czwartek, 8 listopada 2018

Rozdział XLIV Teraz i na zawsze

Kochani...

Wiem, że rozdział miał ukazać się w październiku, ale niestety nie dałam rady go dokończyć. Ilość obowiązków, zdarzeń itp. rzeczy pochłonęła całą moją uwagę oraz czas. Dlatego przepraszam za poślizg w publikacji.
Mam nadzieję, że aktualny rozdział, liczący 50 stron (tak, 50! :) ), zrekompensuje Wam długi okres oczekiwania.
Na wstępie chcę też zaznaczyć, że retrospekcje, które przeczytacie w pierwszej części rozdziału, pochodzą z serii HP. To mój ukłon w stronę jednego z bohaterów, który z pewnością był kolorowym ptakiem tej magicznej historii.
Co do kolejnego rozdziału - postaram się dodać go pod koniec listopada lub na przełomie listopada i grudnia. Więc jeśli nic mi nie pokrzyżuje planów, w krótkim czasie otrzymacie dwa rozdziały.

A teraz życzę Wam miłej lektury:)

 Ściskam Was mocno,

Villemo.




Rozdział XLIV "Teraz i na zawsze"




Bez Hagrida, krążącego po łąkach z Kłem przy nodze, błonia Hogwartu, na które patrzył, wydawały się Harry’emu dziwnie nieprzyjemne i jakby niepełne. Nie lepiej było zresztą i wewnątrz zamku, gdzie coraz trudniej było wytrzymać po zmasowanym ataku inferiusów oraz dementorów i późniejszej ceremonii pogrzebowej. Dlatego, gdy tylko upewnił się, że wszyscy są bezpieczni, wykorzystał pierwszą sposobność, by w towarzystwie Rona i Hermiony opuścić szkołę.

Gdy przybył do Hogwartu wraz z odziałem aurorów, było po wszystkim. Demonom nie udało się przedrzeć do zamku, dzięki barierom i szybkiej reakcji Hagrida, który podniósł alarm. Od przywódcy trytonów dowiedział się, że podczas gdy dementorzy siali spustoszenie w Hogsmeade, atak inferiusów nastąpił od jeziora. Nikt nie potrafił wytłumaczyć, jakim cudem armia umarłych znalazła się w spokojnych wodach jeziora. Trytony próbowały przeciwstawić się im, lecz przewaga liczebna inferiusów była miażdżąca. Bez trudu przebiły się przez pierwszą linię obrońców Hogwartu i ruszyły na zamek. Hagrid, który jak zwykle przechadzał się po błoniach, dostrzegł niebezpieczeństwo, zawiadomił profesor McGonagall, po czym sam ruszył do walki, nie czekając na wsparcie i pomoc. Mimo przewagi trupów, Hagrid nie uległ. Dopiero zmasowany atak inferiusów i dementorów powalił półolbrzyma. Magia dementorów była w stanie złamać silną wolę każdej żyjącej istoty. Nawet ktoś tak silny, odważny i nieustraszony jak Hagrid, nie miał szans bez ochrony patronusa. Niestety jego duży przyjaciel nigdy nie opanował tego rodzaju magii. Został wyrzucony z Hogwartu, niesłusznie oskarżony o otwarcie Komnaty Tajemnic. Jego różdżkę przełamano i zakazano mu czarów. Tylko dzięki wstawiennictwu Dumbledore’a Hagrid pozostał w szkole jako gajowy i klucznik. Niewielu też wiedziało o tym, że Rebeus nigdy nie pozbył się swojej różdżki. Ukrył ją w różowym parasolu i czasami pomagał sobie czarami. Wszystko oczywiście w największej tajemnicy przed Ministerstwem Magii. Tajemnicy, która nie miała już znaczenia, bo Hagrida nie było. Bolesny skurcz w klatce piersiowej prawie zwalił go z nóg, gdy uderzyła w niego myśl, której nie śmiał wypowiedzieć na głos, broniąc się przed okrutną prawdą. Hagrida nie było już wśród nich. Oddał życie, walcząc za Hogwart, za swój dom. Jego ciało spoczęło obok marmurowego grobowca Albusa Dumbledore’a, który był mu ojcem i przyjacielem. Na ciemnej płycie nagrobnej pod imieniem i nazwiskiem wygrawerowano napis:

Pozostaniesz w naszych sercach i pamięci. Teraz i na zawsze.

Ceremonia była skromna, lecz pojawili się na niej wszyscy, którzy znali Hagrida i kochali go, tak jak Harry, Ron i Hermiona. Oprócz czarodziei, pojawiły się także trytony oraz centaury, które oddały hołd zmarłemu. To wtedy runęła na niego ta straszna prawda, która zmiażdżyła mu serce. Hagrid umarł. Tak jak jego rodzice, tak jak Syriusz i Lupin, tak jak Dumbledore…

Albus powiedział mu kiedyś, że bez względu na cenę, nie można zaprzestać walki. Przekonywał, że tylko silna wola i nieugięty opór w walce są w stanie powstrzymać zło, choć nigdy nie da się go całkowicie wyplenić. Zarówno jego rodzice, ojciec chrzestny, Dumbledore, Lupin, jak i Hagrid gotowi byli oddać swoje życie, by ochronić to, w co wierzyli i co kochali. Ich warta skończyła się, lecz pamięć o ich bohaterstwie i poświęceniu wciąż żyła w sercach wielu ludzi.

Harry miał wrażenie, że jego ciało porusza się bez udziału woli. Zupełnie jakby było zaprogramowane. Ani on, ani Ron, ani Hermiona nie odzywali się. Całą drogę pokonali w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach i smutku. Ramię w ramię pokonywali hogwardzkie błonia, zupełnie jak za dawnych czasów, gdy byli uczniami, a życie wydawało się łatwiejsze. Harry wiedział, że było tak, dzięki ludziom, którzy go otaczali i sprawiali, że nawet w najgorszych chwilach, czuł, że wszystko się ułoży.

Doszli do chatki Hagrida, lecz żadne nie odważyło się otworzyć drzwi. Dom sprawiał wrażenie równie przygnębionego, jak oni. Nie było żadnych świateł, żadnego drapania Kła w drzwi, dźwięku jego szczekania na powitanie, nie było dymu unoszącego się z komina, ani znajomego zapachu krajanki. Nie było Hagrida.

Harry zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, które zaskrzypiały żałośnie. Powitał ich chłód i ciemność. Czuł ucisk w gardle, gdy przekraczał próg domu. Przed oczami stanęły mu wszystkie wizyty u Hagrida, jego uśmiechnięta, brodata twarz, dudniący śmiech, błysk miedzianego czajnika na piecu, twarde jak kamień ciasteczka, Ron wymiotujący ślimakami, Hermiona pomagająca ratować Norberta…

Usłyszał zduszony szloch przyjaciółki, która zapewne nie była już w stanie kontrolować swoich emocji. Chciał jakoś ją pocieszyć, ale żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. Ron przygarnął szatynkę i przytulił ją, samemu walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Harry wymienił się z nim pełnym zrozumienia spojrzeniem i opadł na krzesełko, które zwykle zajmował, gdy odwiedzał Hagrida, pragnąc znów poczuć jego obecność.



- No i jest nasz Harry! - Rzekł olbrzym. Harry spojrzał w tę dziką, mroczną twarz i zobaczył, że czarne oczy rozjarzyły się uśmiechem. - Kiedy cię ostatni raz widziałem, byłeś jeszcze niemowlakiem - powiedział olbrzym. - Wykapany tata, ale oczy to masz po matce. […] - Tak czy owak, Harry, mnóstwo szczęścia w dniu urodzin. Mam tu coś dla ciebie... w pewnym momencie chyba na tym usiadłem, ale smakuje wciąż tak samo.

Z wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza wyciągnął nieco zgniecione pudełko. Harry otworzył je drżącymi palcami. Wewnątrz był wielki, czekoladowy tort z napisem z zielonego lukru:

„Harry’emu w dniu urodzin”

Harry spojrzał na olbrzyma. Zamierzał mu podziękować, ale zanim słowa dotarły mu do ust, gdzieś się pogubiły i wyjąkał tylko:

- Kim pan jest? - Olbrzym zacmokał.

- Cholibka, przecież ja się nie przedstawiłem. Rubeus Hagrid, strażnik kluczy i gajowy w Hogwarcie.



***



- Harry... jesteś czarodziejem.

W izbie zapadło milczenie. Słychać było tylko morze i świst wiatru.

- Czym jestem? - Wydyszał Harry.

- Czarodziejem, ma się rozumieć - odpowiedział Hagrid, siadając z powrotem na kanapie, która jęknęła i zapadła się jeszcze niżej. - I powiedziałbym, że diabelnie dobrym, trzeba cię tylko trochę podszkolić.



***



Wiesz co, kupię ci zwierzątko. Nie ropuchę... ropuchy już dawno wyszły z mody, wyśmialiby cię... i osobiście nie lubię kotów, zawsze przy nich kicham. Kupię ci sowę. Wszystkie chłopaki chcą mieć sowy, są bardzo pożyteczne, zaniosą ci list, co zechcesz...

Dwadzieścia minut później opuścili Centrum Handlowe Eeylopa, mroczny sklep pełen szelestów, łopotów i oczu jarzących się jak klejnoty. Harry dźwigał wielką klatkę z piękną śnieżną sową, która spała z głową schowaną pod skrzydłem, i raz po raz dziękował Hagridowi, jąkając się prawie tak, jak profesor Quirrell.



***



- Wszyscy uważają mnie za kogoś niezwykłego - powiedział w końcu. - Wszyscy w Dziurawym Kotle, profesor Quirrell, pan Ollivander... a przecież ja nie mam pojęcia o magii. Jak mogą ode mnie oczekiwać jakichś wielkich czynów? Jestem słynny, a nawet nie pamiętam, z jakiego powodu. Nie wiem, co się stało, kiedy Vol... przepraszam... to znaczy w tę noc, kiedy zginęli moi rodzice.

Hagrid nachylił się do niego ponad plastikowym stolikiem. Pod zmierzwioną brodą i nastroszonymi brwiami czaił się miły uśmiech.

- Nie martw się, Harry. Szybko się nauczysz. W Hogwarcie wszyscy zaczynają od zera, dasz sobie radę. Wystarczy, jak będziesz sobą. Wiem, że jest ciężko. Zostałeś sam na świecie, a wtedy zawsze jest ciężko, cholibka. Ale w Hogwarcie przeżyjesz wspaniałe chwile... ja też je miałem... i wciąż miewam, prawdę mówiąc.



***



Drzwi lekko się uchyliły i ukazała się w nich wielka, włochata twarz Hagrida.

- Nie bójcie się - rzekł zamiast powitania. - Spokój, Kieł.

Wpuścił ich do środka, trzymając za obrożę olbrzymiego czarnego brytana.

Wewnątrz była tylko jedna izba. Z sufitu zwieszały się szynki i bażanty, nad otwartym paleniskiem kołysał się parujący miedziany kociołek, a w kącie stało masywne łóżko przykryte kołdrą z patchworku.

- Czujcie się jak w domu - powiedział Hagrid, puszczając Kła, który podbiegł prosto do Rona i zaczął mu lizać uszy. Podobnie jak Hagrid Kieł najwyraźniej nie był tak dziki, jak wyglądał.

- To jest Ron - przedstawił kolegę Harry. Hagrid już nalewał wrzątek do wielkiego dzbanka i wykładał na talerz herbatniki.

- Jeszcze jeden Weasley, co? - powiedział, patrząc na piegowatą twarz rudzielca. - Pół życia spędziłem na wyganianiu z lasu twoich braci bliźniaków.

Herbatniki okazały się bezkształtnymi bryłkami ciasta z rodzynkami, tak twardymi, że trzeba było uważać, żeby nie złamać sobie zęba, ale Harry i Ron udawali, że bardzo im smakują i opowiadali Hagridowi o swoich pierwszych lekcjach. Kieł oparł łeb na kolanach Harry’ego, obśliniając mu całą szatę.



***



Pił mocną herbatę w chatce Hagrida, razem z Ronem i Hermioną.

- To był Snape - wyjaśniał mu Ron. - Hermiona go zobaczyła. Czarował twoją miotłę, nie spuszczał z ciebie wzroku.

- Bzdury - rzekł Hagrid. - Niby dlaczego miałby to robić?

Harry, Ron i Hermiona wymienili znaczące spojrzenia, zastanawiając się, czy mu powiedzieć. Harry uznał, że trzeba wyjawić prawdę.

- Czegoś się o nim dowiedziałem - powiedział. - W Noc Duchów próbował przejść koło psa o trzech głowach. Potwór go ugryzł. Sądzimy, że chciał ukraść to, czego strzeże pies.

Hagrid wypuścił z rąk dzbanek.

- Skąd wiecie o Puszku? - Zapytał.

- O Puszku?

- No tak... to mój pies... kupiłem go od jednego Greka... w pubie, w zeszłym roku... pożyczyłem go Dumbledore'owi, żeby pilnował...

- Czego? - Zapytał Harry.

- No... co to, to nie, więcej wam nic nie powiem, nawet nie pytajcie - odburknął Hagrid. - To ściśle tajne, ot co.

- Ale Snape próbował to wykraść.

- Bzdura - powtórzył Hagrid. - Snape jest nauczycielem w Hogwarcie, nigdy by czegoś takiego nie zrobił.

- Więc dlaczego próbował zabić Harry’ego? - Zawołała Hermiona.

Po wydarzeniach ostatniego popołudnia z całą pewnością zmieniła zdanie o Snapie.

- W końcu potrafię poznać, czy ktoś rzuca zły urok, jak to zobaczę - dodała. - Trzeba mieć stały kontakt wzrokowy, a Snape ani razu nie mrugnął okiem, sama widziałam!

- A ja wam mówię, że się mylicie! - Zaperzył się Hagrid. - Nie mam pojęcia, dlaczego miotła Harry’ego zachowywała się tak dziko, ale Snape nigdy by nie zabił ucznia! A teraz posłuchajcie mnie, wszyscy troje! Grzebiecie w sprawach, które was nie dotyczą. To niebezpieczne. Zapomnijcie o tym psie, zapomnijcie o tym, czego on strzeże. To jest sprawa między profesorem Dumbledore’em a Nicolasem Flamelem...

- Aha! - Krzyknął Harry. - A więc w to jest zamieszany jakiś Nicolas Flamel, tak?

Hagrid miał taką minę, jakby był wściekły na samego siebie.



***



- Hagrid! Co ty robisz w bibliotece?

Hagrid podszedł do nich, ukrywając coś za plecami. Wyglądał bardzo nie na miejscu w swojej kurtce ze skórek kretów.

- A... tak sobie chodzę i patrzę - odpowiedział głosem, który natychmiast obudził w nich zainteresowanie. - A wy co robicie? - Nagle obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem. - Chyba nie szukacie wciąż Nicolasa Flamela, co?

- Och, już dawno go znaleźliśmy - odpowiedział Ron lekceważącym tonem. - I wiemy, czego pilnuje ten pies. To Kamień Filo...

- Ciiiicho! - Hagrid rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy nikt ich nie słucha. - Przestań o tym trąbić! Co jest z tobą?

- Prawdę mówiąc, brakuje nam jeszcze odpowiedzi na kilka pytań - powiedział Harry. - Na przykład, co jeszcze strzeże Kamienia oprócz Puszka...

- CIIICHO! - powtórzył Hagrid. - Słuchajcie... przyjdźcie do mnie później, nie obiecuję, że coś wam powiem, ale przestańcie węszyć i ryć, uczniowie nie mają prawa o tym wiedzieć. Jeszcze pomyślą, że to ja wam powiedziałem ...

- No, to do wieczora - pożegnał go Harry. Hagrid odszedł, szurając po posadzce swoimi ciężkimi butami.

- Co on tam chował za plecami? - Zapytała Hermiona.

- Myślisz, że to ma coś wspólnego z Kamieniem?

- Zaraz zobaczę, który dział go zainteresował - oznajmił Ron, który miał już serdecznie dość nauki. Wrócił po minucie ze stertą książek w ramionach i złożył je na stole.

- Smoki! - Wyszeptał, podniecony. - Hagrid szukał czegoś o smokach! Zobaczcie: Gatunki smoków w Wielkiej Brytanii i Irlandii; Od jaja do piekła; Poradnik hodowcy smoków.

- Hagrid zawsze chciał mieć smoka, powiedział mi o tym, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy.

- Ale przecież to jest sprzeczne z prawem - rzekł Ron. - Hodowanie smoków zostało zabronione przez Konwencję Czarodziejów z 1709 roku, wszyscy o tym wiedzą. Tylko mugole są nadal przekonani, że każdy z nas trzyma smoka w ogródku...



***



- Hagridzie... co to jest?

Ale nie musiał pytać. W samym środku ognia, pod kociołkiem, spoczywało wielkie czarne jajo.

- Ach, to... - odrzekł Hagrid, szarpiąc nerwowo brodę. - To jest ee... no...

- Skąd to masz, Hagridzie? - Zapytał Ron, kucając przy kominku, żeby lepiej jajo obejrzeć. - Musiało kosztować majątek.

- Wygrałem - wyznał Hagrid. - Wczoraj wieczorem. Wybrałem się do wioski, żeby wypić parę szklaneczek, no i zagrałem sobie w karty z jakimś nieznajomym. Niech skonam, ale chyba z ulgą się tego pozbył.

- Ale co z nim zrobisz, jak się wylęgnie? - Zapytała Hermiona.

- No... trochę już czytałem na ten temat - odrzekł Hagrid, wyciągając grubą księgę spod poduszki. - Wziąłem to z biblioteki... Hodowanie smoków dla przyjemności i dla zysku... Trochę przestarzałe, ale wszystko tu jest. Jajo trzeba trzymać w ogniu, bo matki ogrzewają je oddechem, a kiedy maleństwo się wylęgnie, karmi się je koniakiem zmieszanym z krwią kurczaków. Wiaderko co pół godziny. O, i popatrzcie tutaj... jak rozpoznawać różne jaja... To, co ja mam, to norweski smok kolczasty. Są bardzo rzadkie.

