Kochani
Na początku przepraszam za opóźnienie. Ustawiłam automatyczną publikację na 31.07 i dopiero dzisiaj dostrzegłam, że blogspot nie wywiązał się z zadania.
Przykro mi z powodu tego, że nie dostaliście go na czas i dlatego bez zbędnego przedłużania przedstawiam Wam przedostatnią odsłonę Rozbitków.
Dziękuję za wszystko i do zobaczenia przy epilogu.
Ściskam,
Villemo.
NOSICIEL
ŚWIATŁA CZĘŚĆ IV
- Wyjdzie z tego – zapewniła Hermiona, ściskając dłoń przyjaciółki.
Ginny odpowiedziała jej bladym uśmiechem i oparła głowę o ramię szatynki.
- Zawsze zastanawiałam się, dlaczego to wszystko przytrafia
się nam… A w zasadzie wam – mruknęła, mnąc w dłoniach chusteczkę i wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ścianę naprzeciwko.
- Myślę, że to jakaś wada genetyczna – wzruszyła bezradnie ramionami szatynka,
na co rudowłosa
parsknęła z
rozbawieniem.
- Nie ma na to jakiegoś leku?
- Obawiam się, że nikt jeszcze na to nie wpadł – westchnęła Hermiona z bladym uśmiechem.
- Zatem to coś dla ciebie. Powinnaś się tym zająć – odparła z przekonaniem lecz bez zwykłego zapału panna Weasley.
- Myślę, że na resztę życia mam dość eksperymentów i innowacyjnych odkryć – westchnęła ciężko, a Ginny wyprostowała się i przeniosła na nią uważne spojrzenie.
- To nie jest twoja wina, Herm
– powiedziała
z całą
stanowczością na jaką pozwalał jej obecny stan.
Hermiona uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, lecz postanowiła nie drążyć tego tematu. Wiedziała, że ani Ginny, ani nikt z jej
przyjaciół
nie będzie jej
winić za to,
do czego doprowadziły
jej eksperymenty. Nie zrobią tego, bo są dla siebie jak rodzina, a ta, bez
względu na wady i błędy bliskich, wybacza i kocha. Ona jednak znała prawdę. Była boleśnie świadoma konsekwencji swojej
ambicji i działań.
- Myślisz… - zaczęła Ginny, lecz przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi, przez które przeszedł magomedyk, który operował Rona.
- Co z moim bratem?
Weasley niczym błyskawica zerwała się z miejsca i pognała w stronę zmęczonego uzdrowiciela, który widząc jej niepokój, uśmiechnął się uspokajająco, wlewając w ich serca kroplę nadziei.
- Operacja przebiegła pomyślnie. Usunęliśmy krwiaka i poskładaliśmy nogę oraz kręgosłup. Zdrowiu pacjenta nie zagraża niebezpieczeństwo.
- Dzięki Merlinowi – powiedziała rudowłosa, oddychając z ulgą i odgarniając do tyłu rozczochrane włosy.
- Minie jednak trochę czasu nim dojdzie do siebie.
Przez najbliższy
czas pani brat będzie
spał.
Później będzie
mogła go
pani odwiedzić
z rodziną. Proszę jednak pozwolić mu odpocząć – zasugerował, kładąc dłoń na jej ramieniu i uśmiechając się pokrzepiająco.
- Dziękuję za wszystko, co pan zrobił.
- To moja praca – wzruszył ramionami z uśmiechem, po czym
oddalił się od nich.
- Dzięki Merlinowi – powtórzyła Ginny, a Hermiona uśmiechnęła się równie szczęśliwa, że Ron jest cały i zdrowy.
- Czas powiadomić rodziców. Wkurzą się, że nic im nie powiedziałam – zauważyła, pochmurniejąc.
- Zaoszczędziłaś im stresu i nerwów. Jestem pewna, że przez chwilę się powkurzają, ale później docenią twój gest – odparła szatynka, czując bolesny skurcz na myśl, że ona również nie będzie mogła milczeć w nieskończoność i ukrywać
przed wszystkimi śmierci Harry’ego. Na samą myśl o
przyjacielu, łzy cisnęły się jej do oczu, a ciężka gula rozpaczy zatykała
gardło.
- Ginny… – zaczęła niepewnie, walcząc ze
wzbierającym w niej płaczem.
- Wiem – zapewniła rudowłosa, ujmując jej dłonie i zaglądając w załzawione oczy. – Ja też strasznie się bałam.
- Tak, ale…Chodzi o… – zaczęła i urwała, gdy zza zakrętu wyłoniły się dwie sylwetki, zmierzające w ich kierunku.
Z szeroko otwartymi oczami
patrzyła jak
jej przyjaciel cały,
zdrowy i co najważniejsze
żywy z każdym krokiem jest coraz bliżej. Widząc minę przyjaciółki, Ginny odwróciła się i uśmiechnęła z ulgą na widok mężczyzn. Rudowłosa wyszła im naprzeciw, ściskając mocno Pottera, a następnie przytulając również Malfoya, który nieco zniesmaczony
odwzajemnił
gest panny Weasley, wywołując pełne politowania spojrzenie Harry’ego. Szatynka nie poświęcała jednak dłuższej uwagi na droczącą się parę. Całą uwagę skupiła na Harrym, który przez chwilę
przyglądał się jej z nieprzeniknioną miną. Wyglądał tak, jakby toczył w głowie
trudną bitwę. Zupełnie jakby walczył z samym sobą. Ostatecznie zacisnął zęby i
w ułamkach kilku sekund pokonał
dzielącą ich odległość, a następnie bez
słowa mocno
przytulił zszokowaną kobietę.
Szatynka odwzajemniła
uścisk
przyjaciela i zaniosła
się
niekontrolowanym szlochem. Była
pewna, że straciła go na zawsze, przyczyniając się do jego śmierci poprzez zdradę. Poczucie
winy i wstydu rozrywało ją od środka, a ona powoli tonęła, nawet nie próbując
walczyć, by utrzymać się na powierzchni. Bo była winna. Do tej pory mogła
myśleć tylko o tym, że zdradziła i zabiła przyjaciela. Zdradziła ich
wszystkich, posyłając prosto w ramiona śmierci. Tymczasem okazało się, że Harry
żył. Czuła jego dotyk, zapach, bicie serca – namacalne dowody na to, że jej
poturbowany umysł nie wymyślił go sobie.
- To naprawdę ty – powiedziała, zaglądając w jego twarz i przesuwając dłońmi po ramionach. – Jesteś cały… Przeżyłeś…Myślałam, że cię straciłam – wydusiła z siebie, a Harry spojrzał na nią z bólem i raz jeszcze mocno
przytulił.
- Co z Ronem? – Zapytał, siląc się na spokój i wciąż
trzymając ją w ramionach.
- Nic mu nie będzie – zapewniła, pociągając głośno nosem.
- Tobie również – zapewnił, na co szatynka lekko się spięła. – Ufasz mi? – Zapytał
z napięciem,
odsuwając ją delikatnie i zaglądając w załzawione oczy. – Herm, musisz
oddać mi różdżkę – powiedział łagodnym aczkolwiek stanowczym
tonem, gdy skinęła
twierdząco.
Jego prośba wywołała ogólne poruszenie, choć sama zainteresowana wyglądała na pogodzoną z losem. Przez chwilę patrzyła prosto w oczy przyjaciela, po
czym uśmiechnęła się smutno i wyjęła z tylnej kieszeni swoją różdżkę. Zagryzła dolną wargę, przyglądając się jej z bólem, po czym bez słowa oddała ją Harry’emu.
- Odzyskasz ją, jak tylko upewnię się, że Eva nie majstruje ci w głowie – zapewnił, kładąc dłoń na ramieniu kobiety, a ta zawstydzona
i skruszona, skinęła
ze zrozumieniem głową. – Włóż to – dodał, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki szkatułkę, którą powiększył za pomocą magii.
- Potter, czy to konieczne?
Zabrałeś jej już różdżkę – zauważył Draco, nie kryjąc poirytowania.
- To bransolety blokujące twoją magię. Dopóki będziesz je nosić, nie będziesz mogła korzystać
ze swoich mocy, ale będziesz
bezpieczna przed magiczną manipulacją – wyjaśnił, ignorując Malfoya i nie spuszczając wzroku z przyjaciółki.
- Nie przesadzasz? – Warknął Draco, zatrzymując dłoń kobiety przed przechwyceniem
podarunku. – A co jeśli
zostaną
zaatakowane? Jak Hermiona będzie
mogła się bronić, jeśli nie będzie miała dostępu do magii?
- Nie będzie musiała – wyjaśnił ze spokojem Harry, przenosząc ponury wzrok na partnera. – Eva nie pozwoli jej skrzywdzić – dodał z pewnością w głosie, wprowadzając mężczyznę w większą konsternację.
- Przestań pieprzyć! Ta suka…
- On ma rację – wtrąciła się Hermiona, a trzy pary oczu
zwróciły się na nią. – Eva mnie nie skrzywdzi – powiedziała, przesuwając wzrokiem po twarzach
zebranych i zatrzymując
ją na
Harrym. –
Jestem gwarantem jej życia
w naszym wymiarze – wyjaśniła, nie spuszczając wzroku ze szmaragdowych tęczówek, które patrzyły na nią z bólem i zrozumieniem. – Jestem kotwicą, prawda? Dopóki żyję, Eva może przebywać w naszym wymiarze i korzystać
z magii życia?
- Przykro mi, Herm – odparł ze smutkiem, odwzajemniając jej zaszklone spojrzenie.
- Czyli to naprawdę ja utrzymuję Pansy w stanie śpiączki i to ja was zdradziłam?
Znała odpowiedź na to pytanie, lecz musiała ją usłyszeć. Słyszała jak Ginny wypuszcza głośno powietrze, a Draco spina się, zatracając w furii, napędzanej strachem przed utratą jej. Mina Harry’ego mówiła więcej niż słowa. Z jego twarzy wyczytała całą prawdę i paletę skrajnych uczuć – przez smutek, gniew po
bezgraniczną
miłość i odrazę do samego siebie. Dostrzegła
wszystko poza oskarżeniem i nienawiścią, których tak bardzo się bała. Poza gamą
emocji, we wzroku mężczyzny znalazła coś jeszcze. Coś, czego nie chciał lub nie
potrafił wypowiedzieć na głos, a na co sama wpadła, potwierdzając obawy, że
jest kotwicą.
Ujęła zaciśniętą dłoń
mężczyzny, zamykając w swoich i zmuszając go do jej otwarcia. Jej oczom ukazała
się mała fiolka wypełniona wywarem żywej śmierci. Eliksir sam w sobie nie był
szkodliwy. Po jego zażyciu zapadało się w głęboki sen. Jednak odpowiednia ilość
esencji była w stanie zabić. Uśmiechnęła się przez łzy i podniosła wzrok na
przyjaciela, który wyglądał tak, jakby cały jego świat runął. Ujęła fiolkę i skinęła głową, zgadzając się na jego niemą prośbę. Prośbę, która nie była w stanie przejść mu przez gardło. Starając się nie patrzeć na
skonfundowanego Dracona, sięgnęła po szkatułkę, którą Harry cały czas trzymał w drugiej ręce i spojrzała na niego, gdy ten nie chciał wypuścić jej z rąk. Uśmiechnęła się przez łzy, chcąc mu przekazać, że rozumie i nie ma do niego żalu. Wiedziała, że zrobi wszystko, by uratować jej życie, a jego prośba jest tylko ostatecznością. Nim oddał jej szkatułkę, przyciągnął ją i zamknął w mocnym uścisku. Odwzajemniła go, wdychając znajomy zapach i mając świadomość, że
to szansa, by naprawić choć część błędów, które popełniła. Wiedziała też, że teraz musi
przede wszystkim skoncentrować się na rozwiązaniu problemu. Ten ostatni raz
musiała udowodnić, że Tiara Przydziału nie na darmo umieściła ją w
Gryffindorze.
- Tak bardzo cię przepraszam – wyszeptał, łamiącym się głosem.
