czwartek, 25 lipca 2019

Rozdział XLVI "Nosiciel Światła" cz. III

Kochani

Wiem, że tym razem kazałam Wam długo czekać na rozdział. Nie ukrywam, że ciśnienie związane z napisaniem go, nie ułatwiało mi zadania. Przelanie wszystkich uczuć, myśli, zamknięcie wątków z jednoczesnym zachowaniem tego nieznośnego napięcia i niepewności, które towarzyszyły Czytelnikowi od samego początku, wymagało czasu. Po długich negocjacjach z moją weną, wreszcie doszłyśmy do porozumienia i wypracowałyśmy kompromis dotyczący zakończenia. Zakończenia, które poznacie częściowo dziś, częściowo 31.07 (IV część) i ostatecznie w epilogu, który ukaże się w sierpniu. 

Ze względów technicznych muszę podzielić ostatni rozdział na cztery części, ponieważ blogspot nie chce opublikować tego w całości. Dlatego wrzucam go w osobnych postach. Część III dzisiaj, część IV 31.07, chyba że będziecie mocno nalegać;) Za utrudnienia  przepraszam.

Tymczasem zapraszam na przedostatnią część Rozdziału XLVI. Liczę, że te 60 stron (2 x 30), wynagrodzi Wam długi okres oczekiwania. Mam nadzieję, że zechcecie podzielić się ze mną swoimi wrażeniami? Będzie mi bardzo miło i na pewno zmotywuje mnie to do szybszego pisania epilogu;)


Dziękuję za cierpliwość i Waszą obecność;*

A przy okazji życzę Wam udanego weekendu:)

Z pozdrowieniami,

Wasza Villemo.



