a następnie chwyciła po kolejne zdjęcie.
Przyjrzała się mu przez chwilę, a następnie z dzikim wrzaskiem rzuciła o
podłogę. Ten sam los spotkał pozostałe fotografie, przedstawiające ją i
Wiktora. Na każdej byli szczęśliwi i uśmiechnięci. Każde przypominało o tym, co
ich łączyło i wiązało się z innym wspomnieniem. Gdy zabrakło zdjęć, rzucała
wszystkim, co wpadło jej w ręce. Niszczyła co popadnie, wyrzucając z siebie
ból, wściekłość, żal, zawód, strach i inne emocje, które tłamsiła od wielu
miesięcy. Chciała obrócić w proch wszystko, co jej o nim przypominało, co ich
łączyło i czego będzie jej brakowało. Nienawidziła go za te wszystkie kłamstwa
i intrygi, gdy nią manipulował. Nienawidziła go za jego miłość i spokój, jaki
wniósł do jej życia. Nienawidziła go za tą cholerną obietnicę, że zawsze będzie
obok i nigdy jej nie zawiedzie. Najbardziej jednak nienawidziła go za to, że umierał.
Zostawiał ją samą z tym całym bałaganem, który najzwyczajniej w świecie ją
przerastał. Bo tak właśnie było. Zarówno
historia z Evą, zakonem, Draconem i Wiktorem przerosły ją. I gdy to sobie
uświadomiła, gniew zniknął tak nagle jak się pojawił, ustępując miejsca pustce
i zmęczeniu. Opuściła bezwładnie ręce i spojrzała na swoje dzieło. Opadła na
kolana, nie przejmując się zbytnio tym, że wokół jest pełno szkła. Sięgnęła po
najbliższą ramkę i wyjęła z niej fotografię. Przez chwilę przyglądała się jej
zaszklonym wzrokiem. Zamknęła oczy, zaciskając mocno powieki spod których i tak
wydostały się świeże łzy. Nienawidziła się za tą słabość. Nienawidziła za ślepy
upór i tą cholerną, gryfońską dumę, która popchnęła ją do chęci udowodnienia
Draconowi, że może być szczęśliwa bez niego. Bo w tym jednym mężczyzna się nie
mylił. Umawiając się z Wiktorem rzeczywiście chciała coś zademonstrować. Jednak
ten pokaz był przeznaczony dla Dracona, a nie jak ten twierdził Rona. Nie
powinna wykorzystywać Wiktora i mieszać go w swoje porachunki z Malfoyem. Wtedy
jednak nie przypuszczała, że sprawy zajdą tak daleko. Mimo tego, że Bułgar
doskonale wiedział o jej uczuciach względem byłego Ślizgona, chciał by dała mu
szansę. Zapewniał, że jest w stanie odsunąć od niej ból i sprawić, że będzie
szczęśliwa.
- I
taka byłam…Byliśmy szczęśliwi i to nie iluzja – powiedziała zdławionym głosem,
przesuwając palcem po zdjęciu. – Gdybyś był ze mną szczery i nie zataił, że
jesteś chory, nie zostawiłabym cię… Rzuciłabym wszystko, żeby znaleźć
lekarstwo…Zostawiłabym ten cholerny projekt i nie trafiła tym samym na listę
życzeń Evy. Nie spędzałabym tyle czasu z Draconem…Pewnie wyszłabym za ciebie i
założylibyśmy rodzinę…Z kim spędzałbyś wówczas wszystkie święta, urlopy,
wakacje, dzień dziecka? Z nami czy z Jasmine i Dominiciem? To nie miało prawa
się udać nawet wtedy, gdybyś był zdrowy… - wyrzuciła z siebie, na koniec
śmiejąc się histerycznie przez łzy. – Tak bardzo pragnęłam być kochana, że pozwoliłam
sobie uwierzyć, że twoja miłość wystarczy do zbudowania rodziny. To przeze mnie
obydwoje straciliśmy dwa lata naszego życia…I za to przepraszam…Ale to twoje
kłamstwa nas zniszczyły, Wiktorze - dodała, pozwalając sobie na ostatnie łzy, a
następnie odłożyła zdjęcie z zamiarem wstania.