- To nic… Wszystko będzie dobrze – powiedziała zdławionym głosem, odsuwając się od Harry’ego i zaglądając w jego ściągniętą bólem twarz. – Poradzimy sobie z tym – obiecała, ścierając kciukiem łzy z twarzy mężczyzny, a ten zmusił się do uśmiechu, słysząc jej zapewnienie.
- Jak zawsze – odparł, jak zwykł odpowiadać, ilekroć słyszał od niej te słowa.
- Razem – potwierdziła, otwierając szkatułkę, którą trzymał i wyciągając metalowe bransolety.
Przez chwilę przyglądała się im, a następnie z szybko bijącym sercem, wyjęła pierwszą z nich.
- Pomogę ci – zaproponowała Ginny zduszonym głosem, widząc drżące dłonie przyjaciółki i unikając wzroku Hermiony, zapięła na jej nadgarstku najpierw
jedną, potem
drugą
bransoletę.
Przed zapięciem ostatniej na chwilę zastygła w miejscu i po chwili
zawahania, podniosła
załzawiony
wzrok na przyjaciółkę. Hermiona uśmiechnęła się pokrzepiająco, wywołując drżenie brody rudowłosej, która ze zbolałą miną zamknęła zamek. Ona również wiedziała,
co dla Hermiony oznacza połączenie z Evą.
Czując odcięcie od mocy wstrzymała oddech i na chwilę ją
zamroczyło. Zakręciło jej się w głowie i zachwiała się, wpadając na asekurującego ją Dracona, który nie odsunął się nawet wtedy, gdy zawroty minęły.
- Zostawimy was na chwilę – zaproponowała Ginny, rzucając niepewne spojrzenie w
kierunku pary, po czym pociągnęła Harry’ego za sobą, dając im chwilę prywatności.
Hermiona odprowadziła ich wzrokiem, po czym odwróciła się w ramionach mężczyzny, stając z nim twarzą w twarz. Cokolwiek Draco czuł lub myślał, zostało starannie ukryte za maską, którą włożył. Przyglądał się jej w milczeniu z
nieprzeniknioną
miną. Był na wyciągnięcie ręki, a równocześnie miała
wrażenie, że
oddalił się od niej o lata świetlne.
- Nie chowaj się przede mną – poprosiła, kładąc dłoń na jego pokrytym zarostem
policzku. – Chcę
widzieć ciebie
a nie tą obcą maskę – dodała, zaglądając w jego szare tęczówki. – Chcę czuć, że jesteśmy jednością – wyszeptała, wspinając się na palce i muskając kącik jego ust, by następnie przymknąć powieki i wtulić nos w zagłębienie jego szyi. – Chce słyszeć twój głos zamiast tej ciszy – dodała, muskając napiętą linię żuchwy mężczyzny. – Chcę zapamiętać rytm, w którym bije twoje serce – kontynuowała, sunąc dłonią po torsie mężczyzny i zatrzymując ją w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce. – Chcę na chwilę zapomnieć i zatrzymać czas… na tu i teraz… - wyznała cicho, odchylając się nieznacznie, by znów spojrzeć w jego oczy. Draco zamknął powieki i zacisnął zęby, jakby toczył wewnątrz ciężką walkę. Uśmiechnęła się z czułością, po czym ujęła jego twarz w swoje dłonie i wspięła się na palce, tak że ich usta znajdowały się na tym samym poziomie. – Zatrać się razem ze mną w tu i teraz, Draco – poprosiła z zafascynowaniem obserwując paletę uczuć, jakie malowały się w oczach mężczyzny, gdy uchylił powieki. Uśmiechnęła się, patrząc na niego z całą miłością, jaką do niego czuła. Draco przez chwilę z desperacją skanował jej twarz, a następnie skoncentrował się na jej oczach, jakby szukał w nich odpowiedzi. Zupełnie
jak rozbitek, szukający koła ratunkowego.
- Nie mogę cię stracić – wyznał cicho, lecz Hermiona uciszyła go kładąc kciuk na ustach mężczyzny.
- Tu i teraz… Liczy się tylko tu i teraz – przypomniała mu z naciskiem i musnęła jego wargi.
Oddał pocałunek z równą mocą i pasją, zgodnie z jej prośbą zatracając się w tu i teraz. Jego dłonie błądziły po jej ciele z równą intensywnością, co jej. Wszystkie uczucia i
myśli spajały
się w jedno.
Byli tylko
on i ona. Dwie dusze, kradnące losowi kilka cennych chwil. Oparł czoło o jej, muskając nosem nos kobiety i starając się opanować buzujące pożądanie.
- Kocham cię – wyszeptał i uśmiechnął się, wyczuwając jej uśmiech na swojej szyi.
- Wiem – odparła ze stoicką pewnością, która z jednej strony go rozbawiła, a z drugiej drażniła. – Czego tu nie kochać? –
użyła jego własnych słów.
- Wiesz, wolałbym…. – zaczął z przekąsem, lecz weszła mu w słowo.
- Tak – odparła, zbijając go z tropu i, gdy spojrzał na nią z niezrozumieniem, uniosła dłoń na palcu której widniał rodowy pierścień, który podarował jej w dniu oświadczyn.
Otworzył szeroko oczy i przeniósł nieufne spojrzenie na twarz
szatynki.
- Czy takie kocham cię jest wystarczające? - Zapytała
z figlarnym uśmiechem.
- Jeśli masz na myśli teraz i
na zawsze? – Upewnił
się,
splatając ich
palce razem i muskając
ten, na którym znajdował
się pierścionek zaręczynowy, a gdy otwierała usta, by mu odpowiedzieć, zamknął je kolejnym pocałunkiem.
***
Narcyza zwróciła się w
kierunku odgłosów kroków i na
widok syna, odetchnęła z ulgą. Następnie
ruszyła w ich
stronę,
zamykając
Dracona w silnym uścisku.
- Dzięki
Merlinowi – wyszeptała,
mocniej go przytulając i odsunęła się
nieznacznie, by spojrzeć na jego poobijaną, brudną twarz.
– Wróciłeś – powtórzyła, całując go w
czoło i
ponownie przytulając.
- Co z Pansy? – zapytał Harry,
a na widok miny pani Malfoy poczuł jak uchodzi z niego powietrze.
- Parvati i Blaise ciągle
operują - odparła z
napięciem w
głosie,
po czym zrobiła coś, co
zaskoczyło
wszystkich. – Doszło do poważnych komplikacji… Musisz
być
dzielny. Nie trać wiary. Odzyskamy ich – powiedziała,
ujmując jego
lodowatą dłoń i głaszcząc go po
zarośniętym policzku.
Nie był w
stanie odpowiedzieć, zbyt oszołomiony
falą uczuć, która zalała jego umysł.
Narcyza musiała to jednak rozumieć, bo
posłała mu
pokrzepiający uśmiech,
po czym podeszła do szatynki i bez słowa ją
przytuliła.
Hermiona zesztywniała w jej ramionach i wyglądała,
jakby zaraz miała się rozpłakać. Ginny
ujęła jej dłoń, by
dodać otuchy
przyjaciółce, lecz szatynka nawet na nią nie spojrzała.
- Ginny opowiedziała nam,
co się
wydarzyło – zaczął Harry, starając się utrzymać pozory
opanowania i nie dopuszczając do siebie myśli, że może stracić swoją rodzinę.
- Więc
wiecie już, że mamy zdrajcę – odparła dobitnie pani Malfoy, a Harry z
przygnębieniem
skinął głową. -
Wiecie już kim on jest? – Zapytała, obrzucając ich
nieustępliwym
wzrokiem, a widząc minę syna,
otworzyła
szeroko oczy. – Kto? Kim jest ta żmija?!
- Mamo…
- Chce wiedzieć, kogo
mam…
- Dość! – Podniósł głos, ucinając ostrą
wypowiedź pani
Malfoy. – Wstrzymaj się z osądem dopóki nie poznasz faktów – dodał
stanowczo, choć jego ton był łagodniejszy.
- Chyba nie bronisz… - zaczęła z
niedowierzaniem, lecz Draco nie zamierzał narażać
Hermiony na wysłuchiwanie niesłusznych
oskarżeń.
- Wszystkim się zajęliśmy – powiedział, starając się uciąć temat.
- Zdrajcą jest
ktoś z
najbliższego
kręgu – podsumowała dobitnie Narcyza, ignorując
sfrustrowaną minę syna. – Ten ktoś wiedział, gdzie
uderzyć.
Wiedział, co
zrobić, by złamać Ginny więc
musiał być blisko niej – dodała
nieustępliwym
tonem, a Draco zacisnął zęby.
- To niemożliwe – odparła z przekonaniem Ginny, kręcąc głową dla
wzmocnienia efektu, chcąc ochronić
Hermionę, która
wyglądała tak
jakby za chwilę sama miała się
rozsypać. – Nikt nie… - zaczęła i
urwała, słysząc
szloch przyjaciółki.
- Hermiono… Wszystko w porządku
dziecko? – Zapytała pani
Malfoy, przyglądając się młodszej
kobiecie. – Nie martw się. Ktokolwiek to zrobił, nie ominie go kara. Dostanie
to…
- To ja! – Wrzasnęła,
zanosząc się głośnym płaczem i
patrząc na nią
zaczerwienionymi oczami. – To ja jestem zdrajcą! To ja
dla niej szpiegowałam! –
Wyrzuciła z
siebie, ciągnąc się za włosy i
nie potrafiąc zapanować nad drżeniem ciała. – To ja
zdradziłam i to
przeze mnie Pansy…
- Hej! Hej! Wystarczy! Spójrz na mnie –
Draco znalazł się błyskawicznie
przy kobiecie, odsuwając jej ręce od głowy i
uniemożliwiając jej
dalszego samookaleczania. – Nie byłaś sobą, słyszysz?
To nie byłaś ty – powtórzył po raz kolejny tego dnia, chcąc złapać jej
rozbiegane, przestraszone spojrzenie. – Jesteśmy tu, żeby pomóc Pansy, tak? – Zapytał,
kierując jej
uwagę na
konkretny cel. – Naprawimy wszystko – powiedział, przytulając ją i całując w głowę. – Obiecuję – zapewnił, a ona
pozwoliła, by ją przytulił, stojąc bezwładnie w jego ramionach i potrafiąc
myśleć tylko o tym, że przez nią Pansy i dziecko mogą umrzeć.
Wszystko dlatego, że okazała się zbyt
słaba. Zawiodła bliskich, którzy byli dla niej jak rodzina. Rodzina, którą
powinna chronić. Tymczasem ona zdradziła ich i naraziła na niebezpieczeństwo.
Jej wspomnienia przypominały niedokończoną układankę, w której brakowało kilku
puzzli. Jednak z upływem czasu jej podświadomość podsuwała rozmaite obrazy
wspomnień, które wskakiwały na właściwe miejsce i uzupełniały brakujące luki w
pamięci. Nie była w stanie powstrzymać lawiny wspomnień, która zalała jej umysł
wprost proporcjonalnie do łez moczących jej policzki.
Przez moment widziała siebie i Pansy na
kanapie w domu przyjaciół. Rozmawiały beztrosko, po czym Pansy wyszła na chwilę
do łazienki. W tym czasie ona wlała do jej herbaty eliksir słodkiego snu.
Zrobiła to zdecydowanym ruchem. Nawet nie zadrżała jej ręka. Gdy kilka chwil
później Pansy wróciła na miejsce, nie dała niczego po sobie poznać. Ze
spokojem, dalej rozmawiając i śmiejąc się, pozwoliła, by przyjaciółka dopiła
herbatę, a potem, gdy zasnęła, z beznamiętną miną przelewitowała ją do
sypialni. Tam rozpaliła świece wokół łóżka, a następnie wdarła się do głowy
śpiącej kobiety.
W tym momencie chciała powstrzymać falę
wspomnień, lecz na próżno. Obraz szoku i niedowierzania na twarzy Pansy był
niczym miliony ostrzy wbijających się w jej serce. Nie była w stanie się ruszyć,
porażona swoim wyrachowaniem i okrucieństwem, z jakim dręczyła przyjaciółkę.
Pansy starała się ze wszystkich sił stawić jej opór, a potem błagała o litość
dla dziecka. Nim Hermiona ją złamała, Pansy spojrzała na nią z niezwykłą
łagodnością i współczuciem, a potem powiedziała, że jej wybacza.