NOSICIEL ŚWIATŁA CZĘŚĆ III


- Jest ich zbyt dużo!  Wrzasnął Charlie, posyłając kolejnego inferiusa prosto w gruzy zawalonego budynku.
Wokół śmigały zaklęcia, czarne peleryny dementorów i rozrywane zaklęciami inferiusy, które, jakkolwiek nie zranione, podnosiły się i napierały na nich ponownie z jeszcze większym zacięciem.
Philip rozejrzał się dookoła, oceniając straty i desperacko szukając jakiegoś rozwiązania.
- Wycofać się Wrzasnął i, ignorując zaskoczenie na twarzach towarzyszy broni, powtórzył rozkaz jeszcze kilka razy.  Do ministerstwa! Chrońcie ministra i tarcz ochronnych!
- Co ty wyprawiasz? – Dopadł go zdenerwowany Artur. Był brudny od pyłu, miał spuchniętą wargę, podbite oko i rozcięte przedramię, jednak gotów był walczyć dalej.
- Zabierz go do ministerstwa i zawalcie wejścia!  Krzyknął do Charlliego.
Coś w wyrazie jego twarzy musiało sprawićże młody Weasley bez zbędnych pytań, pociągnął swojego ojca w kierunku ministerstwa.
- Nie będę - zagrzmiał Artur, lecz nim skończył, padł na ziemię porażony zaklęciem.
- Banner! – Oburzył się Weasley, doskakując do aurora.  Jak śmie
- Zabieraj go – warknął, odpychając mężczyznę i nie czekając na jego reakcję, ruszył biegiem, odpierając ataki i wykrzykując rozkaz odwrotu.
Sapał z wysiłku i momentami potykał się o własne nogi, starając się eskortować swoich ludzi i odpierając atak wroga. Otarł pot spływający z czoła, pozwalając by srebrny byk odpędził zgraję dementorów i oparł się o budkę, będącą wejściem do ministerstwa dla interesariuszy. Czułże opada z sił. Miał już swoje lata. Czas na emeryturze aurorskiej, mimo że aktywny, odcisnął się na jego kondycji. Wpychanie do budki ostatnich swoich ludzi, którzy ani myśleli zostawiać go samego, zabrało mu kilka cennych sekund. Dopiero, gdy zapewnił, że zaraz do nich dołączy, wykonali rozkaz. Zacisnął dłoń na monecie, którą podarował mu Potter i uśmiechnął się gorzko, czując jej chłód.
- Do zobaczenia, chłopcze  powiedział, zaciskając palce na magicznym artefakcie, a następnie, dostrzegając zbliżającą się armię umarłych, wcisnął ją do kieszeni i zacisnął palce na różdżce, stając w pozycji bojowej. Ostatni raz spojrzał na budkę, której winda wróciła już na miejsce, gotowa przetransportować kolejnego interesariusza i uśmiechnął się z goryczą.
- Bombarda Maxmia! – Wrzasnął, roztrzaskując budkę i zawalając jedyną drogę ucieczki z pola walki, a następnie odwrócił się w stronę zbliżającej się armii umarłych.  A teraz naprawdę się zabawimy  mruknął, rozstawiając szeroko nogi z mściwym uśmiechem.- Fiendfyre – zagrzmiał, a czarnomagiczne zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki.
Potężne serpentyny ognia, jakby żyły własnym życiem. Ogniste cienie niszczyły na swojej drodze wszystko, co napotkało. Wielogłowa bestia pożerała budynki, latarnie i drzewa, a wraz z nimi inferiusy i dementorów. Szatańska Pożoga paliła każdą napotkaną przeszkodę, odpierając wroga i tworząc barykadę między demonami a gmachem ministerstwa. Philip zaparł się bardziej nogami, by nie utracić kontroli nad ognistą bestią, która gotowa była zmieść go z powierzchni ziemi. Wiedziałże podjął ogromne ryzyko, narażając tych, których przysięgał strzec. Nie miał jednak innego wyboru, jak podjąć je.
-  Aqua Eructo  wysapał, upewniając się, że odciął wrogowi drogę do ministerstwa i jednocześnie czująże dłużej nie utrzyma czaru.
Opadł ciężko na kolana. Jego różdżka wypadła mu z drżących rąk, a on, podpierając się na poobcieranych dłoniach, łapał spazmatycznie powietrze. Powietrze, które nagle zaczęło gęstnieć, a znajomy chłód otulił wszystkie jego zmysły. Nie miał siły walczyć. Był wyczerpany i bolał go każdy nerw w ciele. Jego różdżka leżała obok, wystarczyło wyciągnąć rękę, jednak wiedziałże, nawet gdyby udało mu się jej dotknąć, nie wyczaruje patronusa. Całą energię wyczerpał na zaklęcie szatańskiej pożogi. Pożogi, która dokonała spustoszenia, lecz uratowała ludzi, których miał chronić. Z tą myślą opuścił głowę. Czuł zapach spalenizny, który maskował kwaśny odór, unoszący się za dementorami. Przymknął oczy, słysząc coraz wyraźniejszy, świszczący oddech i przygotowując się na to, co było mu pisane, odkąd ofiarował swoje życie walce ze złem.
***
Uchylił ciężkie, opuchnięte powieki i zamrugał, chcąc przyzwyczaić wzrok do ciemności. Bolał go każdy milimetr ciała. Miał wrażenie, że wszystkie jego kości zostały zmiażdżone, a serce wyrwane z klatki piersiowej. Jak przez mgłę pamiętał ostatnie zdarzenia, które powoli zalewały jego umysł. Zdrajca  na to jedno słowo lekko oprzytomniał, a wspomnienia kilku ostatnich godzin uderzyły w niego niczym lawina kamieni. Ich ciężar przygniatał go od środka. Sama myśl, że ktoś z kręgu jego bliskich mógł zdradzić, otwierała kolejną ranę w jego sercu. Zastanawiał się, ile jeszcze będzie w stanie znieść. Stracił tak wiele ważnych dla niego osób, że nie był pewny, czy zniesie stratę kolejnej.
Zaciskając zęby i oswajając ból, dźwignął się ciężko do pozycji siedzącej, podpierając o szeroki, chropowaty pień drzewa. Uchylił zakrwawioną zdrętwiałą dłoń, w której desperacko ściskał probówkę z mieszanką łez i krwi Evy oraz świstoklik oblepiony własną krwią i czarnym kryształem. Wciąż nie mógł uwierzyć, że żyje. Gdy zdecydował się walczyć i poddał mocy świstoklika, nie był pewny, czy przy aktualnych obrażeniach przeżyje teleportację. A jednak udało mu się. Wola życia i potrzeba ochronny bliskich była w nim silniejsza niż rany zadane przez Evę. Przez chwilę wpatrywał się w swoją zdobycz, po czym odłożył przedmioty na swoich udach i zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu eliksirów leczniczych. Był zdeterminowany stanąć na nogi, by zakończyć tą wojnę. I choć był wyczerpany i przerażony perspektywą stawienia czoła bliskim, to wiedział, że dłuższe użalanie się nad swoim losem, nie przerwie rozlewu krwi. Świat kolejny raz upominał się o niego, wierząc że i tym razem zaprowadzi pokój. Hermiona wiele razy powtarzała mu, że ludzie potrzebują bohaterów. Liderów, którzy w chwilach próby poprowadzą ich i dadzą nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Którzy będą światłem, rozpraszającym mrok i wskazującym właściwą drogę. Potrzebują symboli, za które i o które warto walczyć. Z kolei Dumnbledore powiedział mu kiedyś, że bez względu na czas i przestrzeń, dobro i zło zawsze będą się ścierać, ponieważ taka jest natura ludzka, w której te dwa pierwiastki żyją. Zawsze pojawi się czarny charakter i bohater. Taki jest świat, a natura wymaga równowagi. Każde zaklęcie posiada swoje przeciwzaklęcie i każdy antagonista spotyka swojego pogromcę. Bo każdy problem ma rozwiązanie. I choć nie zawsze natychmiast znajdujemy remedium, nie możemy się poddać. Musimy dalej szukać i próbować, upadać i podnosić się, ponieważ tylko wtedy znajdujemy odpowiedzi. Dlatego Harry wiedział, że musi wziąć się w garść i bez względu na to, ile będzie go to kosztować, musi znaleźć rozwiązanie. Wcześniej jednak musiał odkryć prawdę i poznać odpowiedzi. Eva, okłamując go, zmieniła reguły gry. Leżąc półżywy na zimnym kamieniu, zrozumiał, że nadszedł czas, by przestać grać według jej zasad. Aby wygrać, musiał narzucić własne.
- Nie jesteś Voldemortem i Evą, Harry. Nie musisz walczyć na ich zasadach. Walcz na własnych  powiedział łagodnie Albus, a przysłuchujący się ich rozmowie Snape prychnął pogardliwie. - Severusie… - upomniał go Dumbledore.
- A może powinien być Zauważył, uśmiechając się wyzywająco w kierunku sąsiada z portretu.
- Harry nie jest mordercą  zaoponował stanowczo Albus.
- Walcząc na froncie, nie da się pozostać niewinnym i honorowym, Dumbledore. Czas, by nasz chłopiec, stał się mężczyzną i zapisał na kartach historii, jako legenda a nie Farciarz Który Przeżył, bo inni odwalali za niego czarną robotę. Mrzonki pod tytułem niewinny, nieskalany krwią bohater nie istnieją! Doskonale o tym wiesz, Albusie. To mit. Czas by Potter w końcu to zrozumiał. Eva nie jest Czarnym Panem. Nie łączy ich żadna cudowna więź, która mogłaby go uratować. Tym razem, żeby wygrać będzie musiał zabić  powiedział dobitnie, patrząc mu prosto w oczy.  Czy jesteś gotów zabić, Potter?  Zapytał Snape, mierząc go badawczym spojrzeniem swoich nieprzeniknionych, czarnych tęczówek.
- Aby wygrać, nie trzeba zabijać  zauważył Harry, na co Snape prychnął pogardliwie, a Albus uśmiechnął się pod nosem.  Zawsze jest inne wyjście. To wybór między tym co łatwe, a tym co słuszne.
- A co, jeśli nie będziesz go miał? Co, gdy okaże się, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest śmierć wroga?  Zapytał poirytowany mistrz eliksirów.
- Wtedy zrobię to, co należy  odparł twardo i ruszył w stronę wyjścia z gabinetu.
Harry zagryzł zęby. Był zbyt zmęczony, by wysłuchiwać kąśliwych uwag byłego profesora i zbyt skołowany, by opracować sensowny plan działania. Nie miał odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, w jego głowie były wyłącznie pytania i strach. Choć tego nie okazywał, bał się. Był przerażony perspektywą kolejnej wojny. Po zwycięstwie nad Voldemortem robił wszystko, by świat już nigdy nie musiał przechodzić podobnego piekła. Eliminował każde zagrożenie i podchodził poważnie do wszystkich, nawet najbardziej błahych misji, dostrzegając w nich potencjalne niebezpieczeństwo. Pansy miała rację, że poświęcał pracy zbyt wiele uwagi, ale dla niego bycie aurorem nie było wyłącznie pracą. To była misja. Pogodził się z losem Wybrańca i wypełniał swoje zadania najlepiej jak potrafił. Był to winien tym wszystkim, którzy zginęli i poświęcili za niego swoje życie, wierząc w niego i pokładając w nim swoje nadzieję, że zaprowadzi pokój i zbuduje lepszy świat.
- Nie zawsze będziesz mógł się bohatersko poświęcać, Potter  zawołał za nim Snape, lecz Harry nie skomentował tego.
- Dlaczego go dręczysz?  Usłyszał pytanie Albusa, gdy był już za drzwiami.
- Bo chcę, by zaczął walczyć zamiast głupio się poświęcać  warknął były mistrz eliksirów.
- A więc cały czas Lilly  westchnął ze zrozumieniem Dumbledore. – Możesz zaprzeczać, ale zależy ci na naszym chłopaku, Severusie. Boisz się o niego równie mocno, co ja i jego bliscy, i to dlatego jesteś taki opryskliwy – dodał łagodnym tonem, za co został potraktowany lodowatym spojrzeniem byłego mistrza eliksirów. 
- Wychowałeś go na ignoranta i męczennika  burknął obrażony, ignorując uwagę przyjaciela.
- Wobec tego dobrze, że ma ciebie. Będziesz mógł naprawić moje błędy wychowawcze  odparł z rozbawieniem Dumbledore.
Harry nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc ich wymianę zdań. Spierali się i droczyli niczym stare małżeństwo, nieświadomie dostarczając rozrywki pozostałym mieszkańcom i gościom gabinetu dyrektora Hogwartu. Czarodziejskie portrety były magicznym cudem, którego nie potrafiono wyjaśnić. Postacie w ich ramach zachowywały rys osób, które przedstawiały, przez co miało się wrażenie, że mieszkający na płótnie wizerunek wciąż żyje w ramach obrazu.
Stojąc przed obliczem kamiennej chimery analizował słowa Snapea. Na swój sposób Severus chciał dobrze i Harry nie miał mu za złe wypowiedzianych słów. Przyzwyczaił się już do jego specyficznego, ironicznego stylu bycia. W pewien sposób przypominał mu Dracona. 
To nie kąśliwe uwagi Snapea nie dawały mu spokoju, a pytanie, które ten mu zadał.  Kiedyś przyrzekł sobie, że z jego ręki nikt nie zginie. Złożył przysięgęże będzie bronił życia, które było według niego największą wartością. Do tej pory, mimo wielu stoczonych walk, udało mu się dotrzymać złożonej obietnicy. Dotąd jednak nie walczył z takim przeciwnikiem jak Eva. Voldemort był okrutnym socjopatą, który po powrocie był tak zaślepiony manią zabicia go i zdobycia insygniów, że nie dopuszczał myśli o tym, że ktoś tak mało znaczący jak Harry, może go zabić. Po tym jak pokonał samą śmierć, był zbyt przeświadczony o swojej wielkości i potędze, by wierzyć że może powtórnie ulec sile miłości, którą pogardzał. Otaczali go fanatycy i ci, którzy za bardzo się go bali, by odejść. Eva, mimo że wiele ich łączyło, była inna. Równie okrutna i władcza, ale bardziej nieprzewidywalna, wyrachowana i porywcza. Walka z nią przypominała trochę partię szachów, gdzie każdy ruch był dokładnie przemyślany i zaplanowany, a każde przesunięcie pionka na szachownicy, przynosiło złożone konsekwencje. Nigdy też nie było się pewnym, czy pionki po jego stronie w istocie należały do niego czy do niej. Ona rozstawała się ze swoimi figurami bez żalu, podczas gdy on boleśnie odczuwał stratę każdej z nich. Tak jak i teraz.
Harry miał świadomość, że gdyby nie więź, która łączyła go z Voldemortem, wynik walki, jaką stoczył z Tomem, mógłby wyglądać inaczej. Riddle dysponował mocą, która przewyższała nie tylko wiedzę ale i umiejętności Harry’ego. Gdyby nie horkruksy i szczęśliwy traf związany z czarną różdżką, Voldemort by wygrał. Harry bardzo długo to analizował, odcinając się od fali uwielbienia i wdzięczności, jaką darzyli go mieszkańcy magicznego wymiaru. Był zbyt świadomy ofiar i swoich umiejętności, by grać bohatera, za którego wszyscy go mieli. Dystansując się od narzuconej roli, przystąpił do kursu aurorskiego i od tamtej pory walczył zaciekle o to, by być lepszym czarodziejem, ale i lepszym człowiekiem. Każdy dzień i każda misja uczyły go nowych rzeczy o sobie i innych. Każda porażka i każdy sukces stanowiły lekcję, którą starannie odrabiał. Dziś, w miejscu w którym się znajdował, miał świadomość, że w niczym nie przypomina Harry’ego sprzed walki z Voldemortem. Nie był już Chłopcem-Który-Przeżył, a stał się mężczyzną świadomym swojej mocy i umiejętności. Był dowódcą aurorów, którzy stali na straży prawa i bezpieczeństwa nie tylko magicznego wymiaru ale i mugoli. Przede wszystkim jednak, mimo całego zła, które go spotkało i z którym musiał walczyć bez względu na przygotowanie, był Harrym. Po prostu Harrym. Facetem, który nie poddaje się i walczy do końca, nawet gdy wynik meczu jest na korzyść przeciwnika. Gościem, który ma w nosie regulaminy, ma bzika na punkcie ratowania innych i posiada niezwykłą zdolność przyciągania kłopotów. Dlatego, bez względu na trudności, stanie do walki.
I choć sama myśl, że wśród osób, którym ufał znajdował się zdrajca, wywoływała ból, wiedział że zrobi wszystko, by poznać jego tożsamość. Krąg podejrzanych nie był wielki. O ich planie wiedziała tylko garstka najbliższych mu osób. I to któraś z nich, sprzedała go Evie. Najboleśniejsza była świadomość, że osoby te były nie tylko jego przyjaciółmi, ale i rodziną. Może nie byli spokrewnieni, lecz łączyły ich więzy silniejsze od krwi. Dbali o siebie, wspierali i trwali przy sobie na dobre i na złe. Nie robili tego z poczucia obowiązku lecz dlatego, że tego chcieli. Sami wybrali swoją rodzinę i bez względu na okoliczności, chronili ją. Świadomość, że Ron, Hermiona lub Draco, mogli go zdradzić, rozrywała jego serce na strzępy. Był gotowy, by walczyć z wrogiem, był nawet w stanie oddać swoje życie, aby uratować bliskich, a w razie potrzeby stać się tarczą między nimi, a całym otaczającym ich złem. Nie był jednak gotowy na to, by walczyć z przyjaciółmi. Gdy mówił Snape’owi, że zrobi co należy, był szczery. Wiedziałże znienawidzi się za to, lecz nie pozwoli, by ktoś inny miał krew na rękach. Jednak, gdy tylko dotarło do niego, że może być zmuszony zabić przyjaciela, jego serce zatrzymywało się, tonąc w bezradności i niemocy. Snape miał rację. Poświęcenie swojego życia było trudne, lecz na swój sposób łatwiejsze niż decyzja, by poświęcić życie bliskiej osoby. Czym innym było decydowanie o sobie, a czym innym o kimś, kogo się kocha. Bo choć podjął decyzję, to świadomość że ma poświęcić członka rodziny, by uratować świat od tyrani i szaleństwa Evy sprawiała, że wytrwanie w tym postanowieniu mogło być trudniejsze niż zakładał. Dlatego przysiągł sobie, że jeśli jest inne wyjście, znajdzie je.
- Co jeśli istnieje tylko jedno słuszne rozwiązanie? – westchnął ciężko, przymykając powieki i opierając głowę o pień, czując jak eliksiry lecznicze zaczynają działać

