Moi Drodzy...
Witajcie po bardzo długiej przerwie! Witajcie w Nowym Roku, który, mam nadzieję, będzie dla Was rokiem pozytywnych zmian, zdarzeń, kolorowych podróży, realizacji osobistej i zawodowej, rokiem realizacji marzeń i szczęścia. A przynajmniej tego Wam życzę.
Przykro mi, że czas między kolejnymi publikacjami jest tak długi. Przepraszam za to opóźnienie i brak wieści. Nie byłam w stanie pisać. To był bardzo trudny okres. Ale oszczędzę Wam długich wyjaśnień i przejdę do tego, co istotne.
Przede wszystkim dziękuję za wsparcie, motywację i ciepłe słowa pod ostatnim rozdziałem. Moi drodzy, każdy z Was, podkreślam KAŻDY jest dla mnie wyjątkowy i unikatowy, ponieważ jest jedyny w swoim rodzaju. Wszyscy zaś stanowicie dla mnie ogromną siłę i inspirację do tego, żeby się nie poddawać, rozwijać i pisać. Dziękuję Wam za to, że jesteście!
Cieszę się, że mimo że zawiodłam tyle osób, ciągle znajdują się osoby, którym opowiadanie się podoba. Wiedzcie, że będę się starać jeszcze bardziej. Dla Was. Proszę Was tylko o wyrozumiałość i cierpliwość, bo po drodze pewnie coś schrzanię, pewnie nie raz jeszcze upadnę i stracę wiarę. Wiem jednak, że jeśli Wy będziecie ciągle obok, dam radę dotrwać do końca. Dlatego muszę wiedzieć, że jesteście.
Co do samego rozdziału, to wkraczamy w bardzo ważną fazę opowiadania. Istnieją dwie opcje. Pierwsza to ta, która zakłada, że jesteśmy w połowie opowiadania, natomiast druga, że zamknę tę historię w przeciągu dziesięciu rozdziałów. Wszystko będzie zależało od Was i od tego, jak będziecie przyjmować kolejne odsłony. Na pewno zauważyliście, że coraz więcej wątków z początku opowiadania zostało rozwiniętych. Ten trend będzie miał swoją kontynuację.
Kolejny rozdział w lutym. A co w nim? Poznacie tajemnicę antycznej mocy uśpionej w murach starożytnego zakonu, dowiecie się, co odkryła Rita Skeeter, zobaczycie w jaki sposób Eva wprowadza nowy ład i w końcu po tak długim czasie doczekacie się spotkania Hermiony i Dracona. Konkretna data publikacji powinna ukazać się na max tydzień przed publikacją.
Czas poluzować kolejne supły więc nie przedłużając, zapraszam Was do lektury. Mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy i rozdział przypadnie Wam do gustu. Jak zawsze czekam na Wasze cenne opinie, spostrzeżenia, pytania i uwagi.
Raz jeszcze bardzo Was przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie...
Ściskam Was bardzo mocno!
Wasza Villemo.
ROZDZIAŁ
XXVII „STELLA MORTIS”
Theodor ze znużeniem obserwował spokojną
okolicę wokół domu dziecka w hrabstwie Surrey. Pomimo późnej pory, średniej
wielkości budynek wciąż tętnił życiem. Przez rozświetlone od wewnątrz okna,
Nott podglądał gromadę dzieci w różnym wieku, które nieświadome nadchodzącego
zagrożenia, przygotowywały się do snu. Widział dozorczynię, która uciszała
ostatnie rozmowy i gasiła światła w przepełnionych pokojach. W milczeniu czekał,
aż sierociniec pogrąży się we śnie. Wiedział, że jutro rano czarodzieje obudzą
się w nowej rzeczywistości, bo po wydarzeniach dzisiejszej nocy, nic już nie
będzie takie jak dawniej. Theodor długo czekał na tę chwilę. Minęło wiele lat,
nim pora zemsty wybiła i każdy, kto przyczynił się do jego upadku, zapłaci mu
za jego krzywdy. Teraz, gdy zdobył przychylność i wsparcie swojej pani, zemści
się i odzyska dawne życie. Póki co pomścił swojego ojca i teraz zajmie się
resztą. Zresztą mężczyzna nie musiał długo czekać na okazję, by wyeliminować swoich
wrogów. Szlama jest w rękach jego pani, Malfoy w zasięgu ręki, a Potter
praktycznie jest już trupem. Nawet jeśli jakimś cudem wyjdzie cało z ostatniego
spotkania z Evą, to kapłanka i tak go dopadnie. W końcu nie bez powodu wybrała
hrabstwo, w którym dorastał Wybraniec. Theodor wiedział, że w ten sposób
kobieta chce przekazać coś głównemu zainteresowanemu. Jego cel, jakim był dom
dziecka im. Lily Evans, był tego namacalnym dowodem. A gdy już jego pani pozbędzie
się Pottera, on dobierze się do tej małej, brudnej szlamy, przez którą przez
kilka ostatnich lat żył jak nic nieznaczący mugol. Zabije ją i zrobi to na
oczach tego zdrajcy Malfoya. Sprawi, że Draco będzie cierpiał i pożałuje, że
się od niego odwrócił.
- Generale…
Jeden z wampirów, którego wyznaczono do
sprawdzenia terenu, zmaterializował się za nim niczym duch. Theodor gardził
tymi istotami i gdyby to od niego zależało, to wybiłby wszystkie istniejące wampiry,
wilkołaki i inne monstra. Miał nadzieję, że Eva, gdy tylko zdobędzie władzę,
pozbędzie się tych kreatur. Niechętnie zwrócił głowę w stronę przybysza, dając
mu znak, że go słucha.
- Jesteśmy gotowi. Czekamy tylko na twój
sygnał – oznajmił wampir, patrząc na niego z jawną pogardą.
Theodor wiedział, że wampiry to bardzo dumne
stworzenia mroku. Same siebie określały mianem nadludzi i nie uznawały
zwierzchnictwa żadnego człowieka. Wyjątkiem była Eva, którą traktowali z
szacunkiem, graniczącym z czcią, co było dla Notta czymś niewytłumaczalnym.
- W takim razie czas rozpocząć ucztę -
powiedział martwym głosem, oblizując spierzchnięte wargi i zaciskając dłoń na
różdżce, którą na rozkaz Evy zrobił dla niego Ollivander.
Po tym jak przestano mu podawać ten parszywy
eliksir, jego magia powoli znów się w nim budziła. Jego pani twierdziła, że
odzyskanie przez niego pełni mocy jest tylko kwestią czasu. A gdy już się to
stanie, miał zamiar zemścić się na każdym, kto przyczynił się do jego upadku.
- Ucztujcie, towarzysze…
***
Pansy wbiegła do hali głównej szpitala świętego
Munga w takim tempie, jakby od tego zależało jej życie. Poniekąd tak też było.
Harry był jej życiem. Serce waliło w jej piersiach, jakby samo chciało znaleźć
się jak najszybciej przy mężczyźnie, do którego należało. Dopadła do recepcji,
wpychając się w kolejkę i, ignorując niezadowolone krzyki oczekujących osób,
zdławionym ze strachu głosem podała nazwisko narzeczonego. Na jego dźwięk
protesty oburzonych interesantów ucichły. Recepcjonistka posłała jej pełne
współczucia spojrzenie i odnalazła w systemie informacje na temat Harry’ego. Pansy
nie zwlekając popędziła do windy, a gdy ta długo nie nadjeżdżała skierowała się
ku schodom. Chciała jak najszybciej być przy ukochanym i tylko to się liczyło.
Po tym, jak Draco zjawił się w ich domu i powiedział, co się stało, zostawiła
go i bezzwłocznie teleportowała się do szpitala. Zwolniła przed drzwiami do sali,
w której leżał Harry. Dopiero tu uderzyła w nią niepewność tego, co zobaczy po
drugiej stronie drzwi. Draco uprzedził ją, że stan mężczyzny jest bardzo zły,
ale Pansy nigdy nie byłaby w stanie sobie tego wyobrazić, gdyby nie zobaczyła
go na własne oczy. Uchylając drzwi i stając w progu, ugięły się pod nią kolana,
gdy zobaczyła nagie ciało ukochanego, lewitujące w magicznym inkubatorze.
Odruchowo zakryła usta dłonią, a jej wnętrzności zacisnęły się na widok
krwawych szram, poparzeń na klatce piersiowej i odartych ze skóry części ciała
narzeczonego. Przez chwilę czuła się tak przygnieciona widokiem ukochanego, że
nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Dopiero, gdy jej wzrok padł na skuloną
sylwetkę Ginny, odzyskała kontrolę nad własnym ciałem. Rudowłosa zdawała się
jej nie dostrzegać. Trzymała dłoń na bocznej ściance maszyny podtrzymującej
życie mężczyzny, szeptała coś, gładząc czule szybę i od czasu do czasu
pociągała nosem. Pansy nie potrafiła tego wyjaśnić, ale widok ten uderzył w
nią. Ginewra była wielką miłością Harry’ego i Pansy bała się, że w głębi duszy
mężczyzna wciąż coś do niej czuje. W każdym jego cieplejszym geście skierowanym
do rudowłosej, widziała cień tej miłości. Pamiętała też wyznanie Ginny tuż po
tym tragicznym wydarzeniu, gdy para straciła dziecko. Weasley powiedziała jej
wtedy, że nigdy nie przestanie kochać Harry’ego, ale boi się, że to nie
wystarczy, by mogła z nim być. Wówczas Pansy bardzo jej współczuła, ale
wiedziała też, że ten okres minie, a rany kobiety zabliźnią się właśnie dzięki
tej miłości. Przez długi okres czasu była jej psychologiem i powiernikiem wielu
tajemnic. Zresztą nie tylko jej, bo prawie w tym samym czasie w ten sam sposób
pomagała Harry’emu, co bardzo ich do siebie zbliżyło. Wtedy też zrozumiała, że
zakochała się w nim. Nie robiła sobie jednak zbyt wielkich nadziei, ponieważ
była przekonana, że para pogodzi się i wróci do siebie. Stało się jednak
inaczej. Los sprawił jej ogromnego psikusa, bo pokazał, że nigdy nie należy
tracić nadziei. Harry był jej wielkim prezentem od losu, na który nie
zasłużyła, ale który pokochała bezgranicznie. I choć udało jej się nawiązać nić
sympatii z Ginny, to nigdy nie przestała widzieć w niej rywalki. Strach, że kobieta
mogłaby jej odebrać Harry’ego, pojawiał się za każdym razem, ilekroć panna
Weasley pojawiała się w ich życiu.