Syknęła,
gdy niefortunnie się oparła, raniąc rękę o szkło. Skrzywiła się dostrzegając
obfite krwawienie. Nie musiała długo czekać, by cała jej dłoń pokryła się
czerwoną, lepką cieczą. Widok ten wstrząsnął ją. Z przerażeniem wpatrywała się
w swoją dłoń, gdy dotarło do niej, że krew na jej rękach nie jest wyłącznie
jej. Odpowiadała za śmierć tylu ludzi, którzy zawinili tylko tym, że stanęli na
drodze Evy po nią. Blackwell miał rację. Miała krew na rękach…
-
Hermiona?
Ginny
opuściła różdżkę czując jednocześnie ulgę i niepokój. Gdy przekroczyła próg
mieszkania przyjaciółki przeraził ją zastany widok. Salon wyglądał jak po
zaciętej walce i w pierwszej chwili pomyślała, że ktoś zaatakował szatynkę.
Dopiero Pansy ujęła jej przedramię i wskazała na klęczącą w bezruchu
przyjaciółkę. Hermiona była potargana, spocona i zapłakana. Przypominała bardziej
zjawę niż żywego człowieka. Takie samo było jej spojrzenie, gdy odwróciła się w
ich kierunku. Pustka, granicząca z szaleństwem przeraziły ją. Otworzyła szerzej
oczy, gdy dostrzegła krew na jej rękach i już chciała do niej podejść, gdy
silny uścisk na ramieniu powstrzymał ją przed tym. Rzuciła skonsternowane
spojrzenie towarzyszącej jej Pansy, lecz widząc jej minę zrezygnowała z prób
polemiki. Parkinson była psychologiem i wiedziała, jak postępować z kimś w
podobnym stanie. Skinęła głową i przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę, która
wyglądała jakby przeszła załamanie nerwowe. Wydawała się być nieobecna i wycofana
do własnego świata. Wstrzymała oddech, gdy Pansy powoli zaczęła zbliżać się do
szatynki, wypowiadając kojące słowa i na wszelki wypadek uniosła różdżkę w
każdej chwili gotowa, by asekurować Pansy. Zbyt dobrze pamiętała scenę, w
której Kingsley o mały włos nie zabił Harry’ego, by teraz bagatelizować całą
sytuację.
- Herm?
– powiedziała Pansy, kładąc dłoń na jej przedramieniu.
Szatynka
podniosła na nią wzrok i przez chwilę przyglądała się jej bez wyrazu.
-
Poznajesz mnie? To ja, Pansy… – zaczęła brunetka i urwała widząc zmianę na
twarzy przyjaciółki.
Ginny
też ją dostrzegła. Subtelny błysk zrozumienia w jej oczach i drżenie brody.
Wszystko to trwało ułamek sekundy, nim Hermiona pękła i rozpłakała się. Pansy
niezauważalnie odetchnęła z ulgą i przytuliła przyjaciółkę. Ginny również
poczuła ulgę i ostrożnie, omijając przeszkody i szkło ruszyła w ich stronę.
Mijając kanapę jej wzrok padł na wydanie „Czarownicy” i wtedy spłynęło na nią
olśnienie. Ściągnęła brwi i zacisnęła usta wwiercając się wzrokiem w artykuł,
który miała nieszczęście znać. Niewiele myśląc podniosła czasopismo i cisnęła
je do kominka, a następnie podeszła do przyjaciółki, przytulając się do jej drżących
pleców.
Minęło
dużo czasu nim Hermiona doszła do siebie. Ginny właśnie tego się obawiała.
Wiedziała, że prędzej niż później Granger pęknie. Sądząc po zniszczeniach w salonie,
musiała długo tłumić w sobie wszystkie uczucia. Dobrze znała swoją
przyjaciółkę. Wiedziała, że szatynka nie należy do osób, które z każdym
problemem biegną do innych. Ona sama załatwiała swoje sprawy, wielokrotnie
doprowadzając ją, Harry’ego i Rona do szewskiej pasji. Ceniła niezależność i
zaradność kobiety, jednak bywały chwile, gdy Hermiona zachowywała się jak
cyborg. Ginny wiedziała, że werbalizacja uczuć i lęków oraz proszenie o pomoc
są słabą stroną szatynki. To dlatego rudowłosa nigdy nie pytała jej o zdanie w
wielu sytuacjach. Gdy uważała, że Hermiona potrzebuje pomocy lub wsparcia, po
prostu pojawiała się i robiła co do niej należało, czy to się pannie Granger
podobało czy też nie. Nie zważała na stawiane przez nią mury i napady złego
nastroju, gdy próbowała odepchnąć wszystkich od siebie, by nie zrzucać im na
głowę swoich problemów. Z czasem Hermiona zrozumiała, że rudowłosa nie pozwoli
jej posadzić się na ławce rezerwowej. Od tego momentu wiele razem przeszły.
