środa, 1 maja 2019

Rozdział XLVI "Nosiciel Światła" cz. II

Moi Kochani, Wyrozumiali, Cierpliwi Czytelnicy :)


Witam Was po długiej przerwie. 
Dla mnie ten czas był bardzo pracowity we wszystkich płszczyznach życia. Dla Was zapewne również. Ale nie o tym dzisiaj. W końcu i tak zbyt długo czekacie na II część rozdziału;) I... jak los pokazuje - nie ostatnią. Tak, dobrze widzicie. Moja wena jest nieprzewidywalna:) Całość rozdziału - która nie jest jeszcze skończona - liczy juz 90 str. Póki co, podzieliłam to na III części. Powiedzmy, że zmieniła mi się koncepcja i po naniesieniu jej na "papier" ilość materiału mnie zaskoczyła. Minusy pisania powieści w częściach:) Dlatego dzisiaj oddaje w Wasze łapki 44 strony dalszej części "Nosiciela Swiatła". Mam nadzieję, że lektura, która skradnie Wam kilkanaście minut z Waszego życia, nie będzie czasem zmarnowanym. Liczę też, że rozbudzi Wasz apetyt na ostatnią (mam nadzieję:)) część i epilog. Kiedy wypatrywać III części? Nie wiem. Póki co ostatnia część liczy 23 strony, ale zostały mi do napisania 3 sceny. Później potrzebuje czasu na oszlifowanie go i leżakowanie, by upewnić sie, że właśnie ten kształt jest właściwym. Postaram się zrobić to jak najszybciej, ale nie chce obiecywać terminów, bo deadliny i pośpiech nie służą jakościowej twórczości :) 
Myślę, że to tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Tymczasem życzę Wam wypoczynku, relaksu w każdej możliwej postaci i naładowania bateri w trakcie tego długiego weekendu. 
 A teraz zapraszam do czytania i dzielenia się swoimi wrażeniami.


Ściskam was mocno,
Wasza Villemo.


ROZDZIAŁ XLVI "NOSICIEL ŚWIATŁA" CZ. II




- Już czas, Harry…

Łagodny głos Danielle, która mu towarzyszyła, przypomniał o tym, co nieuchronne. To nie był pierwszy raz, gdy miał stawić czoła samej śmierci. Już przez to przechodził, lecz mimo tego nie było mu łatwiej. Czuł suchość w ustach, a każde uderzenie serca, które wkrótce miało przestać bić, boleśnie przypominało o tym, co miał utracić. Wiedział jednak, że tylko w ten sposób będzie mógł ochronić bliskich. Chciał dać im tarczę, w którą wyposażyła go niegdyś matka. Wtedy nie potrafił zrozumieć jej poświęcenia. Miał żal, że zostawiła go samego z przeznaczeniem, któremu nie potrafił sprostać. Dziś jednak doskonale rozumiał jej desperacki akt poświęcenia i wiedział, że Lilly Potter nie mogła postąpić inaczej. On również musiał odnaleźć w sobie jej odwagę i siłę. Miał świadomość, że jego zadanie to misja samobójcza i szanse na to, że przeżyje są znikome. Pogodził się z tym, choć w głębi duszy desperacko trzymał się strzępu nadziei, który tlił się na dnie jego serca, że jest w stanie i tym razem oszukać przeznaczenie. Jeśli jednak miał zginąć, to zrobi wszystko, by jego śmierć przyniosła jak najwięcej korzyści jego bliskim.

- Gotowy? – Zapytała delikatnie Danielle, a on, zbierając całą siłę woli, skinął sztywno głową.

W czasie, gdy kapłanka za pomocą magii odsuwała głaz, zastanawiał się, czy w ogóle można mówić o byciu gotowym na śmierć. Zwłaszcza, gdy było przed nim jeszcze całe życie u boku bliskich i kochającej kobiety, z którą chciał stworzyć rodzinę.

Nie bał się śmierci. Przez lata, które mu towarzyszyła, zdążył oswoić się z perspektywą utraty życia. To, co czuł, oscylowało pomiędzy żalem, buntem i tęsknotą. Żalem, że jego życie było tak krótkie, buntem przed niesprawiedliwością losu i tęsknotą za bliskimi, których być może już nigdy nie zobaczy.

Z otwartej groty doszedł do niego ziemisty zapach wilgoci, który na swój sposób go otrzeźwił. Wziął się w garść, spychając zdradzieckie uczucia na dno podświadomości i koncentrując się na zadaniu, będącym częścią większego planu.

- Zachowaj wiarę i bądź dzielny – powiedziała Danielle, chcąc dodać mu otuchy i ściskając mocno jego przedramię. – Pamiętaj o stawce i nie trać z oczu celu. Musisz ją osłabić i zdobyć kryształ – dodała patrząc mu znacząco w oczy i zaciskając dłoń na przedramieniu mężczyzny.

W odpowiedzi skinął jedynie głową i ruszył w stronę pogrążonej w ciemności groty. Przed wejściem podpalił pochodnie i upewnił się, że różdżka jest na swoim miejscu. Czuł się pewniej, czując jej dotyk i ten specyficzny rodzaj połączenia. Zupełnie, jakby była integralną częścią jego ciała, gwarantującą prawidłowe funkcjonowanie.

- Tak mi przykro, Harry.

Zatrzymał się, słysząc zbolały głos Danielle, lecz nie był w stanie odwrócić się w jej stronę i odpowiedzieć. W tym momencie nie potrafił. I to nie tak, że nie doceniał jej słów, troski i chęci pomocy. Wręcz przeciwnie, był jej wdzięczny. Nie chciał jednak widzieć smutku i współczucia na jej twarzy. Bał się, że wówczas maska, za którą chował wszystkie swoje myśli i uczucia, mogłaby opaść, a on nie potrafiłby ponownie się za nią schować i wypełnić swojego zadania.

Oświetlając sobie drogę wszedł ostrożnie do jaskini, maksymalnie koncentrując swoje zmysły na otoczeniu. Przekraczając próg groty, poczuł zimny dreszcz przenikający go niemal do kości. Wiedział, że to działanie pola magnetycznego, które zablokowało jego magiczne zdolności. Zastanawiał się, jak daleko sięga i czy poczuje powrót magii, gdy je opuści. Bo, że tak się stanie, był pewny. Gdzieś w tym skalnym więzieniu znajdowała się wyrwa, w której istniała magia. Eva musiała ją znaleźć. Nie było innego wytłumaczenia, dla którego kapłanka miała dostęp do swoich mocy.

- A więc jednak postanowiłeś dotrzymać obietnicy.

Mimo woli spiął się, słysząc jej głos. Przesunął pochodnią po wnętrzu groty, zawalonej gruzami, lecz dopiero przy drugim skanowaniu otoczenia dostrzegł zarys kobiecej sylwetki skrytej w największym mroku. Zmierzył Evę beznamiętnym wzrokiem, szukając jakiegoś uszczerbku, kontuzji lub innego słabego punktu, który mógłby wykorzystać. Czas spędzony w zaświatach i jaskini odcisnęły swoje piętno na kapłance. Zeszczuplała, a cienka, blada skóra ciasno opinała jej ciało, podkreślając kości i żyły. Zmieniła się również jej twarz, której rysy mocno się wyostrzyły, podkreślając kości policzkowe i oczy. Oczy, które jako jedyne pozostały niezmienione. Płonęły tym samym specyficznym błyskiem kontrolowanego szaleństwa i niewypowiedzianej groźby, który Harry zapamiętał. Jej spojrzenie było niczym broń gotowa odpalić pod wpływem siły woli, która emanowała z całej jej postaci.  

- Więc i ty dotrzymaj swojej – zażądał, nie spuszczając z niej czujnego wzroku.

- Tak się stanie – zapewniła, prostując się. – Gdy tylko opuszczę to więzienie, twoja słodka narzeczona obudzi się ze swojego pięknego snu. Choć nie wiem, czy po tym, jak z tobą skończę, nie będzie wolała do niego wrócić – dodała kpiącym tonem.

- Nie taka była umowa – zauważył, spinając się pod wpływem jej leniwego uśmiechu. – Uwolnij ich albo gnij w tej grocie – zagroził, choć doskonale wiedział, że nie zaryzykuje życia Pansy i dziecka.

Sądząc po minie Evy, ona również o tym wiedziała.

- Powiedzmy, że trochę ją podrasowałam – oznajmiła z kpiącym uśmiechem, przechylając głowę i mierząc go przenikliwym spojrzeniem.

- Obowiązuje cię przysięga wieczysta…

- Która nie wspomina nic o czasie, w którym uwolnię twoich bliskich – weszła mu w słowo, a on poczuł jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi go zimny dreszcz niepokoju. – Więc jak widzisz, Harry…

- Nie pogrywaj ze mną – tym razem to on jej przerwał, mierząc ostrzegawczym spojrzeniem. – Przysięga zakłada prostą wymianę. Ja za moich bliskich. Wywiązałem się ze swojej części więc i ty dotrzymaj słowa – dodał, zaciskając dłoń na pochodni i walcząc z pokusą, by zaatakować kapłankę, gdy była pozbawiona swoich mocy i zmusić ją do współpracy.

- Myślisz, że możesz się targować? – Zironizowała, mierząc go kpiącym spojrzeniem. – Czas na stawianie warunków minął, Potter. Twoje życie i życie twoich bliskich są w moich rękach. A to oznacza, że nie masz mi już nic do zaoferowania – dodała ostrzejszym tonem.

- Nie dbam o siebie. Chce tylko, by moi bliscy byli bezpieczni – odparł, gdy dotarło do niego, że Eva nie ma zamiaru dotrzymać warunków umowy.

- Taki szlachetny… Taki bezinteresowny… Prawdziwy bohater… Gotów oddać życie w imię miłości… – Ironizowała z niesmakiem. - Widzisz, jak wielką słabością jest miłość, Harry? Jak łatwo sterować kimś, szantażując go życiem jego bliskich? – Zapytała nasyconym pogardą głosem. - Spójrz na siebie i na to, do czego ta miłość cię doprowadziła… Poświęcisz wszystko, włącznie z własnym życiem, byleby ich ochronić – dodała, mierząc go zimnym wzrokiem, w którym czaiła się niewypowiedziana groźba i swego rodzaju niedowierzanie.

- Błąd. To dzięki nim jestem gotowy na wszystko – odparł z ponurą determinacją.

- Świetnie. Bo anioł śmierci już nie może się ciebie doczekać - powiedziała dobitnie i bez słowa ruszyła przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy mężczyzna za nią podąża.

Wiedziała, że nie ma wyboru. Harry uśmiechnął się z goryczą, mierząc plecy kapłanki zimnym spojrzeniem. Czuł pulsującą w żyłach wściekłość. Podążając za kobietą, raz po raz analizował słowa przysięgi, szukając luk, które i on – przykładem Evy – mógłby „podrasować”. Każdy z potencjalnych scenariuszy kończył się tak samo, co tylko upewniło go w obraniu strategii. Jego cel był w zasięgu wzroku. Niecierpliwe palce muskały grot zatrutej strzały, lecz on wiedział, że jest jeszcze za wcześnie, by pozwolić jej wystrzelić.

***

- Żartujesz – zaperzył się Ron, rozglądając po wnętrzu biblioteki. – Przekopanie się przez te wszystkie księgi zajmie nam wieki – dodał, lecz Hermiona wydawała się być innego zdania.

Minęła go bez słowa i ruszyła tylko sobie znanym szlakiem, lawirując pomiędzy piętrami i rzędami półek, zawalonymi księgami i zwojami. Jemu natomiast, nie pozostało nic innego, jak zaufać instynktowi przyjaciółki i podążać za nią, jak wówczas, gdy byli studentami w Hogwarcie.

- Jesteś pewna, że wiesz, czego szukasz? – Zapytał, starając się ukryć sceptycyzm, gdy wspięli się na następne półpiętro, omijając kolejne regały.

- Dział, którego szukamy, znajduje się tam – odparła spokojnie, wskazując najwyższą kondygnację i nie zaprzestając marszu w górę. – Nie wiem, czy znajdziemy tam odpowiedzi, ale jeśli Pansy ma mieć jakieś szanse, to musimy wziąć pod uwagę wszystkie alternatywy – powiedziała, ściągając brwi i analizując coś w myślach. -  Jesteśmy to winni Harry’emu – dodała ciszej, na co Ron skinął głową, postanawiając zostawić pytania na później.

***

- I co teraz? – Zapytał, zatrzymując się przed wejściem do mniejszej groty i rozglądając dookoła w poszukiwaniu kryształu.

- Tak ci się spieszy na tamten świat? – Zakpiła, uśmiechając się z przekąsem i podchodząc do kamiennego ołtarza, na którym rozsypany był czarny, mieniący się proszek.

Na jego widok serce Harry’ego zamarło. Intuicja podpowiadała, że to mityczny kryształ i czuł, jak jego żołądek ściska się z niepokoju. Nie miał pojęcia, w jaki sposób wydostanie stąd kryształ i czy w tej postaci spełni swoją rolę. Bał się nawet myśleć, jak pokonają Evę bez niego.

Niepewnie przekroczył próg groty i poczuł zalewającą falę ciepła, jak wówczas gdy pierwszy raz dotknął swojej różdżki w sklepie Ollivandera. Doznanie to było tak silne, a połączenie ze źródłem swojej mocy, przypominało zachłyśnięcie się powietrzem po długim pobycie pod wodą, że nie był w stanie powstrzymać westchnienia ulgi, jakie wyrwało się z jego ust.

- Od razu lepiej, prawda? – Zapytała z goryczą, mierząc go nieprzeniknionym wzrokiem. – Odcięcie od swoich mocy przypomina niewolę. Świadomość jej istnienia z jednoczesną niemocą jej dotknięcia jest jak tortura… Powoli cię zabija – dodała martwym tonem z nieobecnym spojrzeniem.

- Sama zgotowałaś sobie ten los – powiedział beznamiętnym tonem. Już dawno przestał jej współczuć i próbować dotrzeć do jej sumienia. Wiedział jednak, że musi grać na zwłokę, by zrealizować zadanie i kupić czas pozostałym. – Zawsze miałaś wybór. Mogłaś się zatrzymać i przerwać swoją domniemaną niewolę, ale prawda jest taka, że wcale tego nie chciałaś – powiedział dobitnie z krzywym uśmiechem.

- Nic o mnie nie wiesz, Potter. Nie wiesz, co musiałam poświęcić i co mi odebrano – oznajmiła zimnym tonem widocznie poruszona słowami mężczyzny.

- Nie twierdzę, że było ci lekko. Ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłaś – odparł bezlitośnie oskarżycielskim tonem.

- Skąd pomysł, że szukam rozgrzeszenia? – Zironizowała, unosząc lewą brew.

- Więc nie oczekuj zrozumienia – odparł, uśmiechając się chłodno.

- Łatwo jest ci mnie oceniać, prawda? – Zapytała, autentycznie zaintrygowana postawą mężczyzny. - Stoisz tu przede mną, pogodzony ze swoim losem, czekając na śmierć. Poddałeś się i poszedłeś po najprostszej linii oporu. Przegrałeś, a mimo wszystko stoisz przede mną dumny, jakbyś to ty był zwycięzcą…

- Nie pojmujesz tego, prawda? – Po raz pierwszy to on zakpił, mierząc ją przenikliwym wzrokiem.

