Kochani,
witam Was ciepło i przychodzę z nowym rozdziałem.
Mam świadomość, że pojawiam się z poślizgiem, a część z Was (patrząc na liczbę komentarzy) straciła chyba nadzieję albo cierpliwość. Tym bardziej dziękuję tym, którzy mimo wszystko trwają przy mnie i czekają na nowe odsłony Rozbitków. Dziękuję!;* Bez Was nie miałabym motywacji, by mimo wszystkich obowiązków i spraw, wracać tu z nowymi rozdziałami.
Przepraszam Was za opóźnienie i brak jakichkolwiek informacji. Jest mi naprawdę bardzo przykro.
Rozdział wyjątkowo trudny ze względu na emocje, jakie mu towarzyszą. I to chyba konfrontacja z tymi emocjami poza zmęczeniem była najtrudniejszym wyzwaniem. Wybaczcie proszę ewentualne literówki i niewyłapane błędy oraz samowolkę worda. Starałam się wszystko wychwycić i poprawić, jednak i mnie zdarzają się niedopatrzenia;)
Zapraszam do lektury.
Ściskam Was ciepło!;*
Wasza Villemo.
Rozdział
XXXVII „Dlaczego nie ja?”
Spiął się, słysząc
echo odbijających się o kamienną posadzkę kroków. Zsunął się z niewygodnej
pryczy, podzwaniając ciężkimi kajdanami, i zacisnął pięści z napięciem
wsłuchując się w coraz wyraźniejszy dźwięk. Zastanawiał się, czy dzisiejsza
wiadomość była prawdziwa, czy to nie wytwór jego zgnębionej podświadomości. Bądź gotów. Dwa z pozoru nic nieznaczące
słowa, skreślone starannym pismem, ukryte w bochenku chleba, jaki dostał na
śniadanie. Nim zdążył przetrawić ich znaczenie, niewielki pergamin spłonął na
jego oczach, pozostawiając po sobie nikły zapach spalenizny. Zapach tak
wyraźny, że nie śmiał wątpić w realizm tego, co miało się wydarzyć. Od tamtego
momentu podrywał się za każdym razem, gdy przy jego celi pojawiał się strażnik
lub gdy ktoś wchodził do podziemnych korytarzy, gdzie na proces czekali
potencjalni skazańcy. Tak było i tym razem. W tej chwili, tak jak poprzednio,
znów był gotów. Adrenalina krążąca wraz z krwią w jego żyłach obudziła w nim
pokłady sił, które stracił razem z utratą Evy.
Zamknął oczy, a
wtedy znów ujrzał jej pełne niezrozumienia spojrzenie, które uchwycił na ułamek
sekundy przed tym, nim grota zawaliła się. Spojrzenie, które w przypływie
zrozumienia spoczęło na nim. W jej wzroku nie było strachu o siebie. Eva była
nieustraszona. To o niego się bała. Zamiast podjąć próby ratunku, upewniła się,
że nic mu nie jest. Nie bała się, bo wiedziała, że on zrobi wszystko, by wydostać
ją z tej przeklętej groty. Merlin mu świadkiem, że nie pragnął niczego innego.
Wydając polecenia, sam ruszył w kierunku rumowiska i przebił się przez pierwszą
linie gruzu. Rzucał zaklęciami na oślep, byleby wydostać kobietę z tej
śmiertelnej pułapki. Nie zauważył jednak, że jego armia zaczyna przegrywać, a
Olivander zdradził ich, przerywając połączenia z kotwicami i przechodząc na
stronę wroga. Nie zauważył, że gdy on desperacko walczył z żywiołem, Potter z
łatwością zakradł się do niego i pokonując barierę ochronną, rozbroił go.
Stojąc naprzeciw dawnego kompana, poczuł taką wściekłość, że bez zastanowienia
rzucił się na mężczyznę z gołymi rękoma. Jeszcze nigdy nie czuł takiej chęci
mordu jak wtedy. Poprzysiągł sobie, że jeśli jakimś cudem, uda mu się kiedyś
uciec, to osobiście zabije Pottera. Żałował, że nie pozwolił Evie pozbyć się
mężczyzny, gdy był w ich rękach. Gdyby nie sentymenty, Eva byłaby bezpieczna.
Kroki stały się
bardziej wyraźne. Blask pochodni rozświetlił ciemny korytarz, a długie cienie
wypełniły wnętrze jego celi, gdy strażnik wraz z uzdrowicielem stanęli przed
drzwiami. Zmrużył przekrwione oczy, obserwując jak mężczyzna przekręca klucz i
wpuszcza do środka jednego z magomedyków.
- Mógłby pan go
rozkuć? – Pytanie brzmiące jak polecenie najwidoczniej nie spodobało się oddziałowemu,
ponieważ auror ściągnął brwi i spojrzał z konsternacją na towarzysząca mu
kobietę.
- To groźny
przestępca…
- W tym momencie to
mój pacjent – zaoponowała ze zniecierpliwieniem, wchodząc mu w zdanie. - Nie
zbadam go, jeśli będzie obwiązanym tym żelastwem – dodała chłodno, a strażnik
rzucił jej podejrzliwe spojrzenie. – Na słodką Morganę, to tylko jeden, w
dodatku ranny więzień. Jeden silny, zdrowy auror chyba wystarczy, żeby go
obezwładnić? A jeśli nie, to na drodze ucieczki czeka kolejnych dziesięciu –
zauważyła poirytowanym głosem.
Strażnik nachmurzył
się jeszcze bardziej, ale bez słowa wyjął pęk kluczy i podszedł do Oliwera.
Mało delikatnym ruchem zdjął magiczne kajdany z jego nadgarstków i kostek.
Dźwięk upadających obręczy był jak zwiastun nadchodzącej wolności. Wolności,
która była na wyciągnięcie dłoni.
- Nie myśl nawet,
żeby coś wywinąć, bo z miejsca potraktuję cię avadą – zagroził auror, łypiąc na
niego groźnie.