Nienawidziła siebie za to wszystko. Nie
potrafiła znieść myśli, że potraktowała tak drugiego człowieka, który w dodatku
był kimś ważnym w jej życiu. Pragnęła tylko jednego – by to wszystko ustało.
Chciała to zatrzymać i naprawić. A potem rozpaść się i zniknąć. Bo wiedza o
tym, co zrobiła, była nie do zniesienia i nie wiedziała, jak mogłaby spojrzeć
im wszystkim w oczy.
- Na Merlina – wydusiła
zszokowana pani Malfoy, nie spuszczając wzroku z Hermiony.
- Nawet się nie waż, słyszysz?
– Warknął, tuląc do
siebie szatynkę, która wyglądała tak, jakby zapadła się w sobie. – Nie ważcie się rzucać oskarżeń – wycedził, mierząc
wszystkich ostrzegawczym wzrokiem.
- Stoimy po tej samej stronie, synu – powiedziała już mniej
pewnie Narcyza, czując nagłą słabość i
siadając. – Jak do tego doszło? – Zapytała,
patrząc to na
syna, to na byłą Gryfonkę.
- To nie jest teraz ważne – zaczął, nie bardzo wiedząc, jak
ma im to wyjaśnić, skoro sam tego nie wiedział. Był
natomiast pewny, że Hermiona nie była sobą, gdy
wykonywała
rozkazy Evy. – Teraz… - urwał, czując jak
szatynka kładzie dłoń na
jego przedramieniu.
Spojrzał na nią pytająco, lecz
nie odwzajemniła jego wzroku. Wciąż wydawała się spięta i nieobecna. Ujął jej
dłoń, szukając jakiegokolwiek kontaktu, by upewnić się, że wszystko jest ok,
lecz kobieta nie odwzajemniła jego uścisku. Jej dłoń był sztywna i zimna.
Niemniej jednak z jej postawy biła determinacja i wyglądało na to, że Hermiona najwidoczniej
czuła
potrzebę
wyrzucenia tego z siebie.
- Nie pamiętam
szczegółów – podjęła zachrypniętym głosem,
unikając
wzroku wpatrzonych w nią osób. – Pamiętam natomiast sny, w których nawiedzała mnie Eva. A przynajmniej niektóre z
nich… Sny wypełnione okrucieństwem, bólem i cierpieniem… Miałam… W dalszym
ciągu mam dużo luk w pamięci… Wówczas myślałam, że dręcząc mnie,
wymierzała karę za
ucieczkę. Dzisiaj
jestem pewna, że to nie były tortury…przynajmniej nie do końca. Myślę, że
przechodziłam trening – urwała, ściągając brwi i urwała. Nikt nie przerwał tej
napiętej ciszy, choć wszystkie oczy zwrócone były w kierunku pogrążonej we
własnym świecie kobiety, oczekując na ciąg dalszy opowieści. – Eva przygotowała
mnie do… - urwała ponownie i widać było, że dalsza część przychodziła jej z
trudnością. – Pansy…Miałam złamać i uwięzić Pansy – wydusiła słabym głosem, a
przez jej twarz przemknął grymas bólu.
Draco rzucił niepewne spojrzenie w
kierunku Harry’ego. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Tylko spięta
postawa, zaciśnięte pięści i skupiony na Hermionie wzrok, zdradzały to, co
działo się w jego głowie.
- Nie pamiętałam tego…do dzisiaj –
wyznała cicho, a z jej oczu wypłynęła kolejna fala łez, których nawet nie
próbowała zetrzeć. – To tak, jakbym była sobą i kimś jeszcze… Zupełnie jakby
Eva wgryzła się w mój umysł – wycedziła, zaciskając dłonie w pięści i wbijając
paznokcie w swoją skórę. – Czułam, że coś jest nie tak i próbowałam walczyć,
stosować oklumencję i eliksiry, zapisywać rzeczy, które robiłam…Po powrocie gubiłam się w tym, co jest snem, a
co działo się naprawdę – wyznała nabrzmiałym od emocji głosem.
- Dlaczego nam nie powiedziałaś? – Zapytała łagodnie Ginny, podchodząc do niej i
patrząc ze współczuciem na szatynkę.
Hermiona nie słyszała w jej
głosie
ani pretensji ani obwiniania. Nie ułatwiło jej
to jednak spojrzenia przyjaciółce
prosto w oczy. Długo się ociągała, czując jak strach przed odrzuceniem i
poczucie winy spalają ją od środka. Drgnęła, gdy Ginny ujęła jej zaciśniętą
dłoń w swoje ciepłe ręce i ze wstrzymanym oddechem uniosła głowę, przenosząc
zaszklony wzrok na kobietę. Przez chwilę analizowała w
milczeniu jej twarz, doszukując się śladów potępienia i szukając odpowiednich słów, by
odpowiedzieć na jej pytanie.
- Najpierw myślałam, że to
wynik stresu pourazowego…Czytałam o tym…Potem myślałam, że
zaczynam wariować…Bałam się…Byłam przerażona, że ten koszmar wróci
i…Bałam się, że
uznacie mnie za wariatkę lub co gorsze… za zagrożenie…Dopiero Harry… – urwała,
patrząc na
przygarbionego przyjaciela, który od jakiegoś czasu stał zwrócony do nich plecami, wpatrując się w
drzwi bloku operacyjnego.
- Potter wiedział? – Wszedł jej w słowo
Draco, a gdy nieśmiało skinęła głową, poczuł niekontrolowane
ukłucie
zazdrości. Wiedział,
że to niestosowne, zwłaszcza w tej chwili, ale nie panował nad tym. Oddałby
wszystko, by jemu również ufała tak
bezgranicznie jak Harry’emu i dzieliła z nim wszystkie swoje obawy.
- On też miał
podobne sny – odparła,
ciągle unikając wzroku mężczyzny. – To on mi pomógł. Dzięki
niemu wszystko ustało – dodała
cicho.
- Obydwoje się myliliśmy – powiedział
Harry przyciszonym, ponurym głosem. – Zbagatelizowaliśmy jej moc…Przez cały
czas grała z nami w kotka i w myszkę, wykorzystując nasze słabości i luki w
obronie – dodał, nie spuszczając wzroku z drzwi do sali operacyjnej. – Dalej
cię dręczyła, lecz za każdym razem ustawiła blokadę, byś niczego nie pamiętała.
- Co zatem się zmieniło? – Zapytała Ginny, wypowiadając pytanie, które
dręczyło ich wszystkich.
- Reguły gry – odparł krótko Harry,
prostując się i zwracając w ich stronę. – Rzuciłem jej wyzwanie więc odebrała
mi Pansy. Zmieniłem reguły gry więc próbuje odebrać mi Hermione. Wie, że moi
bliscy są dla mnie najważniejsi i że nigdy nie skrzywdziłbym żadnego z nich.
Dlatego odkryła karty tak późno. I tym razem to ona rzuciła mi wyzwanie.
Przyjaciółka czy ukochana i dziecko – wyjaśnił dobitnie, patrząc prosto w
szeroko otwarte oczy Hermiony.
- Nie rozumiem… - zaczęła pani Malfoy,
przenosząc wzrok z szatynki na Pottera.
- Hermiona jest kotwicą – odparł
niepokojąco spokojnym głosem. – Czymś w rodzaju żywiciela. Stanowi pomost i
źródło, z którego Eva czerpie moc. Tylko dzięki niej może przebywać w naszym
wymiarze i korzystać z pełni mocy.
- To znaczy…Czy to oznacza, że..? –
Urwała z niepokojem patrząc na nieprzeniknioną minę Wybrańca, a gdy ten
odwzajemnił jej wzrok, potwierdzając przypuszczenia, rzuciła zszokowane
spojrzenie na syna, który w milczeniu trwał przy bladej szatynce. - Musi być
inne wyjście – zaczęła, kręcąc głową i szukając w głowie pomysłu na uratowanie
Hermiony – kobiety, którą wybrał jej syn i która, co jej nie umknęło, nosiła na
palcu ich pierścień rodowy. Kobiety, która zmieniła jej syna i wydarła go z
objęć mroku. Kobiety, która uratowała jej życie i ocaliła życie Dracona,
skazując się na niewolę u Evy.
- Zabiłam… -
Cichy aczkolwiek dobitny głos Hermiony przeciął napiętą ciszę, jaka zapadła
między zebranymi. – Zabiłam Danielle. Zabiłam sojusznika – powiedziała pewniejszym
głosem, a z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Zupełnie jakby się
od nich odcięła. - A skoro Eva była w stanie zmusić mnie do morderstwa raz, to
zrobi to ponownie…Wykorzysta mnie do ponownego zranienia ciebie – dodała,
zbierając się w garść i patrząc prosto w oczy przyjaciela. – Wiesz o tym,
Harry. Wiesz, że mam rację…
- Her…
- Nie chcesz, żeby tak było, ale wiesz,
że mam rację. I wiesz, że ja też tego nie chcę. Nie przeżyłabym, gdybym
skrzywdziła kogoś z was – weszła mu w słowo, ignorując całą resztę i zwracając
się bezpośrednio do Pottera. – Dlatego mi to dałeś, prawda? – Zapytała,
wyjmując z kieszeni fiolkę z trucizną i, wymijając skonfundowanego Dracona,
podeszła do mężczyzny.
- Posłuchaj – zaczął ostrożnie
dobierając słowa, lecz kobieta ponownie mu przerwała.
- Zrobiłbyś to samo. I nie możesz
zaprzeczyć, bo wiesz, że mam rację – powiedziała, uśmiechając się przez łzy. –
Zawsze ją mam – pokiwała głową i szorstkim gestem starła niechciane łzy.
- To nie ty ją zabiłaś – powiedział Harry podniesionym tonem również
robiąc krok w stronę szatynki. – Widziałem
wszystko. To prawda, że zaatakowałaś
Danielle i rozbroiłaś ją, pomagając Evie uwolnić się i
zniszczyć zakon.
To prawda, że Danielle nie żyje,
lecz to nie ty ją zabiłaś. Byłaś jednak
gotowa zaatakować Dracona i Garrica, by bronić Evy… To ona cię powstrzymała, bo jesteś dla
niej zbyt cenna, by narażała cię na
ryzyko. Zostawiła cię, bo wiedziała, że będziemy cię chronić i przy nas
będziesz bezpieczna…I nie pomyliła się, bo mam zamiar cię chronić, nawet przed
samą sobą – zapewnił z bólem w głosie, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Widział jak przyjaciółka skanuje jego
twarz, zupełnie jakby upewniała się, że mówi prawdę. Dostrzegł ledwo zauważalny
oddech ulgi, jaki zrobiła, gdy prawda przebiła się przez poczucie winy i
zrzuciła z niej choć trochę ciężaru winy. Wiedział też, że miała rację. Znała
go zbyt dobrze, by mógł coś ukryć lub by udało mu się ją okłamać. On wybrałby
śmierć, by ich ochronić. I choć miał świadomość, że nie ma prawa, to nie mógł
pozwolić jej na samobójstwo. Nie, gdy nie wyczerpali jeszcze innych możliwości.
- Nie rób tego – poprosił, patrząc na
nią błagalnie. – Nie w ten sposób. Nie gdy jest nadzieja…
- Herm, błagam nie bą… – zaczęła Ginny,
robiąc krok w stronę przyjaciółki, lecz ta zrobiła unik i odsunęła się od nich.
- Wciąż jestem
zagrożeniem – odparła, robiąc krok
w tył,
przerażona
wizją tego, że mogłaby
skrzywdzić któreś z nich. – Skrzywdziłam Pansy, skrzywdziłam
ciebie, zdradziłam plany i byłam gotowa…
- Herm…
Głos milczącego dotąd Dracona był jak
łyk wody na pustyni. Tak bardzo bała się na niego spojrzeć. Wiedziała, że
powinna wypić tą cholerną truciznę i rozwiązać wszystkie ich problemy. To było
proste rozwiązanie. To było słuszne. Wymagało jednej ofiary. Mogła powstrzymać
rozlew krwi i zakończyć wojnę, która mogła trwać latami i zebrać żniwo w
postaci tysięcy a nawet milionów istnień. Wystarczyło tylko wypić eliksir.