- Czego? – Prychnęła lekceważąco, choć w jej twarzy widać było zaciekawienie.

- Wiem, że za chwilę mnie zabijesz. Wiem, że pozbawisz mnie nie tylko życia ale i przyszłości. Ale to bez znaczenia – powiedział, wzruszając ramionami i uśmiechając się gorzko. - Bo nigdy nie chodziło o mnie…

- Brzmisz, jakbyś…

- Nie cenił swojego życia? – Wszedł jej w słowo, a gdy nie odpowiedziała, dodał. - Nie chce umierać… Jednak, jeśli to jest cena za bezpieczeństwo ludzi, których kocham, jestem gotów ją zapłacić.

- Znowu miłość… - prychnęła z lekceważącą pogardą.

- Złościsz się, bo jej nie rozumiesz – zauważył celnie.

- Myślisz, że nie potrafię kochać? – Zaperzyła się, przeszywając go wściekłym spojrzeniem.

- Nie powiedziałem tego – odparł spokojnie.

- Co zatem insynuujesz?

- Że w swoim świecie to ty jesteś najważniejsza. Zawsze postawisz siebie, swoje potrzeby i pragnienia na pierwszym miejscu. Bo liczysz się tylko ty… I to dlatego jesteś sama… Samotna, opuszczona i zdana tylko na siebie…

- Bzdury… - prychnęła, choć mięśnie na jej twarzy drgały nerwowo.

- Miłość, do której nigdy nie dałaś sobie prawa, której desperacko potrzebowałaś i którą jednocześnie pogardzałaś, odpychając ją od siebie i uciekając przed nią, zniszczyła w tobie całe człowieczeństwo…

- Majaki czekającego na śmierć bohatera – Warknęła, ledwo panując nad gniewem.

- Mogę zamilknąć. Ale czy jesteś w stanie uciszyć swoje sumienie? Masz je jeszcze? Warto było poświęcić tych wszystkich ludzi? Warto było poświęcić Olivera, by…

- MILCZ!!!! – Wrzasnęła, desperacko odpychając od siebie jego słowa.

Zatkał uszy, gdy jej słowa przerodziły się w nieartykułowany krzyk, raniący jego słuch, a potężna siła odrzuciła go do tyłu, tak że zatrzymał się na skalnej ścianie. Uderzenie wycisnęło z jego płuc powietrze. Zacisnął zęby, nie chcąc, by z jego ust, wyrwał się jakikolwiek dźwięk.

- Nigdy więcej nie waż się mówić o Oliwerze – powiedziała cichym, martwym głosem, a on już wiedział, że znalazł słaby punkt w jej zbroi. – Nic o nas nie wiesz. Nie masz prawa wypowiadać jego imienia. Gdybyś lepiej go pilnował, Oliwer by żył… To nie ja go zabiłam, tylko ty. Dlatego teraz ja zabije ciebie i wszystko, co ma z tobą jakikolwiek związek… - warknęła, wibrującym z wściekłości głosem.

- Nie zabiłem go… Opóźniałem jego proces, bo chciałem go uratować… Był zamknięty w więzieniu i pilnie strzeżony – odparł, starając się odzyskać oddech.

- Nie dość pilnie skoro Amelii udało się go stamtąd wyciągnąć – powiedziała z goryczą.

- A więc to była ona…

- Była to trafne określenie – zauważyła z mściwą satysfakcją.

- Czyli pozbyłaś się kolejnej osoby, której na tobie zależało – zakpił, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Gdyby tak było, nie wykorzystałaby Oliwera, by mnie sprowadzić – ucięła, twardym tonem.

- Nie zrobiłaby tego, gdybyś nie uczyniła z niego swojej kotwicy – zauważył trafnie, a oczy kobiety pociemniały z gniewu. – Żałujesz tego – zauważył, dostrzegając reakcje kapłanki.

- Żałuję, że nie zabiłam cię, gdy miałam ku temu okazję – wydusiła z trudem, starając się wziąć w garść.

- Cóż… jakby nie patrzeć masz szansę to naprawić – sarknął z bezczelnym uśmiechem.

- W istocie – odzyskała rezon, prostując się dumnie.

- I pomyśleć, że w innych okolicznościach, bylibyśmy jak rodzeństwo – powiedział z mieszaniną goryczy i rozbawienia, dźwigając się ciężko na nogi. – Byłabyś mi siostrą, której nigdy nie miałem. Dbałbym o ciebie, jak przystało na brata… Spędzalibyśmy ze sobą każde urodziny, święta i większość weekendów. Kłócilibyśmy się i wspierali. Bylibyśmy swoimi najlepszymi przyjaciółmi…

- Do czego ty dążysz, Potter? – Zapytała ze zniecierpliwieniem, choć Harry zauważył, że jego słowa trafiły do niej, mimo że bardzo starała się tego nie pokazywać.

- Pragnęłaś takiego życia, prawda? Mogłaś je mieć… Gdybyś przyszła do mnie, poprosiła o pomoc i zapytała o ojca, zamiast mścić się na szalonej matce… Zrobiłbym wszystko, żeby ci pomóc, Evo. Jesteś córką Syriusza. Kochałem go jak rodzonego ojca. I ciebie też bym pokochał, gdybyś mi na to pozwoliła – powiedział, patrząc na nią z mieszaniną żalu i współczucia.

- Myślisz, że tą sentymentalną gadką zmienisz swój los? – Zapytała zduszonym głosem, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

- Nie – odparł spokojnie, kręcąc głową i nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.

- Więc po co mówisz to wszystko? – Zapytała z nieskrywaną pretensją w głosie.

- Bo szukam w tobie cząstki Syriusza – odparł, robiąc kilka kroków w jej stronę i dyskretnie wyciągając probówkę. – Czegoś, co świadczyłoby o tym, że gdzieś w środku, jest kobieta, która, nim zawładnęło nią szaleństwo jej matki, chciała tylko normalnego życia u boku ukochanego mężczyzny. Która miała marzenia, cele, pragnienia. Która kochała i troszczyła się o słabszych. Pamiętasz jeszcze tą dziewczynę, Evo?

- Nadaremno się wysilasz – odparła twardym tonem, lecz z jej spojrzenia przebijała niepewność i nieufność.

- Powiem ci coś, co kiedyś usłyszałem od twojego ojca – zaczął, robiąc kilka niespiesznych kroków w jej stronę. - W każdym z nas jest tyle samo dobra, co zła. To nasze wybory i decyzje określają to, kim jesteśmy i kim się stajemy. I zawsze mamy wybór. Nawet jeśli zapędzimy się za daleko i zgubimy w ciemności, zawsze możemy zawrócić. Nigdy nie jest za późno, by wrócić do światła, by zacząć od nowa i być lepszym. Nie powiem, że to proste, bo tak nie będzie. To będzie trudne i bolesne. Jednak nie będziesz z tym sama. Będę obok, żeby cię wspierać, pomagać i mobilizować do walki z samą sobą. Ramię w ramię rozprawimy się z wszystkimi demonami w twojej głowie – oznajmił łagodnym tonem, unosząc dłoń i ścierając kciukiem łzę z jej policzka. – Tym razem, to ja proszę, żebyś dołączyła do mnie – dodał, wyciągając drugą dłoń w jej kierunku.

- Do ciebie? To jakaś gra? – Zapytała zdezorientowana, ściągając brwi i nieufnie przyglądając się jego wyciągniętej dłoni.

- Nie… Zakończmy tą krwawą wojnę, nim nie jest za późno. Naprawmy to… Pozwól mi być twoim bratem i pokazać ci inne życie – poprosił, uśmiechając się ciepło, a widząc jej wahanie, dodał. – Twój ojciec też kiedyś stanął przed taką decyzją. On wybrał życie w świetle…

- Po co to robisz? – Przerwała mu ze złością, ściągając brwi i zaciskając pięści.

- Daje ci szansę na… - zaczął, lecz przerwał mu szaleńczy śmiech.

Harry opuścił rękę i uśmiechnął się ze smutkiem. Żałował, że nie mógł uratować jej duszy. Chciał tego. Ze względu na Syriusza. To z szacunku do niego, spróbował nawet jeśli przeczuwał, jaki będzie efekt. Dyskretnie zamknął probówkę z jej łzą i skrył w rękawie. Żałował, że Eva nie pozostawiła mu wyboru. Jego palce musnęły zatruty grot i naciągnęły cięciwę. Namierzył cel i z cichym westchnieniem żalu wypuścił strzałę, zadając cios niespodziewającej się niczego kobiecie.

***

- Tu nic nie ma – powiedziała z frustracją zamykając kolejną księgę.

Przymknęła powieki, odgarniając włosy i wzdychając ciężko. Ron posłał jej współczujące spojrzenie. On sam doszedł do podobnego wniosku jakąś godzinę temu, lecz Hermiona upierała się, by przejrzeć wszystkie księgi w dziale. W pewnym sensie rozumiał ją. Sam chciał wierzyć, że pradawne zwoje Stella Mortis, kryją wskazówkę do uratowania Pansy i dziecka. Dział, choć niewielki, krył wiele mrocznych ksiąg z opisem okrutnych klątw, tortur i rytuałów, od których mdliło go. W żadnej z nich jednak nie znaleźli wzmianki o zaklęciach mentalnych rzucanych we śnie.

Podszedł do szatynki i wyjął z jej rąk księgę, a następnie odłożył ją na miejsce. Hermiona nie protestowała. Widział, jak desperacko stara się opracować inną strategię działania.

- Wracajmy – powiedział łagodnym głosem, kładąc jej dłonie na ramionach, w geście pocieszenia. – Przejrzeliśmy wszystkie księgi…

- Nie wszystkie – weszła mu w zdanie, a on przez chwilę zastanawiał się, czy aby jego przyjaciółka nie zamierza przekopać się przez całą bibliotekę. – W zakonie jest laboratorium z ukrytą komnatą, w której rada ukryła najstarsze księgi, zwoje i eliksiry – wyjaśniła, a on otworzył szeroko oczy. – Że też od razu na to nie wpadłam!

- Możemy to przeanalizować albo zejść tam i wziąć się do roboty – zasugerował uszczypliwie Ron, czym w końcu zwrócił na siebie uwagę kobiety.

- To sojusz z Draconem tak wyostrzył twój dowcip, czy to wina zbyt długiego obcowania z nauką Ronaldzie? – Zapytała, unosząc lewą brew i przyglądając się zadowolonemu z siebie mężczyźnie.

- Chcesz, żebym teraz ci to wyjaśnił, czy wolisz poszukać tego super tajnego archiwum zła? – Zapytał z niewinnym uśmieszkiem, a ona zmrużyła oczy.

- Chyba jednak wolę nie wiedzieć – odparła, kręcąc głową z politowaniem i nie czekając na odpowiedź mężczyzny ruszyła w stronę schodów. – Idziesz, czy masz zamiar utopić się w tym swoim samozadowoleniu? – Zawołała uszczypliwym tonem, nawet się na niego nie oglądając.

- Kobiety – westchnął z zadowoleniem i bez słowa ruszył za szatynką.

***

- Naprawdę sądziłeś, że możesz mnie zabić? – Zapytała z autentycznym zaciekawieniem, nachylając się nad nim tuż po tym, jak stoczyli zażartą walkę, a następnie Eva potraktowała go niezliczoną liczbą zaklęć torturujących.

- Nie zostawiłaś mi wyboru – odparł, zaciskając kurczowo dłoń na fiolce z jej krwią. – No dalej. Zakończ to – wydusił, uchylając powieki i patrząc prosto w oczy kobiety.

- O niczym innym nie marzę… Ale wbrew temu co sądzisz, stawiam coś ponad moimi pragnieniami – odparła, uciskając ranę w brzuchu i, za pomocą magii, lecząc się, a następnie lewitując poturbowanego mężczyznę na kamienny ołtarz.

Harry nie był w stanie powstrzymać bolesnego jęku, gdy jego ciało opadło na kamienny postument. Zacisnął zęby, oddychając urywanie i czując każdą komórką swojego ciała nadchodzący koniec.

- Wiesz na czym leżysz? – Zapytała niby od niechcenia, muskając kamienny ołtarz niemal z nabożną czułością.

- Zapewne na jakimś ultra magicznym artefakcie zła, na którym pozbawisz mnie życia – Zironizował, choć całe jego ciało drętwiało z powodu utraty krwi, a otwarte rany, zanieczyszczone piaskiem i pyłem, paliły żywym ogniem.

- Będzie mi brakować twojego poczucia humoru – odparła, a cień uśmiechu przemknął przez jej usta.

- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym że rozważasz zmianę planów – zakpił słabym głosem, co kobieta skwitowała rozbawionym prychnięciem.

Atakując ją, zdawał sobie sprawę z tego, że jej nie zabije. Musiał jednak wprowadzić do jej organizmu truciznę, pobrać próbkę krwi i niepostrzeżenie aktywować świstoklik. W tym czasie, miał zebrać trochę kryształu z nadzieją, że jego sproszkowana wersja będzie równie skuteczna. Plan wydawał się banalnie prosty. Nim jednak zdążył go zrealizować, leżał na plecach dławiąc się własną krwią. Jedynym plusem był fakt, że nie będzie musiał kombinować, jak nie wzbudzając podejrzeń zbliżyć się do czarnego kryształu. Minusem zaś, że jak wnioskował po minie kapłanki, zostało mu niewiele czasu, a wciąż nie zdobył dla Danielle ostatniego składnika. W dodatku zgubił ostatnią probówkę i musiał znaleźć inny sposób na transportowanie kryształu.

- Co za ironia… Pogrzebałeś mnie żywcem w tym zapomnianym przez świat grobowcu, złożyłeś moje życie w ofierze tylko po to, by ostatecznie zająć moje miejsce… Ty- nosiciel światła, zamiast bronić życia, odebrałeś je, a ja – pani śmierci, mam zamiar je dać…

- Więc to jest ten haczyk – zaśmiał się gorzko, przypominając sobie słowa Hermiony, która ostrzegała go przed przebiegłością kapłanki. – Nie jestem ci potrzebny do wydostania się stąd, prawda? Już dawno to rozgryzłaś… Potrzebowałaś…

- Potrzebowałam twojego czystego serca, złożonego w dobrowolnej ofierze, by odzyskać cząstkę siebie, której próbowałeś szukać – weszła mu w zdanie.

- Oliwer – powiedział, czując jak wszystkie puzzle wchodzą na właściwe miejsce.

- Twoja krew jest kluczem – wyjaśniła i za pomocą magii wyjęła z kamiennego postumentu małą urnę, w której jak przypuszczał Harry, znajdowały się prochy Oliwera.

- Myślisz, że on by tego chciał? – Zapytał, czując ukłucie niepokoju, a wydarzenia sprzed kilku lat, gdy był świadkiem odrodzenia Voldemorta, zalały jego umysł.

- Sugerujesz, że chciał umrzeć? – Zaperzyła się, przeszywając go zimnym spojrzeniem.

