sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział XXVII "Stella Mortis"

Moi Drodzy...
Witajcie po bardzo długiej przerwie! Witajcie w Nowym Roku, który, mam nadzieję, będzie dla Was rokiem pozytywnych zmian, zdarzeń, kolorowych podróży, realizacji osobistej i zawodowej, rokiem realizacji marzeń i szczęścia. A przynajmniej tego Wam życzę.
Przykro mi, że czas między kolejnymi publikacjami jest tak długi. Przepraszam za to opóźnienie i brak wieści. Nie byłam w stanie pisać. To był bardzo trudny okres. Ale oszczędzę Wam długich wyjaśnień i przejdę do tego, co istotne.
 Przede wszystkim dziękuję za wsparcie, motywację i ciepłe słowa pod ostatnim rozdziałem. Moi drodzy, każdy z Was, podkreślam KAŻDY jest dla mnie wyjątkowy i unikatowy, ponieważ jest jedyny w swoim rodzaju. Wszyscy zaś stanowicie dla mnie ogromną siłę i inspirację do tego, żeby się nie poddawać, rozwijać i pisać. Dziękuję Wam za to, że jesteście!
Cieszę się, że mimo że zawiodłam tyle osób, ciągle znajdują się osoby, którym opowiadanie się podoba. Wiedzcie, że będę się starać jeszcze bardziej. Dla Was. Proszę Was tylko o wyrozumiałość i cierpliwość, bo po drodze pewnie coś schrzanię, pewnie nie raz jeszcze upadnę i stracę wiarę. Wiem jednak, że jeśli Wy będziecie ciągle obok, dam radę dotrwać do końca. Dlatego muszę wiedzieć, że jesteście.
Co do samego rozdziału, to wkraczamy w bardzo ważną fazę opowiadania. Istnieją dwie opcje. Pierwsza to ta, która zakłada, że jesteśmy w połowie opowiadania, natomiast druga, że zamknę tę historię w przeciągu dziesięciu rozdziałów. Wszystko będzie zależało od Was i od tego, jak będziecie przyjmować kolejne odsłony. Na pewno zauważyliście, że coraz więcej wątków z początku opowiadania zostało rozwiniętych. Ten trend będzie miał swoją kontynuację. 
Kolejny rozdział w lutym. A co w nim? Poznacie tajemnicę antycznej mocy uśpionej w murach starożytnego zakonu, dowiecie się, co odkryła Rita Skeeter, zobaczycie w jaki sposób Eva wprowadza nowy ład i w końcu po tak długim czasie doczekacie się spotkania Hermiony i Dracona. Konkretna data publikacji  powinna ukazać się na max tydzień przed publikacją.
Czas poluzować kolejne supły więc nie przedłużając, zapraszam Was do lektury. Mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy i rozdział przypadnie Wam do gustu. Jak zawsze czekam na Wasze cenne opinie, spostrzeżenia, pytania i uwagi.
Raz jeszcze bardzo Was przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie...
Ściskam Was bardzo mocno!
Wasza Villemo.




ROZDZIAŁ XXVII „STELLA MORTIS”

Theodor ze znużeniem obserwował spokojną okolicę wokół domu dziecka w hrabstwie Surrey. Pomimo późnej pory, średniej wielkości budynek wciąż tętnił życiem. Przez rozświetlone od wewnątrz okna, Nott podglądał gromadę dzieci w różnym wieku, które nieświadome nadchodzącego zagrożenia, przygotowywały się do snu. Widział dozorczynię, która uciszała ostatnie rozmowy i gasiła światła w przepełnionych pokojach. W milczeniu czekał, aż sierociniec pogrąży się we śnie. Wiedział, że jutro rano czarodzieje obudzą się w nowej rzeczywistości, bo po wydarzeniach dzisiejszej nocy, nic już nie będzie takie jak dawniej. Theodor długo czekał na tę chwilę. Minęło wiele lat, nim pora zemsty wybiła i każdy, kto przyczynił się do jego upadku, zapłaci mu za jego krzywdy. Teraz, gdy zdobył przychylność i wsparcie swojej pani, zemści się i odzyska dawne życie. Póki co pomścił swojego ojca i teraz zajmie się resztą. Zresztą mężczyzna nie musiał długo czekać na okazję, by wyeliminować swoich wrogów. Szlama jest w rękach jego pani, Malfoy w zasięgu ręki, a Potter praktycznie jest już trupem. Nawet jeśli jakimś cudem wyjdzie cało z ostatniego spotkania z Evą, to kapłanka i tak go dopadnie. W końcu nie bez powodu wybrała hrabstwo, w którym dorastał Wybraniec. Theodor wiedział, że w ten sposób kobieta chce przekazać coś głównemu zainteresowanemu. Jego cel, jakim był dom dziecka im. Lily Evans, był tego namacalnym dowodem. A gdy już jego pani pozbędzie się Pottera, on dobierze się do tej małej, brudnej szlamy, przez którą przez kilka ostatnich lat żył jak nic nieznaczący mugol. Zabije ją i zrobi to na oczach tego zdrajcy Malfoya. Sprawi, że Draco będzie cierpiał i pożałuje, że się od niego odwrócił.
- Generale…
Jeden z wampirów, którego wyznaczono do sprawdzenia terenu, zmaterializował się za nim niczym duch. Theodor gardził tymi istotami i gdyby to od niego zależało, to wybiłby wszystkie istniejące wampiry, wilkołaki i inne monstra. Miał nadzieję, że Eva, gdy tylko zdobędzie władzę, pozbędzie się tych kreatur. Niechętnie zwrócił głowę w stronę przybysza, dając mu znak, że go słucha.
- Jesteśmy gotowi. Czekamy tylko na twój sygnał – oznajmił wampir, patrząc na niego z jawną pogardą.
Theodor wiedział, że wampiry to bardzo dumne stworzenia mroku. Same siebie określały mianem nadludzi i nie uznawały zwierzchnictwa żadnego człowieka. Wyjątkiem była Eva, którą traktowali z szacunkiem, graniczącym z czcią, co było dla Notta czymś niewytłumaczalnym.
- W takim razie czas rozpocząć ucztę - powiedział martwym głosem, oblizując spierzchnięte wargi i zaciskając dłoń na różdżce, którą na rozkaz Evy zrobił dla niego Ollivander.
Po tym jak przestano mu podawać ten parszywy eliksir, jego magia powoli znów się w nim budziła. Jego pani twierdziła, że odzyskanie przez niego pełni mocy jest tylko kwestią czasu. A gdy już się to stanie, miał zamiar zemścić się na każdym, kto przyczynił się do jego upadku.
- Ucztujcie, towarzysze…