- Hermiona...
- Nie – zaoponowała, gdy
mężczyzna
chciał się do
niej zbliżyć. – Mogłam cię zabić – wydusiła, oddychając ciężko i
unikając jego wzroku.
Wiedziała, że wówczas nie dałaby rady.
Nie chciała go tracić, nie chciała rezygnować z ich wspólnej przyszłości. Ale
nie mogła budować swojego szczęścia na cierpieniu bliskich. Poza tym nie było
mowy o żadnej przyszłości dopóki Eva żyła i była z nią związana.
- Nie byłaś sobą – powiedział stanowczo, robiąc krok
w jej stronę.
- Dopóki nosisz bransolety, nie ma
powodów do obaw – dodał Harry, starając się ją
uspokoić.
- To dzięki mnie
Eva ciągle żyje – zauważyła trzeźwo,
zaciskając palce na fiolce z eliksirem. – Doskonale wiecie, co należy zrobić – dodała, czując nagłą suchość w ustach. – To najprostsze rozwiązanie – wydusiła, przenosząc wzrok na eliksir i zbierając
się na odwagę, by odkorkować fiolkę.
- Hermiona – ostrzegawczy głos
Dracona przebił się przez
zalewające ją
wyrzuty sumienia.
- Wiem, co ci obiecałam, Draco –
powiedziała zdławionym głosem, patrząc na pierścionek, który włożyła, by dać
sobie i jemu nadzieję, że przetrwają i mają przed sobą dużo czasu. - I
przepraszam, że nie mogę dotrzymać obietnicy – dodała,
zmuszając się, by spojrzeć na niego.
- Nie waż się – warknął Draco w tej samej chwili, gdy odkorkowała
fiolkę i w ułamku sekund, pokonując dzielący ich
dystans, znalazł się przed nią, by powstrzymać kobietę przed wypiciem mikstury.
– Nie masz prawa mnie teraz zostawić – warknął, łapiąc ją za
ręce i patrząc z mieszaniną wściekłości i
strachu prosto w oczy.
- Draco, tak…
- Zabraniam ci nawet o tym myśleć –
wszedł jej stanowczo w słowo, choć jego głos był dużo łagodniejszy i bardziej
przypominał błaganie, a następnie wyjął z jej dłoni fiolkę, zamknął ją i
schował do własnej kieszeni.
Przegrała, gdy tylko spojrzała w jego
oczy. Poddała się czując znajomy zapach i dotyk. Pozwoliła, by wyjął z jej
dłoni flakonik. Była słabsza niż sądziła. Wiedziała, co powinna zrobić.
Wiedziała, że to jedyne słuszne rozwiązanie. I wiedziała, że to niesprawiedliwe.
Bo nie chciała umierać. Nie chciała być dzielna. Nie chciała całej tej
odpowiedzialności, która wiązała się z poświęceniem w imię większego dobra.
Chciała żyć. Pragnęła dla nich wszystkich wyłącznie tego, by pozostali przy
życiu. I jak na złość miała świadomość, że nie może mieć nawet tego. Wybór był
prosty. A ona była absolwentką dumnego i odważnego domu Godryka Gryffindora.
Nie mogła się bać. Ten ostatni raz musiała być dzielna. Przecież była odważna i
nieustraszona. Wymazała pamięć swoim rodzicom i wysłała ich na drugi koniec
świata, by chronić ich przed Voldemortem, mając jednocześnie świadomość, że
może już nigdy ich nie zobaczyć. Dlaczego wobec tego teraz nie potrafiła
powtórzyć tego wyczynu?
- Wiem, co czujesz – powiedziała
Narcyza, zwracając uwagę
zebranych. – Przyczyniłaś się do cierpienia
bliskich ci ludzi. I nie potrafisz sobie wybaczyć, że przyłożyłaś do tego rękę.
Uważasz, że powinnaś dać z siebie więcej i oprzeć się Evie. Wyrzucasz sobie, że
ich nie obroniłaś i szukasz rozwiązania tej patowej sytuacji. Najprostsze jest
na wyciągnięcie ręki. Możesz w tej chwili wszystko zakończyć, poświęcając swoje
życie. To bardzo szlachetne… ale i głupie – powiedziała cierpko, mierząc
szatynkę surowym wzrokiem.
- Mamo – powiedział ostrzegawczo Draco,
lecz Narcyza uciszyła go gestem dłoni, nie przerywając kontaktu wzrokowego z
Hermioną.
- Nie zmienisz przeszłości. Możesz
jednak zmienić przyszłość,
naprawiając swoje błędy w
teraźniejszości – kontynuowała stanowczym tonem, prostując się z
godnością. – Możesz dalej się nad
sobą użalać, tchórzliwie zrezygnować z życia
lub wziąć się w garść i
walczyć –
urwała, pozwalając aby Granger przyswoiła jej słowa. - Czy podejmiesz wyzwanie, czy dalej
chcesz być marionetką w rękach
wroga? – Zapytała,
patrząc na nią
prowokująco.
Hermiona przez chwilę obserwowała jej
twarz i analizowała słowa.
Narcyza miała rację. Sama
była przykładem na
to, że z każdej
sytuacji jest wyjście i po każdym
ciosie można się podnieść. Nie
osądzała jej,
ale rozumiała przez co przechodzi i wiedziała, co
należy zrobić, by
stanąć na
nogi o własnych
siłach. Do
niedawna sama taka była. Koncentrowała się na rozwiązaniu a nie na problemie.
Szukała sposobów, a nie powodów by unikać wysiłku, jakim była walka. Co zatem
się zmieniło?
Eva była jej
nemezis. Była jej największym koszmarem, który paraliżował zdrowy osąd i wolę.
Stanowiła strach, który niszczył ją od środka, rozbrajając wszystkie
zabezpieczenia. Wiedziała, że może biernie czekać na to, co kapłanka dla niej
szykuje lub wziąć się w garść i samej kreować swój los. Tym bardziej, że miała
dla kogo żyć i o kogo walczyć.
- Pora, by odwrócić role – dodała Narcyza, patrząc na nią
tak, jakby rzucała jej wyzwanie.
Hermiona nie miała pojęcia, skąd u pani
Malfoy ta pewność, że je podejmie. Zupełnie jakby wiedziała, że szatynka sobie
poradzi. Być może miała rację, a być może myliła się. Granger tego nie
wiedziała. Jednak coś w postawie i wzroku Narcyzy, budziło w niej coś, o
istnieniu czego zapomniała. Uśpiła to tuż po wojnie, mając nadzieję, że już
nigdy nie będzie musiała się bać i walczyć. Coś, co Eva pogrzebała pod lawiną
strachu i okrucieństwa, ale czego nie była w stanie zniszczyć.
Draco z zaskoczeniem obserwował zmianę w
postawie Granger. Na początku był zły na
matkę za jej
szorstkie słowa, lecz wyglądało na
to, że
kobieta wie, co robi, bo jej słowa trafiły do
szatynki bardziej niż ich marne próby przekonania jej, by się nie poddawała.
Widział to w wyrazie
twarzy i spojrzeniu Hermiony. Była to subtelna zmiana, lecz na tyle widoczna,
by ją zauważył. Tego ognia nie dało się pomylić z niczym innym. Jego matka
obudziła w niej wolę walki.
- Pani Malfoy ma rację, Herm – powiedziała Ginny zdławionym głosem. – Ja też cię
rozumiem – zapewniła, nawiązując do
chwil, gdy jej umysłem zawładnął
horkruks Voldemorta. – I jestem z tobą.
Zawsze i bez względu na wszystko – oznajmiła stanowczo, uśmiechając się
delikatnie. – My się nie poddajemy. Zapomniałaś?
Hermiona odwzajemniła uśmiech
przyjaciółki, choć był on
bledszy, i spojrzała na Narcyzę, która z chłodnym samozadowoleniem, skinęła jej głową z aprobatą. Następnie
spojrzała
wymownie na syna, który z pobłażaniem
pokręcił
jedynie głową, choć nie był w
stanie ukryć uśmiechu, błąkającego się mu w kącikach
ust.
- Wiem coś o poświęceniu.
Jest szlachetne ale jest do dupy – powiedział Harry.
– A jeśli myślisz, że
pozwolę ci na
to, to wiedz, że prędzej cię ubezwłasnowolnię i
zamknę pod
strażą, niż pozwolę na tak
głupi
ruch – oznajmił z
powagą. -
Poza tym sama przyznasz, że taki idiotyzm nie leży w
naturze najmądrzejszej czarownicy od czasów Roweny
Ravenclaw – dodał z przekąsem,
wywołując na
jej twarzy nikły uśmiech i
kąśliwy komentarz Dracona, że widocznie poświęcenie jest zaraźliwe i należy ich
od siebie odizolować. – Znajdziemy inny sposób – zapewnił z powagą. – Obiecuję…
W tym samym momencie szklane drzwi
rozsunęły się i wyszła z
nich blada, zakrwawiona i widocznie zmęczona Parvati. Wyglądała,
jakby nie spała od tygodnia. Z ciężkim westchnieniem ściągnęła
lekarski czepek i zmięła go w dłoniach.
Była tak
pogrążona we
własnych
myślach, że
dopiero po chwili zorientowała się, że jest
obserwowana.
Wszyscy ze wstrzymanym oddechem
obserwowali magomedyk, analizując każdy jej
gest i zmianę mimiczną na
twarzy. Na ich widok twarz Parvati zmieniła się. Zmęczenie
i frustracja zostały ukryte za nieprzeniknioną maską profesjonalizmu.
- Co z nimi? – Zapytał Harry,
najszybciej z nich biorąc się garść.
- Gratuluję, zostałeś ojcem – odparła z bladym uśmiechem
wzruszonemu mężczyźnie. - Mały ma się
dobrze. Zostanie za chwilę przeniesiony na oddział.
Jednak ze względu na to, że jest
wcześniakiem
przez jakiś czas musi pozostać w inkubatorze.
- A co z Pansy? – Zapytał,
podchodząc bliżej
uzdrowicielki.
Po bladym uśmiechu
nie było już śladu.
Rysy twarzy kobiety zastygły, a w oczach zalśniła
powaga.
- Pojawiły się komplikacje i…
- Co z Pansy? – Wszedł jej w zdanie z
napięciem w głosie.
- Ona…
***
Niczym spetryfikowany stał przed wielką szybą, za którą znajdował się jego syn. Malec leżał nagi w magicznym inkubatorze,
nieświadomy że jest obserwowany. Harry
zazdrościł mu tego stanu. Czuł się rozdarty. Z jednej strony był szczęśliwy, że został ojcem, a jego dziecku
nic nie jest, z drugiej umierał
na myśl, że Pansy, będąca w krytycznym stanie, może nie przeżyć nocy.
Drgnął czując ciepły dotyk i kątem oka dostrzegł pomarszczoną dłoń, spoczywającą na jego ramieniu.
- Bycie rodzicem to najpiękniejsze doświadczenie, z jakim się zetkniesz, chłopcze.
- Przykro mi z powodu Karmy i
Danielle – powiedział
niepewnie, nie wiedząc
czy powinien poruszać
bolesny temat.
- Ty tego nie doświadczysz – odparł pewnie staruszek, zbijając go z tropu. – Przynajmniej jeszcze nie teraz
–
dodał,
przenosząc wzrok
z noworodka na mężczyznę. – Pomogę ci to zakończyć – oznajmił stanowczym tonem, a w jego
bladoniebieskich oczach zapłonął ogień determinacji.
- Harry – poważny głos Dracona, przerwał ich
rozmowę.
Potter odwrócił się w kierunku mężczyzny, przygotowany na
najgorsze i nie musiał
być
jasnowidzem, by wiedzieć,
że stało się coś strasznego. Zamknął powieki, wypuszczając niezauważalnie powietrze.
- Mów – Rozkazał, chcąc jak najszybciej skonfrontować się z bolesną prawdą.
- Eva zajęła Hogwart i wzięła zakładników – wyznał z napięciem w
głosie.
- Wiedziała, że nie pozostaniesz obojętny na atak na zamek – zauważył Ollivander, kręcąc głową z
gorzkim uśmiechem.
- To nie wszystko, prawda? –
Upewnił się, dostrzegając minę przyjaciela.
