niedziela, 3 marca 2019

Rozdział XLVI "Nosiciel Światła" cz. I

Kochani

Wybaczcie, że musieliście tyle czekać na nowy rozdział. Niestety stan zdrowia i wynikające z tego złe samopoczucie nie sprzyjają procesowi twórczemu. Trochę mnie to rozbiło, ale najważniejsze, że historia idzie do przodu.
Będę szczera. Ostatni rozdział, i nie mówię o epilogu, bo ten poszedł mi zaskakująco gładko, to istna męka i wyzwanie dla mojej samokrytycznej weny. Musicie wiedzieć, że to najtrudniejszy etap w tworzeniu tej historii, wymagający zarówno skrajnych emocji, stalowych nerwów, ale przede wszystkim zamknięcia wszystkich wątków. Choć prawdziwe zakończenie i odpowiedzi na wszystko otrzymacie dopiero w epilogu:) To, co mogę Wam obiecać, to to, że do końca będę trzymać Was w napięciu:)
Dlatego po godzinnych rozmyślaniach i biciu się z samą sobą, postanowiłam, że finał Rozbitków rozbiję na dwie części. Pierwszą z nich (liczącą 26 stron) poznacie za chwilę. Drugą, gdy uznam, że wszystkie puzzle pasują. Uważam, że to najrozsądniejsze rozwiązanie, które usatysfakcjonuje nie tylko mnie, ale przede wszystkim Was. Dlatego proszę o cierpliwość. Zwłaszcza, że nie doszłam jeszcze do pełnej sprawności i nie zawsze jestem w stanie pracować przed komputerem. 
Jednocześnie dziękuję tym nielicznym, którzy są, czekają i wspierają mnie. Ja jestem mózgiem, ale to Wy jesteście sercem tej historii. Nie zapominajcie o tym. I nie rezygnujcie. To już ostatnia prosta. Dziękuję:)
Ściskam Was mocno i zapraszam do lektury i komentowania.
Wielki finał czas zacząć:)
Do szybkiego następnego!
Wasza, 
V. 



Rozdział XLVI Nosiciel Światła
cz. I



Trzydzieści osiem minut. Tyle czasu upłynęło odkąd teleportował się z Pansy do szpitala i z mieszaniną desperacji i strachu oddał ją w ręce Blaise’a. Trzydzieści osiem minut odkąd jego świat stanął na skraju zniszczenia, a on modlił się do wszystkich znanych mu świętości, by nie wydawali wyroku śmierci. Trzydzieści osiem minut odkąd jego serce rozpoczęło szaleńczy bieg w pogoni za nadzieją. Trzydzieści osiem minut bezradności, niewiedzy, czekania i przebijającego się ponad strach poczucia winy.

Odkąd drzwi do sali, w której leżała nieprzytomna Pansy, otworzyły się i pozwolono mu wejść do środka, stał jak posąg, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Patrząc na jej spokojną, niczego nieświadomą twarz, nie mógł wybaczyć sobie, że nie ochronił najbliższych mu ludzi. Myśli i emocje kotłowały się w jego głowie, podsuwając coraz to nowsze rozwiązania, które ostatecznie stapiały się w obraz nieprzytomnej Pansy. Podszedł do łóżka i opadł na jego skraj. Odgarnął z twarzy kobiety niesforny kosmyk i musnął jej policzek. To wtedy pękł, a tamy utrzymujące jego emocje i nerwy puściły. Jego cichy płacz mieszał się z dźwiękiem aparatury, monitorującej parametry życiowe Pansy i ich dziecka. Ujął dłonie kobiety i przytulił twarz do jej brzucha, zanosząc się jeszcze większym płaczem.

- Przepraszam…tak bardzo cię przepraszam – wydusił, czując jak poczucie winy przygniata mu płuca i pozbawia tchu. – Nigdy nie chciałem, żebyście byli stawką w tej wojnie. Powinienem się domyślić… Powinienem bardziej was strzec…To wszystko moja wina. To ja sprowadziłem to na was… - wydusił, czując jak ciężar odpowiedzialności miażdży jego serce. - Miałaś rację, żądając bym zawiesił różdżkę. I przysięgam, że to zrobię… To ostatnia walka, którą stoczę, a potem odejdę. I… jeśli przeżyję, będę najlepszym mężem i ojcem…Tylko nie zostawiaj mnie… Nie rezygnuj z nas i nie poddawaj się. Słyszysz, Pan? Walcz o siebie i nasze dziecko. Nie poddawaj się i zaufaj mi, że wszystko będzie dobrze. Naprawię to… - błagał zduszonym głosem, mając nadzieję, że narzeczona go słyszy. – Bez ciebie…

- Harry?

Niepewny głos Rona, przerwał jego monolog. Spiął się, nie chcąc by ktokolwiek widział jego rozpacz. Nawet jeśli tą osobą był Ron. Wszyscy, włącznie z jego przyjaciółmi, mieli go za lidera, a ten nie może okazywać słabości w okresie najtrudniejszej próby. Dla nich i dla swojej rodziny musiał być silny. Jego zmysły zarejestrowały kroki przyjaciela, lecz nie odwrócił się, cały czas tuląc dłonie kobiety. Dłonie, w które złożył cały swój świat. Świat, którego nie chciał wypuścić ze swoich rąk w obawie, że gdy tylko to zrobi, ten zniknie bezpowrotnie, obracając się w popiół. Rzeczywistość jednak była brutalna i wymagała od niego kolejnego poświęcenia, o czym niepewnym głosem przypomniał mu Ron.

- Jesteśmy gotowi.

Dwa słowa. Zaledwie dwa słowa, które przecięły jego myśli, niczym strzała bezwzględnie szybująca w kierunku wymierzonego celu. Zamknął oczy, czekając aż w niego uderzy. W milczeniu nasłuchiwał świstu przecinanego powietrza, odliczając uderzenia własnego serca. Splótł ze sobą palce swoje i Pansy, szukając siły i odwagi, której tak desperacko teraz potrzebował. Chciał krzyczeć i niszczyć. Gniew trawił jego duszę i rozpalał uczucia, o których istnienie sam się nie podejrzewał. Nigdy tak bardzo nie pragnął zemsty. Nigdy nie przypuszczał, że tak bardzo zacznie pragnąć stać się łowcą. Nigdy nie dopuszczał do siebie możliwości, że mógłby czerpać satysfakcję z czyjejś śmierci, a już tym bardziej z pragnienia, by to jego ręka przecięła nić życia.

- Zaczekam na zewnątrz - zagadnął ponownie Weasley, a gdy i tym razem jego przyjaciel nie odpowiedział, taktownie ruszył w stronę wyjścia.

- Próbuję się pożegnać – powiedział zachrypniętym od płaczu głosem, nie wiedząc czy kieruje te słowa bardziej do Pansy, Rona czy siebie. – Ale jakoś mi nie wychodzi – dodał z namacalną goryczą w głosie.

- Bo wcale tego nie chcesz – odparł łagodnie Ron, a Harry w milczeniu skinął głową, przyznając rację.

To prawda, nigdy nie chciał być bohaterem. Nigdy nie pragnął brać na swoje barki ciężaru odpowiedzialności za losy innych ludzi. Zależało mu tylko na tym, by jego bliscy byli bezpieczni.

- Nigdy tego nie chciałem – powiedział z żalem, a jego sumienie w tym samym czasie zaoponowało, zapalając na czerwono olbrzymi napis KŁAMCA. – Nigdy nie potrafiłeś stać obojętnie, gdy komuś działa się krzywda – zadrwiło. – Być może nie miałeś wpływu na los, ale konsekwentnie krążyłeś wokół swojego przeznaczenia niczym ćma wokół ognia. Mogłeś iść swoją drogą, ale zdecydowałeś się odpowiedzieć na wezwanie. Chcąc czy nie, jesteś wybrańcem losu. Czy jednak przez te lata nigdy nie wpadłeś na to, dlaczego ten wybrał właśnie ciebie?

Zastanawiał się. Wiele razy. Za każdym razem, gdy inny prawili o jego wyjątkowości, poddawał analizie ich wiarę, którą pokładali właśnie w nim. I za każdym razem, zamiast odpowiedzi pojawiało się pytanie DLACZEGO?

- Wiem – przytaknął Ron, patrząc na przyjaciela ze zrozumieniem i współczuciem. – Jednak nikt oprócz ciebie nie dałby sobie rady z tym wszystkim – dodał z taką bezpośredniością, że w końcu skłonił Harry’ego, by na niego spojrzał.