Kobieta prychnęła
pod nosem, a Oliwer odpowiedział mu beznamiętnym spojrzeniem. Wiedział, że
gdyby chciał, z łatwością zabiłby mężczyznę. Zastanawiał się, czy kobieta
również miała taką świadomość i dlatego ostrzegła go, że na górze czeka
dziesięcioosobowy patrol. W pojedynku z trzema aurorami miałby jeszcze szansę.
W obecnej sytuacji, był jednak z góry skazany na klęskę i utratę i tak
nadwątlonych sił.
- Skończył pan? –
Ponagliła go uzdrowicielka i nie czekając na odpowiedź wepchnęła się między
mężczyzn, rozstawiając obok podręczny kuferek z eliksirami i potrzebnymi
narzędziami. – Proszę się położyć i podwinąć bluzkę – rozkazała łagodniejszym
tonem.
Bez słowa spełnił
polecenie, uważnie skanując twarz magomedyczki. Obserwował jej skupienie, gdy
przemywała i opatrywała jego ranę, jaką odniósł w walce z Potterem oraz
podłużną zmarszczkę na środku czoła, gdy nakładała maść i opatrunek.
- Proszę usiąść –
powiedziała i sięgnęła po bandaż. – Ręce na bok – poleciła, a on z lekkim
grymasem zastosował się do niego. – Dziś w nocy – cichy szept był najsłodszym
dźwiękiem, jaki słyszał od wielu dni. – Wyciągnę cię stąd. Maść, którą cię
posmarowałam zawiera eliksir spowalniający funkcje życiowe. Niedługo zacznie
działać – dodała, nachylając się tak, że kurtyna włosów zasłoniła jej twarz.-
Możesz mi zaufać. Portal do Munga przeniesie cię do kryjówki i tam podam ci
antidotum – wyjaśniła pospiesznie ledwo słyszalnym szeptem, ponownie okręcając
bandażem jego żebra, a on zmarszczył czoło, niepewny, czy może ufać
nieznajomej. – Eva żyje. Czuję ją przez łączącą nas runę. Uwolnimy ją –
oznajmiła, a jej słowa rozwiały wszystkie wątpliwości i podszepty zdrowego
rozsądku. – Będę na ciebie czekać.
Żyła. Dla Oliwera
tylko to się liczyło. Nawet, gdyby miał umrzeć, był gotów zaryzykować. Czuł,
jak wielki głaz miażdżący jego serce pęka pod naporem nadziei, jaką rozbudziły
w nim słowa kobiety.
- Może pan
swobodnie oddychać? – Zapytała, a gdy skinął głową, zawiązała opatrunek i
spakowała swoje rzeczy. – Gdyby poczuł pan ból w klatce piersiowej lub problemy
z oddychaniem nasiliły się, proszę natychmiast zgłosić to strażnikowi –
poleciła, zamykając kuferek i zwracając się w kierunku obserwującego ich
czujnie aurora. – Proszę zaglądać tu co godzinę i w razie komplikacji
natychmiast przenieść pacjenta do Munga – powiedziała surowym tonem, a
mężczyzna mimo że niechętnie, skinął głową na znak zgody. – A i jeśli już
musicie go skuć, to zostawcie mu wolne ręce. Biedak i tak ma problemy z
oddychaniem, a to żelastwo waży tonę – dodała, ignorując nieprzychylne
spojrzenie strażnika.
Oliwer nawet nie
zwrócił uwagi na rozdrażnionego mężczyznę, który zakuwał go ponownie w kajdany.
Jego myśli krążyły już wokół wolności i Evy. Ponownie spojrzał na stojącą przy
drzwiach celi kobietę. Jej twarz była znajoma, jednak nie potrafił z odmętów
wspomnień wyłowić jej imienia. Magomedyczka odwzajemniła jego spojrzenie. Chłód
i determinacja w jej błękitnych oczach przypominały mu inne spojrzenie. Eva
patrzyła w ten sam sposób, gdy była gotowa spalić wszystko, co stało jej na
drodze, byleby osiągnąć cel. Wówczas go to przerażało. Tym razem jednak to
spojrzenie go uspokoiło. Bo wszystko wskazywało na to, że obydwoje byli w
stanie zrobić wszystko, by wydostać Evę z tej przeklętej groty.
***
Z westchnięciem
zamknęła drzwi i odłożyła klucze na komodzie. Ściągnęła buty i kurtkę, którą
odwiesiła na miejsce. Przeniosła wzrok na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad
komodą i wzięła głęboki oddech. Chciała być silna i spokojna, a przynajmniej
chciała tak wyglądać. Jednak blada cera, cienie pod oczami oraz strach i
niepewność bijące z jej oczu, psuły ten efekt. I nie chodziło o zarwaną noc,
jaką spędziła u Hermiony. Cieszyła się, że przyjaciółka wróciła do nich w
jednym kawałku i jednocześnie martwiła. Bo mimo okropieństw, jakie przeszli z
Draconem i przeszkód, jakie pokonali, by dojrzeć do bycia razem, nie mogli
zaznać spokoju. Widziała, jak przyjaciółka przejmuje się stanem Wiktora i jak
obwinia się o to, jak go potraktowała. Trójkąt, w jakim tkwiła pomiędzy
Draconem, a Wiktorem, był tak bardzo skomplikowany, że trudno było znaleźć
satysfakcjonujące rozwiązanie dla wszystkich. W takich chwilach żałowała, że życie
nie może być prostsze. Wystarczyło spojrzeć na nią i Harry’ego. Przymknęła
powieki, a słowa Ginny ponownie uderzyły ją prosto w serce.
-
Ty wiesz, gdzie był Harry – dobitne słowa Hermiony, były bardziej
stwierdzeniem, niż pytaniem.
Pansy
wstrzymała oddech i przystanęła przy uchylonych drzwiach, nasłuchując z
napięciem przyciszonej rozmowy kobiet.