Parkinson zmierzyła kobietę ponurym wzrokiem
i bez słowa ruszyła w kierunku szklanego inkubatora. Na dźwięk kroków Ginny
zwróciła się w jej stronę i widocznie zmieszała na jej widok, jakby przed
chwilą zrobiła coś niewłaściwego. Pansy ostentacyjnie zignorowała jej
spojrzenie, całą swoją uwagę koncentrując na ukochanym. Czuła, jak drżą jej
mięśnie, a oczy zachodzą łzami. Wiedziała, że Harry jest w złym stanie, ale
nigdy nie spodziewałaby się, że zobaczy go tak bezbronnego i słabego.
- Pansy… - zaczęła niepewnie Ginny, zdławionym
od płaczu głosem, lecz Parkinson nie chciała jej teraz słuchać.
- Chciałabym zostać sama – przerwała jej,
nawet na nią nie patrząc.
Rudowłosa stała w miejscu jeszcze przez
moment, jakby bijąc się z własnymi myślami, lecz po dłuższej chwili opuściła
salę. Dopiero, gdy zamknęły się za nią drzwi, Pansy pozwoliła sobie na okazanie
słabości. Głośny płacz sam wyrwał się z jej ust, a ona nawet nie próbowała tego
powstrzymać. Tak bardzo chciała być teraz silna. Dla niego. W tej chwili nie
potrafiła jednak unieść tego ciężaru, jaki niespodziewanie przygniótł jej serce.
Drżącą dłonią przesunęła po szkle, za którym leżał jej ukochany, i rozpłakała
się jeszcze bardziej. W takim stanie znalazł ją Draco, który bezzwłocznie
znalazł się przy niej i zamknął ją w swoich ramionach. Pozwoliła mu, by ją
tulił, lecz nie docierało do niej ani jedno wypowiedziane przez niego słowo. Tak
bardzo potrzebowała teraz zapewnienia, że Harry wyjdzie z tego. Chciała znów
zatonąć w jego szmaragdowozielonych tęczówkach, usłyszeć jego zaraźliwy śmiech,
chciała by to on tulił ją w swoich ramionach i zanurzył dłonie w jej włosach,
niszcząc staranne uczesanie. Wtedy ona zrobiłaby naburmuszoną minę, a on
powiedziałby coś, czym rozbawiłby ją do łez. Potem drocząc się i śmiejąc na
zmianę przygotowaliby wspólnie kolację, a potem rozmawiając do późna zasnęliby
wtuleni w siebie. Musiała wiedzieć, że Harry się obudzi. A wtedy ona dopilnuje
by wydobrzał. Była w stanie zrobić wszystko, byleby go odzyskać.
- Ja nie mogę go stracić, Draco – wychrypiała
w jego mokrą od jej łez bluzkę. – Nie
mogę go stracić – powtarzała niczym mantrę, jeszcze bardziej wtulając się w
ramiona przyjaciela, zupełnie tak, jakby szukała w nich nie tylko pocieszenia
ale i zapewnienia, że Harry przeżyje.
- Rozmawiałem z magomedykiem, który go
operował. Powiedział, że zrobią wszystko, by postawić go na nogi. Uzdrowiciel
twierdzi, że Potter walczy, a póki ma wolę walki, nie wolno tracić nadziei –
zaczął łagodnym tonem, powtarzając słowa medyka i głaszcząc uspokajająco plecy
roztrzęsionej przyjaciółki. - Wyliże się z tego, Pansy… Zobaczysz – zapewnił, a
kobieta odruchowo skinęła głową. - Nie znam drugiego takiego skurczybyka, który
tyle razy wyrwałby się śmierci z łap - dodał, chcąc rozbawić przyjaciółkę, a ta
posłała mu blady uśmiech.
Dopiero wtedy Draco odsunął ją na
wyciągnięcie ręki i spojrzał w zapuchnięte od płaczu oczy.
- Jesteś powodem, dla którego Potter będzie
walczył i ponownie wygra. Musisz być teraz dzielna, Pan. Jeśli nie dla siebie,
to dla niego – powiedział, patrząc na nią i upewniając się, że kobieta go słucha,
a gdy pokiwała ze smutkiem głową, dodał - Harry prosił, żebym ci to dał, gdyby
coś…poszło nie tak – zawahał się przez chwilę i wyjął z kieszeni fiolkę z
wirującymi wspomnieniami Harry’ego. – Nie chciał odejść bez pożegnania – wyznał
cicho, jakby sama myśl o tym, że przyjaciel przeczuwał, że idzie na śmierć,
sprawiała mu ból.
Pansy zmarszczyła czoło i delikatnie ujęła
naczynie, jakby odbierała od przyjaciela tykającą bombę. Zacisnęła usta przyglądając
się zawartości, po czym pokręciła gwałtownie głową i wyciągnęła dłoń z fiolką w
stronę blondyna.
- Nie chcę tego – odparła cichym, aczkolwiek
stanowczym głosem. – Nie miał prawa żegnać się ze mną w ten sposób – dodała
zdławionym głosem, czując, że znowu zbiera się jej na płacz, a Draco przyglądał
się jej ze współczuciem, niepewny tego, co powinien zrobić. - Gdybym to teraz
obejrzała, to tak, jakby część mnie pogodziła się z tym, że mogę go stracić. A
ja nigdy tego nie zaakceptuje – wyjaśniła, podnosząc zaszklony wzrok na
mężczyznę i zmuszając się do nikłego uśmiechu.
W odpowiedzi Draco ponownie przytulił do
siebie przyjaciółkę. To było jedyne co przychodziło mu do głowy, bo nie
potrafił znaleźć odpowiednich słów. Pansy odwzajemniła uścisk, co sprawiło, że
w duchu odetchnął z ulgą. Nie docenił przyjaciółki i jej siły zamkniętej w
kruchym ciele. Sam nie dopuszczał do siebie myśli, że Harry mógłby umrzeć, dlatego
po części rozumiał decyzję Pansy.
- Obiecaj mi, że ten, kto to zrobił, zapłaci
za to. Niech umiera w cierpieniach – zażądała z bezlitosną, stalową nutą w
głosie.
Draco, nie pokazał, że prośba przyjaciółki go
zaskoczyła. Już dawno nie słyszał tego mściwego tonu u kobiety. Przez chwilę
przypomniała mu się mała, rozpieszczona dziewczynka, która zawsze odgrywała się
za doznane krzywdy. To natomiast uświadomiło mu, jak długą drogę przebyła Pansy
oraz jak wielką metamorfozę przeszła cała ich trójka za sprawą jednej dłoni
wyciągniętej w ich stronę. To Potter przerwał krąg nienawiści i wyciągnął do
nich pomocną dłoń. Teraz zaś walczył o życie i nikt nie mógł mu już pomóc. Nie
odpowiedział od razu. Zamiast tego odsunął delikatnie przyjaciółkę i pocałował ją
w czoło.
- Obiecuję – przyrzekł, gdy Pansy spojrzała
na niego wyczekująco.
Słysząc odpowiedź przyjaciela pokiwała wolno
głową i tym razem to ona go przytuliła. Wiedziała, że Draco miał rację. Musiała
być silna. Płacz w niczym jej nie pomoże. Harry żył i tylko to się liczyło.
Wierzyła, że jej narzeczony wyzdrowieje. I nie było ważne, jak długo będzie
musiała czekać, aż ukochany otworzy oczy. Poczeka na niego, tyle ile będzie
trzeba. Dotąd miała wrażenie, że czekała na niego całe swoje życie. Wobec
tamtego czasu, ten był zaledwie nic nieznaczącą chwilą.
– Muszę już iść. Poradzisz sobie? – Zapytał,
gdy upewnił się, że Pansy nie ma zamiaru ponownie się rozkleić.
- Muszę. Dla niego – odparła, patrząc ze
smutkiem na pogrążoną we śnie twarz ukochanego.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś bardzo
dzielna? – Zapytał pod wpływem impulsu, nim zdążył się powstrzymać.
Pansy spojrzała na niego zdziwiona. Po chwili
jednak wyraz szoku zmienił się w delikatny uśmiech.
- A tobie, że jesteś dobry? – Zapytała, a
przez jego twarz przemknął grymas i cień smutku, który szybko zamaskował. –
Hermiona wróci – powiedziała z taką pewnością, jakby potrafiła przewidzieć
przyszłość.
Mimo położenia, w jakim się znajdowali, Draco
nie mógł powstrzymać uśmiechu po słowach przyjaciółki. Jej siła walki i wiara w
szczęśliwe zakończenie dodawały mu sił i wlewały w jego serce odrobinę ciepła,
którego nie doznał od czasu porwania Hermiony.
- Potter też – powiedział w sposób, jakby
składał jej obietnicę, że wszystko się ułoży.
Po wyjściu Dracona, Pansy westchnęła cicho,
czując ulgę, że nie musi dłużej udawać silniejszej niż w rzeczywistości jest. Przyjaciel
powiedział, że jest dzielna. Być może i jest, ale bycie dzielną wiele ją kosztowało.
Na myśl o stracie Harry’ego czuła przeraźliwe zimno. Objęła swoje ramiona i
spojrzała na pogrążonego we śnie mężczyznę. Podeszła do magicznego inkubatora i
położyła dłoń na szklanej szybce, tuż przy spokojnej twarzy ukochanego. Gdyby
nie rany widoczne na jego ciele, mogłaby oszukiwać się, że śpi. Tymczasem Harry
toczył teraz najważniejszą walkę w swoim życiu- walkę o siebie.
- Zostań ze mną – wyszeptała z błagalną nutą
w głosie, poddając się i uwalniając długo powstrzymywane łzy.
Zamknęła oczy i przyłożyła rozgrzane czoło do
szyby inkubatora, żałując że nie może teraz dotknąć ukochanego. Chciała, by
mężczyzna czuł, że nie jest sam w tej walce. Pragnęła, by wiedział, że ona
zawsze będzie obok. Harry tchnął w jej samotną egzystencję nowe życie. Nadał mu
sens i wyznaczył kurs. Był jej latarnią na wzburzonym morzu. Nie wyobrażała sobie,
że to światło może teraz zgasnąć, pogrążając jej świat w mroku.
- IDĘ! – Burknęła
zaspana, zawiązując w pośpiechu ciepły szlafrok i poprawiając rozczochrane
włosy.