Malfoy zacisnął usta w wąską linię, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza plik zdjęć, które wręczył Potterowi.
Harry ściągnął brwi i niechętnie przyjął fotografię
od Malfoya. Był przygotowany na wiele, ale to, co zobaczył, przerosło jego
najśmielsze oczekiwania.
- Eva wysłała ci specyficzne zaproszenie – powiedział z niesmakiem blondyn, gdy
pobladły z wściekłości Harry oglądał zdjęcia przedstawiające odciętą głowę profesor McGonagall przesłaną na adres ministerstwa w
kartonie. – Do paczki dołączyła list – dodał, wyciągając mały rulonik. – Informuje, że jeśli nie stawisz się do Hogwartu do północy, co pół godziny będzie zabijać po czterech uczniów, po jednym z każdego domu, a
ich głowy będą przypominać ci o upływającym czasie…
Harry trząsł się z wściekłości, ledwo panując nad emocjami. Zgniótł makabryczne fotografie i
przeniósł pociemniały wzrok na Dracona.
- Zbierz ludzi. Za trzydzieści
minut przedstawię
wam strategię,
a za godzinę
wyruszamy – rozkazał,
po czym przeniósł
spojrzenie na Garrica. – Jeśli
wiesz jak ją
zabić, nie
krzywdząc Pansy i Hermiony, to właściwy moment na zdradzenie tego
planu…
***
- Moja Pani… Już czas.
- Zatem przywitajmy naszych gości – odparła, wstając z lekkością
z wygodnego fotela
i szybkim krokiem wychodząc
z gabinetu dyrektora Hogwartu, w którym przez ostatnie kilka godzin, czekała na Pottera.
- Oby tym razem miał lepszy pomysł niż głupie poświęcenie – sarknął Snape, gdy drzwi za kobietą
zamknęły się z cichym trzaskiem.
- Zrobi to, co do niego należy, Severusie – odparł Dumbledor, choć rysy zdradzały niepokój i zatroskanie.
- I to dlatego tak się marszczysz? – Zauważył
sceptycznie.
- Na swoje nieszczęście nie doświadczyłeś upływu czasu stąd mniejsza liczba zmarszczek na
twojej twarzy…
- Daruj sobie i mnie te
elokwentne riposty – skrzywił
się z
niesmakiem. - Martwisz się
tak samo jak ja, bo wiesz, że
Potter nie grzeszy rozumem.
- Wierzę w niego równie mocno jak ty, mój drogi przyjacielu – odparł Albus ze stoickim spokojem.
- Jedno nie wyklucza drugiego –
zauważył Snape, uśmiechając się ironicznie.
- Jak dobrze, że śmierć nie uszkodziła twojej inteligencji – odparł Dumbledore ze swoim
dobrodusznym uśmiechem,
na co Snape prychnął
pod nosem.
- A ty wciąż jesteś zarozumiałym, naiwnym, starym osłem – mruknął pod nosem naburmuszony.
- Z dobrym słuchem – zaśmiał się Dumbledore, choć w jego głosie
nie było cienia zadowolenia. – Myślisz, że go zawiodłem? – Zapytał, zasępiając
się.
- Nie – odparł stanowczo Snape.
– Byłeś dla niego zbyt pobłażliwy ale nie zawiodłeś go. Dałeś mu to, czego nie
dostał od rodziny.
- Oby to wystarczyło,
Severusie… Oby to wystarczyło…
***
Ta noc była pogodna choć zimna.
Chłód przenikał jego ciało do kości, lecz nie był w stanie ugasić żaru, jaki
wypełniał go od środka. Z beznamiętną miną sunął wzrokiem po szeregach
przeciwnej armii, w skład której wchodziło więcej demonów niż ludzi. Oni jednak
go nie interesowali. Nie byli jego celem. Draco, dowodzący Brygadą Uderzeniową
i oddziały aurorów rozprawią się z inferiusami, dementorami, wilkołakami i
wampirami. Mieli oni wprawę w walce z podobnymi upiorami, a wcześniej Harry
dopilnował, by przygotować się na kilka scenariuszy. Ten przeciwnik nie mógł go
zaskoczyć, czego nie mógł powiedzieć o Evie i jej mocach. Wypatrywał kapłanki
wśród armii przeciwnika, lecz nigdzie nie dostrzegał znajomej sylwetki.
Zerknął na zegarek. Dochodziła
północ, a tym samym mijał czas, jaki wyznaczyła mu kapłanka. Choć wiedział, że
kobieta wkrótce się pojawi, gdzieś w głębi zaczynał odczuwać niepokój. Eva była
nieprzewidywalna i wielokrotnie udowodniła, że w strategii bije go na głowę.
Nie znał nikogo o tak przenikliwym umyśle i wiele razy frustrowało go, że nie
potrafi za nią nadążyć. Czegokolwiek by nie robił, zawsze był krok za nią.
Ponownie skupił uwagę na armii
przeciwnika, szukając słabych punktów, które jego ludzie mogliby wykorzystać.
Wszyscy wyglądali tak, jakby byli zawieszeni w czasoprzestrzeni. Do czasu aż
wśród nich, nie pojawiła się ich przywódczyni. Otulona czarnym płaszczem
sylwetka kapłanki niespiesznie kroczyła korytarzem, jaki zrobili dla niej strażnicy,
gdy tylko zjawiła się na błoniach Hogwartu. Szła z wysoko uniesioną głową i
wyzywającym spojrzeniem, skierowanym wprost na Harry’ego. Z jej postawy jak zwykle
biła niezachwiana pewność siebie i pewien rodzaj władczości, który sprawiał, że
nie dało się jej zlekceważyć.
- Widzę, że moje zaproszenie dotarło do ciebie – zakpiła, mierząc stojącego na czele armii Harry’ego lodowatym wzrokiem.
- Nie mógłbym przegapić twojego końca
– odparł ze sztuczną nonszalancją, na co prychnęła.
- Dzisiejszy zmierzch będzie
twoim ostatnim. Gdy wzejdzie świt nie będzie nikogo, kto mógłby o tobie
pamiętać…
- To się okaże – odparł Harry, wyciągając różdżkę i robiąc krok w jej stronę.
Zmroziła go wzrokiem, czując krążącą w żyłach
adrenalinę i uśmiechnęła się pod nosem, nie mogąc się doczekać, by usłyszeć
jego błaganie o śmierć.
- Tym razem nie będzie drogi ucieczki,
Potter – powiedziała,
wykonując
niedbały ruch
w efekcie którego między jej
palcami pojawił się zielono-czarny
płomień, który rozproszył się dookoła,
zamykając ich w
ognistym kręgu. – Tego
ognia nie ugasisz! A jeśli spróbujesz
uciec, spłoniesz! – Zawołała,
przekrzykując dźwięk ryczących płomieni,
które przybrały na
rozmiarach, zamykając ich w śmiertelnej
pułapce. –Wyrżnijcie ich wszystkich! – rozkazała, zwracając się do
swojej armii, po czym odwróciła się w kierunku rywala z wyzywającym
spojrzeniem. – Co powiesz na to, by podgrzać
jeszcze atmosferę?
Ten pojedynek nie przypominał żadnego, który stoczył. Był bardziej zażarty i krwawy. Ani Harry ani
Eva nie zamierzali przegrać.
Wymieniali się
ciosami i zaklęciami,
walcząc na śmierć i życie. Mimo braku wyrównanych sił, mężczyzna nie ustępował jej pola. Znał swoje możliwości i ograniczenia. Dzięki Garricowi poznał też słabe strony rywala, dzięki czemu kilka razy udało mu się zaskoczyć kapłankę i zranić ją. Eva jednak wyglądała na niewzruszoną, a jej własne rany nie robiły na niej wrażenia. Wręcz przeciwnie, odnoszone ciosy
napędzały ją. Otaczające ich płomienie również nie ułatwiały sprawy. Harry kilka razy
sparzył się, gdy siła uderzenia Evy odrzucała go wprost w szalejące języki ognia.
Syknął z bólu, łapiąc się za pogruchotane żebra i dźwignął ciężko na nogi z trudem unosząc różdżkę i blokując atak kobiety. Wiedział, że jeśli czegoś nie wymyśli, zginie.
- Czyżby skończyły się pomysły?
– Sarknęła, zarzucając go deszczem kamieni.
Z trudem wyczarował tarczę,
która zamortyzowała wstrząs. Czuł jak zmęczone mięśnie pieką i trzęsą się z
wysiłku i miał świadomość, że jego położenie jest nie do pozazdroszczenia. Gdy
w jego stronę nadleciały dwie groźne błyskawice, zrobił unik, w ostatniej
chwili ratując się przed porażeniem. Wiedział, że musi przejść do kontrataku,
ponieważ jeśli będzie tylko się bronił, nie utrzyma się długo na nogach. Z tą
myślą wyciągnął granat z proszkiem ciemności i cisnął nim w tej samej chwili,
gdy skontrował atak Evy. Kapłanka wyglądała na zdezorientowaną, gdy granat
wybuchł z hukiem, a wokół zapanowała niczym niezmącona ciemność.
- Widzę, że lubisz mrok, Harry!
– Krzyknęła, wytężając zmysły i starając się przyzwyczaić do otaczającej
ciemności. – Ta sztuczka nic ci nie da. Możesz się chować, ale i tak cię
znajdę!
- Chyba, że najpierw to ja
znajdę ciebie – mruknął, zachodząc ją od tyłu i wciskając różdżkę między
łopatki, a drugą unieruchamiając kobietę i wstrzykując jej w szyję przygotowane
z Garriciem serum z mieszanki ich krwi i czarnego kryształu.
- Trucizna jest bronią tchórzy,
Potter. Chyba cię przeceniłam – Prychnęła z mieszaniną irracjonalnego
rozbawienia i irytacji.
- Nie mierz wszystkich swoją
miarką – mruknął, odrzucając strzykawkę i nie spuszczając czujnego wzroku z czarownicy.
– I nie martw się, nie zginiesz od trucizny. Osobiście o to zadbam.
- Zmieniłam zdanie, zabiję cię
powoli – odparła ze stalową nutą w głosie. - Chce, żebyś umierał z myślą, że zawiodłeś wszystkich, którzy w ciebie
wierzyli i którzy oddali za ciebie życie
– wyznała z napięciem w głosie i, nim Harry zdążył cokolwiek zrobić, poczuł jak
Eva rozpływa się w jego dłoniach a następnie błyskawicznie materializuje się z
powrotem zwrócona w jego stronę z cwaniackim uśmieszkiem. Nie miał czasu, by
zareagować. Nim zdążył pomyśleć, ujęła jego twarz i pocałowała go. Chciał ją
odepchnąć, lecz wówczas poczuł, że jego ciało wypełnia się chłodem, który go
sparaliżował. – Uznałam, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, zasłużyłeś na specjalne
pożegnanie. Co powiesz na pocałunek śmierci? – wyszeptała mu wprost do ust,
uśmiechając się ironicznie. Harry czuł, że zaczyna brakować mu powietrza. Jego
krtań boleśnie się zacisnęła, a on mógł tylko bezradnie patrzeć wprost w oczy
swojego wroga. – Twój opór jest bezcelowy a ty jesteś słaby… Zbyt słaby, by
mnie zabić - wyszeptała, muskając jego wargi
i patrząc na niego z wyższością. –
Nim zginiesz, dam ci ostatnią lekcję i pokażę, jak to się robi – powiedziała z mściwą satysfakcją,
patrząc mu prosto w oczy
i uniosła dłoń, zaciskając powoli pięść.
Poczuł, jak paraliż gwałtownie
ustępuje, a fala gorąca zalewa jego głowę, wywołując nieznośny ból. Wiedział, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia i za chwilę wszystko się skończy. Łzy naszły mu do oczu, rozmazując obraz i potęgując szum w uszach, zagłuszający ryk ognia i odgłosy walki.
Eva uśmiechnęła się triumfalnie, czując jak uchodzi z niego życie i z uczuciem spełnienia za pomocą magii, uniosła bezwładne ciało mężczyzny.
