Moi Kochani, Wyrozumiali, Cierpliwi Czytelnicy :)
Witam Was po długiej przerwie.
Dla mnie ten czas był bardzo pracowity we wszystkich płszczyznach życia. Dla Was zapewne również. Ale nie o tym dzisiaj. W końcu i tak zbyt długo czekacie na II część rozdziału;) I... jak los pokazuje - nie ostatnią. Tak, dobrze widzicie. Moja wena jest nieprzewidywalna:) Całość rozdziału - która nie jest jeszcze skończona - liczy juz 90 str. Póki co, podzieliłam to na III części. Powiedzmy, że zmieniła mi się koncepcja i po naniesieniu jej na "papier" ilość materiału mnie zaskoczyła. Minusy pisania powieści w częściach:) Dlatego dzisiaj oddaje w Wasze łapki 44 strony dalszej części "Nosiciela Swiatła". Mam nadzieję, że lektura, która skradnie Wam kilkanaście minut z Waszego życia, nie będzie czasem zmarnowanym. Liczę też, że rozbudzi Wasz apetyt na ostatnią (mam nadzieję:)) część i epilog. Kiedy wypatrywać III części? Nie wiem. Póki co ostatnia część liczy 23 strony, ale zostały mi do napisania 3 sceny. Później potrzebuje czasu na oszlifowanie go i leżakowanie, by upewnić sie, że właśnie ten kształt jest właściwym. Postaram się zrobić to jak najszybciej, ale nie chce obiecywać terminów, bo deadliny i pośpiech nie służą jakościowej twórczości :)
Myślę, że to tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Tymczasem życzę Wam wypoczynku, relaksu w każdej możliwej postaci i naładowania bateri w trakcie tego długiego weekendu.
A teraz zapraszam do czytania i dzielenia się swoimi wrażeniami.
Ściskam was mocno,
Wasza Villemo.
ROZDZIAŁ XLVI "NOSICIEL ŚWIATŁA" CZ. II
- Już czas, Harry…
Łagodny głos Danielle, która mu
towarzyszyła, przypomniał o tym, co nieuchronne. To nie był pierwszy raz, gdy
miał stawić czoła samej śmierci. Już przez to przechodził, lecz mimo tego nie
było mu łatwiej. Czuł suchość w ustach, a każde uderzenie serca, które wkrótce
miało przestać bić, boleśnie przypominało o tym, co miał utracić. Wiedział
jednak, że tylko w ten sposób będzie mógł ochronić bliskich. Chciał dać im
tarczę, w którą wyposażyła go niegdyś matka. Wtedy nie potrafił zrozumieć jej
poświęcenia. Miał żal, że zostawiła go samego z przeznaczeniem, któremu nie
potrafił sprostać. Dziś jednak doskonale rozumiał jej desperacki akt
poświęcenia i wiedział, że Lilly Potter nie mogła postąpić inaczej. On również
musiał odnaleźć w sobie jej odwagę i siłę. Miał świadomość, że jego zadanie to
misja samobójcza i szanse na to, że przeżyje są znikome. Pogodził się z tym,
choć w głębi duszy desperacko trzymał się strzępu nadziei, który tlił się na
dnie jego serca, że jest w stanie i tym razem oszukać przeznaczenie. Jeśli
jednak miał zginąć, to zrobi wszystko, by jego śmierć przyniosła jak najwięcej
korzyści jego bliskim.
- Gotowy? – Zapytała delikatnie
Danielle, a on, zbierając całą siłę woli, skinął sztywno głową.
W czasie, gdy kapłanka za
pomocą magii odsuwała głaz, zastanawiał się, czy w ogóle można mówić o byciu
gotowym na śmierć. Zwłaszcza, gdy było przed nim jeszcze całe życie u boku
bliskich i kochającej kobiety, z którą chciał stworzyć rodzinę.
Nie bał się śmierci. Przez
lata, które mu towarzyszyła, zdążył oswoić się z perspektywą utraty życia. To,
co czuł, oscylowało pomiędzy żalem, buntem i tęsknotą. Żalem, że jego życie
było tak krótkie, buntem przed niesprawiedliwością losu i tęsknotą za bliskimi,
których być może już nigdy nie zobaczy.
Z otwartej groty doszedł do
niego ziemisty zapach wilgoci, który na swój sposób go otrzeźwił. Wziął się w
garść, spychając zdradzieckie uczucia na dno podświadomości i koncentrując się
na zadaniu, będącym częścią większego planu.
- Zachowaj wiarę i bądź dzielny
– powiedziała Danielle, chcąc dodać mu otuchy i ściskając mocno jego przedramię.
– Pamiętaj o stawce i nie trać z oczu celu. Musisz ją osłabić i zdobyć kryształ
– dodała patrząc mu znacząco w oczy i zaciskając dłoń na przedramieniu
mężczyzny.
W odpowiedzi skinął jedynie
głową i ruszył w stronę pogrążonej w ciemności groty. Przed wejściem podpalił
pochodnie i upewnił się, że różdżka jest na swoim miejscu. Czuł się pewniej, czując
jej dotyk i ten specyficzny rodzaj połączenia. Zupełnie, jakby była integralną
częścią jego ciała, gwarantującą prawidłowe funkcjonowanie.
- Tak mi przykro, Harry.
Zatrzymał się, słysząc zbolały
głos Danielle, lecz nie był w stanie odwrócić się w jej stronę i odpowiedzieć. W
tym momencie nie potrafił. I to nie tak, że nie doceniał jej słów, troski i
chęci pomocy. Wręcz przeciwnie, był jej wdzięczny. Nie chciał jednak widzieć
smutku i współczucia na jej twarzy. Bał się, że wówczas maska, za którą chował
wszystkie swoje myśli i uczucia, mogłaby opaść, a on nie potrafiłby ponownie
się za nią schować i wypełnić swojego zadania.
Oświetlając sobie drogę wszedł
ostrożnie do jaskini, maksymalnie koncentrując swoje zmysły na otoczeniu.
Przekraczając próg groty, poczuł zimny dreszcz przenikający go niemal do kości.
Wiedział, że to działanie pola magnetycznego, które zablokowało jego magiczne
zdolności. Zastanawiał się, jak daleko sięga i czy poczuje powrót magii, gdy je
opuści. Bo, że tak się stanie, był pewny. Gdzieś w tym skalnym więzieniu
znajdowała się wyrwa, w której istniała magia. Eva musiała ją znaleźć. Nie było
innego wytłumaczenia, dla którego kapłanka miała dostęp do swoich mocy.
- A więc jednak postanowiłeś
dotrzymać obietnicy.
Mimo woli spiął się, słysząc
jej głos. Przesunął pochodnią po wnętrzu groty, zawalonej gruzami, lecz dopiero
przy drugim skanowaniu otoczenia dostrzegł zarys kobiecej sylwetki skrytej w
największym mroku. Zmierzył Evę beznamiętnym wzrokiem, szukając jakiegoś
uszczerbku, kontuzji lub innego słabego punktu, który mógłby wykorzystać. Czas
spędzony w zaświatach i jaskini odcisnęły swoje piętno na kapłance.
Zeszczuplała, a cienka, blada skóra ciasno opinała jej ciało, podkreślając
kości i żyły. Zmieniła się również jej twarz, której rysy mocno się wyostrzyły,
podkreślając kości policzkowe i oczy. Oczy, które jako jedyne pozostały
niezmienione. Płonęły tym samym specyficznym błyskiem kontrolowanego szaleństwa
i niewypowiedzianej groźby, który Harry zapamiętał. Jej spojrzenie było niczym
broń gotowa odpalić pod wpływem siły woli, która emanowała z całej jej postaci.
- Więc i ty dotrzymaj swojej –
zażądał, nie spuszczając z niej czujnego wzroku.
- Tak się stanie – zapewniła,
prostując się. – Gdy tylko opuszczę to więzienie, twoja słodka narzeczona
obudzi się ze swojego pięknego snu. Choć nie wiem, czy po tym, jak z tobą
skończę, nie będzie wolała do niego wrócić – dodała kpiącym tonem.
- Nie taka była umowa –
zauważył, spinając się pod wpływem jej leniwego uśmiechu. – Uwolnij ich albo
gnij w tej grocie – zagroził, choć doskonale wiedział, że nie zaryzykuje życia Pansy
i dziecka.
Sądząc po minie Evy, ona
również o tym wiedziała.
- Powiedzmy, że trochę ją
podrasowałam – oznajmiła z kpiącym uśmiechem, przechylając głowę i mierząc go
przenikliwym spojrzeniem.
- Obowiązuje cię przysięga
wieczysta…
- Która nie wspomina nic o
czasie, w którym uwolnię twoich bliskich – weszła mu w słowo, a on poczuł jak
wzdłuż kręgosłupa przechodzi go zimny dreszcz niepokoju. – Więc jak widzisz,
Harry…
- Nie pogrywaj ze mną – tym razem
to on jej przerwał, mierząc ostrzegawczym spojrzeniem. – Przysięga zakłada prostą
wymianę. Ja za moich bliskich. Wywiązałem się ze swojej części więc i ty
dotrzymaj słowa – dodał, zaciskając dłoń na pochodni i walcząc z pokusą, by
zaatakować kapłankę, gdy była pozbawiona swoich mocy i zmusić ją do współpracy.
- Myślisz, że możesz się targować?
– Zironizowała, mierząc go kpiącym spojrzeniem. – Czas na stawianie warunków
minął, Potter. Twoje życie i życie twoich bliskich są w moich rękach. A to
oznacza, że nie masz mi już nic do zaoferowania – dodała ostrzejszym tonem.
- Nie dbam o siebie. Chce tylko,
by moi bliscy byli bezpieczni – odparł, gdy dotarło do niego, że Eva nie ma
zamiaru dotrzymać warunków umowy.
- Taki szlachetny… Taki
bezinteresowny… Prawdziwy bohater… Gotów oddać życie w imię miłości… –
Ironizowała z niesmakiem. - Widzisz, jak wielką słabością jest miłość, Harry?
Jak łatwo sterować kimś, szantażując go życiem jego bliskich? – Zapytała
nasyconym pogardą głosem. - Spójrz na siebie i na to, do czego ta miłość cię
doprowadziła… Poświęcisz wszystko, włącznie z własnym życiem, byleby ich
ochronić – dodała, mierząc go zimnym wzrokiem, w którym czaiła się
niewypowiedziana groźba i swego rodzaju niedowierzanie.
- Błąd. To dzięki nim jestem
gotowy na wszystko – odparł z ponurą determinacją.
- Świetnie. Bo anioł śmierci
już nie może się ciebie doczekać - powiedziała dobitnie i bez słowa ruszyła
przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy mężczyzna za nią podąża.
Wiedziała, że nie ma wyboru.
Harry uśmiechnął się z goryczą, mierząc plecy kapłanki zimnym spojrzeniem. Czuł
pulsującą w żyłach wściekłość. Podążając za kobietą, raz po raz analizował
słowa przysięgi, szukając luk, które i on – przykładem Evy – mógłby „podrasować”.
Każdy z potencjalnych scenariuszy kończył się tak samo, co tylko upewniło go w
obraniu strategii. Jego cel był w zasięgu wzroku. Niecierpliwe palce muskały
grot zatrutej strzały, lecz on wiedział, że jest jeszcze za wcześnie, by
pozwolić jej wystrzelić.
***
- Żartujesz – zaperzył się Ron,
rozglądając po wnętrzu biblioteki. – Przekopanie się przez te wszystkie księgi
zajmie nam wieki – dodał, lecz Hermiona wydawała się być innego zdania.
Minęła go bez słowa i ruszyła
tylko sobie znanym szlakiem, lawirując pomiędzy piętrami i rzędami półek,
zawalonymi księgami i zwojami. Jemu natomiast, nie pozostało nic innego, jak
zaufać instynktowi przyjaciółki i podążać za nią, jak wówczas, gdy byli studentami
w Hogwarcie.
- Jesteś pewna, że wiesz, czego
szukasz? – Zapytał, starając się ukryć sceptycyzm, gdy wspięli się na następne
półpiętro, omijając kolejne regały.
- Dział, którego szukamy,
znajduje się tam – odparła spokojnie, wskazując najwyższą kondygnację i nie
zaprzestając marszu w górę. – Nie wiem, czy znajdziemy tam odpowiedzi, ale
jeśli Pansy ma mieć jakieś szanse, to musimy wziąć pod uwagę wszystkie alternatywy
– powiedziała, ściągając brwi i analizując coś w myślach. - Jesteśmy to winni Harry’emu – dodała ciszej,
na co Ron skinął głową, postanawiając zostawić pytania na później.
***
- I co teraz? – Zapytał,
zatrzymując się przed wejściem do mniejszej groty i rozglądając dookoła w
poszukiwaniu kryształu.
- Tak ci się spieszy na tamten
świat? – Zakpiła, uśmiechając się z przekąsem i podchodząc do kamiennego
ołtarza, na którym rozsypany był czarny, mieniący się proszek.
Na jego widok serce Harry’ego
zamarło. Intuicja podpowiadała, że to mityczny kryształ i czuł, jak jego
żołądek ściska się z niepokoju. Nie miał pojęcia, w jaki sposób wydostanie stąd
kryształ i czy w tej postaci spełni swoją rolę. Bał się nawet myśleć, jak
pokonają Evę bez niego.
Niepewnie przekroczył próg
groty i poczuł zalewającą falę ciepła, jak wówczas gdy pierwszy raz dotknął
swojej różdżki w sklepie Ollivandera. Doznanie to było tak silne, a połączenie
ze źródłem swojej mocy, przypominało zachłyśnięcie się powietrzem po długim pobycie
pod wodą, że nie był w stanie powstrzymać westchnienia ulgi, jakie wyrwało się
z jego ust.
- Od razu lepiej, prawda? –
Zapytała z goryczą, mierząc go nieprzeniknionym wzrokiem. – Odcięcie od swoich
mocy przypomina niewolę. Świadomość jej istnienia z jednoczesną niemocą jej
dotknięcia jest jak tortura… Powoli cię zabija – dodała martwym tonem z
nieobecnym spojrzeniem.
- Sama zgotowałaś sobie ten los
– powiedział beznamiętnym tonem. Już dawno przestał jej współczuć i próbować
dotrzeć do jej sumienia. Wiedział jednak, że musi grać na zwłokę, by
zrealizować zadanie i kupić czas pozostałym. – Zawsze miałaś wybór. Mogłaś się
zatrzymać i przerwać swoją domniemaną niewolę, ale prawda jest taka, że wcale
tego nie chciałaś – powiedział dobitnie z krzywym uśmiechem.
- Nic o mnie nie wiesz, Potter.
Nie wiesz, co musiałam poświęcić i co mi odebrano – oznajmiła zimnym tonem
widocznie poruszona słowami mężczyzny.
- Nie twierdzę, że było ci
lekko. Ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłaś – odparł bezlitośnie
oskarżycielskim tonem.
- Skąd pomysł, że szukam
rozgrzeszenia? – Zironizowała, unosząc lewą brew.
- Więc nie oczekuj zrozumienia
– odparł, uśmiechając się chłodno.
- Łatwo jest ci mnie oceniać,
prawda? – Zapytała, autentycznie zaintrygowana postawą mężczyzny. - Stoisz tu przede
mną, pogodzony ze swoim losem, czekając na śmierć. Poddałeś się i poszedłeś po
najprostszej linii oporu. Przegrałeś, a mimo wszystko stoisz przede mną dumny,
jakbyś to ty był zwycięzcą…
- Nie pojmujesz tego, prawda? –
Po raz pierwszy to on zakpił, mierząc ją przenikliwym wzrokiem.