Ginny znała wszystkie jej troski i rozterki. Jako jedyna wiedziała też o jej
uczuciu do Dracona i o tym, co wydarzyło się między nimi w dniu balu
charytatywnego.
Pansy
pociągnęła szatynkę w stronę kanapy. Hermiona nie oponowała. Nawet się nie
skrzywiła, gdy brunetka opatrzyła jej rozcięcie, a potem wcisnęła w dłonie
ciepły kubek z czekoladą.
- Tylko
nim nie rzucaj, bo gorące – oznajmiła, próbując żartować, by rozładować
napięcie.
-
Myślę, że wystarczająco już nabroiłam – odparła cicho, rozglądając się ze
smutkiem po salonie.
- Na
szczęście znam sposób, żeby to naprawić – powiedziała Ginny, wyjmując różdżkę z
zamiarem posprzątania całego bałaganu.
- Nie –
cichy aczkolwiek stanowczy głos szatynki powstrzymał ją przed rzuceniem
zaklęcia.
Spojrzała
na nią z niezrozumieniem i uniosła zaskoczona brwi, gdy kobieta niespiesznym
krokiem podeszła do miejsca, gdzie było najwięcej szkła i wycelowała w nie
różdżką. Ginny wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Pansy, gdy szatynka zaczęła
zamieniać poszczególne przedmioty w proch, którego później się pozbywała.
- Mam
nadzieję, że oszczędzisz chociaż kanapę – zażartowała rudowłosa, gdy Granger
pozbyła się w ten sposób jednego z foteli.
- On
należał do niego – odparła z nieobecnym spojrzeniem, a następnie omiotła
wzrokiem całą przestrzeń. – Zresztą całe to mieszkanie przesiąknięte jest nim –
dodała z goryczą.
- Ale
mam nadzieję, że nie puścisz go z dymem? – Zapytała zaniepokojona rudowłosa,
czym po raz pierwszy wywołała cień uśmiechu na twarzy Hermiony.
-
Powinnaś to zrobić – powiedziała Pansy, zaskakując tym obydwie kobiety. – Nie
mówię o mieszkaniu – dodała z pobłażaniem i sprostowała. – Wyrzuć to wszystko z
siebie, tak jak zrobiłaś to przed chwilą, a następnie obróć w nicość…
***
Zamknął oczy, gdy nastąpił kolejny wyrzut ognia i
odruchowo zrobił krok w tył, zepchnięty siłą podmuchu. W uszach dudniło mu od
rozchodzącego się hałasu i w pewnej chwili musiał przytrzymać się kamiennej
ściany, by nie upaść. Miał wrażenie, że rozpętali armagedon. Wiatr nasilił się,
a ziemia pod jego stopami zaczęła niebezpiecznie drżeć. Zmrużył oczy, szukając w całym tym
zamieszaniu Amelii lecz na próżno. Buchający pierścień ognia wokół pentagramu
odciął go od niej. Zastanawiał się, czy ta nagła anomalia jest częścią rytuału,
lecz nim znalazł odpowiedź wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło,
a jego otoczyła ciemność. Słyszał swój ciężki oddech, który w niezmąconym
niczym mroku, brzmiał jakby był wzmocniony zaklęciem.
- Amelio? – Jego pełen napięcia głos, przeciął
ciszę i potoczył się głuchym echem po grocie.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, po omacku wymacał
kamienną ścianę i powoli zaczął się przesuwać w kierunku, gdzie powinien
znajdować się pentagram. Zacisnął jedną rękę na długim sztylecie, gotowy w
każdej chwili zaatakować. Wszystkie jego mięśnie były boleśnie napięte, a
wyostrzone zmysły wrażliwe na jakikolwiek bodziec.