***
- Sanguineum meum, sanguineum tuo, sanguineum nostrum… Vitae mea, vita tua, animabus nostres… Anima mea, anima vestra, anima nostra – inkantowała Danielle, a po każdym skończonym zdaniu poszczególne linie pentagramu aktywowały się, tworząc swego rodzaju klatkę Obitum meum, mors tua, mortis nostrae Cor meum, cor tuum, cor nostrum
- Niczego nie osiągniesz!  Warknęła Eva, miotając się w magicznym pentagramie i starając unikać rozżarzonych linii swojego magicznego więzienia.
- Animabus et cordibus vestris et sanguis connexioues. Sanguis vitam lex ad id praestandum…
- Mnie nie można zabić! Pokonałam samą śmierć! Słyszysz?!  Wrzasnęła, obrzucając ignorującą ją Danielle morderczym wzrokiem.
- Modree…
- Co…? – Urwała łapiąc się za klatkę piersiową i spazmatycznie oddychając.  Co robisz?  Sapnęła, czując piekący ból, rozchodzący się po jej ciele i opadając na kolana.
- Wymazuje twój ród z kart historii – odparła Danielle, obchodząc klatkę i przyglądając się klęczącej kobiecie bez cienia litości.
- Nie masz takiej mocy… Jestem Panią Śmierci, Najwyższą Kapłanką, Potomkinią Hekate, Rubinowa Różżyje we mnie, jej moc krąży wraz z moją krwią Warknęła, zaciskając dłonie w pięści.
- Twoja siła tkwi w linii krwi. Zabijając tych, w których żyłach płynie krew Hekate, pozbawię cię tej ochrony i mocy. A potem raz na zawsze skończę z dziedzictwem Rubinowej Róż wyznała z nieprzeniknioną miną.
- Nie masz wystarczająco sił, by zniszczyć to, czemu służyłaś przez całżycie  wysyczała, rzucając jej wyzwanie.
Danielle przez chwilę z ponurym milczeniem odwzajemniała jej prowokujące spojrzenie, po czym bez cienia zawahania powiedziała.
- Rakhyla.
Kolejne zaklęcie ponownie odebrało jej dech. Świat zawirował, a jedynym, co Eva była teraz w stanie czuć, był ból. Przyjęła go z otwartymi ramionami, zanosząc się szaleńczym śmiechem.
- Służbie Stella Mortis poświęciłam całżycie. Wypełniłam wszystkie śluby i zrezygnowałam z siebie i wszystkich swoich pragnień. Byłam gotowa oddać życie, by chronić Tajemnic Rubinowej Róży. I Merlin mi świadkiem, że
- Oszczędź mi tej żałosnej gadki o obowiązku wobec zakonu  weszła jej w słowo Eva, mierząc zimnym spojrzeniem.  Obydwie wiemy, że nienawidzisz zakonu równie mocno jak ja. Bo to przez jego tajemnice straciłaś wszystko.
- Nie, Evo – zaoponowała, a jej wzrok pociemniał To ty odebrałaś mi wszystko  dodała z nienawiścią.
- W końcu jakieś emocje  odparła z kąśliwym uśmiechem, dźwigając się ciężko na nogi, a Danielle zacisnęła usta w wąską linię Ale to nie mnie powinnaś obwiniać o śmierć córki. To ty ją porzuciłaśłudząc sięże zakon nie pozna twojego mrocznego sekretu.
- Karma nie była niczemu winna. Od początku chodziło ci o mnie  zauważyła starsza kobieta, uśmiechając się z goryczą, na co Eva odpowiedziała jej kpiącym spojrzeniem.  Wypełniałam rozkazy. Musiałam was powstrzymać - powiedziała, nawiązując do zdarzeń z przeszłości.
- Moja matka powtarzała mi, że sami tworzymy swoich największych wrogó zaczęła zwodniczo spokojnym tonem.  W dniu, gdy mnie zatrzymałaś, podpisałaś na siebie wyrok. Miałam cię za sojusznika, a okazałaś się zdrajcą.
- Gdybym pozwoliła wam uciec, zabiliby i ciebie i Oliwera. Kochałam cię jak córkę i nie mogłam bezczynnie patrzeć, jak prowadzą was na śmierć – zaoponowała głosem wypranym z emocji.
- Teraz musisz bardzo tego żałować  zauważyła z sarkazmem.
- Nie żałujęże wówczas wam przeszkodziłam  odparła, nie spuszczając chłodnego wzroku z byłej uczennicy.  Jedyne czego żałuję, to tego że nie ochroniłam cię przed samą sobą  odparła, wyciągając złoty, rytualny sztylet, który zanurzyła w sproszkowanym czarnym krysztale.
- Więc misja Pottera również była kłamstwem  powiedziała z uznaniem, obserwując poczynania byłej mentorki. – Nie wysłałaś go po kryształ. Poświęciłaś go, by odwrócić moją uwagę. Cóż za przebiegłość, droga Danielle – zakpiła z udawaną aprobatą.
- Poświęciłam go, by ochronić tych, których kochał  poprawiła ją kobieta, robiąc krok w kierunku magicznego więzienia. – Poświęciłam go, by cię osłabić i zabić. Dzięki temu, że wprowadził do twojego organizmu truciznę, nie wyczułaś zagrożenia i wpadłaś w moją pułapkę. Jak widzisz, poświęcenie Harry’ego nie było wyłącznie na pokaz – wyjaśniła cierpliwie bez cienia emocji.
- Magia krwi – powiedziała z namysłem, a Danielle skinęła sztywno głową To bez znaczenia. Nawet czarny kryształ nie jest w stanie mnie zabić  zauważyła, mierząc Danielle pełnym wyższości spojrzeniem.
- Kto mówi o śmierci?  Zdziwiła się starsza kobieta, stając naprzeciwko swojej rywalki.  Pozbędę się ciebie tak, jak zrobiła to Hekate i Merlin, poświęcając Oriona, by ratować świat przed demonami. Zamknę twoją duszę w kamieniu, a następnie odeślę go do innego wymiaru. Trafisz do otchłani zapomnienia, a po tym jak zniszczę dziedzictwo Hekate, nikt z twojego rodu już nigdy nie zburzy ustanowionego porządku świata  wyjaśniła z mściwym błyskiem w oku.
- Jest takie mugolskie powiedzenie, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – zauważyła Eva, uśmiechając się szeroko, gdy Danielle wyprostowała się jak struna, wyczuwając różdżkę wbijającą się jej w łopatki. - Nie powinnaś bawić się czarną magią, droga Danielle  dodała, jakby dawała jej dobrą radę Jesteś na to zbyt słaba – dodała szeptem, zaciskając dłonie na rozgrzanych prętach magicznej klatki.
Pod wypływem dotyku czarownicy gorące pręty zasyczały nieprzyjemnie, a w następnej chwili pentagramowe więzienie pokryło się szronem i, ku niedowierzaniu Danielle, rozprysło się na miliony szklanych kawałków.
- To niemożliwe  sapnęła wstrząśnięta, stojąc sparaliżowana zaklęciem i nie potrafiąc pogodzić się z przegraną.
- Tak jak wspominałaś, czerpie moc z linii mojego rodu. Krew mojej krwiMoc mojej magii Źródło mojej potęgi, którą właśnie wzmocniłaś łącząc nas ze sobą  dodała, niespiesznie podchodząc do pobladłej kobiety.  Wypada mi podziękować, Danielle. Nigdy nie wpadłabym na to, że mogę wzmocnić się poprzez magię krwi mojego rodu. A teraz, dzięki tobie, w moich żyłach płynie moc wszystkich czarownic i czarodziejów z rodu Hekate i Oriona  dodała szeptem, zaglądając prosto w pusty wzrok starszej czarownicy.   Dobrze się spisałaś  pochwaliła byłą mentorkę, wyciągając z jej sztywnej dłoni sztylet.  Warto było odegrać tą szopkę, choć, jeśli mam być szczera, to nie było całkiem przyjemne. Niemniej jednak, w ramach wdzięczności, spełnię twoje pragnienie o zniszczeniu Stella Mortis i pozwolę ci na to patrzećżebyś w końcu mogła w spokoju udać się na zasłużony odpoczynek. Kto wie, może ci się poszczęści i spotkasz swoją córkę Jej głos stanowił mieszaninę słodkiej obietnicy z realną groźbą.
Danielle odpowiedziała jej pełnym nienawiści spojrzeniem, na co Eva uśmiechnęła się kpiąco. Rzuciła przelotne spojrzenie swojemu pomocnikowi, który cały czas więził kapłankę, po czym bez słowa zwróciła się w kierunku urwiska, skąd w pełnej swojej okazałości pysznił się Zakon Stella Mortis. Przez chwilę mierzyła zabudowania ponurym wzrokiem, po czym przykucnęła i położyła dłonie na skalistym, rozgrzanym podłożu. Nawiązanie połączenia zajęło jej niewiele czasu. Świadomość kobiety przenikała wszystko  od gołych skał przez pokryte roślinnością tereny należące do zakonu, po zimne mury zabudowań. Jej duch był wszędzie. Zamknęła powieki, zatracając się w doznaniach, po czym wysłała nieznaczny promień magii, delektując się chwilą. Na końcu języka czuła wszystkie doznania, towarzyszące mieszkańcom Stella Mortis. Początkowe zdezorientowanie i lęk, przerodziły się w paniczny strach i desperację, gdy mieszkańcy zakonu próbowali ratować życie swoje i bliskich z obracającego się w nicość zakonu. Skala wywołanego przez nią trzęsienia ziemi zaledwie w ułamku kilku minut zniszczyła zabudowania, obracając je w gruzy, a fala bezlitosnego ognia pochłonęła to, czego nie zniszczyło trzęsienie. Słyszała wrzask umierających ludzi, czuła smak krwi zalewający dziedziniec, lecz nie przyniosło to jej spodziewanej ulgi. Sądziła, że gdy obróci w pył miejsce i ludzi, którzy zrobili z niej potwora, poczuje satysfakcję lub ulgę. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.
Z uczuciem zawodu i frustracji podniosła się i przez chwilę w milczeniu przyglądała swojemu dziełu. Zastanawiała się nad towarzyszącymi jej emocjami, lecz nie potrafiła ich nazwać. Wewnątrz była wypruta z wszelkich uczuć. Z wyrazem ponurej determinacji odwróciła się w kierunku pobladłej Danielle i to na niej skoncentrowała swoją uwagę.
Starsza kapłanka z niedowierzaniem obserwowała jak wieże Zakonu Stella Mortis zawalają się. Nie była w stanie powstrzymać łez i drżenia, gdy na jej oczach upadał jej własny świat i ginęli ludzie, którzy byli jego integralną częścią. Dochodzące dźwięki niszczonych zabudowań, które zostały zasłonione tabunem unoszącego się pyłu, piachu i ciemnego dymu, miażdżyły jej serce.
- Jesteś potworem  powiedziała zdławionym głosem nawet nie zaszczycając kapłanki przelotnym spojrzeniem.