-
Ginny…
-
Był u mnie – poddała się rudowłosa z namacalnym wręcz poczuciem winy w głosie.
-
Czy wy… - zaczęła Hermiona z napięciem i urwała zapewne pod wpływem
niewerbalnej odpowiedzi przyjaciółki.
-
Zrobiłam coś strasznego, Herm – wyznała zdławionym głosem rudowłosa. – Wyznałam
mu prawdę – dodała, a szatynka westchnęła ciężko.
-
Ginny… Ale dlaczego akurat teraz?
-
Nie wiem. Może pomyślałam sobie, że teraz to bezpieczny moment, żeby pozbyć się
tego ciężaru? W końcu skąd mogłam przypuszczać, że rozmowa potoczy się w tym
kierunku? Nie powiedziałam tego, żeby stawać między nimi…
-
Ginny… - zaczęła delikatnie Hermiona, ale rudowłosa nie pozwoliła wejść sobie w
zdanie.
-
Harry był tak zdołowany i załamany, szukał odpowiedzi. Chciałam tylko, żeby
przestał zadręczać się przeszłością, żeby przestał karać się za coś, co nie
było jego winą. To, co stało się między nami, to w dużej mierze moja wina.
Gdybym…Sama nie wiem, jak dałam się podejść. Rozmowa potoczyła się tak szybko,
że nawet nie zauważyłam, gdy przyparł mnie do muru. Spanikowałam i… i powiedziałam,
że zjawiłam się na tym cholernym spotkaniu i że chciałam, żebyśmy naprawili to
wszystko….
-
Ginny…- Szatynka bezskutecznie próbowała przerwać chaotyczny słowotok
przyjaciółki.
-
Merlin mi świadkiem, że nie chciałam nikogo skrzywdzić. Chciałam dać nam
szansę, żebyśmy uczciwie, bez obwiniania rozpoczęli nowe życie. Naprawdę
chciałam… Tylko…- rudowłosa urwała i zaniosła się zduszonym płaczem
-
O rany…Ginny…Ty go ciągle kochasz – przerażenie i niedowierzanie w głosie
Hermiony, było niczym w porównaniu z tym, co Pansy poczuła w tamtym momencie.
Żałowała, że
podsłuchała ich rozmowę. Żałowała, że potraktowała Harry’ego w tak oschły
sposób i dała mu ultimatum, które popchnęło go w ramiona pierwszej miłości.
Zamrugała kilka razy, chcąc przegonić wzbierające łzy i wypuściła wolno
powietrze, chcąc uspokoić buzujące emocje. Niepewnie pokonała odcinek z
przedpokoju do salonu. Jej uwagę zwrócił dogasający kominek i zgarbiona postać
w fotelu. Poczuła częściową ulgę widząc, że Harry wrócił i najwidoczniej czekał
na nią. Okulary zsunęły się na czubek jego nosa, gdy zasnął, a głowa zwisała
pod dziwnym kątem i wiedziała, że Harry przypłaci noc w fotelu bólem mięśni.
Podeszła do mężczyzny, niepewna, czy powinna go obudzić. Przykucnęła na kanapie
i przyglądała się w milczeniu jego spokojnej twarzy. Twarzy, której rysy znała
na pamięć. Twarzy, której widok od kilku lat witał ją każdego ranka i usypiał
każdej nocy. Nie wyobrażała sobie, że ten stan mógłby się zmienić. Nie
przeżyłaby tego. Sama myśl była nie do zniesienia.
Harry poruszył się
niespokojnie, a ona otarła twarz z łez, które nieposłusznie wypłynęły wbrew jej
woli. Z napięciem obserwowała jak Harry uchyla powieki, marszczy czoło i
zaspany krzywi się poprawiając w fotelu. Jednak, gdy dostrzegł ją, po śladach
znużenia nie było śladu.
- Nie powinieneś
spać w fotelu – powiedziała cicho, byleby przerwać tę niezręczną ciszę.
- Czekałem na
ciebie – wyjaśnił, spoglądając na nią niepewnie.
- Byłam u Hermiony.
Nie chciałam siedzieć w pustym domu – powiedziała, nie patrząc na mężczyznę.
Nie chciała, by jej
słowa zabrzmiały jak wyrzut. Jednak ostatnie wydarzenia i podsłuchana rozmowa
zatruły jej umysł. Strach przed możliwością utraty Harry’ego i zazdrość o Ginny
były silniejsze niż zdrowy rozsądek.
- Powinniśmy porozmawiać
– zaproponował Harry, a ona zgodziła się z nim skinieniem głowy, choć nie była
pewna czy jest gotowa na to, co usłyszy.
- Masz rację,
powinniśmy – wydusiła, a czując jak emocje zaczynają brać górę, dodała –
najpierw jednak chciałabym odpocząć. Nie… - zaczęła, podnosząc się i szykując
do ucieczki, lecz przeszkodziła jej w tym silna, ciepła dłoń, chwytająca jej
rękę.
- Pansy –
powiedział łagodnie, kładąc drugą dłoń na jej ramieniu i zmniejszając dystans
między nimi. – Spójrz na mnie – poprosił, a gdy nie zareagowała, uniósł jej
podbródek, starając się nawiązać kontakt wzrokowy. – Nie uciekaj ode mnie,
proszę.
Pod wpływem jego
słów i sposobu, w jaki je wypowiedział, podniosła wzrok. Próbowała wyczytać coś
z twarzy mężczyzny, lecz w tej chwili nie potrafiła jasno myśleć. Zupełnie
jakby strach przed tym, co może usłyszeć, paraliżował jasny osąd sytuacji.
Nigdy nie podejrzewałaby siebie o to, że będzie uciekać zamiast szukać
rozwiązań. Nie wiedziała, dlaczego nie potrafi zawalczyć o Harry’ego. Miała
świadomość, że powinna coś zrobić. Te lata, które spędzili razem, musiały
znaczyć coś dla mężczyzny. Miała do niego większe prawo niż Ginny, która
odtrąciła jego miłość. Weasley miała swoją szansę, lecz ją zmarnowała. Pansy
powinna uczyć się na jej błędach. Myśl ta sprowokowała ją do działania.