***

Pansy wbiegła do hali głównej szpitala świętego Munga w takim tempie, jakby od tego zależało jej życie. Poniekąd tak też było. Harry był jej życiem. Serce waliło w jej piersiach, jakby samo chciało znaleźć się jak najszybciej przy mężczyźnie, do którego należało. Dopadła do recepcji, wpychając się w kolejkę i, ignorując niezadowolone krzyki oczekujących osób, zdławionym ze strachu głosem podała nazwisko narzeczonego. Na jego dźwięk protesty oburzonych interesantów ucichły. Recepcjonistka posłała jej pełne współczucia spojrzenie i odnalazła w systemie informacje na temat Harry’ego. Pansy nie zwlekając popędziła do windy, a gdy ta długo nie nadjeżdżała skierowała się ku schodom. Chciała jak najszybciej być przy ukochanym i tylko to się liczyło. Po tym, jak Draco zjawił się w ich domu i powiedział, co się stało, zostawiła go i bezzwłocznie teleportowała się do szpitala. Zwolniła przed drzwiami do sali, w której leżał Harry. Dopiero tu uderzyła w nią niepewność tego, co zobaczy po drugiej stronie drzwi. Draco uprzedził ją, że stan mężczyzny jest bardzo zły, ale Pansy nigdy nie byłaby w stanie sobie tego wyobrazić, gdyby nie zobaczyła go na własne oczy. Uchylając drzwi i stając w progu, ugięły się pod nią kolana, gdy zobaczyła nagie ciało ukochanego, lewitujące w magicznym inkubatorze. Odruchowo zakryła usta dłonią, a jej wnętrzności zacisnęły się na widok krwawych szram, poparzeń na klatce piersiowej i odartych ze skóry części ciała narzeczonego. Przez chwilę czuła się tak przygnieciona widokiem ukochanego, że nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Dopiero, gdy jej wzrok padł na skuloną sylwetkę Ginny, odzyskała kontrolę nad własnym ciałem. Rudowłosa zdawała się jej nie dostrzegać. Trzymała dłoń na bocznej ściance maszyny podtrzymującej życie mężczyzny, szeptała coś, gładząc czule szybę i od czasu do czasu pociągała nosem. Pansy nie potrafiła tego wyjaśnić, ale widok ten uderzył w nią. Ginewra była wielką miłością Harry’ego i Pansy bała się, że w głębi duszy mężczyzna wciąż coś do niej czuje. W każdym jego cieplejszym geście skierowanym do rudowłosej, widziała cień tej miłości. Pamiętała też wyznanie Ginny tuż po tym tragicznym wydarzeniu, gdy para straciła dziecko. Weasley powiedziała jej wtedy, że nigdy nie przestanie kochać Harry’ego, ale boi się, że to nie wystarczy, by mogła z nim być. Wówczas Pansy bardzo jej współczuła, ale wiedziała też, że ten okres minie, a rany kobiety zabliźnią się właśnie dzięki tej miłości. Przez długi okres czasu była jej psychologiem i powiernikiem wielu tajemnic. Zresztą nie tylko jej, bo prawie w tym samym czasie w ten sam sposób pomagała Harry’emu, co bardzo ich do siebie zbliżyło. Wtedy też zrozumiała, że zakochała się w nim. Nie robiła sobie jednak zbyt wielkich nadziei, ponieważ była przekonana, że para pogodzi się i wróci do siebie. Stało się jednak inaczej. Los sprawił jej ogromnego psikusa, bo pokazał, że nigdy nie należy tracić nadziei. Harry był jej wielkim prezentem od losu, na który nie zasłużyła, ale który pokochała bezgranicznie. I choć udało jej się nawiązać nić sympatii z Ginny, to nigdy nie przestała widzieć w niej rywalki. Strach, że kobieta mogłaby jej odebrać Harry’ego, pojawiał się za każdym razem, ilekroć panna Weasley pojawiała się w ich życiu.
Parkinson zmierzyła kobietę ponurym wzrokiem i bez słowa ruszyła w kierunku szklanego inkubatora. Na dźwięk kroków Ginny zwróciła się w jej stronę i widocznie zmieszała na jej widok, jakby przed chwilą zrobiła coś niewłaściwego. Pansy ostentacyjnie zignorowała jej spojrzenie, całą swoją uwagę koncentrując na ukochanym. Czuła, jak drżą jej mięśnie, a oczy zachodzą łzami. Wiedziała, że Harry jest w złym stanie, ale nigdy nie spodziewałaby się, że zobaczy go tak bezbronnego i słabego.
- Pansy… - zaczęła niepewnie Ginny, zdławionym od płaczu głosem, lecz Parkinson nie chciała jej teraz słuchać.
- Chciałabym zostać sama – przerwała jej, nawet na nią nie patrząc.
Rudowłosa stała w miejscu jeszcze przez moment, jakby bijąc się z własnymi myślami, lecz po dłuższej chwili opuściła salę. Dopiero, gdy zamknęły się za nią drzwi, Pansy pozwoliła sobie na okazanie słabości. Głośny płacz sam wyrwał się z jej ust, a ona nawet nie próbowała tego powstrzymać. Tak bardzo chciała być teraz silna. Dla niego. W tej chwili nie potrafiła jednak unieść tego ciężaru, jaki niespodziewanie przygniótł jej serce. Drżącą dłonią przesunęła po szkle, za którym leżał jej ukochany, i rozpłakała się jeszcze bardziej. W takim stanie znalazł ją Draco, który bezzwłocznie znalazł się przy niej i zamknął ją w swoich ramionach. Pozwoliła mu, by ją tulił, lecz nie docierało do niej ani jedno wypowiedziane przez niego słowo. Tak bardzo potrzebowała teraz zapewnienia, że Harry wyjdzie z tego. Chciała znów zatonąć w jego szmaragdowozielonych tęczówkach, usłyszeć jego zaraźliwy śmiech, chciała by to on tulił ją w swoich ramionach i zanurzył dłonie w jej włosach, niszcząc staranne uczesanie. Wtedy ona zrobiłaby naburmuszoną minę, a on powiedziałby coś, czym rozbawiłby ją do łez. Potem drocząc się i śmiejąc na zmianę przygotowaliby wspólnie kolację, a potem rozmawiając do późna zasnęliby wtuleni w siebie. Musiała wiedzieć, że Harry się obudzi. A wtedy ona dopilnuje by wydobrzał. Była w stanie zrobić wszystko, byleby go odzyskać.
- Ja nie mogę go stracić, Draco – wychrypiała w jego mokrą od jej łez bluzkę.  – Nie mogę go stracić – powtarzała niczym mantrę, jeszcze bardziej wtulając się w ramiona przyjaciela, zupełnie tak, jakby szukała w nich nie tylko pocieszenia ale i zapewnienia, że Harry przeżyje.
- Rozmawiałem z magomedykiem, który go operował. Powiedział, że zrobią wszystko, by postawić go na nogi. Uzdrowiciel twierdzi, że Potter walczy, a póki ma wolę walki, nie wolno tracić nadziei – zaczął łagodnym tonem, powtarzając słowa medyka i głaszcząc uspokajająco plecy roztrzęsionej przyjaciółki. - Wyliże się z tego, Pansy… Zobaczysz – zapewnił, a kobieta odruchowo skinęła głową. - Nie znam drugiego takiego skurczybyka, który tyle razy wyrwałby się śmierci z łap - dodał, chcąc rozbawić przyjaciółkę, a ta posłała mu blady uśmiech.
Dopiero wtedy Draco odsunął ją na wyciągnięcie ręki i spojrzał w zapuchnięte od płaczu oczy.
- Jesteś powodem, dla którego Potter będzie walczył i ponownie wygra. Musisz być teraz dzielna, Pan. Jeśli nie dla siebie, to dla niego – powiedział, patrząc na nią i upewniając się, że kobieta go słucha, a gdy pokiwała ze smutkiem głową, dodał - Harry prosił, żebym ci to dał, gdyby coś…poszło nie tak – zawahał się przez chwilę i wyjął z kieszeni fiolkę z wirującymi wspomnieniami Harry’ego. – Nie chciał odejść bez pożegnania – wyznał cicho, jakby sama myśl o tym, że przyjaciel przeczuwał, że idzie na śmierć, sprawiała mu ból.
Pansy zmarszczyła czoło i delikatnie ujęła naczynie, jakby odbierała od przyjaciela tykającą bombę. Zacisnęła usta przyglądając się zawartości, po czym pokręciła gwałtownie głową i wyciągnęła dłoń z fiolką w stronę blondyna.
- Nie chcę tego – odparła cichym, aczkolwiek stanowczym głosem. – Nie miał prawa żegnać się ze mną w ten sposób – dodała zdławionym głosem, czując, że znowu zbiera się jej na płacz, a Draco przyglądał się jej ze współczuciem, niepewny tego, co powinien zrobić. - Gdybym to teraz obejrzała, to tak, jakby część mnie pogodziła się z tym, że mogę go stracić. A ja nigdy tego nie zaakceptuje – wyjaśniła, podnosząc zaszklony wzrok na mężczyznę i zmuszając się do nikłego uśmiechu.
W odpowiedzi Draco ponownie przytulił do siebie przyjaciółkę. To było jedyne co przychodziło mu do głowy, bo nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Pansy odwzajemniła uścisk, co sprawiło, że w duchu odetchnął z ulgą. Nie docenił przyjaciółki i jej siły zamkniętej w kruchym ciele. Sam nie dopuszczał do siebie myśli, że Harry mógłby umrzeć, dlatego po części rozumiał decyzję Pansy.
- Obiecaj mi, że ten, kto to zrobił, zapłaci za to. Niech umiera w cierpieniach – zażądała z bezlitosną, stalową nutą w głosie.
Draco, nie pokazał, że prośba przyjaciółki go zaskoczyła. Już dawno nie słyszał tego mściwego tonu u kobiety. Przez chwilę przypomniała mu się mała, rozpieszczona dziewczynka, która zawsze odgrywała się za doznane krzywdy. To natomiast uświadomiło mu, jak długą drogę przebyła Pansy oraz jak wielką metamorfozę przeszła cała ich trójka za sprawą jednej dłoni wyciągniętej w ich stronę. To Potter przerwał krąg nienawiści i wyciągnął do nich pomocną dłoń. Teraz zaś walczył o życie i nikt nie mógł mu już pomóc. Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego odsunął delikatnie przyjaciółkę i pocałował ją w czoło.
- Obiecuję – przyrzekł, gdy Pansy spojrzała na niego wyczekująco.
Słysząc odpowiedź przyjaciela pokiwała wolno głową i tym razem to ona go przytuliła. Wiedziała, że Draco miał rację. Musiała być silna. Płacz w niczym jej nie pomoże. Harry żył i tylko to się liczyło. Wierzyła, że jej narzeczony wyzdrowieje. I nie było ważne, jak długo będzie musiała czekać, aż ukochany otworzy oczy. Poczeka na niego, tyle ile będzie trzeba. Dotąd miała wrażenie, że czekała na niego całe swoje życie. Wobec tamtego czasu, ten był zaledwie nic nieznaczącą chwilą.
– Muszę już iść. Poradzisz sobie? – Zapytał, gdy upewnił się, że Pansy nie ma zamiaru ponownie się rozkleić.