- Nie – wydusił, obserwując jak kapłanka rozsypuje prochy wokół ołtarza, na którym leżał. - Ale nie postawiłby swojego życia nad innym… Oliwer, którego znałem…

- Umarł! – Powiedziała dobitnie, odkładając pustą urnę na kamiennym postumencie. - Oliwer, którego znałeś umarł w zgliszczach rodzinnego domu, zaatakowanego przez Śmierciożerców! Tamtego dnia Oliwer spłonął wraz ze swoimi rodzicami i wszystkim, co łączyło go z twoim światem! Spłonął, by narodzić się z popiołów i odnaleźć mnie – wybuchnęła, zrzucając maskę opanowania. – Poświęcił swoje życie, bym mogła wrócić! Zajął twoje miejsce!  - Wykrzyczała, trzęsąc się z emocji.

- Przykro mi z powodu jego śmierci – powiedział, zaciskając lepką od własnej krwi dłoń na monecie.

- Niepotrzebnie. Jak wiesz, to tylko tymczasowa rozłąka – odparła z mściwą satysfakcją, obrzucając go zimnym spojrzeniem, a następnie odwróciła się od niego, koncentrując na eliksirze, do którego dodała kilka kropel jego krwi.

Wiedział, że to jego ostatnia szansa. Za chwilę umrze, a okazja na powstrzymanie kapłanki, przepadnie. Resztkami sił obtoczył monetę w prochach czarnego kryształu. Dzięki jego krwi, pył przykleił się do niej. Miał nadzieję, że to nie zmieni jego właściwości i że znikoma ilość klejnotu wystarczy, by odprawić rytuał. Poza tym wierzył, że Danielle zna sposób, by odzyskać czysty klejnot.

- Obydwoje wiemy, że nawet jeśli wróci, to nie będzie taki jak dawniej – powiedział, chcąc odwrócić jej uwagę i zaciskając palce drugiej ręki na ukrytej różdżce. - To już nie będzie ten sam Oliwer, którego znałaś i który był gotów spalić cały świat, by być z tobą – dodał, przymykając powieki i koncentrując się na zaklęciu niewerbalnym. - Wiesz to – powiedział w tej samej chwili, gdy zaklęcie rozgrzało monetę, a Eva odwróciła się w jego stronę.

- Zamknij się albo cię zaknebluję – zagroziła, mieszając jego krew z eliksirem i szepcząc pod nosem inkantacje zaklęcia.

- Uwolnij ich – nie chciał, by zabrzmiało to jak prośba, a jednak jego słowa, wypowiedziane cichym, błagalnym tonem były desperackim wołaniem o ratunek dla jego bliskich.

Eva na chwilę zaprzestała szeptania niezrozumiałych dla niego inkantacji i spojrzała na niego z nieprzeniknioną miną, jakby analizowała jego prośbę.

- Dotrzymałem umowy. Teraz ty dotrzymaj swojej. Uwolnij Pansy i nasze dziecko – powtórzył z naciskiem, choć jego głos był żałośnie cichy.

- Skąd pomysł, że możesz prosić mnie o cokolwiek? – Zapytała, nachylając się nad nim, tak że patrzyli sobie prosto w oczy.

- Mimo wszystko to robię. Oni nie stanowią dla ciebie zagrożenia – dodał, przełykając swoją dumę.

- Wręcz przeciwnie – odparła ze śmiertelną powagą.

- Mieliśmy umowę – przypomniał jej cedząc słowa przez zaciśnięte gardło.

- Zgadza się – przytaknęła, nie spuszczając z jego oczu przenikliwego wzroku. - Zobowiązałam się, że nie skrzywdzę twoich bliskich, PO TYM jak nie będzie po tobie śladu – odparła ze spokojem, a w niego uderzył chłód i brak jakichkolwiek uczuć.

- Błagam – wydusił, odrzucając resztki godności. – Nie…

- Twoje dziecko jest moim wrogiem, bo stanowisz jego cząstkę. Jest twoim odbiciem. W jego żyłach płynie twoja krew. Twoi bliscy noszą twój ślad w postaci wspomnień o tobie oraz twoich dokonaniach i wartościach, których broniłeś. Jesteś symbolem, a oni siłą, która cię napędza i która może sprawić, że pamięć o tobie stanie się nieśmiertelna… Są śladem na kartach historii, który muszę wymazać, żeby pozbyć się ciebie…

- Oszukałaś mnie… Złamałaś przy…

- Powinieneś bardziej słuchać przyjaciółki, Harry i nie ufać kapłankom Stella Mortis – weszła mu w słowo z kpiącym uśmiechem.

- Skąd… - zaczął, starając się zmusić skołowany umysł do pracy, lecz Eva odpowiedziała, nim wyartykułował pytanie.

- Myślisz, że przygotowałabym to wszystko sama? Pochlebiasz mi, ale bez wiernych mi ludzi, nie odkryłabym, że czarny kryształ, może być moją zgubą. Dlatego teraz leżysz na jego prochach – oznajmiła ze złowrogim błyskiem w oku, powoli cedząc słowa. - Prosisz, bym uwolniła twoich bliskich, powołując się na przysięgę wieczystą, ale to nie moja magia ich więzi – dodała z szerokim, kpiącym uśmiechem. – Więc jak widzisz, nie łamię przysięgi. Ja ją wypełniam – dodała z triumfalną miną.

- Kłamiesz – wydusił, czując jak jego serce zamiera w oczekiwaniu na cios.

- To musi być trudne, prawda? Która to już zdrada w twoim życiu, Harry? Jak to jest, gdy oddaje się życie za kogoś, kto sprzedaje cię bez mrugnięcia okiem? – Zakpiła, przechylając głowę na bok i przyglądając się uważnie jego reakcji.

- Ni…

- Ciii… - uciszyła go, przykładając palce do spierzchniętych ust mężczyzny i uśmiechając się z udawaną troską. -  Jak sam mówiłeś, gdybyśmy żyli w innych okolicznościach, bylibyśmy jak jedno. Kochałabym cię jak brata, dbała o ciebie, wspierała w trudnych chwilach i cieszyła z twoich sukcesów. I naprawdę żałuję, że nie jesteśmy tymi ludźmi z naszych pragnień… - powiedziała z zamyśleniem i nutą nostalgii w głosie. - Jednak już raz wyciągnęłam do ciebie dłoń. Chciałam byś stanął obok mnie i walczył ramię w ramię. Ale ty mną wzgardziłeś – wyjaśniła z takim smutkiem, że, gdyby nie zaistniałe okoliczności, byłby w stanie jej uwierzyć. – Więc teraz nie wyjeżdżaj mi z braterską gadką i niespełnionym marzeniu o rodzinie, bo robi mi się niedobrze – dodała ostrzej i, nim zdążył przetrawić jej słowa, poczuł jak przyciska dłoń do jego mostka, a całe jego ciało płonie. – Taak, wiem…- powiedziała, przebijając się przez krzyk mężczyzny i odgarniając mu prawie z czułością zlepione od krwi i potu włosy. - Zupełnie jakby ktoś zacisnął dłoń na twoim sercu i próbował je wyrwać – westchnęła, podczas gdy on ze świstem łapał powietrze, zaciskając dłoń na świstokliku. - Nie martw się. Wkrótce twoje serce przestanie ze mną walczyć i wszystko się skończy – dodała, nachylając się i całując go w czoło.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zamiast słów usłyszał tylko swój przepełniony cierpieniem głos. Zamknął powieki, czując jak z kącików oczu spływają mu gorące łzy bezsilnej wściekłości. Poczuł jak coś w nim rośnie. Coś czego nie potrafił wyjaśnić i nad czym nie panował. To coś powoli przejmowało kontrolę nad jego umysłem. Miał wrażenie, że za chwilę rozerwie go to od środka. Obraz przed oczami wirował, rozbijając się w jego głowie na miliony barw. Barw, które ostatecznie zalały jego umysł ciemnością i majaczącym w oddali echem wspomnień.

- Nie żałuj umarłych, Harry. Żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości…

 - I będzie miał moc, której Czarny Pan nie zna...

- Nie jest ważne, kim kto się urodził, ale czym się stał…

- I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje…

- Bo widzisz, Harry, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności…

- Nadchodzi czas, kiedy będzie trzeba wybrać między tym co dobre, a tym co łatwe…

- Nie musisz się wstydzić tego, co teraz czujesz. Przeciwnie... To, że odczuwasz taki ból, jest twoją największą siłą…

- Świat nie dzieli się na dobrych ludzi i śmierciożerców, bo wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra, co zła. Tylko od nas zależy, którą drogą pójdziemy…
- Ty.. ja ciebie nie krytykuję, Harry! Ale ty… no… to znaczy… czy nie uważasz, że ty masz trochę… no wiesz… lekkiego bzika na punkcie ratowania ludzi?

- Ostatecznie, dla należycie zorganizowanego umysłu, śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody…

- Uśmiech losu można zobaczyć nawet w tych najciemniejszych chwilach, jeżeli pamięta się żeby zapalić światło…

- Bo się mylisz. Serce Harry’ego biło dla nas, dla wszystkich…

- Jeśli ktoś kocha nas aż tak bardzo, to nawet jak odejdzie na zawsze, jego miłość będzie nas zawsze chronić…

Wraz z końcem jej dotyku ustała i fala wspomnień. Eva odsunęła się nieznacznie, sięgając po eliksir, a on miał czas na złapanie oddechu. Jego ciało na początku nie odbierało żadnych bodźców. Wszystko o czym mógł myśleć i co czuł to ból, jakiego nie znał. Zupełnie jakby ktoś wypalił w jego klatce piersiowej olbrzymią dziurę i posypał rany solą. Eva krzątała się wokół, ciągnąc swój monolog, lecz jej słowa na początku nie docierały do niego. Wyłapywał strzępki wyrazów, które natychmiast tonęły w odmętach jego podświadomości, lecz nie potrafił odnaleźć w nich sensu. Nie miał pojęcia jak długo trwał ten stan. Czy jego katusze trwały kilka sekund, minut, czy może godzin. Wszystko o czym mógł myśleć, to pragnienie, by ten potworny ból się skończył. Dopiero, gdy jego umysł wyłowił wśród słów kapłanki imię „Pansy” i „szybka śmierć”, coś w nim drgnęło. „Pamiętaj o stawce i nie trać z oczu celu” – słowa Danielle nieoczekiwanie wypłynęły na powierzchnię jego podświadomości. Stało się to w tej samej chwili, gdy Eva nachyliła się nad nim.

- Za chwilę przestaniesz czuć cokolwiek – wyszeptała wprost do jego ust z mieszaniną słodkiej obietnicy i mściwej satysfakcji.

- Ty za to poczujesz wszystko – wycedził, otwierając oczy i napotykając zieleń jej tęczówek, błyszczących przedwczesnym triumfem.

Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się z politowaniem w tym samym czasie, gdy moc świstoklika zaczęła wibrować w jego zaciśniętej dłoni. Czas jakby zwolnił i, nim Eva zdążyła zareagować, silne szarpnięcie wokół pępka przejęło kontrolę nad czasoprzestrzenią, zostawiając za sobą obraz groty i echo krzyku, będącego wyrazem wściekłości kapłanki.

***

- Tarcze rozstawione – zameldował jeden z aurorów, starając się dotrzymać kroku dowódcy.

- Rozstawcie ludzi przy barierach. Choćby niebo srało ogniem i palił im się grunt pod nogami mają nie dopuścić do zniszczenia tarcz. Jeśli ruszą się choćby o krok osobiście skopie im jaja – rozkazał nieznoszącym sprzeciwu głosem, nie zaprzestając szybkiego marszu i sprawdzenia gotowości swoich ludzi.

- Tak jest – odparł młody mężczyzna, a gdy Banner skinął mu głową, oddalił się szybkim krokiem wypełnić rozkazy.

- Pieprzona pogoda – warknął pod nosem, przeklinając deszcz i mgłę, które potęgowały odczuwany chłód i obniżały widoczność.

- Philipie!

Odwrócił się, słysząc swoje imię i zmarszczył z irytacją na widok zbliżającego ministra magii. Z ponurą miną obserwował mężczyznę, który jakimś cudem wymknął się swoim strażnikom i znalazł w samym sercu mającej rozpętać się za chwilę bitwy. Artur szedł w jego stronę zdecydowanym krokiem, a z jego twarzy Banner mógł wyczytać determinację, by stanąć do walki. Zaciągnął się dymem tytoniowym i spiorunował wzrokiem dwóch aurorów, którzy podążali za ministrem z nietęgimi minami.

- Zdaje się, że miałeś nie opuszczać ministerstwa – zaczął zwodniczo spokojnym tonem.

- Nie będę chował się i pozwalał na to, by inni nadstawiali za mnie karku. Poza tym przydadzą ci się trzy dodatkowe różdżki – odparł Artur, wskazując na siebie i swoich strażników.

- Ta kwestia nie podlega dyskusji. Odprowadźcie pana ministra i… - zaczął nieprzejednany z zamiarem odwrócenia się i powrotu do swoich obowiązków, lecz przerwał mu ostry, stanowczy ton mężczyzny.

- Jesteś dowódcą aurorów, ale nie zapominaj, że to ja jestem głową magicznego wymiaru – zagrzmiał, ściągając brwi i starając się ukryć zdenerwowanie. – Mam zamiar walczyć i bronić naszego świata – oznajmił z uporem, a widząc minę Bannera, zszedł nieco z tonu i dodał już łagodniej – czy ci się to podoba, czy nie…

Banner sapiąc z wściekłości podszedł do mężczyzny i przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem. Philip wiedział, że Artur nie odpuści. Musiałby napoić go eliksirem słodkiego snu i spętać zaklęciem, żeby go posłuchał. Pozostało mu zatem tylko jedno.

- Dobrze – powiedział, zaciągając się ponownie papierosem i wydmuchując dym prosto w zadowoloną twarz Artura, który zaczął kaszleć i oganiać się od gryzącego dymu. – Wyjaśnijmy sobie coś jednak – dodał, odrzucając papierosa do kałuży obok i nie spuszczając wzroku z przyglądającego mu się niepewnie mężczyzny, oznajmił. – To ja tu dowodzę.

- Jasna sprawa – odparł minister, schodząc z tonu po tym jak osiągnął swój cel.

- Jeśli wydam ci rozkaz, wykonasz go bez mrugnięcia okiem i bez zasłaniania się wyższą rangą – dodał stłumionym z wściekłości głosem, a Weasley ponownie skinął polubownie głową, wzruszając ramionami. – Jeśli zginiesz, popamiętasz mnie. Nie mam zamiaru tłumaczyć się Potterowi, zgrai Weasleyów i reszcie pieprzonego społeczeństwa, że na mojej warcie zabili ministra magii – burknął, tłumiąc chęć przyłożenia mężczyźnie, który skwitował jego słowa pobłażliwym uśmiechem.

- Zatem rozkazuj, dowódco – powiedział wesoło Artur, klepiąc Bannera przyjacielsko po ramieniu.

- Pierdol się – warknął Philip, zwiększając tym samym wesołość ministra, po czym rzucając jego strażnikom wymowne spojrzenie, odwrócił się na pięcie. – Masz nie wychylać nosa zza moich pleców – dodał i ruszył w stronę wołającego do niego posłańca.