Sprawiał wrażenie bardzo z siebie zadowolonego, czego nie można było powiedzieć o Hermionie.

- Hagridzie, przecież ty mieszkasz w drewnianym domku!

 Ale Hagrid nie słuchał. Nucił coś, uradowany, pod nosem, dorzucając drew do ognia.



***



Smoczątko kichnęło. Z pyska wyleciało kilka iskier.

- Prawda, jaki cudowny?! - Mruknął Hagrid. Wyciągnął rękę, żeby pogładzić gada po łbie. Smok zasyczał i obnażył ostre kły.

- Mój maleńki, poznaje swoją mamusię! - Zawołał uradowany Hagrid. […] - Postanowiłem nadać mu imię Norbert - oznajmił Hagrid, patrząc na smoka wilgotnymi oczami. - On mnie naprawdę rozpoznaje. Zobaczcie. Norbert! Norbert! Gdzie jest mamusia?

- On ma świra - mruknął Ron do Harry’ego.



***



- Dostał na drogę mnóstwo brandy i szczurów - powiedział wilgotnym głosem. - I wsadziłem mu też jego pluszowego misia, żeby się nie czuł samotny.

Z wnętrza klatki dobiegły odgłosy przypominające rozrywanie pluszowego misia na strzępy.

- Żegnaj, Norbercie! Pa, pa, mój mały! - Załkał Hagrid, kiedy Harry i Hermiona okryli klatkę peleryną-niewidką i sami pod nią weszli. - Mamusia nigdy o tobie nie zapomni!



***



Mam dla ciebie prezent.

- Ale to nie jest kanapka z mięsem gronostaja? - Zapytał z niepokojem Harry, czym w końcu zmusił Hagrida do cichego chichotu.

- Nie. Dumbledore dał mi wczoraj dzień wolny, żebym mógł to zrobić. Mógł mnie wylać, a jednak... no... tego... masz.

Wyciągnął coś, co wyglądało jak ładna, oprawiona w skórę książka. Harry otworzył ją z ciekawością. W środku było pełno czarodziejskich fotografii. Z każdej strony uśmiechali się i machali do niego rękami jego rodzice.

- Wysłałem sowy do wszystkich kolegów szkolnych twoich starych, prosiłem o zdjęcia... wiedziałem, że nie masz ani jednego... podoba ci się?

Harry nie był w stanie wypowiedzieć słowa, ale Hagrid to zrozumiał.



***



- Harry - powiedział nagle Hagrid, jakby jakaś myśl wpadła mu do głowy. - Ja to mam szczęście, że cię poznałem. Słyszałem, że rozdajesz swoje zdjęcia z autografem. Mógłbym dostać jedno?

Harry tak się wściekł, że zdołał rozewrzeć szczęki.

- Nie rozdaję żadnych zdjęć z autografem - zaprzeczył ze złością. - To ten Lockhart opowiada jakieś głupoty...

I urwał, bo zobaczył, że Hagrid trzęsie się ze śmiechu.

- Tylko żartowałem - powiedział olbrzym, klepiąc go po plecach, co spowodowało, że Harry ugodził nosem w stół. - Przecież wiem, że nie jesteś taki. Powiedziałem Lockhartowi, że nie musisz. Jesteś sławniejszy od niego, choć wcale się o to nie starasz.

- Założę się, że nie był tym zachwycony - powiedział Harry, prostując się i rozcierając sobie podbródek.

- I zgadłeś, jak amen w pacierzu. A potem mu powiedziałem, że nigdy nie przeczytałem żadnej z jego książek, no to on uznał, że nie warto ze mną gadać i sobie poszedł.



***



- Chodźcie, to wam pokażę, co wyhodowałem - powiedział Hagrid, kiedy Harry i Hermiona dopili herbatę.

Za chatką, na małym poletku z warzywami, Harry zobaczył z tuzin największych dyni, jakie widział w życiu. Każda była wielkości olbrzymiego głazu.

- Ale wyrosły, co? - Hagrid był wyraźnie dumny ze swojego osiągnięcia. - Na Noc Duchów... będą już duże.

- Czym je nawoziłeś? - Zapytał Harry. Hagrid rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy nikt nie podsłuchuje.

- No... tego... trochę im pomogłem.

Harry zauważył różowy parasol Hagrida oparty o tylną ścianę chatki. Już dawno odniósł wrażenie, że nie jest to zwyczajny parasol; prawdę mówiąc, podejrzewał, że ukryta w nim jest szkolna różdżka Hagrida. Hagridowi nie wolno było używać czarów. Został wyrzucony z Hogwartu w trzeciej klasie, ale Harry’emu nigdy nie udało się dowiedzieć dlaczego - każda wzmianka na ten temat powodowała, że Hagrid chrząkał głośno i udawał głuchego tak długo, póki nie zmieniono tematu.

- Zaklęcie Żarłoczności, tak? - Zapytała Hermiona, trochę zaciekawiona, a trochę zgorszona. - No, w każdym razie nieźle poskutkowało.

- To samo powiedziała twoja młodsza siostra - Rzekł Hagrid do Rona. - Wczoraj ją spotkałem. - Zerknął z ukosa na Harry’ego, a broda lekko mu się zatrzęsła. - Powiedziała, że tak sobie spaceruje po łąkach, ale... niech skonam, jeśli nie miała nadziei spotkać tutaj zupełnie kogoś innego. - Puścił do Harry’ego oko. - Gdyby mnie kto zapytał, to bym powiedział, że bardzo by się ucieszyła z podpisanego...

- Och, zamknij się - warknął Harry. Ron parsknął śmiechem i na ziemię poleciała garść ślimaków.



***



- Idźcie za pająkami - wybełkotał Ron, ocierając usta rękawem. - Nigdy tego Hagridowi nie przebaczę. Mamy szczęście, że jeszcze żyjemy.

- Na pewno myślał, że Aragog nie zrobi krzywdy jego przyjaciołom - powiedział Harry.

- I to jest właśnie problem z tym Hagridem! - Krzyknął Ron, bębniąc pięściami w ścianę chatki. - Zawsze mu się wydaje, że potwory nie są tak złe, jak wyglądają! I dokąd go to zaprowadziło? Do celi w Azkabanie! - Teraz dygotał już na całym ciele. - I po co nas wysłał do tego lasu? Czego się tam dowiedzieliśmy?

- Że Hagrid nigdy nie otworzył Komnaty Tajemnic - powiedział Harry, zarzucając pelerynę na Rona i ciągnąc go za rękę. - Jest niewinny.

Ron prychnął głośno. Trzymanie Aragoga w komórce najwyraźniej nie mieściło się w jego rozumieniu niewinności.



***



- A teraz przedstawię wam drugiego, nowego nauczyciela – powiedział Dumbledore, kiedy ucichły oklaski. – No cóż, muszę was z przykrością powiadomić, że profesor Kettleburn, nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, przeszedł na zasłużoną emeryturę, żeby w spokoju pielęgnować to, co mu jeszcze z ciała pozostało. Mam jednak przyjemność oznajmienia wam, że jego miejsce zajmie w tym roku Rebeus Hagrid, który zgodził się objąć to stanowisko, nie rezygnując ze swoich obowiązków gajowego Hogwartu.

Harry, Ron i Hermiona wybałuszyli oczy, nie wierząc własnym uszom, a potem przyłączyli się do ogólnego aplauzu, który wybuchł w całej wielkiej sali, a już szczególnie przy stole Gryfonów.. Harry wychylił się, by spojrzeć na Hagrida, który poczerwieniał jak rubin i spuścił skromnie oczy, wpatrując się w swoje olbrzymie dłonie. Szeroki uśmiech prawie zniknął pod gęstwiną jego czarnej brody.

- Powinniśmy sami się domyślić! – Krzyknął Ron, waląc w stół. – Kto inny zleciłby nam gryzącą książkę. […]

- Nasze gratulacje, Hagridzie! – Zapiszczała Hermiona.

- To wszystko przez waszą trójkę, łobuzy – powiedział Hagrid, spoglądając na nich znad stołu i ocierając serwetką błyszczącą twarz. – Nie mogłem uwierzyć…taka szycha…wielki Dumbledore…przyszedł prosto do mojej chałupy, jak tylko profesor Kettleburn powiedział, że ma dość… Cholibka, zawsze o tym marzyłem…

Ogarnęło go takie wzruszenie, że ukrył twarz w serwetce, a profesor McGonagall dała im znak ręką, żeby sobie poszli.



***



Hagrid czekał już na nich w drzwiach swojej chatki. Miał na sobie płaszcz z krecich skórek, a jego brytan, Kieł, siedział u jego stóp.

- Ruszać się młodziki! – Zawołał na ich widok. – Mam dla was dzisiaj coś super! Zaraz wywalicie gały, niech skonam! Są już wszyscy? No to dobra, idziemy!

Harry’emu dreszcz przebiegł po plecach, bo pomyślał, że Hagrid prowadzi ich do Zakazanego Lasu, a przeżył już tam takie okropności, że wolałby do niego nigdy więcej nie wchodzić. Hagrid okrążył jednak skraj lasu i pięć minut później znaleźli się przed czymś w rodzaju padoku dla koni.

- Stawać mi przy płocie! – Krzyknął. – Żeby każdy dobrze widział… No… najpierw to pootwierajcie swoje książki na…

- Jak? – Rozległ się chłodny, drwiący głos Dracona Malfoya.

- Co jak? – Zapytał Hagrid.

- Jak mamy otworzyć książki?

Malfoy wyjął swój egzemplarz „Potwornej księgi potworów”, którą obwiązał grubym sznurkiem. Reszta też powyjmowała swoje; niektórzy, jak Harry, spięli je paskami, inni wepchnęli je do ciasnych toreb albo ścisnęli spinaczami.

- I co… nikt z was nie potrafi otworzyć swojej książki? – Zapytał Hagrid, wyraźnie zbity z tropu.

Wszyscy pokręcili głowami.

- Musicie je pogłaskać – powiedział Hagrid, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. – Patrzcie…

Wziął książkę Hermiony i zdarł magiczną taśmę, którą była oklejona. Książka próbowała go ugryźć, ale gdy tylko pogładził ją po grzbiecie swoim olbrzymim paluchem, zadrżała, otworzyła się i znieruchomiała w jego dłoni.

- Och, jakie z nas głupki! – Zadrwił Malfoy. – Trzeba je pogłaskać! Przecież to takie proste!

- Cholibka… myślałem… no, tego… że one są takie śmieszne – powiedział Hagrid do Hermiony niepewnym głosem.

- Strasznie śmieszne! – Zawołał Malfoy. – To naprawdę wspaniały dowcip, zalecać książki, które chcą nam poodgryzać ręce!

- Zamknij się Malfoy – wycedził Harry przez zęby.

Hagrid był już naprawdę przygnębiony, a Harry bardzo chciał, żeby jego pierwsza lekcja okazała się sukcesem.

- No więc… - wybąkał Hagrid, który teraz całkowicie stracił wątek. – Więc… tego… no… to teraz potrzebujemy magicznych stworzeń. Taak. No więc… to ja je zaraz przyprowadzę. Chwileczkę…

I odszedł w stronę lasu, a po chwili zniknął między drzewami. […]

- Hipogryfy! – Zawołał uradowany, machając do nich ręką. – Piękne, co? […]. No więc tak… Pierwsze, co powinniście wiedzieć o hipogryfach, to to, że są strasznie honorowe. Łatwo je obrazić, to fakt. Nigdy nie obrażajcie hipogryfa, bo może to być ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu. […]. Zawsze poczekajcie, aż hipogryf zrobi pierwszy ruch – ciągnął Hagrid. – Z szacunkiem do nich, rozumiecie? Idziecie do hipogryfa, grzecznie się kłaniacie i czekacie. Jak się odkłoni, można go dotknąć. Jak się nie odkłoni, trzeba zwiewać, i to szybko, bo te szpony są bardzo ostre. No dobra. Kto chce pierwszy?

Większość klasy cofnęła się jeszcze dalej. Nawet Harry, Ron i Hermiona mieli złe przeczucia. Hipogryfy potrząsały dziko głowami i wymachiwały potężnymi skrzydłami; wyglądało na to, że bardzo nie lubią być uwiązane.

- Nikt? – Zapytał Hagrid, patrząc na nich błagalnie.

- Ja – powiedział Harry. […]

- Jesteś prawdziwy gość, Harry! – Ryknął Hagrid. – No dobra… zobaczymy, jak sobie dasz radę z Hardodziobem.

Odwiązał łańcuch, odciągnął jednego hipogryfa od reszty stadka i zdjął mu skórzaną obrożę. Wszyscy wstrzymali oddech. Malfoy zmrużył złośliwie oczy.

- Teraz spokojnie, Harry – powiedział cicho Hagrid. – Popatrz mu w oczy i staraj się nie mrugać…Hipogryfy nie mają zaufania do kogoś, kto za bardzo mruga…

Harry’emu natychmiast napłynęły łzy do oczu, ale ich nie zamknął. Hardodziob odwrócił swoją wielką głowę i patrzył na niego groźnie jednym pomarańczowym okiem.

- Dobra Harry – powiedział Hagrid. – Dobra… a teraz się ukłoń…

Harry nie miał wielkiej ochoty nadstawiać karku, ale zrobił jak mu powiedziano. Ukłonił się krótko i podniósł głowę. Hipogryf wciąż patrzył na niego wyniośle. Nie poruszał się.

- Cholibka – mruknął Hagrid, jakby trochę zaniepokojony. – No… to się cofnij, Harry… tylko spokojnie…

Ale w tym momencie, ku zdumieniu Harry’ego, hipogryf nagle ugiął przed nim pokryte łuską kolana. Trudno było wątpić, że to ukłon.

- Dobra robota, Harry! – Pochwalił go Hagrid, zachwycony. – Dobra… teraz możesz go dotknąć! Poklep go po dziobie, śmiało!

Czując, że lepszą nagrodą za odwagę byłoby wycofanie się, Harry zbliżył się powoli do hipogryfa i wyciągnął do niego rękę. Poklepał go kilka razy po dziobie, a hipogryf przymknął leniwie oczy, jakby mu to sprawiło przyjemność.

Wszyscy zaczęli klaskać. […]

- No dobra, Harry – powiedział Hagrid. – Chyba pozwoli, żebyś go dosiadł!



***



- Hagridzie! – Krzyknął Harry, waląc pięścią w drzwi. – Hagridzie, jesteś tam?

Usłyszeli ciężkie kroki i po chwili drzwi otworzyły się z hukiem. Hagrid stał na progu; oczy miał czerwone i zapuchnięte, a na skórzaną kamizelkę kapały obficie łzy.

- Słyszeliście?! – Ryknął i objął Harry’ego za kark, wieszając się na nim całym ciężarem.

Hagrid był wzrostu przynajmniej dwóch normalnych ludzi, więc Harry jęknął, zachwiał się i byłby upadł, gdyby Ron i Hermiona nie złapali Hagrida pod łokcie i zaciągnęli, z pomocą Harry’ego, z powrotem do chaty. Dowlekli go do najbliższego krzesła, na które się osunął, oparłszy łokcie na stole. Przez cały czas trząsł się i szlochał, a policzki lśniły mu od łez, które nikły w jego rozwichrzonej brodzie.

- Hagridzie, o co chodzi? – Zapytała przerażona Hermiona.

Harry dostrzegł jakiś urzędowy list leżący na stole.

- Co to jest, Hagridzie?

Hagrid załkał jeszcze gwałtowniej, ale podsunął list Harry’emu, który wziął go i przeczytał na głos:

„Szanowny Panie Hagridzie!

W toku naszego dochodzenia w sprawie ataku hipogryfa na ucznia podczas prowadzonej przez Pana lekcji, przyjęliśmy zapewnienie profesora Dumbledore’a, że nie ponosi Pan odpowiedzialności za ten żałosny incydent. […] Musimy jednak stwierdzić, że rzeczony hipogryf wzbudził nasz niepokój. Postanowiliśmy więc rozpatrzyć oficjalną skargę, złożoną przez Pana Lucjusza Malfoya, powierzając dalsze dochodzenie Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń. Przesłuchanie odbędzie się 20 kwietnia i prosimy, aby stawił się Pan w tym dniu, razem z rzeczonym hipogryfem, w biurze komisji w Londynie. Do tego czasu hipogryf powinien zostać spętany i odizolowany.

Łączymy wyrazy szacunku…”

Pod spodem widniała lista nazwisk członków rady nadzorczej Hogwartu. […] Nagle z kąta chaty dobiegł ich dziwny odgłos. Odwrócili się szybko i zobaczyli w kącie hipogryfa, który rozszarpywał coś dziobem. Podłoga obryzgana była świeżą krwią.

- Nie mogłem go zostawić spętanego na tym śniegu! – Ryknął Hagrid. – Samiuteńkiego! W Boże Narodzenie!

Harry, Ron i Hermiona spojrzeli po sobie. Wiedzieli już, czym dla Hagrida są „niezwykłe stworzenia”; inni nazywali je po prostu „przerażającymi potworami”. Z drugiej strony Hardodziob wyglądał całkiem niewinnie, w każdym razie w porównaniu ze smokami i olbrzymimi trójgłowymi psami. Biorąc pod uwagę zwykłe upodobania Hagrida, można go było nawet uznać za milutkie stworzenie.

- Będziesz musiał przygotować sobie obronę, Hagridzie – powiedziała Hermiona, siadając i kładąc dłoń na potężnym  przedramieniu olbrzyma. – Na pewno zdołasz im udowodnić, że Hardodziob nie zrobi nikomu krzywdy.

- Guzik ich to obchodzi! – Załkał Hagrid. – Ta piekielna komisja siedzi w kieszeni  Lucjusza Malfoya! Mają przed nim pietra! A jak przegram, to Hardodziob…[…]

- Posłuchaj Hagridzie. Nie możesz się poddawać. Hermiona ma rację, musisz się dobrze przygotować. Możesz nas wezwać na świadków…

- Na pewno czytałeś o przypadku pogryzienia przez hipogryfa – wtrąciła Hermiona. – Kiedy go uwolniono od zarzutów. Znajdę ci to, Hagridzie, i sprawdzę, o co tam dokładnie chodziło.