- Amy?! – Krzyknął ponownie, a następnie potknął
się o wystający głaz i runął na ziemię.
Dźwignął się na nogi i ponownie wymacał ścianę. Tym
razem ostrożnie stawiał każdy krok z uwagą wsłuchując się w najlżejszy szelest.
Wytężył wzrok starając się przeniknąć nim przez ciemność, lecz bezskutecznie.
Nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Odsuwał od siebie myśl, że coś poszło nie tak,
lecz przedłużająca się cisza ze strony czarownicy tylko potęgowała uczucie
niepokoju. Otworzył usta, chcąc ponownie zawołać kobietę, lecz wówczas poczuł
silne uderzenie w klatce piersiowej. Siła ta pozbawiła go tchu i zatoczył się
na ścianę. Nim zdążył zareagować poczuł gładkie ostrze stali, prześlizgujące
się po jego skórze. Złapał się za gardło i rozszerzył oczy, czując pod palcami
lepką, ciepłą maź i pieczenie. Chciał coś powiedzieć, lecz zamiast słów z jego
ust wydobył się, nieartykułowany charkot. Dławiąc się własną śliną i krwią oraz
nie mogąc złapać oddechu, osunął się na kolana. Wówczas ujrzał majaczące
światło, rozjaśniające ciemność. Osunął się na ziemię, patrząc z
niedowierzaniem prosto w oczy swojemu mordercy.
- Wybacz mi, Oliwerze – poprosiła szczerze kobieta,
kucając tuż obok zanoszącego się w konwulsjach ciała.- Nigdy nie chciałam,
żebyśmy stali się wrogami… - wyznała ze smutkiem.
Oliwer otworzył usta w agonii, walcząc o każdy
oddech i starając się bezskutecznie wydusić
z siebie dręczące go pytanie. Amelia, mimo że nie udało mu się go zadać,
musiała dostrzec je w jego gasnących oczach, bo nachyliła się nad nim i
odgarnęła z czułością jego ubrudzone krwią i pyłem włosy.
- Sam powiedziałeś, że kto raz okazał się zdolny do
zdrady, zdradzi kolejny raz, przyjacielu. Nie pozostawiłeś mi wyboru –
wyjaśniła z bólem w głosie. – Obiecuję ci jednak, że twoja ofiara nie pójdzie
na marne. Życie za życie. Sprowadzę Evę i zaopiekuję się nią – Zapewniła,
uśmiechając się przez łzy. – Zadbam też o to, żeby twoja śmierć została
pomszczona. Hermiona Granger zapłaci za to, że przyczyniła się do niej… -
dodała z fanatycznym błyskiem w oku. – Do zobaczenia po drugiej stronie… Izeshar
elosh arish ushar! Gruzi huo orul! – rozpoczęła inkantację zdławionym głosem,
patrząc prosto w gasnące spojrzenie Oliwera. - Salve Sorce Das. Eliximo
Nominum, Etrinox Sorce Sotero Callux Oxtara. Nas Ex Veras, Raverus En Phesmatos
Ex Sonos. Resistamus Et Veram Vatus. Raverus Phasmatos Ex Sonos…
-
Evo…
-
Czy potrafiłbyś mnie kochać, gdybym stała się taka jak ona? – Weszła mu w
słowo, spoglądając nieobecnym wzrokiem w dogasające płomienie w komnacie.
Uniósł
brwi, zaskoczony zarówno pytaniem kobiety, jak i dziwną nutą nostalgii w jej
głosie. Eva jednak nie dostrzegła jego pytającej miny. Stała tyłem, bez
mrugnięcia wpatrując się w kominek. Zaintrygowany jej zachowaniem, nie
odpowiedział od razu. Instynktownie czuł, że w tym pytaniu tkwi drugie dno,
które skłoniło jego ukochaną do takich refleksji. Niespiesznie pokonał odcinek,
który ich dzielił i stanął obok. Dorzucił kilka kawałków drewna do kominka,
które ponownie roznieciły ogień. Czuł na sobie palące spojrzenie kobiety, które
odwzajemnił dopiero po dłuższej chwili.