- Muszę. Dla niego – odparła, patrząc ze smutkiem na pogrążoną we śnie twarz ukochanego.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś bardzo dzielna? – Zapytał pod wpływem impulsu, nim zdążył się powstrzymać.
Pansy spojrzała na niego zdziwiona. Po chwili jednak wyraz szoku zmienił się w delikatny uśmiech.
- A tobie, że jesteś dobry? – Zapytała, a przez jego twarz przemknął grymas i cień smutku, który szybko zamaskował. – Hermiona wróci – powiedziała z taką pewnością, jakby potrafiła przewidzieć przyszłość.
Mimo położenia, w jakim się znajdowali, Draco nie mógł powstrzymać uśmiechu po słowach przyjaciółki. Jej siła walki i wiara w szczęśliwe zakończenie dodawały mu sił i wlewały w jego serce odrobinę ciepła, którego nie doznał od czasu porwania Hermiony.
- Potter też – powiedział w sposób, jakby składał jej obietnicę, że wszystko się ułoży.
Po wyjściu Dracona, Pansy westchnęła cicho, czując ulgę, że nie musi dłużej udawać silniejszej niż w rzeczywistości jest. Przyjaciel powiedział, że jest dzielna. Być może i jest, ale bycie dzielną wiele ją kosztowało. Na myśl o stracie Harry’ego czuła przeraźliwe zimno. Objęła swoje ramiona i spojrzała na pogrążonego we śnie mężczyznę. Podeszła do magicznego inkubatora i położyła dłoń na szklanej szybce, tuż przy spokojnej twarzy ukochanego. Gdyby nie rany widoczne na jego ciele, mogłaby oszukiwać się, że śpi. Tymczasem Harry toczył teraz najważniejszą walkę w swoim życiu- walkę o siebie.
- Zostań ze mną – wyszeptała z błagalną nutą w głosie, poddając się i uwalniając długo powstrzymywane łzy.
Zamknęła oczy i przyłożyła rozgrzane czoło do szyby inkubatora, żałując że nie może teraz dotknąć ukochanego. Chciała, by mężczyzna czuł, że nie jest sam w tej walce. Pragnęła, by wiedział, że ona zawsze będzie obok. Harry tchnął w jej samotną egzystencję nowe życie. Nadał mu sens i wyznaczył kurs. Był jej latarnią na wzburzonym morzu. Nie wyobrażała sobie, że to światło może teraz zgasnąć, pogrążając jej świat w mroku.
- IDĘ! – Burknęła zaspana, zawiązując w pośpiechu ciepły szlafrok i poprawiając rozczochrane włosy.
W nocy nie zmrużyła oka, martwiąc się z Blaisem o Dracona, który jak się później okazało, urządził sobie libację alkoholową i znajomy barman odprowadził go do domu po zamknięciu lokalu. Była zła na przyjaciela. Choć nie, ona była wściekła na tego tlenionego imbecyla za to, co robił ze swoim życiem. To prawda, że wiele przeszedł. Ale zarówno ona, jak i Zabini przeżyli to samo, a nie dążyli do samounicestwienia. Matka Zabiniego otruła się, gdy otoczyli ją aurorzy, a jej tata, podobnie jak Lucjusz, wybrał pocałunek dementora. Jako, że ojciec Blaise’a zginął w trakcie wykonywania misji dla Voldemorta, a jej matka została zamordowana za zdradę Czarnego Pana, zarówno ona, jak i Zabini zostali sami. Draco natomiast miał jeszcze matkę. Nawet, jeśli Narcyza była chora i zamknęła się w swoim świecie, to żyła i według niej Draco powinien skupić się na tym, by ją odzyskać. On jednak wolał dryfować po oceanie smutku, żalu i złości. Odciął się od nich, a im zaczynało brakować pomysłów, jak do niego dotrzeć.
Pansy od zakończenia wojny czuła się, jak rozbitek. Poza niechlubną przeszłością, piętnem córki Śmierciożerców i niepewną przyszłością nie posiadała nic. Zupełnie jak Draco i Blaise. Cała ich trójka była grupą rozbitków, którzy zostali wyrzuceni z murów Azkabanu na nieznany ląd. Żadne z nich nie wiedziało, jak ma teraz żyć i co ze swoim życiem zrobić. Nie posiadali nic oprócz siebie.
-Przecież powiedziałam, że idę! – Warknęła, gdy pukanie się nasiliło i szarpnęła za klamkę z zamiarem uraczenia  porannego natręta jakąś wyjątkowo nieprzyjemną uwagą.
Na widok gościa, poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, a cała pewność siebie znika. Wiedziała, że prędzej czy później dojdzie do tego spotkania. Nie spodziewała się jednak, że tak szybko przyjdzie jej zmierzyć się ze swoimi koszmarami, które nawiedzały ją każdej nocy w obskurnej celi Azkabanu. Tymczasem, jej koszmar stał przed nią w jasnoszarej koszuli i z nonszalancko przewieszoną przez ramię czarną szatą. Pansy jeszcze nigdy nie czuła się tak speszona i zawstydzona jednocześnie. Dokładnie pamiętała ich ostatnie spotkanie w Wielkiej Sali w Hogwarcie, gdy jako pierwsza namawiała uczniów do wydania go w ręce Lorda Voldemorta. Nie wiedziała, czemu to zrobiła. W głowie miała wtedy tylko jedną myśl- wydaj mi Pottera. Czuła niemożliwy do zwalczenia przymus wypełnienia rozkazu, jaki pojawił się w jej głowie. Nigdy też nie przestanie żałować swoich słów i tego, że okazała się tak słaba i podatna na wpływy. Z perspektywy czasu wiedziała, że powinna się zbuntować i odejść jak jej matka. Powinna postąpić jak ona i uwolnić się spod tyrani Czarnego Pana, nawet jeśli miałaby zapłacić za tę wolność najwyższą cenę. Ona jednak była zbyt słaba i przestraszona. Była młoda i przede wszystkim chciała żyć. Była świadkiem okrucieństwa Voldemorta i zawsze robiła wszystko, by uniknąć jego gniewu.
- Dzień dobry.
Drgnęła słysząc jego łagodny głos i spojrzała z niedowierzaniem na twarz mężczyzny, doszukując się na niej jakichkolwiek oznak oskarżenia lub wrogości. Jednak jedyne, co była w stanie teraz zobaczyć to była czysta, ciepła zieleń jego oczu i delikatny półuśmiech skierowany do niej.
- Jest Malfoy? – Zapytał, patrząc na nią ze źle skrywanym rozbawieniem, które ją otrzeźwiło.
- A czemu cię to interesuje? – Zapytała podejrzliwie, ściągając lekko brwi z niepokoju i zaciskając dłoń na klamce, jakby w obawie, że Harry mógłby chcieć się wedrzeć siłą do ich domu i zrobić krzywdę Draconowi.
Parkinson może i była wściekła na Malfoya i w głowie już szykowała dla niego karę za jego lekkomyślne zachowanie i nocną eskapadę, ale nie zmieniało to faktu, że Draco był jej przyjacielem i wydrapałaby oczy każdemu, kto ośmieliłby się go skrzywdzić.
- Byliśmy umówieni – wyjaśnił, a ona posłała mu powątpiewające spojrzenie.
arryHhnnn
- W takim razie przekażę mu, że byłeś, bo teraz nie sądzę, żeby ucieszył się z twoich odwiedzin – odparła z przekąsem i z wymuszonym uśmiechem chciała zamknąć mężczyźnie drzwi przed nosem, lecz ten jej to uniemożliwił.
- Sądząc po hektolitrach whisky, jakie wczoraj wypił, możesz mieć rację – zaczął mężczyzna, przytrzymując drzwi i wprawiając Pansy w zdumienie do tego stopnia, że nawet nie zaprotestowała, gdy Harry delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie uchylił szerzej drzwi i wszedł bez zaproszenia do środka. – Nie mniej jednak, chyba zaryzykuję – dodał, puszczając jej oko i uśmiechając się łobuzersko, czym całkowicie zbił ją z tropu. – Domyślam się, że jego sypialnia jest na górze? – Zapytał, a ona była w takim szoku, że jedynie przytaknęła. – Nie kłopocz się, sam go znajdę – powiedział, widząc jak Pansy bezskutecznie próbuje odzyskać panowanie nad sobą. - I nie martw się, pokonałem Rogogona Węgierskiego, poradzę sobie i ze skacowanym Draconem – powiedział z rozbrajającym uśmiechem i ruszył w stronę schodów.
- Ale… - zaczęła niepewnie, patrząc z niepokojem na znikającą na szczycie schodów sylwetkę Pottera, lecz nie widząc już sensu w dalszym powstrzymywaniu mężczyzny, zaniechała dalszych prób zatrzymania go.
Ze zrezygnowaniem pokręciła głową i udała się do kuchni. Wstawiła ekspres i z napięciem wsłuchiwała się w panującą ciszę, która była zapowiedzią nadchodzącego kataklizmu. Ujęła filiżankę i wciągnęła uspokajający aromat kawy, który tak lubiła. Nie mogła wyjść z szoku po spotkaniu z Potterem i jeśli miała być szczera, to nie tak wyobrażała sobie ich pierwsze spotkanie. Harry ją zaskoczył. Nie sądziła, że mężczyzna będzie dla niej taki…miły? Spodziewała się raczej chłodu i wyrzutów. W dodatku niepokoiła ją przyczyna jego odwiedzin. Nie mogła pojąć, po co Harry Potter miałby szukać jej przyjaciela. Wszystko wskazywało jednak na to, że Wybraniec wiedział, co działo się wczoraj z Draconem. Pansy miała tylko nadzieję, że Malfoy nie nabroił i nie zrobił czegoś lekkomyślnego.
- Czy ja mam halucynacje, czy w naszym domu jest Harry Potter?
Do kuchni wszedł zaspany Blaise, a ona wywróciła oczami, komentując w ten sposób jego strój, składający się z czarnych bokserek.
- Czy mógłbyś łaskawie się ubrać… Ej! I zrobić sobie swoją własną kawę! – Oznajmiła z wyrzutem brunetka, na co mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko i upił łyk jej świeżo zaparzonej kawy.
- Przyganiał kocioł garnkowi – odparł, mierząc ją wymownym spojrzeniem.
- Ja mam szlafrok! – Oburzyła się, a on w odpowiedzi uśmiechnął się kpiąco.
Pansy jedynie prychnęła i z wyniosłą miną ruszyła w stronę ekspresu, lecz powstrzymały ją od tego silne ręce, ciągnące ją w stronę kuchennego baru, przy którym stały cztery hokery.
- No już, nie złość się, Pan. Tylko się droczę – powiedział Blaise, a ona z westchnięciem pozwoliła, by posadził ją na krześle i z naburmuszoną miną obserwowała, jak Zabini przygotowuje jej nową kawę.
- Proszę – Oznajmił,  stawiając przed nią filiżankę i uśmiechając się nonszalancko. – Zgoda? – Zapytał, gdy Pansy bez słowa przysunęła do siebie kawę i przymknęła powieki wdychając jej aromat.