Hagrid szlochał coraz głośniej. Harry i Hermiona spojrzeli znacząco na Rona.

- Ee… może zaparzę herbaty? – Zapytał Ron.

Harry zrobił wielkie oczy.

- Moja mama zawsze parzy herbatę, gdy ktoś jest zdenerwowany – mruknął Ron, wzruszając ramionami.



***



- Jak przechodzę obok tych dementorów, to mnie aż trzęsie […]. Cholibka, jakbym znowu był w Azkabanie…

Zamilkł i zaczął siorbać herbatę. Harry, Ron i Hermiona wpatrywali się w niego z napięciem. Po raz pierwszy wspomniał o swoim krótkim pobycie w Azkabanie.

- To okropne miejsce, prawda? – Zagadnęła Hermiona.

- Nie macie pojęcia – odpowiedział cicho Hagrid. – Nigdy przedtem nie byłem w czymś takim. Myślałem, że już mi odbija. Wciąż mi to wszystko we łbie łomotało… dzień, kiedy mnie wylali z Hogwartu… dzień, w którym umarł mój tata… dzień, w którym musiałem oddać Norberta […]. Po jakimś czasie zapomina się, kim się jest. Po prostu chce się zdechnąć. Myślałem tylko o jednym, żeby umrzeć we śnie… Jak mnie wypuścili, to jakbym się na nowo narodził, wszystko wróciło, mówię wam, to było najwspanialsze uczucie na świecie! A dementorzy wcale nie byli z tego zadowoleni, że wychodzę.

- Przecież okazało się, że jesteś niewinny! – Zawołała Hermiona.

Hagrid prychnął.

- Myślisz, że to ich obchodzi? Mają to gdzieś. Im zależy tylko na tym, żeby mieć pod ręką parę setek ludzi, żeby wysysać z nich szczęście, ot co. W nosie mają, czy jesteś winny, czy nie.

Zamilkł na chwilę, wpatrując się w swoją herbatę. A potem powiedział cicho:

- Tak Se myślałem… żeby puścić Hardodzioba… żeby gdzieś odleciał… ale jak wytłumaczyć hipogryfowi, żeby gdzieś się ukrył? No i… tego… boję się złamać prawo… - Spojrzał po nich i łzy znowu potoczyły mu się po policzkach. – Nie chcę wrócić do Azkabanu. Nigdy.



***



- Chciałbym z wami o czymś pogadać, chłopaki – rzekł Hagrid, siadając między nimi i robiąc wyjątkowo poważną minę.

- O czym? – Zapytał Harry.

-  O Hermionie – odrzekł Hagrid.

- A co z nią jest? – Zapytał Ron.

- Nie jest dobrze, ot co. Od Bożego Narodzenia często tu przychodzi. Czuje się taka samotna. Najpierw nie rozmawialiście z nią, bo mieliście w głowach tylko Błyskawicę, potem dlatego, że jej kot…

- … zjadł Parszywka! – wpadł mu w słowo Ron.

- … dlatego, że jej kot zachował się, jak wszystkie koty – ciągnął Hagrid, nie zwracając uwagi na złośliwą uwagę Rona. – Chlipała mi tu parę razy, no wiecie. Jest w podłym nastroju. Jakby mnie kto zapytał, tobym powiedział, że chapnęła za dużo i teraz nie może przełknąć. No wiecie, nawaliła sobie za dużo roboty. A przy tym wszystkim, cholibka, znalazła czas, żeby mi pomóc z tym Hardodziobem… Wynalazła mi naprawdę mocne kawałki… teraz to chyba ma szansę…

- Hagridzie, my też powinniśmy ci pomóc… przepraszamy… - zaczął nieśmiało Harry.

- Przecież wam nie wypominam! – Ryknął Hagrid. – Wiem, co macie na głowie, chłopaki, widziałem jak trenowaliście quidditcha… dzień i noc… o każdej porze… ale muszę wam powiedzieć… no… myślałem, że dla was dwóch przyjaźń więcej znaczy niż miotły i szczury. To wszystko.



***



„Przegrałem apelacje. Egzekucja ma się odbyć o zachodzie słońca. Nic nie możecie poradzić. Nie przychodźcie. Nie chcę, żebyście na to patrzyli.

Hagrid”.

- Musimy iść – powiedział natychmiast Harry. – Nie może tam sam siedzieć i czekać na kata!

*

Trzymając się blisko siebie, żeby nikt ich nie zobaczył, przeszli na palcach przez salę, otworzyli dębowe drzwi i po kamiennych schodach zeszli na błonia. […]. Doszli do chatki Hagrida i zapukali. Nie od razu otworzył, a kiedy to zrobił, stanął w drzwiach, rozglądając się nieprzytomnie, blady i drżący.

- To my – syknął Harry. – Mamy na sobie pelerynę-niewidkę. Wpuść nas, to ją zdejmiemy.

- Nie powinniście tu przychodzić! – Wyszeptał Hagrid, ale cofnął się, a oni weszli do środka. Zamknął szybko drzwi, a Harry ściągnął pelerynę.

Hagrid nie płakał i nie rzucił im się na szyję. Wyglądał jak człowiek, który nie bardzo wie, gdzie jest i co ma zrobić. Beznadziejna rozpacz była chyba gorsza od łez.

- Chcecie herbatki? – Zapytał. Ręce mu się trzęsły, gdy sięgał po czajnik.

- Gdzie jest Hardodziob, Hagridzie? – Zapytała nieśmiało Hermina.

- Wy… wypuściłem go trochę – odrzekł Hagrid, rozlewając mleko na stół. – Przywiązałem koło mojej grządki dyniowej. Pomyślałem, że powinien sobie popatrzeć na drzewa… i nawdychać się świeżego powietrza… zanim…

Ręka mu się zatrzęsła, że wypuścił dzban z mlekiem, który rozbił się na drobne kawałki. […]

Hermiona załkała krótko, a potem odwróciła się do nich, z trudem powstrzymując łzy.

- Zostaniemy z tobą, Hagridzie…



***



- Chyba nie powinienem tak się cieszyć po tym wszystkim, co stało się w nocy…[…] Ale wiecie co?

- Co? – Zapytali udając zdziwienie.

- Dziobek! Nawiał im! Jest wolny! Świętowałem całą noc!

- To cudownie! – Zawołała Hermiona, patrząc na Rona z wyrzutem, bo sprawiał wrażenie, jakby zamierzał parsknąć śmiechem.

- Taak… musiałem go źle uwiązać…



***



Hagrid czekał na nich przed chatką, trzymając za obrożę swojego brytana Kła. U jego stóp leżało kilkanaście otwartych drewnianych klatek, a Kieł skomlał i wyrywał się, najwyraźniej pragnąc zapoznać się bliżej z ich zawartością. Kiedy podeszli, usłyszeli jakiś dziwny grzechot, przerywany cichymi eksplozjami.

— Dobry, dobry! — powitał ich Hagrid, uśmiechając się szeroko do Harry’ego, Rona i Hermiony. — Lepij poczekajmy na Ślizgonów, tego by nie odżałowali... Sklątki tylnowybuchowe!

— Że co? — Zapytał Ron. Hagrid wskazał na skrzynki.

— Ojej! — Wrzasnęła Lavender Brown, odskakując do tyłu.

„Ojej!” było, według Harry’ego, zupełnie niezłym podsumowaniem sklątek tylnowybuchowych. Wyglądały jak zdeformowane, pozbawione skorup homary, okropnie blade i oślizgłe, z mnóstwem nóżek sterczących w dziwnych miejscach. Głowy trudno było zlokalizować. Miały około sześciu cali długości, a w każdej skrzynce było ich blisko setki. Łaziły po sobie i tłukły się na oślep o ścianki skrzynek, z których buchał zapach zgniłych ryb. Co jakiś czas z jednego końca sklątki strzelały iskry, rozlegało się głośne pyknięcie, a stworzonko przelatywało do przodu o kilkanaście cali.

— Dopiro co się wylęgły — oznajmił z dumą Hagrid — Więc będziecie mogli je sami hodować! Możemy z tego zrobić taki mały projekcik!

 — A niby po co mielibyśmy je hodować? — Zapytał zimny głos.

Przybyli Ślizgoni. Głos należał do Dracona Malfoya. Crabbe i Goyle zarechotali kpiąco. Hagrid zdawał się mocno zaskoczony tym pytaniem.

— No, co one robią? — Zapytał Malfoy. — Jaki jest z nich pożytek?

Hagrid otworzył usta, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią. Trwało to kilka sekund, po czym oświadczył szorstko — To będzie na następnej lekcji, Malfoy. Dzisiaj będziemy je tylko skarmiać. Popróbujecie podawać im różne rzeczy... bo, cholibka, ja ich jeszcze nigdy nie hodowałem, więc nie wim, co one żrą˛... mam tu trochę mrówczych jajek... i żabich wątróbek... i trochę zdechłych zaskrońców... no więc popróbujecie, co im będzie pasować.

— Najpierw ropa, teraz to świństwo — mruknął Seamus.

Tylko wielka sympatia do Hagrida skłoniła Harry’ego, Rona i Hermionę do wzięcia garści oślizgłych żabich wątróbek i wrzucenia ich do skrzynki z tylnowybuchowymi sklątkami. Harry’ego dręczyło podejrzenie, że jest to całkowicie bezsensowne, bo przecież sklątki nie miały otworów gębowych.

— Auu! — Wrzasnął Dean Thomas po dziesięciu minutach. — Trafiło mnie!

Hagrid podskoczył ku niemu z przestraszoną miną.

— Strzeliła we mnie! — powiedział ze złością Dean, pokazując Hagridowi oparzenie na dłoni.

— A... no tak, to się zdarza, kiedy się odrzucają— powiedział Hagrid, kiwając głową.

— Ojejku! — Krzyknęła znowu Lavender Brown. — Ojejku, Hagridzie, jednej coś takiego wystaje!

— Ach tak, niektórym wyrastają żądła! — Hagrid był tym wyraźnie zachwycony, natomiast Lavender szybko wyciągnęła rękę ze skrzynki. — Tak mi się widzi, że te z żądłami to samce... samiczki mają takie ssawki na brzuszkach... chyba do wysysania krwi.

— Teraz już rozumiem, dlaczego próbujemy je utrzymać przy życiu — powiedział ironicznie Malfoy. — Kto by nie chciał mieć zwierzątek, które parzą, żądlą i gryzą?

— Może i nie są śliczne, ale to nie znaczy, że są bezużyteczne — warknęła Hermiona. — Smocza krew ma niezwykłą, magiczną moc, ale chyba nie chciałbyś trzymać w domu smoka, prawda?

Harry i Ron wyszczerzyli zęby do Hagrida, który uśmiechnął się do nich ukradkiem spoza krzaczastej brody. Dobrze wiedzieli, że trzymanie w domu smoka było marzeniem Hagrida — przed trzema laty nawet jednego miał, choć dość krótko, a był to norweski smok kolczasty, którego nazwał Norbertem. Hagrid po prostu kochał potworne stworzenia — im potworniejsze, tym bardziej.



***



— Najwyższy czas! — zagrzmiał Hagrid, gdy otworzył drzwi i zobaczył, kto pukał. — A już se myślałem, że wam z głowy wyleciało, gdzie mam chatę!

— Byliśmy naprawdę okropnie zajęci, Hag... — zaczęła Hermiona, ale nagłe urwała, patrząc na niego, jakby zapomniała języka w gębie.

Hagrid miał na sobie swój najlepszy (i wyjątkowo okropny) garnitur, brązowy i włochaty, a pod szyją krawat w żółto-pomarańczową kratkę. Nie to było jednak najgorsze. Wszystko wskazywało na to, że próbował sobie przyczesać włosy, używając do tego ogromnej ilości czegoś, co wyglądało jak smar do osi. Teraz włosy opadały mu dwoma grubymi strąkami — być może próbował zapleść je sobie w koński ogon, jak Bill, ale stwierdził, że ma ich za dużo. W ogóle to do niego nie pasowało. Hermiona przez chwilę gapiła się na niego, a potem, najwyraźniej postanowiwszy powstrzymać się od komentarza, wymamrotała: — Ee... a gdzie są sklątki?

— Na grządce z dyniami — odpowiedział uradowany Hagrid. — Robią się spore, mają już chyba ze trzy stopy. Tylko że... no... zaczęły się nawzajem zabijać.

— Och nie, naprawdę˛? — powiedziała Hermiona, rzucając karcące spojrzenie Ronowi, który wytrzeszczał oczy na fryzurę Hagrida i już otwierał usta, aby coś na jej temat powiedzieć.

— Taak — westchnął ponuro Hagrid. — Ale już w porząsiu, zrobiłem im oddzielne boksy. Wciąż mam ze dwadzieścia.

— No... to świetnie — rzekł Ron.

Hagrid nie zwrócił uwagi na jego ironiczny ton. […] Usiedli przy stole, a Hagrid przygotowywał herbatę. Wkrótce pogrążyli się w rozmowie na temat Turnieju Trójmagicznego. Hagrid pasjonował się nim tak samo, jak oni. […]

— Pójdę z wami — powiedział Hagrid, odkładając swoją robótkę. — Poczekajcie chwilkę.

Wstał, podszedł do komody przy łóżku i zaczął w niej grzebać. Nie zwracali na to większej uwagi, dopóki jakiś okropny zapach nie uderzył ich w nozdrza.

— Hagridzie, co to takiego? — Zapytał Ron, zanosząc się kaszlem.

— A co? — Hagrid odwrócił się do nich z wielką butlą w dłoni. — Nie podoba się wam?

— Czy to jakaś woda po goleniu? — Zapytała Hermiona nieco zduszonym głosem.

— To... woda kolońska — mruknął Hagrid, zaczerwieniony po uszy. — Może trochę za dużo chlusnąłem — burknął. — Zaraz to spłuczę, poczekajcie...

Wyszedł z chatki i zobaczyli przez okno, jak myje się energicznie w beczce z wodą.

— Woda kolońska? — Powtórzyła zdumiona Hermiona. — Hagrid?

— A te jego włosy... i to ubranko... — dodał Harry półgłosem.

— Patrzcie! — Powiedział Ron, wskazując przez okno.

Hagrid właśnie się wyprostował i odwrócił. Jeśli przedtem był zarumieniony, to teraz zrobił się czerwony jak piwonia. Ostrożnie podeszli do okna, uważając, żeby ich nie zobaczył. Z powozu dopiero co wyszła madame Maxime, prowadząc swoich uczniów. Najwyraźniej i oni wybierali się już na ucztę. Harry, Ron i Hermiona nie słyszeli, co Hagrid mówi, ale widzieli, że rozmawia z madame Maxime, a minę ma tak rozanieloną i oczy tak zamglone, jak przed trzema laty, kiedy hodował w domu małego smoka Norberta.

— Słuchajcie, on z nią idzie do zamku! — Powiedziała Hermiona oburzonym tonem. — Myślałam, że na nas poczeka!

Hagrid, nie obejrzawszy się nawet na swoją chatkę, kroczył już przez łąkę obok madame Maxime. Jej uczniowie biegli za nimi truchtem, aby dotrzymać im kroku.

— On się w niej buja! — Zawołał Ron z niedowierzaniem. — Jeśli skończy się tym, że będą mieli dzieci, to ustanowią rekord świata... założę się, że najmniejsze z ich dzieciątek będzie ważyło z tonę.



***



Odczekał, aż wszyscy zajmą się swoimi sklątkami, po czym zwrócił się do Harry’ego bardzo poważnym tonem.

— A więc... tego... bierzesz udział. W turnieju. Jako reprezentant szkoły.

— Jako jeden z reprezentantów — poprawił go Harry.

Czarne jak żuki oczy Hagrida wpatrywały się w niego z głębokim niepokojem.

— Masz pojęcie, kto cię w to wpakował, Harry?

— A więc wierzysz, że to nie ja? — Harry z najwyższym trudem opanował falę wdzięczności, która go zalała po słowach Hagrida.

— No chyba — burknął Hagrid. — Powiedziałeś, że to nie ty, a ja ci wierzę... Dumbledore też... i wszyscy.

— Bardzo bym chciał wiedzieć, kto to zrobił — powiedział z goryczą Harry.

Spojrzeli na błonia. Klasa rozeszła się po trawniku, każdy z najwyższym trudem prowadził swoją sklątkę. Sklątki miały już ponad trzy stopy długości i wyjątkową siłę. Nie były już nagie i bezbarwne, lecz okrywał je gruby, szarawy chitynowy pancerz. Wyglądały jak skrzyżowanie wielkich skorpionów z wydłużonymi krabami, ale wciąż nie miały głów i oczu. Zrobiły się bardzo silne i trudno było nad nimi zapanować.

— Ale mają radochę, co? — Powiedział uradowany Hagrid.

Harry zrozumiał, że mówi o sklątkach, bo jego koledzy z pewnością nie sprawiali takiego wrażenia. Co jakiś czas któraś ze sklątek eksplodowała z donośnym hukiem, a siła odrzutu wyrzucała ją o kilka jardów do przodu, co powodowało, że prowadząca ją na smyczy osoba lądowała na brzuchu i sunęła po trawie, rozpaczliwie usiłując podnieść się na nogi.

— No... bo ja wim, Harry — westchnął nagle Hagrid, patrząc na niego z niepokojem. — Reprezentant szkoły... wygląda na to, że wszystko trafia się tobie, no nie?

Harry nie odpowiedział. Tak, wszystko zawsze przytrafia się jemu...



***



— Hagridzie! — Krzyknęła Hermiona, waląc pięścią w drzwi. — Hagridzie, dosyć tego! Wiemy, że tam jesteś! Nikogo nie obchodzi, że twoja mama była olbrzymką! Nie możesz pozwolić, żeby ta wstrętna Skeeter tobą pomiatała! Hagridzie, wyłaź, zaczynasz już... - Drzwi otworzyły się. — No wresz... - Hermiona urwała nagle, ponieważ znalazła się twarzą w twarz nie z Hagridem, ale z... Albusem Dumbledore’em.