- To ty uciekłeś,
Harry – zaoponowała, czując jak coś boleśnie zaciska się na jej sercu.
- Nie uciekłem…
- Wobec tego, gdzie
byłeś? – Zapytała, przechodząc do ataku.
Doskonale
wiedziała, że od odpowiedzi, jakiej udzieli jej mężczyzna, zależy wszystko.
Harry długo milczał, patrząc jej prosto w twarz. Oddałaby wszystko, byleby
wiedzieć, jakie myśli krążą teraz w jego głowie. Żałowała, że nie nauczyła się
leglimencji, choć może i dobrze, że nie znała jej zasad, ponieważ była pewna,
że Harry nie wybaczyłby jej, gdyby wdarła się w ten sposób do jego głowy.
- U Ginny –
powiedział, a ona dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wstrzymywała powietrze.
Nie wiedziała, czy
czuje ulgę, czy żal. Jeśli miała szukać jakiś pozytywów, to przynajmniej
wiedziała, że Harry jej nie okłamał. Jednak mimo jego uczciwości, nie potrafiła
odnaleźć się w tej sytuacji. Wręcz przeciwnie. Była zagubiona i czuła się jak
dziecko błądzące samotnie we mgle.
- Usiądźmy –
zaproponował, a ona automatycznie przytaknęła i usiadła z brzegu kanapy. – Jest
coś, o czym powinnaś wiedzieć – zaczął, a ona poczuła przeraźliwe zimno
wewnątrz.
- Ciągle ją
kochasz, prawda? – Bardziej stwierdziła niż zapytała, przeszywając go
zrezygnowanym spojrzeniem.
- Słucham? –
Zapytał, ściągając brwi i patrząc na nią z niezrozumieniem.
- Ginny. Ciągle ją
kochasz – uściśliła, uśmiechając się z goryczą. – Nigdy nie przestałeś, prawda?
Przez te wszystkie lata. Nawet, gdyby minęła wieczność, zawsze będziesz ją
kochał…
- O czym ty…
- Nie udawaj –
przerwała mu, a z jej oczu wypłynęły słone łzy, których już nie starała się
powstrzymywać. – Wiem o wszystkim. Słyszałam, co Ginny mówiła Hermionie –
dodała z bólem serca. – Nie musisz się martwić. Ani ja, ani dziecko nie
staniemy po raz drugi na drodze do waszej miłości – oznajmiła, starając się
zachować resztki godności i ignorując wstrząśnięta minę mężczyzny, wstała,
ścierając łzy i pociągając nosem. – Spakuję się...
- O czym ty mówisz?
– Wszedł jej w słowo, również wstając i łapiąc za nadgarstek.
- Nie udawaj, że
nie wiesz, o czym mówię, Harry – powiedziała, zmuszając się do krzywego
uśmiechu. – Powinnam być mądrzejsza i wiedzieć, że to zawsze będzie ona…
-Pansy…
- Dawno temu moim
jedynym pragnieniem była wolność. Wolność wyboru, wolność od Czarnego Pana,
wolność od tych wszystkich okropieństw, w jakich dorastałam. A gdy już to
dostałam, pojawiłeś się ty, a razem z tobą szansa na nowe życie. Przez ciebie,
Harry, zapragnęłam życia, o którym wcześniej w ogóle nie myślałam. Pragnęłam bezpieczeństwa,
stabilizacji, spektakularnej kariery i zrehabilitowania się w oczach społeczeństwa.
Dom, dziecko, rodzina…Nigdy mi na tym nie zależało. Ty jednak to zmieniłeś.
Sprawiłeś, że zapragnęłam zostać żoną i matką. A wiesz, dlaczego? – Zapytała, a
on niepewnie pokręcił głową. – Bo uwierzyłam, że mnie kochasz. Sprawiłeś, że uwierzyłam,
że nie jestem lekarstwem na złamane serce ani przerywnikiem między tym, co było
między tobą a Ginny. Oddałam ci wszystko, co mam. Postawiłam w centrum swojego
świata. Zaufałam i pokochałam miłością, o jaką nigdy bym siebie nie
podejrzewała. Zrobiłabym dla ciebie wszystko – wyjaśniła, drżącym z emocji
głosem. – Dlatego muszę wiedzieć... Dlaczego ci nie wystarczam? Dlaczego to nie
ja mogę być tą, do której uciekasz, gdy jest ci źle? Dlaczego nie ja? Czy ty
mnie w ogóle kochałeś? - Zapytała z desperacją w głosie.
Harry przyjrzał się
jej uważnie, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Myślał, że jego narzeczona
już niczym go nie zaskoczy. Znał jej wszystkie szaleństwa i wariactwa. Tym
razem jednak przeszła samą siebie. Ujął jej twarz w dłonie i nachylił się, tak
by ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Przestań mówić i
posłuchaj – powiedział stanowczo. - Nie wiem, co znowu sobie wymyśliłaś. Każde
kolejne twoje wariactwo jest testem dla mojej cierpliwości. Za każdym razem,
gdy myślę, że nie jesteś w stanie zrobić nic gorszego, ty udowadniasz, że
jestem w błędzie i ponownie wywracasz mój świat do góry nogami – powiedział,
cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. – Jesteś kompletną wariatką, która ma
skłonności do dramatyzowania, doprowadzania mnie do szału, obrażania się o
głupoty i manipulowania – wyrzucił z siebie, a ona szarpnęła się, chcąc odejść,
lecz nie pozwolił jej, wzmacniając uścisk. - Ale mimo tego wszystkiego, kocham
cię – wyznał, a ona spojrzała na niego zaszklonymi, szeroko otwartymi oczami. -
Kocham wszystkie twoje szaleństwa, fochy i paranoje, które zapewne i mnie w
końcu doprowadzą na skraj szaleństwa – dodał, a ona parsknęła śmiechem, by
chwilę później rozpłakać się.