-
Potrafiłbyś pokochać takiego potwora? – Ponowiła pytanie, tym razem patrząc mu
prosto w oczy.
-
Będę cię kochał nawet wtedy, gdy moje serce przestanie bić – zapewnił z powagą
i położył dłoń na jej policzku.
-
Obiecaj mi, że nie znikniesz, jak mój ojciec. Że nie odwrócisz się ode mnie i
nie pozwolisz mi się zatracić – poprosiła, ujmując nadgarstek jego dłoni, która
spoczywała na jej policzku.
-
Zawsze będę obok – powiedział z delikatnym uśmiechem.
-
Przyrzeknij – zażądała z uporem.
-
Obiecuję – odparł, doskonale wiedząc, że realizacja tej obietnicy nie zależy
wyłącznie od niego.
Oliwer
wiedział również, że i Eva musi mieć tego świadomość. Nie miał pojęcia, co
wprowadziło ją w taki nastrój. Odkąd zabiła Dorcas często zdarzało jej się
błądzić myślami i łatwiej niż zwykle można było wyprowadzić ją z równowagi.
Cokolwiek jednak ją dręczyło, jego zapewnienie musiało być tym, czego
potrzebowała, ponieważ po jego słowach poczuł jak się rozluźnia. W jej oczach
wciąż widział niepokój i niepewność, które starała się ukryć lecz wiedział, że
nie ma sensu pytać, co jest tego przyczyną.
-
Jesteś moim kompasem, Oliwerze. Bez ciebie szybko zgubię się w ciemności…
- Nigdzie
się nie wybieram. Poza tym dobrze wiesz, że nie ma takiego miejsca, w którym
bym cię nie znalazł – zapewnił, przygarniając ją i przytulając mocno. – Nie
zostawię cię nawet jeśli obydwoje mielibyśmy spłonąć…
28 stron... no miód na moje oczy o ile można tak powiedzieć! końcówka po prostu niewiarygodna... nie spodziewałam się takiej kolei rzeczy :D pozostałą część również bardzo przyjemnie mi się czytało :) tak mi szkoda tej Hermi... ale twarda jest! da radę sobie ze wszystkim bo jak nie ona to kto! pozostało mi tylko czekać na następny rozdział i kolejną dawkę emocji!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Anna :*
Ano taka sytuacja;) Tak jakoś samo wyszło. Nim się obejrzałam było 28 i stwierdziłam ostatecznie, że skoro pomiędzy publikacjami są tak długie odstępy, to może tak zostać:)
UsuńCieszę się, że rozdział Ci się podobał:)
Na kilka zwrotów akcji i dużo emocji możesz się przygotować, bo nie ukrywam, że mam kilka pomysłów na to, jak podgrzać atmosferę... W końcu, jak wielki finał to tylko z fajerwerkami;)
Dziękuję, że jesteś;*
Ściskam;*
Masakra
OdpowiedzUsuńOoo wiedziałam, że Amelia poświęci Oliwera... Jak ona wszystko miesza!
OdpowiedzUsuńWielki finał? Że to już niedługo?! Niee, dlaczego musi się to skończyć? ��
Pozdrawiam i życzę duużo weny! Do następnego!
Iva
Cieszę się, że dobrze to odczytałaś:)
UsuńNiestety zbliżamy się do finału wielkimi krokami...Taka kolej rzeczy. Z jednej strony nie mogę się tego doczekać, natomiast z drugiej wiem, że będzie mi brakowało tej historii, wymiany myśli z Wami- Czytelnikami...
Tak jednak powinno być. Gdy rozpoczynałam Rozbitków obiecałam sobie, że skończę to opowiadanie choćby się waliło i paliło. I do tego zmierzam. Dlatego poza podekscytowaniem czy obawą czuję też spokój. Bo cel, jaki sobie postawiłam, jest praktycznie na wyciągnięcie ręki. Pozostaje odsłonić pozostałe karty, zamknąć wątki, przeprowadzić Was przez wielki finał i postawić ostatnią kropkę...:)
Coś się kończy, by coś nowego, niekoniecznie dramionowego (choć nie wykluczam miniaturkowych epizodów), mogło się rozpocząć...:)
Dziękuję:)
Pozdrawiam serdecznie!