— Dobry wieczór — przywitał ich uprzejmie, uśmiechając się lekko.

— My... ee... chcieliśmy się zobaczyć z Hagridem — wyjąkała cicho Hermiona.

— Domyśliłem się tego — rzekł Dumbledore z wesołym błyskiem w oczach. — Może byście weszli do środka?

— Och... mmm... oczywiście — bąknęła Hermiona.

Weszli do chatki. Kieł natychmiast rzucił się na Harry’ego, szczekając radośnie i usiłując wylizać mu uszy. Harry odsunął go i rozejrzał się po chatce. Hagrid siedział przy stole, na którym stały dwa wielkie kubki herbaty. Wyglądał żałośnie. Twarz miał całą w plamach, oczy zapuchnięte, a włosy rozczochrane tak, że wyglądały jak kłąb splątanego drutu.

— Cześć, Hagridzie — rzekł Harry.

Hagrid spojrzał na niego.

— He — mruknął ochrypłym głosem.

— Chyba by się przydało więcej herbatki — powiedział Dumbledore, zamykając za nimi drzwi i wyjmując różdżkę.

W powietrzu pojawiła się nagle wirująca taca z dzbankiem, filiżankami i talerzem ciasteczek. Dumbledore ściągnął ją różdżką na stół i gdy wszyscy usiedli, zapytał: — Hagridzie, czy może słyszałeś, co wykrzykiwała panna Granger?

Hermiona zaróżowiła się lekko, ale Dumbledore uśmiechnął się do niej i ciągnął dalej: — Hermiona, Harry i Ron nadal pragną się z tobą przyjaźnić, sądząc po fakcie, że właśnie próbowali wyłamać drzwi.

— No pewnie! — Powiedział Harry, wpatrując się w Hagrida. — Przecież chyba nie myślisz, że to, co ta krowa... przepraszam, panie profesorze — dodał szybko, spojrzawszy na Dumbledore’a.

— Miałem właśnie napad głuchoty i nie mam pojęcia, co powiedziałeś, Harry — rzekł Dumbledore, kręcąc młynka kciukami i gapiąc się w sufit.

— Rozumiem — powiedział nieśmiało Harry. — Chodzi mi o to, Hagridzie... że... jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że przejmiemy się tym, co ta... baba... napisała o tobie?

Dwie opasłe łzy wypłynęły z czarnych, błyszczących jak dwa żuki oczu Hagrida i stoczyły się w jego zmierzwioną brodę.

— Masz żywy dowód na to, co ci mówiłem, Hagridzie — rzekł Dumbledore, wciąż wpatrując się w sufit. — Pokazałem ci listy od wielu rodziców, którzy pamiętają cię z czasów, kiedy sami tu byli, a teraz piszą bez ogródek, że jeśli cię wyrzucę, będą mieli na ten temat coś do powiedzenia...

— Nie wszyscy — zachrypiał Hagrid. — Nie wszyscy chcą, żebym został.

— Hagridzie, jeśli marzysz o światowej sławie, to obawiam się, że jeszcze długo nie wyjdziesz z tej chałupki — powiedział Dumbledore, patrząc na niego surowo sponad swoich okularów-połówek. — Nie minął tydzień, odkąd zostałem dyrektorem tej szkoły, a już miałem przynajmniej jedną sowę ze skargą na sposób, w jaki tu rządzę. I co miałem zrobić? Zabarykadować się w gabinecie i oświadczyć, że nie będę z nikim rozmawiał?

— Tak... ale pan nie jest półolbrzymem! — Załkał Hagrid.

— Hagridzie, pomyśl, jakich ja mam krewnych! — Zawołał Harry. — Pomyśl o Dursleyach!

— Otóż to, otóż to! — Powiedział Dumbledore. — A mój własny brat, Aberforth, został osądzony za ćwiczenie niestosownych zaklęć na kozie. Pisali o tym w gazetach, ale czy Aberforth ukrył się gdzieś przed ludźmi? Nie! Chodził z podniesioną głową i zajmował się swoimi sprawami jakby nigdy nic! […]

— Hagridzie, wracaj do szkoły — powiedziała cicho Hermiona. — Prosimy cię, wróć, naprawdę nam ciebie brak.

Hagrid przełknął głośno. Łzy znowu potoczyły się po jego policzkach i zniknęły w gąszczu brody. Dumbledore wstał.

— Nie przyjmuję twojej rezygnacji, Hagridzie, i oczekuję, że w poniedziałek wrócisz do swoich obowiązków — oświadczył. — O ósmej trzydzieści czekam na ciebie przy stole w Wielkiej Sali, gdzie zjemy śniadanie. Żadnych wymówek. Życzę wszystkim miłego wieczoru.

I wyszedł, zatrzymując się tylko na chwilę, by podrapać Kła za uszami. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Hagrid zaczął łkać, ukrywając twarz w dłoniach wielkości pokryw od pojemników na śmieci. Hermiona poklepywała go wciąż po ramieniu. W końcu opuścił dłonie, spojrzał na nich bardzo zaczerwienionymi oczami i rzekł.

— To jest gość, ten Dumbledore... to jest gość...

— No jasne — powiedział Ron. — Czy mogę się poczęstować ciasteczkiem, Hagridzie?

— Bardzo proszę — odpowiedział Hagrid, ocierając oczy wierzchem dłoni. — I ma rację... wszyscy macie rację... byłem głupi... Mój tata to by się spalił ze wstydu, że tak się zachowałem. — Pociekło więcej łez, ale otarł je, tym razem nieco gwałtowniej, i dodał: — Cholibka, czy ja wam pokazywałem zdjęcie mojego taty? Zobaczcie...

Wstał, podszedł do komody, wysunął szufladę i wyjął z niej zdjęcie niskiego czarodzieja o czarnych, ukrytych w zmarszczkach oczach, bardzo podobnych do oczu Hagrida, siedzącego na ramieniu syna i uśmiechającego się promiennie. Sądząc po jabłonce w tle, Hagrid musiał mieć z siedem lub osiem stóp wzrostu, ale nie miał brody; jego twarz była młoda, pyzata i gładka — mógł mieć najwyżej jedenaście lat.

— To zdjęcie zrobiono zaraz po tym, jak dostałem się do Hogwartu — powiedział ochrypłym, wilgotnym głosem. — Tatuś był ze mnie cholernie dumny; bał się, że nigdy nie zostanę czarodziejem. Kapujecie, z powodu mojej mamy... no już dobra. Oczywiście nigdy nie byłem za dobry w magii... ale przynajmniej nie widział, jak mnie wywalono. Zmarło mu się, bidakowi, jak byłem w drugiej klasie. A jak tatuś zmarł, to zajął się mną Dumbledore. Zrobił mnie gajowym. On ufa ludziom, ot co. Daje im szansę. To go właśnie różni od innych dyrektorów. Cholibka, on to przyjmie do Hogwartu każdego, jak tylko się skapuje, że ma talent. Wie, że ludzie mogą być w porządku, nawet jeśli ich rodziny nie są... tego... no, za bardzo szanowane. Ale są tacy, co tego nie rozumią. Są tacy, co zawsze będą się czepiać, co zawsze będą udawać, że mają duże kości, zamiast wstać i powiedzieć: Jestem tym, kim jestem i wcale się tego nie wstydzę. „Nigdy się nie wstydź”, tak mi zawsze mówił tatuś, „Są tacy, co będą się ciebie czepiać, ale miej ich w nosie, nie warto się nimi przejmować”. I miał rację. Byłem głupi jak but. Już nie będę się nią przejmować, obiecuję wam. Duże kości... ja jej dam duże kości...

Harry, Ron i Hermiona popatrzyli po sobie ze strachem. Harry wolałby wyprowadzić na spacer pięćdziesiąt sklątek, niż przyznać się Hagridowi, że podsłuchał jego rozmowę z madame Maxime, ale Hagrid wciąż mówił i mówił, najwyraźniej nieświadom, że powiedział coś dziwnego.

— Wiesz co, Harry? — rzekł, podnosząc głowę znad fotografii swojego ojca, a oczy mu zapłonęły. — Kiedy cię pirszy raz zobaczyłem, to mi trochę mnie przypominałeś. Nie miałeś tatusia i mamusi, czułeś się, jakbyś nie pasował do Hogwartu, pamiętasz? W ogóle nie byłeś pewny, czy dasz sobie radę... A teraz... cholibka, Harry, jesteś reprezentantem szkoły! - Przyglądał się przez chwilę Harry’emu, po czym powiedział z wielką powagą.

 — Wiesz, co mi sprawi największą radochę, Harry? Jak zwyciężysz. Niech skonam. I tak se myślę: niech wszyscy zobaczą, że nie trzeba być czystej krwi, żeby być najlepszym. Nie musisz się wstydzić, że jesteś tym, kim jesteś. Niech zobaczą, że Dumbledore to równy gość, że ma racje, przyjmując każdego, kto potrafi czarować. A jak sobie radzisz z tym jajem, Harry?

— Znakomicie — odpowiedział Harry. — Naprawdę˛ znakomicie.

Na wymęczonej twarzy Hagrida pojawił się szeroki, nieco łzawy uśmiech.

— Mój chłopak! Pokaż im, Harry, pokaż im. Pobij ich wszystkich.



***



— Wszystko gra, Harry? — mruknął, odchodząc na bok, podczas gdy reszta klasy zgromadziła się wokół źrebiątek.

— Tak — mruknął Harry.

— Tylko nerwy, nie?

— Trochę.

— Harry — rzekł Hagrid, klepiąc go olbrzymią dłonią po ramieniu, tak że pod Harrym ugięły się kolana. — Trochę miałem pietra, jak cię zobaczyłem przed tym rogogonem, ale teraz już wim, że za co się nie złapiesz, to dasz radę. W ogóle się o to nie martwię. Dasz radę i tyle. Roztrzaskałeś już tę łamigłówkę?

Harry kiwnął głową, ale kiedy to zrobił, natychmiast poczuł przemożną chęć wyznania Hagridowi, że nie ma zielonego pojęcia, jak przeżyć godzinę na dnie jeziora. Spojrzał na niego badawczo: może czasami zanurza się w jeziorze w poszukiwaniu jakichś wodnych potworów? Bo na ziemi potrafi złowić wszystkie...

— Wygrasz, tyle ci powim — zagrzmiał Hagrid, klepiąc go znowu po ramieniu, a Harry poczuł, że zapada się na kilka cali w błotnistą ziemię. — Ja to wim. Ja to czuje. Wygrasz, Harry, ja ci to mówię.

Harry po prostu nie mógł pozbawić Hagrida tego radosnego, ufnego uśmiechu. Odwzajemnił ten uśmiech z pewnym trudem i udając, że bardzo go ciekawią młode jednorożce, odszedł, by wraz z innymi poklepać je po złotych grzbietach.



***



Jedyną osobą poza Ronem i Hermioną, z którą Harry miał ochotę rozmawiać, był Hagrid. Ponieważ teraz nie było już nauczyciela obrony przed czarną magią, te lekcje mieli wolne. W pewne czwartkowe popołudnie poszli więc odwiedzić Hagrida w jego chatce. Był piękny, słoneczny dzień. Kiedy podeszli, Kieł wyskoczył przez otwarte drzwi, witając ich radosnym szczekaniem i machając ogonem.

— Kto tam? — Rozległ się głos Hagrida, który wnet stanął w drzwiach. — Harry! - Wyszedł im na spotkanie, przyciągnął Harry’ego do siebie, przytulił, potargał mu pieszczotliwie włosy i powiedział: — Dobrze cię znowu widzieć, chłopie. Dobrze cię widzieć.

Kiedy weszli do chatki, zobaczyli na stole dwa kubki wielkości cebrzyków.

— Piliśmy sobie herbatkę z Olimpią— wyjaśnił Hagrid. — Dopiro co wyszła.

— Kto? — zapytał Ron.

— Madame Maxime, a niby kto?

— To co, pogodziliście się?

— Nie wim, o czym mówisz — mruknął Hagrid, wyjmując więcej kubków z kredensu.

Zrobił herbatę, podał im talerz zakalcowatych ciasteczek, odchylił się do tyłu w krześle i przyjrzał się uważnie Harry’emu swoimi czarnymi jak żuki oczami.

— Wszystko gra, Harry?

— Jasne.

— Oj, chyba nie bardzo. Oj, nie. Ale wyjdziesz z tego.

Harry nic nie odpowiedział.

— Ja wiedziałem, że on wróci — powiedział Hagrid, a oni spojrzeli na niego, zaskoczeni. — Wiedziałem to od lat, Harry. Wiedziałem, że gdzieś się kryje, wyczekując na swoją chwilę. No i się doczekał, a my musimy sobie z tym poradzić. Będziemy walczyć. Może uda się go powstrzymać, zanim odzyska dawną moc. Taki jest przynajmniej plan Dumbledore’a. To jest gość, ten Dumbledore, nie? Póki jest z nami, nie ma co pękać - uniósł swoje krzaczaste brwi, widząc, że nie bardzo ich przekonał. — Nie ma co siedzieć i się zamartwiać. Co ma być, to będzie, a jak będzie, to jakoś sobie damy z tym radę. Dumbledore powiedział mi, czego dokonałeś, Harry - westchnął, wypiął pierś i utkwił wzrok w Harrym. — Cholibka, twój tata nie mógłby sobie lepij poradzić z tym wszystkim. Chyba lepij już nie mogłem cię pochwalić, co, Harry?

 Harry uśmiechnął się˛ do niego. Był to jego pierwszy uśmiech od wielu dni.

— Czego chciał od ciebie Dumbledore? — zapytał. — Tamtej nocy wysłał McGonagall, żeby sprowadziła do niego ciebie i madame Maxime.

— Dostałem pewna˛ robótkę na lato. Ale to tajemnica. Nie wolno mi o tym gadać, nawet z wami. Olimpia... dla was... madame Maxime... pewnie mi pomoże. Chyba ją namówiłem.

— To ma coś wspólnego z Voldemortem?

Hagrid wzdrygnął się na dźwięk tego imienia.

— Może i tak — mruknął wymijająco. — No dobra, kto chce ze mną pójść i popatrzyć sobie na ostatnią sklątkę? Żartowałem, żartowałem! — dodał pospiesznie, widząc ich miny.



***



Para pustych, białych, błyszczących oczu stawała się coraz większa w mroku, a chwilę później także smocza morda, kark i kościste, czarne ciało: uskrzydlony koń wynurzył się z ciemności. Przez parę sekund przyglądał się klasie, potrząsając długim, czarnym ogonem, a potem pochylił głowę i zaczął szarpać swoimi ostrymi kłami ciało martwej krowy.

W Harrym przewaliła się wielka fala ulgi. Miał wreszcie dowód, że nie wymyślił sobie tych stworzeń, że były prawdziwe. Hagrid wiedział o nich również. Spojrzał gorliwie na Rona, ale ten wciąż gapił się wokoło drzew, a po paru sekundach wyszeptał.

- Dlaczego Hagrid nie zawoła jeszcze raz?

Większość z reszty klasy miało wyraz takiego samego zmieszania i nerwowego oczekiwania jak Ron, gapiąc się wciąż dookoła, mimo że koń stał o stopę od nich. Były tylko dwie inne osoby, które zdawały się go widzieć: tyczkowaty Ślizgon stojący zaraz za Goylem oglądał jedzącego konia z wyrazem dużego wstrętu na twarzy i Neville którego oczy śledziły ruch długiego, czarnego ogona.

- Och, idzie następny - dumnie oznajmił Hagrid, gdy drugi czarny koń wyłonił się spoza ciemnych drzew, składając swoje skrzydła bliżej ciała i pochylając głowę by pożreć mięso - Tera... Niech podnisie renke ten, kto je widzi.

Harry, ogromnie zadowolony z poczucia, że wreszcie zaczyna rozumieć tajemnicę tych koni, podniósł rękę. Hagrid go zauważył.

- Ta... Ta... Wiedziałem, że ty bendzisz w stanie Harry - powiedział poważnie - I ty Neville, hę? I...

- Przepraszam - zapytał Malfoy szyderczym głosem - ale co dokładnie powinniśmy zobaczyć?

By odpowiedzieć, Hagrid wskazał na martwą, rozszarpaną krowę na ziemi. Cała klasa patrzyła się na nią przez parę sekund, a potem kilkanaście osób zaczęło ciężko dyszeć, Parvati skomlała. Harry rozumiał dlaczego: samodzielnie obdzierające się z kości kawałki mięsa i znikające w rzadkim powietrzu musiały faktycznie wyglądać bardzo dziwacznie.

- Co takiego to powoduje? - zapytała Parvati przerażonym głosem, cofając się do najbliższego drzewa - Co lub kto to pożera?



- Testrale - dumnie oznajmił Hagrid, a Hermiona wydała z siebie ciche "och" zrozumienia, zza pleców Harry'ego. - Hogwart ma ich całe stado... OK. Kto zna...

- Ale one są bardzo, bardzo pechowe - wtrąciła Parvati patrząc zaniepokojona. - Przypuszcza się, że ludziom którzy je widzieli, przynoszą wszystkiego rodzaju najstraszliwsze nieszczęścia. Profesor Trelawney mówiła mi kiedyś...

- Nie, nie, nie - zaoponował Hagrid cmokając. - To tylko przesądy, nic więcej, one ni są pechowe, som całkiem mondre i pożyteczne. Oczywiście nie majom tu zbyt wiele pracy, bo służom głównie tylko do szkolnych powozów, no chyba że Dumbledore wybiera się w dłuższom podróż i ni chce być widocznym… a oto i kolejna parka, paczcie.

Kolejne dwa konie wyłoniły się cichutko spoza drzew, jeden z nich minął Parvati bardzo blisko, ta zadrżała i przycisnęła do drzewa jeszcze bliżej, mówiąc:

- Myślę, że coś poczułam, że to jest blisko mnie!

- Nie martw się. On cie nie skrzywdzi – odrzekł Hagrid cierpliwie – Dobra… tera… kto mi może powidzić dlaczego niektórzy z waz mogom je zobaczyć, a niektórzy nie?