- Nie chcesz
odejść? – Zapytała, patrząc na niego z mieszaniną nieufności ale i nadziei.
- A gdzie miałbym
odejść? – Zapytał z pobłażaniem.
- Ginny…
- Dość – uciął,
stanowczym tonem i ku jego zdziwieniu, Pansy zamilkła, choć po jej
nieszczęśliwej minie domyślił się, że nie uniknie wyjaśnień. – Powiem to tylko
raz i chcę, żeby ten temat pozostał zamknięty – zaznaczył i poczekał aż Pansy
przyjmie jego warunki. Dopiero, gdy skinęła głową, dodał - Ginny jest dla mnie
ważna. Jest ważną częścią mojej przeszłości i tego nikt ani nic nie zmieni. I
tak, zawsze będzie dla mnie ważna – wyjaśnił ze stoickim spokojem, a widząc
smutek w jej oczach, dodał z czułym uśmiechem. – Moja miłość do ciebie jest
prawdziwa, Pansy. To ty jesteś moją teraźniejszością i przyszłością. Ty i
rodzina, którą założymy. Nie chcę tego zmieniać – zapewnił, zaglądając jej
prosto w oczy. – Poszedłem do Ginny, ponieważ tylko ona mogła powiedzieć mi, co
robię nie tak. Ultimatum, jakie mi postawiłaś, i sposób, w jaki to zrobiłaś
zaskoczyły mnie, ale i przeraziły. Byłaś gotowa odejść, Pansy… Zrozumiałem, że
jeśli niczego nie zrobię, to stracę ciebie, stracę was. Kiedyś popełniłem
podobny błąd, który wiele mnie kosztował. Nie chcę przechodzić przez to drugi
raz – powiedział, a Pansy zawstydzona spuściła wzrok. - Rozmowa z Ginny
uświadomiła mi coś jeszcze. A raczej przypomniała o tym, co jest dla mnie najważniejsze,
a co ostatnio zaniedbałem – wyznał, a widząc niezrozumienie malujące się na
twarzy Pansy, wyjaśnił - O nas. Wiem, że nawaliłem. Wiem, że naraziłem cię na
stres i sprawiłem ci przykrość. Przepraszam. Bardzo cię przepraszam… -
powiedział ze skruchą, łącząc ze sobą ich czoła.
- To ja
przepraszam, Harry. Nie chcę cię ograniczać. Po prostu bardzo się boję, że cię
stracę. Te tygodnie, gdy byłeś nieprzytomny były niekończącą się torturą. A gdy
zobaczyłam puste łóżko…- urwała, zaciskając dłonie na materiale jego bluzki.
- Wiem – zapewnił,
gładząc uspokajająco jej plecy. – Przepraszam. Jeśli tak bardzo ci na tym
zależy, porozmawiam z ministrem i poproszę o przeniesienie – dodał, a ona
spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Nie patrz tak. Chcę żebyś była
szczęśliwa i chcę żebyśmy razem stworzyli naszemu dziecku kochający dom –
powiedział z delikatnym uśmiechem, a ona pokręciła głową.
- Powinno mi ulżyć
– zaczęła, przeczesując włosy i pociągając nosem. – Ale tak nie jest –
powiedziała, kręcąc głową i wzruszając ramionami. – Czy tego chcę, czy nie, jesteś bohaterem. Nie mogę prosić cię o to, żebyś odwrócił się do świata
plecami. Nawet jeśli egoistycznie pragnę mieć cię tylko dla siebie…
- Nie musisz mnie
prosić – powiedział łagodnie. – To ty i nasze dziecko jesteście na szczycie
mojej listy – zapewnił, gdy spoglądała na niego niepewnie. – Czas zejść ze
sceny i dać szansę wykazać się innym. Poza tym, kto powiedział, że zawieszę
walkę? – Zapytał zaczepnie, a widząc jak kobieta marszczy czoło, dodał z rozbrajającym
uśmiechem. - Będę walczył o nas i nasze szczęście.
Pansy uśmiechnęła
się czule. Słowa Harry’ego wzruszyły ją. Mogła się tylko domyślać, ile
kosztowała go ta decyzja. Praca aurora była jego marzeniem, ale i dopełnieniem
przeznaczenia. Była częścią jego samego, z której chciał zrezygnować dla niej. Gdyby
jej nie kochał, gdyby mu nie zależało, nie zdecydowałby się na to.
- Kocham cię, Harry
– wyznała, głaszcząc jego policzek, a on uśmiechnął się i pocałował ją w czubek
nosa.
- A czego tu nie
kochać? – Zapytał, drocząc się, by poprawić jej humor i rozładować napięcie
między nimi.
Udało mu się. Pansy
roześmiała się i pokręciła głową z pobłażaniem.
- Masz rację. Nie
ma ani jednej rzeczy, której bym w tobie nie kochała – zapewniła z uśmiechem.
– Wiesz, nie
miałbym nic przeciwko, gdybyś częściej była tak uległa i zgodna – zażartował, a
Pansy parsknęła śmiechem i przewróciła oczami.
- Nie przyzwyczajaj
się, kochanie – rzuciła, patrząc na niego ostrzegawczym wzrokiem.
– Moja złośnica –
zaśmiał się, przygarniając ją do siebie i przytulając mocno.
***
Niczym w letargu
wyszła na taras przylegający do sali, w której leżał Wiktor. Przesunęła
nieobecnym wzrokiem po ośnieżonych świerkach i objęła się ciasno ramionami, gdy
otuliło ją mroźne, zimowe powietrze. Klinika, w której przebywał Wiktor
znajdowała się w cichym zakątku Bułgarii, w pobliżu którego znajdował się las i
termy. Było to malownicze miejsce, które dobrze wpływało nie tylko na stan
zdrowia pacjentów, ale i na ich samopoczucie. Przez moment zastanawiała się,
czy i Wiktor potrafił dostrzec piękno krajobrazu wiedząc, że to może być
ostatnia rzecz, którą zobaczy. Zamknęła oczy i zdusiła szloch. Czuła, jak jej
ciało kostnieje od chłodu, jakie zmroziło ją od wewnątrz odkąd trzy dni temu poznała
diagnozę.