- Czego? – Prychnęła
lekceważąco, choć w jej twarzy widać było zaciekawienie.
- Wiem, że za chwilę mnie
zabijesz. Wiem, że pozbawisz mnie nie tylko życia ale i przyszłości. Ale to bez
znaczenia – powiedział, wzruszając ramionami i uśmiechając się gorzko. - Bo nigdy
nie chodziło o mnie…
- Brzmisz, jakbyś…
- Nie cenił swojego życia? –
Wszedł jej w słowo, a gdy nie odpowiedziała, dodał. - Nie chce umierać… Jednak,
jeśli to jest cena za bezpieczeństwo ludzi, których kocham, jestem gotów ją
zapłacić.
- Znowu miłość… - prychnęła z
lekceważącą pogardą.
- Złościsz się, bo jej nie
rozumiesz – zauważył celnie.
- Myślisz, że nie potrafię
kochać? – Zaperzyła się, przeszywając go wściekłym spojrzeniem.
- Nie powiedziałem tego –
odparł spokojnie.
- Co zatem insynuujesz?
- Że w swoim świecie to ty
jesteś najważniejsza. Zawsze postawisz siebie, swoje potrzeby i pragnienia na
pierwszym miejscu. Bo liczysz się tylko ty… I to dlatego jesteś sama… Samotna,
opuszczona i zdana tylko na siebie…
- Bzdury… - prychnęła, choć
mięśnie na jej twarzy drgały nerwowo.
- Miłość, do której nigdy nie
dałaś sobie prawa, której desperacko potrzebowałaś i którą jednocześnie
pogardzałaś, odpychając ją od siebie i uciekając przed nią, zniszczyła w tobie
całe człowieczeństwo…
- Majaki czekającego na śmierć
bohatera – Warknęła, ledwo panując nad gniewem.
- Mogę zamilknąć. Ale czy
jesteś w stanie uciszyć swoje sumienie? Masz je jeszcze? Warto było poświęcić
tych wszystkich ludzi? Warto było poświęcić Olivera, by…
- MILCZ!!!! – Wrzasnęła,
desperacko odpychając od siebie jego słowa.
Zatkał uszy, gdy jej słowa
przerodziły się w nieartykułowany krzyk, raniący jego słuch, a potężna siła
odrzuciła go do tyłu, tak że zatrzymał się na skalnej ścianie. Uderzenie
wycisnęło z jego płuc powietrze. Zacisnął zęby, nie chcąc, by z jego ust,
wyrwał się jakikolwiek dźwięk.
- Nigdy więcej nie waż się
mówić o Oliwerze – powiedziała cichym, martwym głosem, a on już wiedział, że
znalazł słaby punkt w jej zbroi. – Nic o nas nie wiesz. Nie masz prawa
wypowiadać jego imienia. Gdybyś lepiej go pilnował, Oliwer by żył… To nie ja go
zabiłam, tylko ty. Dlatego teraz ja zabije ciebie i wszystko, co ma z tobą
jakikolwiek związek… - warknęła, wibrującym z wściekłości głosem.
- Nie zabiłem go… Opóźniałem
jego proces, bo chciałem go uratować… Był zamknięty w więzieniu i pilnie
strzeżony – odparł, starając się odzyskać oddech.
- Nie dość pilnie skoro Amelii
udało się go stamtąd wyciągnąć – powiedziała z goryczą.
- A więc to była ona…
- Była to trafne określenie – zauważyła
z mściwą satysfakcją.
- Czyli pozbyłaś się kolejnej
osoby, której na tobie zależało – zakpił, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Gdyby tak było, nie
wykorzystałaby Oliwera, by mnie sprowadzić – ucięła, twardym tonem.
- Nie zrobiłaby tego, gdybyś
nie uczyniła z niego swojej kotwicy – zauważył trafnie, a oczy kobiety
pociemniały z gniewu. – Żałujesz tego – zauważył, dostrzegając reakcje kapłanki.
- Żałuję, że nie zabiłam cię,
gdy miałam ku temu okazję – wydusiła z trudem, starając się wziąć w garść.
- Cóż… jakby nie patrzeć masz
szansę to naprawić – sarknął z bezczelnym uśmiechem.
- W istocie – odzyskała rezon,
prostując się dumnie.
- I pomyśleć, że w innych
okolicznościach, bylibyśmy jak rodzeństwo – powiedział z mieszaniną goryczy i
rozbawienia, dźwigając się ciężko na nogi. – Byłabyś mi siostrą, której nigdy
nie miałem. Dbałbym o ciebie, jak przystało na brata… Spędzalibyśmy ze sobą
każde urodziny, święta i większość weekendów. Kłócilibyśmy się i wspierali. Bylibyśmy
swoimi najlepszymi przyjaciółmi…
- Do czego ty dążysz, Potter? –
Zapytała ze zniecierpliwieniem, choć Harry zauważył, że jego słowa trafiły do
niej, mimo że bardzo starała się tego nie pokazywać.
- Pragnęłaś takiego życia,
prawda? Mogłaś je mieć… Gdybyś przyszła do mnie, poprosiła o pomoc i zapytała o
ojca, zamiast mścić się na szalonej matce… Zrobiłbym wszystko, żeby ci pomóc,
Evo. Jesteś córką Syriusza. Kochałem go jak rodzonego ojca. I ciebie też bym
pokochał, gdybyś mi na to pozwoliła – powiedział, patrząc na nią z mieszaniną
żalu i współczucia.
- Myślisz, że tą sentymentalną
gadką zmienisz swój los? – Zapytała zduszonym głosem, mierząc go wściekłym
spojrzeniem.
- Nie – odparł spokojnie,
kręcąc głową i nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.
- Więc po co mówisz to
wszystko? – Zapytała z nieskrywaną pretensją w głosie.
- Bo szukam w tobie cząstki
Syriusza – odparł, robiąc kilka kroków w jej stronę i dyskretnie wyciągając
probówkę. – Czegoś, co świadczyłoby o tym, że gdzieś w środku, jest kobieta,
która, nim zawładnęło nią szaleństwo jej matki, chciała tylko normalnego życia
u boku ukochanego mężczyzny. Która miała marzenia, cele, pragnienia. Która
kochała i troszczyła się o słabszych. Pamiętasz jeszcze tą dziewczynę, Evo?
- Nadaremno się wysilasz –
odparła twardym tonem, lecz z jej spojrzenia przebijała niepewność i nieufność.
- Powiem ci coś, co kiedyś
usłyszałem od twojego ojca – zaczął, robiąc kilka niespiesznych kroków w jej
stronę. - W każdym z nas jest tyle samo dobra, co zła. To nasze wybory i
decyzje określają to, kim jesteśmy i kim się stajemy. I zawsze mamy wybór.
Nawet jeśli zapędzimy się za daleko i zgubimy w ciemności, zawsze możemy zawrócić.
Nigdy nie jest za późno, by wrócić do światła, by zacząć od nowa i być lepszym.
Nie powiem, że to proste, bo tak nie będzie. To będzie trudne i bolesne. Jednak
nie będziesz z tym sama. Będę obok, żeby cię wspierać, pomagać i mobilizować do
walki z samą sobą. Ramię w ramię rozprawimy się z wszystkimi demonami w twojej
głowie – oznajmił łagodnym tonem, unosząc dłoń i ścierając kciukiem łzę z jej
policzka. – Tym razem, to ja proszę, żebyś dołączyła do mnie – dodał,
wyciągając drugą dłoń w jej kierunku.
- Do ciebie? To jakaś gra? –
Zapytała zdezorientowana, ściągając brwi i nieufnie przyglądając się jego
wyciągniętej dłoni.
- Nie… Zakończmy tą krwawą
wojnę, nim nie jest za późno. Naprawmy to… Pozwól mi być twoim bratem i pokazać
ci inne życie – poprosił, uśmiechając się ciepło, a widząc jej wahanie, dodał.
– Twój ojciec też kiedyś stanął przed taką decyzją. On wybrał życie w świetle…
- Po co to robisz? – Przerwała
mu ze złością, ściągając brwi i zaciskając pięści.
- Daje ci szansę na… - zaczął,
lecz przerwał mu szaleńczy śmiech.
Harry opuścił rękę i uśmiechnął
się ze smutkiem. Żałował, że nie mógł uratować jej duszy. Chciał tego. Ze
względu na Syriusza. To z szacunku do niego, spróbował nawet jeśli przeczuwał,
jaki będzie efekt. Dyskretnie zamknął probówkę z jej łzą i skrył w rękawie. Żałował,
że Eva nie pozostawiła mu wyboru. Jego palce musnęły zatruty grot i naciągnęły
cięciwę. Namierzył cel i z cichym westchnieniem żalu wypuścił strzałę, zadając
cios niespodziewającej się niczego kobiecie.
***
- Tu nic nie ma – powiedziała z
frustracją zamykając kolejną księgę.
Przymknęła powieki, odgarniając
włosy i wzdychając ciężko. Ron posłał jej współczujące spojrzenie. On sam
doszedł do podobnego wniosku jakąś godzinę temu, lecz Hermiona upierała się, by
przejrzeć wszystkie księgi w dziale. W pewnym sensie rozumiał ją. Sam chciał
wierzyć, że pradawne zwoje Stella Mortis, kryją wskazówkę do uratowania Pansy i
dziecka. Dział, choć niewielki, krył wiele mrocznych ksiąg z opisem okrutnych
klątw, tortur i rytuałów, od których mdliło go. W żadnej z nich jednak nie
znaleźli wzmianki o zaklęciach mentalnych rzucanych we śnie.
Podszedł do szatynki i wyjął z
jej rąk księgę, a następnie odłożył ją na miejsce. Hermiona nie protestowała.
Widział, jak desperacko stara się opracować inną strategię działania.
- Wracajmy – powiedział
łagodnym głosem, kładąc jej dłonie na ramionach, w geście pocieszenia. –
Przejrzeliśmy wszystkie księgi…
- Nie wszystkie – weszła mu w
zdanie, a on przez chwilę zastanawiał się, czy aby jego przyjaciółka nie
zamierza przekopać się przez całą bibliotekę. – W zakonie jest laboratorium z
ukrytą komnatą, w której rada ukryła najstarsze księgi, zwoje i eliksiry –
wyjaśniła, a on otworzył szeroko oczy. – Że też od razu na to nie wpadłam!
- Możemy to przeanalizować albo
zejść tam i wziąć się do roboty – zasugerował uszczypliwie Ron, czym w końcu
zwrócił na siebie uwagę kobiety.
- To sojusz z Draconem tak
wyostrzył twój dowcip, czy to wina zbyt długiego obcowania z nauką Ronaldzie? –
Zapytała, unosząc lewą brew i przyglądając się zadowolonemu z siebie
mężczyźnie.
- Chcesz, żebym teraz ci to
wyjaśnił, czy wolisz poszukać tego super tajnego archiwum zła? – Zapytał z
niewinnym uśmieszkiem, a ona zmrużyła oczy.
- Chyba jednak wolę nie
wiedzieć – odparła, kręcąc głową z politowaniem i nie czekając na odpowiedź
mężczyzny ruszyła w stronę schodów. – Idziesz, czy masz zamiar utopić się w tym
swoim samozadowoleniu? – Zawołała uszczypliwym tonem, nawet się na niego nie
oglądając.
- Kobiety – westchnął z
zadowoleniem i bez słowa ruszył za szatynką.
***
- Naprawdę sądziłeś, że możesz
mnie zabić? – Zapytała z autentycznym zaciekawieniem, nachylając się nad nim
tuż po tym, jak stoczyli zażartą walkę, a następnie Eva potraktowała go
niezliczoną liczbą zaklęć torturujących.
- Nie zostawiłaś mi wyboru –
odparł, zaciskając kurczowo dłoń na fiolce z jej krwią. – No dalej. Zakończ to
– wydusił, uchylając powieki i patrząc prosto w oczy kobiety.
- O niczym innym nie marzę… Ale
wbrew temu co sądzisz, stawiam coś ponad moimi pragnieniami – odparła,
uciskając ranę w brzuchu i, za pomocą magii, lecząc się, a następnie lewitując
poturbowanego mężczyznę na kamienny ołtarz.
Harry nie był w stanie
powstrzymać bolesnego jęku, gdy jego ciało opadło na kamienny postument. Zacisnął
zęby, oddychając urywanie i czując każdą komórką swojego ciała nadchodzący
koniec.
- Wiesz na czym leżysz? –
Zapytała niby od niechcenia, muskając kamienny ołtarz niemal z nabożną
czułością.
- Zapewne na jakimś ultra magicznym
artefakcie zła, na którym pozbawisz mnie życia – Zironizował, choć całe jego
ciało drętwiało z powodu utraty krwi, a otwarte rany, zanieczyszczone piaskiem
i pyłem, paliły żywym ogniem.
- Będzie mi brakować twojego
poczucia humoru – odparła, a cień uśmiechu przemknął przez jej usta.
- Gdybym cię nie znał,
pomyślałbym że rozważasz zmianę planów – zakpił słabym głosem, co kobieta
skwitowała rozbawionym prychnięciem.
Atakując ją, zdawał sobie
sprawę z tego, że jej nie zabije. Musiał jednak wprowadzić do jej organizmu
truciznę, pobrać próbkę krwi i niepostrzeżenie aktywować świstoklik. W tym
czasie, miał zebrać trochę kryształu z nadzieją, że jego sproszkowana wersja
będzie równie skuteczna. Plan wydawał się banalnie prosty. Nim jednak zdążył go
zrealizować, leżał na plecach dławiąc się własną krwią. Jedynym plusem był
fakt, że nie będzie musiał kombinować, jak nie wzbudzając podejrzeń zbliżyć się
do czarnego kryształu. Minusem zaś, że jak wnioskował po minie kapłanki,
zostało mu niewiele czasu, a wciąż nie zdobył dla Danielle ostatniego
składnika. W dodatku zgubił ostatnią probówkę i musiał znaleźć inny sposób na
transportowanie kryształu.
- Co za ironia… Pogrzebałeś
mnie żywcem w tym zapomnianym przez świat grobowcu, złożyłeś moje życie w
ofierze tylko po to, by ostatecznie zająć moje miejsce… Ty- nosiciel światła, zamiast
bronić życia, odebrałeś je, a ja – pani śmierci, mam zamiar je dać…
- Więc to jest ten haczyk –
zaśmiał się gorzko, przypominając sobie słowa Hermiony, która ostrzegała go
przed przebiegłością kapłanki. – Nie jestem ci potrzebny do wydostania się
stąd, prawda? Już dawno to rozgryzłaś… Potrzebowałaś…
- Potrzebowałam twojego
czystego serca, złożonego w dobrowolnej ofierze, by odzyskać cząstkę siebie,
której próbowałeś szukać – weszła mu w zdanie.
- Oliwer – powiedział, czując
jak wszystkie puzzle wchodzą na właściwe miejsce.
- Twoja krew jest kluczem –
wyjaśniła i za pomocą magii wyjęła z kamiennego postumentu małą urnę, w której
jak przypuszczał Harry, znajdowały się prochy Oliwera.
- Myślisz, że on by tego
chciał? – Zapytał, czując ukłucie niepokoju, a wydarzenia sprzed kilku lat, gdy
był świadkiem odrodzenia Voldemorta, zalały jego umysł.
- Sugerujesz, że chciał umrzeć?
– Zaperzyła się, przeszywając go zimnym spojrzeniem.
- Nie – wydusił, obserwując jak
kapłanka rozsypuje prochy wokół ołtarza, na którym leżał. - Ale nie postawiłby
swojego życia nad innym… Oliwer, którego znałem…
- Umarł! – Powiedziała
dobitnie, odkładając pustą urnę na kamiennym postumencie. - Oliwer, którego
znałeś umarł w zgliszczach rodzinnego domu, zaatakowanego przez Śmierciożerców!