W nocy nie
zmrużyła oka, martwiąc się z Blaisem o Dracona, który jak się później okazało,
urządził sobie libację alkoholową i znajomy barman odprowadził go do domu po
zamknięciu lokalu. Była zła na przyjaciela. Choć nie, ona była wściekła na tego
tlenionego imbecyla za to, co robił ze swoim życiem. To prawda, że wiele
przeszedł. Ale zarówno ona, jak i Zabini przeżyli to samo, a nie dążyli do
samounicestwienia. Matka Zabiniego otruła się, gdy otoczyli ją aurorzy, a jej
tata, podobnie jak Lucjusz, wybrał pocałunek dementora. Jako, że ojciec Blaise’a
zginął w trakcie wykonywania misji dla Voldemorta, a jej matka została
zamordowana za zdradę Czarnego Pana, zarówno ona, jak i Zabini zostali sami.
Draco natomiast miał jeszcze matkę. Nawet, jeśli Narcyza była chora i zamknęła
się w swoim świecie, to żyła i według niej Draco powinien skupić się na tym, by
ją odzyskać. On jednak wolał dryfować po oceanie smutku, żalu i złości. Odciął
się od nich, a im zaczynało brakować pomysłów, jak do niego dotrzeć.
Pansy od
zakończenia wojny czuła się, jak rozbitek. Poza niechlubną przeszłością,
piętnem córki Śmierciożerców i niepewną przyszłością nie posiadała nic.
Zupełnie jak Draco i Blaise. Cała ich trójka była grupą rozbitków, którzy zostali
wyrzuceni z murów Azkabanu na nieznany ląd. Żadne z nich nie wiedziało, jak ma
teraz żyć i co ze swoim życiem zrobić. Nie posiadali nic oprócz siebie.
-Przecież
powiedziałam, że idę! – Warknęła, gdy pukanie się nasiliło i szarpnęła za
klamkę z zamiarem uraczenia porannego
natręta jakąś wyjątkowo nieprzyjemną uwagą.
Na widok
gościa, poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, a cała pewność siebie znika.
Wiedziała, że prędzej czy później dojdzie do tego spotkania. Nie spodziewała
się jednak, że tak szybko przyjdzie jej zmierzyć się ze swoimi koszmarami,
które nawiedzały ją każdej nocy w obskurnej celi Azkabanu. Tymczasem, jej
koszmar stał przed nią w jasnoszarej koszuli i z nonszalancko przewieszoną
przez ramię czarną szatą. Pansy jeszcze nigdy nie czuła się tak speszona i
zawstydzona jednocześnie. Dokładnie pamiętała ich ostatnie spotkanie w Wielkiej
Sali w Hogwarcie, gdy jako pierwsza namawiała uczniów do wydania go w ręce
Lorda Voldemorta. Nie wiedziała, czemu to zrobiła. W głowie miała wtedy tylko
jedną myśl- wydaj mi Pottera. Czuła niemożliwy do zwalczenia przymus
wypełnienia rozkazu, jaki pojawił się w jej głowie. Nigdy też nie przestanie
żałować swoich słów i tego, że okazała się tak słaba i podatna na wpływy. Z
perspektywy czasu wiedziała, że powinna się zbuntować i odejść jak jej matka.
Powinna postąpić jak ona i uwolnić się spod tyrani Czarnego Pana, nawet jeśli
miałaby zapłacić za tę wolność najwyższą cenę. Ona jednak była zbyt słaba i
przestraszona. Była młoda i przede wszystkim chciała żyć. Była świadkiem
okrucieństwa Voldemorta i zawsze robiła wszystko, by uniknąć jego gniewu.
- Dzień
dobry.
Drgnęła
słysząc jego łagodny głos i spojrzała z niedowierzaniem na twarz mężczyzny, doszukując
się na niej jakichkolwiek oznak oskarżenia lub wrogości. Jednak jedyne, co była
w stanie teraz zobaczyć to była czysta, ciepła zieleń jego oczu i delikatny
półuśmiech skierowany do niej.
- Jest
Malfoy? – Zapytał, patrząc na nią ze źle skrywanym rozbawieniem, które ją
otrzeźwiło.
- A czemu
cię to interesuje? – Zapytała podejrzliwie, ściągając lekko brwi z niepokoju i
zaciskając dłoń na klamce, jakby w obawie, że Harry mógłby chcieć się wedrzeć
siłą do ich domu i zrobić krzywdę Draconowi.
Parkinson
może i była wściekła na Malfoya i w głowie już szykowała dla niego karę za jego
lekkomyślne zachowanie i nocną eskapadę, ale nie zmieniało to faktu, że Draco
był jej przyjacielem i wydrapałaby oczy każdemu, kto ośmieliłby się go
skrzywdzić.
- Byliśmy
umówieni – wyjaśnił, a ona posłała mu powątpiewające spojrzenie.
- W takim
razie przekażę mu, że byłeś, bo teraz nie sądzę, żeby ucieszył się z twoich
odwiedzin – odparła z przekąsem i z wymuszonym uśmiechem chciała zamknąć
mężczyźnie drzwi przed nosem, lecz ten jej to uniemożliwił.
- Sądząc po
hektolitrach whisky, jakie wczoraj wypił, możesz mieć rację – zaczął mężczyzna,
przytrzymując drzwi i wprawiając Pansy w zdumienie do tego stopnia, że nawet
nie zaprotestowała, gdy Harry delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie uchylił
szerzej drzwi i wszedł bez zaproszenia do środka. – Nie mniej jednak, chyba
zaryzykuję – dodał, puszczając jej oko i uśmiechając się łobuzersko, czym
całkowicie zbił ją z tropu. – Domyślam się, że jego sypialnia jest na górze? –
Zapytał, a ona była w takim szoku, że jedynie przytaknęła. – Nie kłopocz się,
sam go znajdę – powiedział, widząc jak Pansy bezskutecznie próbuje odzyskać
panowanie nad sobą. - I nie martw się, pokonałem Rogogona Węgierskiego, poradzę
sobie i ze skacowanym Draconem – powiedział z rozbrajającym uśmiechem i ruszył
w stronę schodów.
- Ale… -
zaczęła niepewnie, patrząc z niepokojem na znikającą na szczycie schodów
sylwetkę Pottera, lecz nie widząc już sensu w dalszym powstrzymywaniu mężczyzny,
zaniechała dalszych prób zatrzymania go.
Ze
zrezygnowaniem pokręciła głową i udała się do kuchni. Wstawiła ekspres i z
napięciem wsłuchiwała się w panującą ciszę, która była zapowiedzią
nadchodzącego kataklizmu. Ujęła filiżankę i wciągnęła uspokajający aromat kawy,
który tak lubiła. Nie mogła wyjść z szoku po spotkaniu z Potterem i jeśli miała
być szczera, to nie tak wyobrażała sobie ich pierwsze spotkanie. Harry ją
zaskoczył. Nie sądziła, że mężczyzna będzie dla niej taki…miły? Spodziewała się
raczej chłodu i wyrzutów. W dodatku niepokoiła ją przyczyna jego odwiedzin. Nie
mogła pojąć, po co Harry Potter miałby szukać jej przyjaciela. Wszystko
wskazywało jednak na to, że Wybraniec wiedział, co działo się wczoraj z
Draconem. Pansy miała tylko nadzieję, że Malfoy nie nabroił i nie zrobił czegoś
lekkomyślnego.
- Czy ja mam
halucynacje, czy w naszym domu jest Harry Potter?
Do kuchni
wszedł zaspany Blaise, a ona wywróciła oczami, komentując w ten sposób jego
strój, składający się z czarnych bokserek.
- Czy
mógłbyś łaskawie się ubrać… Ej! I zrobić sobie swoją własną kawę! – Oznajmiła z
wyrzutem brunetka, na co mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko i upił łyk jej
świeżo zaparzonej kawy.
- Przyganiał
kocioł garnkowi – odparł, mierząc ją wymownym spojrzeniem.
- Ja mam
szlafrok! – Oburzyła się, a on w odpowiedzi uśmiechnął się kpiąco.
Pansy
jedynie prychnęła i z wyniosłą miną ruszyła w stronę ekspresu, lecz
powstrzymały ją od tego silne ręce, ciągnące ją w stronę kuchennego baru, przy
którym stały cztery hokery.
- No już,
nie złość się, Pan. Tylko się droczę – powiedział Blaise, a ona z westchnięciem
pozwoliła, by posadził ją na krześle i z naburmuszoną miną obserwowała, jak
Zabini przygotowuje jej nową kawę.
- Proszę – Oznajmił,
stawiając przed nią filiżankę i
uśmiechając się nonszalancko. – Zgoda? – Zapytał, gdy Pansy bez słowa
przysunęła do siebie kawę i przymknęła powieki wdychając jej aromat.
- Czasami
mam ochotę utopić cię w filiżance kawy. Potem jednak dociera do mnie, że
byłabym skazana na niezrównoważonego psychicznie i emocjonalnie Dracona i to
mnie powstrzymuje – wyznała ze smutkiem, na co Blaise parsknął śmiechem i zajął
miejsce naprzeciwko kobiety.
W tym samym
czasie całym domem wstrząsnął wrzask wściekłego Malfoya, by Potter „wypieprzał
z jego łóżka”. Pansy zagryzła wargę, by się nie roześmiać, natomiast Zabini
wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, pod wpływem którego w jego policzkach
pojawiły się urocze dołeczki. Widok przyjaciela zwijającego się w
niekontrolowanych spazmach głośnego śmiechu, sprawiły, że i ona poszła za jego
przykładem. Wizyta Harry’ego nieoczekiwanie rozładowała napięcie między
przyjaciółmi po eskapadach Malfoya i rozluźniła atmosferę. Ich dobry humor
wzmógł się, gdy kwadrans później usłyszeli burczącego pod nosem Dracona,
idącego krokiem skazańca za widocznie zadowolonym z siebie Harrym.
- Mam
przeczucie, że Potter jest omenem dobrej zmiany w naszym życiu – powiedziała
brunetka, gdy za mężczyznami zamknęły się drzwi.
Blaise
uniósł na nią zaskoczony wzrok i przez chwilę przyglądał się jej zamyślonej
twarzy skierowanej w stronę drzwi frontowych.
- Babskie
gadanie – mruknął w końcu pod nosem i pokręcił z pobłażaniem głową.
Zabini mógł
nazwać przeczucie Pansy babskim gadaniem, nie mógł jednak zaprzeczyć, że
kobieta miała rację. Od tamtego dnia Potter był częstym gościem w ich domu.