- Mów – rozkazał szorstkim tonem, starając się odzyskać kontrolę nad nerwami.

- Ewakuowaliśmy przedmieścia i ustawiliśmy patrole. Zwiadowcy twierdzą, że zarówno dementorzy, jak i armia inferiusów nawet nie spojrzeli na domostwa. Kierują się prosto na nas – zdał raport, starając się zapanować nad drżącym głosem.

Philip przyjrzał się uważnie jego twarzy. Był młody. Zdecydowanie za młody by walczyć i brać na swoje barki tak wielki ciężar. Posłaniec bardzo się starał zapanować nad strachem. Chciał walczyć i bronić tych, na których mu zależało.

- Jak masz na imię? – Zapytał Banner.

- Robert, dowódco – odparł, prostując się niczym struna, by ukryć niepewność i pokazać gotowość do walki.

- Dobrze się spisałeś, Robercie – powiedział, kładąc dużą, pomarszczoną dłoń na jego barku. – Cieszę się, że wśród moich ludzi są tacy odważni śmiałkowie, na których mogę polegać – powiedział ojcowskim tonem, klepiąc go po plecach. – Mam dla ciebie kolejne ważne zadanie – dodał przybierając poważniejszy ton, a w oczach chłopaka natychmiast dostrzegł dobrze znany mu błysk.

- Jestem gotowy do działania – odparł natychmiast młodzieniec.

- Chce, żebyś stał się moimi oczami. Musisz dostać się na wieżę zegarową ministerstwa i stamtąd obserwować horyzont. Jeśli zauważysz coś podejrzanego lub dostrzeżesz zbliżającego się wroga, zawiadom mnie przez to – powiedział, wręczając Robertowi dwukierunkowe lusterko. – Nie opuszczaj wieży. Obserwuj walkę i czekaj na kolejne rozkazy. To bardzo odpowiedzialne zadanie. Twoje ostrzeżenie może pozwolić nam sformować szyki i przygotować się na atak. Może też uratować życie tysiącom ludzi – dodał, patrząc z powagą prosto w oczy chłopakowi, którego oczy otworzyły się szeroko w niedowierzaniu.

- Ale… - urwał, niepewny, czy dobrze zinterpretował słowa Phillipa. Z jego twarzy przebijało niezrozumienie i pierwsze oznaki buntu.

- Jeśli przegramy, musisz uruchomić barierę i zawalić wszystkie przejścia. To uruchomi procedurę ukrycia i da wam czas na ewakuację. To bardzo ważne zadanie – wyjaśnił z cierpliwością.

Jego słowa, przyniosły efekt w postaci zmiany postawy Roberta, który, mimo młodego wieku, strachu i braku doświadczenia, pragnął bronić swoich bliskich i stanąć na wysokości zadania.

- Nie zawiodę cię, dowódco – obiecał prostując się jeszcze bardziej z wypiekami na policzkach.

- Wiem. Dlatego to tobie powierzam to zadanie – odparł z powagą, ponownie kładąc dłoń na jego ramieniu. – Nie trać czasu – klepnął go przyjaźnie, a Robert stanął na baczność i zasalutował.

Gdy Philip mu odsalutował w pośpiechu ruszył w kierunku gmachu ministerstwa, odprowadzany nieprzeniknionym wzrokiem swojego dowódcy.

- To było bardzo szlachetne – powiedział Artur, stając obok mężczyzny.

- Jest zbyt młody by umierać – odparł ponuro, a Weasley przytaknął mu w milczeniu głową.

- Muszę… - zaczął i urwał, dostrzegając gęstą parę wydobywającą się z jego ust.

Ściągnął brwi, czując jak zimno przenika przez jego odzież aż do kości i zdusił przekleństwo, wyciągając różdżkę i przywołując swojego srebrnego strażnika, a następnie wykrzykując rozkazy ruszył do walki.



***

Ostrożnie stawiał każdy krok, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Jednak poza głośnym biciem jego serca i miarowym oddechem, wokół panowała niczym niezmącona cisza. Czuł adrenalinę krążącą wraz z jego krwią i uruchamiajacą dobrze znany mu mechanizm. Całym sobą czuł nadchodzącą bitwę. Ostatnie lata jego życia były niekończącą się walką. Najpierw walczył w służbie Czarnego Pana, później walczył z samym sobą – swoimi demonami, wyrzutami sumienia, strachem, słabościami, dumą i uczuciami. Każda batalia obdzierała go z jakiejś cząstki siebie, która stanowiła fundament jego tożsamości, zmuszając go do przeformułowania przekonań, wartości i celów. Każda bitwa zadawała rany, po których myślał, że nie wstanie. Każda z nich mogła być tą ostatnią, a jednak za każdym razem wychodził z niej cało. Jednak żadna nie przypominała tej, która miała nadejść. Ta wojna była inna. Równie krwawa i bezlitosna, lecz inna. Draco miał świadomość, że jeszcze nigdy nie bał się tak bardzo, bo nigdy nie miał aż tyle do stracenia.

Zacisnął dłoń na Ręce Glorii, idąc za znakami zostawionymi przez Harry’ego. Srebrny proszek – udoskonalony przez Georga wynalazek bliźniaków Weasley – mienił się w świetle magicznego artefaktu, prowadząc Draco prosto do celu. Im bliżej jego się znajdował tym intensywniejszy zapach spalenizny docierał do jego nozdrzy. Przyspieszył, doskonale wiedząc, że ucisk w żołądku nie jest wynikiem przykrego zapachu lecz lęku o życie przyjaciela. Nie wybaczyłby sobie, gdyby dotarł za późno. Zatrzymał się przed skalną ścianą, gdzie urwał się trop. Przesunął dłonią po zimnym, chropowatym głazie, marszcząc czoło i zastanawiając się, jak obejść tą przeszkodę. Domyślał się, że musiał być to jakiś rodzaj kamuflażu, a to oznaczało, że za tą kamienną ścianą pole magnetyczne musiało się kończyć. Podskórnie czuł magię. Przesunął Rękę Glorii bliżej ściany, szukając jakiś wskazówek, lecz wszystko wskazywało na to, że ich tam nie ma. Przez chwilę w zamyśleniu studiował głaz, szukając w odmętach pamięci informacji o magicznych zamkach. Przykucnął, chcąc zbadać niższą kondygnację kamienia i ściągnął brwi, natykając się na mokry, błotnisty ślad na ziemi. Potarł go w palcach i powąchał, starając się zidentyfikować maź.

- To nie może być takie proste – prychnął, wstając i wyciągając z kieszeni kombinezonu scyzoryk, a następnie bez zawahania przejechał ostrzem po wnętrzu dłoni i przyłożył ją do skały.

Pokręcił głową, czując jak zimny kamień ustępuje pod wpływem daniny z krwi, lecz nie miał czasu, by kpić z pradawnych magów i ich form zabezpieczeń, bo to, co zobaczył, prawie zwaliło go z nóg. Wnętrze groty, bo to ona skrywała się za kamienną ścianą, wypełniał szary, gryzący dym. Natychmiast założył maskę i dopiero wtedy przekroczył próg tajemnej komnaty. Na chwilę zatrzymał się i pod wpływem zalewającej go fali ciepła, przytrzymał ściany. Przez chwilę w ciszy witał się na powrót ze swoją magią, a potem spiął, gdy ta cisza stała się zbyt przytłaczająca i niepokojąca. Za pomocą magii pozbył się szarej mgły i rozejrzał uważnie po skalistym wnętrzu. Ściągnął brwi, nie widząc śladu po Harrym i przesunął Ręką Glorii po podłożu. Srebrny pył kończył się dokładnie w miejscu, gdzie stał – tuż za progiem wejścia do groty. Draco wszedł głębiej, trzymając w pogotowiu różdżkę.

- Homenum revelio – mruknął, skanując otoczenie.

Różdżka nie zareagowała, a więc wewnątrz groty nie było ludzi. Podszedł do kamiennego postumentu i przesunął dłonią po kamiennej płycie. Roztarł czarny, błyszczący proszek, lecz tak naprawdę to nie on przykuł uwagę mężczyzny. Większa część płyty była ciemniejsza, jakby leżało na niej coś mokrego. Modląc się o to, by jego przypuszczenia się nie potwierdziły, zbadał to miejsce i wstrzymał oddech, gdy uzyskał pewność, że to krew. Zatoczył się, czując jak żółć podchodzi mu do gardła i z szeroko otwartymi oczami w osłupieniu przyglądał się kamiennej konstrukcji, z której Eva musiała uczynić prowizoryczny ołtarz ofiarny, przy którym odprawiała te wszystkie bestialskie zbrodnie, do których była zdolna. Zacisnął pięści i odwrócił wzrok, starając się odzyskać kontrolę. Wówczas zarejestrował błysk i to w jego kierunku skierował swoje kroki. Dostrzegł skromnie zdobioną urnę. Przejechał palcem po jej wnętrzu i przez chwilę przyglądał się czemuś, co przypominało popiół, a następnie ponownie spojrzał na ołtarz. Dopiero wtedy zauważył ciemniejszy okrąg wokół postumentu. Był gorący, a to znaczyło, że do masakry na jego przyjacielu doszło stosunkowo niedawno. Gdyby nie czekał na Garrica, który i tak się nie zjawił, być może zdążyłby na czas.

- Miałeś dać mi fory, Potter – wydusił martwym tonem, niezdolny by się ruszyć i myśleć o niczym innym, jak o tym, że zawiódł.

- Przestań pieprzyć. Nie potrzebujemy twojego poświęcenia. Znajdziemy inny sposób na wygranie tej wojny – podsumował plan przyjaciela, który ten zdradził mu wieczór przed bitwą.

- Nie – zaoponował Harry bardziej stanowczo. – Mam przeczucie. To dobry plan, który może dać nam punkt zaskoczenia – dodał z nieobecnym spojrzeniem, jakby analizował coś w głowie.- Nikt nie może o tym wiedzieć. Próbowaliby mnie powstrzymać. A ja chcę uniknąć… - urwał i westchnął ciężko.

- Skąd pewność, że ja tego nie zrobię? – Zapytał z przekąsem, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

-  Bo wiem, że nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz, to mnie wspierasz, jak na dobrego przyjaciela i partnera przystało – odparł bez zawahania, po czym posłał mu zmęczony uśmiech i dodał. – Poza tym to rozkaz.

- Wiesz, gdzie ja mam twoje rozkazy? – Zapytał z frustracją, nawet nie starając się udawać, że bierze na poważnie słowa przyjaciela.

- To ostatnie minuty gry, Draco… Trzeba tylko złapać znicza – oznajmił ze spokojem, nie spuszczając poważnego spojrzenia z twarzy Malfoya.

- Wiesz co zrobi ze mną Pansy, jak nie oddam jej ciebie w jednym kawałku? Co się stanie, jeśli zginiesz? Co z Pansy i waszym dzieckiem? – Zapytał, używając rodziny przyjaciela, jako ostatniej szansy na odwiedzenie przyjaciela od misji samobójczej.

- W takim razie masz motywację do ściągnięcia mnie – zażartował, a widząc że Draco nie wygląda na przekonanego, dodał. - Wygramy… Musisz tylko złapać znicza… Wierzę  w ciebie – zapewnił ze stoickim spokojem i pewnością, której blondyn w tym momencie mu zazdrościł

- Potter ja nie mam pojęcia, jak użyć magii tego cholernego kryształu! Co jeśli tym razem mnie nie posłucha? – Wyrzucił z frustracją, rozdrażniony uporem, głupotą i spokojem przyjaciela.

- Wtedy wybaczysz sobie i zaopiekujesz się Hermioną, Pansy i moim dzieckiem…Tylko nie waż się nakłamać mu na mój temat, bo będę nawiedzał cię we śnie – próbował żartować, choć Draco wiedział, że ten stara się robić dobrą minę do złej gry.

- Powiem, że byłeś beznadziejnym szukającym, okropnym studentem, apodyktycznym szefem i …

- … i przyjacielem, który cierpliwie znosił twoją ślizgońską naturę – wszedł mu w słowo Harry, a Draco zacisnął mocno zęby, walcząc z dławiącą bezsilnością.

- Tak. Przyjacielem i bratem – przytaknął, wzdychając ciężko i nerwowo przeczesując palcami włosy.

- Jeśli przegramy, zabierz wszystkich i wywieź ich z kraju. Tu w sejfie znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz – powiedział poważniejąc i kiwając głową w kierunku ukrytego za szafą pancerną sejfu.

- Zawsze przygotowany. Widzę pozytywny wpływ Granger – próbował kpić, jednocześnie szukając wyjścia z tej podbramkowej sytuacji.

- Bycie wybrańcem zobowiązuje – sarknął z rozbawieniem.

- Więc postaraj się i nie pędź zbyt szybko do tego cholernego światła, bo mam zamiar cię sprowadzić, ok? – Warknął, zmęczony tą absurdalną rozmową i prośbą przyjaciela.

- Postaram się dać ci fory… jak w quidditchu - zironizował z bezczelnym uśmiechem.

- Gdyby nie to, że obydwaj mamy na dzisiaj plany, dałbym ci wycisk i pokazał, kto jest lepszym szukającym – odgryzł się, walcząc z pokusą dania mu w pysk.

- Nie masz szans – powiedział z pewnością i rozparł się wygodnie w fotelu.

- Zakład? – Zapytał, unosząc lewą brew.

- Co? – Harry wydawał się zbity z tropu, co wywołało jego ironiczny uśmiech.

- Po tym jak posprzątamy ten bałagan zagramy sparing jeden na jeden o to, kto jest lepszym szukającym – zaproponował ze ślizgońskim uśmiechem.

- Stoi. Skopie ci tyłek – odparł z przekonaniem Harry, nawet nie kryjąc radości z perspektywy pokonania byłego rywala.

- To się okaże – powiedział, uśmiechając się krzywo. – Dlatego nawet nie próbuj umierać. Nie przed tym, nim ustalimy wynik meczu – zagroził Draco.

- Nie martw się. Nie przepuszczę okazji, by bezkarnie skopać ci tyłek – zapewnił Harry.



- Zawsze musisz zgrywać bohatera? Co ja teraz powiem wszystkim? Co powiem Pansy i twojemu dziecku? – Warknął, nadaremnie walcząc z falą rozpaczy i wyrzutów sumienia. – Nie tak się umawialiśmy, przyjacielu…

- Nie dramatyzuj tak Malfoy. Za chwilę spotkasz się ze swoją drugą połówką.

 Zimny, kpiący głos wibrujący szaleństwem przeciął ciszę, skupiając na sobie całą uwagę Dracona.

- Nott – warknął mężczyzna, sięgając po swoją różdżkę i czując jak bestia, którą już dawno okiełznał, domaga się krwi. Z ulgą poddał się temu pragnieniu, choć na chwilę tłumiąc wyrzutu sumienia i rozpacz po śmierci przyjaciela.

- We własnej osobie – odparł Theodore, oblizując spierzchnięte usta i mierząc Dracona wygłodniałym wzrokiem. -  Tęskniłeś?

- Niespecjalnie – odparł Malfoy, zaciskając palce na różdżce i uważnie śledząc każdy ruch mężczyzny. – Ale cieszę się, że to ja będę mógł cię wykończyć.