- A ty uważasz się za lepszą Zapytała ze spokojem, mierząc ją nieprzeniknionym wzrokiem.
- Mnie zabijanie nie sprawia radości. Nie czerpię satysfakcji z krzywdzenia innych i pławienia się w ich cierpieniu  odparła stłumionym przez emocje głosem, ledwo panując nad sobą, gdy kapłanka nachyliła się nad nią z wyrachowanym spojrzeniem.
- Dlatego to ja zostanę legendą, a pamięć o tobie przepadnie w otchłani zapomnienia  powiedziała, zaciskając palce na zdobionej rękojeści sztyletu, który odebrała starszej kobiecie. – Miłej podróży – wysyczała i bez mrugnięcia okiem, wbiła długie ostrze prosto w serce byłej mentorki.
Daniellle otworzyła szeroko oczy, z kącików których wypłynęłłzy i zacisnęła kurczowo dłonie na przedramionach Evy. Otworzyła usta, lecz zamiast słów, wypłynęła z nich strużka krwi pomieszanej ze śliną. Eva przekręciła ostrze i z beznamiętną miną obserwowała, jak Danielle bezwładnie osuwa się na ziemię.
- NIE!!!!
Przeraźliwy wrzask przeciął ciszę, zwracając uwagę kapłanki na wyłaniających się z groty mężczyzn.
Eva uśmiechnęła się prowokująco, gdy zrozpaczony Ollivander ruszył w jej stronę.
- Zajmę się nimi – Pomagająca jej kobieta natychmiast wyciągnęła różdżkę, stając między kapłanką a zbliżającym się zagrożeniem.
– Effugere – szepnęła Eva, łapiąc osuwającą się w jej ramiona kobietę, a następnie ułożyła ją ostrożnie na ziemi.  Dobrze się spisałaś. Wkrótce dołączysz do mnie, Hermiono Granger. Tymczasem śpij, siostro  wyszeptała z mieszaniną czułości i mściwej satysfakcji, a następnie z wyzywającym uśmiechem, pomachała nadbiegającym mężczyznom i deportowała się.
***
Świat stanął w miejscu i trwał tak przez kilka długich chwil, podczas gdy jego serce rozpadało się na miliony kawałków. Myśli galopowały jak szalone, a jego umysł bezskutecznie starał się odeprzeć obraz zdarzeń sprzed kilku chwil.
Widok walących się murów zakonu zaparł mu dech. Na jego oczach pradawne dziedzictwo magów obracało się w nicość. I choć to kapłanki stworzyły jego śmiertelnego wroga, nie mógł powiedziećże cieszy się z takiego obrotu sytuacji. Modlił się tylko, by wewnątrz budynku nie było jego przyjaciół. Jednak to nie ten obraz złamał mu serce.
Rozdzierający krzyk wyrwał go z drzemki, w jaką zapadł po zażyciu eliksirów leczniczych. Wyciągnął różdżkę i powoli ruszył w kierunku podniesionych głosów, ostatni odcinek czołgając się, by pozostać niezauważonym. Podkradł się na sam skraj wzniesienia, chowając za wielkimi głazami. Wychylił się w tej samej chwili, gdy postaćłudząco podobna do jego przyjaciółki, zaatakowała Danielle, która kilka minut później została zabita przez Evę. Moment, gdy Hermiona wyciągnęła różdżkę, by bronić Evę przed Garriciem i Draconem, pozbawił go wszelkich złudzeń i nadziei. Oddałby wszystko, byleby nie być świadkiem tamtej sceny.
- Nie ty… Tylko nie ty, Herm – wydusił, czując jak cała wściekłość i rozpacz wibruje w jego różdżce, gotowa dać ujścia kontrolowanym emocjom.
- Czy jesteś w stanie zabić, Potter?  Pytanie byłego mistrza eliksirów wróciło do niego z podwójną mocą, domagając się odpowiedzi. Samo morderstwo było dla niego niedopuszczalne. Zabijając nie był w niczym lepszy od potworów, z którymi walczył. Wierzył, że zawsze istniało inne wyjście.   A co jeśli nie będziesz go miał– Czy naprawdę nie było alternatywnego rozwiązania? Czy nie zginęło już wystarczająco wielu ludzi w tej wojnie? Ile jeszcze krwi musi być przelanej, by zatrzymać to szaleństwo? Widząc triumfalny a zarazem wyzywający wzrok Evy, poczuł że zna odpowiedź. Krew zastygła mu w żyłach, tylko po to by sekundę później rozgrzać się i rozpalić ogień.
***
- Hermiona – Draco dopadł do bezwładnego ciała szatynki chwilę po tym, jak Eva deportowała się w nieznane miejsce.  Herm  dotknął delikatnie jej chłodnego policzka i z ulgą zarejestrowałże szatynka oddycha.
Przytulił do siebie nieprzytomną kobietę, starając się zebrać rozbiegane myśli. Z boku doszedł go stłumiony szloch Garrica, tulącego martwe ciało Danielle. Poczuł ukłucie w brzuchu na myśl, że teraz to on mógłby być na jego miejscu. Przytulił mocniej Hermionę, rzucając na nią zaklęcie diagnozujące, by upewnić sięże nie odniosłżadnych obrażeń wewnętrznych.
- Musimy zabrać ich stą zwrócił się do pogrążonego w cierpieniu mężczyzny, lecz ten nie zwrócił na niego uwagi.
Draco nie winił go za to. W krótkim czasie stracił córkę i ukochaną kobietę, która wcześniej go zdradziła i uwięziła. Dla starego czarodzieja musiał to być bolesny cios i nawet Draco nie mógł ukryć współczucia dla mężczyzny. Wiedział jednak, że nie mogą tu zostać. Muszą odeskortować Hermionę i Rona do Munga i ruszyć na poszukiwanie Evy, która w tej chwili mogła mordować kolejnych niewinnych ludzi. Z całego serca pragnął dostać ją w swoje ręce i pomścić śmierć przyjaciela. Ujął ciało Hermiony z zamiarem podniesienia jej, lecz w tym samym czasie szatynka poruszyła się. Zastygł w bezruchu, obserwując jej twarz i z napięciem czekał aż otworzy oczy.
- Draco?
Zamknął w dłoniach jej twarz, pozwalając sobie na chwilę zatracenia, po czym pocałował ją w czoło, przymykając powieki i dziękując bogom, że kobiecie nic nie jest. Nie zniósłby jej straty.
- Draco…
- Jestem przy tobie. Jesteś już bezpieczna  zapewnił, nie wypuszczając jej z objęć.
- Co się - zaczęła i urwała, gdy jej zmysły zarejestrowały scenę oddaloną o kilka metrów.
Wyczuł jak spina się w jego ramionach i wstrzymuje oddech.
- Danielle – wyszeptała, a wspomnienia zalały jej umysł, podsuwając makabryczne odpowiedzi na niewypowiedziane pytania.  Nie To niemożliwe
- Już nic nie możemy zrobić  zaczął, chcąc podnieść ją na duchu, lecz do szatynki nie docierałżadne słowa. W głowie krążyła tylko jedna myś że zabiła.
- To… To moja wina… to ja… – powtarzała niczym mantrę, nie dopuszczając do siebie argumentów mężczyzny.
- Hermiona, spójrz na mnie  poprosił, starając się być delikatny. - Spójrz na mnie – poprosił, choć tym razem jego ton bardziej przypominał rozkaz niż prośbę.
Z ociąganiem podniosła zbolały wzrok, niepewnie odwzajemniając jego spojrzenie. Dopiero, gdy upewnił sięże ma jej uwagę, zwolnił uścisk i ujął jej twarz w dłonie.
- Jesteś cała?  Zapytał łagodnie, a ona w odpowiedzi skinęła głową, choć jej mina nie wskazywała na to, a oczy ponownie się zaszkliły. - Tylko to się liczy, rozumiesz?  oznajmił, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Liczy się tylko to, żżyjesz  Powiedział dobitnie i przytulił ją mocno, całując w czubek głowy.
- Nie chciałam… Ale coś we mnie… myślałam tylko, żeby… za wszelką cenę chronić Evę Liczyło się tylko to Nie pamiętam kiedy - urwała, a głos jej się załamał.
- To nie była twoja wina. To nie ty ją zabiłaś  powiedział stanowczo, mocniej ją przytulając i tuląc w nadziei, że uda mu się sprawić, żeby miał rację.
- Zrobiłam gorsze rzeczy  wydusiła, zaciskając palce na jego kurtce, gdy ugięły się pod nią kolana, a fala wspomnień zalała jej umysł.
Czuła się tak, jakby cofnęła się w czasie i teraz była wyłącznie obserwatorem. Z tym, że nie rozpoznawała tych zdarzeń. Patrzyła jak Evą uczy ją jakiegoś zaklęcia, jak potajemnie spotyka się z Nottem, któremu wręcza listy dla kapłanki, jak rzuca klątwę na zaskoczoną i niespodziewającą się zagrożenia Pansy i w końcu jak atakuje Danielle. Czuła, że powoli traci kontrolę, porażona złem, jakiego dokonała i zawodem, jaki sprawiła swoim bliskim.
- Dla mnie liczy się tylko to, żżyjesz  powtórzył z uporem Draco, starając się wesprzeć kobietę.
- Harry mi nie wybaczy – powiedziała zduszonym głosem, a on poczuł jakby dostał obuchem w głowę.
Hermiona musiała wyczuć zmianę w jego postawie, ponieważ odsunęła się nieznacznie, zaglądając w jego ściągniętą bólem twarz. Pokręciła głową z mieszaniną przerażenia i niedowierzania, nawet nie starając się walczyć z nową falą łez.
- Przepraszam – wydusił przez zaciśnięte zęby, starając się nie rozsypać Ja
Gdy nie był w stanie wydobyć z siebie odpowiednich słów, zapłakana pokręciła jedynie głową i tym razem to ona przytuliła go mocno. Żadne z nich nie było w stanie wyrazić tego, co czuło, bo nie było słów, które opisywałyby ten rodzaj bólu, szoku i niedowierzania, że już nigdy nie zobaczą przyjaciela.
- Musimy przenieść się do Munga. Weasley potrzebuje magomedyka  powiedział z trudem, starając się wziąć w garść.
- Czy on…?
Żyje, ale potrzebuje uzdrowiciela  zapewnił, zaglądając w jej zapuchnięte, zaczerwienione oczy.  Dasz radę wstać Zapytał, a ona skinęła głową.   Idź do Weasleya, ja zajmę się Garriciem
Bez słowa wykonała polecenie, na drżących nogach podchodząc do nieprzytomnego przyjaciela. Ron był blady i brudny od pyłu. Na twarzy miał liczne zadrapania i otarcia, a nad skronią widniało paskudne rozcięcie. Drżącymi palcami odgarnęła z czoła mężczyzny zlepione od krwi i pyłu włosy i zaniosła się płaczem.
- Wszystko będzie dobrze – wydusiła drżącym głosem, niepewna czy kieruje te słowa do nieprzytomnego mężczyzny, czy próbuje w ten sposób przekonać siebie, że przetrwają ten koszmar. - Musisz tylko przeżyć Ron. Musisz