Hermiona podniosła rękę.

- No dalej – powiedział radośnie Hagrid.

- Jedynymi ludźmi, którzy mogą zobaczyć Testrala, są ludzie, którzy widzieli śmierć.

- Dokładnie tak! – uroczyście rzekł Hagrid – Dziesięć punktów dla Gryffindoru.



***



- Cześć Hagrid! – odezwał się kiedy już przecisnął się przez stłoczone stoliki i przyciągnął do siebie krzesło.



Hagrid podskoczył i spojrzał w dół na Harry’ego, jakby go prawie nie rozpoznał. Harry spostrzegł, że ma na twarzy dwie nowe rany i kilka nowych siniaków.

- A, to ty, Harry – przywitał go Hagrid. – W porząsiu?

- Tak, dzięki – skłamał Harry, ale czuł, że nie ma za bardzo na co narzekać przy tym zmaltretowanym i żałośnie wyglądającym Hagridzie. – Ee… dobrze się czujesz?

- Ja? – Spytał Hagrid. – A tak, super, Harry, super.

Zajrzał do środka swojego cynowego kufla, który był rozmiaru dużego wiaderka i westchnął.

Harry nie wiedział, co mu powiedzieć. Przez chwilę siedzieli obok siebie w ciszy. Nagle Hagrid powiedział: - Jadziem na tym samym wózku, nie, ‘Arry?

- Eee.. – odparł Harry.

- No… rzekłem to wcześniej… – Hagrid pokiwał z mądrością. – I obaj siroty… Nu… obaj siroty.

Wziął potężny łyk ze swego kufla.

- To jest różnica jak ma się rodzinkę w porząsiu – mówił dalej. – Mój tatko był w porząsiu. Twoja mama i twój tatko byli w porząsiu. Gdyby żyli, życie byłoby inne, co?

- Tak… tak sądzę. – przytaknął ostrożnie Harry. Hagrid wydawał się być w bardzo dziwnym nastroju.

- Rodzina – stwierdził ponuro Hagrid. – Co byś nie powiedział, krew jest ważna…– I otarł z oka strużkę krwi.

- Hagridzie – spytał Harry nie mogąc się powstrzymać. – Skąd bierzesz te wszystkie rany?

- Eh? – przestraszył się Hagrid – Jakie rany?

- Wszystkie te! – Harry wskazał na twarz Hagrida.

- A… te to tylko zwykłe siniaki i zadrapania, Harry – odparł lekceważąco Hagrid. – Mam ciężką pracę. – Opróżnił swój kufel, odłożył go na stół i wstał. - Do zobaczenia Harry… trzymaj się.





***



- Hagridzie – powiedziała szeptem, który był ledwie słyszalny ponad dźwiękami wydawanymi przez śpiącą istotę. – Kto to jest?

Dla Harry’ego to pytanie zabrzmiało dziwnie… Sam miał zamiar spytać – Co to jest?

- Hagridzie, powiedziałeś nam… – odezwała się Hermiona, a jej różdżka trzęsła się teraz w jej ręku. – Powiedziałeś nam, że żaden z nich nie chciał przyjść!

Harry popatrzył na nią, przeniósł wzrok na Hagrida i kiedy dotarło do niego zrozumienie, spojrzał z powrotem na nasyp z lekkim westchnieniem przerażenia.

Wielka fałda ziemi, na której on, Hermiona i Hagrid mogliby z łatwością stanąć poruszała się powoli w górę i w dół w rytmie głębokiego, pełnego chrząknięć oddechu. To wcale nie była fałda. To były zakrzywione plecy czegoś, co najwyraźniej było…

- No… tego… ni, on ni chciał przyjść – powiedział załamany Hagrid – Ale ja musiałem go tu przyprowadzić, Hermiono, musiałem!

- Ale dlaczego? – Spytała Hermiona, której głos brzmiał tak, jakby miała się rozpłakać. – Dlaczego… co… och, Hagridzie!

- Wiedziałem, że jeśli tylko przyprowadzę go z powrotem – Hagrid sam też był bliski łez. – I … i nauczę go trochę manier… to będę mógł zabrać go do ludzi i pokazać wszyskim, że jest nieszkodliwy!

- Nieszkodliwy! – Odezwała się Hermiona przenikliwym głosem, a Hagrid zaczął uciszająco machać gorączkowo rękami, jako że wielka istota przed nimi chrząknęła głośno i poruszyła się we śnie. – Przez cały ten czas cię krzywdził, prawda? To stąd miałeś te wszystkie zranienia!

- On nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły! – Zapewniał gorliwie Hagrid. – I już jest coraz lepszy, już nawet tak bardzo nie walczy…

- Więc to dlatego dotarcie do domu zajęło ci aż dwa miesiące! – Powiedziała gorączkowo Hermiona. – Och Hagridzie, dlaczego przyprowadziłeś go ze sobą, skoro nie chciał iść? Czy nie byłby bardziej szczęśliwy z innymi takimi jak on?

- Oni wszyscy nim pomiatali, Hermiono, bo jest taki mały! – Sprzeciwił się Hagrid.

- Mały? – Spytała Hermiona. – Mały??

- Hermiono, nie mogłem go zostawić – powiedział Hagrid, a po jego poranionej twarzy na brodę popłynęły łzy. – Widzisz… on jest moim bratem!

Hermiona po prostu wlepiła w niego wzrok z otwartymi ustami.

- Hagridzie, kiedy mówisz „brat” – odezwał się wolno Harry – to masz na myśli…?

- No… przyrodni brat – poprawił się Hagrid. – Wygląda na to, że moja matka zeszła się z innym olbrzymem, kiedy zostawiła mojego tatę i poszła i miała Grawpa…

- Grawpa? – Spytał Harry.

- Ta… no tak to brzmi jak wymawia swoje imię – powiedział zaniepokojony Hagrid. – On nie mówi wiele po angielsku… Próbowałem go uczyć… w każdym razie, wygląda na to, że wcale nie lubiła go bardziej niż mnie. Widzicie, z olbrzymkami tak to jest, że liczy się rodzenie dobrych, wielkich dzieci, a on zawsze był trochę z tyłu jak na olbrzyma… jeno szesnaście stóp…

- Och tak, malutki! – Odezwała się Hermiona, a w jej głosie rozbrzmiewał histeryczny sarkazm. – Absolutnie tyciusieńki!

- Był pomiatany przez nich wszystkich… po prostu ni mogłem go tak zostawić…

- Czy Madame Maxime chciała zabrać go ze sobą? – Spytał Harry.

- Ona… no tego, ona rozumiała jakie to dla mni ważne – powiedział Hagrid wykręcając swoje wielkie dłonie. – A… ale muszę przyznać, że po jakimś czasie truchę się nim zmęczyła… więc się rozdzieliliśmy w drodze powrotnej do domu… Ale obicała nie mówić nikomu…

- Jak na niebiosa udało ci się go tu sprowadzić niezauważenie? – Spytał Harry.

- No tego… widzicie, to dlatego zajęło to tyle czasu – odparł Hagrid. – Mogli my jeno podróżować nocą i przez dzikie tereny i takie tam. Jasne, że on całkiem nieźle kryje się na ziemi kiedy tego chce, ale on ciągle chciał wracać.

- Och Hagridzie, dlaczego na niebiosa nie puściłeś go! – Spytała Hermiona opadając na wyrwane drzewo i kryjąc twarz w dłoniach. – Co ty sobie w ogóle wyobrażasz zrobić z brutalnym olbrzymem, który nawet nie chce tu być!

- No, tentego… słuchaj, „brutalny” to trochę za ciężkie słowo – zaoponował Hagrid, nadal z poruszeniem wykręcając dłonie. – Przyznaję, że machnął mi może parę razy, kiedy był w kiepskim nastroju, ale już jest lepiej, o wiele lepiej, łatwo się uspokaja.

- Więc po co są te liny w takim razie? – Zapytał Harry.

Właśnie zauważył liny grube jak młode drzewka, rozciągające się od pni największych pobliskich drzew do miejsca, gdzie na ziemi leżał skulony Grawp, obrócony plecami do nich.

- Musisz go trzymać uwiązanego? – Spytała słabo Hermiona.

- No… ta… – odpowiedział zaniepokojony Hagrid. – Widzicie… to jest tak jak mówiłem… on tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły.

Harry zrozumiał teraz skąd się wziął ten podejrzany brak żadnych innych żyjących stworzeń w tej części lasu.

- Więc co chcesz, żebyśmy Harry, Ron i ja zrobili? – Spytała Hermiona z zalęknieniem.

- Żebyście się nim zajęli – odpowiedział skrzecząco Hagrid. – Kiedy ja odejdę.

Harry i Hermiona wymienili pełne bólu spojrzenia. Harry z przykrością zdał sobie sprawę, że już obiecał Hagridowi zrobić wszystko, o cokolwiek poprosi.

- A… a co dokładnie ma w to wchodzić? – Spytała Hermiona.

- Nie chodzi o jedzenie ani nic w tym stylu! – Zapewnił gorliwie Hagrid. – On sam se może zadbać o to bez problemu. Ptaki i jelenie i takie tam… nie, on potrzebuje towarzystwa. Tak żebym wiedział, że ktoś się nim opiekuje, że ktoś próbuje go… no trochę uczyć, wicie…

Harry nie odezwał się słowem, ale odwrócił się z powrotem, by popatrzeć na olbrzymią postać pogrążoną we śnie na ziemi przed nimi. W przeciwieństwie do Hagrida, który wyglądał po prostu na przerośniętego człowieka, Grawp wyglądał na dziwnie zniekształconego. To, co Harry wziął za ogromny, porośnięty mchem głaz po lewej stronie wielkiej fałdy ziemi, teraz rozpoznał jako głowę Grawpa. Była o wiele większa proporcjonalnie do ciała, niż głowa człowieka, niemal idealnie okrągła i pokryta mocno kręconymi, rosnącymi blisko siebie włosami w kolorze paproci. Krawędź jednego, wielkiego, mięsistego ucha widoczna była na czubku głowy, która wyrastała raczej jak w przypadku wuja Vernona prosto z barków, albo z bardzo niewielką, albo w ogóle pozbawiona szyi. Plecy, kryjące się pod czymś, co wyglądało jak brudny, brązowawy kaftan zrobiony ze zszytych ze sobą kawałków zwierzęcych skór, były bardzo szerokie. I kiedy Grawp spał, zdawały się lekko napinać na nierównych bliznach na skórze. Wielkie nogi skulone były pod ciałem. Harry mógł dostrzec podeszwy potężnych, brudnych, bosych stóp, wielkich jak młoty kowalskie, spoczywające jedna na drugiej na ziemistym podłożu Lasu.

- Chcesz żebyśmy go uczyli – odezwał się Harry głuchym głosem. Teraz rozumiał, co znaczyło ostrzeżenie Firenzo. Jego próby nie skutkują. Lepiej by zrobił, gdyby sobie odpuścił. Oczywiście inne stworzenia żyjące w lesie musiały słyszeć o bezowocnych próbach Hagrida nauczenia Grawpa angielskiego.

- Ta… nawet jeśli po prostu z nim pogaworzycie – odparł z nadzieją Hagrid. – Bo tak se myślę, że jeśli pogada z ludźmi, to lepiej zrozumie, że wszyscy go lubimy i że chcemy by został.

Harry spojrzał na Hermionę, która popatrzyła na niego przez palce na swej twarzy.

- Coś zdaje się, że wolałabyś już Norberta, co? – spytał, a ona zaśmiała się drżącym głosem.

- Więc zrobicie to? – zapytał Hagrid, który zdaje się nie chwycił tego, co powiedział właśnie Harry.

- My… – odparł Harry, już związany obietnicą. – Spróbujemy, Hagridzie.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Harry – powiedział Hagrid uśmiechając się bardzo łzawo i przykładając znów chustkę do twarzy.



***



- W porząsiu, Harry – uśmiechnął się szeroko, gdy Harry podszedł do ogrodzenia. – Wejdź, wejdź, strzelimy po kubku soku z mlecza…

- Jak leci? – Zapytał Hagrid, gdy już usiedli przy drewnianym stole, każdy z kubkiem zmrożonego soku. – Wszystko… eee… w porząsiu, co?

Harry z wyrazu twarzy Hagrida wiedział, że nie ma on na myśli fizycznego stanu zdrowia.

- Nic mi nie jest – odparł szybko, bo nie mógłby znieść rozmowy o tym, co – jak wiedział – chodziło po głowie Hagridowi. – No, to gdzie byłeś?

- Ukrywałem się w górach – odpowiedział Hagrid. – W grocie, jak Syriusz, kiedy… – Hagrid urwał, chrząkając głośno, spojrzał na Harry’ego i pociągnął solidny łyk soku. – No i… wróciłem – dokończył niepewnie.

- Wyglądasz… wyglądasz lepiej – odezwał się Harry, który był zdecydowany odejść w rozmowie od Syriusza.

- Że co? – spytał Hagrid, unosząc potężną rękę i dotykając twarzy. – A… a tak. No, Grawpy teraz się zachowuje o wiele lepiej, o wiele. Wydawał się zadowolony, kiedy przyszłem, prawdę mówiąc. To jest dobry chłopak, serio… Już żem myślał, żeby mu znaleźć jakąś dziewczynę…

Normalnie Harry natychmiast spróbowałby wybić Hagridowi ten pomysł z głowy. Wizja drugiego olbrzyma, zamieszkującego w lesie, może nawet dzikszego i bardziej gwałtownego niż Grawp, była zdecydowanie przerażająca, ale Harry jakoś nie mógł zebrać energii potrzebnej do sporu. Poczuł ochotę, żeby znowu znaleźć się w samotności i zdecydowany przyspieszyć swoje wyjście, przełknął kilka potężnych łyków swojego soku, opróżniając kubek do połowy.

- Tera wszyscy już wiedzom, że mówiłeś prawdę, Harry – łagodnie i nieoczekiwanie odezwał się Hagrid. Uważnie przyglądał się Harry’emu. – Bedzie lepiej, nie?

Harry wzruszył ramionami.

- Słuchaj… – Hagrid pochylił się ku niemu poprzez stół. – Znałem Syriusza dłużej niż ty… Zginął we walce i to był sposób, w jaki lubiałby odejść…

- On w ogóle nie chciał odejść! – Warknął Harry ze złością.

Hagrid pochylił swoją wielką rozczochraną głowę…

- Nie, nie myślem, żeby chciał… – powiedział cicho. – Ale serio, Harry… on nie był taki, żeby siedział w domu i pozwalał innym ludziom za siebie walczyć. Nie mógłby ze sobą żyć, gdyby nie poszedł pomóc…

Harry zerwał się.

- Muszę iść i odwiedzić Rona i Hermionę w skrzydle szpitalnym – powiedział mechanicznie.

- Och… – Hagrid wyglądał na raczej zmartwionego. – Och, to w porząsiu, Harry… Uważaj na siebie i wpadaj, jak będziesz miał chwilkę…

- Taaa, dobrze...

Harry popędził do drzwi tak szybko, jak mógł i otworzył je.





***



- Hagridzie! Otwórz, chcemy z tobą pogadać!

Odpowiedziało mu milczenie.

- Jak nie otworzysz, to wywalimy drzwi! – Krzyknął Harry, wyjmując różdżkę.

- Harry! – Oburzyła się Hermiona. – Przecież nie może…

- Właśnie, że mogę! Odsuńcie się…

Ale zanim skończył, drzwi, jak przewidywał, rozwarły się z hukiem i stanął w nich Hagrid, łypiąc na nich z góry i wyglądając, mimo kwiecistego fartucha, dość groźnie.

- Jestem nauczycielem! – Ryknął. – Nauczycielem, Potter! Jak śmiesz grozić, że wywalisz mi drzwi?!

- Przepraszam, panie profesorze – powiedział Harry, wymawiając z naciskiem dwa ostatnie słowa, po czym schował różdżkę za pazuchę.

Hagrid wytrzeszczył oczy.

- Od kiedy to mówisz do mnie „panie profesorze”?

- A od kiedy mówisz do mnie „Potter”?

- Och, bardzo sprytne – warknął Hagrid. – Bardzo zabawne. Przechytrzyłeś mnie, no nie? No dobra, właźcie, wy niewdzięczne, małe…

Mamrocząc coś pod nosem, cofnął się, żeby ich wpuścić. Hermiona, która wyglądała na trochę wystraszoną, wsunęła się za Harrym.

- No i co? – Burknął Hagrid, gdy Harry, Ron i Hermiona usiedli przy jego wielkim stole. Kieł natychmiast złożył łeb na kolanach Harry’ego, śliniąc mu całą szatę. – O co chodzi? Zrobiło się wam żal? Uznaliście, że siedzę tu sam jak kołek i w ogóle?

- Nie – powiedział Harry. – Chcieliśmy się z tobą zobaczyć.

- Stęskniliśmy się za tobą! – Pisnęła Hermiona drżącym głosem.

- Stęsknili! – Prychnął Hagrid. – Akurat.

Podszedł ciężkim krokiem do wielkiego, mosiężnego czajnika i nasypał do wrzątku herbaty, przez cały czas mrucząc coś pod nosem. Wreszcie postawił przed nimi z hukiem trzy kubki wielkości cebrzyków, pełne mahoniowo brązowej herbaty i talerz swoich twardych ciasteczek z rodzynkami. Harry był tak głodny, że choć dobrze znał wypieki Hagrida, natychmiast wziął jedno ciasteczko.

- Hagridzie – zaczęła nieśmiało Hermina, kiedy już usiadł z nimi przy stole i zaczął obierać ziemniaki z taką zajadłością, jakby każda bulwa wyrządziła mu wielką przykrość. – Naprawdę chcieliśmy dalej chodzić na opiekę nad magicznymi stworzeniami.

Hagrid znowu głośno prychnął. Harry pomyślał, że może naprawdę jakieś licha obsiadły ziemniaki i, w głębi duszy rad był, że nie zostaną na obiedzie.

- Tak, chcieliśmy! – Ciągnęła Hermiona. – Tylko że żadne z nas nie mogło już nic więcej zmieścić w rozkładzie zajęć!