Tamtego dnia Oliwer spłonął wraz ze swoimi rodzicami i wszystkim, co łączyło go
z twoim światem! Spłonął, by narodzić się z popiołów i odnaleźć mnie – wybuchnęła,
zrzucając maskę opanowania. – Poświęcił swoje życie, bym mogła wrócić! Zajął
twoje miejsce! - Wykrzyczała, trzęsąc się
z emocji.
- Przykro mi z powodu jego
śmierci – powiedział, zaciskając lepką od własnej krwi dłoń na monecie.
- Niepotrzebnie. Jak wiesz, to
tylko tymczasowa rozłąka – odparła z mściwą satysfakcją, obrzucając go zimnym
spojrzeniem, a następnie odwróciła się od niego, koncentrując na eliksirze, do
którego dodała kilka kropel jego krwi.
Wiedział, że to jego ostatnia szansa.
Za chwilę umrze, a okazja na powstrzymanie kapłanki, przepadnie. Resztkami sił
obtoczył monetę w prochach czarnego kryształu. Dzięki jego krwi, pył przykleił
się do niej. Miał nadzieję, że to nie zmieni jego właściwości i że znikoma
ilość klejnotu wystarczy, by odprawić rytuał. Poza tym wierzył, że Danielle zna
sposób, by odzyskać czysty klejnot.
- Obydwoje wiemy, że nawet
jeśli wróci, to nie będzie taki jak dawniej – powiedział, chcąc odwrócić jej
uwagę i zaciskając palce drugiej ręki na ukrytej różdżce. - To już nie będzie
ten sam Oliwer, którego znałaś i który był gotów spalić cały świat, by być z
tobą – dodał, przymykając powieki i koncentrując się na zaklęciu niewerbalnym.
- Wiesz to – powiedział w tej samej chwili, gdy zaklęcie rozgrzało monetę, a
Eva odwróciła się w jego stronę.
- Zamknij się albo cię
zaknebluję – zagroziła, mieszając jego krew z eliksirem i szepcząc pod nosem
inkantacje zaklęcia.
- Uwolnij ich – nie chciał, by
zabrzmiało to jak prośba, a jednak jego słowa, wypowiedziane cichym, błagalnym
tonem były desperackim wołaniem o ratunek dla jego bliskich.
Eva na chwilę zaprzestała
szeptania niezrozumiałych dla niego inkantacji i spojrzała na niego z
nieprzeniknioną miną, jakby analizowała jego prośbę.
- Dotrzymałem umowy. Teraz ty
dotrzymaj swojej. Uwolnij Pansy i nasze dziecko – powtórzył z naciskiem, choć
jego głos był żałośnie cichy.
- Skąd pomysł, że możesz prosić
mnie o cokolwiek? – Zapytała, nachylając się nad nim, tak że patrzyli sobie
prosto w oczy.
- Mimo wszystko to robię. Oni
nie stanowią dla ciebie zagrożenia – dodał, przełykając swoją dumę.
- Wręcz przeciwnie – odparła ze
śmiertelną powagą.
- Mieliśmy umowę – przypomniał
jej cedząc słowa przez zaciśnięte gardło.
- Zgadza się – przytaknęła, nie
spuszczając z jego oczu przenikliwego wzroku. - Zobowiązałam się, że nie
skrzywdzę twoich bliskich, PO TYM jak nie będzie po tobie śladu – odparła ze
spokojem, a w niego uderzył chłód i brak jakichkolwiek uczuć.
- Błagam – wydusił, odrzucając
resztki godności. – Nie…
- Twoje dziecko jest moim
wrogiem, bo stanowisz jego cząstkę. Jest twoim odbiciem. W jego żyłach płynie
twoja krew. Twoi bliscy noszą twój ślad w postaci wspomnień o tobie oraz twoich
dokonaniach i wartościach, których broniłeś. Jesteś symbolem, a oni siłą, która
cię napędza i która może sprawić, że pamięć o tobie stanie się nieśmiertelna…
Są śladem na kartach historii, który muszę wymazać, żeby pozbyć się ciebie…
- Oszukałaś mnie… Złamałaś
przy…
- Powinieneś bardziej słuchać
przyjaciółki, Harry i nie ufać kapłankom Stella Mortis – weszła mu w słowo z
kpiącym uśmiechem.
- Skąd… - zaczął, starając się
zmusić skołowany umysł do pracy, lecz Eva odpowiedziała, nim wyartykułował
pytanie.
- Myślisz, że przygotowałabym
to wszystko sama? Pochlebiasz mi, ale bez wiernych mi ludzi, nie odkryłabym, że
czarny kryształ, może być moją zgubą. Dlatego teraz leżysz na jego prochach –
oznajmiła ze złowrogim błyskiem w oku, powoli cedząc słowa. - Prosisz, bym
uwolniła twoich bliskich, powołując się na przysięgę wieczystą, ale to nie moja
magia ich więzi – dodała z szerokim, kpiącym uśmiechem. – Więc jak widzisz, nie
łamię przysięgi. Ja ją wypełniam – dodała z triumfalną miną.
- Kłamiesz – wydusił, czując
jak jego serce zamiera w oczekiwaniu na cios.
- To musi być trudne, prawda?
Która to już zdrada w twoim życiu, Harry? Jak to jest, gdy oddaje się życie za
kogoś, kto sprzedaje cię bez mrugnięcia okiem? – Zakpiła, przechylając głowę na
bok i przyglądając się uważnie jego reakcji.
- Ni…
- Ciii… - uciszyła go,
przykładając palce do spierzchniętych ust mężczyzny i uśmiechając się z udawaną
troską. - Jak sam mówiłeś, gdybyśmy żyli
w innych okolicznościach, bylibyśmy jak jedno. Kochałabym cię jak brata, dbała
o ciebie, wspierała w trudnych chwilach i cieszyła z twoich sukcesów. I
naprawdę żałuję, że nie jesteśmy tymi ludźmi z naszych pragnień… - powiedziała
z zamyśleniem i nutą nostalgii w głosie. - Jednak już raz wyciągnęłam do ciebie
dłoń. Chciałam byś stanął obok mnie i walczył ramię w ramię. Ale ty mną wzgardziłeś
– wyjaśniła z takim smutkiem, że, gdyby nie zaistniałe okoliczności, byłby w
stanie jej uwierzyć. – Więc teraz nie wyjeżdżaj mi z braterską gadką i
niespełnionym marzeniu o rodzinie, bo robi mi się niedobrze – dodała ostrzej i,
nim zdążył przetrawić jej słowa, poczuł jak przyciska dłoń do jego mostka, a
całe jego ciało płonie. – Taak, wiem…- powiedziała, przebijając się przez krzyk
mężczyzny i odgarniając mu prawie z czułością zlepione od krwi i potu włosy. -
Zupełnie jakby ktoś zacisnął dłoń na twoim sercu i próbował je wyrwać –
westchnęła, podczas gdy on ze świstem łapał powietrze, zaciskając dłoń na
świstokliku. - Nie martw się. Wkrótce twoje serce przestanie ze mną walczyć i
wszystko się skończy – dodała, nachylając się i całując go w czoło.
Otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć, lecz zamiast słów usłyszał tylko swój przepełniony cierpieniem
głos. Zamknął powieki, czując jak z kącików oczu spływają mu gorące łzy
bezsilnej wściekłości. Poczuł jak coś
w nim rośnie. Coś czego nie potrafił wyjaśnić i nad czym nie panował. To coś
powoli przejmowało kontrolę nad jego umysłem. Miał wrażenie, że za chwilę
rozerwie go to od środka. Obraz przed oczami wirował, rozbijając się w jego
głowie na miliony barw. Barw, które ostatecznie zalały jego umysł ciemnością i
majaczącym w oddali echem wspomnień.
- Nie
żałuj umarłych, Harry. Żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez
miłości…
- I
będzie miał moc, której Czarny Pan nie zna...
- Nie jest ważne, kim kto się urodził, ale czym
się stał…
- I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo
żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje…
- Bo widzisz, Harry, to nasze wybory ukazują, kim
naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności…
- Nadchodzi czas, kiedy będzie trzeba wybrać
między tym co dobre, a tym co łatwe…
- Nie musisz się wstydzić tego, co teraz czujesz.
Przeciwnie... To, że odczuwasz taki ból, jest twoją największą siłą…
- Świat nie dzieli się na dobrych ludzi i
śmierciożerców, bo wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra, co zła. Tylko od nas
zależy, którą drogą pójdziemy…
- Ty.. ja ciebie nie krytykuję, Harry! Ale ty… no… to znaczy… czy nie uważasz, że ty masz trochę… no wiesz… lekkiego bzika na punkcie ratowania ludzi?
- Ty.. ja ciebie nie krytykuję, Harry! Ale ty… no… to znaczy… czy nie uważasz, że ty masz trochę… no wiesz… lekkiego bzika na punkcie ratowania ludzi?
- Ostatecznie, dla należycie zorganizowanego
umysłu, śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody…
- Uśmiech losu można zobaczyć nawet w tych
najciemniejszych chwilach, jeżeli pamięta się żeby zapalić światło…
- Bo się mylisz. Serce Harry’ego biło dla nas, dla
wszystkich…
- Jeśli ktoś kocha nas aż tak bardzo, to nawet jak
odejdzie na zawsze, jego miłość będzie nas zawsze chronić…
Wraz
z końcem jej dotyku ustała i fala wspomnień. Eva odsunęła się nieznacznie,
sięgając po eliksir, a on miał czas na złapanie oddechu. Jego ciało na początku
nie odbierało żadnych bodźców. Wszystko o czym mógł myśleć i co czuł to ból,
jakiego nie znał. Zupełnie jakby ktoś wypalił w jego klatce piersiowej olbrzymią
dziurę i posypał rany solą. Eva krzątała się wokół, ciągnąc swój monolog, lecz jej
słowa na początku nie docierały do niego. Wyłapywał strzępki wyrazów, które
natychmiast tonęły w odmętach jego podświadomości, lecz nie potrafił odnaleźć w
nich sensu. Nie miał pojęcia jak długo trwał ten stan. Czy jego katusze trwały
kilka sekund, minut, czy może godzin. Wszystko o czym mógł myśleć, to
pragnienie, by ten potworny ból się skończył. Dopiero, gdy jego umysł wyłowił
wśród słów kapłanki imię „Pansy” i „szybka śmierć”, coś w nim drgnęło. „Pamiętaj
o stawce i nie trać z oczu celu” – słowa Danielle nieoczekiwanie wypłynęły na
powierzchnię jego podświadomości. Stało się to w tej samej chwili, gdy Eva
nachyliła się nad nim.
- Za
chwilę przestaniesz czuć cokolwiek – wyszeptała wprost do jego ust z mieszaniną
słodkiej obietnicy i mściwej satysfakcji.
- Ty
za to poczujesz wszystko – wycedził, otwierając oczy i napotykając zieleń jej
tęczówek, błyszczących przedwczesnym triumfem.
Zmrużyła
oczy i uśmiechnęła się z politowaniem w tym samym czasie, gdy moc świstoklika
zaczęła wibrować w jego zaciśniętej dłoni. Czas jakby zwolnił i, nim Eva
zdążyła zareagować, silne szarpnięcie wokół pępka przejęło kontrolę nad
czasoprzestrzenią, zostawiając za sobą obraz groty i echo krzyku, będącego wyrazem
wściekłości kapłanki.
***
-
Tarcze rozstawione – zameldował jeden z aurorów, starając się dotrzymać kroku
dowódcy.
-
Rozstawcie ludzi przy barierach. Choćby niebo srało ogniem i palił im się grunt
pod nogami mają nie dopuścić do zniszczenia tarcz. Jeśli ruszą się choćby o
krok osobiście skopie im jaja – rozkazał nieznoszącym sprzeciwu głosem, nie
zaprzestając szybkiego marszu i sprawdzenia gotowości swoich ludzi.
-
Tak jest – odparł młody mężczyzna, a gdy Banner skinął mu głową, oddalił się
szybkim krokiem wypełnić rozkazy.
-
Pieprzona pogoda – warknął pod nosem, przeklinając deszcz i mgłę, które
potęgowały odczuwany chłód i obniżały widoczność.
-
Philipie!
Odwrócił
się, słysząc swoje imię i zmarszczył z irytacją na widok zbliżającego ministra
magii. Z ponurą miną obserwował mężczyznę, który jakimś cudem wymknął się swoim
strażnikom i znalazł w samym sercu mającej rozpętać się za chwilę bitwy. Artur
szedł w jego stronę zdecydowanym krokiem, a z jego twarzy Banner mógł wyczytać
determinację, by stanąć do walki. Zaciągnął się dymem tytoniowym i spiorunował
wzrokiem dwóch aurorów, którzy podążali za ministrem z nietęgimi minami.
-
Zdaje się, że miałeś nie opuszczać ministerstwa – zaczął zwodniczo spokojnym
tonem.
-
Nie będę chował się i pozwalał na to, by inni nadstawiali za mnie karku. Poza
tym przydadzą ci się trzy dodatkowe różdżki – odparł Artur, wskazując na siebie
i swoich strażników.
- Ta
kwestia nie podlega dyskusji. Odprowadźcie pana ministra i… - zaczął
nieprzejednany z zamiarem odwrócenia się i powrotu do swoich obowiązków, lecz
przerwał mu ostry, stanowczy ton mężczyzny.
-
Jesteś dowódcą aurorów, ale nie zapominaj, że to ja jestem głową magicznego
wymiaru – zagrzmiał, ściągając brwi i starając się ukryć zdenerwowanie. – Mam
zamiar walczyć i bronić naszego świata – oznajmił z uporem, a widząc minę
Bannera, zszedł nieco z tonu i dodał już łagodniej – czy ci się to podoba, czy
nie…
Banner
sapiąc z wściekłości podszedł do mężczyzny i przez chwilę obaj mierzyli się
wzrokiem. Philip wiedział, że Artur nie odpuści. Musiałby napoić go eliksirem
słodkiego snu i spętać zaklęciem, żeby go posłuchał. Pozostało mu zatem tylko
jedno.
-
Dobrze – powiedział, zaciągając się ponownie papierosem i wydmuchując dym
prosto w zadowoloną twarz Artura, który zaczął kaszleć i oganiać się od
gryzącego dymu. – Wyjaśnijmy sobie coś jednak – dodał, odrzucając papierosa do
kałuży obok i nie spuszczając wzroku z przyglądającego mu się niepewnie
mężczyzny, oznajmił. – To ja tu dowodzę.
-
Jasna sprawa – odparł minister, schodząc z tonu po tym jak osiągnął swój cel.
-
Jeśli wydam ci rozkaz, wykonasz go bez mrugnięcia okiem i bez zasłaniania się
wyższą rangą – dodał stłumionym z wściekłości głosem, a Weasley ponownie skinął
polubownie głową, wzruszając ramionami. – Jeśli zginiesz, popamiętasz mnie. Nie
mam zamiaru tłumaczyć się Potterowi, zgrai Weasleyów i reszcie pieprzonego
społeczeństwa, że na mojej warcie zabili ministra magii – burknął, tłumiąc chęć
przyłożenia mężczyźnie, który skwitował jego słowa pobłażliwym uśmiechem.
-
Zatem rozkazuj, dowódco – powiedział wesoło Artur, klepiąc Bannera
przyjacielsko po ramieniu.
-
Pierdol się – warknął Philip, zwiększając tym samym wesołość ministra, po czym
rzucając jego strażnikom wymowne spojrzenie, odwrócił się na pięcie. – Masz nie
wychylać nosa zza moich pleców – dodał i ruszył w stronę wołającego do niego
posłańca.