- Taaak… Też nie mogłem doczekać się chwili kiedy znów zatańczymy – odparł Nott z szaleńczym błyskiem w oku.



***

- Jesteś pewna, że idziemy w dobrą stronę? – Zapytał kolejny raz, gdy weszli w korytarz z niekończącą się liczbą drzwi.

Hermiona spiorunowała go wzrokiem, lecz Ron, po jej spiętej postawie i zaciśniętych ustach, rozpoznał, że kobieta nie wie, gdzie aktualnie się znajdują.

- Może powinniśmy… - zaczął nieśmiało, lecz szatynka najwidoczniej nie miała zamiaru go słuchać tylko z uporem maniaka, podeszła do pierwszych drzwi i tak jak uprzednio, otworzyła je, sprawdzając co znajduje się w środku. – Albo i nie – westchnął ciężko, podchodząc do przeciwległej ściany i również otwierając wszystkie drzwi po swojej stronie. – Herm, to bez sensu. Zgubiliśmy się – powiedział, starając się aby jego głos brzmiał neutralnie.

- Nie rozumiem… Wszystko wygląda tak samo… Przemierzałam tą drogę tysiące razy, jednak gdy tylko próbuje odtworzyć ją w głowie, czuję jakby ktoś potraktował mnie confundusem. Zupełnie jakby… - zaczęła z frustracją, rozmasowując skronie i  urwała, gdy zrozumiała, dlaczego nie może odnaleźć właściwej drogi.

- Czyli ktoś zadbał o to, żebyś nie znalazła tego miejsca – podsumował Ron, opierając się o ostatnie drzwi i rozmasowując kark.

- Na to wygląda – westchnęła ciężko, rozmasowując kark.

- Ale przecież w bibliotece czułaś się jak ryba w wodzie. Problem zaczął się dopiero, gdy zaczęliśmy szukać laboratorium – powiedział Ron, a Hermiona zerknęła na niego z namysłem. – Czemu mi się tak przyglądasz? – Zapytał niepewnie, widząc znajomy szelmowski uśmiech na twarzy przyjaciółki, który w szkole wielokrotnie go przerażał, bo mógł świadczyć tylko o jednym. – Nie spodoba mi się to, prawda? – Bardziej stwierdził niż zapytał. – Jest w ogóle szansa, że… - zaczął i urwał, słysząc stukanie z wewnątrz ostatnich drzwi, które zostały im do sprawdzenia. – Słyszałaś? – Zapytał niepewnie, a ona w milczeniu skinęła głową i podeszła do niego.

Obydwoje przyłożyli uszy do drzwi, nasłuchując. Hermiona wstrzymała oddech, gdy stukanie się powtórzyło i nacisnęła klamkę, chcąc pchnąć drzwi. Ku jej zaskoczeniu, te nie ustąpiły, co tylko wzmogło jej ciekawość, ale i czujność. Wymieniła się porozumiewawczym spojrzeniem z Ronem i obydwoje wyciągnęli różdżki.

- Ja pierwszy – zastrzegł stanowczo, mierząc ją nieustępliwym wzrokiem, gdy zaklęciem odblokowała zamek.

W odpowiedzi wywróciła oczami, lecz tym razem postanowiła się nie upierać. Zapobiegawczo wyczarowała tarczę, a Ron uchylił drzwi, trzymając w pogotowiu różdżkę. Wewnątrz panował półmrok. Była to zwykła sypialnia, jakich dzisiejszego dnia zobaczyli dziesiątki.

- Lumos – szepnął Ron, oświetlając skromnie umeblowane pomieszczenie. – Jest pusty – powiedział z niezrozumieniem.

Przez chwilę stali nieruchomo, nasłuchując, po czym, rozczarowani,  zdecydowali się opuścić pokój. Wówczas jednak desperackie stukanie powtórzyło się, a oni jak na komendę zwrócili się do jego źródła.

- Co do…

- Finite incantantem – Hermiona rzuciła zaklęcie, a po chwili w miejscu, skąd dochodziło stukanie, zaczął materializować się zarys fotela zwróconego w stronę odsłoniętego okna.

- Kim jesteś? – Zapytał ostro Ron, celując różdżką w wystającą ponad oparcie fotela głowę, a gdy zamiast odpowiedzi ponownie usłyszeli stukanie, spojrzał na przyjaciółkę. – Jest przywiązany?

Hermiona nie odpowiedziała tylko szybkim krokiem obeszła fotel i, na widok zakneblowanego i przywiązanego mężczyzny, poczuła szok i przerażenie. Ron na widok jej miny dołączył do niej i bez zwłoki, za pomocą czarów, uwolnił czarodzieja.

- Dzięki Merlinowi – wysapał staruszek, odrzucając krępujące go liny i knebel.

- Nie powinno tu pana być – powiedziała z przerażeniem szatynka, czując jak paraliżuje ją strach. – Harry… bez pana, Draco...

- Miejmy nadzieję, że nie jest za późno – powiedział z powagą mężczyzna, dźwigając się chwiejnie na nogi.

- Dlaczego…? – Zaczął Ron, lecz Ollivander przerwał mu stanowczym gestem.

- Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Jeśli chcemy uratować Harry’ego, Dracona i wszystkich, w których żyłach płynie krew Blacków, musimy działać – zaoponował Garric, rozcierając zdrętwiałe nadgarstki.

- O czym pan mówi? – Zapytał Ron, ściągając brwi.

- Danielle nie jest po naszej stronie. Ma zamiar zniszczyć linię Hekate, wykorzystując do tego magię krwi i kryształ – wyjaśnił, dźwigając się ciężko na nogi i od razu opadając na fotel. – Spokojnie, to tylko zawrót głowy – uspokoił ich, gdy obydwoje pośpieszyli z pomocą.

- Trzeba ją zatrzymać – powiedział Ron, czując jak i pod nim uginają się kolana.

- Tu chodzi o tysiące niewinnych istnień, które nawet nie wiedzą o swoim dziedzictwie – wyjaśnił Garric, patrząc na nich z powagą.

- Najpierw antidotum a teraz to… – sapnął z frustracją Weasley.

- Jakie antidotum?

- Eva uwięziła Pansy we śnie. Zabije ją i dziecko, jeśli nie odkryjemy co zrobiła i jak to odkręcić – wyjaśniła Hermiona, czując jak początkowy paraliż ustępuje desperackiej próbie działania.

- Mors per somnium

- Słucham?

- Coniunctionem animarum… Odmiana zaklęcia połączenia dusz. Wieki temu wykorzystywano tą metodę w czasie wojen. Usypiało się jeńców, łączyło umysły i wysysano z nich siły witalne i magię aż nie zostawało w nich nic… Aby czerpać z nich jak najdłużej zamykano ich umysł w utopijnym świecie ich marzeń. Umierali we śnie, nieświadomi zagrożenia… Zbyt szczęśliwi, by chcieć się obudzić…

- Co to znaczy? – Naciskała, nieświadomie zaciskając dłoń na nadgarstku mężczyzny.

- Na tą klątwę nie ma antidotum – odparł zbolałym tonem, kładąc swoją pomarszczoną dłoń na jej.

- Niemożliwe. Musi być jakiś sposób, żeby ich odzyskać – zaperzyła się Hermiona. – W magii zawsze są luki… Każde zaklęcie ma swoje przeciwzaklęcie – upierała się, ignorując współczujący wzrok Garrica.

- Nie słuchałaś uważnie… Ten, kto rzuca klątwę, wykorzystuje jego najgorsze lęki i pragnienia. Najpierw torturuje nimi swoją ofiarę, a potem je zabiera, pokazując lepszą alternatywę życia, bez ryzyka, że te lęki się urzeczywistnią. Eva poznała lęk Pansy, odkryła jej słabą stronę i wykorzystała przeciwko niej. Pansy sama uwięziła się we własnej kreacji lepszego świata. I tylko ona może się z niego wydostać…

- Ale chyba można jej jakoś pomóc? – Zaperzyła się.

- Trzeba przekonać Pansy, by opuściła ten utopijny świat. Teraz możemy kupić jej czas, osłabiając połączenie z Evą. Nie zapominajcie jednak, że ona czerpie energie z Pansy. Im bardziej nadszarpniemy jej siły, tym więcej zabierze ich z połączenia.

- Musimy jakoś ostrzec Pansy, dotrzeć do niej… - zaczęła zduszonym głosem, czując jak grunt pod jej stopami niebezpiecznie drży.

- Owszem. Jednak jest to bardzo ryzykowne. Zwłaszcza jeśli Eva odkryje wasze połączenie – zaznaczył czarodziej, uważnie jej się przyglądając.

- Czyli… Musimy niezauważenie dostać się do groty, odnaleźć Malfoya i Harry’ego, pomóc fretce sprowadzić go, przeszkodzić Danielle w masowej zagładzie Blacków i odesłać Evę do piekła? A w między czasie trzeba połączyć się z umysłem Parkinson i przekonać ją, by zechciała łaskawie się obudzić? – Uściślił Ron, podsumowując wszystkie informacje.

- Coś w tym stylu – odparł Garric z dobrodusznym uśmiechem.

- Bułka z masłem – sarknął, przeczesując nerwowo włosy.

- Musimy opracować strategię – powiedziała Hermiona, rozpoczynając nerwowy spacer po pokoju.  – Najpierw musimy pomóc Draco i Harry’emu. Tylko jak mamy dostać się do groty, gdy przejścia strzeże Danielle. Jeśli nas zobaczy…. I musimy wysłać wiadomość do Blaise’a… Muszą spróbować ją obudzić nim Danielle zabije Evę… Ale co jeśli Harry… Przecież podczas, gdy my tu obmyślamy strategię, zarówno on jak i Draco, mogą już…

- Hermiono…

Jej imię wypowiedziane spokojnym, łagodnym, aczkolwiek stanowczym głosem podziałało na nią, niczym zaklęcie uciszające. Przeniosła rozbiegane, przerażone spojrzenie na opanowanego Ollivandera. Z jego bladoniebieskich oczu płynął spokój i siła, które w jakiś dziwny sposób wpływały na nią. Wciąż czuła paniczny strach, lecz jakimś cudem, dzięki Garricowi, udało jej się nad nim zapanować.

- Jest inne wyjście. Musisz jednak wziąć się w garść i odegrać do końca swoją rolę. Bez względu na to, co się wydarzy, musisz wytrwać i zrobić to, co ci powiem. Rozumiesz? – Upewnił się, a ona bez wahania skinęła głową. – Dobrze. A teraz słuchajcie…

***

- Jak można być tak okrutnym – wydusiła Ginny, gdy Blaise skończył czytać list, jaki wysłała im Hermiona.

W sali panowała nienaturalna cisza, przerywana wyłącznie dźwiękiem aparatury, monitorującej funkcje życiowe Pansy i dziecka. Echo niedawno wypowiedzianych słów, odbijało się w ich głowach, a setki niewypowiedzianych pytań i wątpliwości powiększało istniejące zagrożenie.

- To znaczy, że ktoś musi wejść do umysłu Pansy i przekonać ją, by wróciła do prawdziwego świata? – Upewniła się Narcyza, skubiąc nerwowo skórę przy swojej szyi.

- To nie takie proste – powiedział Blaise, ściągając brwi i patrząc na nieprzytomną Pansy z zamyśleniem.

- To może być nasze jedyne wyjście – powiedziała pani Malfoy, mierząc chrześniaka ostrym spojrzeniem.

- Wiem. Tylko…

- Blaise, nie ma tylko! Tu chodzi o jej życie! – Zauważyła kobieta, zrywając się z krzesła i łapiąc dłonie mężczyzny, spojrzała mu prosto w oczy. – Choćby istniał tylko cień szansy, musimy spróbować ją stamtąd wyciągnąć. Każda kolejna minuta wysysa z niej życie i wzmacnia naszego wroga – dodała, przybierając władczą postawę.

- Rozumiem – powiedział łagodnie, przenosząc wzrok na ciotkę. – Ale tu nie chodzi wyłącznie o Pansy ale i o dziecko – zaznaczył z powagą, odpierając wzrok kobiety.

- Najważniejsza jest dla mnie Pansy – powiedziała stanowczo Narcyza. – Jeśli mam poświęcić dziecko, by ją uratować, zrobię to. Jeśli przeżyje, będzie mogła mieć jeszcze wiele dzieci….

- Nie – zaprotestowała stanowczo Ginny, patrząc zaszklonym, pełnym niedowierzania wzrokiem na panią Malfoy.

Zarówno Blaise, jak i Narcyza spojrzeli na nią. Jedno patrzyło ze zbolałym zrozumieniem i współczuciem, drugie z niedowierzaniem i stanowczością.

- Ta decyzja nie należy do nas – odparła Ginny, patrząc na nich z powagą, a potem przeniosła spojrzenie na nieprzytomną kobietę i uśmiechnęła się ze smutkiem. – Nie mamy prawa poświęcać żadnego z nich…

- Nie pozwolę….

- Ciociu – upomniał ją mężczyzna, biorąc stronę Ginewry, co ta skomentowała niezadowoloną miną.

- Nie będę bezczynnie stała i patrzyła jak ona umiera – zaznaczyła nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Tym bardziej, jeśli wiem jak ją uratować.

- Nikt z nas nie będzie stał bezczynnie – odparła Ginny, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciółki.

- Ginny…

- Spróbujmy nawiązać połączenie – powiedziała, przenosząc stanowcze spojrzenie na zbitego z tropu mężczyznę.

- To zbyt niebe… - zaczął ostrożnie dobierając słowa, lecz pani Malfoy nie pozwoliła mu na przedstawienie swoich argumentów.

- Jestem za – weszła mu w słowo, dumnie odwzajemniając spojrzenie rudowłosej i ignorując gniewne spojrzenie chrześniaka.

Widząc to, Blaise jęknął z frustracji. Był zmęczony i wyczerpany strachem o bliskich. Przyrzekł Potterowi, że zrobi wszystko, by utrzymać przy życiu zarówno Pansy, jak i dziecko. I miał zamiar dotrzymać danego słowa, choćby miał walczyć z samym diabłem o te dwie dusze. Nie przypuszczał tylko, że jego przeciwnik przybierze twarze dwóch ważnych dla niego kobiet.

- Jak niby chcecie tego dokonać? – Zapytał, nie kryjąc frustracji.

- Zapominasz, że masz przed sobą byłego śmierciożercę, Blaise – zauważyła Narcyza, prostując się z godnością, choć w jej słowach nie było cienia dumy z przynależności do tej grupy.

- Jak chcesz czuwać nad połączeniem i jednocześnie błądzić po zakamarkach jej umysłu? – Zapytał z rozdrażnieniem.

- Nie będzie musiała – odparła ze spokojem Ginny, a Blaise spojrzał na nią z niedowierzaniem, gdy dotarły do niego jej słowa.

- Wykluczone! To zbyt niebezpieczne! Nie mogę ryzykować, że stracę was obie! – Zaoponował, patrząc ze złością prosto w oczy ukochanej.