Początkowo zjawiał się rano, powtarzając znany schemat z wyciąganiem Dracona z
domu. Ani ona, ani Blaise nie wiedzieli dokąd Harry zabiera ich przyjaciela. Jednak
z każdym dniem dostrzegali zmianę, jaka dokonuje się w Malfoyu. Co więcej była
to zmiana na lepsze, gdyż Draco przestał urządzać nocne eskapady, wdawać się w
awantury i zdecydowanie mniej pił. Pansy wciąż traktowała Harry’ego z dystansem,
lecz nie mogła zaprzeczyć, że jest mu wdzięczna za to, co robił dla jej
przyjaciela. Z jednej strony obecność bruneta wciąż ją peszyła, a z drugiej coś
w nim ją intrygowało. Nie wiedziała, czy jest to bijące z jego oczu ciepło,
determinacja w osiąganiu celów, czy może bezinteresowność, z jaką pomagał
swojemu szkolnemu wrogowi. Nawet Blaise wyjątkowo łatwo zaakceptował obecność
Pottera w ich życiu i dodał ją do ich porannego rytuału. Parkinson zauważyła
też, że wyczekuje przyjścia mężczyzny i specjalnie wstaje wcześniej, by
otworzyć mu drzwi. Za każdym razem też zbierała się na odwagę, by go
przeprosić, lecz zawsze, gdy patrzyła mu w oczy, traciła pewność siebie.
Dopiero po kilku tygodniach zdołała to z siebie wykrztusić.
- Dzień
dobry – przywitał się Harry, gdy otworzyła mu drzwi, a ona nieśmiało odwzajemniła
jego uśmiech i zaprosiła do środka.
- Draco bierze
prysznic. Jeśli chcesz, to możesz poczekać na niego z nami. Blaise powinien
niedługo wstać. Właśnie parzę kawę – zaproponowała, czując jak ze zdenerwowania
wali jej serce.
Nawet, jeśli
Harry był zaskoczony, to nie dał tego po sobie poznać i z delikatnym uśmiechem
ruszył za nią do kuchni. Pansy w ciszy przygotowywała im kawę, starając się
opanować drżenie rąk i narastający stres. Tak bardzo chciała mieć już to za
sobą. Poczucie winy, wstyd i wspomnienie zawodu w szmaragdowozielonych
tęczówkach dręczyły ją każdej nocy w Azkabanie. Musiała to z siebie wyrzucić.
Zwłaszcza teraz.
-
Denerwujesz się czymś? – Zapytał Harry, upijając łyk kawy i przyglądając się
badawczo spiętej kobiecie. – Pyszna – dodał i upił kolejny łyk, a Pansy
uśmiechnęła się szczerze.
- Jest coś,
co od dłuższego czasu nie daje mi spokoju – powiedziała cicho, przyglądając się
uparcie swoim dłoniom, którymi objęła gorącą filiżankę.
- Każdy ma
swoje demony, które przez całe życie uczy się poskramiać – skomentował z
nieobecnym wzrokiem, a kobieta zaskoczona nutą nostalgii w jego głosie,
podniosła na niego wzrok. – Tak mawiał Syriusz – wyjaśnił po chwili ciszy z
lekkim uśmiechem i ponownie przeniósł na nią wzrok. - Mogę ci jakoś pomóc?
- Dlaczego
to robisz? – Zapytała skonsternowana, marszcząc czoło i wyrzucając z siebie
dręczące ją pytania. – Dlaczego pomagasz Draconowi? Dlaczego traktujesz nas jak
dobrych znajomych, podczas gdy wszyscy wiemy, jak było kiedyś?- Zapytała i
zebrała się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy.
Harry przez
dłuższą chwilę przyglądał się jej w milczeniu, jakby sam szukał odpowiedzi na
jej pytania. W końcu wzruszył bezradnie ramionami i uśmiechnął się
przepraszająco.
- Nie wiem…
Po prostu czuję, że tak trzeba – westchnął, a ona ściągnęła bardziej brwi po
części zawiedziona jego odpowiedzią. – Pochodzimy z różnych światów. Was
wychowały snobistyczne, czystokrwiste rody, a ja wychowywałem się w rodzinie snobistycznych
mugoli. Wpajano nam różne wartości i uczono
odmiennego patrzenia na dobro i zło. W Hogwarcie doszło do starcia się ze sobą
tych dwóch różnych światów. Jednak to nie my zapoczątkowaliśmy tę wojnę. Zrobił
to ktoś inny wiele lat temu. Wiem jednak, że nie musi tak być. Nie musimy być
wrogami. Mimo różnic możemy żyć wspólnie. Bez podziałów, bez walki, bez tego
cholernego powielania schematów. Możemy być tym, kim chcemy, a nie tym, kim
chcą, żebyśmy byli. Uświadomiła mi to matka Dracona. Pokazała mi, co naprawdę
jest ważne, bo znajduje się ponad podziałami, ponad konfliktami interesów i
ponad własnym życiem. Uratowała mnie i dzięki temu mogłem zabić Voldemorta.
Narażała się, bo chciała dostać się do Hogwartu, odnaleźć syna, i zapewnić mu
lepszą przyszłość. Przyszłość bez Voldemorta. Nie mogłem jej pomóc podczas Dni
Sądu. Mogę jednak spłacić swój dług w inny sposób…Pomagając jej synowi,
odnaleźć się w tej nowej, lepszej przyszłości, za którą Narcyza była gotowa
umrzeć.
Pansy
słuchała jego słów jak zaczarowana i w duchu przyznawała mu rację. Jednocześnie
zaczęła jeszcze bardziej rozumieć motywy kierujące mężczyzną. Chciał przerwać
błędny krąg nienawiści oraz podziałów i spłacić dług wdzięczności wobec
Narcyzy. Poza tym wcześniej jego przeznaczeniem kierowała przepowiednia. Wraz
ze śmiercią Voldemorta Potter odzyskał życie. W dalszym ciągu było jednak coś,
co spędzało kobiecie sen z powiek.
- A ja? – Zapytała
zdławionym ze zdenerwowania głosem, a brunet spojrzał na nią z niezrozumieniem.
– Wydałam cię – wyznała ledwie słyszalnym głosem.
- Pamiętam –
przytaknął z powagą Harry.
Pansy
podniosła na niego wzrok, szukając jakichkolwiek śladów potępienia, lecz mina
mężczyzny była dla niej nieodgadniona. Miała pustkę w głowie. Tyle razy
tworzyła rozmaite scenariusze tej chwili, gdy będzie mogła wytłumaczyć wszystko
i przeprosić, pozbywając się tego ciężaru, który od lat przygniatał jej serce,
a teraz nie potrafiła wypowiedzieć ani słowa.
- Trwała
wojna, a ona wyciąga z człowieka wszystko co najgorsze… - zaczął Harry, lecz
Pansy weszła mu w słowo.
- Ale nie z
ciebie. Wiele razy narażałeś własne życie by uratować innych.
- To… -
urwał na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Hogwart był moim domem.
Tam poznałem przyjaciół, tam odnalazłem miłość i tam przekonałem się, jak to
jest mieć rodzinę. Moim obowiązkiem było zapewnienie im bezpieczeństwa. Miałem
tylko ich. Dzięki nim miałem, dla kogo i o co walczyć – wyznał i ponownie urwał,
pogrążając się w swoich myślach.
-
Przepraszam cię, Harry – wyznała Pansy, gdy zrozumiała, że mężczyzna nie ma
zamiaru dodawać nic więcej. – Nawet nie wiesz, od jak dawna chciałam ci to
powiedzieć. Żałuję, że nie wybrałam właściwej strony. Już wiem, dlaczego to
ciebie wybrała przepowiednia. Nie znam wielu ludzi, którzy z takim poświęceniem
walczyliby w obronie innych. W czasie wojny walczyłam przede wszystkim o
siebie. Chciałam żyć i tak strasznie się bałam, że każdy dzień może być moim
ostatnim, że nie zdążę dorosnąć, zakochać się, założyć rodziny… – dodała zdławionym głosem i urwała.
Nie mogąc znieść palącego spojrzenia
mężczyzny, ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową, czując wstyd, że tak
bardzo się otworzyła i w dodatku rozpłakała na oczach Pottera. Żaden jej
scenariusz nie przewidywał takiego rozwoju wydarzeń. W każdym z nich
przepraszała i żałowała za winy, ale zawsze zachowywała godność.
- Wszyscy
uczymy się na swoich błędach. Każdy je popełnia i każdy ma do nich prawo, Pansy
– powiedział łagodnie Harry, a ona na dźwięk swojego imienia przestała płakać i
zesztywniała. – Każdy zasługuje na drugą szansę, nie uważasz? – Zapytał
zaczepnie, a ona rozchyliła delikatnie palce, by móc na niego spojrzeć.
Potter
uśmiechał się łagodnie i zachęcająco wyciągnął do niej rękę. Spojrzała na jego dużą, opaloną dłoń, a
następnie ponownie w szczere, szmaragdowozielone tęczówki. Podała mu rękę, a on
delikatnie ją uścisnął i uśmiechnął się szeroko. To wtedy Pansy poczuła
niewyobrażalną ulgę i nieznane ciepło, jakie zalało jej ciało. Uśmiechnęła się
nieśmiało i w odpowiedzi pokiwała twierdząco głową.
Chciała znów czuć to ciepło i znów widzieć
jego uśmiech. Już wtedy wiedziała, że Harry Potter jest wyjątkowy. Nigdy nie
marzyła, że ona może być kimś wyjątkowym dla kogoś takiego. Jednak los bywa
przewrotny i złączył ich linie życia ze sobą. Pansy potrzebowała go do życia,
tak jak powietrza do oddychania. Nie wyobrażała sobie, jak miałaby żyć, gdyby
go zabrakło.
- Wróć do mnie, Harry. Walcz…dla mnie. Bo ja
będę walczyć o ciebie. Zawsze… – wyszeptała zdławionym szeptem, patrząc z
czułością na mężczyznę.
***
Zamknęła portal, za pomocą którego przeniosła
swoje oddziały i zsunęła nieco kaptur dla lepszej widoczności. Przesunęła
wzrokiem po znajomym otoczeniu. Nie przeszkadzała jej nawet gęsta mgła
otaczająca tereny wokół Zakonu. Doskonale znała tą okolicę, ponieważ to tu się
wychowywała. Wciągnęła rześkie, wilgotne powietrze i ponownie nasunęła kaptur
ciepłej, czarnej peleryny, tak że zasłaniał jej połowę twarzy, a następnie z
ponurą determinacją ruszyła przed siebie. Towarzyszący jej żołnierze na znak
Oliwera podążyli za nią.
- Oliwer…Czy
tak to miało się skończyć? Czy to było właśnie jej przeznaczenie? Czy to ona
jest spadkobierczynią mitycznej Rubinowej Róży Hekate? Czy jej matka miała na
myśli właśnie to, gdy ją napiętnowała? Czy to wtedy związała jej los z Zakonem
Stella Mortis? Czy wierzyła w to, że to właśnie jej uda się obudzić starożytną
moc? I czy jej mentorka, którą zamordowano też to przeczuwała i dlatego starała
się ją chronić i odpowiednio przygotować na ten dzień?