***
Ich pojawienie wywołało niemałe poruszenie. W mgnieniu oka znaleźli się w głównym atrium, leżąc na zimnych kafelkach. W następnej znajdowali się na celowniku dziesiątek różdżek i dopiero po chwili aurorzy i obrońcy magicznego wymiaru zorientowali się w kogo mierzą. Natychmiast się nimi zajęli i zapewnili możliwość bezpiecznego przeniesienia do Munga.
Gdy pojawili się w klinice, magomedycy natychmiast zajęli się roztrzęsionym Garriciem i Ronem. Pierwszemu z nich, gdy tylko udało im się oderwać mężczyznę od zwłok Danielle, podali leki uspakajające, drugiego zaś zabrali na badania, a wkrótce na blok operacyjny, gdy wykryli krwiaka w mózgu i roztrzaskaną nogę. W tej samej chwili, mimo sprzeciwów Dracona i Hermiony, i im udzielono pomocy.
- Draco… - zaczęła nieśmiało, gdy zostali sami.
Spojrzał na nią, czekając aż powie mu, co ją dręczy, lecz kobieta nie potrafiła chyba zwerbalizować swoich myśli.
- Jeśli chodzi o Danielle, to nie była twoja wina. To nie byłaś ty  powtórzył po raz setny, a szatynka uśmiechnęła się z goryczą.
- Gdyby tylko o nią chodził westchnęła, przeczesując dłońmi włosy i biorąc głęboki oddech.  Chodzi o coś innego  powiedziała, biorąc się w garść i rzucając mu krótkie spojrzenie, które szybko odwróciła napotykając jego uważny wzrok.  Wydaje mi sięże ona wciąż ma na mnie wpływ – uściśliła, a mężczyzna skinął głową.
Hermiona miała wrażenie, że dostrzegła w jego twarzy zrozumienie, nim jeszcze przyznała się do swoich obaw. Draco jednak milczał, cierpliwie czekając aż kobieta wyzna mu to sama.
- I to nie jest jednorazowy epizod… Ona była ze mną przez cały czas… Robiłam dla niej…Myślałam, że to sen podczas gdy…Chodzi o to, że…Wydaje mi się Mogę być zdrajcą – wyznała zbolałym głosem, zamykając powieki i ukrywając twarz w dłoniach.  Nic nie pamiętam Ale to, co stało się dzisiaj Straciłam nad sobą kontrolę. Nie chciałam jej śmierci, a mimo to… Zaatakowałam ją, by chronić Evę To ja mogłam ją zabić... Nie pamiętam, która z nas
Draco zdusił przekleństwo. Nie chciał wierzyć w winę Hermiony jednak jakaś jego część mówiła mu, że szatynka może mieć rację. Mógł się tylko domyślać, co musi teraz czuć. Wciąż była w szoku, lecz wystarczył rzut oka na jej twarz, by wyczytać z niej wszystkie skrajne emocje i sprzeczne myśli, bombardujące jej głowę. Między nimi zapanowała nieznośna cisza, której nie potrafił znieść. Nie potrafił jednak znaleźć odpowiednich słów. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć, bo nie znał słów, które mogłyby ukoić ból kobiety. Widział jak się zadręcza i nie potrafił jej pomóc. Bo miał świadomość, co czuje. Odebranie życia, rozbija duszę na kawałki. Człowiek dusi się we własnym ciele, a poczucie winy rozszarpuje go od środka. Nie ma na to leku. Nie ma rozwiązania. Nie ma ucieczki. Nie da się ukryć przed samym sobą, przed swoim odbiciem, myślami i tym, co się czuje. Rana, jaka wówczas powstaje, nigdy się nie goi, a jej ślad niczym nienamacalny cień, jest obecna do końca życia. Jednak w przypadku Hermiony było inaczej. Działała pod wpływem zaklęcia. Nie z jej woli zginęła Danielle.
Mimo że kapłanka ich zdradziła, nie życzył jej śmierci. Całżycie wpajano jej, że ma chronić życie choćby za cenę własnego, które poświęciła służbie Hekate. Na jej oczach świat, który chroniła i znała obrócił się za sprawą Evy w nicość. Harry, który był ich ostatnią nadzieją na pokonanie Meadows, zginął, a ona musiała znaleźć inne rozwiązanie, by powstrzymać byłą uczennicę. Nie miał jej za złe, że chciała poświęcić kilkadziesiąt osób w tym jego, by ochronić resztę świata. Na swój sposób nawet ją rozumiał. Przez chwilę nawet zawahał się, czy pomóc Ollivanderowi. Wówczas jednak pomyślał o matce. Dopiero ją odzyskał. Ona dopiero odzyskała wolność i wreszcie mogła zacząć cieszyć się życiem. I choć było to egoistyczne, nie mógł jej tego odebrać.
- Jestem dla was zagrożeniem  powiedziała zachrypniętym głosem, zaciskając dłonie na blacie stolika, o który się opierała i wyrywając go jednocześnie z ponurych myśli.  Musisz mnie - zaczęła, lecz nie pozwolił jej skończyć.
W kilku krokach znalazł się przy niej i stanowczo odwrócił w swoją stronę, zaglądając prosto w oczy.
- Czy mimo tego całego zła, które wyrządziłem, wierzysz we mnie? – Zapytał, ujmując jej podbródek, by nie spuściła głowy.
Hermiona ściągnęła brwi w milczeniu analizując jego pytanie, by odkryć intencje mężczyzny. Widział jej badawczy wzrok skanujący jego twarz w poszukiwaniu wskazówki i uśmiechnął się w duchu, wyobrażając sobie, jak bardzo zmącił jej spokój, że przebił się przez dręczące ją wyrzuty sumienia, lecz na zewnątrz zachował powagę. W końcu po dłuższej chwili, skinęła głową.
- Dlaczego? – Drążył, na co szatynka zacisnęła usta w wąską linię Jak możesz we mnie wierzyć? Jak możesz mi ufać? Jak możesz mnie kochać Zapytał, widząc jej niemy bunt i przenosząc dłoń na jej policzek.
- Wiem, co robisz – zauważyła, patrząc na niego z irytacją Ale to
- Nie to samo? – Wszedł jej w zdanie, unosząc lewą brew i irytując ją jeszcze bardziej.
Hermiona odsunęła jego dłoń i odgarnęła włosy na ramię, nie patrząc na niego.
- Masz rację  oznajmił nieoczekiwanie z delikatnym uśmiechem, błąkającym się w kącikach ust.  To nie to samo  dodał, zbijając ją z tropu, co poznał po skonsternowanej minie kobiety i nieufnym spojrzeniu, jakim go obdarzyła.  Ty jesteś dobra  powiedział stanowczo, ignorując jej wymowny wzrok.  Od zawsze żyłaś w zgodzie z samą sobą, ze swoimi wartościami i zasadami. Nie boisz się stawiać czoła przeciwnościom, podejmować wyzwania i ryzyko, by chronić bliskich. Zawsze dajesz z siebie wszystko i nie uznajesz półśrodków. Dostrzegasz w ludziach dobro. Dostrzegłaś je nawet we mnie, mimo że wszyscy spisali mnie na straty Patrząc na mnie, dostrzegałaś mnie, a nie śmierciożercę i Lucjusza. Nawet, gdy postępowałem niewłaściwie i raniłem cię, ty wciąż byłaś. Nawet, gdy poznałaś wszystkie moje mroczne sekrety i zbrodnie, ty wciąż byłaś. I za każdym razem dostrzegałaś MNIE. Prawdziwego mnie, a nie role które odgrywałem. Nie odstraszał cię mój mrok - wyznał z zamyśleniem, patrząc na nią, jakby odkrywał coś od nowa.
- Draco… - zaczęła, zmęczonym głosem, obejmując się ramionami i kręcąc głową, lecz nie pozwolił jej skończyć.
- Jest w tobie coś  zaczął, ujmując jej twarz w dłonie i przesuwając wzrokiem po twarzy kobiety w poszukiwaniu odpowiednich słów. - Sprawiasz, że sam nie wiem, co to jest. Wiem tylko, że przy tobie chce być lepszy wierzę, że mogę być lepszy. Jesteś jak światło, które przyciąga i niesie ze sobą pewien rodzaj nadziei - dodał, czując jak szatynka spina się. -  To pewnie dlatego kręcą się wokół ciebie najgorsze popaprańce  powiedział stanowczo, a gdy z krzywym uśmiechem pokręciła głową, przytulił ją mocno.  Jesteś moim światłem  wyznał, całując jej skroń Moim światem.
- Kocham cię, wiesz?  Powiedziała, bardziej się w niego wtulając i wsłuchując w rytmiczne bicie serca i miarowy oddech, które działały kojąco na jej nerwy.
- Mimo wszystko? – Zapytał zaczepnym tonem, kreśląc kciukiem kółka na jej plecach.
- Mimo wszystko – potwierdziła i uśmiechnęła się, ponownie czując jego usta na czole.
– Znajdziemy odpowiedzi i naprawimy wszystko. Obiecuję
***
- Co z  Bannerem? – Zapytał Draco, przekraczając próg gabinetu szefa aurorów, gdzie zwołano zebranie sztabu generalnego.  Czy ja mówię w obcym języku? Gdzie Banner?  Zirytował się, gdy po jego pytaniu zapadła głucha cisza.
– Ostatni raz był widziany, gdy dowodził ewakuacją Miał wrócić ostatnim transportem, lecz zamiast tego zawalił wejście. Jego status jest obecnie nieznany  wyjaśnił mu Charllie Weasley.
- Kolejny szlachetny idiota – warknął pod nosem i przeczesał palcami włosy.  Dopóki się nie znajdzie, przejmuję dowodzenie  powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem, przesuwając wzrokiem po zebranych, jakby czekał na głosy sprzeciwu.  Jak wygląda sytuacja?  Zapytał gdy, ku jego zaskoczeniu, nikt się nie sprzeciwił.
- Ponieśliśmy olbrzymie straty  odparł jeden z dowódców po jego prawej stronie i rozłożył przed nim makietę z nakreśloną przez Pottera strategią walki.  Straciliśmy przedmieścia i większą część Londynu. Poza tym odcięli nam drogi ucieczki. Przez długi czas walczyliśmy na dwa fronty, jednak przewyższali nas liczebnie. Inferiusy są nieczułe na ból i nie można ich zabić, a wzniecenie ognia przy walce na tak skrócony dystans było prawie niemożliwe  wyjaśnił z frustracją.
Draco w milczeniu analizował jego słowa, jednocześnie studiując makietę.
- Pokaż mi wejścia, które zostały zawalone  powiedział, a auror natychmiast zaczął skreślać na mapie stracone drogi.  A co z tarczami?
- Mamy komplet- odparł auror odpowiedzialny za ochronę zabezpieczeń. – Bariery antydeportacyjne też działają.
- Musimy wysłać zwiadowców i ocenić straty, zebrać zmarłych i zobaczyć, jak wyglądają siły wroga. Sytuacja mogła ulec zmianie  powiedział, myśląc na głos.
- To misja samobójcza – zauważył jeden z zebranych, łypiąc na Dracona nieprzychylnym wzrokiem.
- Sam poprowadzę oddział  odparł, mierząc mężczyznę chłodnym spojrzeniem, pod wpływem którego tamten nabrał wody w usta.  Potrzebuje dziewięciu ochotnikó dodał pewniejszym tonem.  Nie wiem, co nas tam czeka, ale wiem teżże siedząc tu bezczynnie i gdybając nie wygramy tej wojny. Nie gwarantujęże wszyscy wrócimy, ale nie ma pewności, że zginiemy. Ostrzegam jednak, że jeśli zdecydujecie się ze mną pójść, skopie dupę każdemu, kto będzie zgrywał bohatera. Na zewnątrz mamy wystarczająco dużo trupów. Nie mam zamiaru zasilać ich szeregó zaznaczył, wywołując na twarzach zebranych blade uśmiechy.  Niech w gabinecie zostaną tylko ci, którzy idą ze mną. Reszta niech wypocznie. Niewykluczone, że czeka nas coś gorszego niż inferiusy i dementorzy  oznajmił i zwrócił się do stojącego po jego prawej stronie aurora.  Zbierz grupę i spróbujcie odgruzować i naprawić przejście. Sprawdź też punkt deportacyjny. Musimy się upewnićże wciąż jest nienanoszalny i powiększyć jego przepuszczalność  rozkazał, a gdy auror skinął głową, poklepał go po ramieniu. – Charllie?
Weasley zatrzymał się w pół kroku, mierząc blondyna chłodnym spojrzeniem.
- Co z Arturem?
- Żyje, ale nie wybudził się po drętwocie, którą zafundował mu Banner – odparł, na co Draco w odpowiedzi skinął głową. – Malfoy… - zaczął z zawahaniem i blondyn spiął się doskonale wiedząc, o co zapyta mężczyzna. – Gdzie Harry?
Nie był gotowy na konfrontację z prawdą, a tym bardziej na przekazanie jej innym. Choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, wszystko wewnątrz niego krzyczało i rozrywało go od środka. Wiedział jednak, że nie może sobie pozwolić na słabość. Najpierw musi zapewnić bezpieczeństwo najbliższym i dorwać Evę. Później będzie miał czas na opłakanie przyjaciela i żałobę.
- Czy on…? – Drążył Charllie niepewny jak interpretować milczenie Dracona.
- Porozmawiamy jak wrócę – odparł blondyn, nie będąc w stanie wypowiedzieć na głos tej strasznej prawdy o przyjacielu, którego Weasleyowie traktowali jak członka rodziny.
Charllie przez chwilę wyglądał tak, jakby zamierzał wycisnąć z niego prawdę, lecz ostatecznie skinął polubownie głową i wyszedł bez słowa. Gdy gabinet się wyludnił, a w środku zostali tylko wybrani, Draco powiódł wzrokiem po twarzy każdego z nich. Znał większość. Walczył z nimi na wielu misjach, a część sam szkolił. Znał ich umiejętności i cieszył sięże nie musi odrzucać żadnego z nich.
- Aż tak źle wam tu?  Zapytał pół żartem pół serio.  Dziękuję za zaufanie  dodał poważniejąc.  Wbrew pozorom to nie będzie miły spacerek po zgliszczach Londynu. Jest nas dziesięciu, podczas gdy naszych wrogów są dziesiątki. Naszym celem jednak nie jest walka – podkreślił, przesuwając wzrokiem po zebranych.  Na walkę przyjdzie czas. Musimy zdobyć jak najwięcej informacji o przeciwniku i odszukać zaginionych oraz zmarłych. Każdy z was dostanie ode mnie miniświstokliki, które będą przenosić zmarłych i rannych do punktu deportacyjnego. Wystarczy umieścić go na ciele i aktywować. Nie ryzykujcie, nie atakujcie nawet jeśli możecie wygrać. Nie wolno nam zdradzić naszej obecności. Jeśli dostrzeżecie zagrożenie, macie wracać do ministerstwa, jasne?  Dodał, a gdy zebrani skinęli głowami, powiedział  Za kwadrans wyruszamy.