- Obydwoje wiemy, że jeśli nie spróbujemy, nasze wspólne…

- NIE – powiedział stanowczo, patrząc na nią ostrzegawczo. – Nie waż się, Ginny…

- Zrobimy to razem – weszła mu w słowo z delikatnym, pełnym zrozumienia uśmiechem i, niezrażona wrogą postawą mężczyzny, podeszła do niego, by patrząc mu prosto w oczy, położyć dłoń na środku jego klatki piersiowej i dodać. – Obiecuję, że bez względu na pokręcenie Parkinson, obydwie wrócimy – zapewniła żartobliwie, wywołując w jego oczach błysk rozbawienia, choć twarz mężczyzny pozostała poważna.

Przez chwilę patrzyli na siebie, jakby toczyli niemą rozmowę, w trakcie której wyzbywali się swoich lęków, obnażali serca i zapewniali, że są w stanie walczyć i wygrywać, dopóki stoją ramię w ramię. W końcu Blaise zamknął oczy, wzdychając ciężko i niechętnie skinął głową.

- Dziękuję – wyszeptała, kładąc ciepłą dłoń na jego pokrytym zarostem policzku.

Reagował na jej dotyk, ciepło, zapach. Sama jej obecność elektryzowała wszystkie jego zmysły. Zupełnie jakby ona była latarnią, a on rozbitkiem dryfującym na wzburzonych falach oceanu z nadzieją, że światło jej latarni doprowadzi go do bezpiecznego lądu. To światło było jego nadzieją i obietnicą, że po sztormie znów niebo stanie się bezchmurne. W swoim życiu przeżył wiele takich sztormów i z wielu z nich ocalał tylko cudem. Miał wrażenie, że przez ten czas musiał wyczerpać cały limit szczęścia i często zastanawiał się, dlaczego wciąż żyje. Szukał sensu swojego jestestwa, chcąc spłacić zaciągnięte długi, dzięki którym znalazł swoją bezpieczną przystań, w której teraz mógł  żyć pełnią życia. Uchylił powieki, natrafiając na spojrzenie brązowych tęczówek. Patrząc w oczy Ginny, zastanawiał się, czy to jest dzień, w którym miał spłacić wszystkie długi. Jeśli w ten sposób miał zacząć żyć bez poczucia winy, był na to gotów. I gdyby nie widmo odsetek w postaci światła, które utrzymywało go na powierzchni, nie wahałby się ani sekundy.

- Wyciągnijmy ją na powierzchnię – powiedział, starając się brzmieć pewnie.

- W końcu brzmisz jak mój chrześniak – odparła Narcyza z samozadowoleniem, na co on wywrócił oczami, a Ginny spojrzała na niego z mieszaniną czułości i rozbawienia.



***

- Pająki… Dlaczego to zawsze muszą być pająki? – Jęczał Ron, otrzepując się z pajęczyn i kuląc, by omijać niechcianych mieszkańców podziemnego tunelu, mających go doprowadzić do więzienia Evy.

- Weź się w garść synu i trzymaj różdżkę w pogotowiu – ostrzegł go Ollivander, oświetlając im drogę pochodnią i skanując uważnie całą przestrzeń. – Ktoś niedawno tędy przechodził – dodał z ponurą miną.

- Jak to? Myślałem, że nikt o nich nie wie…

- Ja też – odparł, zaciskając usta w wąską linię. – Najwidoczniej się myliłem…

- Skąd wiesz? Może to nietoperze… albo pająki?

- Spójrz ma porozrywane pajęczyny i ślady stóp… W dodatku w powietrzu czuć nutę spalenizny i potu…

- Faktycznie – przyznał mu rację Ron, krzywiąc się i starając wciągać jak najmniej śmierdzącego powietrza. - Capi jak…

- Ciii – uciszył go Garric, zatrzymując się i nasłuchując z zamkniętymi oczami.

- To Malfoy… Rozpoznaje jego głos… Ale ten drugi?

- Ktoś, kto odkrył tajny korytarz  - odparł cierpko Ollivander. - Schowaj się za moją tarczą i bądź gotów do walki – rozkazał, gasząc pochodnię i otaczając ich niewidzialną bańką.

***

Sekundy dłużyły się jak minuty, a minuty rozciągały się do rozmiarów godzin, gdy czekała aż jej przeciwnik stanie naprzeciwko niej. Była zdenerwowana, a jednocześnie zniecierpliwiona dłużącym się oczekiwaniem. Ponad wszystko pragnęła zakończyć tą wojnę i raz na zawsze pogrzebać groźbę dziedzictwa Hekate. Nie sądziła, że dziecko które zdążyła pokochać i, na które przelała wszystkie zakazane matczyne uczucia, stanie się jej śmiertelnym wrogiem i przyczyną jej upadku. Nigdy nie przypuszczała, że jej dłonie przeleją tyle niewinnej krwi. Szkolono ją, by chronić życie. Tymczasem jej przeznaczeniem było zakończenie rodu, który zapoczątkował misję, której służyła przez całe swoje życie. Zamknęła oczy i wzięła głęboki, uspokajający oddech. Musiała odsunąć wątpliwości i skupić się na zadaniu. Każda wojna wymagała ofiar i poświęcenia.

Spięła się, dostrzegając majaczącą sylwetkę na tle groty i niezauważalnie wstrzymała oddech, gdy Eva przekroczyła próg jaskini, wchodząc prosto w jej pułapkę. Danielle zmierzyła ją uważnym spojrzeniem i z zadowoleniem odkryła, że Potterowi udało się ją zranić i wprowadzić truciznę do krwioobiegu. Wiedziała, że mężczyzna zapewne nie żyje. Jego ofiary żałowała najbardziej. Wiedziała jednak, że gdyby pozwoliła mu żyć, ten nie pozwoliłby jej zrealizować planu zakończenie linii Hekate.

Eva zmrużyła oczy i utkwiła wzrok w sylwetce byłej mentorki. Danielle domyślała się, że doznania odzyskania dostępu do pełnej mocy, są tak intensywne, że była uczennica nie zorientowała się jeszcze, że wpadła w jej pułapkę. Nie trwało to jednak długo. Danielle z ponurą satysfakcją przyglądała się kobiecie, która ze złowrogim błyskiem w oku, ruszyła w jej stronę i dochodząc do granicy ukrytego pentagramu, odbiła się o jego ścianę.

- To kolejna sztuczka, Danielle? – Zakpiła, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.

- Nie. Tym razem nie będzie sztuczek – zaoponowała ze spokojem, niespiesznie podchodząc bliżej bezpiecznej granicy.

- Dobrze wiesz, że na długo mnie to nie zatrzyma – zauważyła z mściwym uśmiechem.

- Zajmie cię to wystarczająco – powiedziała z ponurą miną.

- Znowu gramy w łamigłówki? – Zakpiła, bezskutecznie starając się stłumić narastającą frustrację.

- Tym razem to nie gra, Evo – westchnęła ze smutkiem, czując namacalny ciężar podjętej decyzji.

- To, co to jest?

- Sprawiedliwość – odparła zbolałym tonem.

***

- Poradzę sobie – zapewniła Ginny, gdy podłączył jej do skroni ostatni kabelek, przeznaczenia którego nie zapamiętała.

Blaise tłumaczył jej cierpliwie całą procedurę i kwestie techniczne, lecz nie przywiązywała do tego większej uwagi. Przede wszystkim koncentrowała się na zadaniu i Pansy. Musiała do niej dotrzeć, by przekonać ją do powrotu, a aby tak się stało musiała znaleźć odpowiednia słowa, które rozbiją bańkę, w której schowała się Parkinson.

- Nie zostawaj tam dłużej, niż musisz. W zakamarkach cudzego umysłu bardzo łatwo jest się zatracić – powtórzył po raz setny, a ona uśmiechnęła się z rozbawieniem, czym zasłużyła sobie na jego pełną powagi i dezaprobaty minę.

- Pamiętam – zapewniła, starając się wyglądać jakby codziennie nurkowała w toni ludzkiego umysłu i była do tego stworzona.

- Ginny…

- Wrócę nim się zorientujesz – weszła mu w słowo, uśmiechając się ciepło.

Blaise nie wyglądał ani na uspokojonego, ani na tak pewnego jak jego dziewczyna. Wiedząc jednak, że próby odwiedzenia jej od tego pomysłu są bezcelowe, zmusił się do bladego uśmiechu i, odgarniając jej czule włosy, pocałował ją w czoło.

- Jestem gotowa – oznajmiła Narcyza ze zdecydowaniem wchodząc w ich intymną sferę i wstrzykując jedną fiolkę z eliksirem Pansy, a drugą podając Ginny.

- Nie każ mi długo na ciebie czekać, rudziku – poprosił cicho, używając znienawidzonego przez nią przezwiska, czym zasłużył sobie na jej piorunujące spojrzenie, i z nieprzeniknioną miną odsunął się, obserwując w milczeniu, jak kobieta wypija zawartość fiolki i prawie natychmiast, ulegając szeptowi jego ciotki, recytującej zaklęcie, zasypia.

Powoli uchyliła powieki, zastanawiając się, czego powinna się spodziewać. Dookoła panowała ciemność. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc przyzwyczaić się do panujących warunków i niepewnie dźwignęła się na nogi.

- Pansy! – Zawołała, nie wiedząc czy jej przyjaciółka wie, że ta po nią przyszła.  – Pansy, to ja, Ginny!

Odpowiedziała jej cisza. Nie mając zbyt wielkiego wyboru po omacku ruszyła przed siebie, mając nadzieję, że nie będzie musiała długo błądzić w mroku. Nie wiedziała, czego się spodziewać i prawdę mówiąc była trochę onieśmielona. Nie licząc epizodu z horkruksem Voldemorta, nie była z nikim połączona w ten sposób. Z każdym przemierzanym krokiem miała wrażenie, że jest intruzem, który wdarł się do czyjegoś domu i narusza prywatność mieszkańców.

- Pansy?! – Krzyknęła i objęła się ramionami, czując irracjonalny chłód.

Zupełnie, jakby ktoś ją obserwował, choć ona nie mogła go dostrzec. Czuła jak wszystkie jej mięśnie napinają się boleśnie, jakby jej ciało instynktownie nastrajało się do obrony.

- Przynajmniej wie, że tu jestem – przemknęło jej przez głowę. – Proszę cię, wyjdź. Musimy porozmawiać – dodała, okręcając się dookoła własnej osi w celu wypatrzenia w ciemności jakiejkolwiek zmiany. – Posłuchaj, nie ruszę się bez ciebie więc lepiej…

Jej dalsze słowa zostały zduszone w nieartykułowanym krzyku, gdy poczuła jak grunt pod jej stopami osuwa się, a ona zaczyna spadać.



***

- I to by było na tyle, stary przyjacielu – odparł z rozrzewnieniem Theodore, uśmiechając się szeroko i nachylając nad rannym rywalem. – Tak kończy się potężny i dumny ród Malfoyów… Nawet nie wiesz, ile lat na to czekałem – powiedział z mściwą satysfakcją i wciągnął głośno powietrze. - Ostatnie życzenie nim rzucę twoją głowę u stóp mojej pani? – Zakpił, unosząc różdżkę i celując ją w szyję półprzytomnego mężczyzny.

Draco zdusił przekleństwo, którym chciał uraczyć Notta. Stoczyli zażartą walkę, lecz Draco zaślepiony gniewem i rozpaczą po śmierci Harry’ego, popełnił dziecinny błąd, za który miał zapłacić najwyższą cenę. Świadomość, że zawiódł przyjaciela, bolała bardziej niż dziura w brzuchu, którą wypalił mu przeciwnik. Zawiódł Harry’ego, Hermionę, Pansy i całą resztę ludzi, którzy zawierzyli mu, że sprosta zadaniu. Miał nie dopuścić, by światło Harry’ego zgasło. Tylko tyle. Tymczasem on, jak ostatni idiota, pozwolił Potterowi… Nigdy nie wybaczy sobie, że przystał na jego durny pomysł. Zresztą za chwilę odpokutuje za to. Nott wykończy go jednym sprawnym cięciem, a potem rzuci jego truchło pod nogi tej psychopatycznej suki. Widział to w wyrazie jego twarzy i aż go mdliło. Nie chciał umierać mając przed oczami dowód swojej porażki. Zamknął je, przywołując obraz tej, która postawiła jego świat na głowie, ignorując mrok dokopała się do tlącego światła i sprawiła, że każdego dnia jego płomień stawał się silniejszy. To jej twarz chciał widzieć i jej dotyk czuć.

- Krnąbrny jak zawsze… Niech zatem tak będzie – zakpił Not, lecz Draco już go nie słuchał. Całym sobą był przy Hermionie. – Do zobaczenia w piekle – wysyczał i uniósł różdżkę.

Zacisnął pięści i spiął się w oczekiwaniu na uderzenie, jednak zamiast bólu poczuł silny podmuch ciepłego powietrza, a chwilę później czyjeś silne ręce chwyciły go pod barki.

- Rany, Malfoy, ile ty musisz żreć, że jesteś tak ciężki – wysapał Ron, ciągnąc go za kamienny ołtarz.

- Weasley… - wydusił, ignorując uwagę mężczyzny.

- We własnej osobie – sapnął, opierając go o kamienny postument. – Gdzie Harry? – Zapytał, rozpinając jego kombinezon, by dostać się do rany w brzuchu.

- Harry… - urwał, nie wiedząc jak ma wyznać, że Potter nie żyje.

- W porządku…Poszukamy go razem. Najpierw musimy postawić cię na nogi i rozwiązać inny palący problem – odparł Ron z napięciem w głosie. – Kurwa mać – przeklął, dostrzegając rany półprzytomnego blondyna. – Nie wygląda to dobrze, ale Ollivander będzie wiedział, jak cię połatać – powiedział, starając się brzmieć na pewnego swoich słów, choć jego mina świadczyła o czymś innym.

- Harry… - Draco podjął kolejną nieudaną próbę, by wyznać prawdę, lecz słowa nie chciały przejść mu przez gardło.

- Malfoy zamknij się, bo próbuje myśleć! – Warknął, stawiając wokół nich bariery ochronne i oglądając rany mężczyzny.

- Nie żyje…On nie żyje, Weasley – wydusił, gdy Ron nie zareagował, tylko starał się zatamować krwawienie.

- Co? – zapytał Ron, sztywniejąc i na chwilę zaprzestając prób ucisku najgroźniej wyglądającej rany.

- Harry nie żyje – wydusił zdławionym tonem, patrząc prosto w przerażone oczy mężczyzny. – Gdy dotarłem na miejsce, było po wszystkim… Spaliła go – wyrzucił z siebie z trudem formułując słowa i przenosząc załzawiony wzrok na ziemię.

- Zamknij się – przerwał mu Weasley, nie dopuszczając do siebie bolesnej prawdy. – Nie znasz Harry’ego. On żyje. Na pewno gdzieś tu jest – powiedział szorstkim tonem, wracając do opatrywania jego ran.

- Znalazłem jego krew i prochy na ołtarzu – wyznał martwym tonem.

- Przestań pieprzyć, Malfoy! – Warknął Ron, mierząc go wściekłym, załzawionym wzrokiem.

- Przepraszam – wydusił, czując jak i nad nim górę biorą emocje, które wcześniej skutecznie tłumił dzięki gniewowi i walce z Nottem. – To moja wina… Spóźniłem się…

– Niech cię szlag – rzucił wściekle Ron, a następnie dźwignął się na nogi, by zorientować się w sytuacji.