Tyle pytań, a na żadne nie znała odpowiedzi. Jeszcze
nigdy nie czuła się tak niepewnie. Wiedziała, co się za chwilę wydarzy i
przeczuwała, jakie będą skutki jej posunięcia. Gdzieś na dnie swojej duszy
żałowała, że jej życie nie wygląda inaczej. Wiedziała jednak, że nie wygra z
fatum. Im bardziej się buntowała, tym więcej ją to kosztowało.
Zatrzymała się na skraju urwiska, patrząc
przed siebie tak, jakby mogła dostrzec coś, co było dostępne tylko dla jej
oczu. Długa ziejąca pustką przepaść oddzielała ją i jej armię od celu ich
podróży. Wokół panowała przytłaczająca cisza, którą przerywało jedynie
podekscytowane krakanie Hermesa i dźwięk spadającego deszczu.
- Już czas – powiedziała, a stojący obok Wood,
skinął głową i posłał jej przenikliwe spojrzenie, którego nie odwzajemniła,
zbyt pochłonięta własnymi myślami.
- Jestem z tobą – wyznał, patrząc na kobietę
z czułością, co sprawiło, że uśmiechnęła się lekko i dyskretnie ujęła jego
ciepłą dłoń.
Nim Oliwer odwzajemnił jej lekki uścisk, Eva
odsunęła się i zwróciła w kierunku armii. Po łagodnym uśmiechu, który gościł na
jej twarzy jeszcze przed chwilą, nie było śladu. Teraz znów stała przed nim kapłanka
Stella Mortis. Dumna, wyniosła, tajemnicza i niebezpieczna posłanka Rubinowej
Róży. Kobieta powiodła chłodnym spojrzeniem po zebranych przed nią oddziałach.
Wszystkie oczy zwrócone były w jej stronę i każdy z żołnierzy gotowy był umrzeć
za swoją panią, która zwróciła im wolność i dała nadzieję na życie w zgodzie ze
swoją naturą.
- Przyjaciele! Przeszliśmy długą i krwawą
drogę, by znaleźć się w tym miejscu. Przed nami ostatnia przeszkoda, którą
musimy pokonać, by zaprowadzić nowy ład. Począwszy od dzisiejszej nocy zacznie wypełniać
się przeznaczenie każdego z nas! Wielu zginie. Wiedzcie jednak, że każda śmierć
zostanie pomszczona, a pamięć o waszym poświęceniu nie zniknie wraz z waszym
odejściem. Tworzymy jedność! Pamiętajcie o krzywdach, jakie wam wyrządzono!
Pamiętajcie o niesprawiedliwości, jaka was spotkała! I pamiętajcie, kto jest
waszym prawdziwym wrogiem! Każdy z was złożył mi przysięgę wierności. Dziś
macie szansę pokazać, ile warta jest wasza lojalność! Walczcie dzielnie,
towarzysze, a obiecuję wam, że już nigdy nie zaznacie samotności, poniżenia i
marginalizacji!
Hermiona stała z boku podpierając się na
wyczarowanej przez Oliwera lasce. Nie doszła jeszcze do siebie po karze, jaką
wymierzyła jej Eva. Eliksiry i maści bardzo jej pomogły i postawiły na nogi.
Jednak każdy krok wciąż palił jej ciało, jakby ktoś na nowo otwierał jej świeże
blizny. Granger z niedowierzaniem słuchała przemowy kapłanki i towarzyszącej
jej wrzawy, która wzrosła, gdy tysiące żołnierzy oddało hołd i wiwatowało na
cześć kobiety. Eva dała im to, czego pozbawiono ich po upadku Voldemorta.
Zwróciła im godność, wyznaczyła nowy cel w życiu i obróciła ich przeciw
wspólnemu wrogowi. Zjednoczyła ich przeciwko reszcie świata i stworzyła im
poczucie złudnej wolności. Hermiona z przerażeniem przyglądała się każdemu
kolejnemu ruchowi kapłanki. Widać było, że kobieta wszystko starannie sobie
zaplanowała i póki co to ona wygrywała tę partię szachów. Torowała sobie drogę
do władzy, zręcznie pokonując wszystkie przeszkody, a nawet poświęcając
własnych sojuszników, gdy stawali się niewygodni. Wszyscy, począwszy od Wooda,
a skończywszy na niej byli jedynie pionkami w jej grze. Hermiona nie miała też
złudzeń, że gdy nadejdzie właściwy czas, kapłanka pozbędzie się i ich.
Szatynka spuściła głowę i zamknęła oczy,
chcąc powstrzymać cisnące się jej do oczu łzy. Nie wiedziała, co mogłaby zrobić
w tej chwili. Wciąż była osłabiona i złamana tym, co spotkało Harry’ego.
Modliła się o to, żeby przyjaciel przeżył. Był jednym z jasnych promyków w jej
życiu i nie zniosłaby jego utraty.
Drgnęła, czując silną rękę zaciskającą się
stanowczo na jej ramieniu. Uspokoiła się nieco widząc obok Oliwera. Nie
potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć, ale podświadomie czuła, że Wood nie
mógłby jej skrzywdzić. Uczucie to spotęgowało się, gdy zaopiekował się nią po
torturach, jakie zafundowała jej kapłanka.
- Idziemy – rozkazał mężczyzna, rzucając jej
ostrzegawcze spojrzenie i ciągnąc delikatnie w kierunku Evy.
Początkowo Hermiona chciała się zbuntować,
jednak chwilę później dotarło do niej, że to właśnie przed tym mężczyzna ją
ostrzegał. To przez swoją dumę, nieumiejętność podporządkowania i sprzeciwianie
się napędziła sobie kłopotu. Nic tym nie wskórała, a o mało nie zginęła.
Musiała być ostrożniejsza. W końcu miała misję do wykonania. Dlatego też
ugryzła się w język i potulnie pozwoliła się poprowadzić w kierunku kapłanki.
Mimo że miała spuszczoną głowę, przez dłuższą chwilę czuła na sobie palące
spojrzenie kobiety. Zacisnęła dłonie na swojej pelerynie, powtarzając w duchu,
że nie może podnieść głowy. Dopiero, gdy dziwne mrowienie, jakie czuła na swoich
plecach ustąpiło, odważyła się rzucić ukradkowe spojrzenie na kapłankę, która
wydawała ostatnie rozkazy dowódcom określonych oddziałów. Każdy z nich kłaniał
się nisko i odchodził do swoich jednostek, by przekazać rozkazy. Kilka z
pododdziałów wkrótce po tym zniknęło z jej pola widzenia, a Eva ponownie
podeszła na skraj urwiska. Coś w jej sylwetce sprawiało, że nie można było
odwrócić od niej spojrzenia. Emanowała niesamowitą aurą i siłą, która budziła w
stojącym przed nią człowieku zarówno podziw, jak i strach.
Eva powoli uniosła dłonie do góry tak, że
otaczająca ich gęsta, mlecznobiała mgła zaczęła powoli opadać, ukazując im
zapierający dech krajobraz. Tuż za nimi znajdowała się duża polana, za którą
rozciągał się ciemny las. Hermiona pomyślała, że wiosną, gdy wszystko budzi się
do życia musi być tu urokliwie. Jednak nie to budziło największy podziw wśród
zebranych. Przed nimi, po drugiej stronie skalnej przepaści, stał monumentalny,
biały zamek, otoczony olbrzymim, solidnym murem. Granger widziała już wiele
niesamowitych zabudowań, wliczając w to sam Hogwart. Jednak w tym pałacu było
coś przyciągającego. Hermiona domyślała się, dokąd zabrała ich kapłanka. Jeśli
to, co przeczytała w zbiorach Evy i co opowiedziała jej sama kobieta było choć
w połowie prawdą, to szatynka zetknęła się z nowym wymiarem magii. Zakon Stella
Mortis, legendarne zgrupowanie kapłanek, które zostało stworzone za czasów
pierwszych magów, by stać na straży równowagi i pokoju zarówno między
czarodziejami a zwykłymi ludźmi, jak i między społecznością magiczną, a
magicznymi stworzeniami. Według legend w murach tego pałacu uśpiono moc zaklętą
w klejnocie należącym do najpotężniejszej czarownicy, Hekate, żyjącej w czasach
antycznych. Raz na sto lat wśród ludzi miał rodzić się wybraniec i wtedy moc
klejnotu uaktywniała się. Według legendy zadaniem kapłanek jest odnalezienie
tej osoby i wyszkolenie, by w odpowiednim czasie mogła oswoić moc. Połączenie
następowało w czasie rytuału. Hermiona niewiele wiedziała na temat samego
połączenia, ponieważ Eva jej tego nie wyjaśniła. Cała sprawa nie dawała jej
jednak spokoju. Tajemnica Rubinowej Róży intrygowała ją i w pewien sposób
fascynowała. Intuicja zaś podpowiadała jej, że być może w poznaniu całej
legendy leży klucz do rozwiązania jej problemów, dlatego postanowiła, że przy
najbliższej okazji spróbuje wyciągnąć z kapłanki więcej informacji.
Eva przez dłuższą chwilę przyglądała się
monumentalnej budowli, która przez długi czas stanowiła jej więzienie. Nigdy by
nie przypuszczała, że po tym wszystkim, co przeszła, dobrowolnie tu wróci.
- Ironia losu
– zaśmiała się w duchu i przesunęła
dłonią, tak jakby przecierała zaparowaną szybę, zdejmując zaklęcie maskujące z
mostu łączącego oba urwiska.