- Taaa. Dobra.

Rozległ się jakiś dziwny chlupot i wszyscy się rozejrzeli. Hermiona pisnęła, a Ron zerwał się i obiegł stół, byle tylko znaleźć się dalej od wielkiej beczki stojącej w kącie, którą dopiero teraz zauważyli. Była pełna czegoś, co przypominało olbrzymie larwy, wijące się, oślizgłe i białe.

- Co to jest, Hagridzie? – Zapytał Harry, starając się by jego głos wyrażał zainteresowanie, a nie obrzydzenie, ale ciasteczko jednak odłożył.

- A, to tylko duże larwy – odrzekł Hagrid.

- I co z nich wyrasta? – Zapytał z niepokojem Ron.

- Nic z nich nie wyrasta. Trzymam je, żeby karmić Aragoga.

I nagle zalał się łzami.

- Hagridzie! – Krzyknęła Hermiona, zerwała się, obiegła stół z drugiej strony, żeby uniknąć zbliżenia się do beczki z larwami, i położyła rękę na jego rozdygotanym ramieniu.

- To… to on… - zaszlochał Hagrid, ocierając sobie twarz fartuchem. – To… Aragog… Chyba już zdycha… Zachorował latem i nic mu się nie poprawia… Nie wiem, co zrobię, jak on… jak on… Tak długo jesteśmy razem…

Hermiona poklepała go po ramieniu, ale widać było, że jest w szoku. Harry wiedział, co ona czuje. Widział już, jak Hagrid dawał w prezencie pluszowego misia małemu smokowi, jak śpiewał kołysanki olbrzymim skorpionom z ssawkami i żądłami, jak próbował udobruchać swojego przyrodniego brata, dzikiego olbrzyma, ale to była chyba jego najtrudniejsza do zrozumienia miłość: gigantyczny mówiący pająk, Aragog, który mieszkał w Zakazanym Lesie i przed którym cztery lata temu on i Ron ledwo uszli z życiem.

- Czy… czy coś możemy zrobić? – Zapytała Hermiona, nie zwracając uwagi na miny Rona i jego rozpaczliwe potrząsanie głową.

- Chyba nic, Hermiono – odrzekł zdławionym głosem Hagrid, starając się powstrzymać potok łez. – Bo widzisz, reszta jego plemienia… rodzina Aragoga… jakoś dziwnie się zachowują, odkąd on choruje… są trochę niespokojni…

- Taak, chyba ich trochę poznaliśmy od tej strony – mruknął cicho Ron.

- … więc myślę, że na razie nie byłoby bezpiecznie, żeby ktoś podłaził do ich gniazda prócz mnie – dokończył Hagrid, wydmuchując głośno nos w fartuch i podnosząc głowę. – Ale dzięki za dobre chęci, Hermiono… to tyle dla mnie znaczy…

Teraz atmosfera znacznie się poprawiła, bo choć ani Harry, ani Ron nie zdradzili najmniejszej chęci karmienia larwami olbrzymiego, żarłocznego pająka o morderczych skłonnościach, Hagrid był chyba przekonany, że zrobiliby to z ochotą, więc przestał się na nich dąsać.



***

W tym momencie drzwi dormitorium otworzyły się tak gwałtownie, że wszyscy podskoczyli. Kroczył ku nim Hagrid, cały mokry, w burce z niedźwiedziej skóry, z kuszą w ręku, pozostawiając za sobą na podłodze wielkie, błotniste ślady.

- Cały dzień przesiedziałem w lesie! – Oznajmił, dysząc ciężko. – Aragog ledwo dycha, trochę mu poczytałem…dopiro teraz zszedłem coś zjeść i profesor Sprout mi powiedziała o Ronie! Co z nim?

- Nie jest źle – odpowiedział Harry. – Mówią, że wyzdrowieje. […]

- Nie mogę w to uwierzyć – powiedział ochrypłym głosem Hagrid, kręcąc swą wielką, kudłatą głową i patrząc na Rona. – No nie mogę uwierzyć… leży tu jak ciapek… Cholibka, kto go chciał skrzywdzić?

- Właśnie nad tym dyskutowaliśmy – powiedział Harry. – Nie wiemy. […]

- To okropne – powarkiwał Hagrid w swoją brodę, kiedy szli korytarzem wiodącym do marmurowych schodów. – Te ich wszystkie nowe zabezpieczenia, a dzieciaki wciąż ktoś krzywdzi… Dumbledore się zamartwia… Dużo to on nie mówi, ale ja wiem swoje…

- Hagridzie, czy on nie ma żadnych pomysłów? – Zapytała Hermiona.

- Z takim pomyślunkiem? Musi mieć ich z setkę! – Zapewnił ją gorliwie Hagrid. – Ale nie wie, kto podesłał ten naszyjnik, ani kto dolał tego świństwa do miodu, by ich już złapali, nie? Ale ja to się cholibka martwię – zniżył głos i zerknął przez ramię (Harry ze swojej strony sprawdził, czy na suficie nie ma Irytka)- że jak tak dalej będą napadać na dzieciaki, to Hogwart zamkną. Komnata Tajemnic od nowa, no nie? Ludzie zaczną panikować, zabierać dzieciaki ze szkoły i ani się obejrzymy, jak rada nadrządców zacznie gadać o zamknięciu szkoły na dobre.

- To niemożliwe! – Powiedziała przerażona Hermiona.

- Nie? No to pomyśl, jak oni główkują. Posyłanie tutaj dzieciaków zawsze było trochę ryzykowne, nie? Można się spodziewać, że coś nie zagra, i to nie raz, jak się zamknie razem parę setek nieletnich czarodziejów, ale próba mordu… to już całkiem inna para kaloszy. Wcale się nie dziwię, że Dumbledore tak się wścieka na Sn…

Hagrid zatrzymał się gwałtownie, a na niezarośniętej części jego twarzy pojawił się znajomy wyraz zakłopotania.

- Co? – Zapytał szybko Harry. – Dumbledore jest zły na Snape’a?

- Nic takiego nie powiedziałem – odrzekł Hagrid, choć przerażenie na jego twarzy świadczyło, że się wygadał. – Patrzcie, jak już późno, północ na karku, muszę tera…

- Hagridzie, dlaczego Dumbledore jest zły na Snape’a? – Zapytał głośno Harry.

- Ciiiicho! – Syknął Hagrid, z wystraszoną, ale i rozeźloną miną. – Nie wrzeszcz tak! Chcesz, żeby mnie wywalili? Pewnie mało cię to obchodzi, jak już rzuciłeś w diabły opiekę nad mag…

- Nie próbuj wzbudzić we mnie poczucia winy, to nic nie da! Co zrobił Snape?

- Nie wiem, Harry, w ogóle nie powinienem tego słyszeć! Bo… tego… no, wczoraj wieczorem właśnie wyłaziłem z lasu i podsłuchałem, jak gadali… no… Kłócili się. Nie chciałem, żeby mnie zobaczyli, więc się skuliłem i próbowałem nie słuchać, ale… sam rozumiesz, pożarli się zdrowo i nie dało rady nie słyszeć…

- No więc? – Przynaglił go Harry, gdy Hagrid zaczął niepewnie szurać nogami.

- No więc… Słyszałem tylko, jak Snape mówił Dumbledore’owi, że za wiele się spodziewa i może on… znaczy się Snape… już nie zechce tego więcej robić…

- Czego?

- A tego to ja już nie wiem, Harry, to tak zabrzmiało, jakby Snape czuł się ździebko przepracowany, bo ja wiem, w każdym razie Dumbledore mu odpalił, że przecież się zgodził i niech nie podgrymasza. Tak mu wywalił i już. A potem to mówił coś o śledztwie, co to Snape ma robić w swoim domu, w Slytherinie. Nie ma w tym nic dziwnego! – Dodał pospiesznie, widząc że Harry i Hermiona wymienili się znaczącymi spojrzeniami. – Wszyscy opiekunowie domów mają węszyć w sprawie tego naszyjnika.

- Tak, ale Dumbledore ze wszystkimi się o to nie kłóci, prawda? – Powiedział Harry.

- Słuchaj – Hagrid zacisnął dłonie na kuszy; rozległ się głośny trzask i kusza pękła na dwoje. – Wiem, co ty se myślisz o Snapie, Harry, i nie chcę, żebyś doczytywał się w tym więcej, niż jest.



***



- Jesteś – zachrypiał Hagrid, kiedy otworzył drzwi i ujrzał przed sobą wyłaniającego się spod peleryny- niewidki Harry’ego.

- No tak… ale Ron i Hermiona nie mogli przyjść. Naprawdę bardzo im przykro.

- Nie… nie ma sprawy… chociaż ty jesteś, Harry…

I załkał głośno. Zrobił sobie czarną opaskę z czegoś, co wyglądało na szmatę wymazaną pastą do butów, a oczy miał podpuchnięte i czerwone. Harry poklepał go pocieszająco po łokciu, bo wyżej nie mógł dosięgnąć.

- Gdzie go pochowamy? – Zapytał. – W lesie?

- Coś ty, w życiu! – Odpowiedział Hagrid, ocierając łzy końcem koszuli. – Teraz, jak już Aragoga nie ma, inne pająki nie puszczą mnie blisko swoich sieci. Wychodzi na to, że tylko on nie pozwalał im mnie zeżreć! Możesz w to uwierzyć, Harry?

Szczera odpowiedź brzmiałaby „tak”, bo Harry dobrze pamiętał scenę, w której obaj z Ronem zostali osaczeni przez akromantule; dały im wówczas jasno do zrozumienia, że tylko Aragog powstrzymuje je od pożarcia Hagrida.

- Cholibka, jeszcze nigdy tak nie było, żebym nie mógł się zbliżyć do jakiegoś miejsca w tym lesie – powiedział Hagrid, kręcąc głową. – Wierz mi, Harry, nie było lekko wydostać stamtąd ciało Aragoga… one zwykle zjadają swoich zmarłych… ale chciałem mu sprawić godny pogrzeb… pożegnać się jak należy…

I znowu urwał, szlochając gorzko, a Harry znowu poklepał go po łokciu i rzekł (bo eliksir zdawał się wskazywać, że tak właśnie powinien zrobić):

- Jak tu szedłem, spotkałem profesora Slughorna. […] Kiedy usłyszał, dokąd idę, powiedział, że sam by chciał przyjść i oddać ostatnią posługę Aragogowi. Chyba poszedł przebrać się w coś bardziej odpowiedniego… i powiedział też, że przyniesie parę butelek, żebyśmy mogli wypić za Aragoga…

- Tak powiedział? – Zdumiał się Hagrid, wyraźnie wzruszony. – To naprawdę miłe z jego strony, no i to, że ciebie nie zawrócił. Jakoś nigdy nie miałem sposobności lepiej poznać Horacego Slughorna… ale żeby mu się chciało przyjść i żegnać starego Aragoga… No, Aragogowi to by się spodobało, niech skonam…

Harry pomyślał, że Aragogowi najbardziej podobałoby się w Slughornie jego pulchne ciało, ale nic nie powiedział, tylko podszedł do tylnego okienka, za którym ujrzał potwornego martwego pająka leżącego na plecach z podkurczonymi i splątanymi nogami.

- Pochowamy go tutaj, w twoim ogródku? – Zapytał.

- Pomyślałem sobie, że najlepiej będzie tam, zaraz za grządką z dyniami – odrzekł Hagrid zduszonym głosem. – Już wykopałem… no wiesz… jego grób. Tak sobie myślałem, że powiemy coś miłego nad jego grobem… ja wiem… jakoś dobrze powspominamy…

Głos mu zadrżał i załamał się. Rozległo się pukanie do drzwi, więc odwrócił się, by zaprosić gościa do środka, wycierając nos w wielką chustkę w kropki. Wszedł Slughorn z kilkoma butelkami w ramionach i w złowieszczym czarnym fularze.

- Hagridzie – powiedział niskim, grobowym głosem. – Tak mi przykro z powodu straty, jaka cię spotkała.

- To bardzo miłe z twojej strony – odrzekł Hagrid. – Dzięki. No i dzięki za to, że nie dałeś Harry’emu szlabanu.

- Nawet mi to nie przeszło przez głowę. Co za ponura noc, co za ponura noc… Gdzie jest to biedne stworzenie?

- Tam, za domem – powiedział Hagrid roztrzęsionym głosem. – To co… chyba to zrobimy?

Wyszli do ogrodu. Księżyc prześwitywał blado przez gałęzie drzew, a jego promienie mieszały się ze światłem z okna chatki, oświetlając cielsko Aragoga spoczywające na skraju głębokiego dołu, obok wysokiej na dziesięć stóp góry świeżo wykopanej ziemi. […].

- Wiem, jakie to trudne dla ciebie, który znałeś go najlepiej – powiedział Slughorn, poklepując go po łokciu, bo też nie mógł sięgnąć wyżej. – Może powiem kilka słów, co? […]. Żegnaj Aragogu, królu pajęczaków, którego długiej i wiernej przyjaźni nigdy nie zapomną ci, co cię znali! Choć twoje ciało ulegnie rozkładowi, twój duch będzie się unosił nad cichymi, omotanymi pajęczą siecią zakątkami twojego leśnego domu. Niech ród twoich wielookich potomków przetrwa na wieki, a twoi przyjaciele rodzaju ludzkiego doznają pocieszenia po bolesnej stracie, która ich dotknęła.



***



- Hagrid! – Wymamrotał Harry, wciąż oszołomiony, rozglądając się nieprzytomnie. – HAGRID?!

Ruszył, zataczając się i potykając, w stronę płonącej chatki. Z płomieni wynurzyła się nagle olbrzymia postać z Kłem na plecach. Harry osunął się na kolana z okrzykiem ulgi; dygotał cały, wszystko go bolało, a urywany oddech rozrywał płuca.

- W porząsiu, Harry? W porząsiu? Powiedz coś, Harry…

Wielka owłosiona twarz Hagrida nadpłynęła nad Harry’ego, przysłaniając gwiazdy. Poczuł zapach spalonego drewna i psiej sierści, wyciągnął rękę, a po chwili poczuł ciepłe i żywe ciało Kła, drżące przy jego boku.

- Nic mi nie jest – wydyszał. – A tobie?

- Pewnie, że nic… nie tak łatwo mnie wykończyć.

Hagrid wsunął mu dłonie pod ramiona i podniósł go z taką siłą, że Harry przez chwilę zawisł w powietrzu, zanim stanął na własnych nogach. Dostrzegł krew spływającą strumykiem z głębokiego rozcięcia pod okiem Hagrida, które szybko puchło.

- Trzeba ugasić ogień – powiedział Harry. – Zaklęcie brzmi: Aquamenti…

- Wiedziałem, że to jakoś tak… - wymamrotał Hagrid, uniósł osmalony różowy parasol i powiedział: Aquamenti!

Razem z Hagridem polewali chatkę, aż zniknął ostatni płomień.

- Nie jest tak źle – rzekł Hagrid z nadzieją kilka minut później, patrząc na dymiące zgliszcza. – Dumbledore już sobie z tym poradzi…

Na dźwięk tego nazwiska Harry poczuł piekący ból w żołądku. Ogarnęła go potężna fala przerażenia i rozpaczy.

- Hagridzie…

- Obwiązywałem właśnie nóżki nieśmiałkom, kiedy usłyszałem, jak idą – powiedział ponuro Hagrid, wciąż patrząc na szczątki swojej chatki. – Popaliły się jak kupka chrustu, bidaki…

- Hagridzie…

- Ale co się stało, Harry? Zobaczyłem, jak te śmierciożerce lecą  z zamku, ale co, do diabła, robił z nimi Snape? Gdzie on się podział… może ich ściga?

- On… - Harry odchrząknął, bo miał sucho w gardle od dymu i ze strachu. – Hagridzie on zabił…

- Zabił? – Powtórzył Hagrid, wytrzeszczając na niego oczy. – Snape kogoś zabił? Co ty gadasz, Harry?

- Dumbledore’a… Snape zabił… Dumbledore’a.

Hagrid patrzył na niego. Ta niewielka część jego twarzy, której nie przysłaniały kudłate włosy, nie wyrażała zupełnie nic, jakby to, co powiedział Harry, w ogóle do niego nie dotarło.

- Co Dumbledore?

- On nie żyje. Snape go zabił.

- Nie gadaj głupot – obruszył się Hagrid. – Snape zabił Dumbledore’a… Odbiło ci, Harry? Co ci strzeliło do łba?

- Widziałem to.

- Nie gadaj głupot!

- Widziałem to, Hagridzie.

Hagrid pokręcił głową. Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie, ale i współczucie. Harry zrozumiał. Hagrid po prostu myślał, że on, Harry, dostał w głowę, że jest oszołomiony… może to skutki jakiegoś zaklęcia…

- JA CI POWIEM, CO SIĘ STAŁO, Harry. Dumbledore musowo kazał Snape’owi śledzić śmierciożerców. A on pewnie podszył się pod któregoś… Słuchaj, teraz cię odprowadzę do szkoły. Idziemy, Harry…

Harry nie próbował się z nim spierać. Wciąż cały się trząsł. Hagrid i tak wkrótce się dowie, wkrótce wszystko do niego dotrze… […]

- Na co oni się tak gapią? – Zapytał Hagrid, kiedy zbliżyli się do kamiennych stopni, z Kłem trzymającym się tuż przy ich nogach. – Co tam leży w trawie?! – Dodał ostrym tonem, ruszając w stronę podnóża Wieży Astronomicznej, gdzie zebrał się już mały tłum. – Widzisz, Harry? O, tam, pod wieżą! Pod tym Znakiem… Cholibka!... Chyba kogoś nie wyrzucili…

Nagle umilkł, bo najwyraźniej poraziła go myśl, której nie śmiał wypowiedzieć na głos. Harry szedł obok niego, czując ból i pieczenie twarzy i na nogach, tam gdzie tak niedawno ugodziły go różne klątwy i zaklęcia, ale ten ból był jakiś nierealny, dziwnie od niego oderwany, jakby doświadczał go ktoś idący obok. Prawdziwy i nieodparty był tylko straszny ucisk w klatce piersiowej. […]. Usłyszał jak Hagrid jęknął strasznie, ale się nie zatrzymał, szedł powoli dalej, aż ujrzał leżące w trawie nieruchome ciało Dumbledore’a.