Ollivander zgrabnie, jak na swój wiek, unikał zaklęć Notta, który natarł na czarodzieja z całą wściekłością. Ron ocenił sytuację, po czym, stwierdzając że nie ma czasu na wymyślenie lepszego planu, wyczarował tarczę i rzucił się między walczących, atakując niczego niespodziewającego się Śmierciożercę.

- Co ty wyprawiasz, Weasley?! – Zapytał Garric, lecz Ron mimo roztrzęsienia,  wyglądał na zdeterminowanego, by stawić czoła Theodorowi.

- Nie potrafię mu pomóc  – powiedział i, nim Nott zdołał dojść do siebie, zaatakował go kolejny raz, dając ujście wszystkim emocjom, które aktualnie kotłowały się w jego głowie.

Ollivanderowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Obrzucił pojedynkujących się niepewnym spojrzeniem, a widząc że Ron całkiem nieźle sobie radzi, cały czas się osłaniając ruszył ku ołtarzowi.

Wystarczył rzut okiem na twarz Dracona i zmasakrowany ołtarz, by wiedzieć, co się wydarzyło. Draco nie oponował, gdy Garric zaczął opatrywać jego rany, lecz jedno spojrzenie na twarz mężczyzny wystarczyło, by wiedzieć, że to jego obwinia o śmierć przyjaciela. Nie winił go. Wiedział, że czasami to pomaga, choć trwa to tylko chwilę.

- Przykro mi z powodu Harry’ego – powiedział z autentycznym smutkiem.

- Słusznie. Bo to przez ciebie się spóźniłem – warknął, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem.

- Przykro mi – powtórzył z żalem. – Wiem, że to niczego nie zmieni, ale nie miałem możliwości dotrzeć na czas. Zostaliśmy zdradzeni – wyjaśnił przybitym głosem, a Draco ściągnął brwi, czując jak coś przewraca mu się w żołądku.

- Hermiona? – Zapytał z napięciem w głosie.

- Nic jej nie jest – uspokoił go czarodziej. - Odwróci uwagę Danielle dopóki nie przerwę jej połączenia.

- Dlaczego ma odwracać jej uwagę?– Zapytał zbity z tropu.

- Danielle chce wykorzystać magię krwi do zakończenia rodu Hekate – wyjaśnił zbolałym głosem. – Oznacza to, że każdy z rodu Blacków dzisiejszej nocy zginie. Chyba, że mimo wszystko mi pomożesz i odwrócimy jej zaklęcie?

- Czyli albo ci pomogę albo ród Hekate zostanie zakończony? – Zakpił, krzywiąc się pod wpływem fali bólu, gdy chciał zająć wygodniejszą pozycję.

- Zginie każdy w żyłach którego płynie krew Blacków – poprawił go z powagą, na co mężczyzna prychnął, uśmiechając się półprzytomnie.

- Myślisz, że interesuje mnie bezimienna masa? – Zakpił, mierząc go nieprzeniknionym wzrokiem.

- Wiem, że nie mam prawa prosić cię o zaufanie, ale jeśli niczego nie zrobimy, świat, który znamy i, za który walczył Harry, zmieni się nie do poznania – powiedział łagodnym tonem, ignorując jego okrutne słowa podyktowane śmiercią przyjaciela.

- Nie waż się! – Warknął przez zaciśnięte zęby, mierząc go morderczym spojrzeniem. – Nie waż się wykorzystywać jego śmierci w ten sposób – zaznaczył, zaciskając pięści.

- Draco…

- Pomogę ci, ale tylko dlatego, że tu chodzi o życie mojej matki. Nie dbam o resztę anonimowych ludzi i o ciebie. Straciłem przyjaciela i na tym koniec. Dzisiejszej nocy nie stracę już żadnej bliskiej osoby – zaznaczył twardym, zimnym tonem, a Ollivander skinął niepewnie głową, zadowalając się taką formą współpracy.

- Muszę opatrzyć twoje rany nim się wykrwawisz lub stracisz przytomność. Musisz być świadomy – uprzedził i dopiero, gdy Malfoy skinął głową, zabrał się za opatrywanie jego ran.

***

- Weasley widzę, że ćwiczyłeś – zakpił Nott, uskakując przed zaklęciem i starając się wyrównać oddech. – A może to śmierć Pottera tak cię napędza? – drążył, prowokując mężczyznę. – Zawsze byłeś miernotą. Jak cała twoja rodzina – odparł z pogardą, jednocześnie atakując.

Ron jednak nie odpowiedział na jego zaczepkę. Był maksymalnie skoncentrowany na walce i na odciągnięciu uwagi Notta od Dracona i Ollivandera. Ból i wciekłość po śmierci Harry’ego rozrywały go od środka. Musiał pozbyć się ich i miał zamiar wykorzystać w tym celu tego psychopatę.

- Czyżbyś ogłuchł? A może zastanawiasz się, jak uratować skórę?

- Wybacz, jeśli cię zawiodłem, ale nie mam ci nic do powiedzenia – odparł ze spokojem, odpierając silny atak i uskakując za skalną kolumnę, by złapać oddech.

- Dziwne, myślałem, że to ty jesteś tym najbardziej wygadanym członkiem bandy. Ale wygląda na to, że masz mniejsze jaja od swojej przyjaciółeczki – zakpił, a Ron zamarł na wzmiankę o Hermionie. Sama myśl, że mógłby stracić i ją, wypalała w jego sercu dziurę. Obiecał Harry’emu, że będzie o nią dbał i nie pozwoli, by spadł jej włos z głowy. – Ach ta gorąca, gryfońska krew – zapiał z uciechą, jakby doskonale wiedział, że trafił w czuły punkt. – Ale co ja ci będę opowiadał. Przecież sam doskonale o tym wiesz… A może i nie? Może nie potrafiłeś sprostać wyzwaniu i dlatego olała cię dla Malfoya? – Prowokował, a Ron czuł jak nerwy przejmują nad nim kontrolę. – Dawno nikt mnie tak nie usatysfakcjonował – oznajmił z zadowoleniem, przeciągając sylaby i czekając na moment, by zaatakować. – Ale skoro ci się nie skarżyła, to znaczy że sprostałem zadaniu – zarechotał, a Ron przymknął oczy, ostatkiem sił walcząc, by nie rzucić się na niego z gołymi rękoma.

Starał się przekonywać, że Nott łże, by go sprowokować, lecz gdzieś z tyłu głowy, bał się, że ten drań mógł ją skrzywdzić. Hermiona nie chciała rozmawiać o koszmarze, jaki przeżyła. Wróciła inna, odmieniona, lecz tłumaczył sobie, że to skutek traumy, jaką przeżyła w niewoli.

- Wrzeszczała, jakby…

Tego było dla niego za dużo. To był impuls. Zadziałał instynktownie, nim zdążył pomyśleć. Zaciskając palce na różdżce, rzucił klątwę, lecz jego zaklęcie było niecelne. Czerwony promień uderzył w ścianę, wzniecając tabuny kurzu, pyłu i sprawiając, że kilka stalaktytów oderwało się od sklepienia i spadło z hukiem. Krztusząc się pyłem i zasłaniając przed nim oczy, nie zauważył zaklęcia, które mknęło prosto w jego plecy i już po chwili zwijał się w agonii. Ból, jaki wywołał Cruciatus, obezwładnił każdy nerw w jego ciele, wywołując fale nieludzkiego cierpienia.

- Weasley, Weasley, Weasley… - zacmokał Nott, przerywając klątwę i obchodząc go dookoła. – Ty się nigdy nie zmienisz imbecylu. Zawsze łatwo było cię podejść. Wystarczyło tylko znaleźć twój słaby punkt i uderzyć – zakpił, patrząc na niego z pogardą. – Choć muszę przyznać, że bawiłem się przednio – dodał, mierząc różdżką w różne części jego ciała, jakby nie potrafił się zdecydować, gdzie uderzyć w pierwszej kolejności. – Tyle możliwości – westchnął z zachwytem, który chwilę później ustąpił miejsca niezadowoleniu. – Niestety nie mam czasu, by się z tobą pobawić. Moja pani jest niecierpliwa. A gdy się niecierpliwi, zazwyczaj lecą głowy. Dlatego sam rozumiesz… wolę, by moja została na miejscu – powiedział lekkim tonem, jakby rozmawiał z kumplem o swojej żonie.

Ron łapał spazmatycznie oddech, starając się odzyskać czucie. W miarę jak Nott opowiadał te wszystkie farmazony, on powoli odzyskiwał ostrość widzenia. Wiszące nad nim stalaktyty dwoiły mu się i troiły przed oczami, a w uszach słyszał nieznośny szum. Chciał dźwignąć się na nogi, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.

- Naprawdę wielka szkoda… Ale dostałem jasne zlecenie na łeb Malfoya – westchnął z żalem i wycelował różdżkę prosto w twarz Rona. – Jakieś ostatnie życzenie? – Zapytał z szerokim uśmiechem.

- Jedno – wydusił, a gdy Nott uniósł pytająco brwi, Ron uśmiechnął się mściwie i powiedział. – Spójrz w górę.

Nim skończył zdanie, wprost na nich leciały tysiące stalaktytów, które zrzucił za pomocą zaklęcia niewerbalnego. Nott, napawając się niedoszłym zwycięstwem, nie zauważył, jak Ron dyskretnie wsunął różdżkę pod udo, zaciskając na niej palce. Najpierw wzniósł tarczę na siebie i Theodorea, a następnie rzucił zaklęcie wyciszające. Następnie ostatkiem sił, niezauważenie zbombardował stalaktyty, które teraz niczym lawina runęły na nich. Widział przerażenie na twarzy Notta i desperacką próbę ucieczki. Obydwaj jednak wiedzieli, że tylko cud jest w stanie ich uratować.

***

Czując delikatny dotyk na czole, uchyliła powieki i wstrzymała oddech, napotykając  spojrzenie Pansy.

- Pan – wykrztusiła, a przyjaciółka uśmiechnęła się ciepło.

- Nabiłaś sobie guza – zauważyła brunetka, po czym dodała z figlarnym błyskiem w oku. - A to niby ja jestem niezdarą.

- Pansy posłuchaj… my musimy – zaczęła i urwała, rozpoznając otoczenie. – Gdzie my jesteśmy?

- Musiałaś naprawdę mocno się uderzyć – zauważyła z przekorą. – Aktualnie leżysz w naszej sypialni po tym, jak dostałaś tłuczkiem w głowę. Wybacz, nie powinnam pozwolić Jamesowi i Albusowi grać przy gościach w quidditcha. To niby zestaw dla dzieci, ale jak widać….

- Pansy, przestań – weszła jej w słowo Ginny, siadając na brzegu łóżka i starając się zebrać myśli. – Musisz mnie posłuchać – zaczęła, starając się brzmieć łagodnie i jednocześnie poważnie. – To nie jest prawdziwe – powiedziała, gdy uwaga przyjaciółki skupiła się na niej.

- O czym ty mówisz, Gin? – Roześmiała się, patrząc na przyjaciółkę z pobłażaniem.

- Ten świat. On nie istnieje. Wykreowałaś go w swojej głowie, chowając się przed dręczącym cię strachem…

- Ginny… zaczynasz mnie martwić – zauważyła z konsternacją. - Ten świat jest tak prawdziwy, jak guz na twojej głowie – zauważyła dobitnie, patrząc na przyjaciółkę pobłażliwie.

- To fikcja – zniecierpliwiła się, widząc że kobieta nie bierze jej słów na poważnie. – Musisz stąd wyjść i wrócić ze mną. Harry cię potrzebuje… i wasze dziecko również…

- Ginny… nie wiem, co próbujesz osiągnąć, ale to przestaje być śmieszne – zauważyła, przyglądając się kobiecie nieufnie.

- Wiem… Wiem, Pan, że się boisz. W tym strachu nie ma nic złego. Jednak jeśli teraz nie stawisz mu czoła, stracisz wszystko – powiedziała, łapiąc jej dłonie i patrząc jej prosto w oczy.

- O czym ty mówisz? – Zapytała niepewnie.

- Eva uwięziła ciebie i wasze dziecko w twoim umyśle. Pozwoliła ci stworzyć świat wolny od lęków i ryzyka utraty tych, których kochasz. Harry chciał was ratować i… Pansy musisz się obudzić. To, co tu istnieje, nie jest prawdziwe… To kłamstwo… choć zbudowane na najpiękniejszych pragnieniach twojego serca – wyrzucała z siebie słowa, wiedząc że brzmi chaotycznie.

- Co z Harrym? – Zapytała, jakby strach o ukochanego, nieco ją otrzeźwił.

- Walczy – odparła, uśmiechając się pokrzepiająco i dodając szybko w obawie, że Pansy znowu się wycofa. - Chce was uwolnić… Musisz mu pomóc, Pansy. Musisz się obudzić, inaczej Eva wyssie energię z ciebie i dziecka, a Harry zginie…

- O obudziłaś się – zawołała wesoło Hermiona, wchodząc do środka. – Jak się czujesz? To musiało boleć? – Zauważyła, krzywiąc się ze współczuciem.

- Herm… to nienajlepszy moment – zaczęła z przekąsem Ginny, przyglądając się zarumienionej twarzy przyjaciółki.

- Dostała porządnie i bredzi – wyjaśniła Pansy, gdy Hermiona uniosła pytająco brwi.

- Może jednak Blaise nie przesadzał i powinien zobaczyć ją magomedyk? – Zasugerowała zatroskana, nachylając się nad rudowłosą i przyglądając się jej guzowi na czole.

- Przecież sam jest uzdrowicielem i zajął się nią zaraz po tym jak oberwała. Poza tym ledwo go stąd wyrzuciłyśmy – zauważyła Parkinson, a szatynka przyznała jej rację skinieniem głowy. – Ginny zaraz dojdzie do siebie. Jest trochę skołowana to wszystko – dodała z przekonaniem, unikając wzroku rudowłosej.

Ginny sapnęła z irytacją, obrzucając kobiety sfrustrowanym wzrokiem. Miała dość półśrodków. Nadszedł czas, by przejść do ofensywy.

- Tak zamierzasz, uciekać przed prawdą? – Zapytała oskarżycielskim tonem, lecz nim ktokolwiek zdążył jej odpowiedzieć, drzwi do sypialni uchyliły się ponownie.

Ginny wstrzymała oddech, obserwując jak na oko dziesięcioletnia dziewczynka rzuca jej niepewne, zatroskane spojrzenie i na jej widok oddycha niezauważenie z ulgą, a z jej szmaragdowych tęczówek znika strach. Bez zastanowienia rzuciła się biegiem w kierunku Ginny, a jej rude, kręcone loczki podskakiwały z każdym jej krokiem. Rudowłosa poczuła, jak zapiera jej dech, gdy dziewczynka rzuciła się jej na szyję, wtulając w nią i wyrzucając potok słów.

- Tak się cieszę, że żyjesz, mamo! Ukarałam ich! Wiem, że zabroniłaś mi rzucać upiorogacka, ale oni…

Zdusiła szloch, wsłuchując się w paplaninę dziecka i niepewnie odwzajemniając uścisk drobnych rączek.