***
Uśmiechnęła się z wyższością, wchodząc na dach Wieży Astronomicznej i, ignorując swojego zakładnika, podeszła do barierki. Omiotła władczym wzrokiem zebranych na błoniach uczniów i kadrę nauczycieli.
- Te dzieci nie są niczemu winne. Wypuść ich!  Zażądała starsza kobieta, szamocząc się w silnym uścisku strażnika.
- Jeszcze tego nie rozumiesz, Minerwo? – Zapytała, nie zaszczycając czarownicy spojrzeniem. - Tu nie chodzi o to, kto jest winny lub nie. Tu chodzi o tu i teraz W tym miejscu pisze się historia. Bez względu na to, co zrobisz, jesteś jej udziałem. Pytanie tylko czy chcesz być kreatorem, czy jednym z wielu bezimiennych pionków, dla których zabraknie miejsc na kartach historii, by zapisać jego imię  odparła spokojnym głosem, nie odrywając wzroku od zebranych pod Wieżą Astronomiczną, wokół których krążyli dementorzy.
- Ludzie nie są pionkami. Każdy człowiek pisze własną historię, równie ważną, bo każde życie jest cenne – zaoponowała Minerwa, patrząc na kobietę surowym wzrokiem.
- Nie wszystkie historie mają siłę, by inspirować do zmian – zauważyła kapłanka, unosząc głowę w kierunku rozgwieżdżonego nieba. – Widzisz te gwiazdy? Każda z nich ma swoje miejsce w galaktyce. Z pozoru wyglądają tak samo, lecz jeśli zagłębić się w nie bardziej, zauważymy różnice – powiedziała, przenosząc wzrok na starszą kobietę. - Świat, który znasz, wkrótce zniknie. Zburzę jego fundamenty, a na jego gruzach zbuduję nowy ład i porządek. Część gwiazd zniknie wraz ze starym światem, lecz gwiazdy tych, którzy pomogą mi w jego budowie, rozbłysną jaśniejszym blaskiem…
- Nie poddam ci zamku i nie przyłożę ręki do mordowania niewinnych ludzi  odparła stanowczo, prostując się i zaciskając usta w wąską linię.
- Skoro to jest twoje ostatnie słowo - zaczęła z udawanym smutkiem, kiwając głową ze zrozumieniem.  Niech tak będzie  powiedziała z obłędem w oczach i dała niemy znak strażnikowi, który pchnął czarownicę na barierki.
McGonagall nie stawiała oporu. Pod wpływem wiatru kilka siwych pasemek uwolniło się z ciasnego koka, opadając na jej posiniaczoną twarz, która była dowodem, że przed pojmaniem stoczyła zażartą walkę. Zebrani pod wieżą wstrzymali oddech, widząc jak ich dyrektorka zwisa z metalowych barierek. Z kilku gardeł wydobył się krzyk przerażenia i sprzeciwu.
- Moja śmierć niczego nie zmieni. Jedyne co zyskasz to strach. A na strachu nie można zbudować niczego trwałego – powiedziała z godnością McGonagall.
- Twoja postawa jest godna podziwu – powiedziała z uznaniem, skłaniając nieznacznie głowę. - Zatem zaczniemy od strachu…Dziś jest czas, by się mnie bać. Jednak wkrótce to się zmieni i zdobędę miłość moich poddanych – odparła z powagą, przeszywając ją spojrzeniem.
- Nie dopóki istnieje nadzieja. A ona nie zniknie póki są ludzie, którzy nie złożą broni – odparła staruszka.
- Masz na myśli Pottera? – Zdziwiła się, a dyrektor Hogwartu odpowiedziała jej zaciętym spojrzeniem. – Nie jest dla mnie godnym przeciwnikiem. Ktoś, kogo można złamać, krzywdząc jego bliskich, jest…
- Nie znasz go, jeśli myślisz, że jesteś w stanie go powstrzymać poprzez mordowanie jego bliskich – odparła ze spokojem i niezachwianą pewnością w głosie, wchodząc jej w zdanie. – To siła serca jest zarówno jego tarczą, jak i motywacją do walki. I dlatego przegrasz… Prędzej czy później…ale przegrasz. Ulegniesz mocy, której nie rozumiesz.
- Nie ma takiego rodzaju magii, którego bym nie znała. A Potter nie ma wystarczająco siły, by mnie zatrzymać – powiedziała ze znudzeniem, choć zaczynała być zirytowana uporem starej czarownicy.
- Wielu już próbowało go zabić, nie doceniając jego mocy – podkreśliła Minerwa z pewną dozą dumy, która frustrowała kapłankę.
- Ja nie jestem taka jak oni – odparła ze sztucznym uśmiechem, robiąc krok w jej stronę.
- Być może. Ale podobnie jak oni nie dysponujesz siłą, która jest w stanie wygrać z jego sercem.
- Twoja wiara w niego jest wzruszająca – zakpiła, walcząc z pokusą ukarania kobiety. - Przekażę mu twoje słowa, gdy znów się spotkamy – obiecała z jadem w głosie. – A potem go zabiję – dodała mściwie. – Wielka szkoda, że tego nie zobaczysz – zakpiła, przeszywając dyrektor Hogwartu morderczym wzrokiem.
- Dobrze, że twój ojciec tego nie widzi. Pękłoby mu serce – powiedziała z żalem, uśmiechając się ze smutkiem.
Eva spięła się słysząc słowa starszej czarownicy. Zadrgały jej nozdrza, gdy starała się zapanować nad gniewem. Zmierzyła kobietę pogardliwym wzrokiem, po czym, nie dając się sprowokować, zwróciła się do tłumu pod wieżą.
- Mieszkańcy Hogwartu! Stoicie dziś przed najważniejszym wyborem w waszym życiu! Wyborem, który zapisze nową kartę w historii nie tylko Hogwartu lecz całego magicznego wymiaru! Historii Magii całego świata! To wy zdecydujecie co jest dobre a co złe! To wy zdecydujecie o co warto walczyć i jakich wartości należy bronić! Bo to wy zbudujecie świat oparty na nowym ładzie! Wszyscy, którzy uklękną i złożą mi wieczystą przysięgę wierności, mogą liczyć na moją sprawiedliwość, łaskę i miłość! Jeśli jednak postanowicie inaczej, podzielicie los swojej dyrektorki, która zamiast was wybrała swoją dumę i wierność ideom, które niszczą nasz magiczny wymiar!  Oznajmiła, dając znak strażnikowi, który trzymał McGonagall.
Mężczyzna wyjął różdżkę, a chwilę później ciemność rozświetlił zielony blask, który otoczył sylwetkę dyrektor Hogwartu. Ciało martwej czarownicy gruchnęło z wysokości Wieży Astronomicznej w akompaniamencie krzyków i płaczu, które nie zrobiły na Evie większego wrażenia. Część nauczycieli z grupką uczniów natarli na oddział dementorów, lecz upiory rozbroiły ich opór z dziecinną łatwością, a potem na znak swojej pani, złożyły swój pocałunek, pozbawiając buntowników duszy. Bezwładne ciałśmiałków dołączyły do armii inferiusów, ostatecznie łamiąc opór pozostałych mieszkańców Hogwartu.
- Czas przestać chować się przed mugolami! - Zawołała, gdy wokół zapadłśmiertelna cisza. - Czas wyjść z cienia i poukładać porządek świata na nowo! Dość kłamstw, życia w ukryciu i strachu! Nadszedł nowy czas, nowa era! Era Magów! – Wykrzyczała z mocą, hipnotyzując otoczenie roziskrzonym wzrokiem.  Zaprowadźcie ich do swoich dormitorió rzuciła w stronę zebranych na dachu wieży strażników.  Gdyby ktoś sprawiał problemy, pozbądźcie się go tak, by wybić reszcie jakikolwiek bunt. – dodała, a mężczyźni skłonili się nisko.
- A co ze staruchą? – Zapytał jeden ze strażników, patrząc na wykręcone pod dziwnym kątem ciało McGonagall.
- Prześlijcie jej głowę do Ministerstwa Magii, a ciało wrzućcie do jeziora  rozkazała, obserwując jak strażnicy zaganiają uczniów do zamku.  Czy nasz oddział zdobył gmach?
- Trwa oblężenie ale to tylko kwestia czasu- zapewnił gwardzista.
- Wycofajcie się i przegrupujcie siły. Chce, by moja armia była przy mnie.
- Jak rozkażesz Pani. A co z Potterem? Moi ludzie go szukają, lecz przepadł bez śladu.
- Bez obaw. Zjawi się  odparła, mrużąc oczy i zaciskając dłonie na metalowej barierce. – Hogwart jest jego słabym punktem. A symboliczna śmierć opiekunki jego domu, tak bardzo podobna do śmierci Dumbledore’a, którego kochał, katalizatorem, który go tu sprowadzi – dodała z ponurą satysfakcją.
- A co jeśli się mylisz?  Zapytał, zbyt późno zdając sobie sprawę ze swojego błędu.
Eva spięła się, czując jak krążący w jej żyłach gniew, domaga się uwolnienia. Do tej pory starała się panować nad sobą. Wiedziała, że straciła zbyt wielu sojuszników, by pozbywać się przydatnych pionków. Poczuła, jak barierka pod wpływem jej dotyku rozgrzewa się do czerwoności i nim się odezwała odliczyła do dziesięciu. Następnie przeniosła lodowaty wzrok na pobladłego strażnika, który nie odrywał zaniepokojonego wzroku od rozżarzonej barierki.
- Wówczas zacznę zabijać uczniów, a jeśli będzie trzeba wymorduje połowę globu, by wyciągnąć go z dziury, w której się ukrywa  wysyczała, podchodząc do mężczyzny. – Nim jednak to się stanie, ludzie znienawidzą go do tego stopnia, że sami oddadzą go w moje ręce.
- Wybacz moja królowo – zreflektował się dowódca, kłaniając nisko, byleby uniknąć jej przeszywającego wzroku. - Czy masz Pani jeszcze jakieś rozkazy?  Zapytał, gdy milczenie ze strony kobiety przedłużało się.
- Niech skrzaty nakryją do stołu i przygotują mi kąpiel  rzuciła chłodnym tonem, po czym ponownie spojrzała na rozgwieżdżone niebo.  Twoje światło wkrótce zgaśnie, Harry… Zadbam o to osobiście....