- Czasami mam ochotę utopić cię w filiżance kawy. Potem jednak dociera do mnie, że byłabym skazana na niezrównoważonego psychicznie i emocjonalnie Dracona i to mnie powstrzymuje – wyznała ze smutkiem, na co Blaise parsknął śmiechem i zajął miejsce naprzeciwko kobiety.
W tym samym czasie całym domem wstrząsnął wrzask wściekłego Malfoya, by Potter „wypieprzał z jego łóżka”. Pansy zagryzła wargę, by się nie roześmiać, natomiast Zabini wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, pod wpływem którego w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Widok przyjaciela zwijającego się w niekontrolowanych spazmach głośnego śmiechu, sprawiły, że i ona poszła za jego przykładem. Wizyta Harry’ego nieoczekiwanie rozładowała napięcie między przyjaciółmi po eskapadach Malfoya i rozluźniła atmosferę. Ich dobry humor wzmógł się, gdy kwadrans później usłyszeli burczącego pod nosem Dracona, idącego krokiem skazańca za widocznie zadowolonym z siebie Harrym.
- Mam przeczucie, że Potter jest omenem dobrej zmiany w naszym życiu – powiedziała brunetka, gdy za mężczyznami zamknęły się drzwi.
Blaise uniósł na nią zaskoczony wzrok i przez chwilę przyglądał się jej zamyślonej twarzy skierowanej w stronę drzwi frontowych.
- Babskie gadanie – mruknął w końcu pod nosem i pokręcił z pobłażaniem głową.
Zabini mógł nazwać przeczucie Pansy babskim gadaniem, nie mógł jednak zaprzeczyć, że kobieta miała rację. Od tamtego dnia Potter był częstym gościem w ich domu. Początkowo zjawiał się rano, powtarzając znany schemat z wyciąganiem Dracona z domu. Ani ona, ani Blaise nie wiedzieli dokąd Harry zabiera ich przyjaciela. Jednak z każdym dniem dostrzegali zmianę, jaka dokonuje się w Malfoyu. Co więcej była to zmiana na lepsze, gdyż Draco przestał urządzać nocne eskapady, wdawać się w awantury i zdecydowanie mniej pił. Pansy wciąż traktowała Harry’ego z dystansem, lecz nie mogła zaprzeczyć, że jest mu wdzięczna za to, co robił dla jej przyjaciela. Z jednej strony obecność bruneta wciąż ją peszyła, a z drugiej coś w nim ją intrygowało. Nie wiedziała, czy jest to bijące z jego oczu ciepło, determinacja w osiąganiu celów, czy może bezinteresowność, z jaką pomagał swojemu szkolnemu wrogowi. Nawet Blaise wyjątkowo łatwo zaakceptował obecność Pottera w ich życiu i dodał ją do ich porannego rytuału. Parkinson zauważyła też, że wyczekuje przyjścia mężczyzny i specjalnie wstaje wcześniej, by otworzyć mu drzwi. Za każdym razem też zbierała się na odwagę, by go przeprosić, lecz zawsze, gdy patrzyła mu w oczy, traciła pewność siebie. Dopiero po kilku tygodniach zdołała to z siebie wykrztusić.
- Dzień dobry – przywitał się Harry, gdy otworzyła mu drzwi, a ona nieśmiało odwzajemniła jego uśmiech i zaprosiła do środka.
- Draco bierze prysznic. Jeśli chcesz, to możesz poczekać na niego z nami. Blaise powinien niedługo wstać. Właśnie parzę kawę – zaproponowała, czując jak ze zdenerwowania wali jej serce.
Nawet, jeśli Harry był zaskoczony, to nie dał tego po sobie poznać i z delikatnym uśmiechem ruszył za nią do kuchni. Pansy w ciszy przygotowywała im kawę, starając się opanować drżenie rąk i narastający stres. Tak bardzo chciała mieć już to za sobą. Poczucie winy, wstyd i wspomnienie zawodu w szmaragdowozielonych tęczówkach dręczyły ją każdej nocy w Azkabanie. Musiała to z siebie wyrzucić. Zwłaszcza teraz.
- Denerwujesz się czymś? – Zapytał Harry, upijając łyk kawy i przyglądając się badawczo spiętej kobiecie. – Pyszna – dodał i upił kolejny łyk, a Pansy uśmiechnęła się szczerze.
- Jest coś, co od dłuższego czasu nie daje mi spokoju – powiedziała cicho, przyglądając się uparcie swoim dłoniom, którymi objęła gorącą filiżankę.
- Każdy ma swoje demony, które przez całe życie uczy się poskramiać – skomentował z nieobecnym wzrokiem, a kobieta zaskoczona nutą nostalgii w jego głosie, podniosła na niego wzrok. – Tak mawiał Syriusz – wyjaśnił po chwili ciszy z lekkim uśmiechem i ponownie przeniósł na nią wzrok. - Mogę ci jakoś pomóc?
- Dlaczego to robisz? – Zapytała skonsternowana, marszcząc czoło i wyrzucając z siebie dręczące ją pytania. – Dlaczego pomagasz Draconowi? Dlaczego traktujesz nas jak dobrych znajomych, podczas gdy wszyscy wiemy, jak było kiedyś?- Zapytała i zebrała się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy.
Harry przez dłuższą chwilę przyglądał się jej w milczeniu, jakby sam szukał odpowiedzi na jej pytania. W końcu wzruszył bezradnie ramionami i uśmiechnął się przepraszająco.
- Nie wiem… Po prostu czuję, że tak trzeba – westchnął, a ona ściągnęła bardziej brwi po części zawiedziona jego odpowiedzią. – Pochodzimy z różnych światów. Was wychowały snobistyczne, czystokrwiste rody, a ja wychowywałem się w rodzinie snobistycznych mugoli.  Wpajano nam różne wartości i uczono odmiennego patrzenia na dobro i zło. W Hogwarcie doszło do starcia się ze sobą tych dwóch różnych światów. Jednak to nie my zapoczątkowaliśmy tę wojnę. Zrobił to ktoś inny wiele lat temu. Wiem jednak, że nie musi tak być. Nie musimy być wrogami. Mimo różnic możemy żyć wspólnie. Bez podziałów, bez walki, bez tego cholernego powielania schematów. Możemy być tym, kim chcemy, a nie tym, kim chcą, żebyśmy byli. Uświadomiła mi to matka Dracona. Pokazała mi, co naprawdę jest ważne, bo znajduje się ponad podziałami, ponad konfliktami interesów i ponad własnym życiem. Uratowała mnie i dzięki temu mogłem zabić Voldemorta. Narażała się, bo chciała dostać się do Hogwartu, odnaleźć syna, i zapewnić mu lepszą przyszłość. Przyszłość bez Voldemorta. Nie mogłem jej pomóc podczas Dni Sądu. Mogę jednak spłacić swój dług w inny sposób…Pomagając jej synowi, odnaleźć się w tej nowej, lepszej przyszłości, za którą Narcyza była gotowa umrzeć.
Pansy słuchała jego słów jak zaczarowana i w duchu przyznawała mu rację. Jednocześnie zaczęła jeszcze bardziej rozumieć motywy kierujące mężczyzną. Chciał przerwać błędny krąg nienawiści oraz podziałów i spłacić dług wdzięczności wobec Narcyzy. Poza tym wcześniej jego przeznaczeniem kierowała przepowiednia. Wraz ze śmiercią Voldemorta Potter odzyskał życie. W dalszym ciągu było jednak coś, co spędzało kobiecie sen z powiek.
- A ja? – Zapytała zdławionym ze zdenerwowania głosem, a brunet spojrzał na nią z niezrozumieniem. – Wydałam cię – wyznała ledwie słyszalnym głosem.
- Pamiętam – przytaknął z powagą Harry.
Pansy podniosła na niego wzrok, szukając jakichkolwiek śladów potępienia, lecz mina mężczyzny była dla niej nieodgadniona. Miała pustkę w głowie. Tyle razy tworzyła rozmaite scenariusze tej chwili, gdy będzie mogła wytłumaczyć wszystko i przeprosić, pozbywając się tego ciężaru, który od lat przygniatał jej serce, a teraz nie potrafiła wypowiedzieć ani słowa.
- Trwała wojna, a ona wyciąga z człowieka wszystko co najgorsze… - zaczął Harry, lecz Pansy weszła mu w słowo.
- Ale nie z ciebie. Wiele razy narażałeś własne życie by uratować innych.
- To… - urwał na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Hogwart był moim domem. Tam poznałem przyjaciół, tam odnalazłem miłość i tam przekonałem się, jak to jest mieć rodzinę. Moim obowiązkiem było zapewnienie im bezpieczeństwa. Miałem tylko ich. Dzięki nim miałem, dla kogo i o co walczyć – wyznał i ponownie urwał, pogrążając się w swoich myślach.
- Przepraszam cię, Harry – wyznała Pansy, gdy zrozumiała, że mężczyzna nie ma zamiaru dodawać nic więcej. – Nawet nie wiesz, od jak dawna chciałam ci to powiedzieć. Żałuję, że nie wybrałam właściwej strony. Już wiem, dlaczego to ciebie wybrała przepowiednia. Nie znam wielu ludzi, którzy z takim poświęceniem walczyliby w obronie innych. W czasie wojny walczyłam przede wszystkim o siebie. Chciałam żyć i tak strasznie się bałam, że każdy dzień może być moim ostatnim, że nie zdążę dorosnąć, zakochać się, założyć rodziny…  – dodała zdławionym głosem i urwała.
 Nie mogąc znieść palącego spojrzenia mężczyzny, ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową, czując wstyd, że tak bardzo się otworzyła i w dodatku rozpłakała na oczach Pottera. Żaden jej scenariusz nie przewidywał takiego rozwoju wydarzeń. W każdym z nich przepraszała i żałowała za winy, ale zawsze zachowywała godność.
- Wszyscy uczymy się na swoich błędach. Każdy je popełnia i każdy ma do nich prawo, Pansy – powiedział łagodnie Harry, a ona na dźwięk swojego imienia przestała płakać i zesztywniała. – Każdy zasługuje na drugą szansę, nie uważasz? – Zapytał zaczepnie, a ona rozchyliła delikatnie palce, by móc na niego spojrzeć.
Potter uśmiechał się łagodnie i zachęcająco wyciągnął do niej rękę.  Spojrzała na jego dużą, opaloną dłoń, a następnie ponownie w szczere, szmaragdowozielone tęczówki. Podała mu rękę, a on delikatnie ją uścisnął i uśmiechnął się szeroko. To wtedy Pansy poczuła niewyobrażalną ulgę i nieznane ciepło, jakie zalało jej ciało. Uśmiechnęła się nieśmiało i w odpowiedzi pokiwała twierdząco głową.
Chciała znów czuć to ciepło i znów widzieć jego uśmiech. Już wtedy wiedziała, że Harry Potter jest wyjątkowy. Nigdy nie marzyła, że ona może być kimś wyjątkowym dla kogoś takiego. Jednak los bywa przewrotny i złączył ich linie życia ze sobą. Pansy potrzebowała go do życia, tak jak powietrza do oddychania. Nie wyobrażała sobie, jak miałaby żyć, gdyby go zabrakło.
- Wróć do mnie, Harry. Walcz…dla mnie. Bo ja będę walczyć o ciebie. Zawsze… – wyszeptała zdławionym szeptem, patrząc z czułością na mężczyznę.