-
Mów – rozkazał szorstkim tonem, starając się odzyskać kontrolę nad nerwami.
-
Ewakuowaliśmy przedmieścia i ustawiliśmy patrole. Zwiadowcy twierdzą, że
zarówno dementorzy, jak i armia inferiusów nawet nie spojrzeli na domostwa.
Kierują się prosto na nas – zdał raport, starając się zapanować nad drżącym
głosem.
Philip
przyjrzał się uważnie jego twarzy. Był młody. Zdecydowanie za młody by walczyć
i brać na swoje barki tak wielki ciężar. Posłaniec bardzo się starał zapanować
nad strachem. Chciał walczyć i bronić tych, na których mu zależało.
-
Jak masz na imię? – Zapytał Banner.
-
Robert, dowódco – odparł, prostując się niczym struna, by ukryć niepewność i
pokazać gotowość do walki.
-
Dobrze się spisałeś, Robercie – powiedział, kładąc dużą, pomarszczoną dłoń na
jego barku. – Cieszę się, że wśród moich ludzi są tacy odważni śmiałkowie, na
których mogę polegać – powiedział ojcowskim tonem, klepiąc go po plecach. – Mam
dla ciebie kolejne ważne zadanie – dodał przybierając poważniejszy ton, a w
oczach chłopaka natychmiast dostrzegł dobrze znany mu błysk.
-
Jestem gotowy do działania – odparł natychmiast młodzieniec.
-
Chce, żebyś stał się moimi oczami. Musisz dostać się na wieżę zegarową
ministerstwa i stamtąd obserwować horyzont. Jeśli zauważysz coś podejrzanego
lub dostrzeżesz zbliżającego się wroga, zawiadom mnie przez to – powiedział,
wręczając Robertowi dwukierunkowe lusterko. – Nie opuszczaj wieży. Obserwuj
walkę i czekaj na kolejne rozkazy. To bardzo odpowiedzialne zadanie. Twoje
ostrzeżenie może pozwolić nam sformować szyki i przygotować się na atak. Może
też uratować życie tysiącom ludzi – dodał, patrząc z powagą prosto w oczy
chłopakowi, którego oczy otworzyły się szeroko w niedowierzaniu.
-
Ale… - urwał, niepewny, czy dobrze zinterpretował słowa Phillipa. Z jego twarzy
przebijało niezrozumienie i pierwsze oznaki buntu.
-
Jeśli przegramy, musisz uruchomić barierę i zawalić wszystkie przejścia. To uruchomi
procedurę ukrycia i da wam czas na ewakuację. To bardzo ważne zadanie –
wyjaśnił z cierpliwością.
Jego
słowa, przyniosły efekt w postaci zmiany postawy Roberta, który, mimo młodego
wieku, strachu i braku doświadczenia, pragnął bronić swoich bliskich i stanąć
na wysokości zadania.
-
Nie zawiodę cię, dowódco – obiecał prostując się jeszcze bardziej z wypiekami
na policzkach.
-
Wiem. Dlatego to tobie powierzam to zadanie – odparł z powagą, ponownie kładąc
dłoń na jego ramieniu. – Nie trać czasu – klepnął go przyjaźnie, a Robert
stanął na baczność i zasalutował.
Gdy
Philip mu odsalutował w pośpiechu ruszył w kierunku gmachu ministerstwa,
odprowadzany nieprzeniknionym wzrokiem swojego dowódcy.
- To
było bardzo szlachetne – powiedział Artur, stając obok mężczyzny.
-
Jest zbyt młody by umierać – odparł ponuro, a Weasley przytaknął mu w milczeniu
głową.
-
Muszę… - zaczął i urwał, dostrzegając gęstą parę wydobywającą się z jego ust.
Ściągnął
brwi, czując jak zimno przenika przez jego odzież aż do kości i zdusił
przekleństwo, wyciągając różdżkę i przywołując swojego srebrnego strażnika, a
następnie wykrzykując rozkazy ruszył do walki.
***
Ostrożnie stawiał każdy krok,
nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Jednak poza głośnym biciem jego serca i
miarowym oddechem, wokół panowała niczym niezmącona cisza. Czuł adrenalinę krążącą
wraz z jego krwią i uruchamiajacą dobrze znany mu mechanizm. Całym sobą czuł
nadchodzącą bitwę. Ostatnie lata jego życia były niekończącą się walką.
Najpierw walczył w służbie Czarnego Pana, później walczył z samym sobą – swoimi
demonami, wyrzutami sumienia, strachem, słabościami, dumą i uczuciami. Każda
batalia obdzierała go z jakiejś cząstki siebie, która stanowiła fundament jego
tożsamości, zmuszając go do przeformułowania przekonań, wartości i celów. Każda
bitwa zadawała rany, po których myślał, że nie wstanie. Każda z nich mogła być
tą ostatnią, a jednak za każdym razem wychodził z niej cało. Jednak żadna nie
przypominała tej, która miała nadejść. Ta wojna była inna. Równie krwawa i
bezlitosna, lecz inna. Draco miał świadomość, że jeszcze nigdy nie bał się tak
bardzo, bo nigdy nie miał aż tyle do stracenia.
Zacisnął dłoń na Ręce Glorii,
idąc za znakami zostawionymi przez Harry’ego. Srebrny proszek – udoskonalony
przez Georga wynalazek bliźniaków Weasley – mienił się w świetle magicznego
artefaktu, prowadząc Draco prosto do celu. Im bliżej jego się znajdował tym
intensywniejszy zapach spalenizny docierał do jego nozdrzy. Przyspieszył,
doskonale wiedząc, że ucisk w żołądku nie jest wynikiem przykrego zapachu lecz
lęku o życie przyjaciela. Nie wybaczyłby sobie, gdyby dotarł za późno.
Zatrzymał się przed skalną ścianą, gdzie urwał się trop. Przesunął dłonią po
zimnym, chropowatym głazie, marszcząc czoło i zastanawiając się, jak obejść tą
przeszkodę. Domyślał się, że musiał być to jakiś rodzaj kamuflażu, a to
oznaczało, że za tą kamienną ścianą pole magnetyczne musiało się kończyć.
Podskórnie czuł magię. Przesunął Rękę Glorii bliżej ściany, szukając jakiś
wskazówek, lecz wszystko wskazywało na to, że ich tam nie ma. Przez chwilę w
zamyśleniu studiował głaz, szukając w odmętach pamięci informacji o magicznych
zamkach. Przykucnął, chcąc zbadać niższą kondygnację kamienia i ściągnął brwi,
natykając się na mokry, błotnisty ślad na ziemi. Potarł go w palcach i
powąchał, starając się zidentyfikować maź.
- To nie może być takie proste
– prychnął, wstając i wyciągając z kieszeni kombinezonu scyzoryk, a następnie
bez zawahania przejechał ostrzem po wnętrzu dłoni i przyłożył ją do skały.
Pokręcił głową, czując jak
zimny kamień ustępuje pod wpływem daniny z krwi, lecz nie miał czasu, by kpić z
pradawnych magów i ich form zabezpieczeń, bo to, co zobaczył, prawie zwaliło go
z nóg. Wnętrze groty, bo to ona skrywała się za kamienną ścianą, wypełniał
szary, gryzący dym. Natychmiast założył maskę i dopiero wtedy przekroczył próg
tajemnej komnaty. Na chwilę zatrzymał się i pod wpływem zalewającej go fali
ciepła, przytrzymał ściany. Przez chwilę w ciszy witał się na powrót ze swoją
magią, a potem spiął, gdy ta cisza stała się zbyt przytłaczająca i niepokojąca.
Za pomocą magii pozbył się szarej mgły i rozejrzał uważnie po skalistym
wnętrzu. Ściągnął brwi, nie widząc śladu po Harrym i przesunął Ręką Glorii po
podłożu. Srebrny pył kończył się dokładnie w miejscu, gdzie stał – tuż za
progiem wejścia do groty. Draco wszedł głębiej, trzymając w pogotowiu różdżkę.
- Homenum revelio – mruknął, skanując otoczenie.
Różdżka
nie zareagowała, a więc wewnątrz groty nie było ludzi. Podszedł do kamiennego
postumentu i przesunął dłonią po kamiennej płycie. Roztarł czarny, błyszczący
proszek, lecz tak naprawdę to nie on przykuł uwagę mężczyzny. Większa część
płyty była ciemniejsza, jakby leżało na niej coś mokrego. Modląc się o to, by
jego przypuszczenia się nie potwierdziły, zbadał to miejsce i wstrzymał oddech,
gdy uzyskał pewność, że to krew. Zatoczył się, czując jak żółć podchodzi mu do
gardła i z szeroko otwartymi oczami w osłupieniu przyglądał się kamiennej
konstrukcji, z której Eva musiała uczynić prowizoryczny ołtarz ofiarny, przy
którym odprawiała te wszystkie bestialskie zbrodnie, do których była zdolna.
Zacisnął pięści i odwrócił wzrok, starając się odzyskać kontrolę. Wówczas
zarejestrował błysk i to w jego kierunku skierował swoje kroki. Dostrzegł
skromnie zdobioną urnę. Przejechał palcem po jej wnętrzu i przez chwilę
przyglądał się czemuś, co przypominało popiół, a następnie ponownie spojrzał na
ołtarz. Dopiero wtedy zauważył ciemniejszy okrąg wokół postumentu. Był gorący,
a to znaczyło, że do masakry na jego przyjacielu doszło stosunkowo niedawno.
Gdyby nie czekał na Garrica, który i tak się nie zjawił, być może zdążyłby na
czas.
- Miałeś
dać mi fory, Potter – wydusił martwym tonem, niezdolny by się ruszyć i myśleć o
niczym innym, jak o tym, że zawiódł.
- Przestań
pieprzyć. Nie potrzebujemy twojego poświęcenia. Znajdziemy inny sposób na wygranie
tej wojny – podsumował plan przyjaciela, który ten zdradził mu wieczór przed
bitwą.
- Nie –
zaoponował Harry bardziej stanowczo. – Mam przeczucie. To dobry plan, który
może dać nam punkt zaskoczenia – dodał z nieobecnym spojrzeniem, jakby
analizował coś w głowie.- Nikt nie może o tym wiedzieć. Próbowaliby mnie
powstrzymać. A ja chcę uniknąć… - urwał i westchnął ciężko.
- Skąd
pewność, że ja tego nie zrobię? – Zapytał z przekąsem, mierząc go wściekłym
spojrzeniem.
- Bo wiem, że nawet jeśli się ze mną nie
zgadzasz, to mnie wspierasz, jak na dobrego przyjaciela i partnera przystało –
odparł bez zawahania, po czym posłał mu zmęczony uśmiech i dodał. – Poza tym to
rozkaz.
- Wiesz, gdzie
ja mam twoje rozkazy? – Zapytał z frustracją, nawet nie starając się udawać, że
bierze na poważnie słowa przyjaciela.
- To ostatnie
minuty gry, Draco… Trzeba tylko złapać znicza – oznajmił ze spokojem, nie
spuszczając poważnego spojrzenia z twarzy Malfoya.
- Wiesz co
zrobi ze mną Pansy, jak nie oddam jej ciebie w jednym kawałku? Co się stanie,
jeśli zginiesz? Co z Pansy i waszym dzieckiem? – Zapytał, używając rodziny
przyjaciela, jako ostatniej szansy na odwiedzenie przyjaciela od misji
samobójczej.
- W takim
razie masz motywację do ściągnięcia mnie – zażartował, a widząc że Draco nie
wygląda na przekonanego, dodał. - Wygramy… Musisz tylko złapać znicza… Wierzę w ciebie – zapewnił ze stoickim spokojem i
pewnością, której blondyn w tym momencie mu zazdrościł
- Potter ja
nie mam pojęcia, jak użyć magii tego cholernego kryształu! Co jeśli tym razem
mnie nie posłucha? – Wyrzucił z frustracją, rozdrażniony uporem, głupotą i
spokojem przyjaciela.
- Wtedy
wybaczysz sobie i zaopiekujesz się Hermioną, Pansy i moim dzieckiem…Tylko nie
waż się nakłamać mu na mój temat, bo będę nawiedzał cię we śnie – próbował żartować,
choć Draco wiedział, że ten stara się robić dobrą minę do złej gry.
- Powiem, że
byłeś beznadziejnym szukającym, okropnym studentem, apodyktycznym szefem i …
- … i przyjacielem,
który cierpliwie znosił twoją ślizgońską naturę – wszedł mu w słowo Harry, a
Draco zacisnął mocno zęby, walcząc z dławiącą bezsilnością.
- Tak.
Przyjacielem i bratem – przytaknął, wzdychając ciężko i nerwowo przeczesując palcami
włosy.
- Jeśli
przegramy, zabierz wszystkich i wywieź ich z kraju. Tu w sejfie znajdziesz
wszystko, czego potrzebujesz – powiedział poważniejąc i kiwając głową w
kierunku ukrytego za szafą pancerną sejfu.
- Zawsze
przygotowany. Widzę pozytywny wpływ Granger – próbował kpić, jednocześnie
szukając wyjścia z tej podbramkowej sytuacji.
- Bycie
wybrańcem zobowiązuje – sarknął z rozbawieniem.
- Więc
postaraj się i nie pędź zbyt szybko do tego cholernego światła, bo mam zamiar
cię sprowadzić, ok? – Warknął, zmęczony tą absurdalną rozmową i prośbą
przyjaciela.
- Postaram się
dać ci fory… jak w quidditchu - zironizował z bezczelnym uśmiechem.
- Gdyby nie
to, że obydwaj mamy na dzisiaj plany, dałbym ci wycisk i pokazał, kto jest
lepszym szukającym – odgryzł się, walcząc z pokusą dania mu w pysk.
- Nie masz
szans – powiedział z pewnością i rozparł się wygodnie w fotelu.
- Zakład? –
Zapytał, unosząc lewą brew.
- Co? – Harry
wydawał się zbity z tropu, co wywołało jego ironiczny uśmiech.
- Po tym jak
posprzątamy ten bałagan zagramy sparing jeden na jeden o to, kto jest lepszym
szukającym – zaproponował ze ślizgońskim uśmiechem.
- Stoi. Skopie
ci tyłek – odparł z przekonaniem Harry, nawet nie kryjąc radości z perspektywy
pokonania byłego rywala.
- To się okaże
– powiedział, uśmiechając się krzywo. – Dlatego nawet nie próbuj umierać. Nie
przed tym, nim ustalimy wynik meczu – zagroził Draco.
- Nie martw
się. Nie przepuszczę okazji, by bezkarnie skopać ci tyłek – zapewnił Harry.
- Zawsze musisz zgrywać
bohatera? Co ja teraz powiem wszystkim? Co powiem Pansy i twojemu dziecku? –
Warknął, nadaremnie walcząc z falą rozpaczy i wyrzutów sumienia. – Nie tak się
umawialiśmy, przyjacielu…
- Nie dramatyzuj tak Malfoy. Za
chwilę spotkasz się ze swoją drugą połówką.
Zimny, kpiący głos wibrujący szaleństwem
przeciął ciszę, skupiając na sobie całą uwagę Dracona.
- Nott – warknął mężczyzna,
sięgając po swoją różdżkę i czując jak bestia, którą już dawno okiełznał,
domaga się krwi. Z ulgą poddał się temu pragnieniu, choć na chwilę tłumiąc
wyrzutu sumienia i rozpacz po śmierci przyjaciela.
- We własnej osobie – odparł
Theodore, oblizując spierzchnięte usta i mierząc Dracona wygłodniałym wzrokiem.