 

***



- A ty ze mną, Harry. W porząsiu? - odezwał się lekko zaniepokojony Hagrid. - Zabierzemy się motorem, widzisz, miotły i testrale mnie nie uniesą. Na siedzeniu za mną miejsca to za dużo ni ma, więc będziesz siedział w wózku […]

Hagrid stał gotowy obok motocykla, z goglami na oczach.

- To ten? To motocykl Syriusza?

- Tyn że sam - Hagrid uśmiechnął się do Harry'ego. - I ostatni raz co nim jechałeś, tom cię zmieścił w jednej dłoni!



***



Spuścił nogi z sofy. Musiał zobaczyć Hagrida na własne oczy, aby uwierzyć, że żyje. Jednakże ledwo się podniósł, drzwi otworzyły się i przecisnął się przez nie Hagrid, z twarzą pokrytą błotem i krwią, utykający lekko, ale cudownie ocalały.

- Harry!

Przewracając dwa stoliki i donicę z aspidistrą, pokonał dzielącą ich odległość w dwóch krokach i przyciągnął Harry'ego do siebie, ściskając tak mocno, że niemal połamał mu świeżo zrośnięte żebra.

- Cholibka, Harry, jakżeś nas z tego wyciągnął? Myślałem, że już po nas.

- Taak, ja też. Nie mogę uwierzyć…



***



- Siedemnaście, co? - Zagaił Hagrid, biorąc od Freda wino w szklance wielkości wiadra. - Sześć lat jak żeśmy się spotkali, Harry, pamiętasz?

- Nie do końca - odpowiedział Harry, szczerząc się do niego. - Czy to nie ty przypadkiem rozwaliłeś frontowe drzwi, dorobiłeś Dudleyowi świński ogon i powiedziałeś mi, że jestem czarodziejem?

 - Żem zapomniał o szczegółach - zarechotał Hagrid. - W porząsiu, Ron, Hermiono?

- Oczywiście - odrzekła Hermiona. - A u ciebie?

 - No nie jest źle. Był żem zajęty, mamy kilka malutkich jednorożców. Pokażę wam, jak wrócicie...

Harry umknął wzrokiem przed spojrzeniami Rona i Hermiony, kiedy Hagrid przeszukiwał kieszenie.

- Masz. Harry... Nie miał żem pojęcia, co byś chciał, ale przypomniałżem sobie o tym - Hagrid wyciągnął małą, odrobinę puszystą, zaciąganą sakiewkę z długim sznurkiem, wyraźnie przeznaczoną do noszenia na szyi. - Ze skóry wsiąkiewki. Wsadź tam cokolwiek, a tylko ty będziesz mógł to wyciągnąć. Są cholernie rzadkie.

- Dzięki, Hagridzie!

- Ni ma za co - odrzekł, machnąwszy ręką wielkości pokrywy od kosza.





Harry zamknął oczy, pozwalając, by wydostały się z nich łzy i ukrył twarz w dłoniach. Kręciło mu się w głowie od nadmiaru pytań i skumulowanych emocji. Nie mógł uwierzyć, że Hagrid nie żyje. Wiedział, że powinien wrócić do Ministerstwa, do obowiązków, do Pansy, lecz nie potrafił się ruszyć. Hagrid był ważną częścią jego życia odkąd spotkali się w dniu jego jedenastych urodzin. Nie potrafił zaakceptować, że jego już nie ma.



– Pamiętasz jeszcze, czym jest poświęcenie, Harry? Pragniesz mojej śmierci, ale jak wiele jesteś w stanie poświęcić, by uratować bliskich? – Zapytała, przechylając głowę i przyglądając się mu z niezdrową fascynacją. – Zapewne wkrótce się przekonamy… Masz trzy dni na oddanie się w moje ręce. Każdy dzień zwłoki będzie kosztował cię coś cennego…

- Powstrzymam cię…

- Miałam nadzieję, że to powiesz – odparła z szerokim, zimnym uśmiechem. – W takim razie przekonajmy się, ile jesteś w stanie poświęcić, by osiągnąć swój cel… Masz trzy dni… Zegar tyka…



Otworzył szeroko oczy i wstał. Każdy nerw w jego ciele był napięty do granic możliwości. Umysł zaczął łączyć fakty i, gdy spłynęło na niego zrozumienie, zalała go fala niepohamowanej wściekłości.

- Harry? – Powiedziała Hermiona, gdy zerwał się z miejsca.

- Co robisz? – Zapytał Ron, przyglądając się mu z niezrozumieniem.

- Kończę to – powiedział bezbarwnym aczkolwiek stanowczym tonem.

- O czym ty mówisz? – Dopytywała szatynka, stając między nim a drzwiami. – Czego nam nie mówisz?

- Wiem, kto za tym stoi i czego chce – odparł krótko, starając się wyminąć przyjaciółkę.

- Tego zdążyłam się domyślić. Zapytałam, czego nam nie mówisz – wytknęła poirytowanym tonem, wciąż blokując mu drogę do wyjścia.

- Słuchajcie… To niebez…

- Tak, wiem. Już to kiedyś słyszałem – wszedł mu w zdanie przyjaciel.

- Słuchajcie…

- Jak zwykle to samo – westchnął ciężko Ron, wstając i przyjmując taką samą pozycję, jak Hermiona. – Ile razy mamy ci jeszcze przypominać, że nie zostawimy cię? – Zapytał, patrząc na swojego przyjaciela z mieszaniną konsternacji i pobłażania.

- Jesteśmy drużyną i nie pozbędziesz się nas teraz, tak jak nie pozbyłeś się nas, gdy walczyliśmy z Voldemortem – przytaknęła szatynka z błyskiem triumfu w zaczerwienionych od płaczu oczach.

- Teraz i na zawsze – przytaknął Ron.

Przez chwilę stał niezdecydowany, oceniając determinację przyjaciół, po czym z ciężkim westchnięciem skinął sztywno głową, kapitulując. Wiedział, że prędzej piekło zamarznie, niż ta dwójka odpuści, a on nie miał sił na walkę z nimi. Poza tym, on też nigdy nie zostawiłby ich samych. Ron i Hermiona mieli rację. Byli drużyną na dobre i na złe.

- Skoro to sobie wyjaśniliśmy – zaczął Ron i wyjął z kredensu trzy kufle oraz butelkę miodu, której Hagrid nie zdążył wypić. – Za Rebeusa Hagrida – powiedział, podając jemu i szatynce po kubku.

- Za Hagrida – powtórzył zachrypniętym głosem Harry, unosząc kufel.

Hermona również wzniosła toast, lecz nie była w stanie wydusić słowa. Spojrzała na Rona i Harry’ego, a później upiła łyk miodu.

- Herm… - zaczął, lecz szatynka pokręciła stanowczo głową, starając się odzyskać kontrolę.

- Jaki jest plan? – Zapytała zduszonym głosem.

- Otworzyć puszkę pandory, znaleźć diabła, skopać mu tyłek, zamknąć wrota piekieł i zniszczyć klucz tak, by nikt nie wypuścił tego cholerstwa w przyszłości…

- Bułka z masłem – powiedział Ron, starając się przybrać nonszalancką pozę i opróżnił do dna swój kufel. - Jak za starych dobrych czasów – westchnął, odstawiając kubek i uśmiechając się nerwowo.

- Zdaje mi się, czy brakowało ci mocnych wrażeń? – Zapytał Harry, starając się rozładować napięcie związane z ciężarem nadchodzącej misji.

- Sam wiesz jak to jest… Nie przywykłem do spokoju i normalności.

- Zatem chodźmy skopać parę tyłków…



***



- Hermiona przygotowała dla ciebie pokój gościnny – powiedział Draco, otwierając przed nią drzwi do jej nowego lokum i zachęcając gestem, by weszła do środka.

-To miłe z jej strony – odparła krótko, rozglądając się z zaciekawieniem po wnętrzu pomieszczenia.

Pokój sprawiał wrażenie przytulnego. Jasne ściany, duże łóżko zasłane grafitową narzutą z dużą ilością poduszek, nocna szafka, wygodny fotel naprzeciwko okna, stojąca lampa, pojedyncza szafa i niewielka biblioteczka komponowały się w harmonijną całość sprzyjającą wypoczynkowi.

- Rozpakuj się i odpocznij – zaproponował Draco, odkładając jej walizkę. – Jeśli chcesz się odświeżyć, łazienka jest na końcu korytarza. W szafce znajdziesz ręczniki – dodał, zmierzając do wyjścia. – Przygotuję coś do jedzenia…

- Ty? – Zapytała, autentycznie zaskoczona.

- Wiem, szokujące – zironizował z krzywym uśmiechem, widząc minę matki.

- Nie wiedziałam, że potrafisz – odparła z przepraszającym uśmiechem.

- Nie spodziewaj się cudów – dodał cierpko, przewracając oczami. – Nie jestem mistrzem w dziedzinie gastronomi, ale potrafię przygotować coś zjadliwego – dodał, a ona skinęła sztywno głową.

Po wyjściu Dracona, ponownie rozejrzała się po wnętrzu pokoju i usiadła na skraju łóżka, które delikatnie ugięło się pod jej ciężarem. Przesunęła dłonią po miękkiej narzucie i uśmiechnęła się pod nosem. Metamorfoza syna zaskoczyła ją. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie oglądać Dracona w takim wydaniu. Bała się, że przez rygorystyczne wychowanie Lucjusza, Draco wyrośnie na rozpieszczonego i roszczeniowego paniczyka, nie mającego wiedzy o prawdziwym życiu. Wiele razy obwiniała się, że nie potrafiła sprzeciwić się mężowi w kwestii wychowania. Czuła głęboki żal, że nie była w stanie przebić się przez jego mur i wpoić mu prawdziwych wartości. Lucjusz jednak jasno zaznaczył, że jej rola wychowawcza skończyła się z dniem, w którym Draco skończył jedenaście lat. Taka była wiekowa tradycja czystokrwistych rodów. Chłopcy po skończeniu jedenastu lat przechodzili pod opiekę i władzę ojca, który decydował o ich wychowaniu. Jako że Draco był jedynakiem oraz jedynym spadkobiercą rodu Malfoyów, Lucjusz bardzo poważnie podszedł do swojej roli. Z każdym dniem czuła jak odbiera jej syna, a więź, która ich łączyła, zaczyna słabnąć. Narcyza nie wiedziała, jak skończyłoby jej dziecko, gdyby Lucjusz na dobre odczłowieczył ich syna. Na szczęście nie udało mu się to.  Pierwszy przełom nastąpił po tym, gdy Draco nie wykonał polecenia Czarnego Pana i nie zabił Dumbledore’a. To wtedy Narcyza dostrzegła szansę na uratowanie swojego dziecka. Szansę, która pogłębiła się, gdy jej syn nie wydał Pottera i jego towarzyszy. Wówczas obiecała sobie, że zrobi wszystko, by uratować Dracona i zmienić jego los. Była w stanie zapłacić każdą cenę, byle Draco otrzymał drugą szansę. By miał możliwość samodzielnego budowania swojej historii.

Machnęła różdżką, rozpakowując swoje rzeczy i podeszła do okna. Pierwszym, co rzucało się w oczy, było duże, oszronione drzewo. Jego masywne, pozbawione liści gałęzie pokryte były grubą warstwą śniegu. Na kilku z nich przysiadły zmarznięte ptaki, które przeskakiwały z gałęzi na gałąź. Narcyza pomyślała, że latem musi ono wyglądać imponująco. Jeden z wróbli przysiadł na parapecie i przyglądał się jej ciekawie. Uniosła dłoń, chcąc dotknąć szyby naprzeciw ptaka, lecz w tym samym czasie spłoszony wróbel odleciał. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w stronę wyjścia, w poszukiwaniu syna. Nie musiała daleko szukać. Odgłosy i zapach, dobiegające z kuchni, doprowadziły ją do celu.

Draco krzątał się po pomieszczeniu, nucąc coś pod nosem, nieświadom, że ktoś go obserwuje.

- Czujesz się tu bardzo swobodnie – zauważyła z czułym uśmiechem.

- Bo od dłuższego czasu tu mieszkam – odparł, nie dając po sobie poznać, że jej obecność go zaskoczyła.

- Nie musiałeś mnie niańczyć – powiedziała, starając się by jej głos nie zabrzmiał jak wyrzut.

- I tak nie miałem nic pożytecznego do roboty – odparł, wzruszając ramionami i rozkładając talerze na kuchennej wysepce.

- Nie poszedłeś na pogrzeb… - Zauważyła Narcyza, zajmując jedno z krzeseł i uważnie obserwując ruchy syna, który energicznie mieszał coś w garnku.

- Ja i Hagrid… - zaczął i urwał, jakby szukał odpowiednich słów. - Nie przepadaliśmy za sobą – dodał w końcu bezbarwnym tonem wciąż stojąc do niej tyłem. - Po prostu nie miałem prawa tam być. Wśród bliskich osób, które go kochały. Czułbym się jak intruz – powiedział, gdy Narcyza traciła już nadzieję, że doda cokolwiek.

- Czyli są rzeczy, które się jednak nie zmieniły – zauważyła z przekąsem.

- Nie zaprzyjaźniliśmy się, jeśli o to pytasz. Myślę, że Hagrid nigdy do końca nie wybaczył mi historii z Hardodziobem – odparł, rozkładając sztućce.

- A Hermiona?

- Jest z nią Harry i Weasley.

- Weasley? – Zapytała, wyłapując ton z jakim jej syn wymówił nazwisko mężczyzny.

- Z nim też się nie zaprzyjaźniłem i nie zaprzyjaźnię – zaznaczył z cierpkim uśmiechem, patrząc na rozbawioną matkę z pobłażaniem. – Ale ze względu na Hermionę i Pottera, toleruję go od czasu do czasu – dodał z łobuzerskim błyskiem w oku.

- Zmieniłeś się synu – zauważyła z delikatnym uśmiechem.

- Mówiłem… - odparł, wzruszając ramionami.

- Jestem z ciebie dumna, Draco – powiedziała z czułością.

Mężczyzna spiął się i zastygł w bezruchu. Dopiero po chwili, starając się przybrać nonszalancką pozę, odwrócił się do matki i niepewnie odwzajemnił jej uśmiech.

- Ładnie pachnie, co to? – Zapytała, chcąc rozładować poważną atmosferę.

Nim jednak Draco jej odpowiedział, dobiegł ich dźwięk otwieranych drzwi.

- Hermiona? – Zapytał, słysząc brzdęk kluczy. – Zaraz wrócę – powiedział matce, gdy nie dobiegła go odpowiedź, i ruszył w stronę przedpokoju. – Herm… - odetchnął z ulgą widząc kobietę.

Szatynka posłała mu blady uśmiech i odwiesiła płaszcz. Wyglądała na wyczerpaną, a podkrążone oczy i bezgraniczny smutek, jaki z nich wyczytał, mówiły więcej niż słowa.

- Chodź do mnie – powiedział, a gdy ta nie ruszyła się z miejsca, sam podszedł i przytulił ją mocno. – Mogę coś zrobić? – Zapytał, gdy przez dłuższą chwilę stali tak wtuleni w siebie.

- To nie takie proste – odparła cicho.

- Wiem – powiedział i mocniej ją przytulił.

- Po prostu nie zostawiaj mnie – powiedziała bezbarwnym głosem. – Nigdy – dodała tym samym martwym tonem, wtulając się w niego mocniej.

- Macie ochotę na herbatę? – Dobiegło ich pytanie Narcyzy, która niespodziewanie znalazła się obok.

Czuł, jak szatynka spina się i odsuwa od niego. Nie pozwolił jej jednak na to, czym zasłużył na jej karcące spojrzenie i pobłażliwy uśmiech matki.

- Dzień dobry, pani Malfoy – Hermiona zreflektowała się, zmuszając do wykrzesania z siebie choć odrobiny entuzjazmu. – Oczywiście, za chwilę….

- To ja zaproponowałam herbatę – weszła jej w słowo kobieta. – Pozwól, że choć w ten sposób odwdzięczę się za twoją gościnę.

- Ale…

- Za pięć minut w salonie – oznajmiła stanowczym tonem pani Malfoy, a Hermiona posłała jej niepewny, blady uśmiech.

Narcyza odwzajemniła go i zniknęła z ich pola widzenia. Hermiona przygryzła dolną wargę, a dostrzegając rozbawiony wzrok Dracona, spojrzała na niego spod byka.

- Ani słowa – zastrzegła.

- Przecież nic nie mówię – powiedział tak niewinnym tonem, że gdyby go nie znała, nabrałaby się na to.

- I nie musisz. Twoja mina mówi więcej, niż tysiąc słów – odparła, patrząc na niego z pobłażaniem.

- Czy to źle, że cieszę się, że mam was obydwie obok siebie? – Zapytał, lecz Hermiona zignorowała jego pytanie, kręcąc jedynie głową.

- Idę się odświeżyć. Za chwilę zejdę – powiedziała, a widząc że otwiera usta dodała. – Nie patrz tak na mnie, tylko pomóż mamie – mruknęła, patrząc na niego ponaglająco, a następnie ruszyła na górę.

- Jeśli nie chcesz spalić obiadu, to radzę ci tu przyjść, synu! – Zawołała go Narcyza, a on westchnął ciężko.

- Wykończą mnie… - mruknął pod nosem, komentując sytuację, w jaką sam się wpakował, zgadzając się zamieszkać z obiema kobietami pod jednym dachem.





***



- Jeśli mam być szczera, to nie postawiłabym knuta, że się jeszcze spotkamy – zakpiła Eva, sunąc niby od niechcenia po skalistej ścianie.

- Co z moją córką? – Zapytała Danielle, starając się utrzymać pozory opanowania.