***

Zamknęła portal, za pomocą którego przeniosła swoje oddziały i zsunęła nieco kaptur dla lepszej widoczności. Przesunęła wzrokiem po znajomym otoczeniu. Nie przeszkadzała jej nawet gęsta mgła otaczająca tereny wokół Zakonu. Doskonale znała tą okolicę, ponieważ to tu się wychowywała. Wciągnęła rześkie, wilgotne powietrze i ponownie nasunęła kaptur ciepłej, czarnej peleryny, tak że zasłaniał jej połowę twarzy, a następnie z ponurą determinacją ruszyła przed siebie. Towarzyszący jej żołnierze na znak Oliwera podążyli za nią.
- Oliwer…Czy tak to miało się skończyć? Czy to było właśnie jej przeznaczenie? Czy to ona jest spadkobierczynią mitycznej Rubinowej Róży Hekate? Czy jej matka miała na myśli właśnie to, gdy ją napiętnowała? Czy to wtedy związała jej los z Zakonem Stella Mortis? Czy wierzyła w to, że to właśnie jej uda się obudzić starożytną moc? I czy jej mentorka, którą zamordowano też to przeczuwała i dlatego starała się ją chronić i odpowiednio przygotować na ten dzień?
Tyle pytań, a na żadne nie znała odpowiedzi. Jeszcze nigdy nie czuła się tak niepewnie. Wiedziała, co się za chwilę wydarzy i przeczuwała, jakie będą skutki jej posunięcia. Gdzieś na dnie swojej duszy żałowała, że jej życie nie wygląda inaczej. Wiedziała jednak, że nie wygra z fatum. Im bardziej się buntowała, tym więcej ją to kosztowało.
Zatrzymała się na skraju urwiska, patrząc przed siebie tak, jakby mogła dostrzec coś, co było dostępne tylko dla jej oczu. Długa ziejąca pustką przepaść oddzielała ją i jej armię od celu ich podróży. Wokół panowała przytłaczająca cisza, którą przerywało jedynie podekscytowane krakanie Hermesa i dźwięk spadającego deszczu.
- Już czas – powiedziała, a stojący obok Wood, skinął głową i posłał jej przenikliwe spojrzenie, którego nie odwzajemniła, zbyt pochłonięta własnymi myślami.
- Jestem z tobą – wyznał, patrząc na kobietę z czułością, co sprawiło, że uśmiechnęła się lekko i dyskretnie ujęła jego ciepłą dłoń.
Nim Oliwer odwzajemnił jej lekki uścisk, Eva odsunęła się i zwróciła w kierunku armii. Po łagodnym uśmiechu, który gościł na jej twarzy jeszcze przed chwilą, nie było śladu. Teraz znów stała przed nim kapłanka Stella Mortis. Dumna, wyniosła, tajemnicza i niebezpieczna posłanka Rubinowej Róży. Kobieta powiodła chłodnym spojrzeniem po zebranych przed nią oddziałach. Wszystkie oczy zwrócone były w jej stronę i każdy z żołnierzy gotowy był umrzeć za swoją panią, która zwróciła im wolność i dała nadzieję na życie w zgodzie ze swoją naturą.
- Przyjaciele! Przeszliśmy długą i krwawą drogę, by znaleźć się w tym miejscu. Przed nami ostatnia przeszkoda, którą musimy pokonać, by zaprowadzić nowy ład. Począwszy od dzisiejszej nocy zacznie wypełniać się przeznaczenie każdego z nas! Wielu zginie. Wiedzcie jednak, że każda śmierć zostanie pomszczona, a pamięć o waszym poświęceniu nie zniknie wraz z waszym odejściem. Tworzymy jedność! Pamiętajcie o krzywdach, jakie wam wyrządzono! Pamiętajcie o niesprawiedliwości, jaka was spotkała! I pamiętajcie, kto jest waszym prawdziwym wrogiem! Każdy z was złożył mi przysięgę wierności. Dziś macie szansę pokazać, ile warta jest wasza lojalność! Walczcie dzielnie, towarzysze, a obiecuję wam, że już nigdy nie zaznacie samotności, poniżenia i marginalizacji!
Hermiona stała z boku podpierając się na wyczarowanej przez Oliwera lasce. Nie doszła jeszcze do siebie po karze, jaką wymierzyła jej Eva. Eliksiry i maści bardzo jej pomogły i postawiły na nogi. Jednak każdy krok wciąż palił jej ciało, jakby ktoś na nowo otwierał jej świeże blizny. Granger z niedowierzaniem słuchała przemowy kapłanki i towarzyszącej jej wrzawy, która wzrosła, gdy tysiące żołnierzy oddało hołd i wiwatowało na cześć kobiety. Eva dała im to, czego pozbawiono ich po upadku Voldemorta. Zwróciła im godność, wyznaczyła nowy cel w życiu i obróciła ich przeciw wspólnemu wrogowi. Zjednoczyła ich przeciwko reszcie świata i stworzyła im poczucie złudnej wolności. Hermiona z przerażeniem przyglądała się każdemu kolejnemu ruchowi kapłanki. Widać było, że kobieta wszystko starannie sobie zaplanowała i póki co to ona wygrywała tę partię szachów. Torowała sobie drogę do władzy, zręcznie pokonując wszystkie przeszkody, a nawet poświęcając własnych sojuszników, gdy stawali się niewygodni. Wszyscy, począwszy od Wooda, a skończywszy na niej byli jedynie pionkami w jej grze. Hermiona nie miała też złudzeń, że gdy nadejdzie właściwy czas, kapłanka pozbędzie się i ich.
Szatynka spuściła głowę i zamknęła oczy, chcąc powstrzymać cisnące się jej do oczu łzy. Nie wiedziała, co mogłaby zrobić w tej chwili. Wciąż była osłabiona i złamana tym, co spotkało Harry’ego. Modliła się o to, żeby przyjaciel przeżył. Był jednym z jasnych promyków w jej życiu i nie zniosłaby jego utraty.
Drgnęła, czując silną rękę zaciskającą się stanowczo na jej ramieniu. Uspokoiła się nieco widząc obok Oliwera. Nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć, ale podświadomie czuła, że Wood nie mógłby jej skrzywdzić. Uczucie to spotęgowało się, gdy zaopiekował się nią po torturach, jakie zafundowała jej kapłanka.
- Idziemy – rozkazał mężczyzna, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie i ciągnąc delikatnie w kierunku Evy.
Początkowo Hermiona chciała się zbuntować, jednak chwilę później dotarło do niej, że to właśnie przed tym mężczyzna ją ostrzegał. To przez swoją dumę, nieumiejętność podporządkowania i sprzeciwianie się napędziła sobie kłopotu. Nic tym nie wskórała, a o mało nie zginęła. Musiała być ostrożniejsza. W końcu miała misję do wykonania. Dlatego też ugryzła się w język i potulnie pozwoliła się poprowadzić w kierunku kapłanki. Mimo że miała spuszczoną głowę, przez dłuższą chwilę czuła na sobie palące spojrzenie kobiety. Zacisnęła dłonie na swojej pelerynie, powtarzając w duchu, że nie może podnieść głowy. Dopiero, gdy dziwne mrowienie, jakie czuła na swoich plecach ustąpiło, odważyła się rzucić ukradkowe spojrzenie na kapłankę, która wydawała ostatnie rozkazy dowódcom określonych oddziałów. Każdy z nich kłaniał się nisko i odchodził do swoich jednostek, by przekazać rozkazy. Kilka z pododdziałów wkrótce po tym zniknęło z jej pola widzenia, a Eva ponownie podeszła na skraj urwiska. Coś w jej sylwetce sprawiało, że nie można było odwrócić od niej spojrzenia. Emanowała niesamowitą aurą i siłą, która budziła w stojącym przed nią człowieku zarówno podziw, jak i strach.
Eva powoli uniosła dłonie do góry tak, że otaczająca ich gęsta, mlecznobiała mgła zaczęła powoli opadać, ukazując im zapierający dech krajobraz. Tuż za nimi znajdowała się duża polana, za którą rozciągał się ciemny las. Hermiona pomyślała, że wiosną, gdy wszystko budzi się do życia musi być tu urokliwie. Jednak nie to budziło największy podziw wśród zebranych. Przed nimi, po drugiej stronie skalnej przepaści, stał monumentalny, biały zamek, otoczony olbrzymim, solidnym murem. Granger widziała już wiele niesamowitych zabudowań, wliczając w to sam Hogwart. Jednak w tym pałacu było coś przyciągającego. Hermiona domyślała się, dokąd zabrała ich kapłanka. Jeśli to, co przeczytała w zbiorach Evy i co opowiedziała jej sama kobieta było choć w połowie prawdą, to szatynka zetknęła się z nowym wymiarem magii. Zakon Stella Mortis, legendarne zgrupowanie kapłanek, które zostało stworzone za czasów pierwszych magów, by stać na straży równowagi i pokoju zarówno między czarodziejami a zwykłymi ludźmi, jak i między społecznością magiczną, a magicznymi stworzeniami. Według legend w murach tego pałacu uśpiono moc zaklętą w klejnocie należącym do najpotężniejszej czarownicy, Hekate, żyjącej w czasach antycznych. Raz na sto lat wśród ludzi miał rodzić się wybraniec i wtedy moc klejnotu uaktywniała się. Według legendy zadaniem kapłanek jest odnalezienie tej osoby i wyszkolenie, by w odpowiednim czasie mogła oswoić moc. Połączenie następowało w czasie rytuału. Hermiona niewiele wiedziała na temat samego połączenia, ponieważ Eva jej tego nie wyjaśniła. Cała sprawa nie dawała jej jednak spokoju. Tajemnica Rubinowej Róży intrygowała ją i w pewien sposób fascynowała. Intuicja zaś podpowiadała jej, że być może w poznaniu całej legendy leży klucz do rozwiązania jej problemów, dlatego postanowiła, że przy najbliższej okazji spróbuje wyciągnąć z kapłanki więcej informacji.
Eva przez dłuższą chwilę przyglądała się monumentalnej budowli, która przez długi czas stanowiła jej więzienie. Nigdy by nie przypuszczała, że po tym wszystkim, co przeszła, dobrowolnie tu wróci.
- Ironia losu – zaśmiała się w duchu i przesunęła dłonią, tak jakby przecierała zaparowaną szybę, zdejmując zaklęcie maskujące z mostu łączącego oba urwiska.
Hermiona z niedowierzaniem spoglądała na stary, wiszący most. Jego wygląd nie zachęcał do przejścia. Szatynka zerknęła na dno przepaści, gdzie rozpościerał się skalisty wąwóz. Wiedziała, że upadek z tej wysokości oznaczałby pewną śmierć, dlatego zawahała się nim weszła na pierwszy szczebel. Nie dane jej jednak było długo stać w miejscu, gdyż silna ręka Wooda napierała na dolny odcinek jej pleców, zmuszając do marszu. Eva z dumnie uniesioną głową, ruszyła przodem. Jej długa, czarna peleryna powiewała na wietrze, a deski pod stopami skrzypiały, lecz na kapłance nie robiło to wrażenia. Hermiona obejrzała się przez ramię, by zerknąć na żołnierzy, lecz ku jej zdziwieniu, ci bez wahania ruszyli za swoją panią, zmuszając zarówno ją, jak i Oliwera, by ruszyli się z miejsca. Chcąc nie chcąc, wzięła uspokajający oddech i wolnym krokiem w towarzystwie Wooda, dołączyła do Evy. Odetchnęła dopiero, gdy jej stopy dotknęły skalistego podłoża. Wtedy też poczuła coś dziwnego. Zupełnie jakby ktoś otaczał ją transparentnym kokonem i ogarnęło ją przyjemne ciepło. Zerknęła na stojącą przed nią kobietę i spłynęło na nią rozwiązanie tej zagadki. Eva otoczyła ich niewidzialną tarczą. Hermiona była pod ogromnym wrażeniem. Nigdy nie widziała, żeby ktoś potrafił wyczarować tarczę o tak dużym zasięgu. W dodatku ta tarcza zdawała się być jakaś inna od zaklęcia Protego, które odbijało jedynie zaklęcia.
- Pierwsza Kapłanka Rubinowej Róży rozkazuje wam otworzyć wrota! – Zawołała Eva władczym tonem, gdy na szczycie muru pojawiło się dwóch żołnierzy.