-
Rak – te dwa słowa zabrzmiały w ustach magomedyka jak wyrok.
-
Musi być jakiś sposób…
-
Wyczerpaliśmy już wszystkie opcje, panno Granger. Pan Krum zgłosił się do nas zbyt późno. Zdiagnozowaliśmy chorobę, gdy nastąpiły już
przerzuty do kości – oznajmił starszy mężczyzna, patrząc na nią ze
współczuciem. – Proszę wykorzystać ten czas, by przygotować się na to, co
nieuchronne – dodał ciepło, a ona pokręciła przecząco głową. – Naprawdę bardzo
mi przykro…
-
Musi istnieć rozwiązanie – zaoponowała z naciskiem. – Żyjemy w świcie magii –
dodała, patrząc na mężczyznę z desperacją.
-
Owszem – zgodził się z nią uzdrowiciel. – I wykorzystaliśmy cały jej potencjał.
Lecz nawet magia jest bezsilna w starciu ze śmiercią – powiedział ze smutkiem i
położył dłoń na jej ręce spoczywającej na biurku.
Gorące łzy ponownie
wypłynęły z jej oczu. Nie potrafiła zaakceptować diagnozy uzdrowicieli. Jeszcze
tego samego dnia rozesłała kopie wyników Wiktora do znanych jej autorytetów z
prośbą o opinię. Cztery z dziewięciu sów wróciło, krusząc po kawałku mur nadziei,
jakim się otoczyła, nie przyjmując do świadomości, że Wiktor miałby umrzeć.
Sama ta myśl mroziła jej krew w żyłach i utrudniała złapanie oddechu.
Zerknęła dyskretnie
na pogrążonego we śnie mężczyznę i ponownie zaniosła się płaczem. Nie była w
stanie dłużej nad sobą panować. Zbyt dużo kosztowało ją trzymanie emocji na
wodzy przy Wiktorze. Poza pierwszym spotkaniem, starała się być dzielna i
silna. Jednak, gdy zostawała sama, emocje przytłaczały ją do tego stopnia, że
nie była w stanie z nimi walczyć.
Nie pozwolono jej
zobaczyć Wiktora od razu. Poproszono, by poczekała w sali odwiedzin. Dopiero
później dowiedziała się, że to Wiktor nie chciał przyjmować jej w stanie
niemocy i osłabienia. Z pomocą pielęgniarek doprowadził się do w miarę
zadowalającego stanu. Hermiona nigdy nie zapomni minut oczekiwania, które
dłużyły się niczym godziny, ani uczuć, jakie jej towarzyszyły, gdy jedna z
pielęgniarek wprowadziła wózek inwalidzki, na którym siedział on.
-
Wiktor…
Jej
cichy, drżący głos nasycony był gamą różnorodnych emocji, których nie potrafiła
ukryć. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, zupełnie tak jakby w ogóle się nie
rozstawali, jakby nie dzielił ich mur nieporozumień i kłamstw. Jakby nie
wisiało nad nimi widmo w postaci pukającej do drzwi śmierci. I tylko bladość
jego skóry, zapadające policzki i duże cienie pod oczami zdradzały faktyczny
stan jego zdrowia.
-
Żyjesz – westchnął z taką ulgą, że nie była w stanie dłużej utrzymywać pozorów
normalności.
W
kilku krokach znalazła się przy nim i przytuliła, zaciskając mocno powieki, by
nie uronić ani jednej łzy. Przytulając go, zauważyła jak bardzo schudł. Miała
wrażenie, jakby nikł w oczach.
-
Przepraszam – wyszeptała, gdy Wiktor objął ją delikatnie. – Tak bardzo cię
przepraszam…
-
Za co ty mnie przepraszasz, głuptasie? – Zapytał łagodnie, odsuwając ją
nieznacznie i kładąc dłoń na jej policzku.
-
Za to, że nie było mnie przy tobie… - zaczęła i urwała zmieszana, gdy mężczyzna
pokręcił głową z uśmiechem.
-
Byłaś ze mną przez cały ten czas. Tu – wyjaśnił, przytulając jej dłoń do klatki
piersiowej. – I tu – dodał wskazując na głowę. – Zarówno we wspomnieniach, jak
i myślach o przyszłości – powiedział, a ona poczuła się tak, jakby ktoś wbił
sztylet w jej serce. – I jesteś tu teraz. Teraz, gdy jesteśmy razem, wszystko
jest na miejscu – powiedział, patrząc na nią z miłością i głaszcząc czule policzek.
-
Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Zapytała zmieszana, spychając wyrzuty sumienia
na dno podświadomości.
Wiedziała,
że powinna wyznać Wiktorowi prawdę. Nie miała jednak serca gasić tych iskierek
radości, jakie błyszczały w jego czarnych tęczówkach. Nie potrafiła znaleźć w
sobie odwagi i siły, by wyznać mu że pomyliła przyjaźń z miłością. Nie chciała
dokładać mu cierpień. Jeśli uzdrowiciel miał rację i to miały być jego ostatnie
chwile, chciała, żeby był szczęśliwy i spokojny. Chciała, by czuł, że jest
kochany.
-
Bałem się – wyznał, gładząc kciukiem jej kość policzkową, a widząc
niezrozumienie na jej twarzy, dodał. – Że wszystko się zmieni - wyjaśnił, a widząc zagubioną minę kobiety dodał. -
Właśnie tego chciałem uniknąć – powiedział z bladym uśmiechem, wskazując na jej
twarz. – Współczucia, smutku i strachu w twoich oczach – wyjaśnił z bladym
uśmiechem.
-
Nie umrzesz – wydusiła, przegrywając z samą sobą. - Nie mogę cię stracić.