Wiedziała, że wiele od niej zależy, jednak nie potrafiła odsunąć tego potwornego bólu związanego ze stratą Karmy. Poświęciła wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo, postanawiając z Garriciem, że ich córka nigdy nie dowie się o Zakonie Stella Mortis. I choć serce pękało jej z tęsknoty, nie odważyła się zbliżyć do swojego dziecka. Pragnęła oszukać los i zapewnić Karmie lepsze życie. Przeznaczenie jednak ją odnalazło i okrutnie wyegzekwowało zapłatę za błędy.

- Odkupiła swoją zdradę i teraz spoczywa w pokoju – odparła z mściwym błyskiem w oku.

- Nie musiałaś tego robić… Karma była niewinna – powiedziała, drżącym od tłumionych emocji głosem.

- Wojna zbiera żniwo nie tylko wśród winnych zamieszania. Ja też byłam niewinna, gdy moja matka tu trafiła i nie przeszkodziło wam to w tym, żeby zamknąć mnie w murach zakonu – odparła chłodno z nutą goryczy w głosie.

- Wierzyłyśmy, że jesteś wybraną, której nadejście głosiło proroctwo – odparła cichym, zdławionym głosem, walcząc o utrzymanie kontroli nad emocjami.

- Nie nabierzesz mnie na te bzdury o proroctwie i mocy zaklętej w klejnocie. Dlatego daruj sobie te łzawe historyjki… - odparła zimnym tonem, mierząc starszą kapłankę pogardliwym wzrokiem.

- Po śmierci Hekate pojawiło się proroctwo, zapowiadające narodziny nowej gwiazdy – zaczęła Danielle, ignorując wrogie nastawienie swojej rozmówczyni i odsuwając myśli o Karmie. - Przez wiele wieków chroniłyśmy klejnotu i treści przepowiedni, czekając na przybycie wybrańca. Robiłyśmy tak do dnia, gdy twoja matka w akcie desperacji deportowała się z pożaru. Do tej pory nie wiem, czy to pragnienie ocalenia nienarodzonego dziecka sprowadziło ją pod bramy zakonu, czy może to kryształ was do nas przywiódł. Początkowo myślałyśmy, że klejnot zareagował na Dorcas. Szybko jednak odkryłyśmy, że to nie ona obudziła jego moc. To byłaś ty… - powiedziała i urwała, patrząc prosto w oczy Evy. - To dlatego Najwyższa Kapłanka, łamiąc wszystkie zasady, przyjęła was do zakonu, stawiając jeden warunek…

- Mnie… - weszła jej w słowo Meadows, a Danielle skinęła głową.

- Chciała cię chronić i wychować w duchu naszych wartości. Pragnęła zadbać o twój rozwój i przygotować cię do objęcia władzy… Byłaś najjaśniejszym punktem w murach zakonu. Wniosłaś w nasze życie tyle radości, nadziei i spokoju… A gdy odnalazłaś zwierciadło, przechodząc w ten sposób próbę, rozpoczęłaś kolejny etap szkolenia pod okiem naszej przywódczyni. Gdyby teraz zobaczyła, co wyprawiasz, pękłoby jej serce… Kochała cię jak własną córkę. Zresztą nie tylko ona… Mogłaś liczyć na naszą pomoc i wsparcie. Ty jednak wolałaś pogrążyć się w szaleństwie swojej matki, która była opętana żądzą władzy. Pragnęła jej równie mocno, co zemsty…

- Kochałam Najwyższą Kapłankę – wyznała cicho Eva, wchodząc w zdanie Danielle, a na jej twarzy po raz pierwszy można było dostrzec cień emocji.

- Wiem – odparła ponuro starsza kapłanka, starając się odnaleźć w stojącej przed nią kobiecie tą empatyczną dziewczynę, która swoją dobrocią i niewinnością kradła serca mieszkańców Stella Mortis.

- Dlatego nie mogłam pozwolić… Musiałam pomścić jej śmierć – powiedziała głosem nabrzmiałym od skrajnych uczuć.

- Mogłaś przyjść z tym do mnie! Pomogłabym ci! Ty tymczasem zaczęłaś sama wymierzać sprawiedliwość, pogrążając się w mroku. Zobacz, ile zła wyrządziłaś! Miałaś być naszą przewodniczką! Miałaś w sobie światło… Gdzie się ono podziało, Evo?

- Utopiło się w waszej hipokryzji i kłamstwach – odparła twardym tonem, a z jej twarzy znikły oznaki wszelkich uczuć.

- Nigdy nie twierdziłam, że zakon jest idealny. Jednak to nie on odpowiada za to, gdzie teraz jesteś…

- Zakon zawsze był moim więzieniem i jak widzisz nic w tej kwestii się nie zmieniło – zakpiła, mierząc pogardliwym spojrzeniem grotę, w której była uwięziona.

- Zakon nigdy nie był twoim wrogiem. To ty go sobie stworzyłaś – powiedziała dobitnie Danielle, mierząc byłą uczennicę pełnym zawodu i smutku spojrzeniem.

- Wkrótce naprawię ten błąd – obiecała z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Zdaje się jednak, że nie otworzyłaś groty, by pogawędzić sobie ze mną? Nie żebym narzekała na nadmiar atrakcji, ale sama rozumiesz… świat sam nie padnie mi do stóp… - Zakpiła, lecz jej wzrok przeszywał Danielle i jej strażników na wskroś.

Najwyższa Kapłanka skinęła w milczeniu głową i gestem odprawiła straż, przenosząc wzrok ponownie na Evę.

- Cóż za pokaz odwagi – sarknęła, choć Danielle dostrzegła subtelną zmianę w postawie kobiety. Eva ewidentnie była zaintrygowana zachowaniem byłej mentorki i z zaciekawieniem czekała na jej ruch.

- Wiem, że pole ograniczające nie zatrzyma cię na długo w tej grocie. Prędzej czy później, wydostaniesz się z niej – zaczęła, starając się ukryć zdenerwowanie.

- W końcu zrozumiałaś…

- Tak – przytaknęła, nie kryjąc już przygnębienia. – Teraz, gdy nie ma już mojej córki... Przez tą wojnę straciłam zbyt dużo… - urwała, gdy załamał się jej głos i dopiero po chwili dodała. - Chcę to zakończyć…

- Liczysz na rozejm? – Weszła jej w zdanie z kpiącym niedowierzaniem.

- Nie – odparła, kręcąc głową. - Wiem, że zabijesz mnie, gdy tylko przekroczysz próg jaskini. Jestem jednak pogodzona z losem. Nie mam już dla kogo żyć. Wciąż jednak jestem przywódczynią zakonu i muszę troszczyć się o swój lud…

- Wzruszające… - zironizowała.

- Sama uważasz się za władcę – kontynuowała, ignorując złośliwą uwagę rozmówczyni. - Wiesz zatem, że każdy władca musi troszczyć się o poddanych, by i oni odpłacili mu podobną troską…

- Czego ode mnie oczekujesz? – Weszła jej w słowo, znudzona przydługim wstępem.

- Gwarancji, że żaden mieszkaniec Stella Mortis nie stanie się ofiarą twojej zemsty. Chcę gwarancji, że nie będziesz mściła się na osobach, przez które znalazłaś się w tym położeniu – odparła stanowczo Danielle po chwili zawahania.

- A dlaczego miałabym ci ją dać? – Zapytała Eva z mieszaniną rozbawienia ale i zaciekawienia.

- Bo mam coś, czego pragniesz i co może zniszczyć pole znacznie szybciej, dając ci wolność.

- Doprawdy?  - Zakpiła brunetka, przyglądając się nieufnie stojącej naprzeciw niej kobiecie.

- Złóż przysięgę wieczystą, a jutro będziesz wolna – powiedziała Danielle bezbarwnym głosem.

Cała jej postawa wskazywała, że jest pogodzona z losem. Zachowywała się tak, jakby pragnęła, by wszystko się skończyło bez względu na cenę. Dla Evy z jednej strony było to kuszące, lecz zarazem i podejrzane.

- Jak niby chcesz tego dokonać? – Zapytała, autentycznie zaintrygowana propozycją i postawą kobiety. - Twoja moc nie może równać się mojej…

- Dostarczając ci klucz do zamkniętych drzwi – weszła jej w słowo Danielle.

- Potter – Powiedziała cicho, a starsza kobieta skinęła sztywno głową.

- Wystarczy, że się zgodzisz, a Harry będzie twój.

- Potter i tak sam odda się w moje ręce. Dlaczego wobec tego mam wchodzić z tobą w ten wątpliwy układ?

- Wiem o propozycji, którą mu złożyłaś i metodach, które masz zamiar zastosować – oznajmiła spokojnie Daniell, a Eva z uznaniem uniosła wysoko brwi.

- I co ci po tej wiedzy? – Zakpiła, mierząc ją pełnym politowania wzrokiem.

- Harry nie złoży broni. Nie złamiesz go, choćbyś zabiła wszystkich jego bliskich – odparła z mocą.

- Jak większość przeceniasz siłę swojego złotego chłopca i nie doceniasz mnie – odparła czarownica, a przez jej twarz przemknął grymas poirytowania.

- Być może… Ale sama przyznasz, że siedzisz tu dlatego, że go nie doceniłaś – zripostowała, wywołując na twarzy Evy zimny uśmiech, maskujący gniew widoczny w jej oczach. – Jeśli i tym razem się pomylisz, możesz trochę poczekać nim świat padnie ci do stóp…

- Skąd mam wiedzieć, że to nie podstęp? Musisz przyznać, że to dość dziwne, że chcesz pertraktować z zabójcą swojego dziecka – zauważyła trzeźwo, nie spuszczając badawczego, lodowatego spojrzenia ze stojącej przed nią kobiety.

- Bo tu chodzi o coś więcej niż my…Poza tym to nie mi będziesz składać przysięgę… - odparła zmęczonym, zrezygnowanym głosem.

- A komu w takim razie mam ją złożyć? – Zapytała, zbita z tropu.

- Mnie… - powiedział niski, zachrypnięty baryton.








15 komentarzy:

  1. melduję przeczytanie rozdziału! i znowu jestem pierwsza! :D

    o tak, Hagrid z pewnością był takim kolorowym ptakiem całej serii! i moje ulubione słowo jego autorstwa: CHOLIBKA! <3

    hm hm hm.. a cóż ten Harry wymyślił? :) pewnie dowiemy się już niebawem! mam nadzieję, że Narcyza polubi się z Hermioną, w końcu to ona tak odmieniła jej ukochanego syna :) i kurczę, komu by miała złożyć wieczystą przysięgę Eva? nie trzymaj mnie długo w niepewności! :D

    oczywiście czekam na ciąg dalszy historii! :)


    pozdrowienia, Anna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzisz, nie ma tu kolejek:)
      Meldunek przyjęty, dziękuję;)
      Tak, Hagrid dodawał mnóstwo koloru całej serii :)
      Parę rzeczy chodzi mi po głowie...Żeby to mogło wystarczyć;D
      Postaram się:)
      Dziękuję, że jesteś;*
      Ściskam!

      Usuń
  2. Przeczytałam. No i cóż mogę powiedzieć... Jak zwykle cudo.

    Miałaś ciekawy pomysł z tymi fragmentami z książek o HP. Zresztą, Ty zaskakujesz mnie za każdym razem nietypowymi pomysłami, więc nie powinnam się dziwić kolejną nowością. :D
    Zastanawia mnie jak to się dalej wszystko potoczy. Póki co zapowiada się interesująco. Także czekam, jak zawsze :)
    Podoba mi się, że wreszcie Narcyza zamieszkała z Draco i Hermioną. Miło jest śledzić relacje tej trójki, zważając na fakt, że matka Dracona nie przepadała za bardzo za Hermioną. Dlatego ten wątek również mnie intryguje.
    Czekam oczywiście na dalsze losy pozostałych bohaterów, takich jak Ginny czy Pansy, bo zastanawia mnie, co tam ciekawego się u nich dzieje.

    Ode mnie to tyle, chociaż dziś udało mi sie napisac kilka słów więcej. :) Pozdrawiam Cię cieplutko!

    Bully Bill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jest Cię czytać, zwłaszcza w tej rozbudowanej wersji:)
      Przyznam, że miałam pewne wątpliwości, co do liczby retrospekcji z Hagridem, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że bez tych fragmentów rozdział będzie niekompletny. Tym bardziej lżej mi na wątrobie, czytając, że jest ktoś, komu ten zabieg przypadł do gustu:)
      Mam nadzieję, że uda mi się zaskakiwać do samego końca z epilogiem włącznie;)
      Niestety, ze względu na kończące się opowiadanie, nie będę miała możliwości zabawy tą relacją, ale postaram się potraktować ją z należytą powagą sytuacji;)
      Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i komentarz. Miło jest widzieć, że są osoby, które jeszcze ze mną trwają:) Dziękuję:)
      Ściskam!

      Usuń
  3. Jak ja nie lubię być tak trzymana w niepewności! Komu Eva złoży przysięgę? Czy uda się ją pokonać? I jak to wszystko się skończy? Tyle pytań, a na razie tak mało odpowiedzi...
    Bardzo szkoda mi Hagrida, był naprawdę pozytywną postacią.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam na następny rozdział :)
    Trzymaj się cieplutko :)
    Iva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt z nas tego nie lubi:)
      Jako, że to prawie koniec, wkrótce wszystko będzie jasne. Wiem, że powtarzam to za każdym razem, ale teraz naprawdę wszystko się wyjaśni;)
      Dziękuję za czas poświęcony na lekturę i komentarz.
      Ja Ciebie również serdecznie pozdrawiam i do następnego:)
      Ściskam!

      Usuń
  4. Miło mi dołączyć do grona komentujących czytelników tej wciągającej, emocjonalnej, skłaniającej do przemyśleń historii. :)

    Dziękuję, że mogę czytać to, co tworzysz.

    Świetnie, że pozwoliłaś znów przypomnieć sobie jak ciepłą, kochaną, zabawną postacią był Hagrid. I retrospekcje uświadamiają jeszcze bardziej jak ważny był dla bohaterów.

    Powrót Harrego, Rona i Hermiony po śmierci Hagrida do jego pustej chatki, choć w nowych, bardzo przykrych okolicznościach, to pokazuje, że mimo tego strasznego wydarzenia i wszystkiego co się stało, to ich przyjaźń przetrwała. Moim zdaniem to może być dla tej przyjaźni taką pewną, życiową klamrą tzn. wspólne przeżywanie odejścia Hagrida właśnie w jego chatce, którą znają ze wspólnego dorastania.

    Urocze są te przekomarzania Hermiony z Draco.:)
    Ciekawa jestem jak będzie wyglądało wspólne mieszkanie Hermiony z Narcyzą, w jaki sposób rozwinie się ich relacja.

    Eva w rozmowie z Danielle zaskoczyła mnie odkryciem swoich pozytywnych emocji do Najwyższej Kapłanki. Nie spodziewałam się, że obniży gardę i wyjdzie ze swojej skorupy. W takich momentach widać, że jest w niej nadal namiastka dobrej osoby, która bardzo pogubiła się, posunęła o wiele za daleko i wcieliła w życie dewizę, że cel uświęca środki,co przecież tylko czasem się sprawdza.

    Mam nadzieję, że mimo wielu zajęć, znajdziesz czas na odpoczynek, pisanie i niedługo dowiem się czyj głos odezwał się na końcu. :)

    Miłego weekendu :)
    Zuza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie się doczekałam;)
      Cała przyjemność po mojej stronie. I to ja dziękuję, że jesteś.
      Masz rację. Właśnie taki był Hagrid i za to lubimy jego postać na kartach HP :)
      Cieszę się, że przypadły Ci do gustu. Przełamują trochę klimat całego opowiadania.
      W każdym z nas jest tyle samo dobra co zła. To od nas zależy, na którą stronę przechyli się szala.
      Nawet czarne charaktery mają słabości i troszczą się o swoich bliskich;)Są ludzie, którzy żyją w ten sposób...Dla nich najważniejsze jest osiągnięcie celu. Bez względu na cenę i środki...
      Ja też mam taką nadzieję;)
      Dziękuję;*
      Ściskam ciepło!



      Usuń
  5. Hej! Odnośnie mojego poprzedniego komentarza: chodziło mi o to, czy jak np. skończę opowiadanie w czerwcu, to czy też będę mogła dostać epilog : ) Bo wtedy będzie już raczej zakończone, jak tak mało do końca.
    Glenka

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam :)

    Bardzo mi się podobały te fragmenty, które wybrałaś z Hagridem. Świetnie oddały relacje jaka łączyła Harrego i Hagrida i tym bardziej można było wczuć się w to co musiał czuć Złoty Chłopiec po jego śmierci.
    Dzieki za wyczerpującą odpowiedź :) dzięki temu też inaczej spojrzałam na Draco i jego metamorfozę :)
    Ciekawa jestem komu ma złożyć ta wieczystą przysięgę. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    To jest Twoje pierwsze dramione? Jakbyś mogła to napisz, które polecasz do przeczytania :)
    Pozdrawiam i życzę dalej takiej weny.

    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)
      Też mam wrażenie, że dzięki tym retrospekcjom z Hagridem całość nabrała klimatu. Nie chciałam, żeby ten fragment był "suchy", lecz by oddał wartość tej więzi między bohaterami.
      Każdy z nas interpretuje rzeczywistość przez pryzmat swoich doświadczeń więc to naturalne, że odbiór może się różnić:)
      Nie. Drugie. W wolniejszej chwili, dobrze? Aktualnie nie czytam żadnego dramione, ze względu na limit czasu, przez co musiałabym pokopać trochę w internecie, żeby przypomnieć sobie tytuły opowiadań i móc coś polecić.
      Dziękuję i również pozdrawiam:)

      Usuń
  7. To jak będziesz miała chwilę to w pierwszej kolejności mogłabyś mi podrzucić stronę swojego pierwszego opowiadania :)

    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo

      przepraszam Cię, ale właśnie się zorientowałam, że moje pierwsze opowiadanie, znajdujące się na Onecie zostało usunięte. Niestety je straciłam...Ubolewam nad tym, bo straciłam również listę wszystkich ciekawszych opowiadań dramione.

      Usuń