Hermiona z niedowierzaniem spoglądała na
stary, wiszący most. Jego wygląd nie zachęcał do przejścia. Szatynka zerknęła na
dno przepaści, gdzie rozpościerał się skalisty wąwóz. Wiedziała, że upadek z
tej wysokości oznaczałby pewną śmierć, dlatego zawahała się nim weszła na
pierwszy szczebel. Nie dane jej jednak było długo stać w miejscu, gdyż silna
ręka Wooda napierała na dolny odcinek jej pleców, zmuszając do marszu. Eva z
dumnie uniesioną głową, ruszyła przodem. Jej długa, czarna peleryna powiewała
na wietrze, a deski pod stopami skrzypiały, lecz na kapłance nie robiło to
wrażenia. Hermiona obejrzała się przez ramię, by zerknąć na żołnierzy, lecz ku
jej zdziwieniu, ci bez wahania ruszyli za swoją panią, zmuszając zarówno ją,
jak i Oliwera, by ruszyli się z miejsca. Chcąc nie chcąc, wzięła uspokajający
oddech i wolnym krokiem w towarzystwie Wooda, dołączyła do Evy. Odetchnęła
dopiero, gdy jej stopy dotknęły skalistego podłoża. Wtedy też poczuła coś
dziwnego. Zupełnie jakby ktoś otaczał ją transparentnym kokonem i ogarnęło ją
przyjemne ciepło. Zerknęła na stojącą przed nią kobietę i spłynęło na nią
rozwiązanie tej zagadki. Eva otoczyła ich niewidzialną tarczą. Hermiona była
pod ogromnym wrażeniem. Nigdy nie widziała, żeby ktoś potrafił wyczarować
tarczę o tak dużym zasięgu. W dodatku ta tarcza zdawała się być jakaś inna od
zaklęcia Protego, które odbijało jedynie zaklęcia.
- Pierwsza Kapłanka Rubinowej Róży rozkazuje
wam otworzyć wrota! – Zawołała Eva władczym tonem, gdy na szczycie muru
pojawiło się dwóch żołnierzy.
Mężczyźni wyglądali na zakłopotanych.
Hermiona była pewna, że rozpoznali Evę. Widziała to po ich minach. Ich
zachowanie jednak wskazywało na to, że kapłanka nie była tu mile widzianym
gościem. Granger zerknęła z ukosa na kobietę, lecz po jej nieprzeniknionej
minie nie mogła odgadnąć, co teraz dzieje się w jej głowie. Nagle do strażników
bramy dołączył jeszcze jeden mężczyzna. Na pierwszy rzut oka widać było, że
jest tu kimś ważnym. Był wysoki i postawny, a jego zbroja przypominała nieco
strój Wooda. Mężczyzna wydawał się jednak starszy i bardziej surowy. Powiedział
coś, a wartownicy skłonili się i zaczęli podnosić kraty. Następnie ciężkie
wrota zaczęły się otwierać. Eva ze stoickim spokojem odczekała aż skrzydła
zostaną otwarte na oścież i dopiero wtedy je przekroczyła. Na spotkanie wyszedł
jej mężczyzna, którego szatynka widziała na szczycie muru, a po prawej i lewej
stronie w równych rzędach stali żołnierze. Oliwer położył dłoń na pochwie z
mieczem i stanął po prawej stronie Evy, uważnie obserwując otoczenie.
- Generał Williams – powitała mężczyznę
kapłanka i uśmiechnęła się dobrodusznie, gdy ten przyłożył pięść do serca i
przyklęknął na jedno kolano.
- Moja pani. Cieszę się, że dotarłaś cała i
zdrowa – powiedział z oddaniem, a Eva położyła mu dłoń na ramieniu.
- Też się cieszę, widząc cię w tak dobrej
formie, generale – powiedziała łagodnie, czym wprawiła Hermione w zaskoczenie.
– Wstań, Garecie. Mam nadzieję, że wszystko gotowe? – Zapytała, sunąc wzrokiem
po stojących po bokach oddziałach. – Nie chcę rozlewu krwi, ale jeśli napotkam opór,
będę musiała użyć siły.
- Zgodnie z rozkazem. Cała armia i służba
jest po twojej stronie – oznajmił, a Eva posłała mu aprobujące spojrzenie. –
Generale – skłonił się z szacunkiem przed Oliwerem, a ten w odpowiedzi
uśmiechnął się szczerze i poklepał mężczyznę po plecach.
- Dobra robota – pochwalił go Wood, a ten
odwzajemnił jego uśmiech.
- Co tu się dzieje?!
Wysoki, ostry głos potoczył się po
dziedzińcu, a chwilę później przed nimi pojawiła się wysoka, szczupła kobieta
odziana w białą, lejącą się szatę i narzuconą na nią brązową pelerynę. Hermiona
na oko dawała jej około pięćdziesięciu kilku lat. Blond włosy, poprzetykane
srebrnymi pasmami związane w ciasny warkocz i duże, zimne, jasnoniebieskie oczy,
ciskające w ich stronę błyskawice, sprawiały, że miało się wrażenie, że nie
należy lekceważyć tej kobiety.
- Generale Williams! Proszę mi natychmiast
wytłumaczyć, co tu się dzieje? Jakim prawem otworzył pan bramę bez mojego
pozwolenia?! – Zawołała, schodząc ze schodów i piorunując mężczyznę
spojrzeniem.
- Może będzie lepiej, jeśli ja to zrobię –
wtrąciła się Eva.
Coś w głosie kapłanki sprawiło, że po plecach
Hermiony przeszły ciarki. Kobieta wyglądała na opanowaną i niewzruszoną, jednak
coś w jej tonie podpowiadało szatynce, że to tylko pozory.
Blondynka ściągnęła brwi i w skupieniu
przyglądała się nieznajomej, której twarz ukryta była pod czarnym kapturem.
Zacisnęła usta w wąską linię i uniosła dumnie głowę, patrząc na przybyszów z
góry. Potem jej wzrok padł na Oliwera i wtedy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Eva – wykrztusiła, patrząc z
niedowierzaniem na kobietę.
- Clariss… - wymruczała kapłanka, uśmiechając
się zimno. – To tak witasz Najwyższa Kapłankę, siostro? – Zakpiła, zsuwając
kaptur i mierząc blondynkę spokojnym, zimnym spojrzeniem.
- Jak śmiesz?! – Oburzyła się Clarissa,
patrząc na młodszą kobietę ze złością. – Jesteś zdrajczynią! Jak śmiesz
przekraczać mury tego świętego miejsca? – Zapytała, robiąc krok w kierunku
niewzruszonej kapłanki.
Generał Williams i Wood błyskawicznie znaleźli
się przed Evą, blokując kobiecie dostęp do swojej pani. Clarissa uniosła
zdumiona brwi, mierząc mężczyzn niedowierzającym wzrokiem, a następnie zaśmiała
się wysokim, nieprzyjemnym śmiechem. W tym samym czasie drzwi pałacu otworzyły
się ponownie i pojawiło się więcej kobiet w różnym wieku ubranych w białe,
czarne i lniane szaty. Wszystkie przyglądały się z niepokojem i niedowierzaniem
rozgrywającej się na dziedzińcu scenie.
- Tak cię to śmieszy, Clariss? – Zapytała ze
spokojem Eva, a ta przestała się śmiać i spojrzała na nią gniewnie.
- Nie wierzę, że miałaś czelność tu
przychodzić. Zostałaś wygnana po tym jak splamiłaś ręce krwią. Nie wiem, na co
liczyłaś, wracając. Radzę ci jednak odejść, inaczej ten dziedziniec spłynie
dziś krwią – oznajmiła władczym tonem starsza kapłanka, a Eva przechyliła głowę
na bok i posłała jej przeszywające spojrzenie.
- Naprawdę nie wiesz, dlaczego wróciłam? – Zapytała,
przeciągając samogłoski i świdrując kobietę palącym spojrzeniem. – To ja jestem
Pierwszą Kapłanką – wysyczała, a następnie powiodła wzrokiem po zebranych na
dziedzińcu kapłankach. – I to ja według zasad jestem następczynią…
- Teraz to ja tu rządzę! – Zawyła Clarissa z
obłędem w oczach, wchodząc Evie w zdanie.
- Mam zamiar zająć należne mi miejsce,
wymierzyć sprawiedliwość i wprowadzić Stella Mortis w nową epokę. Nie chcę
rozlewu niewinnej krwi. Wiedzcie jednak, że zabije każdego, kto stanie mi na
drodze – oznajmiła głośno, ignorując słowa blondynki.
- Nie masz do tego prawa. To ja jestem
Najwyższą Kapłanką! Ja jestem jedyną posłanką Rubinowej Róży! To jest moje
przeznaczenie, od kiedy przekroczyłam mury zakonu! To mnie wybrano! Nie
pozwolę, by jakiś przybłąkany bękart odebrał mi moje dziedzictwo!
Eva zmrużyła niebezpiecznie oczy. Hermiona
widziała w nich znajomy stalowy błysk, który nigdy nie zwiastował nic dobrego.
Clarissa opanowała się, ale w jej oczach płonęła silna nienawiść. Na pierwszy
rzut oka było widać, że kobiety za sobą nie przepadały. Wszystko też wskazywało
na to, że dzisiejszej nocy ich konflikt zostanie rozwiązany.
- Jesteś w błędzie, Clariss. To nie jest
twoim przeznaczeniem – odparła zimno Eva, a ta w odpowiedzi obdarzyła ją
pogardliwym spojrzeniem.
- To się jeszcze okaże – zagroziła, a
następnie wyprostowała się i przybrała władczą postawę. – Straże, pojmać tę
zdrajczynię i wtrącić do lochu. Zostanie postawiona przed Radą Starszych i
osądzona za zamordowanie Najwyższej Kapłanki i działanie na niekorzyść Zakonu!
– Rozkazała, patrząc na Evę z satysfakcją, lecz na tej nie zrobiło to wrażenia.
Na dziedzińcu zapadła głucha cisza. Padł
rozkaz, lecz żaden z żołnierzy nawet nie drgnął i wyglądało na to, że nikt nie
ma zamiaru wykonać rozkazu.
- Wykonać! – Wrzasnęła, nieznoszącym
sprzeciwu tonem, lecz i tym razem bez skutku. – Ruszcie się, albo i wy odpowiecie
za zdradę! – Warknęła, a gdy i to nie podziałało, sama ruszyła na Evę.
Gdy tylko blondynka wyciągnęła rękę w
kierunku rywalki, wszystkie ostrza skierowały się w jej stronę, a Williams i
Garret zasłonili kapłankę, wokół której uformował się żelazny krąg.
- Nie radzę wam… - warknęła rozzłoszczona, a
powietrze wokół niej zaczęło się elektryzować, by w następnej sekundzie dwie
niebieskie błyskawice odrzuciły od niej dwóch najbliżej stojących żołnierzy,
których miecze przyłożone były bezpośrednio do jej gardła.
Powietrze wokół Clarrisy trzaskało i
napierało na żołnierzy, odrzucając ich od niej. Kapłanka w ten sposób torowała
sobie drogę do celu. Wkrótce krąg wokół niej zaczął się rozluźniać, choć
gwardziści wciąż pozostali w pozycji bojowej.
- Zejdźcie mi z drogi, albo zabije was dla
przykładu, zdrajcy – rozkazała, gdy stanęła naprzeciwko dwóch generałów. - Jak
chcecie – odparła, gdy żaden z mężczyzn nawet nie drgnął. – Opamiętajcie się, albo
gińcie, jak ci zdrajcy! – Wrzasnęła, kierując słowa do reszty żołnierzy.