I choć przygaszony, udręczony wzrok przyjaciela bardziej przypominał kogoś, kto odniósł sromotną klęskę, Ron wiedział, że wciąż tli się w nim wola walki. Harry cierpiał, lecz Weasley znał go na tyle, by wiedzieć, że to nie jest facet, który poddaje się bez walki. Było w nim coś, co sprawiało, że ludzie go kochali, bez względu na to czy popełniał błędy czy wygrywał. Zawsze myślał najpierw o innych, a dopiero na końcu o sobie. Jego bezinteresowność, szlachetność, męstwo, odwaga, instynkt i wewnętrzna siła były tak namacalne, że Ron wielokrotnie głowił się nad tym, dlaczego sam Harry nie jest w stanie dostrzec tego w sobie. Zawsze uważał się za zwykłego, przeciętnego faceta, któremu przypadkiem udało się zakończyć najkrwawszą wojnę w magicznym wymiarze i zgładzić tyrana z kolekcją artefaktów, w których przechowywał kawałki swojej duszy. Ot tam zwykły przypadek, który przytrafił się zwykłemu dzieciakowi o stosunkowo niezwykłych magicznych zdolnościach, jak zwykł żartować jego brat George.

- Jesteś najdzielniejszym i  najlepszym człowiekiem, jakiego znam – powiedział z powagą, czym zaskoczył Harry’ego.

I choć mężczyzna nie odpowiedział, to Ron wiedział, że doskonale rozumie, co ten chce mu przekazać. Dostrzegł nawet subtelną zmianę w jego oczach, w których po raz pierwszy pojawiła się iskierka światła. Było to niewiele, ale zawsze lepszy był cień światła od tego pozbawionego wyrazu wzroku, wypełnionego poczuciem winy i przegranej.

- Za kwadrans wyruszamy – odparł i ponownie odwrócił się w stronę Pansy.

Weasley westchnął ciężko, ale skinął głową i ruszył do wyjścia. Nim jednak opuścił salę, ponownie zatrzymał go głos przyjaciela.

- Ron… - urwał, jakby starał się rozważnie dobierać słowa. - Dbajcie o siebie… Wspierajcie się i pomagajcie sobie…

- Harry – zaczął, gdy dotarło do niego, co robi przyjaciel, lecz ten nie pozwolił mu dodać nic więcej.

- Obiecaj mi, że bez względu na wszystko, będziesz nad nimi czuwał. Nad Hermioną również – zażądał, choć jego głos był łagodny i cichy.

To przypomniało mu jego własną prośbę wiele lat temu.



- Muszę jechać… Chcę tego bardziej niż… - powiedział i urwał niepewny, czy ma prawo do takiego szczęścia w obliczu tego, jak potraktował Hermionę.

- Wiem – wszedł mu w zdanie Harry, patrząc ze zrozumieniem. Zrozumieniem, którego tak bardzo potrzebował. – Nie każ mi jednak wybierać. Nigdy tego nie zrobię… Jesteście dla mnie jak brat i siostra.

- Wiem – przytaknął, czując lekkie ukłucie w sercu, na myśl, że Harry mógł pomyśleć, że będzie żądał tego od niego. Musiał być jednak uczciwy i pogodzić się z myślą, że wielokrotnie dał mu ku temu powody.- A jak… - Zaciął się, nie będąc pewnym, czy w zaistniałych okolicznościach, pytanie o samopoczucie Hermiony będzie właściwe. Wyczucie taktu nigdy nie należało do jego mocnych stron, co niejednokrotnie mu wypominano. Harry jednak zrozumiał go doskonale. Zawsze tak było, że rozumieli się bez słów.

- Jak zwykle udaje cyborga i wydaje jej się, że nikt nie widzi, że cierpi – odparł, upijając łyk kremowego piwa.

- Nie chciałem jej zranić… Kocham ją… Tylko…

- Wiem – odparł ze zrozumieniem, uśmiechając się krótko, choć w jego oczach nie było cienia uśmiechu.

Ron nie doszukał się jednak potępienia lub osądu. Płynęło z nich zrozumienie i troska. To był cały Harry. Bo choć obydwoje wiedzieli, że Ron zasłużył na potępienie, nie otrzymał go.

- Jesteś najlepszym i najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znam – wypalił pod wpływem chwili, zaskakując tym samym przyjaciela i siebie.

Uśmiechnął się w duchu, widząc minę mężczyzny i zdając sobie sprawę, że jego musi wyglądać podobnie. I choć miał świadomość, jak zabrzmiało jego wyznanie, to nie żałował wypowiedzianych słów. Harry Potter był jego najlepszym przyjacielem i bratem, ale był też wyjątkowym człowiekiem. Był światłem, które nie zgasło mimo napierającej na niego ciemności. Mimo, że w dzieciństwie nie doznał grama miłości i zrozumienia, sam obdarzał tym innych, nie oczekując niczego w zamian. Był gotów do najwyższego poświęcenia i walki o to, co ważne i słuszne. Nigdy nie chodził na skróty i nie stosował półśrodków. Było w nim tyle dobra, światła, odwagi i siły, z powodu których ludzie widzieli w nim naturalnego przywódcę, że aż trudno było uwierzyć, że jak na ironię, tylko sam Harry tego nie dostrzegał.

- Wybacz przyjacielu, ale wolę twoją siostrę – zaśmiał się Potter, rozładowując niezręczną atmosferę.

- Wszyscy mi to mówią – zawtórował z zawodem rudzielec po czym westchnął ciężko.

- Poradzisz sobie? – Zapytał Harry, poważniejąc i patrząc na przyjaciela z troską.

- Jak zawsze – odparł, wzruszając ramionami. - Bardziej martwię się o Hermionę. Chciałem jej to wyjaśnić, ale unika mnie i odpycha, ilekroć próbuje się zbliżyć. W dodatku zawiązała jakiś dziwny pakt z Malfoyem, który pojawia się, ilekroć próbuję się do niej zbliżyć… - dodał, krzywiąc się z niesmakiem na wzmiankę o byłym Ślizgonie.

- Faktycznie. Ostatnio częściej widuje się ich razem. Choć dalej drą koty i nie wiem, które z nich jest gorsze… - powiedział z namysłem, kręcąc głową z pobłażaniem, a widząc minę przyjaciela, dodał. -  Ale nie musisz się martwić. Jak to mówią, nie taki diabeł straszny, jak go malują – zażartował na wpół rozbawiony na wpół zmęczony dziecinnym uprzedzeniem Rona.

- Nie mogę zrozumieć tej waszej pokręconej relacji – burknął pod nosem, nachylając się nad butelką z piwem.

W rzeczywistości doskonale wiedział, że jest zazdrosny o przyjaciela. Bał się, że Malfoy zajmie jego miejsce, dlatego wolał upierać się przy wersji, że Ślizgon chce wybielić nazwisko Malfoyów, wykorzystując do tego Pottera i dział aurorów.

- A ja waszego uporu. Wojna się skończyła. Czas najwyższy dorosnąć i zacząć koncentrować się na teraźniejszości niż pielęgnować urazy z przeszłości – zripostował, przyglądając się mężczyźnie z dezaprobatą.

- Czasami brzmisz jak Dumbledore – odparł z udawanym przerażeniem, a Harry parsknął śmiechem, o mało nie opluwając się piwem.

- A ty jak Malfoy, gdy próbuje go nakłonić do rozejmu z tobą – powiedział kąśliwym tonem z szerokim uśmiechem.

- Prędzej dziadek Septimus wstanie z grobu niż zawiąże pakt z tym diabłem – zaperzył się Ron.

- Przynajmniej w jednym się zgadzacie – sarknął pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Muszę się zbierać. Za kwadrans mam świstoklik do Francji – westchnął ciężko, dopijając resztę piwa.

- Dbaj o siebie i nie pakuj się w kłopoty. I bez tego mamy napięte stosunki z francuskim Ministerstwem Magii – powiedział Harry, wyciągając dłoń w kierunku przyjaciela.

- Postaram się, ale sam wesz jak to jest… Kłopoty same mnie szukają – odparł żartobliwie, ściskając dłoń przyjaciela, po czym dodał już poważniej. – Dbajcie o siebie. A w szczególności ty dbaj o Hermionę. Mam wrażenie, że przez te wszystkie lata to ona opiekowała się nami i utrzymywała przy życiu. To jej największy sukces – zażartował, starając się rozładować to przygnębiające uczucie smutku, wynikające ze świadomości, że rozpad ich związku, a zarazem złotego trio to jego wina.