***
Ostrożnie przechadzał się po spopielonych ulicach Londynu, starając się nie zwracać uwagi na wdzierający się do jego nozdrzy smród. Otaczające go pobojowisko stanowiło przerażający widok. Tylko jedno zaklęcie mogło do tego doprowadzić. Szatańska Pożoga była niszczycielską klątwą, która pochłaniała wszystko, co stanęło jej na drodze. Ten, kto ją wyczarował, musiał być potężnym magiem. Tylko nieliczni byli w stanie opanować ten żywioł. Klątwa była kwintesencją czarnej magii. Nawet najpotężniejsi czarnoksiężnicy używali zaklęcia w ostateczności. Wystarczyła chwila nieuwagi, by stracić panowanie nad ognistą bestią, a tyle wystarczyło, by ta zmiotła cię z powierzchni ziemi, rozrzucając twoje prochy na cztery strony świata.
Odesłał kolejnego martwego aurora, po czym rzucił zaklęcie lokalizujące. Spiął się, gdy magia wskazała na obecność życia i zacisnął mocniej palce na różdżce. Każdy członek patrolu miał przydzielony inny sektor wobec tego wiedziałże to nie mógł być nikt z jego ludzi. Rzucił na siebie zaklęcie kameleona i wyciszające, by jego kroki stały się bezgłośne. Maksymalnie koncentrował się na skanowaniu otoczenia i wstrzymał oddech, gdy wychodząc zza zakrętu napotkał zakapturzoną postać nachylającą się nad martwym ciałem. Wiedziałże zgodnie z instrukcjami, które dał zwiadowcom, powinien się wycofać, lecz instynkt był silniejszy. Bezszelestnie podkradł się do klęczącego mężczyzny i przyłożył mu koniec różdżki do głowy.
- Wstań powoli i ani drgnij  wycedził, nie spuszczając wzroku z sylwetki mężczyzny, gotów na każdą ewentualność.
- Schowaj tą różdżkę nim będę musiał wsadzić ci ją w tyłek.
Draco wstrzymał oddech, słysząc znajomy, zmęczony głos po czym mocniej docisnął koniec różdżki do szyi mężczyzny.
- Jeśli nie jesteś Potterem zaczął, lecz wówczas mężczyzna nie czekając aż ten skończy błyskawicznie obrócił się na pięcie i za pomocą teleportacji, znalazł się za nim.
Tylko błyskawiczny refleks, pozwolił mu odpowiedzieć kontratakiem. Nim jednak z którejkolwiek różdżki padło zaklęcie, obaj panowie stali naprzeciwko siebie, trzymając przeciwnika na celowniku.
- Ty pieprzony farciarzu – zaklął Draco, opuszczając różdżkę i zamykając przyjaciela w niedźwiedzim uścisku.  Myślałem, że już po tobie.
- Jeśli mam być szczery, to ja też. Musiałem jednak w ostatniej chwili zmienić plany – wydusił Harry, zaskoczony wylewnością Malfoya.
- I jak zwykle nie raczyłeś mnie o tym poinformować  sarknął, nie kryjąc pretensji ale i radości na widok mężczyzny.
- Powiedzmy, że byłem zajęty łataniem dziur, które sprawiła mi Eva  odparł i dopiero teraz Draco zauważył w jak opłakanym stanie jest jego przyjaciel.
- Ktoś w Mungu musi cię zobaczyć  oznajmił, lecz Harry zaoponował kręcąc głową.
- Nie mamy na to czasu – oznajmił, odwracając się i ponownie klęcząc nad martwym ciałem. - Co z Ronem?  Zapytał, czując jak żołądek boleśnie zaciska się z niepokoju.
- Żyje. Załatwił Notta, prawie zabijając i siebie. Podałem mu eliksiry, a Garric opatrzył najcięższe rany jednak wciąż wymaga interwencji magomedyka. Teraz jest w rękach uzdrowicieli. Czuwa nad nim Hermiona i Ginny – wyjaśnił i ściągnął brwi widząc, że Harry się spina. - Co jest? – Zapytał, podskórnie przeczuwająże za chwilę usłyszy coś, co mu się nie spodoba.
Harry podniósł się i stanął naprzeciwko przyjaciela, mierząc go badawczym wzrokiem.
- Wśród nas jest zdrajca  oznajmił z nieprzeniknioną miną To ktoś, kto wie o każdym naszym kroku i słabości. To dzięki tej osobie Eva mogła przygotować się na atak. I to dzięki niej miała dostęp do Pansy  wyznał ze stoickim spokojem, choć dzięki temu że Draco zdążył go poznać, wyłowił nutę smutku, kontrolowanego gniewu i bezradności.  Patrząc na twoją minę, sądzę że wiesz, o kim mowa  zauważył, trafnie interpretując reakcję mężczyzny.
- Wiem, jak to wygląda, ale ona jest niewinna. Eva nią manipuluje i miesza w głowie. Ona tego nie zrobiła z własnej woli  zaoponował, zatrzymując Harry’ego, gdy ten chciał go wyminąć.
- Ja też jestem rozdarty, Draco. To moja przyjaciółka  powiedział, nie kryjąc rozdrażnienia i bezradności, choć Malfoy mógłby przysiąc, że dostrzegł ledwo zauważalną ulgę na twarzy przyjaciela.  Ale na własne oczy widziałem, jak pomogła Evie. Patrzyłem jak bez mrugnięcia okiem, atakuje Danielle i pozwala jej umrzeć. A potem widziałem, jak szykuje się do walki z tobą i Ollivanderem, by bronić Meadows  wyrzucił z frustracjążywo gestykulując i bijąc się z własnymi myślami oraz uczuciami.  Gdyby Eva jej nie powstrzymała, musiałbyś z nią walczyć  dodał z grymasem złości.  Czy nam się to podoba, czy nie Hermiona stanowi zagrożenie. Muszę ją unieszkodliwić dla dobra jej samej i nas wszystkich  oznajmił z ponurą determinacją.
- Czekaj – zatrzymał go ponownie, zaciskając dłoń na jego przedramieniu.  Co masz na myśli mówiąc unieszkodliwić?  Zapytał, mierząc go nieprzejednanym wzrokiem.
- Jeśli nie potrafisz tego zrobić, nie przeszkadzaj  odparł Harry, patrząc na niego z powagą, a widząc, że Draco nie zamierza ustąpić, dodał - To rozkaz, Malfoy.
- W dupie mam twoje rozkazy! – Warknął, patrząc na niego wyzywająco.
Harry przymknął powieki i zmełł przekleństwo. W tym momencie wiele go kosztowało, by utrzymać nerwy na wodzy, a Malfoy mu w tym nie pomagał.
- Dla mnie to również trudna decyzja  zaczął siląc się na spokój.  Ale jeśli masz rację, a ja nie ochronię jej przed samą sobą i wpływem Evy na jej umysł, nie będę w stanie jej ocalić. Prędzej czy później Hermiona stanie przeciwko któremuś z nas i wówczas będziemy zmuszeni stawić jej czoła. Nie wiem, jak ty ale ja nie chce z nią walczyć. Nie chcę jej skrzywdzić  wyjaśnił, patrząc prosto w oczy mężczyzny.  Co zrobisz, jeśli staniesz przed decyzją czy zabić Hermionę czy ratować matkę Zapytał mierząc go nieprzeniknionym wzrokiem.
Draco długo walczył z samym sobą, by w końcu skapitulować i z ponurą miną, przystać skinieniem głowy na warunki Harry’ego.
- Ona nic nie pamięta…Ma niejasne przebłyski wspomnień… Jest przerażona równie mocno jak ty i ja- powiedział cicho, gdy ramię w ramię wracali do gmachu ministerstwa.
- Hermiona jest silniejsza, niż ci się wydaje  odparł, gdy Draco myślałże nie doczeka się odpowiedzi. – Ma serce wojowniczki.