-
Nie stracisz mnie – zapewnił. – Zawsze będę żył w twoich wspomnieniach –
obiecał, przeczesując jej splątane włosy i przytulił ją, głaszcząc uspokajająco
dopóki się nie uspokoiła.
-
Znajdę lekarstwo – powiedziała, zachrypniętym głosem, wsłuchując się w
rytmiczne bicie jego serca. – Musisz dać mi tylko jeszcze trochę czasu –
poprosiła, a on ujął jej dłoń, na którym tkwił pierścionek zaręczynowy i musnął
ją spierzchniętymi wargami.
-
Ty jesteś moim lekarstwem, Hermiono – zapewnił z uśmiechem, a gdy na niego
spojrzała nachylił się, najpierw badając jej reakcję, i musnął delikatnie jej
usta.
Wstrzymała
oddech, sparaliżowana jego pocałunkiem. Wiedziała, że powinna się odsunąć i
wyznać mu prawdę. Jednak nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Nie potrafiła być
tak okrutna, by go odtrącić. Niepewnie odwzajemniła pocałunek, mając nadzieję
że Draco będzie potrafił jej wybaczyć.
Wiele razy
doświadczała w swoim życiu bezradności. Jednak tym razem było inaczej. Tym
razem bezradność była gorsza, ponieważ dotykała wymiaru, do którego nie miała
wstępu. Ten rodzaj bezradności miażdżył jej serce. Przyglądanie się, jak śmierć
zabiera bliską jej osobę, sprawiało że rozpadała się na miliony części.
Zupełnie jak Wiktor, który nikł w oczach. Miała wrażenie, jakby śmierć
zabierała go ze świata żywych kawałek po kawałku. On też miał tego świadomość.
Widziała to w sposobie, w jaki na nią patrzył i bólu, który pozbawiał go
przytomności. Przestrzeń pomiędzy nimi stawała się coraz większa, a ona nie
potrafiła jej zatrzymać. Świadomość tego paliła ją od środka. Każdy grymas
cierpienia na twarzy Wiktora, gdy przestawały działać środki przeciwbólowe,
tylko podsycały ten żar, pozostawiając po sobie zgliszcza. Za każdym razem, gdy
mężczyzna zamykał oczy, drżała o to, czy jeszcze je otworzy. Zupełnie, jakby
śmierć zastanawiała się, czy udzielić mu kredytu na kolejny dzień
- Pomóż mi… Pozwól
mi go uratować. Proszę… - wyszeptała zdławionym głosem, wznosząc głowę ku
górze. – Pomóż Wiktorowi… Pozwól mu żyć…
***
- Steve! –
Zawołała, dostrzegając znajomą sylwetkę i lawirując między ludźmi, by dogonić
mężczyznę.
- Pani doktor, jaka
to ulga dla oczu po całonocnym dyżurze – uśmiechnął się szeroko na widok
kobiety, na co ona odpowiedziała tym samym.
- Cieszę się, że
jeszcze cię złapałam.
- Domyślam się, że
to coś pilnego?
- Czytasz mi w
myślach – odparła ze skruchą. – Odwdzięczę się jednak. Mogę wziąć za ciebie
piątkowy dyżur – zaproponowała z kokieteryjnym uśmiechem i położyła dłoń na
ramieniu mężczyzny.
- Gdyby to tylko
było możliwe – westchnął z autentycznym żalem. – W piątek muszę być na miejscu.
- W takim razie
poniedziałek? I dołożę do tego lunch lub kolację – zaproponowała, a mężczyzna
westchnął ciężko i, kręcąc głową nad brakiem swojej asertywności, przyjął
propozycję kobiety.
- To, co tam masz?
– Zapytał wyciągając rękę po plik faktur, które trzymała pod pachą.
- Jesteś cudowny,
Steve – zapewniła z wdzięcznością. – Martha zapomniała złożyć zamówienia na
eliksiry. Nasze zapasy wystarczą do piątku. Nie chcę iść z tym do Blaise’a, bo
nie chcę, żeby Martha miała problemy za niedopilnowanie terminów – wyjaśniła ze
skrępowaniem.
- Czyli mam to
przemycić i zaksięgować z datą wsteczną? – Droczył się z pobłażliwym uśmiechem.
- Mógłbyś? –
Zapytała z nadzieją. – Bardzo cię przepraszam i zapewniam, że to ostatni raz. Więcej
taka sytuacja się nie powtórzy – zapewniła stanowczym tonem.
- Szkoda –
westchnął z żalem. – Wtedy miałbym kolejny pretekst, żeby spędzić z tobą
popołudnie lub wieczór – dodał, a ona, by ukryć błysk satysfakcji, spuściła
wzrok i uśmiechnęła się delikatnie, co zapewne zostało odebrane jako oznaka
zawstydzenia lub nieśmiałości.
- Nie potrzebujesz
do tego pretekstu, Steve. Wystarczy, że wyjdziesz z propozycją – powiedziała,
na co mężczyzna rozpromienił się.
- Uważaj, bo mam
zamiar często powoływać się na ten argument – zaśmiał się serdecznie.
- Mam taką nadzieję
– odparła z uśmiechem.
- Wpadnij po
eliksiry w piątek rano. Wszystko będzie gotowe – zapewnił i żegnając się,
ruszył w kierunku wyjścia.
Odpowiedziała mu
uśmiechem, odprowadzając wzrokiem jego sylwetkę aż do kominków. Gdy zielone
płomienie przeniosły go do domu, jej uśmiech zniknął, ustępując wyrazowi
ponurej determinacji. Nim ruszyła do swojego gabinetu, w holu wybuchł harmider.
Zmarszczyła czoło i zatrzymała jednego z biegnących uzdrowicieli, żeby zapytać,
co się dzieje.
- Jeden z więźniów
dostał ataku. Aurorzy za chwilę go tu przetransportują – wyjaśnił i pognał w
kierunku wind.