- Tęskniłeś?
- Niespecjalnie – odparł Malfoy,
zaciskając palce na różdżce i uważnie śledząc każdy ruch mężczyzny. – Ale
cieszę się, że to ja będę mógł cię wykończyć.
- Taaak… Też nie mogłem
doczekać się chwili kiedy znów zatańczymy – odparł Nott z szaleńczym błyskiem w
oku.
***
- Jesteś pewna, że idziemy w
dobrą stronę? – Zapytał kolejny raz, gdy weszli w korytarz z niekończącą się
liczbą drzwi.
Hermiona spiorunowała go
wzrokiem, lecz Ron, po jej spiętej postawie i zaciśniętych ustach, rozpoznał,
że kobieta nie wie, gdzie aktualnie się znajdują.
- Może powinniśmy… - zaczął
nieśmiało, lecz szatynka najwidoczniej nie miała zamiaru go słuchać tylko z
uporem maniaka, podeszła do pierwszych drzwi i tak jak uprzednio, otworzyła je,
sprawdzając co znajduje się w środku. – Albo i nie – westchnął ciężko,
podchodząc do przeciwległej ściany i również otwierając wszystkie drzwi po
swojej stronie. – Herm, to bez sensu. Zgubiliśmy się – powiedział, starając się
aby jego głos brzmiał neutralnie.
- Nie rozumiem… Wszystko
wygląda tak samo… Przemierzałam tą drogę tysiące razy, jednak gdy tylko próbuje
odtworzyć ją w głowie, czuję jakby ktoś potraktował mnie confundusem. Zupełnie
jakby… - zaczęła z frustracją, rozmasowując skronie i urwała, gdy zrozumiała, dlaczego nie może
odnaleźć właściwej drogi.
- Czyli ktoś zadbał o to, żebyś
nie znalazła tego miejsca – podsumował Ron, opierając się o ostatnie drzwi i
rozmasowując kark.
- Na to wygląda – westchnęła ciężko,
rozmasowując kark.
- Ale przecież w bibliotece
czułaś się jak ryba w wodzie. Problem zaczął się dopiero, gdy zaczęliśmy szukać
laboratorium – powiedział Ron, a Hermiona zerknęła na niego z namysłem. – Czemu
mi się tak przyglądasz? – Zapytał niepewnie, widząc znajomy szelmowski uśmiech
na twarzy przyjaciółki, który w szkole wielokrotnie go przerażał, bo mógł
świadczyć tylko o jednym. – Nie spodoba mi się to, prawda? – Bardziej
stwierdził niż zapytał. – Jest w ogóle szansa, że… - zaczął i urwał, słysząc
stukanie z wewnątrz ostatnich drzwi, które zostały im do sprawdzenia. –
Słyszałaś? – Zapytał niepewnie, a ona w milczeniu skinęła głową i podeszła do
niego.
Obydwoje przyłożyli uszy do
drzwi, nasłuchując. Hermiona wstrzymała oddech, gdy stukanie się powtórzyło i
nacisnęła klamkę, chcąc pchnąć drzwi. Ku jej zaskoczeniu, te nie ustąpiły, co
tylko wzmogło jej ciekawość, ale i czujność. Wymieniła się porozumiewawczym
spojrzeniem z Ronem i obydwoje wyciągnęli różdżki.
- Ja pierwszy – zastrzegł
stanowczo, mierząc ją nieustępliwym wzrokiem, gdy zaklęciem odblokowała zamek.
W odpowiedzi wywróciła oczami,
lecz tym razem postanowiła się nie upierać. Zapobiegawczo wyczarowała tarczę, a
Ron uchylił drzwi, trzymając w pogotowiu różdżkę. Wewnątrz panował półmrok. Była
to zwykła sypialnia, jakich dzisiejszego dnia zobaczyli dziesiątki.
- Lumos – szepnął Ron,
oświetlając skromnie umeblowane pomieszczenie. – Jest pusty – powiedział z
niezrozumieniem.
Przez chwilę stali nieruchomo,
nasłuchując, po czym, rozczarowani, zdecydowali
się opuścić pokój. Wówczas jednak desperackie stukanie powtórzyło się, a oni
jak na komendę zwrócili się do jego źródła.
- Co do…
- Finite incantantem – Hermiona
rzuciła zaklęcie, a po chwili w miejscu, skąd dochodziło stukanie, zaczął
materializować się zarys fotela zwróconego w stronę odsłoniętego okna.
- Kim jesteś? – Zapytał ostro
Ron, celując różdżką w wystającą ponad oparcie fotela głowę, a gdy zamiast
odpowiedzi ponownie usłyszeli stukanie, spojrzał na przyjaciółkę. – Jest
przywiązany?
Hermiona nie odpowiedziała
tylko szybkim krokiem obeszła fotel i, na widok zakneblowanego i przywiązanego
mężczyzny, poczuła szok i przerażenie. Ron na widok jej miny dołączył do niej i
bez zwłoki, za pomocą czarów, uwolnił czarodzieja.
- Dzięki Merlinowi – wysapał
staruszek, odrzucając krępujące go liny i knebel.
- Nie powinno tu pana być –
powiedziała z przerażeniem szatynka, czując jak paraliżuje ją strach. – Harry…
bez pana, Draco...
- Miejmy nadzieję, że nie jest
za późno – powiedział z powagą mężczyzna, dźwigając się chwiejnie na nogi.
- Dlaczego…? – Zaczął Ron, lecz
Ollivander przerwał mu stanowczym gestem.
- Nie ma teraz czasu na
wyjaśnienia. Jeśli chcemy uratować Harry’ego, Dracona i wszystkich, w których
żyłach płynie krew Blacków, musimy działać – zaoponował Garric, rozcierając
zdrętwiałe nadgarstki.
- O czym pan mówi? – Zapytał
Ron, ściągając brwi.
- Danielle nie jest po naszej
stronie. Ma zamiar zniszczyć linię Hekate, wykorzystując do tego magię krwi i
kryształ – wyjaśnił, dźwigając się ciężko na nogi i od razu opadając na fotel.
– Spokojnie, to tylko zawrót głowy – uspokoił ich, gdy obydwoje pośpieszyli z
pomocą.
- Trzeba ją zatrzymać –
powiedział Ron, czując jak i pod nim uginają się kolana.
- Tu chodzi o tysiące
niewinnych istnień, które nawet nie wiedzą o swoim dziedzictwie – wyjaśnił
Garric, patrząc na nich z powagą.
- Najpierw antidotum a teraz
to… – sapnął z frustracją Weasley.
- Jakie antidotum?
- Eva uwięziła Pansy we śnie.
Zabije ją i dziecko, jeśli nie odkryjemy co zrobiła i jak to odkręcić –
wyjaśniła Hermiona, czując jak początkowy paraliż ustępuje desperackiej próbie
działania.
- Mors per
somnium…
- Słucham?
- Coniunctionem animarum… Odmiana zaklęcia
połączenia dusz. Wieki temu wykorzystywano tą metodę w czasie wojen. Usypiało
się jeńców, łączyło umysły i wysysano z nich siły witalne i magię aż nie
zostawało w nich nic… Aby czerpać z nich jak najdłużej zamykano ich umysł w
utopijnym świecie ich marzeń. Umierali we śnie, nieświadomi zagrożenia… Zbyt
szczęśliwi, by chcieć się obudzić…
- Co to znaczy? – Naciskała,
nieświadomie zaciskając dłoń na nadgarstku mężczyzny.
- Na tą klątwę nie ma antidotum
– odparł zbolałym tonem, kładąc swoją pomarszczoną dłoń na jej.
- Niemożliwe. Musi być jakiś
sposób, żeby ich odzyskać – zaperzyła się Hermiona. – W magii zawsze są luki…
Każde zaklęcie ma swoje przeciwzaklęcie – upierała się, ignorując współczujący
wzrok Garrica.
- Nie słuchałaś uważnie… Ten,
kto rzuca klątwę, wykorzystuje jego najgorsze lęki i pragnienia. Najpierw
torturuje nimi swoją ofiarę, a potem je zabiera, pokazując lepszą alternatywę
życia, bez ryzyka, że te lęki się urzeczywistnią. Eva poznała lęk Pansy,
odkryła jej słabą stronę i wykorzystała przeciwko niej. Pansy sama uwięziła się
we własnej kreacji lepszego świata. I tylko ona może się z niego wydostać…
- Ale chyba można jej jakoś
pomóc? – Zaperzyła się.
- Trzeba przekonać Pansy, by
opuściła ten utopijny świat. Teraz możemy kupić jej czas, osłabiając połączenie
z Evą. Nie zapominajcie jednak, że ona czerpie energie z Pansy. Im bardziej
nadszarpniemy jej siły, tym więcej zabierze ich z połączenia.
- Musimy jakoś ostrzec Pansy,
dotrzeć do niej… - zaczęła zduszonym głosem, czując jak grunt pod jej stopami
niebezpiecznie drży.
- Owszem. Jednak jest to bardzo
ryzykowne. Zwłaszcza jeśli Eva odkryje wasze połączenie – zaznaczył czarodziej,
uważnie jej się przyglądając.
- Czyli… Musimy niezauważenie dostać
się do groty, odnaleźć Malfoya i Harry’ego, pomóc fretce sprowadzić go,
przeszkodzić Danielle w masowej zagładzie Blacków i odesłać Evę do piekła? A w
między czasie trzeba połączyć się z umysłem Parkinson i przekonać ją, by
zechciała łaskawie się obudzić? – Uściślił Ron, podsumowując wszystkie
informacje.
- Coś w tym stylu – odparł
Garric z dobrodusznym uśmiechem.
- Bułka z masłem – sarknął,
przeczesując nerwowo włosy.
- Musimy opracować strategię –
powiedziała Hermiona, rozpoczynając nerwowy spacer po pokoju. – Najpierw musimy pomóc Draco i Harry’emu.
Tylko jak mamy dostać się do groty, gdy przejścia strzeże Danielle. Jeśli nas
zobaczy…. I musimy wysłać wiadomość do Blaise’a… Muszą spróbować ją obudzić nim
Danielle zabije Evę… Ale co jeśli Harry… Przecież podczas, gdy my tu obmyślamy
strategię, zarówno on jak i Draco, mogą już…
- Hermiono…
Jej imię wypowiedziane
spokojnym, łagodnym, aczkolwiek stanowczym głosem podziałało na nią, niczym
zaklęcie uciszające. Przeniosła rozbiegane, przerażone spojrzenie na
opanowanego Ollivandera. Z jego bladoniebieskich oczu płynął spokój i siła,
które w jakiś dziwny sposób wpływały na nią. Wciąż czuła paniczny strach, lecz
jakimś cudem, dzięki Garricowi, udało jej się nad nim zapanować.
- Jest inne wyjście. Musisz
jednak wziąć się w garść i odegrać do końca swoją rolę. Bez względu na to, co
się wydarzy, musisz wytrwać i zrobić to, co ci powiem. Rozumiesz? – Upewnił
się, a ona bez wahania skinęła głową. – Dobrze. A teraz słuchajcie…
***
-
Jak można być tak okrutnym – wydusiła Ginny, gdy Blaise skończył czytać list,
jaki wysłała im Hermiona.
W
sali panowała nienaturalna cisza, przerywana wyłącznie dźwiękiem aparatury,
monitorującej funkcje życiowe Pansy i dziecka. Echo niedawno wypowiedzianych
słów, odbijało się w ich głowach, a setki niewypowiedzianych pytań i
wątpliwości powiększało istniejące zagrożenie.
-
To znaczy, że ktoś musi wejść do umysłu Pansy i przekonać ją, by wróciła do
prawdziwego świata? – Upewniła się Narcyza, skubiąc nerwowo skórę przy swojej
szyi.
-
To nie takie proste – powiedział Blaise, ściągając brwi i patrząc na
nieprzytomną Pansy z zamyśleniem.
-
To może być nasze jedyne wyjście – powiedziała pani Malfoy, mierząc chrześniaka
ostrym spojrzeniem.
-
Wiem. Tylko…
-
Blaise, nie ma tylko! Tu chodzi o jej życie! – Zauważyła kobieta, zrywając się
z krzesła i łapiąc dłonie mężczyzny, spojrzała mu prosto w oczy. – Choćby
istniał tylko cień szansy, musimy spróbować ją stamtąd wyciągnąć. Każda kolejna
minuta wysysa z niej życie i wzmacnia naszego wroga – dodała, przybierając
władczą postawę.
-
Rozumiem – powiedział łagodnie, przenosząc wzrok na ciotkę. – Ale tu nie chodzi
wyłącznie o Pansy ale i o dziecko – zaznaczył z powagą, odpierając wzrok
kobiety.
-
Najważniejsza jest dla mnie Pansy – powiedziała stanowczo Narcyza. – Jeśli mam
poświęcić dziecko, by ją uratować, zrobię to. Jeśli przeżyje, będzie mogła mieć
jeszcze wiele dzieci….
-
Nie – zaprotestowała stanowczo Ginny, patrząc zaszklonym, pełnym niedowierzania
wzrokiem na panią Malfoy.
Zarówno
Blaise, jak i Narcyza spojrzeli na nią. Jedno patrzyło ze zbolałym zrozumieniem
i współczuciem, drugie z niedowierzaniem i stanowczością.
-
Ta decyzja nie należy do nas – odparła Ginny, patrząc na nich z powagą, a potem
przeniosła spojrzenie na nieprzytomną kobietę i uśmiechnęła się ze smutkiem. –
Nie mamy prawa poświęcać żadnego z nich…
-
Nie pozwolę….
-
Ciociu – upomniał ją mężczyzna, biorąc stronę Ginewry, co ta skomentowała niezadowoloną
miną.
-
Nie będę bezczynnie stała i patrzyła jak ona umiera – zaznaczyła nieznoszącym
sprzeciwu głosem. – Tym bardziej, jeśli wiem jak ją uratować.
-
Nikt z nas nie będzie stał bezczynnie – odparła Ginny, nie odrywając wzroku od
twarzy przyjaciółki.
-
Ginny…
-
Spróbujmy nawiązać połączenie – powiedziała, przenosząc stanowcze spojrzenie na
zbitego z tropu mężczyznę.
-
To zbyt niebe… - zaczął ostrożnie dobierając słowa, lecz pani Malfoy nie
pozwoliła mu na przedstawienie swoich argumentów.
-
Jestem za – weszła mu w słowo, dumnie odwzajemniając spojrzenie rudowłosej i
ignorując gniewne spojrzenie chrześniaka.
Widząc
to, Blaise jęknął z frustracji. Był zmęczony i wyczerpany strachem o bliskich.
Przyrzekł Potterowi, że zrobi wszystko, by utrzymać przy życiu zarówno Pansy,
jak i dziecko. I miał zamiar dotrzymać danego słowa, choćby miał walczyć z
samym diabłem o te dwie dusze. Nie przypuszczał tylko, że jego przeciwnik
przybierze twarze dwóch ważnych dla niego kobiet.
-
Jak niby chcecie tego dokonać? – Zapytał, nie kryjąc frustracji.
-
Zapominasz, że masz przed sobą byłego śmierciożercę, Blaise – zauważyła
Narcyza, prostując się z godnością, choć w jej słowach nie było cienia dumy z
przynależności do tej grupy.
-
Jak chcesz czuwać nad połączeniem i jednocześnie błądzić po zakamarkach jej
umysłu? – Zapytał z rozdrażnieniem.
-
Nie będzie musiała – odparła ze spokojem Ginny, a Blaise spojrzał na nią z
niedowierzaniem, gdy dotarły do niego jej słowa.