- Będę. Choć sam wiesz, że to trudne z jej nieomylnym przekonaniem, że wie wszystko najlepiej i sama potrafi o siebie świetnie zadbać – powiedział z mieszaniną rozbawienia i frustracji.

- Mnie tego mówić nie musisz… Słowo Gryfona, że jeśli kiedyś znajdzie się facet, któremu się podporządkuje, postawię mu skrzynkę najlepszej szkockiej.

- A co jeśli będzie to Malfoy? – Zażartował z niewinnym uśmieszkiem.

- Nawet tak nie żartuj – zaoponował z autentycznym przerażeniem i miną, jak wówczas, gdy wymiotował ślimakami po nieudanym ataku na Dracona.



- Będę – zapewnił Ron z ciepłym uśmiechem. - Choć sam wiesz, że to trudne z jej nieomylnym przekonaniem, że wie wszystko najlepiej i sama potrafi o siebie świetnie zadbać – powiedział z mieszaniną rozbawienia i frustracji, idealnie naśladując Harry’ego z przeszłości.

- Mnie tego mówić nie musisz – odparł z bladym uśmiechem, posługując się jego słowami sprzed kilku lat.

- Przysięgam, że jeśli Malfoy cię stamtąd wyciągnie to kupie mu dwie skrzynki najlepszej szkockiej – zadeklarował poważnym tonem.

- A co na to dziadek Septimus? – Zapytał Harry z rozbawieniem.

- Myślę, że skoro jest w grobie, to jest mu wszystko jedno – Ron wzruszył ramionami, dzielnie wstrzymując łzy, które cisnęły się mu do oczu.

Zawahał się przed wyjściem, zupełnie jakby chciał dodać coś więcej. Ostatecznie zrezygnował i, zmuszając się do pogodnego uśmiechu, opuścił salę.

Harry przez chwilę wpatrywał się w skupieniu w zamknięte drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknął jego przyjaciel. Myśli bombardowały jego umysł, karząc mu wziąć się w garść. Czuł się tak, jakby nie potrafił zebrać się z ringu po solidnym nokaucie. Jednocześnie wiedział, że nie może pozwolić sobie na bezczynne leżenie. Jego przeciwnik nie okaże litości ani jemu ani jego bliskim. Dlatego musi wstać i stoczyć jeszcze jedną rundę. Kto wie, czy nie ostatnią w jego życiu.

- Nie mogę bezczynnie patrzeć jak umierasz, Pan – powiedział cicho, nie odrywając wzroku od drzwi, choć tak naprawdę ich nie dostrzegał. Przed oczami miał tylko jeden cel. -  Obiecałem, że zaprzestane walki, ale obiecałem ci też że od teraz będę walczyć o coś najważniejszego dla mnie. O nas i nasze dziecko – dodał, przenosząc zbolały, udręczony wzrok na pogrążoną we śnie kobietę. -I mam zamiar wygrać. Słyszysz? – Zapytał, nachylając się, tak że gdyby Pansy otworzyła oczy, trafiłaby prosto na jego szmaragdowe tęczówki. - Mam nadzieję, że tak… i że ty też będziesz walczyć. Dla nas i naszego dziecka – dodał, głaszcząc policzek narzeczonej i muskając jej dłoń. – Kocham was – powiedział, zamykając oczy i starając się odzyskać kontrolę nad swoimi emocjami.

- Co powinienem zrobić?

- Przede wszystkim pamiętaj o swoim sercu, Harry – powiedział łagodnym tonem Albus. – Największe zwycięstwa odnosimy walcząc w zgodzie z własnym sercem i sumieniem.

- Nie rozumiem – powiedział na wpół zrozpaczonym na wpół rozdrażnionym tonem, starając się ukryć zawód, jaki poczuł, słysząc enigmatyczną wskazówko – odpowiedź byłego mentora.

- W swoim czasie zrozumiesz – zapewnił Dumbledore, uśmiechając się zachęcająco i patrząc na niego roziskrzonym wzrokiem znad swoich okularów połówek.

Albus jak zwykle miał rację. Wówczas nie miał pojęcia, co próbuje mu przekazać Dumbledore. Gdy ponownie otworzył oczy, nie było w nich zwątpienia bądź smutku. Z jego wzroku płynęła niezachwiana pewność siebie i determinacja. Nie wyglądał, jak człowiek, który jeszcze chwilę temu leżał na macie. W tym momencie był gotowy na wszystko… i bez względu na wszystko. Przechwycił strzałę, nim ta przeszyła mu serce i zacisnął na niej palce. Kolejny ruch należał do niego. Wiedział, że tym razem nie spudłuje. Jego strzała tylko czekała na zatopienie się w obranym celu, zadając decydujący cios. Z tą myślą ruszył w stronę wyjścia na spotkanie z własnym przeznaczeniem.

***

Złowrogi skrzek przeciął ciszę lasu Angrobotha, jakby ostrzegając przed czyhającym w lesie zagrożeniem. Majestatyczny jastrząb wzbił się w powietrze, szybując ponad ciemnymi koronami drzew. Przecinał podniebną przestrzeń, a wiatr tańczył pomiędzy jego rozłożonymi skrzydłami. Czarne źrenice skanowały niebo i ląd. Drapieżnik zataczał koła, od czasu do czasu nurkując pomiędzy koronami drzew. Był głodny ale i zniecierpliwiony. Dostrzegł skradającego się zająca i instynktownie zatoczył koło, szykując się do polowania, jednak w ostatniej chwili tajemnicza siła, zmusiła go do zmiany kierunku i zrezygnowania z łowów.

- Moja pani…Wzywałaś.

Cichy, niepewny głos wyrwał ją z transu. Chwila dekoncentracji sprawiła, że jastrząb odzyskał wolną wolę i wymknął się jej z rąk. Zirytowana odwróciła się w kierunku klęczącego Notta i zmierzyła go pełnym wyższości i pogardy spojrzeniem, którego ten, pochylając się nisko, nie dostrzegł.

- Dzisiejszej nocy dopełni się twoja zemsta – powiedziała cichym głosem, skanując uważnie jego twarz.

Theodor zastygł w miejscu i wciągnął ze świstem powietrze. Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, badając każdy milimetr jej posągowej sylwetki. W jego twarzy Eva dostrzegła namacalny głód, który nie miał nic wspólnego z zaspokojeniem potrzeb ciała. To był inny rodzaj głodu, który sama odczuwała i który wkrótce zamierzała uciszyć.

- Malfoy ma nie dożyć świtu – rozkazała, w myślach usuwając z planszy wyeliminowany pionek. - Tym razem mnie nie zawiedź, Theodorze – dodała, a w jego oczach dostrzegła mieszaninę podniecenia i determinacji, graniczącej z szaleństwem. – Jeśli nie przyniesiesz mi jego głowy, będę musiała ściąć twoją – dodała, a on zbladł lecz skinął sztywno głową.

- A co z tą szlamą? – Zapytał niepewnie, starając się, by jego głos nie drżał.

- Wszystko w swoim czasie – odparła enigmatycznie, choć doskonale wiedziała, że dla Hermiony Granger przygotowała specjalny pokaz. – Znalazłeś ich? – Zapytała, wracając wzrokiem do wciąż pochylonego mężczyzny.

- Byli dokładnie tam, gdzie mówiłaś, pani – odparł pospiesznie, uśmiechając się chytrze.

- Przyjęli ofertę? – Zapytała niby od niechcenia.

- Nie wszystko poszło zgodnie z planem…

- To znaczy? – Zapytała ostrzejszym tonem, choć nawet nie podniosła głosu.

- Wampiry nie odnowią przymierza – odparł ostrożnie, kuląc się mimowolnie pod wpływem jej spojrzenia.

Eva zacisnęła dłoń na medalionie, czując jak jego moc łączy się ze źródłem jej magii, po czym zdusiła chęć rozładowania frustrującego napięcia.

- A co z dementorami?

- Są z tobą, o najłaskawsza – odparł natychmiast, przezornie śledząc spojrzeniem każdy jej krok. – Zgodnie z twoim rozkazem, rozpoczną atak o zachodzie słońca.