***

Za nami część III a przed nami IV (31.07) i epilog (VIII). 
Jeszcze nigdy nie czekałam tak na Wasze komentarze jak teraz więc będę wdzięczna za choćby kilka słów na temat Waszych wrażeń po lekturze.

Dziękuję, że jesteś;*
V.

8 komentarzy:

  1. Hej! Niestety, nie mam teraz czasu przeczytać najnowszego rozdziału - w końcu doczekałam się urlopu, a on niesie za sobą remont mieszkania, bo kiedy indziej go zrobić? Jak tylko skończę (mam nadzieję, że nie zejdzie mi długo) zasiądę na dłużej przed komputer i nadrobię zaległości.
    Weny i wytrwałości, bo koniec opowiadania jest bliski :D
    Glenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udanego wypoczynku i szybkiego zakończena remontu:)
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle świetny! Teraz czekam na równie świetne zakończenie ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)
      Mam nadzieję, że tak będzie.
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Na Merlina, co tu się wyprawia! Jestem w szoku, dosłownie! :o
    Nie pytaj nawet, czy wstawiać wcześniej kolejną część. Odpowiedź jest jedna - OCZYWIŚCIE, ŻE TAK. Prawdziwie nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, co będzie dziać się później. Mimo że do publikacji kolejnego rozdziału został tylko dzień, to moja ciekawość wręcz zżera mnie od środka!
    Moja droga, dziś taki króciutki komentarz, gdyż, jak już wspominałam wcześniej pod którymś z rozdziałów, swoje przemyślenia na temat tych ostatnich części wyjawię dopiero po opublikowaniu całości. Dlatego też przepraszam za brak komentarza pod ostatnim postem.
    I abstrahując już od tego, tak od siebie pragnę dodać, że mam szczerą nadzieje, iż nigdy w życiu nie zdecydujesz się usunąć tego bloga. Odkąd trafiłam na Rozbitków wracam do nich co jakiś czas. Chyba 5 raz czytam od początku wszystkie rozdziały, i, jeśli mam być szczera, jestem pewna, że nigdy mi się nie znudzą. Dlatego jeśli mogę to proszę, nie usuwaj ani nie dawaj tego bloga jako prywatny. Byłabym autentycznie smutna, gdybym musiała pożegnać się ze swoimi ukochanymi bohaterami.
    Dobrze, ode mnie to na razie tyle. Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój wypadków. :)
    Pozdrawiam Cię cieplutko i mocno ściskam, Twoja wierna fanka,
    Bully bill.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za te zawirowania. Ewidentnie blogspot mnie nie lubi lub tak jak ja chce odwlec chwilę pożegnania...
      W takim razie liczę na długi elaborat;D
      5 raz? Wow...Nie wiem, co powiedzieć. Jestem autentycznie wzruszona.
      Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. A znaczy dużo. Bardzo dużo. I spokojnie, nie usunę ich. Tak długo jak istnieje blogspot, Rozbitkowie będą dla Was dostępni. Masz moje słowo.
      Ściskam Cię bardzo mocno!;*

      Usuń
  4. Chciałam Ci napisać, że dopiero znalazłam Twojego bloga i jestem na 15 rozdziale :) Czytam dalej!
    Pozdrawiam cieplutko :)
    D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie witaj w moim świecie:)
      Mam nadzieję, że zostaniesz tu do końca.
      Liczę, że podzielisz się ze mną swoimi wrażeniami:)
      Pozdrawiam:)

      Usuń