-
Wykluczone! To zbyt niebezpieczne! Nie mogę ryzykować, że stracę was obie! –
Zaoponował, patrząc ze złością prosto w oczy ukochanej.
-
Obydwoje wiemy, że jeśli nie spróbujemy, nasze wspólne…
-
NIE – powiedział stanowczo, patrząc na nią ostrzegawczo. – Nie waż się, Ginny…
-
Zrobimy to razem – weszła mu w słowo z delikatnym, pełnym zrozumienia uśmiechem
i, niezrażona wrogą postawą mężczyzny, podeszła do niego, by patrząc mu prosto
w oczy, położyć dłoń na środku jego klatki piersiowej i dodać. – Obiecuję, że
bez względu na pokręcenie Parkinson, obydwie wrócimy – zapewniła żartobliwie,
wywołując w jego oczach błysk rozbawienia, choć twarz mężczyzny pozostała
poważna.
Przez
chwilę patrzyli na siebie, jakby toczyli niemą rozmowę, w trakcie której
wyzbywali się swoich lęków, obnażali serca i zapewniali, że są w stanie walczyć
i wygrywać, dopóki stoją ramię w ramię. W końcu Blaise zamknął oczy, wzdychając
ciężko i niechętnie skinął głową.
-
Dziękuję – wyszeptała, kładąc ciepłą dłoń na jego pokrytym zarostem policzku.
Reagował
na jej dotyk, ciepło, zapach. Sama jej obecność elektryzowała wszystkie jego
zmysły. Zupełnie jakby ona była latarnią, a on rozbitkiem dryfującym na
wzburzonych falach oceanu z nadzieją, że światło jej latarni doprowadzi go do bezpiecznego
lądu. To światło było jego nadzieją i obietnicą, że po sztormie znów niebo
stanie się bezchmurne. W swoim życiu przeżył wiele takich sztormów i z wielu z
nich ocalał tylko cudem. Miał wrażenie, że przez ten czas musiał wyczerpać cały
limit szczęścia i często zastanawiał się, dlaczego wciąż żyje. Szukał sensu
swojego jestestwa, chcąc spłacić zaciągnięte długi, dzięki którym znalazł swoją
bezpieczną przystań, w której teraz mógł
żyć pełnią życia. Uchylił powieki, natrafiając na spojrzenie brązowych
tęczówek. Patrząc w oczy Ginny, zastanawiał się, czy to jest dzień, w którym
miał spłacić wszystkie długi. Jeśli w ten sposób miał zacząć żyć bez poczucia
winy, był na to gotów. I gdyby nie widmo odsetek w postaci światła, które
utrzymywało go na powierzchni, nie wahałby się ani sekundy.
-
Wyciągnijmy ją na powierzchnię – powiedział, starając się brzmieć pewnie.
-
W końcu brzmisz jak mój chrześniak – odparła Narcyza z samozadowoleniem, na co
on wywrócił oczami, a Ginny spojrzała na niego z mieszaniną czułości i
rozbawienia.
***
- Pająki… Dlaczego to zawsze
muszą być pająki? – Jęczał Ron, otrzepując się z pajęczyn i kuląc, by omijać
niechcianych mieszkańców podziemnego tunelu, mających go doprowadzić do
więzienia Evy.
- Weź się w garść synu i
trzymaj różdżkę w pogotowiu – ostrzegł go Ollivander, oświetlając im drogę
pochodnią i skanując uważnie całą przestrzeń. – Ktoś niedawno tędy przechodził
– dodał z ponurą miną.
- Jak to? Myślałem, że nikt o
nich nie wie…
- Ja też – odparł, zaciskając
usta w wąską linię. – Najwidoczniej się myliłem…
- Skąd wiesz? Może to
nietoperze… albo pająki?
- Spójrz ma porozrywane
pajęczyny i ślady stóp… W dodatku w powietrzu czuć nutę spalenizny i potu…
- Faktycznie – przyznał mu
rację Ron, krzywiąc się i starając wciągać jak najmniej śmierdzącego powietrza.
- Capi jak…
- Ciii – uciszył go Garric,
zatrzymując się i nasłuchując z zamkniętymi oczami.
- To Malfoy… Rozpoznaje jego
głos… Ale ten drugi?
- Ktoś, kto odkrył tajny
korytarz - odparł cierpko Ollivander. -
Schowaj się za moją tarczą i bądź gotów do walki – rozkazał, gasząc pochodnię i
otaczając ich niewidzialną bańką.
***
Sekundy dłużyły się jak minuty,
a minuty rozciągały się do rozmiarów godzin, gdy czekała aż jej przeciwnik
stanie naprzeciwko niej. Była zdenerwowana, a jednocześnie zniecierpliwiona
dłużącym się oczekiwaniem. Ponad wszystko pragnęła zakończyć tą wojnę i raz na
zawsze pogrzebać groźbę dziedzictwa Hekate. Nie sądziła, że dziecko które
zdążyła pokochać i, na które przelała wszystkie zakazane matczyne uczucia,
stanie się jej śmiertelnym wrogiem i przyczyną jej upadku. Nigdy nie
przypuszczała, że jej dłonie przeleją tyle niewinnej krwi. Szkolono ją, by
chronić życie. Tymczasem jej przeznaczeniem było zakończenie rodu, który
zapoczątkował misję, której służyła przez całe swoje życie. Zamknęła oczy i
wzięła głęboki, uspokajający oddech. Musiała odsunąć wątpliwości i skupić się
na zadaniu. Każda wojna wymagała ofiar i poświęcenia.
Spięła się, dostrzegając
majaczącą sylwetkę na tle groty i niezauważalnie wstrzymała oddech, gdy Eva
przekroczyła próg jaskini, wchodząc prosto w jej pułapkę. Danielle zmierzyła ją
uważnym spojrzeniem i z zadowoleniem odkryła, że Potterowi udało się ją zranić
i wprowadzić truciznę do krwioobiegu. Wiedziała, że mężczyzna zapewne nie żyje.
Jego ofiary żałowała najbardziej. Wiedziała jednak, że gdyby pozwoliła mu żyć,
ten nie pozwoliłby jej zrealizować planu zakończenie linii Hekate.
Eva zmrużyła oczy i utkwiła
wzrok w sylwetce byłej mentorki. Danielle domyślała się, że doznania odzyskania
dostępu do pełnej mocy, są tak intensywne, że była uczennica nie zorientowała
się jeszcze, że wpadła w jej pułapkę. Nie trwało to jednak długo. Danielle z
ponurą satysfakcją przyglądała się kobiecie, która ze złowrogim błyskiem w oku,
ruszyła w jej stronę i dochodząc do granicy ukrytego pentagramu, odbiła się o
jego ścianę.
- To kolejna sztuczka,
Danielle? – Zakpiła, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.
- Nie. Tym razem nie będzie
sztuczek – zaoponowała ze spokojem, niespiesznie podchodząc bliżej bezpiecznej
granicy.
- Dobrze wiesz, że na długo
mnie to nie zatrzyma – zauważyła z mściwym uśmiechem.
- Zajmie cię to wystarczająco –
powiedziała z ponurą miną.
- Znowu gramy w łamigłówki? –
Zakpiła, bezskutecznie starając się stłumić narastającą frustrację.
- Tym razem to nie gra, Evo –
westchnęła ze smutkiem, czując namacalny ciężar podjętej decyzji.
- To, co to jest?
- Sprawiedliwość – odparła
zbolałym tonem.
***
-
Poradzę sobie – zapewniła Ginny, gdy podłączył jej do skroni ostatni kabelek,
przeznaczenia którego nie zapamiętała.
Blaise
tłumaczył jej cierpliwie całą procedurę i kwestie techniczne, lecz nie
przywiązywała do tego większej uwagi. Przede wszystkim koncentrowała się na
zadaniu i Pansy. Musiała do niej dotrzeć, by przekonać ją do powrotu, a aby tak
się stało musiała znaleźć odpowiednia słowa, które rozbiją bańkę, w której
schowała się Parkinson.
-
Nie zostawaj tam dłużej, niż musisz. W zakamarkach cudzego umysłu bardzo łatwo
jest się zatracić – powtórzył po raz setny, a ona uśmiechnęła się z
rozbawieniem, czym zasłużyła sobie na jego pełną powagi i dezaprobaty minę.
-
Pamiętam – zapewniła, starając się wyglądać jakby codziennie nurkowała w toni
ludzkiego umysłu i była do tego stworzona.
-
Ginny…
-
Wrócę nim się zorientujesz – weszła mu w słowo, uśmiechając się ciepło.
Blaise
nie wyglądał ani na uspokojonego, ani na tak pewnego jak jego dziewczyna. Wiedząc
jednak, że próby odwiedzenia jej od tego pomysłu są bezcelowe, zmusił się do
bladego uśmiechu i, odgarniając jej czule włosy, pocałował ją w czoło.
-
Jestem gotowa – oznajmiła Narcyza ze zdecydowaniem wchodząc w ich intymną sferę
i wstrzykując jedną fiolkę z eliksirem Pansy, a drugą podając Ginny.
-
Nie każ mi długo na ciebie czekać, rudziku – poprosił cicho, używając
znienawidzonego przez nią przezwiska, czym zasłużył sobie na jej piorunujące
spojrzenie, i z nieprzeniknioną miną odsunął się, obserwując w milczeniu, jak
kobieta wypija zawartość fiolki i prawie natychmiast, ulegając szeptowi jego
ciotki, recytującej zaklęcie, zasypia.
Powoli
uchyliła powieki, zastanawiając się, czego powinna się spodziewać. Dookoła
panowała ciemność. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc przyzwyczaić się do panujących
warunków i niepewnie dźwignęła się na nogi.
-
Pansy! – Zawołała, nie wiedząc czy jej przyjaciółka wie, że ta po nią przyszła. – Pansy, to ja, Ginny!
Odpowiedziała
jej cisza. Nie mając zbyt wielkiego wyboru po omacku ruszyła przed siebie,
mając nadzieję, że nie będzie musiała długo błądzić w mroku. Nie wiedziała,
czego się spodziewać i prawdę mówiąc była trochę onieśmielona. Nie licząc
epizodu z horkruksem Voldemorta, nie była z nikim połączona w ten sposób. Z
każdym przemierzanym krokiem miała wrażenie, że jest intruzem, który wdarł się
do czyjegoś domu i narusza prywatność mieszkańców.
-
Pansy?! – Krzyknęła i objęła się ramionami, czując irracjonalny chłód.
Zupełnie,
jakby ktoś ją obserwował, choć ona nie mogła go dostrzec. Czuła jak wszystkie
jej mięśnie napinają się boleśnie, jakby jej ciało instynktownie nastrajało się
do obrony.
-
Przynajmniej wie, że tu jestem – przemknęło
jej przez głowę. – Proszę cię, wyjdź. Musimy porozmawiać – dodała, okręcając
się dookoła własnej osi w celu wypatrzenia w ciemności jakiejkolwiek zmiany. –
Posłuchaj, nie ruszę się bez ciebie więc lepiej…
Jej
dalsze słowa zostały zduszone w nieartykułowanym krzyku, gdy poczuła jak grunt
pod jej stopami osuwa się, a ona zaczyna spadać.
***
- I to by było na tyle, stary
przyjacielu – odparł z rozrzewnieniem Theodore, uśmiechając się szeroko i
nachylając nad rannym rywalem. – Tak kończy się potężny i dumny ród Malfoyów…
Nawet nie wiesz, ile lat na to czekałem – powiedział z mściwą satysfakcją i
wciągnął głośno powietrze. - Ostatnie życzenie nim rzucę twoją głowę u stóp
mojej pani? – Zakpił, unosząc różdżkę i celując ją w szyję półprzytomnego
mężczyzny.
Draco zdusił przekleństwo,
którym chciał uraczyć Notta. Stoczyli zażartą walkę, lecz Draco zaślepiony
gniewem i rozpaczą po śmierci Harry’ego, popełnił dziecinny błąd, za który miał
zapłacić najwyższą cenę. Świadomość, że zawiódł przyjaciela, bolała bardziej
niż dziura w brzuchu, którą wypalił mu przeciwnik. Zawiódł Harry’ego, Hermionę,
Pansy i całą resztę ludzi, którzy zawierzyli mu, że sprosta zadaniu. Miał nie
dopuścić, by światło Harry’ego zgasło. Tylko tyle. Tymczasem on, jak ostatni
idiota, pozwolił Potterowi… Nigdy nie wybaczy sobie, że przystał na jego durny
pomysł. Zresztą za chwilę odpokutuje za to. Nott wykończy go jednym sprawnym
cięciem, a potem rzuci jego truchło pod nogi tej psychopatycznej suki. Widział
to w wyrazie jego twarzy i aż go mdliło. Nie chciał umierać mając przed oczami
dowód swojej porażki. Zamknął je, przywołując obraz tej, która postawiła jego
świat na głowie, ignorując mrok dokopała się do tlącego światła i sprawiła, że
każdego dnia jego płomień stawał się silniejszy. To jej twarz chciał widzieć i
jej dotyk czuć.
- Krnąbrny jak zawsze… Niech
zatem tak będzie – zakpił Not, lecz Draco już go nie słuchał. Całym sobą był
przy Hermionie. – Do zobaczenia w piekle – wysyczał i uniósł różdżkę.
Zacisnął pięści i spiął się w
oczekiwaniu na uderzenie, jednak zamiast bólu poczuł silny podmuch ciepłego
powietrza, a chwilę później czyjeś silne ręce chwyciły go pod barki.
- Rany, Malfoy, ile ty musisz
żreć, że jesteś tak ciężki – wysapał Ron, ciągnąc go za kamienny ołtarz.
- Weasley… - wydusił, ignorując
uwagę mężczyzny.
- We własnej osobie – sapnął, opierając
go o kamienny postument. – Gdzie Harry? – Zapytał, rozpinając jego kombinezon,
by dostać się do rany w brzuchu.
- Harry… - urwał, nie wiedząc
jak ma wyznać, że Potter nie żyje.
- W porządku…Poszukamy go razem.
Najpierw musimy postawić cię na nogi i rozwiązać inny palący problem – odparł Ron
z napięciem w głosie. – Kurwa mać – przeklął, dostrzegając rany półprzytomnego
blondyna. – Nie wygląda to dobrze, ale Ollivander będzie wiedział, jak cię
połatać – powiedział, starając się brzmieć na pewnego swoich słów, choć jego
mina świadczyła o czymś innym.
- Harry… - Draco podjął kolejną
nieudaną próbę, by wyznać prawdę, lecz słowa nie chciały przejść mu przez
gardło.
- Malfoy zamknij się, bo
próbuje myśleć! – Warknął, stawiając wokół nich bariery ochronne i oglądając
rany mężczyzny.
- Nie żyje…On nie żyje, Weasley
– wydusił, gdy Ron nie zareagował, tylko starał się zatamować krwawienie.
- Co? – zapytał Ron,
sztywniejąc i na chwilę zaprzestając prób ucisku najgroźniej wyglądającej rany.
- Harry nie żyje – wydusił
zdławionym tonem, patrząc prosto w przerażone oczy mężczyzny. – Gdy dotarłem na
miejsce, było po wszystkim… Spaliła go – wyrzucił z siebie z trudem formułując
słowa i przenosząc załzawiony wzrok na ziemię.
- Zamknij się – przerwał mu
Weasley, nie dopuszczając do siebie bolesnej prawdy. – Nie znasz Harry’ego. On
żyje. Na pewno gdzieś tu jest – powiedział szorstkim tonem, wracając do
opatrywania jego ran.
- Znalazłem jego krew i prochy
na ołtarzu – wyznał martwym tonem.
- Przestań pieprzyć, Malfoy! –
Warknął Ron, mierząc go wściekłym, załzawionym wzrokiem.