Gdy Clarissa zaczęła formułować w dłoniach
groźnie wyglądającą elektryczną kulę, Hermiona spojrzała z przerażeniem na Evę.
Ta jednak stała niewzruszona, patrząc beznamiętnie na kobietę, siejącą chaos na
dziedzińcu. Nic jednak nie zapowiadało, by kapłanka miała zamiar jej
przeszkodzić. Spojrzała na stojących w pozycji obronnej generałów, którzy z
determinacją i zacięciem tworzyli żywy mur chroniący Evę i ją. Zerknęła na
zgromadzone w pobliżu kapłanki. Wśród nich również wybuchło jakieś zamieszanie.
Hermiona miała wrażenie, jakby się o coś spierały. Cztery z nich nawet ruszyły
w kierunku Clarissy, choć Granger nie wiedziała, czy z zamiarem pomocy, czy
powstrzymania. Nim jednak doszły do schodów, powstrzymała ich najstarsza z
kobiet. Hermiona nie słyszała, co tamta im powiedziała. Dostrzegała jednak, że
przyniosło to zamierzony skutek, gdyż kapłanki wróciły do reszty. Widać jednak
było na ich twarzach konsternację i niemy bunt, że mają się przyglądać, jak ich
dwie siostry walczą ze sobą.
- Gińcie, zdrajcy! I nie martwcie się. Wasza
ukochana kapłanka wkrótce do was dołączy- zaśmiała się Clarissa i cisnęła w ich
stronę potężny piorun.
Hermiona otworzyła szeroko oczy i krzyknęła z
przerażenia, gdy zaklęcie pomknęło w ich stronę. Chciała krzyknąć do Evy, by coś
zrobiła i ratowała ich, lecz głos uwiązł jej w gardle, a nogi wrosły w ziemię.
Zacisnęła powieki i zatkała uszy, nie chcąc słyszeć głośnego huku uderzenia.
Eva uśmiechnęła się nieznacznie, gdy potężny
piorun spłynął po jej tarczy. Widziała pełne zdumienia spojrzenia gwardzistów i
zaskoczenia na twarzy swoich generałów, których uchroniła przed śmiercią. Jednak
największą satysfakcję poczuła, gdy zobaczyła minę Clarissy. Początkowe
niezrozumienie przerodziło się w szok, a ten we wściekłość, gdy błękitne tęczówki
przeniosły się na nią. Eva wiedziała, że starsza kapłanka włożyła wiele energii
w swoją tarczę i zaklęcie. Widziała kropelki potu na jej czole, które były
namacalnym dowodem na to, ile wysiłku ją to kosztowało.
- Nie sądziłam, że można upaść tak nisko –
westchnęła z żalem i ruszyła w stronę kapłanki, po drodze dając znak Oliwerowi
i Garettowi, aby zostali na pozycji. –
Rubinowa Róża przebudziła się i czuje, że jej prawowita spadkobierczyni jest
blisko. Jednak to nie ty nią jesteś, Clariss- oznajmiła ze spokojem, a
następnie omiotła cały dziedziniec władczym spojrzeniem. – A teraz pozwól, że
zrobię to, po co tu przyszłam. Na mocy prawa Zakonu Stella Mortis, udzielonego
Najwyższej Kapłance, oskarżam Dorcas Meadows i Clarissę Verne za spisek i
zamordowanie naszej przywódczyni Annabelle Dubas na śmierć ze skutkiem
natychmiastowym. Jeśli ktoś jest przeciwny niech wystąpi – oznajmiła surowym,
chłodnym głosem, patrząc prosto w oczy swojej byłej nauczycielki.
Clarissa szybko wzięła się w garść i
wyprostowała, choć widać było, że przychodzi jej to z trudem. Nie rozglądała
się dookoła, nie żebrała o litość i nie czekała na wstawiennictwo. Patrzyła
prosto w bezlitosne oczy swojej oprawczyni.
- Niech
zatem sprawiedliwości stanie się zadość – dodała Eva mściwym tonem i gwałtownie
ujęła szyję starszej kapłanki.
Hermiona zatkała usta dłonią, lecz nie udało
jej się powstrzymać łez. Ciało Clarrissy wygięło się w łuk, gdy pod wpływem dotyku
Evy, powietrze wokół niej naelektryzowało się i zaczęło trzaskać, jak gdyby z
nieba spadały gromy. Pełzające po szczupłym ciele czarne iskry, krzyk bólu i
swąd palonego ciała. Tylko tyle Hermiona była w stanie zarejestrować nim świat
przed jej oczami zawirował, a potem była już tylko ciemność.
***
Cisza. Wokół panowała przejmująca cisza,
jakby ktoś uśpił wszystkie żyjące w okolicy istoty. Wschodzące słońce
oświetlało korony drzew lasu, stanowiącego dodatkową ochronę na Alkatraz. Nawet,
gdyby komuś udało się zbiec z murów więzienia, zginąłby błąkając się w niebezpiecznej
puszczy, rozciągającej się na trzy strony wyspy, z której nie można było się
deportować. Draco omiótł ponurym spojrzeniem mury twierdzy i zacisnął dłoń na
różdżce, schowanej pod ciemną peleryną. Wiedział, że teraz nie ma już odwrotu. Zresztą nawet gdyby mógł zawrócić, to by tego
nie zrobił. Tylko w ten sposób mógł ocalić bliskich.
- Homenum revelio – rzucił zaklęcie
ujawniające obecność innych ludzi i spiął się, gdy jego różdżka zamiast
strażnicy wskazała na las.
Ściągnął brwi, odwracając się we właściwym
kierunku i w skupieniu obserwował wskazany teren. Zastanawiał się, o co w tym
wszystkim chodzi. Więzienie wyglądało na opuszczone. Draco czuł dotkliwy chłód
na myśl, że zbyt długo się wahał i mógł stracić jedyną okazję na to, by ujrzeć
Hermionę. Każdy jego zmysł był wyostrzony, a mięsień napięty do granic
możliwości. Zmarszczył czoło, słysząc trzask łamanej gałązki i wycelował
różdżkę w miejsce, skąd dobiegł hałas. Przez chwilę stał w pozycji gotowej do
ataku i nasłuchiwał innych odgłosów. Czuł krążącą w jego żyłach adrenalinę, jak
przed każdą walką. Gdy przez dłuższą chwilę nic się nie działo, postanowił sam
wypłoszyć szpiega i zrobił krok w kierunku lasu. Wtedy z pomiędzy drzew pomknął
ku niemu czerwony promień, przed którym uskoczył. Przez kolejne kilka minut w
skupieniu odbijał kolejne zaklęcia i przeszedł do kontrataku. Rzucał zaklęcia
na oślep, nie widząc swojego przeciwnika, jednak nie poddawał się. Nie miał
zamiaru pozwolić na to, by pokonał go jakiś tchórz, atakujący z ukrycia.
- Bombarda Maxima! – Wrzasnął, a jego
zaklęcie roztrzaskało kilka najbliższych drzew.
Przez następne kilka minut nic się nie
działo. W powietrzu unosił się kurz i zapach żywicy. Draco niepewny, czy
wyeliminował przeciwnika, wyczarował przed sobą tarczę i bacznie obserwował
otoczenie.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że chciałeś
mnie zabić.
Szyderczy głos przeciął ciszę, a spoza
unoszącego się pyłu wyłonił się Theodor, podtrzymując za krwawiące ramię i
utykając na lewą nogę. Draco natychmiast wycelował w niego różdżkę i w napięciu
czekał na jego ruch, gotowy w każdej chwili odpowiedzieć ogniem. Nott jednak
nie wyglądał na kogoś, kto jest w stanie dalej walczyć, choć młody Malfoy
wiedział, że mogą to być tylko pozory, by uśpić jego czujność. Śmierciożerca
mierzył go pełnym nienawiści spojrzeniem i uśmiechał się kpiąco.
- Powinienem był domyślić się, że to ty.
Nigdy nie byłeś zbyt dobry w pojedynkach – rzucił ironicznie blondyn, nie
spuszczając z oka ciągle zbliżającego się mężczyzny.
- Zawsze byłeś mocny tylko w gębie, Malfoy –
wysyczał z pogardą i zatrzymał się w bezpiecznej odległości.
- Wobec tego kto spuścił ci takie lanie,
Nott?
- Ciesz się póki możesz. Bo nie zawsze
dostaniesz to, co chcesz. Kiedyś przegrasz i stracisz to, co najcenniejsze –
wycedził Theodor, patrząc na niego wzrokiem szaleńca. – A czas ten jest bliżej
niż myślisz – dodał, widząc, że Draco już nie uśmiecha się prowokująco tylko
patrzy na niego stalowym wzrokiem.
Nott czuł satysfakcję. Uwielbiał bawić się
czyimiś uczuciami i zadawać w ten sposób ból. Doskonale znał to beznamiętne
spojrzenie, ukrywające prawdziwe emocje. Udało mu się zranić Malfoya, a to był
dopiero początek.
- Daj mi jeden powód, dla którego miałbym cię
nie zabić, Nott – powiedział lodowatym tonem i uniósł różdżkę na wysokość
klatki piersiowej mężczyzny.
- Hermiona Granger – odparł Theodor,
uśmiechając się paskudnie, odsłaniając przy tym pożółkłe, zepsute zęby i
machając mu przed nosem długim, kruczym piórem.
Witaj Kochana !
OdpowiedzUsuńTobie również życzę szczęśliwego Nowego Roku i więcej weny <3
Co do rozdziału: go away eva ! argr nie lubię tej postaci tak bardzo że jej imię piszę z małej litery ( zła ja XD )
doczekałam się dużej czcionki i dłuuugiego rodzdziału, który czytało się [zbyt] szybko ale i cudnie <3 kocham to opowiadanie. Czekam na więcej akcji i zagadek do rozwiązania no i historii ... :)
Weny ! <3
Dziękuję zarówno za życzenia, jak i za miłe słowa odnośnie rozdziału;)
UsuńOpowiadania muszą mieć też bohaterów do nielubienia;D
A ja kocham tę pozytywną energię, którą otrzymuję w Waszych komentarzach;)
I dostaniesz je, obiecuję;)
Dziękuję i pozdrawiam ciepło!;*
Rozdział bardzo fajny! Przyjemnie się go czytało :3
OdpowiedzUsuńDziękuję;) Cieszę się, że się podobało;)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Witaj,
OdpowiedzUsuńWłaśnie nadrobiłam zaległości kilku rozdziałów. Każdy, jak zawsze, był intrygujący, błyskotliwy, zabawny, trochę mroczny i zagadkowy. Wszystko to czyta się z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem. Uwielbiam sposób w jaki wprowadzasz nowe wątki, łączysz fakty z poprzednich rozdziałów i potęgujesz w czytelniku napięcie.
Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak się rozwinęłaś jako pisarka. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i nie zakończysz zbyt szybko historii, wybierz proszę opcję połowy opowiadania :) Przecież to zaczyna sie dopiero rozkręcać!
Bardzo podobają mi się wpomnienia z przeszłości, dzięki temu można lepiej poznać bohaterów.
Eva...hmmm...jest dla mnie wciąż zagadką, która mam nadzieję, że powoli się rozwiąże. Trochę przeraża mnie ta kobieta, ale czuję, że tak właśnie miało być :) Aż boję sie pomyśleć dokąd zaprowadzi ją Twoja wyobraźnia :)
Oby udzielił Ci się walentynkowy nastrój w spotkaniu H & D, na które czekam z niecierpliwością :)
Gratuluję rozdziałów jak i całego opowiadania, czekam na więcej.
Tobie też wszystkiego dobrego w Nowym Roku, więcej wiary w siebie :*
Pozdrawiam
P.
Witaj;*
UsuńWiesz, że to Twój najdłuższy komentarz?;);*
Myślisz, że się rozwinęłam? Ja mam wrażenie, że od pewnego momentu stoję w miejscu. To frustrujące;p Miło jest jednak przeczytać, że Ty widzisz progres;)Dziękuję;*
Zobaczymy, jaki będzie odbiór;) Owszem, to jeden z punktów kulminacyjnych w opowiadaniu. Póki co bardziej skłaniam się do zakończenia tego w przeciągu około 10 rozdziałów. Ale nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa;)
Też je lubię;) Są miłą odskocznią od mrocznego klimatu;p Dzięki nim dowiadujecie się o przeszłości bohaterów po zakończeniu Hogwartu. Myślę, że to ważne informacje.
Jeśli mam być szczera, to też się tego boję;D Ale postać Evy zmierza we właściwym kierunku, który wyznaczyłam kreując tą postać. I myślę, że Wy też podświadomie to przeczuwacie;)
Nie martw się, ja i moja wyobraźnia postaramy się stanąć na wyżynach romantyzmu;p
Dziękuję, ale na takie gratulacje jest chyba za wcześnie;p Stawiasz mnie pod presją, a to nie sprzyja wenie;p
Dziękuję;) Takie słowa dodają dużo otuchy;*
Pozdrawiam ciepło;*
Nareszcie przeczytałam cała historię i jestem na bieżąco. Szczerze ten rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich. Wspomnienia Pansy były nie do ocenienia. Tak samo zdobycie przez Eve twierdzy zakonu Stella Mortis. Genialne. Już nie mogę się doczekać aż wstawiać kolejny rozdział bo ten tylko jeszcze bardziej namieszał mi w głowie. I czy ten paskudny Nott w końcu da sobie spokój czy zginie? I ten fragment z domem dziecka. Naprawdę Eva napuściła tam wampiry? Oj,źle się dzieje w jej psychice. Teraz tylko czekać aż ta szalona kobieta przejmuje władzę nad światem czarodzieji. No nie ma co lamentować tylko czekać na kolejny rozdział. Życzę Ci dużo weny i miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ksenia Kobelak
Witaj raz jeszcze;) Jestem pod wrażeniem, że skomentowałaś każdy pojedynczy rozdział;) Duży ukłon z mojej strony! Tacy Czytelnicy to rzadkość. Dziękuję!
UsuńCieszę się, że rozdział przypadł Ci do gustu. Staram się urozmaicać fabułę i nie zaniedbywać wcześniej rozpoczętych wątków;)Nott pragnie zemsty. Miał dużo czasu, by ochłonąć z emocji i zaplanować zemstę. Jest też przykładem człowieka, który nie ma nic do stracenia.Dlatego odpowiadając na Twoje pytanie, jeśli Theodor przeżyje, to nie spocznie, póki się nie zemści.
Tak. Wiem, że to okrutne. Eva ma jasno wytyczony cel i zrobi wszystko, by go osiągnąć. Jest w stanie poświęcić wszystko i wszystkich byleby zaprowadzić nowy ład. Ponad to jest potężna i przekonana o słuszności swoich działań. Stąd czerpie siłę i nie cofnie się przed niczym, dlatego bądź przygotowana na więcej.
Lamentuj ile chcesz;) To miłe, gdy Czytelnik dzieli się swoimi emocjami, bo to znaczy, że opowiadanie nie jest nudne i nijakie.
Dziękuję za ten i każdy poprzedni komentarz;)
Tobie również życzę miłego dnia;)
Pozdrawiam ciepło!;*
No ładnie, publikujesz nowe rozdziały za moimi plecami :D
OdpowiedzUsuńCholera, tak strasznie zatęskniłam za dramione, że chyba wrócę do pisania tego, choćbym miała oblać semestr. I do czytania Twojego opowiadania też, oczywiście... I do betowania... I w ogóle :(
Jejku, jestem do niczego, mam takie straszne zaległości, że żal mi samej siebie :/ Przepraszam :(
A co mam zrobić, jak nie masz czasu ich zabetować?;D
UsuńNie martw się jednak. Poczekam aż będziesz miała trochę wolnego i wyślę Ci grubą paczkę plików do zabetowania;p Deal?;p
I to ja jestem popieprzona....;p Skup się na egzaminach. Dramione czekało tyle czasu, poczeka jeszcze parę dni;)A potem sama będę Cię namawiać do wielkiego Come Backu...i do betowania oczywiście;D W końcu ileż można siedzieć na urlopie;p
No już, głowa do góry;) Przecież nikt nie ma do Ciebie pretensji;) Urlop też masz bezterminowy póki co;p I nie musisz się martwić, nikt mi Cię nie zastąpi;) Poczekam aż się ogarniesz ze wszystkim;)
A teraz nie przepraszaj tylko do książek! Egzaminy same się nie zaliczą;p
Ściskam;*
Taaaaak w końcu jest! Przeczytałam i chcę więcej więcej więcej i jeszcze więcej! Piszesz po prostu cudownie <3 historia, która stworzyłaś powala na kolana! Czekam na następny bo czuję, że będzie się działo! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Anna :*
Dziękuję;* <3
UsuńCieszę się, że jesteś i tak bardzo mnie motywujesz;)
Ściskam;*
Znalazłam Twoje opowiadanie przypadkiem. Ale był to najszczęśliwszy przypadek w mojim życiu. Nie wiem którą już godzinę tu spędzam ale dziękuję Ci. Wielokrotnie musiałam przerywać czytanie aby zebrać myśli. Przy niektórych scenach miałam łzy w oczach. Nie dokońca rozumiem Twoją wizję ale możesz być pewna, że będę Twoją wierną czytelniczką do końca. Jesteś bardzo zdolna. Piszesz tak, że można się wczuć w tę historię, poczuć to co bohaterowie. Nie jest to typowe dramione gdzie czeka się na szczęśliwczenie zakończenie dla tej pary, tutaj żyjesz tą historią. Dalej nie mogę pozbierać myśli. Mogę Ci tylko życzć dużo weny i jeszcze raz podziękować. <3
OdpowiedzUsuńWitaj;)
UsuńMnie również takie przypadki podobają się najbardziej;) Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Mam też nieśmiałą nadzieję, że zostaniesz ze mną do końca;)
To ja dziękuję Ci za szczerą opinię i za to, że podzieliłaś się ze mną swoimi wrażeniami po lekturze. Dziękuję;)
Ściskam mocno i pozdrawiam!
Dawno mnie tu nie było, tak dawno, że wstyd mi się przyznać...;) przez cały ten czas, kiedy nie mogłam przez pracę i naukę znaleźć czasu na czytanie kolejnych postów, miałam Twoje opowiadanie w pamięci;) teraz, gdy ilość wolnego czasu mi się zwiększyła, z przyjemnością wróciłam i przeczytałam całość, która jest fantastyczna, piszesz niesamowicie, akcja rozwija się w odpowiednim tempie, sama historia jest świetna, ciekawa. Po przeczytaniu całości na raz, stwierdzam, że bardzo poprawiły się dialogi, stały się bardziej dynamiczne, te w początkowych rozdziałach też są bardzo dobre, ale w miarę rozwijania się historii widać w nich zmianę i jest ona na plus;) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się szybko, bo inaczej ciekawość mnie zje...;) Pozdrawiam, Justyna;)
OdpowiedzUsuńWitaj;)
UsuńPrzyznam szczerze, że chyba straciłam nadzieję, że jeszcze dane mi będzie zobaczyć Twój komentarz i nie ukrywam było mi bardzo źle z tą myślą.
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo ucieszył mnie Twój powrót;)
Dziękuję;)
Widocznie starość mi służy;D Jest sporo rzeczy, które bym poprawiła. I kto wie, może kiedyś to podrasuje;)
Bardzo miło jest usłyszeć, że zrobiło się postępy, dziękuję;)
Robię, co w mojej mocy, by przerwy między publikacjami były krótsze. Niestety mi to nie wychodzi. Przyczyną nie jest moje lenistwo, tylko zbyt mała ilość czasu, jaki mogę poświęcić na pisanie. Żałuję, że tak to wygląda, ale póki co nie jestem w stanie tego zmienić;(
Naprawdę cieszę się, że wróciłaś;)
Pozdrawiam ciepło!;)
Twoje opowiadanie jest idealne! Przeczytałam wszystkie rozdziały w 2 dni i teraz nie wiem jak wytrzymam do pojawienia się kolejnego rozdziału :(
OdpowiedzUsuńZdaje się, że widzimy się po raz pierwszy;) Witaj w załodze Rozbitków;)
UsuńDziękuję Ci za poświęcony czas na lekturę i komentarz;)
Do ideału bardzo dużo mu brakuje, ale dziękuję za miłe słowa.
Wytrzymasz, wierzę, że dasz radę;)
Pozdrawiam serdecznie!
czekam niecierpliwie na rozdział! :*
OdpowiedzUsuńAnna!
Jesteś nieoceniona;*
UsuńRozdział bardzo dobry, a opis wspomnienia Pansy można powiedzieć, że pochłonęłam a nie przeczytałam tak bardzo mi się podobał. Mam nadzieję że Malfoy nie zrobi jakiejś głupoty. Z drugiej jednak strony Nott sobie zasłużył.
OdpowiedzUsuńeva
Bardzo dziękuję;) Cieszę się, że Ci się podobał;)
Usuń