- Tak kończy legenda Wybrańca, której historia opisana została na steku kłamstw i ułudy – oznajmiła z pogardą i niedbale odrzuciła
ciało
Harry’ego na stos gruzu, po czym wysłała w kierunku nieprzytomnego mężczyzny
promień ognia. – Twoje prochy rozrzucę na cztery strony świata. Nie zostanie po tobie
nic, o czym można
by pamiętać… Umrzesz i…
- Dzisiejszej nocy nie zabijesz
już nikogo.
Eva uśmiechnęła się szeroko i niespiesznie zwróciła w stronę stojącego za jej plecami
Ollivandera.
- Popełniłeś błąd, przychodząc tu tej nocy – zauważyła, mierząc mężczyznę prowokującym spojrzeniem. – Jednakże zaoszczędziłeś mi wiele zachodu…I dlatego obiecuję, że w przeciwieństwie do Pottera,
zginiesz szybko – zapewniła
z zimnym uśmiechem.
– Zaczniesz? – Zapytała z
udawaną
kurtuazją.
- Panie mają
pierwszeństwo – odparł bez cienia uśmiechu.
Evie nie trzeba było tego
dwa razy powtarzać. Wokół Garrica rozpaliły się iskry
ognia, które ten zneutralizował, nim
zdołały wyrządzić mu
krzywdę. Eva
jednak nie zamierzała czekać na
jego kontratak, tylko od razu zarzuciła go szturmem lodowych pocisków. Ollivander i z tym się uporał, posyłając w jej
stronę cztery
potężne wiry
powietrza. Eva rzuciła mu pobłażające spojrzenie i stanęła w
rozkroku z szeroko rozłożonymi rękoma.
Garric jednak nie pozwolił jej odeprzeć ataku.
Ruszył w jej
kierunku, szepcząc magiczne inkantacje, wznoszące tabuny
piasku i szykując się do
wymierzenia kolejnego ciosu. Był opanowany i maksymalnie
skoncentrowany. Z jego postawy biła niezwykła aura,
która dodawała mu
potęgi.
Evie udało się
zatrzymać
wszystkie cztery wiry i z okrzykiem złości zamiast je zneutralizować,
przekierowała je w cztery różne strony.
Jeden z prędkością błyskawicy
uderzył w główną bramę
Hogwartu, zawalając ją, drugi
natarł na
Garrica, który bez trudu zneutralizował zaklęcie, kolejny
zniszczył wierzbę bijącą, zaś
ostatni pomknął w stronę walczących
armii.
Widząc to
Garric zamarł na ułamek
sekundy. Eva uśmiechnęła się
wyzywająco i
nim czarodziej zdołał wykonać
jakikolwiek ruch w celu uratowania niczego nie spodziewających się ludzi,
poczuł jak
traci czucie w nogach, a on sam jest wciągany pod ziemię.
- Szach mat – powiedziała z
triumfalną miną.
Garric zamknął oczy i
koncentrując się na
wirze powietrza, wyciągnął dłonie, tak jak uprzednio zrobiła to
Eva i zatrzymał jej bieg, ignorując fakt,
że jest
coraz bardziej wciągany pod ziemię. Z
trudem powstrzymywał zaklęcie
Evy, czując że z każdą mijaną sekundą słabnie.
– Ironia losu, prawda? To ty nauczyłeś mnie
połączenia
z żywiołem
ziemi… To zupełnie
tak, jakbyś sam przypieczętował swój los.
- Zawsze miałaś skłonność do
dramaturgicznych zakończeń – zauważył, ignorując fakt,
że
ziemia wciąga go coraz bardziej. – Ale w istocie symboliczne zakończenie
mojego życia.
Musiałaś długo
zastanawiać się nad
tym, jak mnie zabić.
- Każdego
dnia zabijałam cię
kilkukrotnie i za każdym razem czułam
niedosyt – odparła ze
sztucznym uśmiechem i tylko jej oczy zdradzały, jak bardzo pragnie śmierci
byłego mentora i przyjaciela.
- Musisz mnie bardzo nienawidzić –
odparł z nieprzeniknioną miną. –
Nienawiść zatruła nie tylko twój umysł ale i serce. Zawiodłem cię i poz…
- Nie wysilaj się,
Ollivander – przerwała mu lodowatym
tonem, prostując się z
godnością, a z jej twarzy zniknęło wcześniejsze
opanowanie. – Twoje słowa nic dla mnie nie znaczą… Ty nic dla mnie nie znaczysz – wysyczała, chcąc zadać mu ból i z satysfakcją obserwując, jak
ziemia pochłania kolejny kawałek jego
ciała. – A skoro to sobie wyjaśniliśmy,
czas to zakończyć i… – urwała, czując silne
uderzenie, zwalające ją z nóg.
Garric spojrzał w
stronę, z której nadszedł cios i ujrzał słaniającego się na
nogach Harry’ego. Bez zbędnych
pytań
wykorzystał kupiony mu czas i wydostał się ze śmiercionośnej pułapki w
chwili, gdy Eva zarzuciła ich gradem kamieni. W ostatnim
momencie otoczył ich barierą
ochronną,
starając się
ponownie skupić uwagę Evy wyłącznie
na sobie i odciągając ją od rannego Pottera.
- To koniec Ollivander! – Wrzasnęła z wściekłością, a
pomiędzy jej palcami rozbłysły błyskawice, którymi cisnęła w Garrica. – Zmiotę cię z
powierzchni ziemi, a następnie rozerwę
Pottera na strzępy! Zabiję każdego,
kto stanie mi na drodze!
- Masz rację, Evo.
To koniec – odparł ze
spokojem, odpierając atak kapłanki i
powoli zmniejszając dystans między
nimi przy wykorzystaniu połączenia, które nawiązał dzięki serum, które
wstrzyknął jej Harry.
- Jak śmiesz?!
Nie masz dość sił, żeby
rzucić mi
wyzwanie! – Wrzasnęła zwiększając
promień magii
i starając się zerwać połączenie ze starcem.
- Magia jest sojusznikiem życia,
bo to ono jest jej źródłem. Moc wymaga równowagi. Dochodząc do
potęgi,
pogwałciłaś
wszystkie istniejące prawa magii. Zburzyłaś równowagę…
- Cel uświęca środki – warknęła, z okrzykiem zwiększając moc
zaklęcia i
na chwilę
zatrzymując Garrica.
- Aby tu być musiałaś złożyć trzy
ofiary i to dlatego potrzebujesz żywej kotwicy, by czerpać z magii życia – zauważył mężczyzna, kontynuując swój powolny marsz.
- Nic nie wiesz!
- Ty natomiast wiesz, że mam
rację.
Wystarczy zniszczyć kotwicę, by
pozbawić cię życia i
całej tej
potęgi, która daje ci odwagę, by niszczyć
wszystko, co napotykasz po drodze do swojego celu.
- Jeśli
chcesz mnie zabić, musisz poświęcić też
niewinną osobę. Nie
masz tyle odwagi, by to zrobić – wycedziła z
wyrazem szaleństwa na twarzy. – Nie jesteś zdolny do morderstwa…
- Masz rację. I nie
mam zamiaru nikogo poświęcać – przytaknął jej z wyrazem ponurej
determinacji.
- Więc jesteś słaby. A
w moim świecie
nie ma miejsca dla zdrajców i słabeuszy!
– Warknęła z mściwą
satysfakcją i krzycząc z
furią
skondensowała całą moc,
którą wymierzyła w
stojącego o
kilka kroków od niej Garrica.
Ollivander, widząc zbliżający się promień,
wycelowany wprost w serce, zwolnił barierę
ochronną i
spojrzał w kierunku stojącego nieopodal Harry’ego. Dostrzegając jego pełne bólu spojrzenie, uśmiechnął się
pogodnie w tym samym czasie, gdy zaklęcie uderzyło go i
pozbawiło tchu,
wyciskając życie z jego ciała.
Siła uderzenia zwaliła z nóg nie tylko Garrica, ale wszystkich w odległości kilkuset
metrów od walczących, w tym Evę i
Harry’ego.
Przeszywający ból otulił każdy nerw w
jej ciele, odcinając na chwilę od wszelkich bodźców. Odkaszlnęła i niezgrabnie
dźwignęła się na łokciach, wypluwając mieszankę krwi, śliny i piachu. Dzwoniło
jej w uszach, a obraz przed oczami dwoił się i troił. Zmrużyła oczy rozglądając
po błoniach, na których trwała walka, której wynik, ku jej wściekłości,
przechylał się na stronę wroga. Gdzieś w tłumie mignęła jej platynowa głowa
Malfoya, który dowodził Brygadą Uderzeniową, bezlitośnie niszcząc armię
inferiusów. W powietrzu tysiące patronusów utkało sieć wiążącą dementory w
pułapce, a reszta obrońców Hogwartu sukcesywnie i zacięcie odpierała atak reszty
jej wojsk. Korzystając z faktu, że zarówno Ollivander, jak i Potter są
nieprzytomni, zaciskając zęby dźwignęła się na nogi, i nawiązała połączenie z
żywiołem wody, burząc jej spokojną taflę w jeziorze i uderzając prosto w stos
palonych inferiusów. Następnie wykorzystując magię ziemi, sprawiła, że korzenie
pobliskich drzew rozrosły się do niewiarygodnych rozmiarów i zaatakowały
Brygadę Uderzeniową.
Draco zareagował błyskawicznie, lecz
część jego oddziału nie miała tyle szczęścia i kilka ostro zakończonych korzeni
przeszyło na wylot ich ciała. Blondyn zaczął wykrzykiwać rozkazy, a sam
dostrzegając, że Eva szykuje się do uwolnienia dementorów, ruszył w jej stronę.
Potter dźwignął się na łokciach,
ogłuszony
siłą
wybuchu i opadł na plecy, czując
przenikliwy ból głowy, który był wynikiem uderzania w głaz. Zamroczony,
na oślep
wymacał
ostrze, które wręczył mu
Garric i klejnot, który udało im się odzyskać z drobinek
kryształu. Zacisnął palce na pomniejszonym zaklęciem
mieczu, którego niegdyś użył
Merlin, czując jak magia artefaktu przenika przez jego skórę. Wstrzymując
oddech i łapiąc się za pogruchotane żebra podniósł się na nogi i z przerażeniem
stwierdził, że mimo poświęcenia Garrica, Eva sieje spustoszenie w szeregach
jego armii. Chwiejnym krokiem ruszył w jej stronę i na chwilę stanął jak wryty,
dostrzegając rzucającego się na kapłankę Dracona.
Uśmiechnęła się zjadliwie, odpierając
atak Malfoya i odrzuciła go na pobliskie drzewo, w korze którego uwięziła jego
kończyny.
- Jesteś równie żałosny co słaby –
prychnęła z pogardą.
- A ty jesteś zdecydowanie zbyt pewna
siebie – warknął Draco, starając się uwolnić ręce i nogi z roślinnego splotu.
- Będziesz błagał o śmierć – obiecała z
bezdusznym wyrazem twarzy.
- Niedoczekanie twoje – odparł,
rzucając jej wyzywające spojrzenie, na które odpowiedziała kpiącym uśmiechem.
- Wszyscy na początku mówicie to samo –
powiedziała z mieszaniną znudzenia i kontrolowanego szaleństwa, a następnie
zaatakowała bez ostrzeżenia.
Choć przysięgał, że nie da jej
satysfakcji i nie będzie krzyczał, jego wrzask przebijał się przez odgłos walki
toczonej na błoniach Hogwartu. Eva nie oszczędzała go, nie dała mu chwili
wytchnienia, ale i nie torturowała swoim gadaniem. Sukcesywnie częstowała go
porcjami cierpienia w rozmaitych odsłonach, upajając się jego krwią i krzykiem.
- Masz dość? – Zapytała, ciągnąc za
włosy, by unieść głowę półprzytomnego mężczyzny. – Wystarczy, że poprosisz, a
twoje cierpienie się skończy – dodała, gdy podniósł na nią przekrwiony wzrok. –
Skoro czujesz niedosyt… - westchnęła z uśmiechem, gdy jego mina pozostała
nieugięta.
Pod zaklęciem kameleona, podkradł się
do Evy, zbyt pochłoniętej torturowaniem Dracona, by mogła go zauważyć i
zacisnął dłoń na mieczu, który znów był normalnej wielkości. Uniósł go, w
drugiej ręce ściskając różdżkę, z każdym krokiem zbliżając się do celu. Eva
była już na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wziąć zamach i przebić jej serce.