- Świetnie. Zobaczymy jak magiczny wymiar poradzi sobie bez swojego Wybrańca – odparła z zadowoleniem. – O północy wyślę tam armię inferiusów. Im krwawsza wojna, tym większe zwycięstwo…

- Padną do twych stóp, gdy zrozumieją, że to ty jesteś ich nadzieją – zapewnił Nott z przymilnym uśmiechem, lecz Eva go zignorowała.

- A więc klan myśli, że może mnie zdradzić… - podjęła spokojnym głosem, choć w środku czuła, jak gniew podsyca tlącą się iskrę. -  Zapomnieli chyba, że ci, którzy nie są ze mną lub zostawiają mnie w połowie drogi, muszą ponieść konsekwencje swoich decyzji… - Powiedziała cichym głosem, w którym wibrowała ukryta groźba.

Theodore zapobiegawczo przesunął się w stronę wyjścia z groty jednocześnie nie spuszczając wzroku z pleców kapłanki. Eva podeszła do tafli jeziora, nie wypuszczając z dłoni medalionu. Jej spojrzenie stało się zamglone i nieobecne, gdy w skupieniu przenikała wzrokiem taflę wody.

- Mam nadzieję, że działałeś według instrukcji – rzuciła w jego stronę, nie odrywając wzroku od wody.

- Wedle rozkazu. Umieściłem katalizatory, tak jak kazałaś – odparł natychmiast, gotów w każdej chwili przekroczyć próg pola magnetycznego, by uciec przed jej mocą, lecz Eva więcej nie zawracała sobie nim głowy.

- Tu jesteście, niewdzięczne stwory… - powiedziała do siebie, uśmiechając się mściwie. – Przede mną nie można uciec… Jesteśmy połączeni runą przymierza. Runą wierności, o której wy zdaje się zapomnieliście.

Nott z szybko bijącym sercem obserwował, jak kapłanka wyciąga dłoń nad jeziorem, a z jego toni niespiesznie zaczyna unosić się gęsta para. Spokojna dotąd tafla wody zaczęła niebezpiecznie ożywać. Podskórnie czuł, że za chwilę coś się wydarzy. Coś nadchodziło i nie był pewien, czy chce na to patrzeć. Biały dym zaczął owijać się wokół Evy niczym wąż, a ona bez mrugnięcia okiem szeptała niezrozumiałą inkantację, która zawładnęła całym jego umysłem. Jej słowa wibrowały mu w głowie, a jej cichy głos odbijał się od ścian groty, tworząc na jeziorze prawdziwy wodny spektakl, który osiągnął swoje apogeum w chwili, gdy ziemia pod jego stopami zaczęła drżeć, a gęsta mgła rozbłysła w półmroku groty i zmieniła się w szmaragdowe serpentyny ognia. Z mieszaniną przerażenia i fascynacji obserwował kapłankę i jej dzieło. Jego oddech stał się krótki i urywany. Czuł porażającą falę bólu, która nie należała do niego, lecz przenikała jego kości. Upiorny, słodki zapach spalonego ludzkiego mięsa drażnił jego nozdrza, a nieludzki wrzask płonących ludzkich pochodni niczym fala zalał jego uszy. Przed oczami, jak na zwolnionym filmie, ujrzał miejsce, które doskonale znał. Las Angrobotha zamienił się w śmiertelną pułapkę, w której rozpętano Szatańską Pożogę, trawiącą bezlitośnie zarówno wszelką roślinność, jak i obóz wampirów, które skryły się w nim. Obozowisko, które on sam opuścił zaledwie godzinę wcześniej. Myśl o tym, zmroziła jego wnętrze, lecz nie uwolniła go spod władania klątwy rzucanej przez Evę. Płomienie wciąż posłusznie tańczyły wokół niej, a ona dyrygowała nimi w takt tylko sobie słyszanej konfiguracji nut. Nut, które tworzyły katatonie wrzasku, płaczu, błagania i agonii.

Drżał na całym ciele, choć wewnątrz groty panował zaduch. Echo umierających stworów wciąż odbijało się w jego głowie. Przeczesał spoconymi, trzęsącymi się dłońmi tłuste włosy i żałował, że nie ma pod ręką czegoś mocniejszego. Eva wciąż stała nad brzegiem jeziora, delektując się dokonaną przed chwilą zemstą.

- Wracaj do zakonu i pilnuj Danielle. Ta stara wiedźma coś knuje. Chce wiedzieć, co – dodała po niekończącej się dla niego chwili milczenia i odwróciła sprawiając, że tylko cudem nie wydał z siebie przeraźliwego wrzasku.

Trupio blada twarz kobiety pokryła się pełzającymi po jej skórze czarnymi żyłami, które przecinały ją na całej powierzchni. Jednak, to nie one najbardziej nim wstrząsnęły. Tym, co go przeraziło, były oczy kapłanki. Czarne jak obsydian, przenikające jego duszę i sprawiające, że kobieta przypominała bardziej demona niż człowieka.

- A teraz precz – dodała beznamiętnym aczkolwiek lodowatym głosem.

Rozkaz podziałał na niego jak Imperius. Jego ciało, bez udziału wciąż sparaliżowanej woli, podniosło się z twardej ziemi i powiodło go w stronę tuneli prowadzących do zakonu. W ustach czuł zmieszany posmak dymu i krwi, pod wpływem których żółć sama podchodziła mu do gardła, wywołując mdłości. Przez chwilę walczył z odruchem, po czym dał za wygraną i zwymiotował zawartość żołądka. Skrzywił się czując kwaśny posmak wymiocin i przyłożył rozgrzane spocone czoło do zimnej skały. Przymknął powieki, starając się uspokoić rozstrojone ciało i odzyskać kontrolę nad uczuciami. Jednak, gdy tylko zamknął oczy, znów ujrzał masakrę, jakiej dokonała kapłanka w obozowisku wampirów.

- Jesteś po jej stronie – powiedział, jakby starał się przekonać samego siebie, że nic mu nie grozi, dopóki wypełnia rozkazy. 

Pozwolił, by ta myśl przez chwilę rozbrzmiewała w jego głowie, rozchodząc się po jego ciele i choć na chwilę niosąc poczcie bezpieczeństwa. Wiedział, że jeśli chce przeżyć musi trwać u boku tej psychopatycznej suki i spełniać jej zachcianki. Ona była jego jedyną szansą na odbicie się od dna. Potrzebowała go, a on potrzebował jej siły. W dodatku w końcu nadszedł dzień, na który tak bardzo czekał. Dreszcz podniecenia przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa na myśl, o tym, że wkrótce dokona swojej zemsty i zmiecie ród Malfoyów z powierzchni ziemi. Wcześniej jednak się zabawi. Myśl ta wywołała na jego ustach szeroki uśmiech, rozciągając bliznę, która była pamiątką po zaklęciu tej pieprzonej szlamy, i sprawiając że w końcu wziął się w garść.

- Ciebie też dostanę – powiedział mściwie na wspomnienie Granger, jakby składał i sobie i jej obietnicę, a następnie ruszył pod górę wzdłuż tunelu, oświetlając sobie drogę pochodnią.



***

- Proszę – powiedziała Hermiona, podając zgarbionej kobiecie kubek z gorącą czekoladą.

Narcyza zmusiła się do bladego uśmiechu i z wdzięcznością odebrała od szatynki, która usiadła obok niej, napój. Przez chwilę obydwie kobiety milczały, pogrążone we własnych myślach, czekając aż Blaise wróci z wynikami badań Pansy.

Wiadomość Harry’ego w postaci patronusa postawiła wszystkich na nogi. Mężczyzna, jak tylko zjawił się w Mungu, rozesłał ostrzeżenie, by pod żadnym pozorem nie zasypiali. Ruch Evy w postaci ataku na Pansy wstrząsnął nimi, choć Hermiona nie mogła powiedzieć, że była zaskoczona. Na własne oczy widziała, jak kapłanka zamordowała własną matkę, karała bliskich i torturowała wrogów. Była jak płomień, który niszczył na swojej drodze każdą przeciwność. Po tym, jak poznała plan Harry’ego, wiedziała, że Eva zabezpieczy się. Była niemal pewna, że czarownica boleśnie ukarze Harry’ego za to, że ośmielił się rzucić jej wyzwanie. Wybierając Pansy i ich nienarodzone dziecko, chciała przypomnieć Potterowi, gdzie jest jego miejsce i że to ona jest od stawiania warunków. Musiała być bardzo silna, skoro udało jej się rzucić klątwę i zniewolić aż dwa umysły we śnie. 