Mężczyźni wyglądali na zakłopotanych. Hermiona była pewna, że rozpoznali Evę. Widziała to po ich minach. Ich zachowanie jednak wskazywało na to, że kapłanka nie była tu mile widzianym gościem. Granger zerknęła z ukosa na kobietę, lecz po jej nieprzeniknionej minie nie mogła odgadnąć, co teraz dzieje się w jej głowie. Nagle do strażników bramy dołączył jeszcze jeden mężczyzna. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest tu kimś ważnym. Był wysoki i postawny, a jego zbroja przypominała nieco strój Wooda. Mężczyzna wydawał się jednak starszy i bardziej surowy. Powiedział coś, a wartownicy skłonili się i zaczęli podnosić kraty. Następnie ciężkie wrota zaczęły się otwierać. Eva ze stoickim spokojem odczekała aż skrzydła zostaną otwarte na oścież i dopiero wtedy je przekroczyła. Na spotkanie wyszedł jej mężczyzna, którego szatynka widziała na szczycie muru, a po prawej i lewej stronie w równych rzędach stali żołnierze. Oliwer położył dłoń na pochwie z mieczem i stanął po prawej stronie Evy, uważnie obserwując otoczenie.
- Generał Williams – powitała mężczyznę kapłanka i uśmiechnęła się dobrodusznie, gdy ten przyłożył pięść do serca i przyklęknął na jedno kolano.
- Moja pani. Cieszę się, że dotarłaś cała i zdrowa – powiedział z oddaniem, a Eva położyła mu dłoń na ramieniu.
- Też się cieszę, widząc cię w tak dobrej formie, generale – powiedziała łagodnie, czym wprawiła Hermione w zaskoczenie. – Wstań, Garecie. Mam nadzieję, że wszystko gotowe? – Zapytała, sunąc wzrokiem po stojących po bokach oddziałach. – Nie chcę rozlewu krwi, ale jeśli napotkam opór, będę musiała użyć siły.
- Zgodnie z rozkazem. Cała armia i służba jest po twojej stronie – oznajmił, a Eva posłała mu aprobujące spojrzenie. – Generale – skłonił się z szacunkiem przed Oliwerem, a ten w odpowiedzi uśmiechnął się szczerze i poklepał mężczyznę po plecach.
- Dobra robota – pochwalił go Wood, a ten odwzajemnił jego uśmiech.
- Co tu się dzieje?!
Wysoki, ostry głos potoczył się po dziedzińcu, a chwilę później przed nimi pojawiła się wysoka, szczupła kobieta odziana w białą, lejącą się szatę i narzuconą na nią brązową pelerynę. Hermiona na oko dawała jej około pięćdziesięciu kilku lat. Blond włosy, poprzetykane srebrnymi pasmami związane w ciasny warkocz i duże, zimne, jasnoniebieskie oczy, ciskające w ich stronę błyskawice, sprawiały, że miało się wrażenie, że nie należy lekceważyć tej kobiety.
- Generale Williams! Proszę mi natychmiast wytłumaczyć, co tu się dzieje? Jakim prawem otworzył pan bramę bez mojego pozwolenia?! – Zawołała, schodząc ze schodów i piorunując mężczyznę spojrzeniem.
- Może będzie lepiej, jeśli ja to zrobię – wtrąciła się Eva.
Coś w głosie kapłanki sprawiło, że po plecach Hermiony przeszły ciarki. Kobieta wyglądała na opanowaną i niewzruszoną, jednak coś w jej tonie podpowiadało szatynce, że to tylko pozory.
Blondynka ściągnęła brwi i w skupieniu przyglądała się nieznajomej, której twarz ukryta była pod czarnym kapturem. Zacisnęła usta w wąską linię i uniosła dumnie głowę, patrząc na przybyszów z góry. Potem jej wzrok padł na Oliwera i wtedy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Eva – wykrztusiła, patrząc z niedowierzaniem na kobietę.
- Clariss… - wymruczała kapłanka, uśmiechając się zimno. – To tak witasz Najwyższa Kapłankę, siostro? – Zakpiła, zsuwając kaptur i mierząc blondynkę spokojnym, zimnym spojrzeniem.
- Jak śmiesz?! – Oburzyła się Clarissa, patrząc na młodszą kobietę ze złością. – Jesteś zdrajczynią! Jak śmiesz przekraczać mury tego świętego miejsca? – Zapytała, robiąc krok w kierunku niewzruszonej kapłanki.
Generał Williams i Wood błyskawicznie znaleźli się przed Evą, blokując kobiecie dostęp do swojej pani. Clarissa uniosła zdumiona brwi, mierząc mężczyzn niedowierzającym wzrokiem, a następnie zaśmiała się wysokim, nieprzyjemnym śmiechem. W tym samym czasie drzwi pałacu otworzyły się ponownie i pojawiło się więcej kobiet w różnym wieku ubranych w białe, czarne i lniane szaty. Wszystkie przyglądały się z niepokojem i niedowierzaniem rozgrywającej się na dziedzińcu scenie.
- Tak cię to śmieszy, Clariss? – Zapytała ze spokojem Eva, a ta przestała się śmiać i spojrzała na nią gniewnie.
- Nie wierzę, że miałaś czelność tu przychodzić. Zostałaś wygnana po tym jak splamiłaś ręce krwią. Nie wiem, na co liczyłaś, wracając. Radzę ci jednak odejść, inaczej ten dziedziniec spłynie dziś krwią – oznajmiła władczym tonem starsza kapłanka, a Eva przechyliła głowę na bok i posłała jej przeszywające spojrzenie.
- Naprawdę nie wiesz, dlaczego wróciłam? – Zapytała, przeciągając samogłoski i świdrując kobietę palącym spojrzeniem. – To ja jestem Pierwszą Kapłanką – wysyczała, a następnie powiodła wzrokiem po zebranych na dziedzińcu kapłankach. – I to ja według zasad jestem następczynią…
- Teraz to ja tu rządzę! – Zawyła Clarissa z obłędem w oczach, wchodząc Evie w zdanie.
- Mam zamiar zająć należne mi miejsce, wymierzyć sprawiedliwość i wprowadzić Stella Mortis w nową epokę. Nie chcę rozlewu niewinnej krwi. Wiedzcie jednak, że zabije każdego, kto stanie mi na drodze – oznajmiła głośno, ignorując słowa blondynki.
- Nie masz do tego prawa. To ja jestem Najwyższą Kapłanką! Ja jestem jedyną posłanką Rubinowej Róży! To jest moje przeznaczenie, od kiedy przekroczyłam mury zakonu! To mnie wybrano! Nie pozwolę, by jakiś przybłąkany bękart odebrał mi moje dziedzictwo!
Eva zmrużyła niebezpiecznie oczy. Hermiona widziała w nich znajomy stalowy błysk, który nigdy nie zwiastował nic dobrego. Clarissa opanowała się, ale w jej oczach płonęła silna nienawiść. Na pierwszy rzut oka było widać, że kobiety za sobą nie przepadały. Wszystko też wskazywało na to, że dzisiejszej nocy ich konflikt zostanie rozwiązany.
- Jesteś w błędzie, Clariss. To nie jest twoim przeznaczeniem – odparła zimno Eva, a ta w odpowiedzi obdarzyła ją pogardliwym spojrzeniem.
- To się jeszcze okaże – zagroziła, a następnie wyprostowała się i przybrała władczą postawę. – Straże, pojmać tę zdrajczynię i wtrącić do lochu. Zostanie postawiona przed Radą Starszych i osądzona za zamordowanie Najwyższej Kapłanki i działanie na niekorzyść Zakonu! – Rozkazała, patrząc na Evę z satysfakcją, lecz na tej nie zrobiło to wrażenia.
Na dziedzińcu zapadła głucha cisza. Padł rozkaz, lecz żaden z żołnierzy nawet nie drgnął i wyglądało na to, że nikt nie ma zamiaru wykonać rozkazu.
- Wykonać! – Wrzasnęła, nieznoszącym sprzeciwu tonem, lecz i tym razem bez skutku. – Ruszcie się, albo i wy odpowiecie za zdradę! – Warknęła, a gdy i to nie podziałało, sama ruszyła na Evę.
Gdy tylko blondynka wyciągnęła rękę w kierunku rywalki, wszystkie ostrza skierowały się w jej stronę, a Williams i Garret zasłonili kapłankę, wokół której uformował się żelazny krąg.
- Nie radzę wam… - warknęła rozzłoszczona, a powietrze wokół niej zaczęło się elektryzować, by w następnej sekundzie dwie niebieskie błyskawice odrzuciły od niej dwóch najbliżej stojących żołnierzy, których miecze przyłożone były bezpośrednio do jej gardła.
Powietrze wokół Clarrisy trzaskało i napierało na żołnierzy, odrzucając ich od niej. Kapłanka w ten sposób torowała sobie drogę do celu. Wkrótce krąg wokół niej zaczął się rozluźniać, choć gwardziści wciąż pozostali w pozycji bojowej.
- Zejdźcie mi z drogi, albo zabije was dla przykładu, zdrajcy – rozkazała, gdy stanęła naprzeciwko dwóch generałów. - Jak chcecie – odparła, gdy żaden z mężczyzn nawet nie drgnął. – Opamiętajcie się, albo gińcie, jak ci zdrajcy! – Wrzasnęła, kierując słowa do reszty żołnierzy.
Gdy Clarissa zaczęła formułować w dłoniach groźnie wyglądającą elektryczną kulę, Hermiona spojrzała z przerażeniem na Evę. Ta jednak stała niewzruszona, patrząc beznamiętnie na kobietę, siejącą chaos na dziedzińcu. Nic jednak nie zapowiadało, by kapłanka miała zamiar jej przeszkodzić. Spojrzała na stojących w pozycji obronnej generałów, którzy z determinacją i zacięciem tworzyli żywy mur chroniący Evę i ją. Zerknęła na zgromadzone w pobliżu kapłanki. Wśród nich również wybuchło jakieś zamieszanie. Hermiona miała wrażenie, jakby się o coś spierały. Cztery z nich nawet ruszyły w kierunku Clarissy, choć Granger nie wiedziała, czy z zamiarem pomocy, czy powstrzymania. Nim jednak doszły do schodów, powstrzymała ich najstarsza z kobiet. Hermiona nie słyszała, co tamta im powiedziała. Dostrzegała jednak, że przyniosło to zamierzony skutek, gdyż kapłanki wróciły do reszty. Widać jednak było na ich twarzach konsternację i niemy bunt, że mają się przyglądać, jak ich dwie siostry walczą ze sobą.
- Gińcie, zdrajcy! I nie martwcie się. Wasza ukochana kapłanka wkrótce do was dołączy- zaśmiała się Clarissa i cisnęła w ich stronę potężny piorun.
Hermiona otworzyła szeroko oczy i krzyknęła z przerażenia, gdy zaklęcie pomknęło w ich stronę. Chciała krzyknąć do Evy, by coś zrobiła i ratowała ich, lecz głos uwiązł jej w gardle, a nogi wrosły w ziemię. Zacisnęła powieki i zatkała uszy, nie chcąc słyszeć głośnego huku uderzenia.
Eva uśmiechnęła się nieznacznie, gdy potężny piorun spłynął po jej tarczy. Widziała pełne zdumienia spojrzenia gwardzistów i zaskoczenia na twarzy swoich generałów, których uchroniła przed śmiercią. Jednak największą satysfakcję poczuła, gdy zobaczyła minę Clarissy. Początkowe niezrozumienie przerodziło się w szok, a ten we wściekłość, gdy błękitne tęczówki przeniosły się na nią. Eva wiedziała, że starsza kapłanka włożyła wiele energii w swoją tarczę i zaklęcie. Widziała kropelki potu na jej czole, które były namacalnym dowodem na to, ile wysiłku ją to kosztowało.
- Nie sądziłam, że można upaść tak nisko – westchnęła z żalem i ruszyła w stronę kapłanki, po drodze dając znak Oliwerowi i Garettowi, aby zostali na pozycji.  – Rubinowa Róża przebudziła się i czuje, że jej prawowita spadkobierczyni jest blisko. Jednak to nie ty nią jesteś, Clariss- oznajmiła ze spokojem, a następnie omiotła cały dziedziniec władczym spojrzeniem. – A teraz pozwól, że zrobię to, po co tu przyszłam. Na mocy prawa Zakonu Stella Mortis, udzielonego Najwyższej Kapłance, oskarżam Dorcas Meadows i Clarissę Verne za spisek i zamordowanie naszej przywódczyni Annabelle Dubas na śmierć ze skutkiem natychmiastowym. Jeśli ktoś jest przeciwny niech wystąpi – oznajmiła surowym, chłodnym głosem, patrząc prosto w oczy swojej byłej nauczycielki.
Clarissa szybko wzięła się w garść i wyprostowała, choć widać było, że przychodzi jej to z trudem. Nie rozglądała się dookoła, nie żebrała o litość i nie czekała na wstawiennictwo. Patrzyła prosto w bezlitosne oczy swojej oprawczyni.
 - Niech zatem sprawiedliwości stanie się zadość – dodała Eva mściwym tonem i gwałtownie ujęła szyję starszej kapłanki.
Hermiona zatkała usta dłonią, lecz nie udało jej się powstrzymać łez. Ciało Clarrissy wygięło się w łuk, gdy pod wpływem dotyku Evy, powietrze wokół niej naelektryzowało się i zaczęło trzaskać, jak gdyby z nieba spadały gromy. Pełzające po szczupłym ciele czarne iskry, krzyk bólu i swąd palonego ciała. Tylko tyle Hermiona była w stanie zarejestrować nim świat przed jej oczami zawirował, a potem była już tylko ciemność.