Wsunął różdżkę za pas i uchwycił klingę obiema rękoma. Uniósł miecz i zastygł w
bezruchu, szukając w sobie siły i odwagi, by zabić i zakończyć to wszystko.
- Co
zrobisz, gdy nie będziesz miał
wyboru? Czy będziesz potrafił zabić?
-
Przysięgam wam i sobie, że nigdy
nie zabiję. Nigdy nie wypowiem słów, które mi
was odebrały…
- Gdy
nadejdzie czas, kotwica zostanie zniszczona, a serum w jej ciele zrobi swoje, musisz
przebić jej serce tym mieczem, a następnie
pozwolić, by aktywowana magia zamknęła jej
duszę i magię w krysztale. Będziesz
miał jedną szansę. Bez
względu na cenę, nie zmarnuj jej, Harry. Jeśli zawiedziesz, będziecie
straceni.
Zamknął oczy,
starając się zebrać odwagę na
zadanie ciosu. Nie mógł pozwolić, by
wszystko, co zrobił dla nich Ollivander, poszło na
marne. Musiał zakończyć terror
Evy. Widząc, jak kapłanka
się spina, poczuł jak jego tętno przyspiesza. Wiedział,
że musiała go wyczuć. Krzyki Malfoya ucichły, a ona odwróciła się skanując
otoczenie. Przed oczami stanęły mu twarze bliskich, których już nigdy nie
ujrzy. Twarze, które kochał i szanował. Twarze, których właściciele wierzyli w
niego i byli gotowi oddać życie, by on mógł żyć. Wiedział, że to
dla ich pamięci i poświęcenia, bez względu na cenę, musi
zadać cios. Musi
to zakończyć. Z tą myślą, zamknął powieki, koncentrując się na twarzy kobiety,
która ucieleśniała wszystko to, z czym walczył.
-Modree…Rakhyla…Effugere…Eliminio anime
– inkantował niewerbalne
zaklęcie, aktywując moc miecza. Czuł
jak rękojeść rozgrzewa się i wibruje, lecz nie puścił go. Zacisnął palce na
orężu, czując trudną do wytłumaczenia więź z mieczem. Zupełnie jakby byli
jednością. Jakby magiczny artefakt zaakceptował go i połączył się ze źródłem
jego mocy.
- Wiem, że to ty Potter! – Warknęła,
rozglądając się czujnie dookoła i marszcząc czoło, gdy nie była w stanie
wznieść barier ochronnych wokół siebie. – Stań przede mną i walcz jak na
Wybrańca przystało! – Wrzasnęła, rozpalając w dłoni niewielki płomień, który
posłała wprost na niego.
Odruchowo chciał usunąć się z pola
rażenia, lecz w ostatniej chwili płomień rozszczepił się na kilkanaście
mniejszych i jedynym co mógł zrobić była magiczna obrona, a tym samym ujawnienie
się. Rozum podpowiadał mu, by użyć różdżki, lecz instynkt zadziałał szybciej, a
miecz w jego dłoniach samoistnie przeciął powietrze neutralizując ogniste
pociski Evy.
Był równie zaskoczony jak kobieta,
która po pierwszym szoku, zaatakowała z nową falą wściekłości. I choć nigdy nie
uczył się walki mieczem, był w stanie odbić lub zneutralizować każdy jej atak,
co na swój sposób wlało w jego serce nadzieję. Zdjął z siebie zaklęcie
kameleona, stając z rozwścieczoną kapłanką twarzą w twarz. Miecz intuicyjnie
kierował jego ruchami, dając mu większą pewność siebie w nierównej konfrontacji
ze starożytną mocą. Każde zaklęcie Evy, które wchłaniało ostrze, zwiększało
jego moc, jednocześnie osłabiając coraz bardziej roztrzęsioną czarownicę.
- To koniec – powiedział, po jej
kolejnym nieudanym ataku.
- Twój na pewno – odparła z pewnością,
choć w jej oczach dostrzegł niezrozumienie i strach.
- Twoja moc znika, bo kotwica, będąca
twoim łącznikiem nie żyje – wyjaśnił, a kobieta otworzyła szeroko oczy z
niedowierzaniem skanując jego twarz. – Garric przejął na siebie połączenie,
którym związałaś ze sobą Hermionę. Nie był w stanie go zniszczyć, bo może to
zrobić tylko twórca, ale był na tyle silny, by je transferować. Serum, które ci
wstrzyknąłem, nie było trucizną. Związało was dzięki magii krwi i
przypieczętowało ten transfer. Zabijając Ollivandera, zniszczyłaś też kotwicę,
która łączyła cię z magią i życiem…
- Nawet jeśli to prawda, to dysponuję
mocami, które w kilka sekund zmiotą was z powierzchni ziemi – odparła, drżącym od
tłumionych emocji głosem. – Spalę każde miejsce, w którym stanęła twoja stopa,
wypalę każdy ślad po tobie i…
- Będziesz królową popiołów, zgadza się
– wszedł jej w słowo, mierząc nieprzeniknionym wzrokiem. – Będziesz królową,
ale nie w tym świecie – dodał, zaciskając dłonie na ostrzu i zmniejszając
dystans między nimi.
Eva zarzuciła go licznymi magicznymi
pociskami, które bez trudu przyjął dzięki mocy miecza. Bez słowa, sukcesywnie
zmniejszał dzielącą ich przepaść. W pewnym momencie, dostrzegając że jej magia
jest bezużyteczna wobec mocy miecza, Eva zaczęła się wycofywać. Harry’emu
wystarczył rzut oka, by wiedzieć, co zamierza. Błyskawicznie wyciągnął różdżkę,
oddzielając Dracona od kapłanki magiczną barierą, a następnie uniósł miecz.
Ostrze ze świstem przecięło powietrze i ku jego zaskoczeniu zatrzymało się
między złożonymi dłońmi kapłanki.
- Mnie nie można zabić – wysyczała, a
pomiędzy jej dłońmi rozbłysnął ogień, który owinął całą klingę.
- To patrz – warknął Harry, zaciskając
mocno rękojeść. – Motus anime! Luce signiferum!
Miecz wibrował pod wpływem magii. Eva
inkantowała nieznane mu zaklęcie, pod wpływem którego płomienie dosięgnęły
klingi, a on niczym modlitwę powtarzał rytualne zaklęcie. Czuł jak miecz
zaczyna niebezpiecznie się nagrzewać, parząc jego dłonie, lecz nie wypuścił go.
Wiedział, że to jego jedyna i ostatnia szansa. Czuł drżenie całego ciała, które
tylko dzięki adrenalinie i sile woli było w stanie wykonywać jego polecenia. Jednocześnie
miał świadomość, że słabnie i zaczyna tracić panowanie nad połączeniem.
Połączeniem, które musiał utrzymać i przejąć, by zakończyć terror Evy. Nawet
jeśli miałaby to być ostatnia rzecz w jego życiu.
Zamknął oczy i wypuścił wolno
powietrze, odcinając się od wszystkich bodźców. Pomyślał o Pansy, o życie której
jego przyjaciele teraz walczyli i swoim synu, którego tylko raz trzymał w
ramionach. Chciał doświadczyć tego, o czym mówił Ollivander i być świadkiem,
jak jego syn dorasta, stawia pierwsze kroki, wymawia pierwsze słowa. Chciał
towarzyszyć mu w podróży, jaką jest życie i pomóc mu interpretować świat.
Chciał raz jeszcze go przytulić i wyznać jak bardzo go kocha i że przeprasza za
to, że nie będzie mógł być przy nim. Wiedział, że zostawia go w dobrych rękach
i że tylko tak może ochronić dla niego świat, w którym wyrośnie na dobrego
człowieka, który być może kiedyś zdoła wybaczyć mu, że go zostawił na początku
drogi.
Każdym napiętym do granic możliwości
nerwem, czuł że nadchodzi coś, co przerasta ich wszystkich. Zacisnął poparzone
palce na rękojeści, przygotowując się do zadania ostatecznego ciosu. Otworzył
oczy napotykając roziskrzoną zieleń tęczówek Evy i uśmiechnął się wyzywająco,
rozwścieczając ją bardziej. To, co wydarzyło się później, trwało kilkanaście
sekund. W pierwszej, bez ostrzeżenia zerwał połączenie, a w następnej ostrze ze
świstem przecięło powietrze i klatkę piersiową zaskoczonej kapłanki.
- Szach mat – oznajmił zduszonym głosem
wprost do jej lekko rozchylonych ust.
Eva otworzyła szeroko oczy, z kącików których
wypłynęły łzy i wypuściła krótki urywany oddech. Zacisnęła palce na jego
przedramieniu i otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz zamiast słów z jej ust
wypłynęła krew.
Wciąż ściskał rękojeść miecza, który
mimo wypełnienia swojego zadania, zaczął niebezpiecznie wibrować w jego dłoni.
Dopiero teraz zauważył, że ostrze poza sercem Evy, przebiło też medalion, jaki
nosiły Najwyższe Kapłanki Stella Mortis. Był to nie tylko katalizator magii ale
i amulet ochronny. Klinga tkwiła w iskrzącym się klejnocie, który został
zniszczony, a magazynowana w nim od wieków magia, szukała ujścia, by wydostać
się na wolność. Harry doskonale wiedział, jakie mogą być skutki eksplozji tak
dużego ładunku magii. I nikt, poza nim, nie miał pojęcia, że za chwilę wydarzy
się coś, co zmiecie ich wszystkich z powierzchni ziemi. O niebezpieczeństwie
wiedział tylko on. I tylko on mógł ich ochronić.
Zacisnął pięści, zamykając powieki i
uwalniając długo wstrzymywane gorące łzy. Gdzieś z tyłu słyszał krzyk Malfoya,
lecz nie zareagował. Wyjął czarny kryształ i zacisnął dłonie na mieczu. Czuł
jak z każdą sekundą moc wymyka się spod kontroli magicznego artefaktu.
Wiedział, że musi zrobić wszystko, by chronić tych, których kochał. Pragnął
tego z całego serca. To uczucie było silniejsze niż strach, tęsknota i żal po
tym, co zostawia.
Eksplozja mocy była nieoczekiwana.
Przyjął na siebie falę wybuchu, który z pełną mocą natarł na niego, lecz
napotykając magiczny opór rozbił się o tarczę, którą był sam Harry i strumień
mocy wystrzelił ku górze. Wybuch rozjaśnił noc, sprawiając, że dwie armie wstrzymały
oddech. Ziemia zatrzęsła się, a w murach zamku powstały pęknięcia. Ogłuszający
ryk złotego promienia rozgonił mrok, by po kilku nieznośnych sekundach opaść na
nich w postaci ciepłych kropli deszczu.
- Harry…
Wydusił Draco, opadając na kolana, gdy
moc Evy przestała go więzić i zwracając się w kierunku, gdzie jeszcze przed
chwilą stał jego przyjaciel. Bez zastanowienia, potykając się o własne nogi, ruszył
chwiejnym krokiem w stronę wybuchu i stanął jak wryty na widok bezwładnego,
poparzonego ciała przyjaciela. Obraz przed oczami rozmazał się pod wpływem łez,
które cisnęły mu się do oczu, lecz nie przejął się tym zbytnio. Na drętwych
nogach podszedł do przyjaciela i opadł na kolana nieopodal ciała Harry’ego,
krzycząc z wściekłości. Uderzył pięścią w mokrą ziemię, oddychając ciężko. Jego
wzrok zarejestrował miecz, który wciąż tkwił w ręce przyjaciela. Klinga jarzyła
się złoto- czarnym blaskiem. Ujął jego rękojeść i ściągnął brwi dostrzegając
wygrawerowany, mieniący się napis Nosiciel
Światła.
***
- Jak parametry? – Zapytał Blaise,
rzucając Parvati spojrzenie znad własnych notatek.
- W normie – odparła, zerkając na
aparaturę podtrzymującą Pansy przy życiu. – A u Ciebie?
- Dzięki Merlinowi, póki co wszystko
idzie bez zarzutu – odparł, zerkając najpierw na pogrążoną w transie Hermionę,
a potem na szepczącą czarnomagiczne inkantacje Narcyzę.