- Przepraszam – wydusił, czując
jak i nad nim górę biorą emocje, które wcześniej skutecznie tłumił dzięki
gniewowi i walce z Nottem. – To moja wina… Spóźniłem się…
– Niech cię szlag – rzucił
wściekle Ron, a następnie dźwignął się na nogi, by zorientować się w sytuacji.
Ollivander zgrabnie, jak na
swój wiek, unikał zaklęć Notta, który natarł na czarodzieja z całą
wściekłością. Ron ocenił sytuację, po czym, stwierdzając że nie ma czasu na
wymyślenie lepszego planu, wyczarował tarczę i rzucił się między walczących,
atakując niczego niespodziewającego się Śmierciożercę.
- Co ty wyprawiasz, Weasley?! –
Zapytał Garric, lecz Ron mimo roztrzęsienia, wyglądał na zdeterminowanego, by stawić czoła
Theodorowi.
- Nie potrafię mu pomóc – powiedział i, nim Nott zdołał dojść do
siebie, zaatakował go kolejny raz, dając ujście wszystkim emocjom, które
aktualnie kotłowały się w jego głowie.
Ollivanderowi nie trzeba było
dwa razy powtarzać. Obrzucił pojedynkujących się niepewnym spojrzeniem, a
widząc że Ron całkiem nieźle sobie radzi, cały czas się osłaniając ruszył ku
ołtarzowi.
Wystarczył rzut okiem na twarz Dracona
i zmasakrowany ołtarz, by wiedzieć, co się wydarzyło. Draco nie oponował, gdy Garric
zaczął opatrywać jego rany, lecz jedno spojrzenie na twarz mężczyzny
wystarczyło, by wiedzieć, że to jego obwinia o śmierć przyjaciela. Nie winił
go. Wiedział, że czasami to pomaga, choć trwa to tylko chwilę.
- Przykro mi z powodu Harry’ego
– powiedział z autentycznym smutkiem.
- Słusznie. Bo to przez ciebie
się spóźniłem – warknął, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem.
- Przykro mi – powtórzył z
żalem. – Wiem, że to niczego nie zmieni, ale nie miałem możliwości dotrzeć na
czas. Zostaliśmy zdradzeni – wyjaśnił przybitym głosem, a Draco ściągnął brwi,
czując jak coś przewraca mu się w żołądku.
- Hermiona? – Zapytał z
napięciem w głosie.
- Nic jej nie jest – uspokoił
go czarodziej. - Odwróci uwagę Danielle dopóki nie przerwę jej połączenia.
- Dlaczego ma odwracać jej
uwagę?– Zapytał zbity z tropu.
- Danielle chce wykorzystać
magię krwi do zakończenia rodu Hekate – wyjaśnił zbolałym głosem. – Oznacza to,
że każdy z rodu Blacków dzisiejszej nocy zginie. Chyba, że mimo wszystko mi
pomożesz i odwrócimy jej zaklęcie?
- Czyli albo ci pomogę albo ród
Hekate zostanie zakończony? – Zakpił, krzywiąc się pod wpływem fali bólu, gdy
chciał zająć wygodniejszą pozycję.
- Zginie każdy w żyłach którego
płynie krew Blacków – poprawił go z powagą, na co mężczyzna prychnął,
uśmiechając się półprzytomnie.
- Myślisz, że interesuje mnie
bezimienna masa? – Zakpił, mierząc go nieprzeniknionym wzrokiem.
- Wiem, że nie mam prawa prosić
cię o zaufanie, ale jeśli niczego nie zrobimy, świat, który znamy i, za który
walczył Harry, zmieni się nie do poznania – powiedział łagodnym tonem, ignorując
jego okrutne słowa podyktowane śmiercią przyjaciela.
- Nie waż się! – Warknął przez
zaciśnięte zęby, mierząc go morderczym spojrzeniem. – Nie waż się wykorzystywać
jego śmierci w ten sposób – zaznaczył, zaciskając pięści.
- Draco…
- Pomogę ci, ale tylko dlatego,
że tu chodzi o życie mojej matki. Nie dbam o resztę anonimowych ludzi i o
ciebie. Straciłem przyjaciela i na tym koniec. Dzisiejszej nocy nie stracę już
żadnej bliskiej osoby – zaznaczył twardym, zimnym tonem, a Ollivander skinął
niepewnie głową, zadowalając się taką formą współpracy.
- Muszę opatrzyć twoje rany nim
się wykrwawisz lub stracisz przytomność. Musisz być świadomy – uprzedził i
dopiero, gdy Malfoy skinął głową, zabrał się za opatrywanie jego ran.
***
- Weasley widzę, że ćwiczyłeś –
zakpił Nott, uskakując przed zaklęciem i starając się wyrównać oddech. – A może
to śmierć Pottera tak cię napędza? – drążył, prowokując mężczyznę. – Zawsze
byłeś miernotą. Jak cała twoja rodzina – odparł z pogardą, jednocześnie
atakując.
Ron jednak nie odpowiedział na
jego zaczepkę. Był maksymalnie skoncentrowany na walce i na odciągnięciu uwagi
Notta od Dracona i Ollivandera. Ból i wciekłość po śmierci Harry’ego rozrywały
go od środka. Musiał pozbyć się ich i miał zamiar wykorzystać w tym celu tego
psychopatę.
- Czyżbyś ogłuchł? A może
zastanawiasz się, jak uratować skórę?
- Wybacz, jeśli cię zawiodłem,
ale nie mam ci nic do powiedzenia – odparł ze spokojem, odpierając silny atak i
uskakując za skalną kolumnę, by złapać oddech.
- Dziwne, myślałem, że to ty
jesteś tym najbardziej wygadanym członkiem bandy. Ale wygląda na to, że masz
mniejsze jaja od swojej przyjaciółeczki – zakpił, a Ron zamarł na wzmiankę o
Hermionie. Sama myśl, że mógłby stracić i ją, wypalała w jego sercu dziurę.
Obiecał Harry’emu, że będzie o nią dbał i nie pozwoli, by spadł jej włos z
głowy. – Ach ta gorąca, gryfońska krew – zapiał z uciechą, jakby doskonale
wiedział, że trafił w czuły punkt. – Ale co ja ci będę opowiadał. Przecież sam
doskonale o tym wiesz… A może i nie? Może nie potrafiłeś sprostać wyzwaniu i
dlatego olała cię dla Malfoya? – Prowokował, a Ron czuł jak nerwy przejmują nad
nim kontrolę. – Dawno nikt mnie tak nie usatysfakcjonował – oznajmił z
zadowoleniem, przeciągając sylaby i czekając na moment, by zaatakować. – Ale
skoro ci się nie skarżyła, to znaczy że sprostałem zadaniu – zarechotał, a Ron
przymknął oczy, ostatkiem sił walcząc, by nie rzucić się na niego z gołymi
rękoma.
Starał się przekonywać, że Nott
łże, by go sprowokować, lecz gdzieś z tyłu głowy, bał się, że ten drań mógł ją
skrzywdzić. Hermiona nie chciała rozmawiać o koszmarze, jaki przeżyła. Wróciła
inna, odmieniona, lecz tłumaczył sobie, że to skutek traumy, jaką przeżyła w
niewoli.
- Wrzeszczała, jakby…
Tego było dla niego za dużo. To
był impuls. Zadziałał instynktownie, nim zdążył pomyśleć. Zaciskając palce na
różdżce, rzucił klątwę, lecz jego zaklęcie było niecelne. Czerwony promień
uderzył w ścianę, wzniecając tabuny kurzu, pyłu i sprawiając, że kilka
stalaktytów oderwało się od sklepienia i spadło z hukiem. Krztusząc się pyłem i
zasłaniając przed nim oczy, nie zauważył zaklęcia, które mknęło prosto w jego
plecy i już po chwili zwijał się w agonii. Ból, jaki wywołał Cruciatus,
obezwładnił każdy nerw w jego ciele, wywołując fale nieludzkiego cierpienia.
- Weasley, Weasley, Weasley… -
zacmokał Nott, przerywając klątwę i obchodząc go dookoła. – Ty się nigdy nie
zmienisz imbecylu. Zawsze łatwo było cię podejść. Wystarczyło tylko znaleźć
twój słaby punkt i uderzyć – zakpił, patrząc na niego z pogardą. – Choć muszę
przyznać, że bawiłem się przednio – dodał, mierząc różdżką w różne części jego
ciała, jakby nie potrafił się zdecydować, gdzie uderzyć w pierwszej kolejności.
– Tyle możliwości – westchnął z zachwytem, który chwilę później ustąpił miejsca
niezadowoleniu. – Niestety nie mam czasu, by się z tobą pobawić. Moja pani jest
niecierpliwa. A gdy się niecierpliwi, zazwyczaj lecą głowy. Dlatego sam
rozumiesz… wolę, by moja została na miejscu – powiedział lekkim tonem, jakby
rozmawiał z kumplem o swojej żonie.
Ron łapał spazmatycznie oddech,
starając się odzyskać czucie. W miarę jak Nott opowiadał te wszystkie
farmazony, on powoli odzyskiwał ostrość widzenia. Wiszące nad nim stalaktyty
dwoiły mu się i troiły przed oczami, a w uszach słyszał nieznośny szum. Chciał
dźwignąć się na nogi, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.
- Naprawdę wielka szkoda… Ale
dostałem jasne zlecenie na łeb Malfoya – westchnął z żalem i wycelował różdżkę
prosto w twarz Rona. – Jakieś ostatnie życzenie? – Zapytał z szerokim
uśmiechem.
- Jedno – wydusił, a gdy Nott
uniósł pytająco brwi, Ron uśmiechnął się mściwie i powiedział. – Spójrz w górę.
Nim skończył zdanie, wprost na
nich leciały tysiące stalaktytów, które zrzucił za pomocą zaklęcia
niewerbalnego. Nott, napawając się niedoszłym zwycięstwem, nie zauważył, jak
Ron dyskretnie wsunął różdżkę pod udo, zaciskając na niej palce. Najpierw
wzniósł tarczę na siebie i Theodorea, a następnie rzucił zaklęcie wyciszające. Następnie
ostatkiem sił, niezauważenie zbombardował stalaktyty, które teraz niczym lawina
runęły na nich. Widział przerażenie na twarzy Notta i desperacką próbę
ucieczki. Obydwaj jednak wiedzieli, że tylko cud jest w stanie ich uratować.
***
Czując
delikatny dotyk na czole, uchyliła powieki i wstrzymała oddech,
napotykając spojrzenie Pansy.
-
Pan – wykrztusiła, a przyjaciółka uśmiechnęła się ciepło.
-
Nabiłaś sobie guza – zauważyła brunetka, po czym dodała z figlarnym błyskiem w
oku. - A to niby ja jestem niezdarą.
-
Pansy posłuchaj… my musimy – zaczęła i urwała, rozpoznając otoczenie. – Gdzie
my jesteśmy?
-
Musiałaś naprawdę mocno się uderzyć – zauważyła z przekorą. – Aktualnie leżysz
w naszej sypialni po tym, jak dostałaś tłuczkiem w głowę. Wybacz, nie powinnam
pozwolić Jamesowi i Albusowi grać przy gościach w quidditcha. To niby zestaw
dla dzieci, ale jak widać….
-
Pansy, przestań – weszła jej w słowo Ginny, siadając na brzegu łóżka i starając
się zebrać myśli. – Musisz mnie posłuchać – zaczęła, starając się brzmieć
łagodnie i jednocześnie poważnie. – To nie jest prawdziwe – powiedziała, gdy
uwaga przyjaciółki skupiła się na niej.
-
O czym ty mówisz, Gin? – Roześmiała się, patrząc na przyjaciółkę z pobłażaniem.
-
Ten świat. On nie istnieje. Wykreowałaś go w swojej głowie, chowając się przed
dręczącym cię strachem…
-
Ginny… zaczynasz mnie martwić – zauważyła z konsternacją. - Ten świat jest tak
prawdziwy, jak guz na twojej głowie – zauważyła dobitnie, patrząc na
przyjaciółkę pobłażliwie.
-
To fikcja – zniecierpliwiła się, widząc że kobieta nie bierze jej słów na
poważnie. – Musisz stąd wyjść i wrócić ze mną. Harry cię potrzebuje… i wasze
dziecko również…
-
Ginny… nie wiem, co próbujesz osiągnąć, ale to przestaje być śmieszne –
zauważyła, przyglądając się kobiecie nieufnie.
-
Wiem… Wiem, Pan, że się boisz. W tym strachu nie ma nic złego. Jednak jeśli
teraz nie stawisz mu czoła, stracisz wszystko – powiedziała, łapiąc jej dłonie
i patrząc jej prosto w oczy.
-
O czym ty mówisz? – Zapytała niepewnie.
-
Eva uwięziła ciebie i wasze dziecko w twoim umyśle. Pozwoliła ci stworzyć świat
wolny od lęków i ryzyka utraty tych, których kochasz. Harry chciał was ratować
i… Pansy musisz się obudzić. To, co tu istnieje, nie jest prawdziwe… To
kłamstwo… choć zbudowane na najpiękniejszych pragnieniach twojego serca –
wyrzucała z siebie słowa, wiedząc że brzmi chaotycznie.
-
Co z Harrym? – Zapytała, jakby strach o ukochanego, nieco ją otrzeźwił.
-
Walczy – odparła, uśmiechając się pokrzepiająco i dodając szybko w obawie, że
Pansy znowu się wycofa. - Chce was uwolnić… Musisz mu pomóc, Pansy. Musisz się
obudzić, inaczej Eva wyssie energię z ciebie i dziecka, a Harry zginie…
-
O obudziłaś się – zawołała wesoło Hermiona, wchodząc do środka. – Jak się
czujesz? To musiało boleć? – Zauważyła, krzywiąc się ze współczuciem.
-
Herm… to nienajlepszy moment – zaczęła z przekąsem Ginny, przyglądając się
zarumienionej twarzy przyjaciółki.
-
Dostała porządnie i bredzi – wyjaśniła Pansy, gdy Hermiona uniosła pytająco
brwi.
-
Może jednak Blaise nie przesadzał i powinien zobaczyć ją magomedyk? –
Zasugerowała zatroskana, nachylając się nad rudowłosą i przyglądając się jej
guzowi na czole.
-
Przecież sam jest uzdrowicielem i zajął się nią zaraz po tym jak oberwała. Poza
tym ledwo go stąd wyrzuciłyśmy – zauważyła Parkinson, a szatynka przyznała jej
rację skinieniem głowy. – Ginny zaraz dojdzie do siebie. Jest trochę skołowana
to wszystko – dodała z przekonaniem, unikając wzroku rudowłosej.
Ginny
sapnęła z irytacją, obrzucając kobiety sfrustrowanym wzrokiem. Miała dość
półśrodków. Nadszedł czas, by przejść do ofensywy.
-
Tak zamierzasz, uciekać przed prawdą? – Zapytała oskarżycielskim tonem, lecz
nim ktokolwiek zdążył jej odpowiedzieć, drzwi do sypialni uchyliły się ponownie.
Ginny
wstrzymała oddech, obserwując jak na oko dziesięcioletnia dziewczynka rzuca jej
niepewne, zatroskane spojrzenie i na jej widok oddycha niezauważenie z ulgą, a
z jej szmaragdowych tęczówek znika strach. Bez zastanowienia rzuciła się
biegiem w kierunku Ginny, a jej rude, kręcone loczki podskakiwały z każdym jej
krokiem. Rudowłosa poczuła, jak zapiera jej dech, gdy dziewczynka rzuciła się
jej na szyję, wtulając w nią i wyrzucając potok słów.