***

Cisza. Wokół panowała przejmująca cisza, jakby ktoś uśpił wszystkie żyjące w okolicy istoty. Wschodzące słońce oświetlało korony drzew lasu, stanowiącego dodatkową ochronę na Alkatraz. Nawet, gdyby komuś udało się zbiec z murów więzienia, zginąłby błąkając się w niebezpiecznej puszczy, rozciągającej się na trzy strony wyspy, z której nie można było się deportować. Draco omiótł ponurym spojrzeniem mury twierdzy i zacisnął dłoń na różdżce, schowanej pod ciemną peleryną. Wiedział, że teraz nie ma już odwrotu.  Zresztą nawet gdyby mógł zawrócić, to by tego nie zrobił. Tylko w ten sposób mógł ocalić bliskich.
- Homenum revelio – rzucił zaklęcie ujawniające obecność innych ludzi i spiął się, gdy jego różdżka zamiast strażnicy wskazała na las.
Ściągnął brwi, odwracając się we właściwym kierunku i w skupieniu obserwował wskazany teren. Zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. Więzienie wyglądało na opuszczone. Draco czuł dotkliwy chłód na myśl, że zbyt długo się wahał i mógł stracić jedyną okazję na to, by ujrzeć Hermionę. Każdy jego zmysł był wyostrzony, a mięsień napięty do granic możliwości. Zmarszczył czoło, słysząc trzask łamanej gałązki i wycelował różdżkę w miejsce, skąd dobiegł hałas. Przez chwilę stał w pozycji gotowej do ataku i nasłuchiwał innych odgłosów. Czuł krążącą w jego żyłach adrenalinę, jak przed każdą walką. Gdy przez dłuższą chwilę nic się nie działo, postanowił sam wypłoszyć szpiega i zrobił krok w kierunku lasu. Wtedy z pomiędzy drzew pomknął ku niemu czerwony promień, przed którym uskoczył. Przez kolejne kilka minut w skupieniu odbijał kolejne zaklęcia i przeszedł do kontrataku. Rzucał zaklęcia na oślep, nie widząc swojego przeciwnika, jednak nie poddawał się. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by pokonał go jakiś tchórz, atakujący z ukrycia.
- Bombarda Maxima! – Wrzasnął, a jego zaklęcie roztrzaskało kilka najbliższych drzew.
Przez następne kilka minut nic się nie działo. W powietrzu unosił się kurz i zapach żywicy. Draco niepewny, czy wyeliminował przeciwnika, wyczarował przed sobą tarczę i bacznie obserwował otoczenie.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że chciałeś mnie zabić.
Szyderczy głos przeciął ciszę, a spoza unoszącego się pyłu wyłonił się Theodor, podtrzymując za krwawiące ramię i utykając na lewą nogę. Draco natychmiast wycelował w niego różdżkę i w napięciu czekał na jego ruch, gotowy w każdej chwili odpowiedzieć ogniem. Nott jednak nie wyglądał na kogoś, kto jest w stanie dalej walczyć, choć młody Malfoy wiedział, że mogą to być tylko pozory, by uśpić jego czujność. Śmierciożerca mierzył go pełnym nienawiści spojrzeniem i uśmiechał się kpiąco.
- Powinienem był domyślić się, że to ty. Nigdy nie byłeś zbyt dobry w pojedynkach – rzucił ironicznie blondyn, nie spuszczając z oka ciągle zbliżającego się mężczyzny.
- Zawsze byłeś mocny tylko w gębie, Malfoy – wysyczał z pogardą i zatrzymał się w bezpiecznej odległości.
- Wobec tego kto spuścił ci takie lanie, Nott?
- Ciesz się póki możesz. Bo nie zawsze dostaniesz to, co chcesz. Kiedyś przegrasz i stracisz to, co najcenniejsze – wycedził Theodor, patrząc na niego wzrokiem szaleńca. – A czas ten jest bliżej niż myślisz – dodał, widząc, że Draco już nie uśmiecha się prowokująco tylko patrzy na niego stalowym wzrokiem.
Nott czuł satysfakcję. Uwielbiał bawić się czyimiś uczuciami i zadawać w ten sposób ból. Doskonale znał to beznamiętne spojrzenie, ukrywające prawdziwe emocje. Udało mu się zranić Malfoya, a to był dopiero początek.
- Daj mi jeden powód, dla którego miałbym cię nie zabić, Nott – powiedział lodowatym tonem i uniósł różdżkę na wysokość klatki piersiowej mężczyzny.
- Hermiona Granger – odparł Theodor, uśmiechając się paskudnie, odsłaniając przy tym pożółkłe, zepsute zęby i machając mu przed nosem długim, kruczym piórem.