- Czemu to tyle trwa? – Zniecierpliwiła się blondynka, odstawiając kubek na sąsiednie krzesło i podnosząc się z miejsca.

- Magomedycy robią wszystko co w ich mocy. Musimy czekać i uzbroić się w cierpliwość – odparła automatycznie, choć sama była zdenerwowana i martwiła się o stan przyjaciółki.

- Pansy i Blaise są dla mnie jak dzieci… Dorastali na moich oczach – wyjaśniła Narcyza słabym głosem, zaprzestając jednocześnie nerwowego przemarszu od ściany do ściany. – Kiedyś nawet marzyłam o tym, że ona i Draco mogliby stworzyć rodzinę – dodała ze smutkiem, choć Hermiona nie była pewna czy kieruje te słowa do siebie czy do niej. – Wybacz mi – zreflektowała się, jakby dotarło do niej, co powiedziała. – Nie miałam na myśli tego, że…

- Nic się nie stało. Rozumiem, jak ważna jest dla pani Pansy. Może mi pani wierzyć, że ja również bardzo się o nią martwię – weszła jej w słowo szatynka, czując jak pierścień rodowy, który podarował jej Draco, a który zawiesiła na łańcuszku, wypalał jej dziurę w skórze.  – Rozumiem – dodała, zmuszając się do uśmiechu.

Narcyza przez chwilę przyglądała się Hermionie, wprowadzając ją tym samym w zakłopotanie. Szatynka czuła się nieswojo pod obstrzałem przenikliwego spojrzenia pani Malfoy. Zupełnie tak, jakby ta była w stanie prześwietlić ją na wylot, poznać wszystkie sekrety oraz myśli i dostrzec ukryty pod swetrem pierścień.

- Wiem, że mamy za sobą trudną przeszłość – podjęła po dłuższej chwili blondynka. – Wiem, że nie miałyśmy okazji poznać się lepiej. Dzieli nas przepaść, którą łączy tylko jeden most…

- Draco – przytaknęła Hermiona, czując jak wszystkie jej mięśnie spinają się boleśnie w oczekiwaniu na cios.

- Doceniam to, że przyjęłaś mnie pod swój dach – powiedziała rzeczowym tonem, analizując każde wypowiedziane słowo. - Mogę się tylko domyślać, jak trudna musiała to być decyzja, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności – kontynuowała, nie spuszczając wzroku ze skrępowanej młodszej kobiety.

Hermiona bardzo chciała zaprzeczyć, jednak w głębi duszy wiedziała, że Narcyza ma rację. To nie była łatwa decyzja. I nie chodziło tylko o przeszłość. Kobieta w dalszym ciągu ją onieśmielała i nawet przypadkowe spotkanie kosztowało szatynkę wiele stresu. Jeszcze nigdy nie czuła się tak niezręcznie i niepewnie we własnym domu. Do dziś oblewa się rumieńcem, gdy przypomni sobie dylemat, dotyczący przygotowania śniadania, jaki miała pierwszego dnia. Nie zapomni rozbawionego Dracona, który zastał ją w kuchni, gdy głowiła się nad wyborem zastawy i śniadaniowego menu, godnego arystokratycznego gościa oraz stresu, jaki odczuwała, nim Narcyza usiadła przy stole. Była tak skoncentrowana na jej twarzy i analizie każdej zmiany mimicznej że ostatecznie ubrudziła się konfiturą i rozlała herbatę wprost na rozbawionego Dracona. Pokręciła głową, jakby chciała pozbyć się tych upokarzających wspomnień, po czym spojrzała na starszą kobietę.

- To była właściwa decyzja – odparła i przynajmniej w tej kwestii nie musiała kłamać. Bez względu na koszty, Narcyza była matką Dracona, znajdowała się w niebezpieczeństwie i wymagała opieki. Nie mogła się od niej odwrócić.

Odpowiedź Hermiony wywołała delikatny uśmiech kobiety, rozjaśniając na chwilę jej przygnębioną, zmęczoną twarz. Przez moment szatynka dostrzegła nawet cień aprobaty i pogratulowała sobie w duchu tego, że zebrała się na odwagę i była szczera. Narcyza usiadła z powrotem obok młodszej kobiety i, zaskakując ją kolejny raz, położyła dłoń na jej ręce.

- Zmierzam do tego, żeby powiedzieć ci Hermiono, że jesteś najlepszym, co spotkało mojego syna od bardzo dawna – powiedziała, wprawiając szatynkę w stan osłupienia. – Zmieniłaś mojego chłopca w mężczyznę, jakim pragnęłam by się stał. Nauczyłaś go rozumieć i wyrażać uczucia, przed którymi uciekał i które odrzucał, padając ich ofiarą. I to nie tak, że nie okazywaliśmy mu miłości. Obydwoje bardzo go kochaliśmy. Jednak każde z nas okazywało to w inny sposób, a Draco chcąc zadowolić nas i zapobiec naszym kłótniom o sposób jego wychowania, stworzył różne maski, które wkładał w zależności od sytuacji i naszych oczekiwań.

- Dalej to robi – wtrąciła była Gryfonka, oszołomiona wyznaniem kobiety, a Narcyza przytaknęła.

- To jego mechanizm obronny. Wkłada je zawsze, gdy chce coś ukryć, gdy czegoś nie rozumie lub gdy boi się odsłonić – wyjaśniła, a Hermiona przytaknęła. 

- Czasami mam wrażenie, że nie potrafię znaleźć w tym wszystkim jego – odparła, dzieląc się swoimi odczuciami. – Że za każdym razem, gdy chowa się za tą maską, tracę to, co udało nam się zbudować…

- Mój syn cię kocha. Wyraził to dość dobitnie – dodała z rozbawieniem na wspomnienie ich rozmowy, a Hermiona wstrzymała oddech, zaskoczona bezpośredniością kobiety. – Wniosłaś do jego życia światło i bez względu na wszystko, nie musisz się bać, że go stracisz. On cię znajdzie. Rozpozna twoje światło, bo część jego nosi w sobie….

- Nosiciel Światła… - wyszeptała szatynka, wstrzymując oddech, gdy przypomniała sobie słowa Ollivandera. To on użył tego określenia, które wciąż krążyło w jej myślach, co jakiś czas wypływając na powierzchnię i nie dając o sobie zapomnieć.

- Słucham?

Hermiona wróciła myślami do rzeczywistości i zarumieniła się pod wpływem przenikliwego wzroku blondynki. Zganiła się w myślach za swoją głupią reakcję. Bardzo chciała odzyskać kontrolę nad nerwami, ale badawcze spojrzenie Narcyzy skutecznie jej to uniemożliwiało.

Na szczęście w tej samej chwili po korytarzu poniosło się echo kroków, które przykuły uwagę obydwu kobiet i wybawiły Hermione z krępującej sytuacji, przez co niezauważalnie odetchnęła z ulgą.

 Na widok Blaise’a, Ginny i pani Weasley uwaga Narcyzy skoncentrowała się przede wszystkim na chrześniaku i wynikach badań, które trzymał w ręce.

- W końcu – westchnęła blondynka, prostując się jak struna.

Ginny przywitała się z dystansem z panią Malfoy, a potem od razu, w geście solidarności, przytuliła się do Hermiony. Z kolei pani Malfoy zarzuciła Zabiniego tysiącem pytań.

- Co z nią? Wiesz jak jej pomóc? Kiedy ją wybudzisz?

- Ciociu…

- I co z dzieckiem? To mu nie zaszkodzi?

- Zaraz wam wszystko wytłumaczę – powiedział, starając się przebić przez potok pytań Narcyzy.

- Więc mów – zażądała, nieznoszącym sprzeciwu głosem, który bez wątpienia Draco odziedziczył po niej, a Blaise westchnął ciężko.

- Pansy jest w swego rodzaju letargu. Nie wykluczam, że może to przypominać klątwę, w której sama byłaś uwięziona – powiedział, ważąc każde słowo. - Przynajmniej wskazują na to płaty kory mózgowej.

- Na Merlina – wyszeptała Narcyza, pod którą ugięły się nogi, jednak dzięki szybkiej interwencji pani Weasley, kobieta nie upadła.- Musicie ją stamtąd wyciągnąć... – powiedziała słabym głosem, z którego przede wszystkim przebijała desperacja.

- Oddychaj, nie doszłaś jeszcze do pełni sił. A musisz być silna. Inaczej nie pomożesz – powiedziała łagodnie aczkolwiek stanowczo Molly.