- Mamo? – Zapytała przestraszona dziewczynka. – Boli cię? Jesteś zła? Mamo, przepraszam…

- Spokojnie Lilly. Mamie nic nie jest – uspokoiła ją Hermiona, uśmiechając się przyjaźnie.

- Lilly… - powtórzyła imię dziewczynki, przyglądając się z niedowierzaniem dziecku.

- A więc tu się ukryłaś – w drzwiach stanął Harry, mierząc wszystkie panie ciepłym wzrokiem. – Wszystko w porządku, Gin? – zapytał, a gdy wstrząśnięta, nie była w stanie zrobić nic, poza skinieniem głową, uśmiechnął się i zwrócił do dziewczynki. - Lilly, ile razy mam ci tłumaczyć, że nie wolno rzucać upiorogackiem w braci?

- Ale taaatoooo – jęknęła młoda panna Potter i zrobiła słodkie oczka w kierunku ojca, który pod wpływem miny swojej pierworodnej, nie potrafił utrzymać srogiej miny. – Masz ich przeprosić. Nie chcieli specjalnie nabić mamie guza i dobrze o tym wiesz. Przestraszyli się tak samo jak ty.

- Aleee…

- Nie ma ale – uciął temat Harry i Lilly chcąc czy nie, zwlokła się z łóżka i z nietęgą miną opuściła pokój. – Swoją drogą, cel odziedziczyła po tobie – zauważył z szelmowskim uśmiechem. – Muszę wracać, inaczej Blaise spali nam cały ogród, próbując okiełznać grilla – zażartował, mrugając okiem i ruszył w ślad za córką.

- Mam córkę… - odparła z niedowierzaniem, patrząc z tęsknotą na drzwi, za którymi zniknęła Lilly i Harry.

- Tak i to temperamentem dorównującą babci Weasley – zauważyła z przekąsem Hermiona. – Jeśli to, co teraz rośnie w twoim brzuchu, wda się w ojca, to…

- Jestem w ciąży? – Zapytała z niedowierzaniem, automatycznie przykładając dłoń do brzucha.

- Ginny dobrze się czujesz? – Zapytała Hermiona, siadając naprzeciw i przykładając dłoń do czoła przyjaciółki.

- Ale jak? – Zapytała zbita z tropu, przytłoczona ilością skrajnych emocji, jakie ją zalały.

- To już sprawa między tobą a Zabinim – odparła, unosząc ręce w geście poddania. – Swoją drogą trzeba mu powiedzieć, że się obudziłaś. Dosłownie kwadrans temu Harry odciągnął go od ciebie i wrobił w grillowanie. Panikował gorzej niż Pansy przy pierwszej ciąży. Ślizgoni to wyjątkowo delikatne…

- Wracajmy do ogrodu – zaproponowała Pansy z nerwowym uśmiechem i ruszyła w stronę wyjścia.

- Ale…

- Jeśli wolisz poleżeć, to czuj się jak u siebie – weszła jej w słowo ze sztucznym uśmiechem i nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wyjścia.

Ginny zamknęła oczy i zacisnęła dłoń na materiale bluzki, wyczuwając lekko zaokrąglony brzuch. Wciągnęła powietrze i mimowolnie uśmiechnęła się. Tak bardzo pragnęła znów poczuć w sobie życie. Czuła bolesną gulę w gardle i łzy cisnące się jej do oczu.

- To iluzja – wydusiła i poczuła jak cały czar pryska. – Ten świat nie jest prawdziwy, Pansy – dodała z bólem. – Jest piękny i dziękuję, że pozwoliłaś mi być jego częścią, że spełniłaś moje marzenie o zostaniu matką… Ale to nie jest prawda. Musisz się obudzić, inaczej zabijesz i siebie i swoje dziecko… A straty jego nigdy sobie nie wybaczysz… Tego możesz być pewna – powiedziała zbolałym głosem.

- Nie jestem tobą, Ginny – zimny głos kobiety przeszył jej serce na wylot, a potem poczuła znajomy, nieludzki ból.

Zgięła się w pół, łapiąc za brzuch i z przerażeniem ujrzała krew na swoich dłoniach. Znów leżała na zimnej podłodze w ich sypialni, desperacko wzywając pomocy i błagając o ratunek dla swojego dziecka.

- Czy to też nie jest prawdziwe? – Zimny głos, przewiercał jej umysł, potęgując ból i agonię, otwierając wszystkie zasklepione rany i zadając je od nowa. Niekończąca się tortura, rozrywała jej serce kawałek po kawałku.



- Przerwij to do cholery! – Wrzeszczał Blaise, starając się utrzymać Ginny przy życiu i czując rosnącą panikę na widok bezradności w oczach Narcyzy.

- Straciłam łączność…

- To był twój pomysł! – Zaatakował ją, rzucając zaklęcia na rzucającą się w drgawkach Ginny.

- Ja… - zaczęła z mieszaniną poczucia winy i strachu, po czym widząc desperackie działania chrześniaka, zebrała się w sobie i, odepchnąwszy go, ujęła głowę rudowłosej, starając się ponownie nawiązać z nią połączenie i ściągnąć z powrotem.

Blaise, oddychając ciężko stał niczym spetryfikowany, odczuwając boleśnie każdą upływającą sekundę. Nie miał pojęcia, co robiła jego ciotka, ale zauważył, że jej działania przynoszą upragniony skutek. Drgawki na ciele Ginny powoli ustawały, a jej skóra odzyskiwała normalne kolory. Lecz dopiero, gdy Ginny odzyskała przytomność, odetchnął z ulgą.

- Cii… Już dobrze, jesteś bezpieczna – powiedziała kojącym głosem pani Malfoy, starając się uchwycić rozbiegany, załzawiony wzrok młodszej kobiety. – Ginny spójrz na mnie… Jesteś bezpieczna. Wróciłaś… - mówiła łagodnie, ściskając jej dłonie.

- Ono tam było… moje dziecko… Lilly… Byłam mamą - wydusiła rudowłosa i rozpłakała się.

Blaise’owi tyle wystarczyło, by zrozumieć. Właśnie tego chciał uniknąć i dlatego się sprzeciwiał. Bez słowa podszedł do kobiety i bez słowa ją przytulił, gładząc po włosach i plecach. Narcyza pobladła i opadła na krzesło, pozwalając chrześniakowi zająć się kobietą. Zabini domyślał się, że i dla niej musiało być to trudne przeżycie. W pewien sposób musiała skonfrontować się z własnym lękiem. Sama była więźniem swojego umysłu, gdzie torturowano ją w najokrutniejszy sposób.

- Wiem, że to iluzja ale w pewien sposób to było prawdziwe – wydusiła Ginny, wtulając się w mężczyznę. – Moje dziecko żyło, mogłam ją przytulić, poczuć, usłyszeć jej głos – dodała, uśmiechając się przez łzy. – Myślałam, że nigdy tego nie doświadczę, bo przecież… - urwała i pociągnęła głośno nosem. – Przez chwilę marzyłam, by nigdy się nie obudzić. Pragnęłam, żeby ta chwila trwała bez względu na cenę – wyznała z mieszaniną zawstydzenia i tęsknoty.

- Wiem, Skarbie. Wiem – powiedział, mocniej ją przytulając i całując w czubek głowy.

Tulił ją tak przez dłuższą chwilę nim nie doszła do siebie. Jednocześnie obserwował parametry życiowe przyjaciółki, która mimo ich interwencji, nie dała znaku życia.

- Rozumiem dlaczego Pansy nie chce się obudzić – odparła, patrząc ze smutkiem na pogrążoną we śnie kobietę. – Wie, że po przebudzeniu już nic nie będzie takie samo… i utraci coś, co nigdy nie wróci – powiedziała z nieobecnym wzrokiem.

- Jeśli tego nie zrobi, stracimy ich – zauważył Blaise, czując narastającą frustrację. – Nawet jeśli świat, który stworzyła jest idealny, to prędzej czy później zniknie… wraz z chwilą, gdy Eva wyssie z niej życie.

- Nie rozumiem… Trucizna w ciele Evy powinna osłabić połączenie między nią a Pansy… - powiedziała Narcyza, analizując słowa chrześniaka. – Jak to jest możliwe, że więź wciąż jest tak silna i że zaatakowała Ginny? Chyba, że Evie nic nie jest…

- Albo, że to nie ona jest źródłem magii niewolącej – zauważyła przytomnie rudowłosa.

- Ale to by znaczyło… - zaczęła Narcyza z napięciem w głosie.

- Mamy zdrajcę – dokończył myśl, której nie była w stanie skończyć jego ciotka i obrzucił ponurym spojrzeniem śpiącą kobietę.

- Trzeba… - zaczęła pani Malfoy, lecz jej dalsze słowa utonęły w przeraźliwym dźwięku aparatury, monitorującej funkcje życiowe Pansy i dziecka.

Blaise zerwał się na nogi, dopadając do nieprzytomnej przyjaciółki i rozpoczynając reanimację. Narcyza, zgodnie z poleceniem mężczyzny, pobiegła po pomoc, a Ginny instruowana przez Zabiniego wstrzykiwała do kroplówki coraz to różne ampułki.

- Dalej Pan… Wracaj… - wydusił, nie zaprzestając masażu serca i zaklinając wszystkie znane mu świętości, by w tej chwili nie opuszczały jego przyjaciółki.

- Blaise…

Zdyszana, blada Parvati wpadła do sali i wstrzymała oddech na widok reanimującego Pansy mężczyzny.

- Szykuj blok – wycedził przez zaciśnięte zęby, nie przerywając desperackiej próby odzyskania przyjaciółki.

Jednak mimo jego wysiłków, aparatura monitorująca pracę serca Pansy w dalszym ciągu wydawała długi, przeszywający jednostajny dźwięk. Dźwięk, który zmroził ich serca i zatrzymał czas.

KONIEC CZĘŚCI II

10 komentarzy:

  1. Wybacz, że tak późno, ale jakoś przegapiłam datę wyjścia rozdziału. Ło matko, co to się stało? Minęło kilka dni a nie ma żadnego komentarza? Czas to nadrobić!

    Co do kwestii technicznych:
    1. Długość - super, im więcej, tym lepiej :D
    2. Błędy:
    "- Gotowy? - Zapytała (...)" - powinno być "zapytał", z małej litery; ten błąd powtarza się kilkukrotnie; w którymś momencie było też "Powiedziała", kiedy powinno być z małej
    Z tym wzajemnym przerywaniem sobie wypowiedzi: w kilku miejscach powinna być duża litera
    "... i przyjacielem (...)" - powinno być bez spacji przed trzykropkiem z początku
    3. Gdyby opowiadanie dało się kopiować, wytknęłabym więcej, ale przesuwanie kursorem bocznego paseczka, żeby co chwilę wracać do tekstu jest uciążliwe, więc ;P
    4. "Theodor" - dopiero teraz zauważyłam, że nie odmieniasz jego imienia na język polski ("Teodor"), nie żeby mi to jakoś przeszkadzało :D

    Kwestie fabularne:
    1. Strasznie podobały mi się tutaj dialogi. Dobrze zbudowane, nieraz niejednoznaczne - czułam bijące z nich emocje. Pomyśleć, jak to jest, że człowiek przeczyta coś sobie, po czym przeżywa kilkanaście minut. Tak się wciągnęłam, że zabili mnie w grze, którą trochę wcześniej odpaliłam
    2. Harry - oj, Harry. Co powinnam tutaj napisać? Żal mi chłopaka, skończyć w ten sposób to coś strasznego. Z drugiej strony, poniekąd dopiął swego - szkoda tylko, że takim kosztem ;<
    3. Szkoda mi Pansy ;< Tak kanonicznie to nigdy jej nie lubiłam, ale w Twoim opowiadaniu rozumiałam ją - z drugiej strony to od samego początku było jasne, że wszyscy fajni nie przeżyją

    Podsumowanie: rozdział dobijający, choć jednocześnie bardzo dobry. Teraz mi smutno ;< Pocieszam się tym, że chyba nie uśmiercisz wszystkich :X Taką mam nadzieję

    Dziękuję za rozdział i życzę weny oraz czasu na więcej!
    Och, i jest jeszcze jedna rzecz, która mnie nurtuje. Czy planujesz może zrobienie z tego bloga PDFu czy zostanie on tylko w takiej wersji? Nie ukrywam, że fajnie byłoby schować go do jakiegoś prywatnego, niedostępnego dla świata i rodziny folderku :X

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam świadomość, że są rzeczy ważne i ważniejsze:) Dla mnie liczy się fakt, że w codziennej bieganinie znajdujesz chwilę na lekturę i dodatkowo na napisanie komentarza, który nie ogranicza się do: "Super! Czekam na następny" ;) I za to dziękuję.
      Jak wielokrotnie wspominałam, bardziej koncentruje się na przekazie i fabule. Za błędy, które przeszkadzają Wam w lekturze, przepraszam.
      Dziękuję. Przykładam do nich szczególną wagę więc cieszę się, że robią robotę:) Przykro mi z powodu utraty życia. Całe szczęście to tylko gra;p
      Faktycznie nie wszyscy przeżyją. Od początku uprzedzałam, że finał będzie słodko-gorzki.
      Uroczyście przysięgam, że nie zabiję wszystkich;)
      Hmmm...pomyślę nad tym;) Choć jesteś pierwszą osobą, która o to pyta.
      Raz jeszcze dziękuję za czas i budujące słowa.
      Ściskam mocno!;*

      Usuń
  2. No i co tu się właśnie stało?! Jak to wszystko możliwe?! No nie mogę normalnie! Jak mam teraz wytrzymać do następnego rozdziału? Ty to wiesz w jakim momencie zakończyć...
    I niezmiernie cieszy mnie fakt, że będzie dodatkowy rozdział, lepiej dla nas, czytelników :).
    Pozdrawiam Cię serdecznie!
    Do następnego!
    Iva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddychaj:)
      Widzisz, nie ma tego złego....;)
      Mogę obiecać, że ostatnia część wynagrodzi Wam okres czekania pod kątem objętości.
      Dziękuję za poświęcony czas.
      Pozdrawiam serdecznie;*

      Usuń
  3. Po raz pierwszy nie mam pojęcia co napisać... Co tu się wydarzyło!!! :O zabrakło mi po prostu języka w gębie... Czekam na kolejną część tak bardzo jak chyba na żadną inną!!!

    Pozdrawiam, Anna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba faktycznie jest pierwszy raz;)
      Obyś się nie zawiodła.
      Pozdrawiam;*

      Usuń
  4. Codziennie wchodzę i sprawdzam bo nie moge sie doczekac zakończenia a jednocześnie boje sie ze nie będę miala co czytać ehh
    Karolina miku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza ostatnią częścią będzie jeszcze epilog więc spokojnie;)
      Przepraszam, że tym razem tak długo trzymam Was w niepewności.
      Pozdrawiam;*

      Usuń
  5. Codziennie sprawdzam czy pojawił się nowy rozdział. Tak bardzo nie mogę doczekać się Twojego zakończenia! Nie trzymaj nas dłużej w niepewności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam go jeszcze dzisiaj więc zapraszam;)
      Mam nadzieję, że wynagrodzi Wam okres oczekiwania.
      Pozdrawiam;*

      Usuń