Odpowiedź
uzdrowiciela była tym, na co czekała. Trucizna zaczęła działać. Wobec tego
nadszedł czas, by przystąpić do kolejnej części planu. Z tą myślą, uśmiechnęła
się pod nosem i ruszyła śladem swojego poprzednika. Musiała pozbyć się aurorów
i zająć się Oliwerem, nim będzie za późno.
Każdego dnia wchodziłam tutaj i sprawdzałam, czy pojawił sie nowy rozdział. I wreszcie jest :) A do tego naprawdę fantastyczny! Wobec tego od razu biorę się za komentowanie.
OdpowiedzUsuńWyśmienicie, że wreszcie pojawiła się pewna odmiana w postaci uwolnienia Oliwera. I super, że nareszcie zaczyna się coś dziać, wątek Evy itd. Tęskniłam za nią :) Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój, bo jestem niesamowicie ciekawa, jak to się dalej potoczy.
Abstrahując, im dłużej czytam tę historię, tym bardziej zaczyna mnie irytowac postać Pansy. Oczywiście, to zrozumiałe, że tak reaguje na wszystkie wydarzenia z Harrym itd, ale faktycznie, dramatyzuje zdecydowanie za bardzo. Pomijając już to, że Pansy ogólnie nie jest moją ulubioną bohaterką, głównie dlatego, że mam wrażenie, iż gdyby nie ona, Ginny i Harry wciąz mogliby być razem. I jeszcze po tej rozmowie Ginny z Hermioną już w ogóle jest mi jakoś tak smutno z tym, że Pansy zajęła jej miejsce. Jestem jedynie ciekawa, czy teraz, gdy Harry i Pansy będa mieli dziecko, to może pojawi się może jakiś ślub :)
W tym rozdziale nie pojawił się wątek Hermiony i Draco, co, o dziwo, mnie cieszy. Oczywiście, uwielbiam tę parę, jednak miło jest "przerzucić się" na coś innego. Nawet jeśli jest to smutny wątek choroby oraz nieuchronnej śmierci Wiktora. Czytałam tę część rozdziału praktycznie ze łzami w oczach. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, co musi czuć Hermiona, jak bardzo jest rozbita wewnętrznie. Mimo że nigdy za Wiktorem nie przepadałam, odkrycie prawdy o jego chorobie pozwoliło zrozumieć jego zachowanie, i być może sprawiło, że choć trochę da się go polubić.
Cały rozdział wywołał we mnie ogrom emocji - smutek, żal, czasem złość i odrobinę radości - za co dziekuję. Wyjątkowo dziś miałam ochotę przeczytać coś, co tak na mnie podziała. A gdy zobaczyłam, że pojawił się nowy wpis, wiedziałam, że się nie zawiodę. I się nie zawiodłam, jak zwykle :)
Życze Ci wszystkiego dobrego i dalszych pomysłów do pisania! Pozdrawiam ciepło,
Bully Bill.
Bardzo mi przykro z powodu tych długich przerw między publikacjami. Robię, co mogę, ale doba ma niestety tylko 24 godziny i jak na złość nie chce się wydłużyć;)
UsuńTo jest niesamowite, jak Wy za nią tęsknicie;) Choć nie wiem, czy to tęsknota, czy może lęk przed jej powrotem? Bo w końcu jej wątek został tak nagle przerwany...;)
Ten typ tak ma:) Nie mogłam sprawić, że nagle stanie się kryształową bohaterką. Poza tym z naturą się nie wygra;)
Hmmm...to bardzo prawdopodobne spostrzeżenie. Rzeczywiście mogłoby do tego dojść. Choć nie jest powiedziane, czy udałoby im się odbudować związek. To, czy Ginny i Harry wróciliby do siebie, jest jedną wielką niewiadomą.
Świat staje na głowie;D Tęsknisz za Evą i masz przesyt dramione;D To urocze;)
To miłe, że udało mi się przekazać wszystkie emocje. To dla mnie najważniejsze.
To ja bardzo Ci dziękuję:) Za wszystkie ciepłe słowa i podzielenie się swoimi wrażeniami. Cieszę się, że nie zawiodłam. Mam nadzieję, że tak już będzie do końca:)
Dziękuję i wzajemnie, wszystkiego dobrego:)
Ściskam!
Kochana! Na nowy rozdział mogę czekać nawet miesiącami! A i tak będę zawsze zaglądać i sprawdzać czy wrzuciłaś coś czy nie! W końcu chyba dobrze wiesz jak kocham Twoje opowiadania!
OdpowiedzUsuńRozdział faktycznie bardzo emocjonalny ze względu przede wszystkim na Pansy i Harryego jak i Hermione i Wiktora! Po prostu nie mogę uwierzyć, że wszystko tej magomedyczce wychodzi tak łatwo! Oj chyba w kategorii "nie lubienia" ma u mnie drugie miejsce zaraz po Evie :D czekam oczywiście na dalszy ciąg!
Pozdrawiam, Anna :*
Jesteś kochana, dziękuję;*
UsuńDoceniam to, że jesteś ze mną od początku i jeszcze masz do mnie cierpliwość:)
Wiem, dla mnie też był trudny do udźwignięcia. Długo przygotowywałam się do tej konfrontacji.
To zostało już tylko jedno miejsce na podium nielubienia;)
Dziękuję;*
Ściskam!
O jacie, ja znów lata świetlne po dodaniu rozdziału! Jak ten czas ucieka!
OdpowiedzUsuńNo i się porobiło... Nie dość co Hermiona, to jeszcze Oliwer.. No nie wiem co powiedzieć, ani tym bardziej napisać. Teraz to się pewnie dopiero zacznie! :)
Czekam na nexta, pewnie z opóźnieniem go przeczytam, ale zrobię to na pewno! :)
Pozdrawiam serdecznie, wszystkiego dobrego :)
Iva
Najważniejsze, że dotarłaś i zostawiłaś po sobie ślad:)
UsuńDziękuję.
Pozdrawiam:)