Narcyza spojrzała kobiecie prosto w twarz. Przez chwilę obydwie panie przyglądały się sobie, jakby toczyły niemą rozmowę, po czym Narcyza skinęła delikatnie głową i wyprostowała się.

- A co z eliksirem Hermiony? Mnie pomógł.

- To nie takie proste… Serum mogłoby zaszkodzić dziecku – wyjaśnił Blaise, rzucając spojrzenie w kierunku szatynki, jakby sam szukał u niej odpowiedzi na pytanie ciotki

- To prawda – odparła z zawahaniem. - Eliksir nie był testowany na taką skalę. W dodatku nie mamy pewności, czy Pansy jest w takim samym transie. Eva dopadła ją we śnie. Przypuszczam, że uwięziła ją tam…

- Ja też byłam uwięziona we własnym umyśle. Poza tym nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mógł rzucać zaklęcia we śnie – upierała się blondynka, odpychając od siebie myśl, że jej Pansy, mogłaby doświadczyć takiego piekła, jak ona.

- Jeśli jest jakieś przeciwzaklęcie, to znajdziemy je tylko w zakonie. Musimy skontaktować się z Danielle lub Ollivanderem – odparła Hermiona, analizując plany biblioteki, do której miała dostęp w czasie niewoli w Stella Mortis. - Ile czasu jesteś w stanie utrzymywać Pansy i dziecko w stabilnym stanie? – Zapytała, jednocześnie układając w głowie plan działania.

- Harry – powiedziała Ginny, zwracając ich uwagę na mężczyznę, który właśnie opuścił salę, w której leżała Pansy.

Wyglądał jakby postarzał się o dziesięć lat. Był blady, a podkrążone, zaczerwienione oczy, świadczyły o tym, że płakał. Hermiona poczuła jak ściska się jej serce. Pani Weasley ruszyła w jego kierunku, lecz Ginny stanowczo ją powstrzymała.

- Odpowiedz na pytanie, Zabini – powiedział cichym, zachrypniętym głosem przeszywając dyrektora nieprzeniknionym wzrokiem.

- Tak długo, jak będzie to konieczne – odparł Blaise z determinacją w głosie, odwzajemniając spojrzenie mężczyzny.

Harry przez chwilę jeszcze mu się przyglądał, po czym bez słowa skinął głową.

- Chce z wami porozmawiać – skierował te słowa do Ginny i Blaise’a nim ktokolwiek zdążył się odezwać.

Para skinęła głowami i ruszyła za nim, wymieniając się dyskretnie spojrzeniami.

- Jeśli będziesz musiał wybierać kogo ratować, ratuj nasze dziecko – powiedział bez ceregieli, kierując te słowa bezpośrednio do mężczyzny a potem, ignorując szok na twarzy pary, dodał. – Jeśli ani ja ani Pansy tego nie przeżyjemy, chciałbym was prosić, żebyście zaopiekowali się naszym dzieckiem. To są dokumenty, traktujące o adopcji ze wskazaniem na was – wyjaśnił, wyciągając z wewnętrznej części płaszcza kopertę. – Jakiś czas temu odbyliśmy trudną rozmowę, mającą zapewnić naszemu dziecku bezpieczeństwo i zgodnie wybraliśmy was na rodzinę zastępczą, gdyby…gdyby nam coś się stało – powiedział, nie odrywając wzroku od koperty i starając się panować nad głosem, choć przy ostatnim zdaniu ten lekko mu zadrżał.

Blaise stał niczym spetryfikowany i wpatrywał się w niego, jakby niedowierzał. Natomiast Ginny nie spuszczała wzroku z wyciągniętej koperty przez co Harry nie był w stanie ocenić, co się z nią dzieje.

- Proszę, żebyście stworzyli naszemu dziecku kochającą rodzinę i dom. Pokażcie mu świat, o który walczymy, za który tylu ludzi oddało życie… Nauczcie je odróżniać dobro od zła i rzeczy właściwe od niewłaściwych. Kochajcie je i troszczcie się o nie, jak o własne…Wiem, że proszę o dużo. Ale ani ja ani Pansy nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie lepszych rodziców zastępczych dla naszego dziecka – dodał, gdy żadne z dwojga nie zareagowało. - Ginny – wymówił miękko imię kobiety, sprawiając tym samym, że spojrzała na niego.

Wówczas dostrzegł całą paletę uczuć na jej twarzy. Przez strach i wściekłość po miłość, wdzięczność, wstyd i bunt. Z jej oczu ciurkiem leciały łzy, których nawet nie próbowała zatrzymywać.

- Proszę – powiedział, wyciągając kopertę w jej stronę, choć obydwoje wiedzieli, że oddaje jej coś więcej niż swoją miłość i zaufanie. Tym gestem powierzał jej cały swój świat, a jednocześnie oddawał część tego, co utraciła bezpowrotnie. – Proszę…

Ginny nie była w stanie dłużej powstrzymywać szlochu. Skinęła głową i rozpłakała się, a potem ignorując wyciągnięty dokument, rzuciła się mu na szyję, mocno przytulając i burząc mur, którym otoczył się mężczyzna. Harry zamknął oczy, walcząc z falą bezsilności, po czym odwzajemnił uścisk szlochającej kobiety.

- Dziękuję – wyszeptał zdławionym głosem, kierując te słowa do obydwojga.

Następnie, dostrzegając zbliżającego się Dracona, odsunął się od kobiety i pocałował ją w rozgrzane czoło, a następnie podał dłoń Zabiniemu.

- Nie odpuszczę… Bez względu na wszystko nie odpuszczę – zapewnił Blaise, jakby składał mu uroczystą przysięgę.

Harry odpowiedział bladym uśmiechem, po czym, znów wznosząc wokół siebie barierę, ruszył na spotkanie z przeznaczeniem.



***

- Jak chcesz ją powstrzymać? – Zapytał Ollivander, obserwując jak Danielle usypuje pentagram przed grotą, w której uwięziona była Eva.

- Tak jak zrobił to Merlin wiele wieków temu, gdy uwięził Oriona – wyjaśniła, nie przerywając pracy. - Odeślę ją skąd przyszła i raz na zawsze dezaktywuję moc Rubinowej Róży.

- Ale to oznacza…

- …koniec linii Hekate… - weszła mu w słowo z mściwą satysfakcją.

- Ale to oznacza, że musiałabyś zniszczyć cały ród… - odparł wstrząśnięty, lecz Danielle odpowiedziała mu ponurym spojrzeniem.

- Dopóki żyje choć jeden potomek Hekate, historia ponownie może zatoczyć krąg – odparła z uporem maniaka. – Nie pozwolę na to.

- Nawet jeśli miałabyś wybić tysiące niewinnych osób, które nawet nie wiedzą o swoim dziedzictwie krwi?!

- Cel uświęca środki – odparła, posyłając mu twarde spojrzenie, w których Garric nie dostrzegł nawet cienia wahania czy wyrzutów sumienia.

Dopiero teraz to dostrzegł, bo Dannielle w końcu odkryła przed nim karty. Głód zemsty wręcz wyzierał z jej oczu. Pragnienie to zawładnęło umysłem Najwyższej Kapłanki. Gdy prawda w końcu przebiła się przez wszystkie bariery zaprzeczenia w jego umyśle, wszystkie elementy połączyły się w jedną całość. Przeniósł wzrok na prawie skończony pentagram, mający uwięzić Evę zaraz po przekroczeniu progu groty, a potem na chylące się ku zachodowi słońce.

- Czym zatem różnisz się od Evy? – Zapytał, patrząc na nią z niedowierzaniem i zawodem. – Czym różnisz się od morderczyni naszej córki?

- Ja w przeciwieństwie do niej nie popełniam błędów – odparła z tym samym ponurym wyrazem twarzy maniaka, który nie spocznie dopóki nie osiągnie swojego celu.

- Czego zatem oczekujesz ode mnie? Bo chyba nie myślisz, że pomogę ci w tym masowym morderstwie? Nie pozwolę wykorzystać ci i poświęcić tych dzieci do własnych porachunków.

- Co zatem masz zamiar zrobić? Chcesz walczyć na dwóch frontach? – Zakpiła zmęczonym głosem.

- Jeśli mnie do tego zmusisz. – odparł tym razem pewniejszym tonem.