Rozumiem Cię, ja z jednej strony też nie mogę się doczekać, gdy wyjaśnią się wszystkie te wątki, a z drugiej strasznie będzie mi brakować tego opowiadania!
UsuńAle i tak z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały!
Pozdrawiam i do zobaczenia ��
Iva
Wow, wow i jeszcze raz wielkie WOW!
OdpowiedzUsuńMimo że rozdział przeczytałam już kilka dni temu, dopiero teraz znajduję chwilkę na spokojne napisanie komentarza. W takim razie nadrabiam.
Nie musze chyba wspominać, że jak zwykle kolejny, genialny rozdział. Wybuch Hermiony bardzo "nasączony" emocjami, wręcz dało się wyczuć wszystkie uczucia, które w sobie miała. Ponadto mam wrazenie, że ostatnio jest jakby spokojniej z Draconem. Chociaż to pewnie przez wątek Wiktora. Tak czy siak, świetnie Ci to wyszło. Oprócz tego bardzo spodobała mi się ta część, gdzie rozmawiała z Harrym. Jej sen zapewne to przepowiednia, a jeśli faktycznie tak jest, to już nie mogę się doczekać przyszłych rozdziałów. Pewnie powrót Evy będzie "z przytupem", i super! Dla mnie szokiem i tak były jej plany dotyczące ludzkości, wychodzi na to, że jest bardziej szalona niż sam Voldemort.
Część z przebudzeniem Narcyzy niesamowicie chwyta za serce. Miałam łzy w oczach, gdy czytałam ten fragment. Sama scena, gdzie Narcyza nie poznaje Dracona i myśli, że to Lucjusz - genialna! Od samego poczatku miałam nadzieję, że w końcu wszystko się u niej ułoży i wreszcie jest na to szansa. Także czekam na dalszy rozwój wypadków.
Podsumowując moje rozważania, powtarzam się, aczkolwiek muszę - rozdział świetny. Teraz tylko czekam, co dalej z Harrym i Pansy, no i czy w końcu będzie ślub i przygotowania do niego. :) Życzę Ci dalszych pomysłów i oby wena nigdy Cię nie opuszczała. Przyznam szczerze, że ten rozdział natchnął mnie do pisania i nawet wyciągnęłam laptopa z szafy, by na nowo zacząć pisać. Także dziękuję. :*
Pozdrawiam Cię cieplutko, Twoja wierna czytelniczka,
Bully Bill
Cieszę się, że mimo wszystko wróciłaś i zechciałaś podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami. Dziękuję:)
UsuńTak długo je tłumiła, że wybuch musiał nastąpić. Każdy z nas na pewno pamięta chwile, gdy zbyt długo kumulował w sobie negatywne emocje, a potem wybuchał, czasami nawet z siłą nieadekwatną do sytuacji.
W jakim sensie spokojniej?:)
Mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom. Zrobię co w mojej mocy, aby tak było:)
Myślę, że to ta sama liga co Voldemort. Obydwoje mieli autorytarną wizję świata pod swoimi rządami.
Wszystko wyjaśni się w najbliższych rozdziałach i to mogę obiecać:)
Jest mi niezmiernie miło to słyszeć. Teraz to Ty chwyciłaś mnie za serducho:) Życzę Ci wielu świeżych pomysłów, nieodstępującej weny, mnóstwa inspiracji i wytrwałości:)
Ściskam mocno!
Jestem pod wielkim wrażeniem. Mam nadzieję że Narcyza w pełni wydobrzeje i opowie co się z nią działo. A Hermiona, cóż bardzo mi jej szkoda, tyle przeszła, ale czasem każdy potrzebuje takiego momentu oczyszczenia, więc myślę że po tym będzie jej lepiej. Ze Amelia poświęci Oliwera to się nigdy bym nie spodziewała. Rozdział sztos. Nie mogę się doczekać kolejnego :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, każdy z nas potrzebuje tego. Zwłaszcza, gdy zbyt dużo złych emocji i rzeczy znajduje się dookoła. Cieszę się, że rozdział Ci się podobał. Dziękuję za miłe słowa i za to, że podzieliłaś się ze mną swoimi wrażeniami po lekturze rozdziału:)
UsuńMam nadzieję, że następny również przypadnie Ci do gustu :)
Pozdrawiam serdecznie!