-
Tak się cieszę, że żyjesz, mamo! Ukarałam ich! Wiem, że zabroniłaś mi rzucać
upiorogacka, ale oni…
Zdusiła
szloch, wsłuchując się w paplaninę dziecka i niepewnie odwzajemniając uścisk
drobnych rączek.
-
Mamo? – Zapytała przestraszona dziewczynka. – Boli cię? Jesteś zła? Mamo,
przepraszam…
-
Spokojnie Lilly. Mamie nic nie jest – uspokoiła ją Hermiona, uśmiechając się
przyjaźnie.
-
Lilly… - powtórzyła imię dziewczynki, przyglądając się z niedowierzaniem
dziecku.
-
A więc tu się ukryłaś – w drzwiach stanął Harry, mierząc wszystkie panie
ciepłym wzrokiem. – Wszystko w porządku, Gin? – zapytał, a gdy wstrząśnięta,
nie była w stanie zrobić nic, poza skinieniem głową, uśmiechnął się i zwrócił
do dziewczynki. - Lilly, ile razy mam ci tłumaczyć, że nie wolno rzucać
upiorogackiem w braci?
-
Ale taaatoooo – jęknęła młoda panna Potter i zrobiła słodkie oczka w kierunku
ojca, który pod wpływem miny swojej pierworodnej, nie potrafił utrzymać srogiej
miny. – Masz ich przeprosić. Nie chcieli specjalnie nabić mamie guza i dobrze o
tym wiesz. Przestraszyli się tak samo jak ty.
-
Aleee…
-
Nie ma ale – uciął temat Harry i Lilly chcąc czy nie, zwlokła się z łóżka i z
nietęgą miną opuściła pokój. – Swoją drogą, cel odziedziczyła po tobie –
zauważył z szelmowskim uśmiechem. – Muszę wracać, inaczej Blaise spali nam cały
ogród, próbując okiełznać grilla – zażartował, mrugając okiem i ruszył w ślad
za córką.
-
Mam córkę… - odparła z niedowierzaniem, patrząc z tęsknotą na drzwi, za którymi
zniknęła Lilly i Harry.
-
Tak i to temperamentem dorównującą babci Weasley – zauważyła z przekąsem
Hermiona. – Jeśli to, co teraz rośnie w twoim brzuchu, wda się w ojca, to…
-
Jestem w ciąży? – Zapytała z niedowierzaniem, automatycznie przykładając dłoń
do brzucha.
-
Ginny dobrze się czujesz? – Zapytała Hermiona, siadając naprzeciw i
przykładając dłoń do czoła przyjaciółki.
-
Ale jak? – Zapytała zbita z tropu, przytłoczona ilością skrajnych emocji, jakie
ją zalały.
-
To już sprawa między tobą a Zabinim – odparła, unosząc ręce w geście poddania. –
Swoją drogą trzeba mu powiedzieć, że się obudziłaś. Dosłownie kwadrans temu
Harry odciągnął go od ciebie i wrobił w grillowanie. Panikował gorzej niż Pansy
przy pierwszej ciąży. Ślizgoni to wyjątkowo delikatne…
-
Wracajmy do ogrodu – zaproponowała Pansy z nerwowym uśmiechem i ruszyła w
stronę wyjścia.
-
Ale…
-
Jeśli wolisz poleżeć, to czuj się jak u siebie – weszła jej w słowo ze
sztucznym uśmiechem i nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wyjścia.
Ginny
zamknęła oczy i zacisnęła dłoń na materiale bluzki, wyczuwając lekko
zaokrąglony brzuch. Wciągnęła powietrze i mimowolnie uśmiechnęła się. Tak
bardzo pragnęła znów poczuć w sobie życie. Czuła bolesną gulę w gardle i łzy
cisnące się jej do oczu.
-
To iluzja – wydusiła i poczuła jak cały czar pryska. – Ten świat nie jest
prawdziwy, Pansy – dodała z bólem. – Jest piękny i dziękuję, że pozwoliłaś mi
być jego częścią, że spełniłaś moje marzenie o zostaniu matką… Ale to nie jest
prawda. Musisz się obudzić, inaczej zabijesz i siebie i swoje dziecko… A straty
jego nigdy sobie nie wybaczysz… Tego możesz być pewna – powiedziała zbolałym
głosem.
-
Nie jestem tobą, Ginny – zimny głos kobiety przeszył jej serce na wylot, a
potem poczuła znajomy, nieludzki ból.
Zgięła
się w pół, łapiąc za brzuch i z przerażeniem ujrzała krew na swoich dłoniach.
Znów leżała na zimnej podłodze w ich sypialni, desperacko wzywając pomocy i
błagając o ratunek dla swojego dziecka.
-
Czy to też nie jest prawdziwe? – Zimny głos, przewiercał jej umysł, potęgując
ból i agonię, otwierając wszystkie zasklepione rany i zadając je od nowa. Niekończąca
się tortura, rozrywała jej serce kawałek po kawałku.
-
Przerwij to do cholery! – Wrzeszczał Blaise, starając się utrzymać Ginny przy
życiu i czując rosnącą panikę na widok bezradności w oczach Narcyzy.
-
Straciłam łączność…
-
To był twój pomysł! – Zaatakował ją, rzucając zaklęcia na rzucającą się w
drgawkach Ginny.
-
Ja… - zaczęła z mieszaniną poczucia winy i strachu, po czym widząc desperackie
działania chrześniaka, zebrała się w sobie i, odepchnąwszy go, ujęła głowę
rudowłosej, starając się ponownie nawiązać z nią połączenie i ściągnąć z
powrotem.
Blaise,
oddychając ciężko stał niczym spetryfikowany, odczuwając boleśnie każdą
upływającą sekundę. Nie miał pojęcia, co robiła jego ciotka, ale zauważył, że
jej działania przynoszą upragniony skutek. Drgawki na ciele Ginny powoli
ustawały, a jej skóra odzyskiwała normalne kolory. Lecz dopiero, gdy Ginny
odzyskała przytomność, odetchnął z ulgą.
-
Cii… Już dobrze, jesteś bezpieczna – powiedziała kojącym głosem pani Malfoy,
starając się uchwycić rozbiegany, załzawiony wzrok młodszej kobiety. – Ginny
spójrz na mnie… Jesteś bezpieczna. Wróciłaś… - mówiła łagodnie, ściskając jej
dłonie.
-
Ono tam było… moje dziecko… Lilly… Byłam mamą - wydusiła rudowłosa i rozpłakała
się.
Blaise’owi
tyle wystarczyło, by zrozumieć. Właśnie tego chciał uniknąć i dlatego się
sprzeciwiał. Bez słowa podszedł do kobiety i bez słowa ją przytulił, gładząc po
włosach i plecach. Narcyza pobladła i opadła na krzesło, pozwalając
chrześniakowi zająć się kobietą. Zabini domyślał się, że i dla niej musiało być
to trudne przeżycie. W pewien sposób musiała skonfrontować się z własnym
lękiem. Sama była więźniem swojego umysłu, gdzie torturowano ją w
najokrutniejszy sposób.
-
Wiem, że to iluzja ale w pewien sposób to było prawdziwe – wydusiła Ginny,
wtulając się w mężczyznę. – Moje dziecko żyło, mogłam ją przytulić, poczuć,
usłyszeć jej głos – dodała, uśmiechając się przez łzy. – Myślałam, że nigdy
tego nie doświadczę, bo przecież… - urwała i pociągnęła głośno nosem. – Przez chwilę
marzyłam, by nigdy się nie obudzić. Pragnęłam, żeby ta chwila trwała bez
względu na cenę – wyznała z mieszaniną zawstydzenia i tęsknoty.
-
Wiem, Skarbie. Wiem – powiedział, mocniej ją przytulając i całując w czubek
głowy.
Tulił
ją tak przez dłuższą chwilę nim nie doszła do siebie. Jednocześnie obserwował
parametry życiowe przyjaciółki, która mimo ich interwencji, nie dała znaku
życia.
-
Rozumiem dlaczego Pansy nie chce się obudzić – odparła, patrząc ze smutkiem na
pogrążoną we śnie kobietę. – Wie, że po przebudzeniu już nic nie będzie takie
samo… i utraci coś, co nigdy nie wróci – powiedziała z nieobecnym wzrokiem.
-
Jeśli tego nie zrobi, stracimy ich – zauważył Blaise, czując narastającą
frustrację. – Nawet jeśli świat, który stworzyła jest idealny, to prędzej czy
później zniknie… wraz z chwilą, gdy Eva wyssie z niej życie.
-
Nie rozumiem… Trucizna w ciele Evy powinna osłabić połączenie między nią a
Pansy… - powiedziała Narcyza, analizując słowa chrześniaka. – Jak to jest
możliwe, że więź wciąż jest tak silna i że zaatakowała Ginny? Chyba, że Evie
nic nie jest…
-
Albo, że to nie ona jest źródłem magii niewolącej – zauważyła przytomnie rudowłosa.
-
Ale to by znaczyło… - zaczęła Narcyza z napięciem w głosie.
-
Mamy zdrajcę – dokończył myśl, której nie była w stanie skończyć jego ciotka i
obrzucił ponurym spojrzeniem śpiącą kobietę.
-
Trzeba… - zaczęła pani Malfoy, lecz jej dalsze słowa utonęły w przeraźliwym
dźwięku aparatury, monitorującej funkcje życiowe Pansy i dziecka.
Blaise
zerwał się na nogi, dopadając do nieprzytomnej przyjaciółki i rozpoczynając
reanimację. Narcyza, zgodnie z poleceniem mężczyzny, pobiegła po pomoc, a Ginny
instruowana przez Zabiniego wstrzykiwała do kroplówki coraz to różne ampułki.
-
Dalej Pan… Wracaj… - wydusił, nie zaprzestając masażu serca i zaklinając
wszystkie znane mu świętości, by w tej chwili nie opuszczały jego przyjaciółki.
-
Blaise…
Zdyszana,
blada Parvati wpadła do sali i wstrzymała oddech na widok reanimującego Pansy
mężczyzny.
-
Szykuj blok – wycedził przez zaciśnięte zęby, nie przerywając desperackiej
próby odzyskania przyjaciółki.
Jednak
mimo jego wysiłków, aparatura monitorująca pracę serca Pansy w dalszym ciągu
wydawała długi, przeszywający jednostajny dźwięk. Dźwięk, który zmroził ich
serca i zatrzymał czas.
KONIEC
CZĘŚCI II
Wybacz, że tak późno, ale jakoś przegapiłam datę wyjścia rozdziału. Ło matko, co to się stało? Minęło kilka dni a nie ma żadnego komentarza? Czas to nadrobić!
OdpowiedzUsuńCo do kwestii technicznych:
1. Długość - super, im więcej, tym lepiej :D
2. Błędy:
"- Gotowy? - Zapytała (...)" - powinno być "zapytał", z małej litery; ten błąd powtarza się kilkukrotnie; w którymś momencie było też "Powiedziała", kiedy powinno być z małej
Z tym wzajemnym przerywaniem sobie wypowiedzi: w kilku miejscach powinna być duża litera
"... i przyjacielem (...)" - powinno być bez spacji przed trzykropkiem z początku
3. Gdyby opowiadanie dało się kopiować, wytknęłabym więcej, ale przesuwanie kursorem bocznego paseczka, żeby co chwilę wracać do tekstu jest uciążliwe, więc ;P
4. "Theodor" - dopiero teraz zauważyłam, że nie odmieniasz jego imienia na język polski ("Teodor"), nie żeby mi to jakoś przeszkadzało :D
Kwestie fabularne:
1. Strasznie podobały mi się tutaj dialogi. Dobrze zbudowane, nieraz niejednoznaczne - czułam bijące z nich emocje. Pomyśleć, jak to jest, że człowiek przeczyta coś sobie, po czym przeżywa kilkanaście minut. Tak się wciągnęłam, że zabili mnie w grze, którą trochę wcześniej odpaliłam
2. Harry - oj, Harry. Co powinnam tutaj napisać? Żal mi chłopaka, skończyć w ten sposób to coś strasznego. Z drugiej strony, poniekąd dopiął swego - szkoda tylko, że takim kosztem ;<
3. Szkoda mi Pansy ;< Tak kanonicznie to nigdy jej nie lubiłam, ale w Twoim opowiadaniu rozumiałam ją - z drugiej strony to od samego początku było jasne, że wszyscy fajni nie przeżyją
Podsumowanie: rozdział dobijający, choć jednocześnie bardzo dobry. Teraz mi smutno ;< Pocieszam się tym, że chyba nie uśmiercisz wszystkich :X Taką mam nadzieję
Dziękuję za rozdział i życzę weny oraz czasu na więcej!
Och, i jest jeszcze jedna rzecz, która mnie nurtuje. Czy planujesz może zrobienie z tego bloga PDFu czy zostanie on tylko w takiej wersji? Nie ukrywam, że fajnie byłoby schować go do jakiegoś prywatnego, niedostępnego dla świata i rodziny folderku :X
Mam świadomość, że są rzeczy ważne i ważniejsze:) Dla mnie liczy się fakt, że w codziennej bieganinie znajdujesz chwilę na lekturę i dodatkowo na napisanie komentarza, który nie ogranicza się do: "Super! Czekam na następny" ;) I za to dziękuję.
UsuńJak wielokrotnie wspominałam, bardziej koncentruje się na przekazie i fabule. Za błędy, które przeszkadzają Wam w lekturze, przepraszam.
Dziękuję. Przykładam do nich szczególną wagę więc cieszę się, że robią robotę:) Przykro mi z powodu utraty życia. Całe szczęście to tylko gra;p
Faktycznie nie wszyscy przeżyją. Od początku uprzedzałam, że finał będzie słodko-gorzki.
Uroczyście przysięgam, że nie zabiję wszystkich;)
Hmmm...pomyślę nad tym;) Choć jesteś pierwszą osobą, która o to pyta.
Raz jeszcze dziękuję za czas i budujące słowa.
Ściskam mocno!;*
No i co tu się właśnie stało?! Jak to wszystko możliwe?! No nie mogę normalnie! Jak mam teraz wytrzymać do następnego rozdziału? Ty to wiesz w jakim momencie zakończyć...
OdpowiedzUsuńI niezmiernie cieszy mnie fakt, że będzie dodatkowy rozdział, lepiej dla nas, czytelników :).
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Do następnego!
Iva
Oddychaj:)
UsuńWidzisz, nie ma tego złego....;)
Mogę obiecać, że ostatnia część wynagrodzi Wam okres czekania pod kątem objętości.
Dziękuję za poświęcony czas.
Pozdrawiam serdecznie;*
Po raz pierwszy nie mam pojęcia co napisać... Co tu się wydarzyło!!! :O zabrakło mi po prostu języka w gębie... Czekam na kolejną część tak bardzo jak chyba na żadną inną!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Anna :*
To chyba faktycznie jest pierwszy raz;)
UsuńObyś się nie zawiodła.
Pozdrawiam;*
Codziennie wchodzę i sprawdzam bo nie moge sie doczekac zakończenia a jednocześnie boje sie ze nie będę miala co czytać ehh
OdpowiedzUsuńKarolina miku
Poza ostatnią częścią będzie jeszcze epilog więc spokojnie;)
UsuńPrzepraszam, że tym razem tak długo trzymam Was w niepewności.
Pozdrawiam;*
Codziennie sprawdzam czy pojawił się nowy rozdział. Tak bardzo nie mogę doczekać się Twojego zakończenia! Nie trzymaj nas dłużej w niepewności:)
OdpowiedzUsuńDodam go jeszcze dzisiaj więc zapraszam;)
UsuńMam nadzieję, że wynagrodzi Wam okres oczekiwania.
Pozdrawiam;*