- Na taką odpowiedź też byłam przygotowana – odparła kapłanka i, nim Ollivander zdołał mrugnąć, sypnęła mu w twarz sproszkowanym eliksirem snu, który zwalił go z nóg. – Przykro mi, Garricu – powiedziała, głaszcząc jego policzek z czułością. – Jestem Najwyższą Kapłanką i muszę dbać o porządek. Muszę wypełnić mój święty obowiązek nawet jeśli łączy się to ze splamieniem rąk krwią niewinnych ludzi…

***

- Czekamy na sygnał – powiedział Banner, przekraczając próg jego gabinetu.

Ostatni raz obrzucił ponurym spojrzeniem widok za oknem, po czym odwrócił się do mężczyzny.

- Rozpocznijcie procedurę ukrycia. Upewnijcie się, że Hogwart, Ministerstwo i Szpital są nienanoszalne. Ich strażnicy mają pozostać w kryjówce. Komunikujecie się wyłącznie za pomocą patronusów, a w przypadku zespołów, lusterek dwukierunkowych Georga.

- Rozkaz – odparł Banner, po czym ruszył w stronę wyjścia.

- Philipie – zatrzymał go przy drzwiach, a mężczyzna spojrzał na niego z wyczekiwaniem. – Jeśli poczujesz chłód monety, przejmiesz dowodzenie – powiedział wręczając mu jedną z monet, która była swego rodzaju namiarem ale i narzędziem połączonym za pomocą magii z linią życia. Gdy moneta stawała się zimna, oznaczało to, że jej właściciel nie żyje.

Mężczyzna przyjrzał się wyciągniętej monecie, a potem spokojnej twarzy Harry’ego, z której nie dało się nic wyczytać. Ostatecznie przyjął monetę i uścisnął jego rękę.

- Praca z tobą to honor, mój chłopcze – odparł, salutując, a potem ściskając go po ojcowsku.

Harry odpowiedział mu nikłym uśmiechem i skinął głową. Gdy zamknęły się za nim drzwi, sięgnął po swój płaszcz i zarzucił go na czarny kombinezon, a następnie ruszył śladem towarzysza, prawie zderzając się w drzwiach z Hermioną.

- Zdążyłam – wysapała i nim Harry zdążył o cokolwiek zapytać, mocno go przytuliła.

- Herm? – Zapytał zdezorientowany.

- Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? – Zapytała, a on spojrzał na nią łagodnie i skinął głową. – Dalej uważam, że ten plan to szaleństwo, ALE… jeśli ktoś ma tego dokonać, to tą osobą jesteś ty, Harry. Możesz skarżyć się na los, ale to nie tylko on cię wybrał. To ludzie widzą w tobie przywódcę i nadzieję. I tu nie chodzi o umiejętności i potęgę. Ludzie wierzą w ciebie i idą za tobą ze względu na twoje serce, na wartości, w które wierzysz i o które walczysz, które uosabiasz. Dla ludzi jesteś symbolem nadziei na lepsze jutro – powiedziała z zapałem, a widząc jego zaskoczenie, opamiętała się i odsunęła nieznacznie. – No… pomyślałam, że musisz o tym wiedzieć – dodała nieco skrępowana z powodu swojego wybuchu, a Harry bez słowa przygarnął ją do siebie i mocno przytulił.

- Dziękuję – powiedział i wtulił twarz w jej włosy.

- Czy ja zawsze musze łapać was na gorącym uczynku? – Zapytał Draco, pojawiając się w gabinecie razem z Ronem.

- Nie nasza wina, że nie masz wyczucia czasu – zripostowała ze słodkim uśmiechem.

- Co wy tu jeszcze robicie? – Zapytał Harry, mierząc ich pełnym dezaprobaty spojrzeniem, choć w głębi duszy cieszył się, że mógł zobaczyć ich ostatni raz.

- Chyba nie liczyłeś, że zostawimy cię bez wsparcia? – Zapytał Ron z szelmowskim uśmiechem.

- Nie patrz tak. Ja tak jak Weasley chciałem ogrzać się jedynie w blasku twojej sławy – zironizował blondyn z łobuzerskim uśmiechem.

- Draco… - upomniała go Hermiona.

- Daj spokój, Herm. Z naturą nie wygrasz. Gnida pozostanie gnidą choćby nie wiem w czyim blasku stawała – zripostował Ron, za co również zarobił pełne dezaprobaty spojrzenie szatynki.

- Jesteście… - zaczęła i urwała, szukając odpowiedniego określenia, lecz wyręczył ją Harry.

- Jak dzieci. Albo i gorzej – powiedział dobitnie, po raz pierwszy czując jak do jego serca wlewa się odrobina ciepła.

- Powinniśmy wymyślić sobie jakąś nazwę – oznajmił stanowczo Ron, ignorując uwagę przyjaciół, a widząc ich sceptyczne spojrzenia, spojrzał na nich groźnie i dodał. – No co? W końcu jesteśmy drużyną! Musimy się jakoś nazywać, żeby przyzwoicie zapisać się na kartach historii.

- Popieprzyło cię – odparł Draco, patrząc na mężczyznę z politowaniem.

- Niewykluczone – przytaknął Ron, wprawiając wszystkich w osłupienie. – Ale sam przyznasz, Malfoy, że nie możemy być dłużej Złotym Trio. Chcąc nie chcąc, też należysz do naszego gangu więc wypadałoby to uwzględnić w jego nazwie – oznajmił, wprawiając tym wszystkich w osłupienie. – No co? Czemu tak patrzycie? Przecież sami od lat wiercicie mi dziurę w brzuchu, żebym odpuścił tej tlenionej fretce i wydoroślał – zaperzył się, rozkładając ręce z niezrozumieniem.

Hermiona uśmiechnęła się ciepło i bez słowa przytuliła Rona, a Harry skinął mu z aprobatą głową, mając nadzieję, że ich zawieszenie broni przetrwa dłużej niż jedną noc. Ron wyglądał na lekko speszonego, lecz ostatecznie z godnością, podszedł do Dracona i wyciągnął dłoń w jego kierunku. Malfoy zmierzył go chłodnym spojrzeniem, a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać.

- Nie lubię cię – powiedział, na co rudzielec uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami.

- Co za ulga…bo jeśli mam być szczery, to ja za tobą też nie przepadam – odparł, wywołując na twarzy byłego Ślizgona ironiczny uśmiech.

- W takim razie, zgoda – odparł Malfoy i uścisnął dłoń Ronaldowi.

- Drużyna Gryfa? – Zasugerował Ron, gdy nie zważając na miny Hermiony i Harry’ego, obydwaj ruszyli w stronę wyjścia.

- Po moim trupie, Weasley – odparł reprezentant domu Slytherina, zatrzymując się w progu.

- To może Drużyna Pioruna? No wiesz, takie nawiązanie do blizny Harry’ego – nie poddawał się Weasley.

- Ile ty masz lat? – Zapytał z politowaniem blondyn, na co rudzielec się zaperzył.

- Skoro jesteś tak mądry, to wymyśl coś lepszego? Bo póki co tylko krytykujesz!

- Chcemy w tym uczestniczyć? – Zapytała niepewnie Hermiona, kierując pytanie do uśmiechającego się z pobłażaniem Harry’ego, a ten wzruszył ramionami. – Nie jestem pewna, co myśleć o tym sojuszu. Chyba powinniśmy się cieszyć, prawda? – Zapytała, choć w jej głosie nie dało się dosłyszeć przekonania.

- Czas pokaże – odparł Harry z majaczącym w kącikach ust uśmiechem.

- Wiem!  - Krzyknął Ron, nie kryjąc samozadowolenia. - Drużyna Światła! – Oznajmił kategorycznym tonem. – Drużyno Światła, czas skopać kilka tyłków i uratować świat! – dodał, niczym filmowy bohater, po czym na chwilę się zasępił i zupełnie poważnym tonem oznajmił. - Powinniśmy chyba mieć jakiś okrzyk bojowy…

- Uroczyście przysięgam, że jeśli sam się zaraz nie zamkniesz, to wyświadczę ci kumpelską przysługę i cię uciszę – warknął Draco.

- Uważaj, bo wykluczę cię z drużyny – zagroził Ron.

- Najpierw musiałbyś…

- Te, drużyno – przerwał ich sprzeczkę Harry, starając się brzmieć groźnie. -  Za dwie minuty widzę was w głównym atrium, inaczej osobiście sam was wyrzucę na zbity pysk, jasne? – Zagrzmiał, zgarniając rozbawioną Hermionę i wymijając ich.