22 komentarze:

  1. Witaj Kochana !
    Tobie również życzę szczęśliwego Nowego Roku i więcej weny <3
    Co do rozdziału: go away eva ! argr nie lubię tej postaci tak bardzo że jej imię piszę z małej litery ( zła ja XD )
    doczekałam się dużej czcionki i dłuuugiego rodzdziału, który czytało się [zbyt] szybko ale i cudnie <3 kocham to opowiadanie. Czekam na więcej akcji i zagadek do rozwiązania no i historii ... :)
    Weny ! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję zarówno za życzenia, jak i za miłe słowa odnośnie rozdziału;)
      Opowiadania muszą mieć też bohaterów do nielubienia;D
      A ja kocham tę pozytywną energię, którą otrzymuję w Waszych komentarzach;)
      I dostaniesz je, obiecuję;)
      Dziękuję i pozdrawiam ciepło!;*

      Usuń
  2. Rozdział bardzo fajny! Przyjemnie się go czytało :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję;) Cieszę się, że się podobało;)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  3. Witaj,
    Właśnie nadrobiłam zaległości kilku rozdziałów. Każdy, jak zawsze, był intrygujący, błyskotliwy, zabawny, trochę mroczny i zagadkowy. Wszystko to czyta się z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem. Uwielbiam sposób w jaki wprowadzasz nowe wątki, łączysz fakty z poprzednich rozdziałów i potęgujesz w czytelniku napięcie.
    Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak się rozwinęłaś jako pisarka. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i nie zakończysz zbyt szybko historii, wybierz proszę opcję połowy opowiadania :) Przecież to zaczyna sie dopiero rozkręcać!
    Bardzo podobają mi się wpomnienia z przeszłości, dzięki temu można lepiej poznać bohaterów.
    Eva...hmmm...jest dla mnie wciąż zagadką, która mam nadzieję, że powoli się rozwiąże. Trochę przeraża mnie ta kobieta, ale czuję, że tak właśnie miało być :) Aż boję sie pomyśleć dokąd zaprowadzi ją Twoja wyobraźnia :)
    Oby udzielił Ci się walentynkowy nastrój w spotkaniu H & D, na które czekam z niecierpliwością :)
    Gratuluję rozdziałów jak i całego opowiadania, czekam na więcej.
    Tobie też wszystkiego dobrego w Nowym Roku, więcej wiary w siebie :*
    Pozdrawiam
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj;*
      Wiesz, że to Twój najdłuższy komentarz?;);*
      Myślisz, że się rozwinęłam? Ja mam wrażenie, że od pewnego momentu stoję w miejscu. To frustrujące;p Miło jest jednak przeczytać, że Ty widzisz progres;)Dziękuję;*
      Zobaczymy, jaki będzie odbiór;) Owszem, to jeden z punktów kulminacyjnych w opowiadaniu. Póki co bardziej skłaniam się do zakończenia tego w przeciągu około 10 rozdziałów. Ale nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa;)
      Też je lubię;) Są miłą odskocznią od mrocznego klimatu;p Dzięki nim dowiadujecie się o przeszłości bohaterów po zakończeniu Hogwartu. Myślę, że to ważne informacje.
      Jeśli mam być szczera, to też się tego boję;D Ale postać Evy zmierza we właściwym kierunku, który wyznaczyłam kreując tą postać. I myślę, że Wy też podświadomie to przeczuwacie;)
      Nie martw się, ja i moja wyobraźnia postaramy się stanąć na wyżynach romantyzmu;p
      Dziękuję, ale na takie gratulacje jest chyba za wcześnie;p Stawiasz mnie pod presją, a to nie sprzyja wenie;p
      Dziękuję;) Takie słowa dodają dużo otuchy;*
      Pozdrawiam ciepło;*

      Usuń
  4. Nareszcie przeczytałam cała historię i jestem na bieżąco. Szczerze ten rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich. Wspomnienia Pansy były nie do ocenienia. Tak samo zdobycie przez Eve twierdzy zakonu Stella Mortis. Genialne. Już nie mogę się doczekać aż wstawiać kolejny rozdział bo ten tylko jeszcze bardziej namieszał mi w głowie. I czy ten paskudny Nott w końcu da sobie spokój czy zginie? I ten fragment z domem dziecka. Naprawdę Eva napuściła tam wampiry? Oj,źle się dzieje w jej psychice. Teraz tylko czekać aż ta szalona kobieta przejmuje władzę nad światem czarodzieji. No nie ma co lamentować tylko czekać na kolejny rozdział. Życzę Ci dużo weny i miłego dnia :)
    Pozdrawiam Ksenia Kobelak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj raz jeszcze;) Jestem pod wrażeniem, że skomentowałaś każdy pojedynczy rozdział;) Duży ukłon z mojej strony! Tacy Czytelnicy to rzadkość. Dziękuję!
      Cieszę się, że rozdział przypadł Ci do gustu. Staram się urozmaicać fabułę i nie zaniedbywać wcześniej rozpoczętych wątków;)Nott pragnie zemsty. Miał dużo czasu, by ochłonąć z emocji i zaplanować zemstę. Jest też przykładem człowieka, który nie ma nic do stracenia.Dlatego odpowiadając na Twoje pytanie, jeśli Theodor przeżyje, to nie spocznie, póki się nie zemści.
      Tak. Wiem, że to okrutne. Eva ma jasno wytyczony cel i zrobi wszystko, by go osiągnąć. Jest w stanie poświęcić wszystko i wszystkich byleby zaprowadzić nowy ład. Ponad to jest potężna i przekonana o słuszności swoich działań. Stąd czerpie siłę i nie cofnie się przed niczym, dlatego bądź przygotowana na więcej.
      Lamentuj ile chcesz;) To miłe, gdy Czytelnik dzieli się swoimi emocjami, bo to znaczy, że opowiadanie nie jest nudne i nijakie.
      Dziękuję za ten i każdy poprzedni komentarz;)
      Tobie również życzę miłego dnia;)
      Pozdrawiam ciepło!;*

      Usuń
  5. No ładnie, publikujesz nowe rozdziały za moimi plecami :D
    Cholera, tak strasznie zatęskniłam za dramione, że chyba wrócę do pisania tego, choćbym miała oblać semestr. I do czytania Twojego opowiadania też, oczywiście... I do betowania... I w ogóle :(
    Jejku, jestem do niczego, mam takie straszne zaległości, że żal mi samej siebie :/ Przepraszam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co mam zrobić, jak nie masz czasu ich zabetować?;D
      Nie martw się jednak. Poczekam aż będziesz miała trochę wolnego i wyślę Ci grubą paczkę plików do zabetowania;p Deal?;p
      I to ja jestem popieprzona....;p Skup się na egzaminach. Dramione czekało tyle czasu, poczeka jeszcze parę dni;)A potem sama będę Cię namawiać do wielkiego Come Backu...i do betowania oczywiście;D W końcu ileż można siedzieć na urlopie;p
      No już, głowa do góry;) Przecież nikt nie ma do Ciebie pretensji;) Urlop też masz bezterminowy póki co;p I nie musisz się martwić, nikt mi Cię nie zastąpi;) Poczekam aż się ogarniesz ze wszystkim;)
      A teraz nie przepraszaj tylko do książek! Egzaminy same się nie zaliczą;p
      Ściskam;*

      Usuń
  6. Taaaaak w końcu jest! Przeczytałam i chcę więcej więcej więcej i jeszcze więcej! Piszesz po prostu cudownie <3 historia, która stworzyłaś powala na kolana! Czekam na następny bo czuję, że będzie się działo! :D

    Pozdrawiam, Anna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję;* <3
      Cieszę się, że jesteś i tak bardzo mnie motywujesz;)
      Ściskam;*

      Usuń
  7. Znalazłam Twoje opowiadanie przypadkiem. Ale był to najszczęśliwszy przypadek w mojim życiu. Nie wiem którą już godzinę tu spędzam ale dziękuję Ci. Wielokrotnie musiałam przerywać czytanie aby zebrać myśli. Przy niektórych scenach miałam łzy w oczach. Nie dokońca rozumiem Twoją wizję ale możesz być pewna, że będę Twoją wierną czytelniczką do końca. Jesteś bardzo zdolna. Piszesz tak, że można się wczuć w tę historię, poczuć to co bohaterowie. Nie jest to typowe dramione gdzie czeka się na szczęśliwczenie zakończenie dla tej pary, tutaj żyjesz tą historią. Dalej nie mogę pozbierać myśli. Mogę Ci tylko życzć dużo weny i jeszcze raz podziękować. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj;)
      Mnie również takie przypadki podobają się najbardziej;) Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Mam też nieśmiałą nadzieję, że zostaniesz ze mną do końca;)
      To ja dziękuję Ci za szczerą opinię i za to, że podzieliłaś się ze mną swoimi wrażeniami po lekturze. Dziękuję;)
      Ściskam mocno i pozdrawiam!

      Usuń
  8. Dawno mnie tu nie było, tak dawno, że wstyd mi się przyznać...;) przez cały ten czas, kiedy nie mogłam przez pracę i naukę znaleźć czasu na czytanie kolejnych postów, miałam Twoje opowiadanie w pamięci;) teraz, gdy ilość wolnego czasu mi się zwiększyła, z przyjemnością wróciłam i przeczytałam całość, która jest fantastyczna, piszesz niesamowicie, akcja rozwija się w odpowiednim tempie, sama historia jest świetna, ciekawa. Po przeczytaniu całości na raz, stwierdzam, że bardzo poprawiły się dialogi, stały się bardziej dynamiczne, te w początkowych rozdziałach też są bardzo dobre, ale w miarę rozwijania się historii widać w nich zmianę i jest ona na plus;) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się szybko, bo inaczej ciekawość mnie zje...;) Pozdrawiam, Justyna;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj;)
      Przyznam szczerze, że chyba straciłam nadzieję, że jeszcze dane mi będzie zobaczyć Twój komentarz i nie ukrywam było mi bardzo źle z tą myślą.
      Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo ucieszył mnie Twój powrót;)
      Dziękuję;)
      Widocznie starość mi służy;D Jest sporo rzeczy, które bym poprawiła. I kto wie, może kiedyś to podrasuje;)
      Bardzo miło jest usłyszeć, że zrobiło się postępy, dziękuję;)
      Robię, co w mojej mocy, by przerwy między publikacjami były krótsze. Niestety mi to nie wychodzi. Przyczyną nie jest moje lenistwo, tylko zbyt mała ilość czasu, jaki mogę poświęcić na pisanie. Żałuję, że tak to wygląda, ale póki co nie jestem w stanie tego zmienić;(
      Naprawdę cieszę się, że wróciłaś;)
      Pozdrawiam ciepło!;)

      Usuń
  9. Twoje opowiadanie jest idealne! Przeczytałam wszystkie rozdziały w 2 dni i teraz nie wiem jak wytrzymam do pojawienia się kolejnego rozdziału :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje się, że widzimy się po raz pierwszy;) Witaj w załodze Rozbitków;)
      Dziękuję Ci za poświęcony czas na lekturę i komentarz;)
      Do ideału bardzo dużo mu brakuje, ale dziękuję za miłe słowa.
      Wytrzymasz, wierzę, że dasz radę;)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  10. czekam niecierpliwie na rozdział! :*

    Anna!

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział bardzo dobry, a opis wspomnienia Pansy można powiedzieć, że pochłonęłam a nie przeczytałam tak bardzo mi się podobał. Mam nadzieję że Malfoy nie zrobi jakiejś głupoty. Z drugiej jednak strony Nott sobie zasłużył.

    eva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję;) Cieszę się, że Ci się podobał;)

      Usuń