- Wiesz, co nam grozi, jeśli ktoś dowie
się o tym, co robimy? – Upewniła się, rzucając mu niepewne spojrzenie, a on
skinął sztywno głową.
- Obiecałem zrobić wszystko, co w mojej
mocy, by ją uratować – wyznał z ponurą determinacją. – Jest dla mnie jak
siostra. Dla niej jestem gotów na wszystko.
- Dużo ryzykujesz, Blaise – zauważyła,
patrząc na mężczyznę z nieprzeniknioną miną.
- Wiem – mruknął, świadom konsekwencji.
– Wybacz, że cię w to wciągnąłem. Jeśli…
- Daj spokój – weszła mu w zdanie. –
Wspierałeś mnie, gdy tego potrzebowałam. Nie zostawię cię – oznajmiła stanowczo,
a on w odpowiedzi uśmiechnął się z wdzięcznością. - Myślisz, że nas słyszą? –
Zapytała, przyglądając się w zamyśleniu spokojnej twarzy Pansy.
- Nie wiem, Parvati. Chciałbym w to
wierzyć. Chciałbym też móc zrobić więcej – wyznał, wyczerpany biegiem ostatnich
zdarzeń i strachem przed utratą bliskich.
- A gdzie Ginny?
- Z rodziną. Ron wybudził się i teraz
cała zgraja Weasleyów jest przy nim – odparł z cieniem uśmiechu, na co Parvati
uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Przyznam szczerze, że traciłam
nadzieję, że w końcu uda ci się trafić do Ginny – powiedziała z przekornym
uśmiechem i wywróciła oczami dostrzegając urażoną minę mężczyzny. – Nie patrz
tak. Przy niej zachowywałeś się jak przygłupi trol – odparła, unosząc ręce w
obronnym geście.
- Tylko na to reagowała – wzruszył
bezradnie ramionami.
- Oj taak… reakcja była wręcz
alergiczna – roześmiała się, wywołując na twarzy mężczyzny pobłażliwy uśmiech.
- Cel uświęca środki, Patil – odparł
pewnym siebie głosem.
- Fakt – przytaknęła z uśmiechem. –
Całe szczęście, że się opamiętałeś i użyłeś innych środków, bo gdybyś trzymał
się starych metod, prawdopodobnie skończyłbyś na oddziale intensywnej terapii w
swoim własnym szpitalu, dyrektorze – wytknęła mu z przekąsem.
- Dobrze, że zawsze mogę liczyć na
twoje dobre słowo, wiedźmo – odgryzł się, patrząc na nią z pobłażaniem.
- Zawsze do usług – skłoniła się z
wdziękiem.
- Dziw, że nie trafiłaś do Slytherinu –
sarknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. - To trwa zbyt długo – zauważył
poważniejąc i przyglądając się intensywnie Pansy.
- Może moglibyśmy im jakoś pomóc? –
Zastanawiała się głośno Parvati, w tym samym czasie, gdy drzwi do sali
otworzyły się i do środka wślizgnęła się Ginny.
Na widok kobiety twarz Blaise’a
pojaśniała, a Patil ledwo powstrzymała parsknięcie. Zamiast tego odwzajemniła
nieśmiały uśmiech Ginny i zabrała się za uzupełnianie karty.
- Co z Ronem? – Zapytał Zabini,
przyglądając się z troską rudowłosej.
- Narzeka na jedzenie więc można uznać,
że wraca do siebie – zażartowała, uśmiechając się z pobłażaniem i podchodząc do
łóżka Parkinson. – Prawda jednak jest taka, że wkurza się na siebie, bo nie
jest przy Harrym. Boi się o nich tak jak my wszyscy – dodała, wzdychając
ciężko. - A co z nimi? – Zapytała, widząc minę Blaise’a i dając do zrozumienia,
że nie chce ciągnąć tego tematu.
- Zero reakcji – westchnął ciężko.
- Możemy coś zrobić?
- Przed chwilą też się nad tym zastanawiałam
– odparła Patil, odkładając dokumentację medyczną i przenosząc wzrok na Pansy.
– Musi być sposób, by dotrzeć do Parkinson. Musimy tylko znaleźć coś, co zwróci
jej uwagę i ją tu sprowadzi…
- Chyba mam pomysł – odparła niepewnie
Ginny, kładąc dłoń na brzuchu kobiety i wymieniając się porozumiewawczym
spojrzeniem z Parvati.
- Nie zaszkodzi spróbować – odparła
brunetka, uśmiechając się ciepło, na co rudowłosa skinęła głową. – Zaraz wracam
– powiedziała, po czym zerwała się na nogi i szybkim krokiem wyszła z sali.
- No jasne, nie fatygujcie się z
pytaniem mnie o zdanie. Jestem tylko dyrektorem tego cholernego burdelu –
zaperzył się Blaise, lecz nim Ginny zdążyła go udobruchać, drzwi sali otworzyły
się ponownie, a do środka wróciła Patil, pchając przed sobą inkubator z
noworodkiem.
Ginny uśmiechnęła się ciepło, widząc
minę mężczyzny po czym pomogła Parvati ustawić inkubator, jak najbliżej śpiącej
kobiety. Rudowłosa ujęła dłoń Parkinson i ułożyła ją przy malutkiej rączce
dziecka.
- Pansy, czujesz? – Zapytała z
napięciem w głosie i czułym uśmiechem. - To twój syn…Wasze dziecko. Urodziłaś
ślicznego, zdrowego chłopca – powiedziała łagodnym tonem, nachylając się nad
kobietą. – Byłaś bardzo dzielna… Powinnaś go zobaczyć… Jest niesamowity –
zapewniła ze wzruszeniem obserwując jak malec przysuwa się do dłoni swojej
matki, zupełnie jakby instynktownie wyczuwał jej obecność. – Zdaje się, że
młody już wie, że jesteś obok. Też nie może się doczekać, gdy go przytulisz…Czujesz
jego ciepło? Jest taki malutki… i bardzo cię potrzebuje. Tu i teraz.
Gdziekolwiek jesteś, musisz wrócić do rzeczywistości. A przede wszystkim musisz
wrócić do niego. Twój syn cię potrzebuje…Zawsze będzie cię potrzebować. Ciebie
i Harry’ego. Nikt nie jest w stanie mu was zastąpić. Nikt - powiedziała i
zamknęła powieki, czując jak wzruszenie zatyka jej gardło.
- Ginny – Blaise ujął jej dłoń, patrząc
na ukochaną z troską.
Odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się
przez łzy, chcąc pokazać, że wszystko z nią dobrze. Odwróciła twarz, chcąc
otrzeć łzy i spięła się widząc krew wypływającą z nosa Hermiony.
- Blaise – wydusiła słabym głosem.
Zdezorientowany spojrzał najpierw na
rudowłosą, a potem podążył za jej wzrokiem i zerwał się na nogi, błyskawicznie
znajdując się przy Hermionie.
- Szlag – warknęła Parvati doskakując
do Pansy, u której również pojawił się krwotok z nosa. – Musimy to przerwać!
- Ciociu – zawołał, kierując się do
pogrążonej w transie Narcyzy, która zaciskała dłonie na głowie Hermiony i
zapamiętale mruczała inkantację. – Przerwij połączenie! – Krzyknął, gdy pani
Malfoy nie zareagowała, a wręcz wzmocniła uścisk, głośniej szepcząc zaklęcia.
- Spada puls – powiedziała z paniką,
obserwując aparaturę monitorującą funkcję życiowe Pansy. – Serce zaczyna
wariować!
- Coś musiało się wydarzyć w trakcie
bitwy – powiedział Blaise, biegając od łóżka Hermiony do Pansy.
- Ale przecież Ollivander…
- On tylko przejął na siebie
połączenie. Nie gwarantował zniszczenia więzi między Evą a Hermioną – wszedł jej
w zdanie, wstrzykując szatynce różne medykamenty.
- Ale w takim razie... Śmierć Evy
oznacza śmierć Hermiony… - wydusiła słabym głosem Ginny.
- Musimy wybudzić Pansy inaczej
stracimy i ją – zauważyła Parvati, starając się zachować zimną krew.
- Ale… - zaczęła Ginny, czując jak
grunt pod jej stopami zaczyna się osuwać. – Przecież…
Wydusiła, lecz jej dalsze słowa zostały
zagłuszone przez podwójny wysoki dźwięk, sygnalizujący zatrzymanie akcji serca.
Ostatnim, co zarejestrowała, nim świat pogrążył się w chaosie, była osuwająca
się na ziemię sylwetka Narcyzy i krzyki Blaise’a oraz Parvati.
***
I jak?
Bo został już tylko epilog:)
Uf, remontu jeszcze nie skończyłam, ale znalazłam chwilę, żeby nadrobić zaległości i móc coś skrobnąć ; )
OdpowiedzUsuńO matko, co za zwrot akcji tuż na początku! A ja jak głupia łyknęłam sprytnie zarzuconą przynętę, jakoby Harry zginął. Co za niespodzianka!
Co więcej - co za zakończenie tej części! Tym razem jednak wstrzymam się z oceną tragiczności tego kawałku, bo kto wie, co przekażesz czytelnikom w epilogu : P a nóż widelec i następnym razem damy się wmanewrować - oj nie.
No właśnie, został tylko epilog. I w sumie opowiadanie może się skończyć na tyle różnych sposobów, że mimowolnie zakładam najgorsze scenariusze ;(
Nie pozostaje mi nic więcej, jak trzymać kciuki za wenę i rozdział w najbliższym czasie.
Pozdrawiam gorąco,
Glenka.
Przede wszystkim przepraszam Cię, że dopiero odpisuję. Ostatnio sporo się dzieje...ale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać.
UsuńO epilogu i zakończeniu mogę powiedzieć tylko tyle: ma ponad 40 str, jest zaskakujące z perspektywy ostatnich zdarzeń i czekają go ostatnie szlify. Jednak do końca stycznia powinien się ukazać.
Proszę jeszcze o chwilę cierpliwości.
I dziękuję Ci za Twoją obecność i za to, że poświęcasz swój czas na lekturę i naskrobanie do mnie kilku zdań, mimo remontu i innych obowiązków. Bardzo to cenię.
Obiecuję uporać się z tym jak najszybciej.
Ściskam mocno:*
JEZUSIE!!! nie mogę uwierzyć, że został jeszcze tylko epilog i koniec tej wspaniałej historii :( rozdział bardzo długi i tyle się w nim wydarzyło... Mam tyle odczuć, tyle domysłów! Bo tak na prawdę wszystko się może zdarzyć, mogą jednocześnie wszyscy umrzeć ale i też przeżyć. Ich los jest w Twoich rękach :) więc czekam, czekam, czekam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Anna :*
Przepraszam, że dopiero odpisuje. Strasznie Was zaniedbałam...Mam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia i zrobię wszystko, by epilog ukazał się jak najszybciej.
UsuńTeż nie mogę w to uwierzyć...przeraża mnie to i ekscytuje jednocześnie...Mam wrażenie, że tymi ostatnimi szlifami odwlekam to, co nieuniknione:)
Uroczyście przysięgam, że nie pozabijałam wszystkich bohaterów;)
Proszę o jeszcze chwilę cierpliwości.
Ściskam mocno i dziękuję Ci, że jesteś;*
Hej, wybacz pytanie, ale kiedy epilog? Nie mogę się doczekać xd
OdpowiedzUsuńNie ma czego wybaczać. To ja przepraszam:(
UsuńEpilog w styczniu. W ten lub w następny weekend. Obiecuję.
Ściskam;*
Czekamy czekamy :) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDoceniam to bardzo mocno:) I przepraszam, że tyle to trwa. W styczniu poznacie zakończenie tej historii:)
UsuńŚciskam:*
Hej kochana, mam nadzieje, ze wszystko w porzadku u Ciebie! Czekam wciaz cierpliwie na koniec :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego w nowym roku!
Pozdrawiam, Anna :*
Jestem Ci z tego powodu bardzo wdzięczna:*
UsuńRobię, co w mojej mocy.
W styczniu poznacie zakończenie "Rozbitków", obiecuję.
Ściskam;*