- Czy on uważa się za naszego przywódcę? – Upewnił się Ron, obserwując oddalających się przyjaciół.

- Władza psuje – przytaknął Draco, wzruszając ramionami.

- Wiesz – zaczął Ron już poważniejszym tonem, zerkając niepewnie na blondyna. – Słuchaj… wiem, że i tak zrobisz, co w twojej mocy, ale… wyciągnij go stamtąd w jednym kawałku – poprosił, nie kryjąc troski o przyjaciela.

- Taki mam plan, Weasley – odparł z nieprzeniknioną miną, odwzajemniając spojrzenie mężczyzny, a ten skinął pojednawczo głową.

- Myślisz, że nas zostawią? – Zapytał niepewnie Ron, gdy Harry i Hermiona zniknęli za zakrętem, po czym, wymieniwszy się porozumiewawczym spojrzeniem, obydwaj zgodnie biegiem puścili się za parą przyjaciół.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. CDN…

8 komentarzy:

  1. Hej! W końcu mogę coś skomentować - przeczytałam. W początkowych rozdziałach było kilka błędów, ale - jak sama napisałaś - szukałaś wtedy bety. Nie wiem dlaczego, ale tego typu błędy od razu rzucają mi się w oczy: nieprawidłowa odmiana imienia "Draco" (mam na myśli odmianę "Dracon", która nie jest używana) i dość częsty brak spacji po myślniku.
    W dalszych rozdziałów, do mało czego mogę się przyczepić. Interpunkcja i składnia na wysokim poziomie, fabuła bez zarzutu. Muszę przyznać, że raczej nie sięgam do opowiadań blogowych, bo zazwyczaj to leży w nich fabuła. Zaczęłam czytać twój tekst z nadzieją, że nie zobaczę tutaj "Smoka" i "Diabła", bo od tych nazw aż gęsia skórka mi wyskakuje.
    Strasznie mi się podoba piętno, jakie noszą po wojnie bohaterowie; praktycznie nikt nie wyszedł z niej cało. Wojna odcisnęła ślad - w mniejszym lub większym stopniu - na psychice każdego. Może to i brutalne, ale uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam jaki los spotkał Lucjusza i Narcyzę. Och, tak pocałunek dementora i choroba. Wspaniale, wreszcie dostali w kość.
    Bardzo mi się podobało również to, że Draco i Hermiona nie zakochują się w sobie nagle, bez większego wyjaśnienia i to, że ich emocje nie są spłycone. Nie ma nic gorszego niż "miłość, bo tak". Brawa!
    Co do tego rozdziału:
    Z jednej strony smutno mi, że to już przedostatni rozdział, ale z drugiej chętnie przeczytałabym już zakończenie. I miniaturki - bo widziałam, że takowe masz w planach. Ach, te sprzeczne uczucia.
    Z kwestii czysto technicznych:
    Pierwsza wypowiedź: brakuje kilku spacji po trzykropku. Nie będę wyszczególniała zdań, bo masz wyłączoną możliwość kopiowania, a bez sensu, żebym je tu przepisywała. Taki cosik zdarzył się jeszcze kilka razy, ale myślę, że można go zrzucić na garb choróbska, bo na początku pisałaś, że nie czułaś się za dobrze.
    Po drodze minęła mi także kropka w miejscu, gdzie nie powinna być. Coś takiego: "bla bla. - odparł".
    I jeszcze duża litera, a powinna być mała: "bla bla. - Zakpiła".
    Nie wiedzieć czemu, ale łatwiej takie potknięcia dostrzega się w tekstach czyichś, niż własnych. Wiem o tym z doświadczenia : P
    Co mogę jeszcze tutaj naskrobać?
    Zdrówka i weny!
    Glenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za błędy przepraszam, ale piszę bez bety i, mimo starań, nie jestem w stanie wyłapać wszystkiego. Zarówno styl, jak i poprawność gramatyczna są dla mnie ważne, ale jeśli mam być szczera, to, jako autor, bardziej koncentruje się na fabule i przekazie. W najbliższym czasie postaram się przejrzeć opowiadanie i pozbyć błędów. Mam nadzieję, że mimo tych potknięć, wytrwasz do końca;)
      Dziękuję za wszelkie merytoryczne uwagi, za poświęcony czas na lekturę i za to, że podzieliłaś się ze mną swoimi wrażeniami, spostrzeżeniami i uwagami:)
      Rozumiem...mam podobnie. Też bym chciała, żeby puzzle, które dokładam w końcu ułożyły satysfakcjonujący obraz. Czekam na to, a jednocześnie nie chcę stawiać tej ostatniej kropki, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Tak, są w planach. Póki co mam wstępne szkice i fragmenty, ale nim się nimi zajmę, chcę zamknąć Rozbitków.
      Dziękuję i do następnego:)
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. O rajuśku. Od początku roku wchodzę tu średnio 4 razy w tygodniu z nadzieją, że wreszcie pojawi się nowy rozdział. I oto jest. Nie masz co przepraszać za opóźnienie, na Rozbitków zawsze warto czekać. Najważniejsze jest Twoje zdrowie, tak więc życzę Ci go bardzo dużo! :)

    Co do rozdziału to pozwolisz, że wypowiem się na jego temat dopiero po publikacji drugiej części. Chciałabym mieć pełny obraz.
    Aczkolwiek już dziś mogę śmiało stwierdzić, że dawno nie odczułam tak ogromnego, wewnętrznego ciepła oraz takiego wzruszenia. Autentycznie, łzy płynęły mi ciurkiem. :c

    W każdym razie, martwić się o moją opinię nie musisz, jak zwykle rozdział bardzo mi się podoba. Oczywiście z niecierpliwością będę oczekiwać ostatniej części. :)

    Ode mnie to tyle. Jeszcze raz życzę Ci dużo zdrówka i oczywiście weny. Pozdrawiam Cię gorąco!

    Bully Bill.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Kochana, dziękuję:*
      I przepraszam, że odpowiadam z opóźnieniem.
      Rozumiem, choć jestem bardzo ciekawa wrażeń po tej części:) Mam motywację, żeby się spinać z pisaniem ;) Ciągle dłubię w drugiej części i korzystam z każdej chwili, żeby pisać i szlifować to, co powstało. Ale jeszcze trochę mi zostało. Będę starała się opublikować część II do 19.04 i wtedy zacznę się martwić...:)
      Dziękuję zarówno za Twoją obecność, dobre słowo i życzenia:)
      Ściskam mocno!:*

      Usuń
  3. boziu boziu co tu się podziało! ten moment z prośbą Harryego do Ginny i Zabiniego to wręcz wyciskacz łez! na prawdę miałam łzy w oczach... :) czytając ten rozdział i się śmiałam no i płakałam :) zresztą co ja Ci będę tu więcej pisać, wiesz jak ja uwielbiam to co robisz, każdy rozdział, każdy tekst :) czekam na część drugą!

    pozdrawiam, Anna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chce uprzedzać zdarzeń, ale to dopiero początek...;) Znasz mnie i wiesz, że finał nie może być oczywisty. Na chwilę obecną nie jest taki... i druga część zamiesza jeszcze bardziej. Ale epilog wynagrodzi cały okres oczekiwania, obiecuję:)
      Ciągle chyba nie dowierzam:) I nie jest to fałszywa skromność. Po prostu za kazdym razem, gdy widzę komentarz lub oglądam statystyki nie potrafię wyrazić mojego niedowierzania, podekscytowania, radości ale przde wszystkim wdzięczności. Bo nawet jeśli jest Was garstka, to dla mnie najcenniejsza garstka na świecie:)
      Postaram się dodać ją do 19.04. A przynajmniej mam nadzieję, że uda mi się to.
      Dziękuję za wszystko. Za obecność, czas i wszystkie dobre słowa:)
      Ściskam mocno!;*

      Usuń
  4. O rany! Jest takie napięcie, że normalnie nie wytrzymam!
    Wierzyć mi się nie chce,że to już koniec będzie... Bardzo zżyłam się z tą historią, mimo że ostatanio nie czytam systematycznie, to zawsze o niej pamiętam;).
    No cóż, lecę czytać kolejną część, żeby się wyjaśniły pewne sprawy!
    Pozdrawiam serdecznie
    Iva :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wytrzymasz:) Wiem, że czasami ciekawość daje w kość, dlatego postaram się ogarnąć rozdział jak najszybciej:)
      Wiem, ja też czuję się dziwnie z tą myślą...
      Pozdrawiam;*

      Usuń